Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-05-2022, 20:23   #131
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Dexter, który obecnie był Morgdenem był zadowolony. Póki co chyba wszyscy przyjęli jego opowieść i wydawało się, że został zaakceptowany. Nie do końca był tylko pewien czy mu w pełni uwierzyli, czy po prostu mieli ważniejsze sprawy na głowie niż bredzenie rycerza co z konia spadł i se w łeb walnął. Na przykład takie rzeczy jak banici, droga do wrogiej twierdzy i oczywiście krwiożerczego kozaka, który mógłby ich wszystkich pozabijać. Ta ostatnia sprawa trochę go też niepokoiła, Panicza najwyraźniej też dlatego postanowił przeprowadzić w wolnej chwili drobne śledztwo. Póki co jednak chciał się trochę ogarnąć przed dalsza podróżą.

W drodze opowiadał o tym co się z nim stało i budował historię swego życia jak i podpuszczał towarzyszy podróży, aby trochę mu poopowiadali o miejscu, które w końcu jest domem Morgdena, jego matce, czy historie z dawnych czasów. Liczył, że uda mu się przed powrotem postawić mocne fundamenty swojej "przyszłości".

Gdy dotarli do Szarej Wieży odczuł, że chyba nie są tu zbyt miło widziani. Przynajmniej dostał ładna kwaterę. Postanowił się trochę odświeżyć potem skoczy po coś do jedzenia i na drobne ploteczki przy okazji poszuka Philippusa . Chciałby mu zadać kilka pytań o Jego dzieje. Jak i ciekawe towarzystwo w jakim się medyk wydawał obracać od już pewnego czasu. Pretekst dokonania oględzin medycznych wydawał się dobrym pomysłem na zagajenie rozmowy.

Rzuty: 09,49,48,90,70
 
Lynx Lynx jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-06-2022, 20:21   #132
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
 Sprawa środków uspokajających


- U siebie byśmy mogli bardziej poeksperymentować, tutaj zaraz jakiś podżegacz wojenny wykorzysta okazję by oskarżyć o próbę otrucia albo coś. - medyk doszedł do wniosku, że nie ma co teraz ryzykować - Najchętniej użyłbym czegoś silnie nasennego, ale kto wie czy wtedy mu kontrola jeszcze bardziej nie siądzie. - rozmawiał z Tupikiem.

Z Semenem zresztą też - Słuchaj, jesteś pewien, że to Ty rządzisz swoim ciałem kiedy masz te ataki szału - postanowił się upewnić.


 Dexter vel Mogden i badanie neuropsychologiczne


- Ależ zapraszam Panie Mogden, cieszę się że Pan do mnie zajrzał. Takie przypadki amnezji to zawsze trzeba zbadać, tam się coś niedobrego w mózgu może dziać.Spokojnie, przecież nie będziemy od razu otwierać. Narysuję Panu coś, proszę to zapamiętać i narysować samemu kiedy schowam wzór - zaproponował i stworzył ładną tabelkę 3x3:

1 2 3
I II III
A B C
[5d100=7, 28, 84, 41, 41]
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 02-06-2022 o 23:05.
hen_cerbin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-06-2022, 23:50   #133
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
Zielarstwo

Pośród upojnych zapachów, tak niepasujących do stanu zarówno ducha i ciała, w ciepłym przytulnym wnętrzu, tak ciepłym, że parzyło skostniały umysł, Leo Zwei Monde czuł się niewygodnie jak w za małym płaszczu, bardziej, jak w przykusym surducie na balu Ledy Henrietty. Cierpki zapach gorzałki piołunowej lepiej pasował do smaku kobiecych rozkoszy niż do szoku po niedawnych wydarzeniach. Mieszaniec wychyli już trzy czarki, a wciąż czuł mdłości. I nie chodziło o niestrawność, czy potrucie dymem, uczucie odrzucenia płynęło wprost z jego duszy, obrzydzenia głównie do samego siebie, albo i do tej zrodzonej niegdyś w przypływie szaleństwa jaźni. Naśladowcy, prześladowcy.

Uwięziony między udami rozterki, leniwej matrony umysłu, siedział wpatrzony w nieprzytomnego Rusta. Niepewny, czy mógł zrobić więcej, czy czas wypaczył już perspektywę. Przyjął od Waldemara gorący ziołowy napar, wolno wysiorbał, poczuł wreszcie błogość i spokój, wiedział, że ulga od udręki jest złudna, chwilowa, wywołana działaniem "herbium". Postanowił wyzyskać moment, wstał pozostawiając przy łożu DeGroata Broka.

- Zawołaj mnie jak się wybudzi.

Kierując się na balkon, przeszedł przez pracownię, pośród beztroskiego bałaganu wiecznego marzyciela znalazł gospodarza, ten bujając się w specjalnym fotelu czytał księgę, niestety Leo nie potrafił rozpoznać nawet tytułu.

- Co czytasz? - zaczepił czarownika
- Sztuka Wolności, rzadkość, księga źle widziana. Powiadają, że nawołuje do buntu, ale który kmiot ją przeczyta, przecież nawet nie potrafią - odparł beztrosko Alfred - A wyobraź sobie, że można by dla nich wszystkich otworzyć szkoły, wykształcić, ile kłosów wyrosłoby wyżej - zapał się Scholz - wszystko te skostniałe układy i zasady.
- Wyjdziemy na taras, potrzebuję powietrza.

RumBurak przytaknął, odłożył spokojnie dzieło i czule wziąwszy pod ramię mieszańca poprowadził. Szczęściem balkonik wychodził na spokojny placyk sprzedawców dywanów, kobierców i odzieży. Leo spojrzał na słoneczny zegar pośrodku owego placu. Minęło dość czasu by poczuł piekące ponaglenie zdania relacji Pani. Znów strach i zmieszanie na owo uczucie uzależnienia lezące między oddaniem, a miłością.

- Co cię tak trapi synu? Twój kompan będzie żył. Uratowałeś go. - zapewniał cierpliwie czarownik
- Ty go uratowałeś - odparł Leo - Dlaczego?
- Bo ludzi się ratuje. To normalne.
- Nie znasz go dobrze. Ryzykowałeś.
- Kto nie ryzykuje....
- Wiem. Mimo wszystko. Wiem, żeś wariat. Skąd się tam wziąłeś? Miałeś być na murach.
- Tak się zdarzyło, że za dużo wypiłem, później wstałem. jakoś tak wyszło.
- Nie mąć mi oczu. Wiesz dlaczego się tak znaleźliśmy? Wiesz. Patrzyłeś. Wiedziałeś już wcześniej, dlatego dałeś mi runy. Nie zaklęcie, ale intuicyjną głoskę. bo jestem zbyt.. - zaciął się - nie umiem nawet czytać. Jesteś mi winny, żeby mnie nauczyć.
- Zapewniam cię, że to był przypadek, że akurat się tam zjawiłem. Mam wiele oczu w grodzie, bo mnie ludzie poważają, pomagam im, a oni są mi przychylni. Prędko mnie odnaleźli, a obowiązkiem Widzącego - zaznaczył - jest nieść pomoc. Pomyśl o tym. Szkoda było by tyle talentu na spory watażków o miedzę.

Leonidas o mało nie wykrzyczał prosto w twarz Alfredowi, że kocha Ledy Henriettę, za jej upór i nietuzinkową ekspresyjną nonszalancję. Tylko łagodny śpiew stymulantów pozwolił wygasić wybuch. Coś jednak musiało się odbić na obliczu. Fratka nie rozważał ile czyta go czarownik, zaszedł słowem od boku.

- Tak prędko odparłeś skąd się wziąłeś, a nic o tym czy nauczysz mnie czytać i za co. Mów co chcesz, ja myślę, że ty wiesz za co. Tak, czy inaczej jeszcze nie spłaciłeś długu.
- Żartujesz, to dobrze, zdrowiejesz. Dla twej terapii pozwolę się wciągnąć w tę grę. Dlaczego nie spłaciłem długu?
- Powiem ci, jak ty mi coś powiesz.
- Zgoda - RumBurak wyraźnie rozbawiony

Sztukateria rozmowy onieśmielała mieszańca. Pierwotny plan, żeby namówić czarownika, wmawiając mu ,że jest ścigany, do zamieszkania w jednej z cel dla eremitów, znajdujących się pod zamkiem, wydał się nieco banalny. Leonidas długo nie potrafił dobrać słów, a cień na eliptycznej tarczy wciąż się przesuwał. Wreszcie przełknąwszy ślinę podjął.

- Wierzysz, że to się może udać? Rebelia? Że panowie zrównają się z ubogimi? Dlaczego mając zbrojnych mieliby to oddać? Mogą się zadłużyć w krasnoludzkich bankach i wynająć kompanie kondontierów. To rzeź. Niepotrzebna rzeź.
- Zaskakujesz mnie młody przyjacielu, ledwo kilka słów wyrzutu i już zainteresowałeś się rewolucją. Nie za krótkie nóżki? - zadrwił - Tak wierzę w to. zapewne nie za dekadę, czy dwie, ale może za stulecie, albo dwa.
- Czemu więc nie pomożesz zgasić pożogi?
- Bo wiele jeszcze podobnych musi wybuchnąć, by wreszcie zatriumfował rozum.
- Pomagasz im? - zaryzykował
- A co ci to da?
- Chcę cię chronić. - brnął
- Ty mnie? Teraz to przeholowałeś. - roześmiał się
- Ty mi coś winien i ja tobie. Poza tym obiecałeś mnie nauczyć czytać.

Leonidas bronił się całym zimnym sercem, by nie uznać Scholza rodzicem przed Broka, tak mu czarownik pasował. Tak się z nim zgadzał, ale obiecał co innego, obiecywał tej, którą kochał. Znów na tę myśl poczuł gorąco, znów upał, żar, upojny Aqshy. Zapiekły znamiona.

