Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2022, 23:50   #133
Nanatar
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Zielarstwo

Pośród upojnych zapachów, tak niepasujących do stanu zarówno ducha i ciała, w ciepłym przytulnym wnętrzu, tak ciepłym, że parzyło skostniały umysł, Leo Zwei Monde czuł się niewygodnie jak w za małym płaszczu, bardziej, jak w przykusym surducie na balu Ledy Henrietty. Cierpki zapach gorzałki piołunowej lepiej pasował do smaku kobiecych rozkoszy niż do szoku po niedawnych wydarzeniach. Mieszaniec wychyli już trzy czarki, a wciąż czuł mdłości. I nie chodziło o niestrawność, czy potrucie dymem, uczucie odrzucenia płynęło wprost z jego duszy, obrzydzenia głównie do samego siebie, albo i do tej zrodzonej niegdyś w przypływie szaleństwa jaźni. Naśladowcy, prześladowcy.

Uwięziony między udami rozterki, leniwej matrony umysłu, siedział wpatrzony w nieprzytomnego Rusta. Niepewny, czy mógł zrobić więcej, czy czas wypaczył już perspektywę. Przyjął od Waldemara gorący ziołowy napar, wolno wysiorbał, poczuł wreszcie błogość i spokój, wiedział, że ulga od udręki jest złudna, chwilowa, wywołana działaniem "herbium". Postanowił wyzyskać moment, wstał pozostawiając przy łożu DeGroata Broka.

- Zawołaj mnie jak się wybudzi.

Kierując się na balkon, przeszedł przez pracownię, pośród beztroskiego bałaganu wiecznego marzyciela znalazł gospodarza, ten bujając się w specjalnym fotelu czytał księgę, niestety Leo nie potrafił rozpoznać nawet tytułu.

- Co czytasz? - zaczepił czarownika
- Sztuka Wolności, rzadkość, księga źle widziana. Powiadają, że nawołuje do buntu, ale który kmiot ją przeczyta, przecież nawet nie potrafią - odparł beztrosko Alfred - A wyobraź sobie, że można by dla nich wszystkich otworzyć szkoły, wykształcić, ile kłosów wyrosłoby wyżej - zapał się Scholz - wszystko te skostniałe układy i zasady.
- Wyjdziemy na taras, potrzebuję powietrza.

RumBurak przytaknął, odłożył spokojnie dzieło i czule wziąwszy pod ramię mieszańca poprowadził. Szczęściem balkonik wychodził na spokojny placyk sprzedawców dywanów, kobierców i odzieży. Leo spojrzał na słoneczny zegar pośrodku owego placu. Minęło dość czasu by poczuł piekące ponaglenie zdania relacji Pani. Znów strach i zmieszanie na owo uczucie uzależnienia lezące między oddaniem, a miłością.

- Co cię tak trapi synu? Twój kompan będzie żył. Uratowałeś go. - zapewniał cierpliwie czarownik
- Ty go uratowałeś - odparł Leo - Dlaczego?
- Bo ludzi się ratuje. To normalne.
- Nie znasz go dobrze. Ryzykowałeś.
- Kto nie ryzykuje....
- Wiem. Mimo wszystko. Wiem, żeś wariat. Skąd się tam wziąłeś? Miałeś być na murach.
- Tak się zdarzyło, że za dużo wypiłem, później wstałem. jakoś tak wyszło.
- Nie mąć mi oczu. Wiesz dlaczego się tak znaleźliśmy? Wiesz. Patrzyłeś. Wiedziałeś już wcześniej, dlatego dałeś mi runy. Nie zaklęcie, ale intuicyjną głoskę. bo jestem zbyt.. - zaciął się - nie umiem nawet czytać. Jesteś mi winny, żeby mnie nauczyć.
- Zapewniam cię, że to był przypadek, że akurat się tam zjawiłem. Mam wiele oczu w grodzie, bo mnie ludzie poważają, pomagam im, a oni są mi przychylni. Prędko mnie odnaleźli, a obowiązkiem Widzącego - zaznaczył - jest nieść pomoc. Pomyśl o tym. Szkoda było by tyle talentu na spory watażków o miedzę.

Leonidas o mało nie wykrzyczał prosto w twarz Alfredowi, że kocha Ledy Henriettę, za jej upór i nietuzinkową ekspresyjną nonszalancję. Tylko łagodny śpiew stymulantów pozwolił wygasić wybuch. Coś jednak musiało się odbić na obliczu. Fratka nie rozważał ile czyta go czarownik, zaszedł słowem od boku.

