Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2007, 23:27   #4
Toho
 
Toho's Avatar
 
Reputacja: 1 Toho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znany
Magister Alojzy Chemik


24 kwietnia 2007, Wtorek, 4:10, chałupa w Lasku Brzozowym


Magister Alojzy Chemik obudził się w środku nocy na wielkim kacu. Ba! Samo słowo kac wydało mu się tu zbyt nieodpowiednie. W głowie huczało mu jakby ruska artyleria grzmiała, świat wirował tysiącem barw. Żołądek Magistra podjechał niebezpiecznie wysoko…
- In vino veritas, in aqua vitae sanitas!
Zagrzmiał gromko mimo kaca-giganta Magister. Stara maksyma alchemiczna pochodziła nie wiedzieć skąd i zawsze pomagała na kacu. Magister zwlókł ociężałe członki z łóżka i powlókł się w stronę starej, lekko nadjedzonej przez korniki, komody na której powinien stać w blaszanej kance efekt ostatnich dwóch dni destylacji i filtracji – przedniego wręcz gatunku bimberek ze śliwek. Śliwki rzecz jasna dostarczył Magistrowi kolega od flakona – Dionizy. Dotarcie do komody wedle Alojzego Chemika zajęło mu co najmniej 20 lat, tak naprawdę minęło niecałe 7 minut …

Alojzy chciwie przyssał się do kanki pochłonął kilka łyczków, które jako-tako przywróciły go światu. Magister podrapał się po głowie. Myślał intensywnie czym to on, znawca wielu trunków, smakosz i kiper, tak się urządził … myślenie u Magistra objawiało się głównie intensywnym drapaniem rozczochranych włosów oraz powolnym spacerowaniem po chałupie, przeliczaniem flaszek, oraz z nieodłącznym pomrukiwaniem do siebie:
- wódka nie, przecież tylko cztery literki poszły,
- winko też nie, komu by mogło zaszkodzić te sześć flaszek winka domowej robótki,
- bimberek ze śliweczek własnoręcznie przyrządzony, przepędzony i przefiltrowany, też nie – ledwie jedną kankę opróżnili,
- piołunówka na czystym spirycie na bank nie, toż to ledwie kapka była, te cztery litry nikomu nie mogły szkody uczynić...

Osoba przypadkiem przechodząca pod chałupą Alojzego pomyślałaby że to wariat i pewnie uciekła. Ale koło tej chaty nie przechodziło się przypadkiem.

Magister kontynuował poszukiwania sprawcy obecnego stanu rzeczy, po chwili doszedł do prostego, aczkolwiek błyskotliwego wniosku – marynata od grzybków! To pewnie ona jest wszystkiemu winna. Następne piętnaście minut czasu środkowoeuropejskiego, a godzinkę z okładem czasu w świecie doń równoległym, Alojzy spędził na wylewaniu wszelkiej marynaty z całych zapasów marynowanych grzybków jakie miał. Co prawdaż owe „całe zapasy” to ledwie jedenaście słoików. W czasie poszukiwań grzybków Alojzy doznał ciężkiego szoku – ktoś, chyba jakiś terrorysta – podłożył mu do kanciapy z różnymi specyfikami słoik ogórków! I to otwarty!

Alojzem wymownie wstrząsnęło. Tu gwoli ścisłości należy dodać, że Magister od feralnego piątku 13 maja żywi niechęć do ogórków. Można powiedzieć, że ma ogórkowstręt (ogórkosis vulgaris). Nos Alozja został automatycznie zatkany klamerką dobytą ze spodni, a ogórki zostały szczelnie zamknięte, zwinięte w dziesięć torebek ze sklepu „Biedronka”, zakopane z dala od chatki. Przez chwilkę Alojz zastanawiał się nad osinowym kołkiem, ale doszedł do wniosku, że spod ziemi te ogóry nie wyjdą.

Alojz wrócił do chatki. Kolejne dobre 20 minut popijał bimberek małymi łyczkami i zagryzał chlebem, starał się wypłukać z siebie zapach ogórkowej zarazy. W tak zwanym między czasie myślał o tym, co za zaraza jedna podrzuciła mu chyłkiem tą bombę biologiczną… na pierwszy ogień poszła lista gości:
–Alojz sztuk raz, Dionizy „Roch” Kiwajło sztuk raz, Angela „Anioł” Dionizego „Rocha” chyba sztuk raz, babcia Hela sztuk nie wiem ile, widziałem trzy …, Wania Iwanowicz Dawidowicz i Fiedia Iwanowicz Dawidowicz sztuk dwa, kurde, kto tu jeszcze był…

Spis gości wyraźnie odmawiał współpracy. Być może dlatego, że Alojzy odpadł w połowie balangi, gdzieś około 2:13 i nie bardzo wiedział, ilu gości miał dokładnie. Znaczy do północy jeszcze liczył, ale po tym, jak przyszła babcia Hela w trzech osobach, przestał. Kac wybitnie nie pomagał w tym zadaniu.

Alojzy po dłuższej chwili stwierdził, że zapach ogórków przeszedł całe ubranie i całą chatkę. Postanowił wziąć nieco wody źródlanej, nieco mleka oraz sól i wyjść przed chatę i poczekać. Wieczorne spacery, samotnie po lesie pełnym dziwnych stworzeń nie ciągnęły go zbytnio. Wolał posiedzieć przed chatą na starej ławie i poczekać na świt, zapalić jednego „Mocnego”, a nuż coś przyjdzie mu do głowy. Musiał zresztą poczekać, aż zapach ogórków zniknie z jego chaty.

Furda czekanie!, pomyślał Alojz. Nie na darmo tyle lat zgłębiał nauki tajemne, by dać się pognębić ogórkami. Wpierw pozbędę się zapachu z chaty, później dowiem się, kto mnie tak urządził i „pięknym za nadobne mu odpłacę” pomyślał wesoło. Alojzy napił się mleka i nieco osolonej wody i wymamrotał starożytną formułę:
- Chec, aqua, vivae, ulf

w powietrzu nakreślił spiralę w kierunku odwrotnym do ruchu Słońca. Kac wyraźnie zmalał. Teraz czas na ten smród ogórów, pomyślał Alojzy. Na ziemi dębowym patykiem nakreślił dekagon i wpisał w jego wierzchołki dziwne runy. Po chwili linie poprawił solą. Całość rysunku skropił mlekiem i wodą. Pochylił się i z ziemi podniósł liść Salix alba. Roślina ta jest dość pospolita i rośnie nawet w lasku brzozowym. Alojzy wymamrotał formułę:
- Per apalix et cathalix, zaklinam Cię Eolu, Boreaszu – Pole, las, woda, wieś, nadszedł czas – wietrze smród z ogórów – wynieś !!!

Ostatnim słowem huknął jak z armaty. Po chwili poczuł lekki wiaterek. Alojzy usiadł na ławce i podjął próbę myślenia. Starał się dowiedzieć kto z biesiadników jest tą szują, zgnilcem, bydlakiem, … epitety w myślach Alozja słały się gęsto …, która podłożyła mu słój z ogórami, mało tego otwarty słój. Krew powoli wrzała, żelazisty posmak zagościł w ustach Alojzego. Tak, tak powinna smakować zemsta…
 
__________________
In vino veritas, in aqua vitae - sanitas
Toho jest offline