- Dlaczego ja tobie?
- Inkwizytor, pytał o ciebie. Ciebie szukał, i dlatego wiedząc, że Pod śniętą rybą, ktoś może mu za dużo powiedzieć powiodłem go tu. Tam wydarzyło się coś dziwnego, o tym później. Kiedy się zorientowałem on ciął moich towarzyszy. Unieszkodliwiłem go, choć straty są - nie wiedział jak to ująć - straciłem rodzinę. Kurwa. Chodziło mu o ciebie. Wiedziałeś! Masz swój dług. Chcę wiedzieć dlaczego.
- To taki psychopata był, nawet go z zakonu wywalili. Dziękuję, że mnie ostrzegasz, poradzę sobie.
- Jakie poradzę! Musisz zniknąć, a ja muszę zaraz wysłać po straże Lady i się jej wyspowiadać.
- Więc jednak.
- Jakie: Jednak?
- Urobiły cię szlachciki.
- Tak, nabyłem sprytu. Słuchaj, schowaj się gdzieś na chwilę, nie rzucaj w oczy, może w eremie. Służka przyniesie ci co potrzeba. Mogę zająć się w tym czasie twoja pracownią. - wbił w RumBuraka swe onieśmielające spojrzenie, ledwo niebieskich oczu. Uspokojony, nakierowany. - Greger zginął w twej obronie, świadom, czy nie.
- Czujesz, że i twe sumienie nieczyste. - znów drwił - Mówiłeś, że nie pamiętasz początku starcia, czułeś wtedy coś specjalnego? - zachodził z boku Alfred
- Prosiłem o rybę i później ludzie zaczęli rzygać krwią. Chłód. Co to znaczy?
- Chłód może zwiastować obecność demona.
- Tym bardziej powinieneś się ukryć, bo możesz być jedynym, który będzie mu się przeciwstawić.
- Chłopcze, twój kompan się budzi. Idź go przywitać.
- Glejt daj do tych z rebelii.
- Za kogo ty się masz?
- Zaufaj mi. Jak ufasz w ludzi. Małych i dużych.
- Rozumiesz. Una Kuna Uter
- A to w lesie?
- Daj spokój, żyjesz.

Pchnął mieszańca do budzącego się kompana i nie dało się gestu odrzucić. Przy łożu wciąż fałszywie się uśmiechał. Łagodził traumy. Na prośbę Rusta, chętnie opuścił towarzyszy i prędko rozplótł wieść.

Czekać nie trzeba było długo. Niemniej tłumaczenie, że pan DeGroat nie czuje się na siłach na spacery było więcej niż sztuką. Skończyło się na wozie.

Wybaczcie za stojaka.
Od Mistrzów proszę minimalny feedback.
Nie byłem w stanie pociągnąć dalej. Może jeszcze się uda w kolejce.

42/48/79/13/39

 
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-06-2022, 15:52   #134
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Korzystając z chwili, gdy Leo wziął na siebie uwagę RumBuraka, cyrulik zabrał się za poprawianie partaniny poczynionej przez ich gospodarza. Rozwijał bandaże, usuwając szkodliwe dla zdrowia maści i płyny, dokonując oględzin obrażeń, zszywając co należało i opatrując na nowo. Jego uwadze nie umknęły nienaturalnie szybko zawiązane skrzepy i odtworzone tkanki.

- Musimy się stąd wydostać - szepnął Rustowi do ucha, przy pierwszej sposobności.
Waldemar stanął pewnie na nogach, dżwignął kompana i otworzył drzwi wejściowe. Zamek Henrietty był w zasiegu wzroku.
Po kilku minutach znaleźli dwukółkę, która ułatwiła nieco sprawę. W drodze na zamek zgarnął ich wóz wysłany z dworu.

W komnacie łóżka Bedhofa i Hansa drażniąco ściągały uwagę i odpychały wzrok. Nie było jednak czasu, by się ich pozbyć. Rust odpoczywał świszcząc oddechem. Leo był zapatrzony w dal za oknem.
- Ten koleś jest czarownikiem - Waldemar oskarżył RumBuraka.
Odpowiedziała mu cisza. Zdziwioną minę Rusta cyrulik wziął za podjęcie tematu.
- No chyba, że goisz się w tempie trolli z dalekiej północy. Tym potworom z Kisleva podobno potrafi nawet głowa odrosnąć. Nie pasuje mi tylko, dlaczego zasklepił twoje rany by nasmarować cię jakimś gównem z bluszczu.

Rust był natomiast niesamowicie zdziwiony, że gada do niego wielka rzepa w czapce z piórkiem. Choć rozpoznawał otoczenie wokół, niektóre jego elementy zupełnie nie przystawały do realnego świata.

- Rozumiesz, on chyba go otruł - Waldemar kontynuował w stronę Leonidasa.
Ten jednak dalej milczał.
Cyrulik wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Poszedł po ciepłą wodę, bandaże i dializat cielęcej krwi.


 
Avitto jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-06-2022, 16:06   #135
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
- Dobra… Mają go! – Rust klepnął Bröka po ramieniu. Spora wylewność jak na słaniającego się dziadygę, który oddychał na kredyt. Nawet jednak dyndając na płonącym sznurze, czego by nie mówić, uzasadniona. Strażnicy wygrzebali Gregera spod zgliszczy, Rust i Waldemar byli na kursie wolność, nieśmiertelny inkwizytor uśmiercony. Z każdym skrzypnięciem sufitu pętla się zaciskała, ale De Groat nie chciał uwierzyć, że po takim zwycięstwie nie będzie happy endu.

A sufit wziął i się spierdolił.

* * *

Wygrzebać się z popiołów Rustowi się nie udało. Uratował go czarownik. Ciężar batalii pod karczmą był taki, że Rust ledwo co wygrzebywał się z letargu, a gdzie mówić o siłach na realne ruchy. Nim De Groat zebrał się na faktyczny wysiłek otwarcia oczu, długo trwał w półśnie, wdrapując się na jawę powoli, zmysł po zmyśle.

Mówienie z początku szło z trudem. Niby ból – a zabijaka znał się już z bólem, miewał stałe wizyty – był mocno przytłumiony, ale po tym, co się zdarzyło, Rust bardzo ostrożnie dochodził do siebie. Cieszył się na powrót pełnych oddechów, dorastał do dalszych kroków.

Smutną konieczność pytań załatwił szybko, zbierając żałobę po Bedhofie do środka, przykrywając formalizmem obowiązków wobec Henrietty. Obowiązki, dobre sobie.

* * *

Świadomość na nowo wróciła na zamku. Rust musiał na chwilę nie upilnować powiek i po otwarciu oczu oglądał już wnętrze gościnnych komnat Serrig.

Teraz ból faktycznie już uleciał, zniknął jak ręką odjął. Rzeczywistość wróciła jednak jakby odmieniona. Skoczna i w zygzakach. Dźwięki szumiały jak wdmuchane przez konchę, niby to głośne, a jakby przytłumione. Widoki rozjeżdżały się akwarelą, przesunięcie obrazu między jednym punktem a drugim zostawiało za sobą rozmazaną plamę.

No i były jeszcze one. Gadające warzywka. Rustowi chwilę zajęło, zanim załapał, że spod Rzepy przemawia do niego Waldemar. Leo, który coś tam przebąkiwał w rogu, dostał się pod Pasternak. Świetnie, nie ma co. Dobrze, że De Groat – człek otwarty na doświadczenia – próbował już tego i owego, więc podejrzewał, że coś się nie zgadza.

Utwierdził się w pewności, kiedy na salę wjechała Brzoskwinka i Bakłażan. Majaki raz się wyostrzały, raz rozlewały, czasem dając poznać skrawki realiów spod spodu. Henrietta mignęła jakoś spod żółtawych zacieków. Bakłażan był z Tilei. Raz, że to by pasowało, a dwa, że szło się połapać po południowych wtrąceniach.

Goście zgarnęli Waldemara, kiedy akurat wychodził i ze strażą pod drzwiami, nie trwoniąc czasu, zabrali się za wydobywanie z posłańców, co się – do Jana Diabła – zadziało.

- Rust! – Henrietta ewidentnie wzniosła się głosem poza normalne rejestry. Widać wyszła z roli, bo zadrżała widząc De Groata całego w bandażach, ale porachowała się prędko i zeszła na normalne tony. – Co… Ależ Was… Przedstawiacie sobą, panowie, marny obraz.

De Groat wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco, starając się utrzymać kontakt wzrokowy. Szło średnio, bo na słowa Lady potakiwał do kandelabru.

- Rust?

De Groat wyczuł w dudniącym głosie ewidentne zdziwienie. Widać po mnie? Lepiej dmuchać na zimne.

- Wybaczcie, pani… – Przymknął oczy, ale kalejdoskop pod powiekami nadal był rozkręcony. – To była ciężka batalia… Nadal kręci mi się trochę w głowie. Pewnie wstrząśnienie…

Słownik ułożył parę dokończeń, ale krótka pauza na odrzucenie innych puzzli, które rymowo pasowały, dała szansę z powodzeniem dotrzeć do mety.
- Mózgu. Ale to przejdzie. Dzień, dwa.

- Karczma spłonęła. Spłonął magazyn obok i warsztat. Zginęło nie wiadomo ilu ludzi w gospodzie. Zginęło dwóch strażników. Zginęli Wasi dwaj kompani. – Brzoskwinia nie gniewała się naprawdę. Nie mogła się przecież gniewać. No jak to tak? Chociaż kto wie, może mogła? Bez czytania z twarzy ciężko było mieć pewność. Rust wolał się nie upewniać. Niby to w pokorze, pochylił głowę i starał się wyostrzyć spojrzenie na czubkach butów. Obrazy oswajało się bardzo powoli. – Uwe Rzeźnik?

- Świętej pamięci – poinformował krótko Waldemar. – Zginął w czasie walki w gospodzie. Realizując swoją misję. Niestety… W walce rozpętał pożar.

- Sam chwalił się wielokroć, że wypala zło do żywego. – Przyszedł w sukurs Rust, który zaczynał widzieć (i słyszeć!) coraz wyraźniej.

- I sam zginął? – Bakłażan nabierał wyrazów.

- Byliśmy przy nim, kiedy zginął – zapewnił De Groat. – Tylko my. Odszedł walcząc ze zdradą, która panoszy się po Imperium. Dzielny do końca.

- Te pożary bardzo się z Wami lubią – Lady dźgnęła sztychem.

- Pewnie, gdyby nie to nieszczęście, Uwe rozpętałby tu jeszcze niejeden pożar. – Zdobył się na chełpliwość Rust. – Natrafiliśmy na dowody magii, odcięliśmy teren na tyle, na ile się dało. I… Nie narażając świadków, ruszyliśmy ze śp. Rzeźnikiem rozwiązać problem.

Rzuty: 61, 12, 37, 93, 25.
 
Panicz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-06-2022, 10:27   #136
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Zwei Monde

Rozmowy na balkonach i tarasach były zazwyczaj specyficzne. Często-gęsto stanowiły punkt spotkań towarzyskich, gdy już procentowe napoje zdrowo weszły w organizm i towarzystwo zaczynało rozbijać się na grupki wszelakie. Jak choćby na palących, którzy prędko przejmowali balkoniki i wypełniali je śmiechami, chichami i obłokami szaro-niebieskawego dymu. I chociaż rozmowa Leonidasa z Alfredem podchodziła pod przyjacielską (a już zdecydowanie pod “specyficzną”), to było-nie było u podszewki była słowną szermierką duetu guślarzy, manewrujących wokalnie tak, by nie zdradzić za wiele, a ugrać dla siebie. Nie dziwota więc, że pogawędka utknęła nieco w impasie. Do czasu jednak.

Bo choć RumBurak zbył wzmiankę o glejcie do “tych z rebelii”, ledwo krok od otwartego wyśmiania słów mieszańca, to ponownie ściągnął Leonidasa na rozmowę w cztery oczy gdy już zaczęli szykować się do powrotu na zamek. Z Alfreda uszło już wtedy nieco powietrza, zasapany zielarz krążył wte i wewte pakując dobytek do toreb i sakiew. Sugestię Leo o zniknięciu gdzieś na chwilę wziął na poważnie. Glejtu brakowało, ale Grunt nie zostawiał mieszańca z pustymi rękoma. I bynajmniej nie chodziło o pęk zapasowych kluczy do pracowni, czy butelkę wiśniówki, specjału RumBuraka.

- Nie wiem, na ile to ci się przyda - Alfred wypluwał z siebie słowa pospiesznie, pakując tobołki - ale słyszałem pewne szepty. Rewolucja powoli zaczęła już sięgać Serrig, ludzie Głosiciela już tutaj są. Nie, nie wiem gdzie, nie pytaj. Nie przestaję z nimi, nie zgadzam się z ich metodami, z tymi plugawymi procederami i demonologią. Nie tędy droga.

- Ale coś wiesz - wtrącił Leo, skory przyspieszyć nieco słowotok zielarza.

- Mhm - mruknął RumBurak. - Misjonarze Głosiciela lubią wiece. Takie, które organizują w tajemnicy i zbierają na nich prosty lud, który jest fundamentami naszego kraju, podstawą naszego społeczeństwa i któremu należy się więcej, niż dostaje.

Zwei Monde przez króciutką chwilę obawiał się, że Grunt zacznie filozofować i wygłaszać jedną ze swoich przemów, ale czarownik szczęśliwie ograniczył kazanie do tych paru słów jedynie.

- Spotykają się pod osłoną nocy - Alfred kontynuował. - Podobno. Sam na żadnym wiecu nie byłem, słyszałem tylko jakieś plotki od ludzi. Jedni mówią, że w młynie starego Denisa. Drudzy, że w faktorii Schmidta. Trzeci, że w “Mordowni”. Tyle miejsc się przez te plotki przewija, że nie sposób wiedzieć. I tak to tym misjonarzom na rękę, że tylko wtajemniczeni tak naprawdę wiedzą, gdzie iść na wiec.

Leo pokiwał głową, pogrążony w myślach.

- Nie mów nic Henriettcie - komenda była nagła. - Nasza pani jest impulsywna, zaraz zacznie pleść szubieniczne sznury i posyłać swoich ludzi na przeszpiegi, a to może się skończyć nie po jej myśli. Tutaj trzeba delikatnej, pospolitej ręki.

- Szanujesz ją, sympatyzujesz - Leo zmarszczył brwi w zaskoczeniu, rozpoznając nuty jakie rozbrzmiały w głosie druha.

RumBurak zaśmiał się w głos.

- Żebyś wiedział - przytaknął. - Pamiętam rządy jej ojca, pamiętam początki jej rządów. Nikt nie spodziewał się, że z Henriettą u sterów Serrig zacznie tak postępować, a mimo wszystko, oto mamy postęp. Powolny i ograniczony, ale postęp. Jeszcze parę lat temu sama obecność kupców i mieszczan na zamku była nie do pomyślenia, a teraz? Sam wiesz. Ta garkuchnia na Sollandzkiej, karmiąca potrzebujących? Z jej inicjatywy. Przytułek dla sierot u Waldy? Z jej inicjatywy. Nasza pani też ma niecodzienne poglądy, niewiele różniące się od moich. Czy od tych Głosiciela.

- Ale?

- Ale mimo wszystko, ma ambicje. Dalej jest szlachcianką. Uważaj przy niej. Nie zawaha się poświęcić ani ciebie, ani twoich druhów dla “dobra Serrig”. Czymkolwiek owo dobro by nie było.

Leo zasępił się nieco, ale na tejże przestrodze skończyła się przemowa Alfreda. Zielarz ściągnął garść eliksirów czy inszych dekoktów z półki na ścianie, wręczając je mieszańcowi.

- Dla Henrietty, ostatnia partia. Wedle jej zamówienia. Tylko ich nie wręczaj przy innych.

Leonidas już otwierał usta, by dopytać się o to, czym mikstury były, ale przerwało mu skrzypnięcie drzwi. RumBurak ostro pokręcił głową, wstrzymując jakiekolwiek słowa chcące wyrwać się z mieszańca, zmuszając go do ich przełknięcia. Czas naglił, oczekiwano ich na zamku, a Grunt miał w planach zniknąć.

Bogowie tylko wiedzieli, gdzie.




Szara Wieża

“Gość w dom...”, jak jeszcze parę chwil temu oznajmiał gospodarz donżonu. Tyle że orszak Teoffen doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jedynie obecność Detlefa i niepisany szlachecki kodeks honoru chronią ich przed zdradzieckim atakiem Weissa i jego strażników. Bo gdyby to od samych wartowników zależało, już dawno zapewne ich głowy zdobiłyby palisadę, a wnętrzności zapewniały obiad ptactwu. A tak musieli tylko znosić mało przyjazne, krzywe spojrzenia i niedyskretne szepty. Przynajmniej służba wzięła do serca polecenia Weissa i gościła ich jak każdego innego.

Tupik i Jean-Gabriel, skryci w kącie dziedzińca, prowadzili swoją rozmowę nadpoczętą przez tego drugiego, który kierował się pewnie troską o dziedzica Teoffen. Von Goldenzungen wiedział, że panicz był dla de Beaumanoira niczym syn. Przez lata spędzone na mentorowaniu i wychowaniu taka zażyłość nie mogła dziwić. Lojalność Bretończyka była jasna niczym słońce, idąc w parze z troską. Może i dlatego Jean-Gabriel wysłuchał nader uważnie słowotoku Grotołaza bez wchodzenia mu w słowo?

- Jednakowoż jedno jedyne jest pewne niczym słońce, a może nawet pewniejsze. Nie chciałbym mieć Semena za wroga…

- Tu się zgadzamy, panie von Goldenzungen. Tu się zgadzamy.

Bretończyk oddał się chwili zamyślenia, ze zmarszczonym czołem gładząc wąsa. Trwał tak parę chwil, na spokojnie układając sobie słowa Tupika w głowie. Gdy w końcu się odezwał, zrobił to powoli, ostrożnie układając zdania.

- Niech doktor ‘o’en’eim go przebada - pokiwał głową. - To rozsądny pomysł. Słyszałem niegdyś o tych... Berserkerach, tak? Niewiele lepsi od rzeźników-siepaczy, ale pan Paczenko nie zniknął jeszcze w pełni w tym... “berserkeryźmie”. Ale jeśli okaże się, że szał bitewny nie jest czymś, nad czym potrafi zapanować...

- Wiem, rozumiem - oznajmił Tupik, gdy Jean-Gabriel zawiesił słowa. - Dobro Teoffen ponad wszystko. Dobro Detlefa ponad wszystko. Ale toż to jedno, i to samo.

- Oczywiście - słowa Grotołaza wywołały uśmiech na twarz Bretończyka. - Cieszę się, że się rozumiemy. Dobro Detlefa jest sprawą arcyważną. Musimy zadbać o jego bezpieczeństwo. Za wszelką cenę, panie von Goldenzungen. Tutaj. I w tym gnieździe żmij, do którego zmierzamy.

Tupik pokiwał głową. O Serrig nasłuchał się wiele, o lady Henriettcie jeszcze więcej. “Gniazdo żmij” było eufemizmem nad eufemizmami, jakby porównać do ostrzejszych słów przewijających się na zamku Teoffen. Sama lady Reuter urastała tam miejscami do zła wcielonego, sukkuba w ludzkiej skórze bardziej pasującego do wiedźmiego sabatu, aniżeli rządzenia czymkolwiek.

- Musimy uważać w Serrig - Jean-Gabriel podniósł się ze stęknięciem. - Na wszystko i wszystkich, zwłaszcza Tileańczyków.

Bretończyk skrzywił się na to słowo.

- Detlef ufa panu, panie Tupik - rycerz położył ciężką łapę na ramieniu karła. - Będzie polegał na pańskich zdolnościach w mieście. Mus wywiedzieć się nam tyle, ile tylko damy radę. Pan i pańscy towarzysze, panie Tupik... Znacie się na tym lepiej niż ja, czy Detlef. Pochodzicie z różnych miejsc, macie różne doświadczenia, zdolności. Łatwiej wam będzie prowadzić wywiad z ludźmi z różnych szczebli tej zamkowej hierarchii.

- Tego oczekuje Detlef - ni to pytanie, ni to stwierdzenie uleciało z ust Tupika.

De Beaumanoir przytaknął von Goldenzungowi, omiatając spojrzeniem dziedziniec i rozchodzący się orszak. Westchnął ciężko, ale co kryło się za westchnieniem, to wiedział tylko on sam.

- Odpocznijcie, panie Tupik - Jean-Gabriel poklepał Grotołaza. - Czuję, że przed nami długi wieczór.

Prorocze słowa.




Panowie w Serrig

Atmosfera na zamku była nader żywa. Niekoniecznie z powodu ich powrotu, który o dziwo przeszedł bez większego echa, ale nie było co się temu dziwić. Część straży oddelegowana została do gaszenia pożaru który rozlał się wokół “Rybki” i zabezpieczenia tamtejszej okolicy, wygrzebania rannych czy martwych spod gruzów oraz ogólnych “czynności porządkowych”. Inni z kolei wspomagali tabuny służby, biegającej wąskimi korytarzami zamczyska jak kogut bez głowy, z zadaniami przygotowania siedziby Henrietty na przybycie panicza Detlefa von Teoffen. Proporce i flagi z kratownicą Serrig, miejscami przetarte czy zakurzone, wymieniono już na świeżo wyprane i pachnące jeszcze mydłem. Z powierzchni płaskich kurz znikał w imponującym tempie, główna sala audiencyjna pod czujnym okiem ochmistrzyni Gertrudy przeistaczała się w salę jadalną, mającą ugościć możnych i wpływowych na uroczystej uczcie. Zamek, zazwyczaj utrzymywany we względnym porządku, teraz pachniał świeżością i czystością jak nigdy.

Wciśnięci na powrót w swoje komnaty delegaci nie musieli jednak długo czekać na przybycie Henrietty i Corrado, skorych do wysłuchania raportu na temat losu “Rzeźnika” i powodów pożaru w “Rybce”. Nawet kakofonia odbijająca się echem od ścian korytarza, dochodząca z kompleksu kuchennego paręnaście kroków dalej nie przeszkadzała. Ani ona, ani donośne komendy niesione głosem BruBru, która swoim królestwem rządziła żelazną ręką na co dzień, a co dopiero przy takiej okazji. Brunhilda wkraczała na nowe poziomy i pionierowała jeszcze surowszy styl autorytaryzmu, którego co niektórzy włodarze mogliby pozazdrościć. Tyle że to działo się gdzieś na pograniczu świadomości; ot, tło wydarzeń, zaledwie akompaniament tych właściwych wydarzeń.

Gdy już kalejdoskopowo-owocowy filtr w dużej mierze zszedł z rustowej wizji, DeGroat dostrzegł to, co jego towarzysze widzieli wcześniej. Henrietta, ze swojego miejsca na zydlu, nie gniewała się. Nie toczyła piany z ust, oczy nie skrzyły się gniewem, sylwetka nie była napięta jak struna. O dziwo na szlachetnie pospolitym licu drgał cień uśmiechu, dowód tego, że była zadowolona z raportu i skutków ich działania pod “Rybką”. Nawet pomimo pożaru i śmierci postronnych, które Jej Miłość chyba sklasyfikowała wewnętrznie jako dopuszczalne straty. Corrado z kolei... Cóż, Corrado jak zawsze trzymał twarz w kamiennym wyrazie, jakby wyciosanym dłutem najwprawniejszych tileańskich mistrzów.

- I rozwiązaliście problem - Henrietta skwitowała sprawozdanie. - Siłowo i bez większej finezji, ale tego problemu nie dało się inaczej rozwiązać. Nie z takim osobnikiem, jakim był mości Oettingen, niech mu ziemia lekką będzie.

Usta lady wygięły się w uśmieszku, a spojrzenie zjechało w stronę Leonidasa.

- Co z Alfredem?

Corrado ożył nieco na te słowa Reuterówny, uważnie lustrując każde z nich po kolei. “Każde”, bo i pani na zamku nie ominęło ciemne spojrzenie. Dziwnie analizujące, jak zauważył Waldemar. Czyżby dynamiczny duet nie był aż tak zażyły, jak twierdziły plotki?

- Zniknął - odparł Leo zdawkowo, ostrożnie.

- Jak sen jaki złoty?

Nieznajome nuty wkradły się w ton Henrietty. Jakby przyjacielsko przekomarzała się z mieszańcem, jakby wcale niedawno nie wydała wyroku na RumBuraka, wystawiając go Inkwizytorowi. Leonidas czuł się, jakby to piękne spojrzenie lady przeszywało go na wskroś i z łatwością rozkładało na czynniki pierwsze, rozsupłując konspirę. Czuł też, że cały ten teatr z Alfredem Gruntem miał drugie dno i trzeba było zacząć czytać między wierszami. Słowa RumBuraka i jego pakunek eliksirów, teraz nonszalancja z jaką Henrietta przyjęła wieści o zniknięciu zielarza. Coś było na rzeczy. Nie wiedział tylko, co.

- Mniejsza - Henrietta machnęła dłonią. - Czarownik wypłynie niebawem. Tymczasem powinniśmy skupić się na wizycie Detlefa, którego orszak ma przybyć do Serrig niebawem. Stenger zadba o ich bezpieczny przejazd z Szarej Wieży. W międzyczasie przeniesiemy was nieco wyżej, chcę mieć was bliżej.

Zaskoczenie wzięło ich w sidła, ale wizja przeprowadzki nie należała do najgorszych. Zwłaszcza że dwa puste łóżka, po Gregerze i Hansie, kłuły w oczy.

- Malcolm - odezwał się ni z tego, ni z owego Rust. Nawet otumaniony specyfikami RumBuraka zachował jako taką trzeźwość umysłu. - Co z Malcolmem?

Humory zważyły się prędko, skrzyżowane spojrzenia Henrietty i Corrado mogłyby starczyć za odpowiedź.

- Jakimś cudem przemycił sztylet - oznajmił da Capelli. - Zmiana warty znalazła go z podciętymi żyłami. Nic już się od niego nie dowiemy.

To, co pozostało niedopowiedziane, zrozumieli w lot. Tileańczyk wyłożył im oficjalną wersję zdarzeń, która zapewne niewiele miała wspólnego z rzeczywistością. Malcolm, używając szpiegowskiego żargonu, był spalony i jego benefaktor, kimkolwiek by nie był, pozbył się niewygodnego świadka. Tylko tyle i aż tyle. Kanonada na pół zamku w której złapali chłopaka nie miała prawa przejść przez echa.

- Współpracował z braćmi zakonnymi - odezwał się Waldemar, pewien swego. - Wedle Malwiny...

- Chuja współpracował - dychotomia Henrietty zapłonęła wraz z jej gorącym temperamentem. Nie dała Brökowi dokończyć, przyjemny tembr głosu zniknął, gdy w oczach błysnął uwielbiany przez Leo gniew. - Był płotką, a pańskie działania spłoszyły grubszą rybę. Malwina wpuściła ciebie w maliny. Jak się kogoś podejrzewa o bycie szpiegiem, panie Brök, to nie targa się takiej osoby siłą po zamku. Nawet ja to wiem, a na przeszpiegach wyznaję się słabo. I wciągać w to byle służbę, kronikarza i bibliotekarza, kto to widział!

- Plotki... - Waldemar spróbował jeszcze raz, ale tym razem przerwał mu Corrado.

- Plotki plotkami - odchrząknął da Capelli. - Malwina zapadła się pod ziemię. Przepytaliśmy służbę, każdego kto miał kontakt z Malwiną albo Malcolmem. Rozprowadzali własne plotki wśród ciżby, a pan połknął haczyk razem z wędką. Kiedy i gdzie niby mieliby kontaktować się z Bractwem? De Borhe i Viero ledwo co przybyli na zamek, gdy was wezwaliśmy. Po raz pierwszy. Nie zagrzali nawet miejsca na długo, odświeżyli się i ruszyli dalej.

Łączone dosadnie kropki dobitnie wyciągały błędne działania Waldemara na wierzch, nie zostawiając nań suchej nitki. Jakby Rust i Leo nie istnieli, cała uwaga Henrietty i Corrado była teraz skupiona na nim. Pal licho dyskrecję, o ironio.

- Przeszacowaliśmy chyba pańskie zdolności - oznajmiła chłodno Henrietta.

Słowa wyżęły jakiekolwiek zadowolenie, które jeszcze nie tak dawno grało pierwsze skrzypce w komnacie. Nie było wątpliwości, że wplecione między wiersze było ostrzeżenie, poparte rozczarowaniem i ponownym spojrzeniem na przydatność Waldemara Bröka w służbie Serrig. I chyba było tylko czekać, aż zjawi się ostatnie kropla, która miała przelać tą metaforyczną czarę goryczy. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie tutaj, ale pętla niełaski zaciskała się wokół emerytowanego szpiega.

- Odpoczywajcie - zakomenderowała lady. - Przed nami długi wieczór. Oczekuję waszej obecności na uczcie dla Detlefa.

Henrietta podniosła się z zydla, obierając kierunek na łóżko na którym Rust dalej jeszcze majaczył lekko. Smukła dłoń zacisnęła się na ramieniu DeGroata, unosząc się i opadając w prędkim geście aprobaty. Nawet uśmiech został posłany w jego stronę, ale zanim na dobre zarejestrował te wyrazy sympatii, Henrietta już obracała się na pięcie i opuszczała komnatę, skinąwszy jeszcze głową Leonidasowi i Waldemarowi. Corrado na chwilę tylko został razem z nimi.

- Jeśli nadarzy się wam okazja - Tileańczyk przeciągnął ciemnym spojrzeniem po tercecie - by bliżej poznać anturaż mości Detlefa, ufam że ją wykorzystacie. Z tego co nam wiadomo, przybędą z nim dosyć... ciekawe osobistości.

Corrado uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny, sztuczny sposób i opuścił komnatę w ślad za lady Reuter.




Serrig
Wieczór


Nazwać Serrig “miastem” byłoby obelgą dla miast z prawdziwego zdarzenia, ale miejscowi mieli to w poważaniu. Tutaj, na prowincji, ta byle mieścina wciśnięta w zakole Sollu urastała do takiej rangi, wciskała się i rozpychała łokciami równając sama siebie z większym Sonnefurtem za miedzą, nawet mając czelność porównywać się do trzykroć przeklętego Wusterburga (jeśli idzie o klasyfikację, rzecz jasna). Orszak Teoffen musiał się jednak nieco zgodzić z takim, a nie innym mianem, gdy miasto zaczęło jawić się na horyzoncie i rosnąć w oczach. Bo gdzie Teoffen było prowincjonalne, proste i epatujące historią wojskowego posterunku, tam Serrig kontrastowało swoimi ciągotami do urbanizacji i gentryfikacji. Nawet teraz - a może zwłaszcza teraz? - miasto zdawało się prosperować mimo rewolucyjnej zawieruchy tłamszącej handel rzeczny, zgrabnie odnajdując się w nowej roli ostatniego przystanku przed podróżą przez niziny. Gdyby nie na powrót gotujący się kocioł konfliktu z Teoffen, można byłoby pokusić się nawet o stwierdzenie, że Serrig zaczynało czasy prosperity. A tak, chwilowo przynajmniej, kości losu mogły potoczyć się w jakimkolwiek kierunku, a prosperitę w każdej chwili mógł trafić szlag.

Musieli też przyznać, że i droga była malownicza. Gościniec wił się tymi nielicznymi nizinnymi terenami, które podlegały pod Serrig, obramowany to złotymi polami zboża, to łąkami pełnymi rogacizny, to kwitnącymi sadami, a nawet znalazła się i winnica. Podróż z Szarej Wieży, którą opuścili po niecałych dwóch godzinach, była zaskakująco przyjemna nie tylko dla oka, ale i samopoczucia, gdy letni żar lejący się z nieba zaczął lżeć, z późnym popołudniem przechodzącym we wczesny wieczór i słońcem rozpoczynającym wędrówkę w dół. Jedynie obecność Ludwiga Stengera i eskorty wojsk Serrig burzył nieco dobre humory. Zwłaszcza, że Detlef przystanął na propozycję szlachcica i nakazał wymieszanie szyku, przeplatając własnych ludzi z ludźmi lady Reuter. Nie tyle w ramach integracji, co by pokazać w przemierzanych siołach i osadach chęć współpracy i otwartość na dialog. Swego rodzaju teatr, z jakiego szlachta była znana. Nie ominął on i delegatów, bo Stenger - z sobie tylko znanych powodów - nie ograniczył się tylko do jazdy strzemię w strzemię z Detlefem i Jean-Gabrielem, uwagę poświęcając też i im. Nie ograniczył się nawet tylko do szlachty, wdając się też w rozmowę z Philippusem i Semenem. I mimo że rozmowa w żadnym przypadku nie wyszła ponad grzecznościowe formułki i lekką pogawędkę, to coś kryło się w tym wyważonym spojrzeniu możnego herbu Wrona. Jakby testował wodę, maczając zaledwie mały palec u nogi. Szlachecki zwiad, chciało się rzec.

Słońce na dobre już zaczynało układać się do snu, malując nieboskłon na złoto-różowe barwy, gdy Serrig zaczęło puchnąć w oczach i rosnąć przed nimi w ekspresowym tempie. Nieco dalej lśniła jeszcze buro-niebieska tafla Sollu, której powierzchnię przylegającą do zabudowań (bo portem ciężko było tą odległą część miasteczka nazwać) ozdabiała drewniana czereda uziemionych barek, kryp i promów, których obecnie jedynym zadaniem - nie licząc sporadycznych spływów do Sonnefurtu - było smętne poskrzypiwanie. Był i Kamienny Ostrów, obwarowana skalista wysepka na której stał zamek Reuterów, dodatkowo obleczony historycznym centrum Serrig. Cel ich podróży, od którego dzieliła ich cała reszta miasta, labirynt szarawych kamienic i drewnianych chałup. Mieszana architektura nie szczędziła też i murów, które mniej więcej w połowie przechodziły z tradycyjnej palisady w kamienny wał, na którym nawet pomimo coraz to późniejszej godziny, rysował się tłum ludzi. Nie komitet powitalny dla orszaku, broń Sigmarze, a jedynie resztki gapiów, dalej oglądający przemarsz wojsk Bractwa. Chorągwie ariergardy rysowały się daleko na północnym wschodzie i wschodzie, zaledwie karłowate kształty z tej odległości, mrówcza armia żmudnie maszerowała z dala od miasta, przecinając ziemie Serrig w kierunku Nehren. Awangarda, o ile zgadzał im się rachunek, powinna była już przecinać granicę i wchodzić na tereny Teoffen. Cudzoziemskie zastępy wstępowały na szachownicę lokalnej polityki, kolejny element politycznej układanki. Któż wie, czy nie mający przynieść więcej złego, niż dobrego. Czas pokaże.

Wjazd do Serrig różnił się znacząco od wjazdu do Szarej Wieży. Nie tylko dlatego, że nie wjeżdżali teraz do byle pipidówy - chłód i niechęć biły o wiele mocniej od miejscowych. Orszak sunący szeroką główną aleją, ciągnącą się od bramy aż na Ostrów, wszedł pod ostrzał nieprzyjaznych spojrzeń, zahaczających miejscami o nienawiść. Plebs zebrany w alejkach, wyglądający zza okien i wychylający się z balkonów nie krył się z niczym, bezczelnie wpatrując się i wskazując ich palcami, gdzieniegdzie nawet śląc w ich kierunku wyzwiska czy groźby. Detlef, przed wjazdem do miasta wiercący się niespokojnie w siodle, przybrał teraz neutralny wyraz twarz, sztywniejąc już zupełnie i uparcie wbijając wzrok przed siebie. Procesja sunęła jednak bez większych problemów, chroniona nie tylko przez Stengera i eskortę, ale i strażników oddzielających ich od ciżby, ustawionych w linię, niczym żywy mur. Bezpieczeństwo orszaku nie było jednak jedynym powodem ich obecności, o nie. Manewr był prosty, przekaz dosadny - legion zbrojnych miał być pokazem siły. Zwłaszcza że im bliżej zamku, tym bardziej gęstniał.

Zabudowany Most Żelazny, nazwę czerpiący od warsztatów rzemieślniczych stanowiących lwią część zabudowań, przemierzyli już w nieco mniej napiętej atmosferze. Dalej pod ostrzałem plebejskich spojrzeń, z dodatkowymi ślepiami khazadów w mieszance, świadczącymi o kiełkującym w Serrig kosmopolityzmie, ale że tłum zaczął się przerzedzać, to i mniej odczuwali niechęć miejscowych. A że od wylotu mostu do zamku Reuterów był ledwie rzut beretem, to i atmosfera prędko skręciła pod ostrym kątem. Gniazdo żmij, paszcza lwa, jak zwał, tak zwał. Orszak wlewający się na dziedziniec wiedział, że oto nadeszła pora, by przywdziać maski i uzbroić się w ostrożność.

Komitet powitalny, który czekał na nich na dziedzińcu, był nie lada zbieraniną. Od służby wciśniętej w dalekie zakamarki, halabardników na parterze, kuszników na murze; przez zamkowych urzędników; aż po wpływowych radnych, posłów i dyplomatów. Zwieńczona, rzecz oczywista, najważniejszymi osobistościami Serrig. Kanclerz Corrado da Capelli, w eleganckiej czerni, lustrujący każdego po kolei. Małżonek lady, Adalbert Löwenstein ze słabo skrywanym grymasem na twarzy, który świadczył o tym, że na dziedzińcu znajdował się pod przymusem. Oraz sama pani na zamku, lady Henrietta Reuter, która nawet przy takiej okazji nie spełniała zwyczajowych oczekiwań narzucanych szlachciankom, stawiając na elegancką tunikę i bryczesy, zamiast na wytworną suknię.

- Jej Miłość - Ludwig Stenger podjął rolę konferansjera, stając między orszakiem i Reuterównę, uprzednio skłoniwszy się jej po pas. - Lady Henrietta Reuter, pani i dziedziczka ziem Serrig i Reutesbrücku, zwierzchniczka ziem Trzygłowia, Trzech Stawów, Szarej Wieży, Rossfeld i Stenger; Stara Krew Sollandu.