- Tak prędko odparłeś skąd się wziąłeś, a nic o tym czy nauczysz mnie czytać i za co. Mów co chcesz, ja myślę, że ty wiesz za co. Tak, czy inaczej jeszcze nie spłaciłeś długu.
- Żartujesz, to dobrze, zdrowiejesz. Dla twej terapii pozwolę się wciągnąć w tę grę. Dlaczego nie spłaciłem długu?
- Powiem ci, jak ty mi coś powiesz.
- Zgoda - RumBurak wyraźnie rozbawiony

Sztukateria rozmowy onieśmielała mieszańca. Pierwotny plan, żeby namówić czarownika, wmawiając mu ,że jest ścigany, do zamieszkania w jednej z cel dla eremitów, znajdujących się pod zamkiem, wydał się nieco banalny. Leonidas długo nie potrafił dobrać słów, a cień na eliptycznej tarczy wciąż się przesuwał. Wreszcie przełknąwszy ślinę podjął.

- Wierzysz, że to się może udać? Rebelia? Że panowie zrównają się z ubogimi? Dlaczego mając zbrojnych mieliby to oddać? Mogą się zadłużyć w krasnoludzkich bankach i wynająć kompanie kondontierów. To rzeź. Niepotrzebna rzeź.
- Zaskakujesz mnie młody przyjacielu, ledwo kilka słów wyrzutu i już zainteresowałeś się rewolucją. Nie za krótkie nóżki? - zadrwił - Tak wierzę w to. zapewne nie za dekadę, czy dwie, ale może za stulecie, albo dwa.
- Czemu więc nie pomożesz zgasić pożogi?
- Bo wiele jeszcze podobnych musi wybuchnąć, by wreszcie zatriumfował rozum.
- Pomagasz im? - zaryzykował
- A co ci to da?
- Chcę cię chronić. - brnął
- Ty mnie? Teraz to przeholowałeś. - roześmiał się
- Ty mi coś winien i ja tobie. Poza tym obiecałeś mnie nauczyć czytać.

Leonidas bronił się całym zimnym sercem, by nie uznać Scholza rodzicem przed Broka, tak mu czarownik pasował. Tak się z nim zgadzał, ale obiecał co innego, obiecywał tej, którą kochał. Znów na tę myśl poczuł gorąco, znów upał, żar, upojny Aqshy. Zapiekły znamiona.

- Dlaczego ja tobie?
- Inkwizytor, pytał o ciebie. Ciebie szukał, i dlatego wiedząc, że Pod śniętą rybą, ktoś może mu za dużo powiedzieć powiodłem go tu. Tam wydarzyło się coś dziwnego, o tym później. Kiedy się zorientowałem on ciął moich towarzyszy. Unieszkodliwiłem go, choć straty są - nie wiedział jak to ująć - straciłem rodzinę. Kurwa. Chodziło mu o ciebie. Wiedziałeś! Masz swój dług. Chcę wiedzieć dlaczego.
- To taki psychopata był, nawet go z zakonu wywalili. Dziękuję, że mnie ostrzegasz, poradzę sobie.
- Jakie poradzę! Musisz zniknąć, a ja muszę zaraz wysłać po straże Lady i się jej wyspowiadać.
- Więc jednak.
- Jakie: Jednak?
- Urobiły cię szlachciki.
- Tak, nabyłem sprytu. Słuchaj, schowaj się gdzieś na chwilę, nie rzucaj w oczy, może w eremie. Służka przyniesie ci co potrzeba. Mogę zająć się w tym czasie twoja pracownią. - wbił w RumBuraka swe onieśmielające spojrzenie, ledwo niebieskich oczu. Uspokojony, nakierowany. - Greger zginął w twej obronie, świadom, czy nie.
- Czujesz, że i twe sumienie nieczyste. - znów drwił - Mówiłeś, że nie pamiętasz początku starcia, czułeś wtedy coś specjalnego? - zachodził z boku Alfred
- Prosiłem o rybę i później ludzie zaczęli rzygać krwią. Chłód. Co to znaczy?
- Chłód może zwiastować obecność demona.
- Tym bardziej powinieneś się ukryć, bo możesz być jedynym, który będzie mu się przeciwstawić.
- Chłopcze, twój kompan się budzi. Idź go przywitać.
- Glejt daj do tych z rebelii.
- Za kogo ty się masz?
- Zaufaj mi. Jak ufasz w ludzi. Małych i dużych.
- Rozumiesz. Una Kuna Uter
- A to w lesie?
- Daj spokój, żyjesz.

Pchnął mieszańca do budzącego się kompana i nie dało się gestu odrzucić. Przy łożu wciąż fałszywie się uśmiechał. Łagodził traumy. Na prośbę Rusta, chętnie opuścił towarzyszy i prędko rozplótł wieść.

Czekać nie trzeba było długo. Niemniej tłumaczenie, że pan DeGroat nie czuje się na siłach na spacery było więcej niż sztuką. Skończyło się na wozie.

Wybaczcie za stojaka.
Od Mistrzów proszę minimalny feedback.
Nie byłem w stanie pociągnąć dalej. Może jeszcze się uda w kolejce.

42/48/79/13/39

 
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem