|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
31-05-2022, 20:23 | #131 |
Reputacja: 1 | Dexter, który obecnie był Morgdenem był zadowolony. Póki co chyba wszyscy przyjęli jego opowieść i wydawało się, że został zaakceptowany. Nie do końca był tylko pewien czy mu w pełni uwierzyli, czy po prostu mieli ważniejsze sprawy na głowie niż bredzenie rycerza co z konia spadł i se w łeb walnął. Na przykład takie rzeczy jak banici, droga do wrogiej twierdzy i oczywiście krwiożerczego kozaka, który mógłby ich wszystkich pozabijać. Ta ostatnia sprawa trochę go też niepokoiła, Panicza najwyraźniej też dlatego postanowił przeprowadzić w wolnej chwili drobne śledztwo. Póki co jednak chciał się trochę ogarnąć przed dalsza podróżą. W drodze opowiadał o tym co się z nim stało i budował historię swego życia jak i podpuszczał towarzyszy podróży, aby trochę mu poopowiadali o miejscu, które w końcu jest domem Morgdena, jego matce, czy historie z dawnych czasów. Liczył, że uda mu się przed powrotem postawić mocne fundamenty swojej "przyszłości". Gdy dotarli do Szarej Wieży odczuł, że chyba nie są tu zbyt miło widziani. Przynajmniej dostał ładna kwaterę. Postanowił się trochę odświeżyć potem skoczy po coś do jedzenia i na drobne ploteczki przy okazji poszuka Philippusa . Chciałby mu zadać kilka pytań o Jego dzieje. Jak i ciekawe towarzystwo w jakim się medyk wydawał obracać od już pewnego czasu. Pretekst dokonania oględzin medycznych wydawał się dobrym pomysłem na zagajenie rozmowy. Rzuty: 09,49,48,90,70 |
02-06-2022, 20:21 | #132 | ||||
Reputacja: 1 | [5d100=7, 28, 84, 41, 41] Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 02-06-2022 o 23:05. | ||||
02-06-2022, 23:50 | #133 |
Reputacja: 1 | Zielarstwo Pośród upojnych zapachów, tak niepasujących do stanu zarówno ducha i ciała, w ciepłym przytulnym wnętrzu, tak ciepłym, że parzyło skostniały umysł, Leo Zwei Monde czuł się niewygodnie jak w za małym płaszczu, bardziej, jak w przykusym surducie na balu Ledy Henrietty. Cierpki zapach gorzałki piołunowej lepiej pasował do smaku kobiecych rozkoszy niż do szoku po niedawnych wydarzeniach. Mieszaniec wychyli już trzy czarki, a wciąż czuł mdłości. I nie chodziło o niestrawność, czy potrucie dymem, uczucie odrzucenia płynęło wprost z jego duszy, obrzydzenia głównie do samego siebie, albo i do tej zrodzonej niegdyś w przypływie szaleństwa jaźni. Naśladowcy, prześladowcy. |
03-06-2022, 15:52 | #134 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Korzystając z chwili, gdy Leo wziął na siebie uwagę RumBuraka, cyrulik zabrał się za poprawianie partaniny poczynionej przez ich gospodarza. Rozwijał bandaże, usuwając szkodliwe dla zdrowia maści i płyny, dokonując oględzin obrażeń, zszywając co należało i opatrując na nowo. Jego uwadze nie umknęły nienaturalnie szybko zawiązane skrzepy i odtworzone tkanki. - Musimy się stąd wydostać - szepnął Rustowi do ucha, przy pierwszej sposobności. Waldemar stanął pewnie na nogach, dżwignął kompana i otworzył drzwi wejściowe. Zamek Henrietty był w zasiegu wzroku. Po kilku minutach znaleźli dwukółkę, która ułatwiła nieco sprawę. W drodze na zamek zgarnął ich wóz wysłany z dworu. W komnacie łóżka Bedhofa i Hansa drażniąco ściągały uwagę i odpychały wzrok. Nie było jednak czasu, by się ich pozbyć. Rust odpoczywał świszcząc oddechem. Leo był zapatrzony w dal za oknem. - Ten koleś jest czarownikiem - Waldemar oskarżył RumBuraka. Odpowiedziała mu cisza. Zdziwioną minę Rusta cyrulik wziął za podjęcie tematu. - No chyba, że goisz się w tempie trolli z dalekiej północy. Tym potworom z Kisleva podobno potrafi nawet głowa odrosnąć. Nie pasuje mi tylko, dlaczego zasklepił twoje rany by nasmarować cię jakimś gównem z bluszczu. Rust był natomiast niesamowicie zdziwiony, że gada do niego wielka rzepa w czapce z piórkiem. Choć rozpoznawał otoczenie wokół, niektóre jego elementy zupełnie nie przystawały do realnego świata. - Rozumiesz, on chyba go otruł - Waldemar kontynuował w stronę Leonidasa. Ten jednak dalej milczał. Cyrulik wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Poszedł po ciepłą wodę, bandaże i dializat cielęcej krwi. |