Podczas gdy Stenger recytował oficjalny i przydługi tytuł lady, orszak zgramolił się z siodeł i wozów, jak jeden mąż przybierając tradycyjną postawę, chyląc głowy przed tak zwanym majestatem. Tradycja zobowiązywała, szacunek musiał zostać wyrażony, nawet jeśli był tylko udawany. Obowiązywała całość delegacji, nawet samego Detlefa, którego Henrietta przewyższała w feudalnej hierarchii. Panicz, jak to dobrze wychowany młodzieniec, skłonił się gospodyni z należytym szacunkiem. Podobnie jak de Beaumanoir, a w ślad za nimi reszta orszaku. Recytacja tytułów i formułek, jak i początkowe grzeczności, potrwały parę chwil. Nawet Tupik i “Morgden” wymienieni zostali z imion, chociaż uwaga jaką zostali obdarzeni sprawiła, że przelotnie pożałowali swojego szlacheckiego statusu. Zwłaszcza że ciemne spojrzenie Tileańczyka zdawało się ich świdrować, a nawet w oczach lady, która poświęciła im tylko ułamek uwagi na skinięcie głową, dostrzegli jakby zainteresowanie ich osobami. Chwila minęła jednak prędko, kolejna tradycja musiała zostać uszanowana.

- Starym sollandzkim zwyczajem... - Henrietta głos miała ładny, dźwięczny, nieco kontrastujący z pospolitą urodą i zwyczajem noszenia się po męsku. Dłonią przywołała służących z tacami. - ...witam was na moich ziemiach i na moim zamku chlebem i solą, jako gości honorowych. Moim zaszczytem i przyjemnością jest gościć was w moich progach.

- Dziękujemy, Wasza Miłość - Detlef odłamał kawałek pajdy, posypując ją solą.

Co kraj, to obyczaj. Stary sollandzki zwyczaj był jednak w rzeczywistości starym imperialnym zwyczajem, dalej praktykowanym na prowincjach wzdłuż i wszerz Imperium. Tutaj, w tych stronach, to właśnie szlachta szumnie tytułująca się “Starą Krwią Sollandu” dalej praktykowała tą tradycję, która na zachód od Sollu była już dawno zapomniana, chociaż święte prawo gościnności dalej było szeroko uznawane. W Serrig świadczył o tym właśnie ten gest, ten symboliczny poczęstunek zapewniony gościom. I chociaż właśnie roztaczała się nad nimi egida tradycji, nieroztropnie byłoby odłożyć ostrożność na bok.

Na bok odłożono jednak sztywną atmosferę, gdy skończył się rytuał chleba i soli. Pospinani na sztywno szlachetni rozluźnili się pierwsi, z Henriettą chwytającą Detlefa pod ramię, zadziwiając tym samym nawet samego panicza. A może to promienny, przyjemny uśmiech posłany w jego stronę go tak rozbroił? Jakby nie było, Reuterówna i von Teoffen opuścili dziedziniec ramię w ramię, z morzem ciżby rozstępującym się przed nimi, kierując się w głąb zamczyska, zapewne w jakieś bardziej kameralne miejsce. Corrado gestem zaprosił Jean-Gabriela do ruszenia w ślad za duetem, bezbłędnie rozpoznając go jako prawą rękę dziedzica. Adalbert z kolei, dalej grymaszący niezmiernie, wziął na siebie ciężar grzecznościowej rozmowy z von Goldenzungiem i “von Werkiem”. Reszta orszaku w tym samym czasie została oblężona przez tabun służby, z paziami, stajennymi i służkami pomagającymi w rozkulbaczaniu wierzchowców oraz rozpakowywaniu wozów, pod czujnym okiem ochmistrzyni i szambelana, którzy jak dyrygenci trzymali pieczę nad sprawnym działaniem armii służących.

Orszak, nie licząc samego Detlefa i Jean-Gabriela, miał zostać zakwaterowany na parterze wschodniego skrzydła, do którego byli kierowani przez służących w liberiach. Oddane im komnaty gościnne były skromnych rozmiarów, ale przynajmniej z poszanowaniem prywatności, bo każdy z delegatów dostał oddzielne pomieszczenie. Niejako egalitarystycznie, bez zbytnich podziałów na lepsze i gorsze, komnatki prezentowały się jednakowo i schludnie. Nawet z pomieszczeniem dla służących w dalekim końcu korytarza, do którego mogli się udać z pytaniami i prośbami do służek. Istny luksus!

Podobnie jak zapowiedziana uczta, zaplanowana na ósmy dzwon w sali audiencyjnej. Początek wizyty w Serrig rysował się w dosyć przyjemnych barwach.






____________________________________

5k100
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 12-06-2022 o 11:03.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-06-2022, 11:16   #137
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Szara wieża może nie do końca była Serrig – a Leopoldowi Weissowi daleko było do Lady Hanrietty, jednak Tupik nie omieszkał zbadać tych terenów , na swój wścipski i dociekliwy sposób. Zainteresował go zwłaszcza Ludwig Stenger herbu Wrona – domyślał się że w tym momencie pełnił zgoła podobną funkcję jak Tupik, choć dużo bardziej oficjalnie. To z jednej strony nadawało splendoru z drugiej zaś cholernie ograniczało możliwości. Niestety nie widział póki co możliwości dowiedzenia się czegoś więcej o posłańcy. Nie tu, nie teraz.

Niemniej osada, stanica warta była zbadania – chociażby dlatego, że strzegła granicy między włościami. Pewne rzeczy były dużo bardziej widoczne z krańców ziem niż z ich centrum. Bywało często że Panowie siedzący sobie spokojnie w centrum pojęcia nie mieli co się dzieje na krańcach ich włości. Tupik wiedział, że Lady Hanrietta do takich osób nie należy niemniej Lord Ercyk mógł też być zaciekawiony wieśćmi z Szarej wieży, zwłaszcza gdyby niziołkowi udało się wyciągnąć coś istotnego…

Pierwszeństwem była jednak kąpiel i posiłek. Na sen dość będzie miał czasu po śmierci, teraz był czas działania a nie spania. Gdy tylko obmył z siebie bród i krew oraz zaspokoił pierwszy i drugi głód – biorąc na zapas jedzenie także na głód trzeci… Miał co prawda własną wyprawkę, ale darowanemu udkowi z kurczaka w kość się nie zagląda… W końcu gotów był pokręcić się nieco po osadzie. W głowie wciąż jeszcze miał dużo przyjemniejszą rozmowę z Bretończykiem niż początkowo się spodziewał, być może Jean-Gabriel doceniał troskę Tupika o Detlefa, być może uznał ją za szczerą – gdyż tak w istocie było. Kto wie , co jeszcze z tej znajomości z rycerzem z Bretonii mogło wyniknąć, powoli jednak Tupik zmieniał perspektywę z potencjalnego zagrożenia na potencjalnego sojusznika – a tych nigdy za mało.

Na podorędziu szybko przygotował stosowną wymówkę „- Potrzebuję się przejść, rozprostować nogi, jazda konna nie jest domeną niziołków…” była idealna , prosta i prawdziwa. Nie kłamał mówiąc, że jazda konna nie jest dla niziołków, nie kłamał mówiąc, że potrzebuje się przejść. To że pomijał fakt, iż całą drogę jechał na wozie niczego w wymówce nie zmieniało, nikt obcy nie mógł wiedzieć jak długą drogę niziołek przebył na koniu a jak długa na wozie. Zresztą kogo to obchodziło jak się poruszał? Zwykle i tak bywał „niewidoczny” lekceważony, pomijany, w tej chwili barwy Teoffen nieco utrudniały owo skrycie , ale wciąż pozostawał niziołkiem, osobnikiem przed którym bardziej chowano sakiewki niż języki… Zwłaszcza przed Tupikiem który na gadce znał się wyjątkowo dobrze.

Zamierzał dowiedzieć się jak najwięcej , nawet na chwilę ściągając z siebie wierzchnią szatę z teoffen i jedynie w samym pancerzu wchodząc do karczmy, oberży – wszak takowa musiała tu gdzieś w osadzie być… Zawsze mógł się wytłumaczyć że było mu po prostu za gorąco , wiedział też doskonale że bez barw Teoffen może wywiedzieć się znacznie więcej. A interesowało go wszystko – poczynając od zbrojnego hufca rycerzy Bractwa Mściwego Serca Jedynego , którzy wszak niemal na pewno musieli przemaszerować przez osadę, poprzez nastroje panujące w Szarej wieży i ostatnie wydarzenia , pogłoski o rewolucji , nie omieszkał zapytać jak się tutejszym żyje w Szarej wieży , czego im brakuje , co mają w nadmiarze… Wszystko w ramach przyjacielskiej , nie natrętnej rozmowy , wymiany plotek z świata i okolic – byle nie z samego Teoffen. Choć ciągał za język innych sam w tej jednej kwestii pozostawał oszczędny a pytany nie mówił nic ponad powszechną, oczywista wiedzę.

Łowił trochę na ślepo , ale nigdy nie wiadomo za którym razem co wyciągnie, czasami bywał to śmierdzący zepsuty but wojskowego a czasami dorodna ryba. Jedno było pewne, bez wyjścia na łowy , bez rzucenia zanęty w postaci garści miedziaków wydanych na piwa ( które sam oszczędnie sączył zaś rozmówcą hojnie stawiał ), cóż bez całych tych łowów nie miałby szans wrócić z jakąkolwiek rybą. Ech same te myśli o łowieniu sprawiły że nabrał ochotę na dorsza czy śledzia …. Musiał koniecznie pogadać na ten temat z kasztelanem, który nomen omen także mógł być doskonałym źródłem informacji. Ex majordomus mógł udzielić mu wielu wartościowych porad i nawiązać nić porozumienia na szczeblu któremu dotąd żadnemu z wysłanników z Teoffen się nie śniło. Nawet na takich sztywniaków jak Bernard były bowiem sposoby, wystarczyło dowiedzieć się co lubi, czym się pasjonuje – cóż będąc jeszcze w karczmie miał ku temu szanse.

Niestety na rozmowę z Bernardem zabrakło już czasu , nie przeprowadził nawet połowy zamierzanych rozmów w karczmie, ale co się odwlecze… Miał przynajmniej jasny plan działania i strategię nadającą się bez większych przeróbek i na samo Serrig w którym wkrótce miał się znaleźć.


***

Nie pobalował w Szarej wieży tak długo jak by pragnął , niemniej i tak był zadowolony z odpoczynku … aktywnego odpoczynku. Prawdziwa praca czekała go dopiero w mieście do którego przybyli wieczorem.

Rozmowa z Stengerem do której został przedwcześnie przymuszony halfling przebiegała zgoła odmiennie od tego jak większość osób mogła to sobie wyobrażać. Halfling był ponury, mrukliwy, narzekający na niewystarczająca ilość jedzenia jaką zabrał na podróż (pomimo że tak krótką) nie interesował się ni w ząb ani Stengerem ani Lady Hanriettą, ani w zasadzie czymkolwiek , jedyne pytanie jakie zadał to „Daleko jeszcze, chciałbym coś już zjeść porządnie przygotowanego…” Ot burak i prostak jakich pełno. Czy zwiódł tym Stengera? Miał nadzieje że przynajmniej na tyle by nie pytał on nawet innych o Tupika. Ostatnie czego mu było trzeba to badawczych oczu na sobie i opinii osoby dociekliwej, charyzmatycznej… niebezpiecznej.

Gdy w końcu wjeżdżali do miasta halfling niemal skrył się w wozie… W zasadzie owo niemal było dość mocnym efemizmem. Nakrył się płachtą ściągniętą z jednej ze skrzyń i tak ucaplał że w zasadzie zupełnie nie było go widać. Ostatnie czego potrzebował na późniejszych przeszpiegach to skojarzeń z barwami Teoffen i orszakiem wjeżdżajacym do miasta. Nikła postura oraz miejsce na wozie na szczęście znacznie ułatwiały mu sprawę. Wyglądało to trochę tak jakby postanowił się zdrzemnąć. Nie umknęła mu jednak obecność khazadów , wiedział już gdzie z pewnością skieruje swoje kroki, z khazadami zawsze łączyła go swoista nić porozumienia, może dlatego że byli nieludźmi wśród ludzi i doskonale zdawali sobie sprawę jakie trudności są z tym związane. Wspólne problemy łączą.

Zgoła inaczej zachowywał się już na samym zamku. Nie zamierzał wszak zgrywać tam nieobecnego wieśniaka i choć wolał wciąż pozostawać „niewidoczny” to jednak nie robił już tego tak ostentacyjnie jak przy przejeździe przez miasto. Z zaciekawieniem przyglądał się całemu orszakowi dam i lordów którzy przybyli im na powitanie. Niemal czuł się szlachcicem którym był… ... ...

Do kolacji zostało jeszcze trochę czasu jednak musiał uważać by nie wypaść z roli ignoranta i prostaczka ani też z nią nie przesadzić. Musiał zachować zdrowy balans by z żadnej strony nie wzbudzać większego zainteresowania niż było to konieczne, lub żeby szybko ugasić już to wzbudzone. Odgrywanie zbytniego prostaka mogłoby nastręczyć pytań o to jak został szlachcicem i czy rzeczywiście nim był… Cóż wcielił się w rolę kogoś kto po prostu korzysta z okazji by przejechać się wraz z Detlefem do Serrig i kosztować za darmoszkę w ucztach i przyjęciach. Brzuch halflinga był doskonała wymówką dla określenia celów w jakich tu przybył. Miał też być doskonała wymówką do późniejszego zwiedzania miasta. Wiedział jednak że to musi trochę poczekać i że pierwsze godziny będą kluczowe dla szpiegów Lady Henrietty do wytypowania kogo mieć pod szczególną obserwacją.

W między czasie tak już zupełnie na spokojnie uznał że przekaże list dla Marco. Niezależnie od tego jakie tajemne informacje może skrywać. Ciekawość Tupika była ogromna, ale jego lojalność wobec przyjaciół górowała. Gdyby taki list dostał od kogokolwiek obcego… wówczas zapewne inaczej podszedłby do sprawy, jednak nie zamierzał brukać zaufania jakim obdarzyła go Łasiczka.


K100 : 10, 70, 84, 12, 53

 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 14-06-2022 o 11:21.
Eliasz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-06-2022, 22:29   #138
 
Nanatar's Avatar
 
Reputacja: 1 Nanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputacjęNanatar ma wspaniałą reputację
In This Moment

Uporczywie milczący, co niepodobna, ani w sytuacji, a i raczej z temperamentu, Leo ważył wciąż słowa czarownika, opinie kompanów, a przede wszystkim tajemnice, których stawał się powiernikiem. Sekrety coraz bardziej niewygodne i na tyle uciążliwe, że musiał dać ujście choć kilku. Niemniej, zazwyczaj mało powściągliwy koniuszy Lotara, uczył się prędko dworskich manier karmiących się niedopowiedzianym, oszczędzał sądy i opinie. Nawet nie zauważył, że zaczynał się tym mimowolnie pysznić, traktując niesamowity zbieg okoliczności i brawurę, za błyskotliwy strat kariery.

Na słowa Corrado, wydające się podsumowaniem spotkania wreszcie się podniósł. Za ciałem ożyły oczy i wróciła mimika, obdzierając oblicze z maski obojętności.

- Masz Panie kogoś szczególnie na myśli?
- Taki as wywiadu powinien się zorientować - odparował zdecydowanie rycerz, nie szczędząc żartu.

Przełknąwszy delikatną ironię, Fretka podążył za wychodzącymi.

- Pani - przeciągnął, by złowić na moment jej spojrzenie - Będę czekał instrukcji jak kazałeś w sekretarzyku Malwy. Dziękuję za wyróżnienie - znów mieszanka pokory i buty, wydawałoby się niemożliwa. Lady nie odpowiedziała. Leonidas liczył na Jej ciekawość, rachował nonszalancję, własny urok i odwagę. Rycerz obdarzył go na pożegnanie uniesioną brwią. znów nie widomo podziwy, czy niedowierzania w skalę naiwności.

Wrócił do towarzyszy, jakoś dziwnie pobudzony. Pośpiesznie przygotowywał swój dobytek do przeprowadzki. Eliksiry ciążyły w kieszeniach długiego do kolan wełnianego kubraka, który dostał od Alfreda.

- Nie wiem kto przeholował, czy my z brawurą, czy Pani Henrietta z ciężarem zadania. Nie rozumiem co stało się tam zaraz przed konfrontacją - starannie dobierał słowa - Później sami wiecie. Wiem, powinno wcześniej. - wzdrygnął się na wspomnienie obecności - Powinienem - poprawił się - Może wtedy Bedhoff... Nie wiemy gdzie zniknął Hans. Wybaczcie zajmę się przeprowadzką z sekretarzyka na trzecim piętrze. Będę tam czekał na Lady.

Bezceremonialnie wciągnął do komnaty jakiegoś młodzika z korytarza i nakazał dostarczyć świeże ubrania od Lotara, pachnidła i pudry. Wcisnął młodemu srebrnika. Chwilę potem dwie kobiety przyszły posprzątać, Fretka zmusił je by pomogły chorym dostać się z dobytkiem do komnat, które mieli objąć, sam zaś udał się na trzecie piętro do sekretarzyka Malvy. Starych pomieszczeń nieopodal ogrodu zimowego, a znajdujących się wystarczająco blisko komnat Lady Henrrietty.

Nie zdziwił się bardzo, kiedy napotkał tam Lotara. Widać już wystrojonego na bal. Szczególnie nie zdziwił, bo woń jego perfum wyczuł na długo zanim go ujrzał.

- A cóż ty tu robisz? - powitał przyjaciela
- A co ty? Wysyłasz zamówienie na surdut i bryczesy jak do krawca, a jestem twym seniorem. Kiedy to ci się tak w głowie pomieszało, w lesie, obozie, czy już jak wróciłeś, a zapomniałbym o koniokradztwie. Opanuj się Leo! - przyjaciel okazał gniew, znów zdusił głos do szeptu - bo pociągniesz na dno nas obu, a tego ci nie daruję .
- Wybacz tę bezceremonialną prośbę. Czas nagli, chwila ucieka. Ja i towarzysze zostaliśmy bez stosownego odzienia. Ledwo nie zginęliśmy. Bądź kumpel.
- Czego mi nie mówisz? - oburzył się Lotar
- W zasadzie to wiele, jeśli mi pomożesz to zdradzę ci takie sekrety, że ci w obcasy pójdzie, tylko wtedy ja cię zabije jak je zdradzisz. - brudny żart - A jak z dziewczynami, urobisz wcześniej niż ja?
- Pojebany jesteś, że jeszcze ktoś o tym pamięta
- Ja pamiętam. Ktoś idzie. Przyjacielu moja fortuna przy twojej, proszę zostaw mnie.
- Odrzucasz mnie, masz nowe namiętności - parował panicz
- Przestań, powiedziałem wytłumaczę. Idź!

Długo przyszło czekać młodzikowi na spełnienie pragnienia, kilka razy wchodziła jakąś służka, czasem pytając, czy czegoś nie trzeba, odmówił. Czas oczywiście się dłużył i Leonidasowi wydawało się, że uczta dawno się rozpoczęła. Niespokojny zaczął przeszukiwać niewielkie pomieszczenie, niewielkie jak na skalę zamkowych salonów. W oszklonym półkolistym wykurzy sekretarzyk do czytania, prostopadle do wejścia naprzeciwko okna dwa regały zapełnione księgami pospolitymi i materiałami o których dawno wszyscy zapomnieli. Perły, kruki białe, ale nie miał na nie czasu mieszaniec, ani się w nich rozumiał, jak tylko upewnił się, że nie jest obserwowany utkwił wzrok w jednej z mikstur. Uprzednio wykonał na kartce bazgroło, w istocie wyraził wiatry eteru. Z pietyzmem poskładał smrody i symfonie w jedno, dopiero oplótł badany przedmiot niewinnie spoczywający na otwartej księdze.

Nikt nie zdybał go podczas zabiegów, co więcej jeszcze dwa razy się zdążył wynudzić i stracić cała prawie nadzieję na jej oczy przed balem, usta zbyt wąskie by mogły się podobać, wobec czego ich uwodzicielskość wykraczała poza zwyczajową przyziemną ekscytację. Wszystko zmieniło się kiedy Henrietta na prawdę się zjawiła, niby sama, ale za regałami służki. Wyprostowało Fretkę jak strunę. Spełnione marzenia mogą zaskoczyć, mogą doprowadzić do szaleństwa, na szczęście mieszaniec miał nad wyraz wybujałą wyobraźnie i wciąż napędzał się nowymi nadziejami. Ostatnio wciąż nadziejował, nie liczył nie kalkulował, dążył do spełnienia. A ono bliżej z każdą rozmową z Panią.

Jej spojrzenie srogo zniewalające, bez głosu zadające pytanie wszelkie.

- Puściłem go i ostrzegłem. Tak będzie lepiej. Zostawił wiadomość do Waszej Miłości. Poważa cię. - nie mógł się oprzeć. - Tyle tylko, że wiadomość u mnie, tu nie ma jak. Może halabardnicy powinni pilnować naszego pokoju. - tymczasem przesunął po stole księgę: Jak ustrzec się ciężkości po uczcie

Kobieta uchyliła okładki, a tam w wydrążonym papierze mikstury, w istocie o jedną niej niż dostał od czarownika.

- Jedną zatrzymałem, mam klucze do pracowni.
- Jak śmiesz - pióro boleśnie ukąsiło policzek mieszańca
- Pani - skłonił się - proszę, pozwól mi cię chronić - oto i ostatnie słowo - podał drugą księgę - proszę pozwól mi jeszcze spojrzeć na te mikstury
- Nie wiem jeszcze - zabrała księgi - może cię zabiję.

Zakończyła flirtem, który musiał go podniecić. Zdawała się robić to świadomie.

Zadowolony z siebie wrócił się pośpiesznie przebrać i wyjść na powitanie gości.

Liczę, że nie nadużyłem czasu Lady, rozmowa była krótka i konkretna.
Całość akcji chciałbym zrobić bardzo konfidencjonalnie.
Jakoś mi się ten Lotar tak nawinął, bo pomyślałem, że powinien.

Jakie będą rezultaty magicznych badań mikstur? Do czego to?
Wcześniej przeszukanie.
Następnie na powitanie w pośpiechu. czy Leo kojarzy z obozu zgromadzenia i później wycieczki w las charakterystycznych ludków: Kozaka i niziołka, albo mrocznego cyrulika?

Do uczty napiszę kolejnego posta



08/41/83/52/91

 

Ostatnio edytowane przez Nanatar : 15-06-2022 o 22:34.
Nanatar jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 20-06-2022, 22:25   #139
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Semen zakwaterowawszy się, poprawił pas, podkręcił wąsa i ruszył na obchód. Wiedział, że nie wszędzie go wpuszczą, ale poznanie rozkładu pomieszczeń mogło się przydać. Ubrany był jak zwykle, więc jeśli ktoś nie widział go w orszaku, to mógł nie zorientować się, skąd przybył.

k100: 50, 30,33, 12, 17

 
Mike jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-06-2022, 01:17   #140
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Warzywno-owocowe wizje wywołane specyfikami Rumburaka przeszkadzały w interakcjach. Było-nie było, trudno się rozmawiało na ciężkim haju, ale jeśli te ziółka wyratowały Rusta od statusu warzywa, to mógł być czarownikowi tylko wdzięczny.

Towar powoli schodził i kiedy mgła opadła, wyszło że Henrietta i Corrado są jednak kontent z wyniku działań drużyny, więc wszystko dało się jakoś poskładać. Rust westchnął ciężko, kiedy drzwi się zatrzasnęły i zwalił się na wyro jak do grobu.

* * *

Nie wiedział, ile czasu przedrzemał, ale krzątanina w korytarzach i łaskawe światło na pustych siennikach Gregera i Hansa dowodziły, że jeszcze nie wieczór. Zeskoczył z łóżka, wzuł buty i przeganiając sen, opuścił pokój, udając się na mały obchód po zamku.

Żarcie, kąpiel, golenie – trochę się schodziło, ale to też była szansa, żeby rozpytać się, co mówiło się wśród służby na temat zdarzeń „Pod Rybką”. Corrado przypilnował, żeby ich wersja była na wierzchu.

Wieść niosła zatem – momentami nawet blisko prawdy – że dopadli czarownika, który zadekował się w gospodzie i kiedy jego plugastwa wyszły na jaw, załatwili sprawę na amen. Walka była epicka, ale problem rozwiązany. Nie obyło się bez strat i ofiar, co zrobić. Przypomnienie, żeby wobec magii być zawsze czujnym i donosić władzy, bo ryzykujący życiem bohaterowie nie zawsze będą na miejscu. Cud, że tak szybko zareagowali i własnym poświęceniem ochronili Serrig.

To, co odjebał Hans tłumaczono wpływem czarów właśnie, które pchnęły zbója do szaleństwa, ale Rust swoje wiedział. Gruber zdawał się niezrównoważony od początku i na taki koniec zasłużył. De Groat nie wchodził w dyskusje, bardziej potakiwał.

* * *

Znalazł się w pokoju, kiedy na dobre dochodził już wieczór. Ogarnął sprawy, zebrał od krawca przygotowany wams i spodnie – elegancka czerń, do tego wypastowane buty, można było się zbierać. Założył złoty sygnet, kapkę pomady na włosy. Dla dyskretnej elegancji pochował też po zakamarkach ciuchów kilka fantów na wszelki wypadek.

W izbie zastał Leonidasa, który zadumany wpatrywał się w puste posłania kompanów, których rzeczy poskładano w stosiki, a szafy i kufry opróżniono. Waldemar skrobał coś w kajecie, skinął mu tylko głową znad notatek, kiedy wszedł.

- Zebrali wszystko bez pytania – rzucił w przestrzeń Leo. – My… Chyba nie zostawimy tak tego? Pożegnamy ich jakoś?

- Zamkowy kapelan może przypilnować pochówku – zalecił Brok zamykając zeszyt.

Rust pokręcił głową.

- Greger nie należał do pobożnych... Właściwie to nawet daleko mu było do religijnych, czy jak tam to zwać. – Zaśmiał się na wspomnienie bluźnierczych wiązanek, które Bedhof pakował często między niewinne zdania. – Nie będziemy mu wołać księdza…Ale jakiś ceremoniał zrobić mu wypada.

- Zasłużył – potwierdził Leo z przekonaniem.

- Zasłużył jak sam skurwysyn – Mrugnął De Groat i zabezpieczył się zaraz. – Tak by sam bankowo powiedział.

- Miał kogoś? Jakąś rodzinę?

- Żonę. Greta jej było – wydobył z pamięci Rust. – Ale zmarła już jakiś czas temu… Dzieci się nie doczekali. Nikogo więcej nie miał.

- Może… Razem powinni leżeć? – zaskoczył sentymentem Waldemar. Co jak co, ale że jakieś ciepełko wybije i z tego źródła, Rust by w życiu nie zgadł. Zaskoczył go szpieg zwyczajnie. Zaskoczył go melancholią bardziej niż oni Oettingera, dźgając go po zbójecku.

- Hmm… No tak – zgodził się Rust. – Ale tu… Tu im będzie lepiej niż w Nuln. Tu dostaną nagrobek w zieleni, postawi się mały pomnik… Tu nikt mu nie przyjdzie naszczać na grób, a w mieście niejeden by zaszedł.

- Nie wiem jak możecie żyć w takich miejscach – wzdrygnął się Zwei Monde.

- Też… Też w sumie nie wiem – Rust odpłynął nieco. – Poślę gołębia do pana Orsiniego. Dopilnują ekshumacji, przetransportują tu ciało. Nie będę żałować grosza… Zasłużył… Zasłużył jak sam skurwysyn.

- Hans? – przypomniał o najmicie Leo.

- Słyszeliście co zrobił? – De Groat skrzywił się. Wspomnienie Grubera nie było przyjemne, kiedy złożył je w zestaw z jego końcem. Ale pasowało do obrazu zbója. Pasowało i Rust nie krył, że składając wszystko, co widział i wiedział o Hansie w całość, przyjął jego koniec z ulgą. – Wtargnął do jakiejś chałupy, okaleczył służącą, zdemolował mieszk… Skończył jak skończył.

- Ale był z nami – przycisnął Leo, ciążąc ostatnim słowem.

- Był. Nie ma co gadać – zgodził się Rust. – Zrobimy mu godny pochówek, dostanie wszystko jak trzeba.

- Załatwmy to jutro – zakończył Brok. – Trzeba się przyszykować do uczty.

- Tak… Leo, Ty znasz tutaj wszystkich – De Groat wstrzymał mieszańca w drzwiach. – Rzuć słowem ochmistrzyni, co? Niech doglądną wszystkiego na cacy, wystawią rachunek na mnie.

Spojrzenie, kiwnięcie głowy i drzwi się zamknęły. Sprawy szybko nabierały tu tempa.

Rzuty: 21, 43, 65, 23, 90.
 
Panicz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172