04-06-2022, 16:06 | #135 |
Reputacja: 1 | - Dobra… Mają go! – Rust klepnął Bröka po ramieniu. Spora wylewność jak na słaniającego się dziadygę, który oddychał na kredyt. Nawet jednak dyndając na płonącym sznurze, czego by nie mówić, uzasadniona. Strażnicy wygrzebali Gregera spod zgliszczy, Rust i Waldemar byli na kursie wolność, nieśmiertelny inkwizytor uśmiercony. Z każdym skrzypnięciem sufitu pętla się zaciskała, ale De Groat nie chciał uwierzyć, że po takim zwycięstwie nie będzie happy endu. A sufit wziął i się spierdolił. * * * Wygrzebać się z popiołów Rustowi się nie udało. Uratował go czarownik. Ciężar batalii pod karczmą był taki, że Rust ledwo co wygrzebywał się z letargu, a gdzie mówić o siłach na realne ruchy. Nim De Groat zebrał się na faktyczny wysiłek otwarcia oczu, długo trwał w półśnie, wdrapując się na jawę powoli, zmysł po zmyśle. Mówienie z początku szło z trudem. Niby ból – a zabijaka znał się już z bólem, miewał stałe wizyty – był mocno przytłumiony, ale po tym, co się zdarzyło, Rust bardzo ostrożnie dochodził do siebie. Cieszył się na powrót pełnych oddechów, dorastał do dalszych kroków. Smutną konieczność pytań załatwił szybko, zbierając żałobę po Bedhofie do środka, przykrywając formalizmem obowiązków wobec Henrietty. Obowiązki, dobre sobie. * * * Świadomość na nowo wróciła na zamku. Rust musiał na chwilę nie upilnować powiek i po otwarciu oczu oglądał już wnętrze gościnnych komnat Serrig. Teraz ból faktycznie już uleciał, zniknął jak ręką odjął. Rzeczywistość wróciła jednak jakby odmieniona. Skoczna i w zygzakach. Dźwięki szumiały jak wdmuchane przez konchę, niby to głośne, a jakby przytłumione. Widoki rozjeżdżały się akwarelą, przesunięcie obrazu między jednym punktem a drugim zostawiało za sobą rozmazaną plamę. No i były jeszcze one. Gadające warzywka. Rustowi chwilę zajęło, zanim załapał, że spod Rzepy przemawia do niego Waldemar. Leo, który coś tam przebąkiwał w rogu, dostał się pod Pasternak. Świetnie, nie ma co. Dobrze, że De Groat – człek otwarty na doświadczenia – próbował już tego i owego, więc podejrzewał, że coś się nie zgadza. Utwierdził się w pewności, kiedy na salę wjechała Brzoskwinka i Bakłażan. Majaki raz się wyostrzały, raz rozlewały, czasem dając poznać skrawki realiów spod spodu. Henrietta mignęła jakoś spod żółtawych zacieków. Bakłażan był z Tilei. Raz, że to by pasowało, a dwa, że szło się połapać po południowych wtrąceniach. Goście zgarnęli Waldemara, kiedy akurat wychodził i ze strażą pod drzwiami, nie trwoniąc czasu, zabrali się za wydobywanie z posłańców, co się – do Jana Diabła – zadziało. - Rust! – Henrietta ewidentnie wzniosła się głosem poza normalne rejestry. Widać wyszła z roli, bo zadrżała widząc De Groata całego w bandażach, ale porachowała się prędko i zeszła na normalne tony. – Co… Ależ Was… Przedstawiacie sobą, panowie, marny obraz. De Groat wzruszył ramionami i uśmiechnął się przepraszająco, starając się utrzymać kontakt wzrokowy. Szło średnio, bo na słowa Lady potakiwał do kandelabru. - Rust? De Groat wyczuł w dudniącym głosie ewidentne zdziwienie. Widać po mnie? Lepiej dmuchać na zimne. - Wybaczcie, pani… – Przymknął oczy, ale kalejdoskop pod powiekami nadal był rozkręcony. – To była ciężka batalia… Nadal kręci mi się trochę w głowie. Pewnie wstrząśnienie… Słownik ułożył parę dokończeń, ale krótka pauza na odrzucenie innych puzzli, które rymowo pasowały, dała szansę z powodzeniem dotrzeć do mety. - Mózgu. Ale to przejdzie. Dzień, dwa. - Karczma spłonęła. Spłonął magazyn obok i warsztat. Zginęło nie wiadomo ilu ludzi w gospodzie. Zginęło dwóch strażników. Zginęli Wasi dwaj kompani. – Brzoskwinia nie gniewała się naprawdę. Nie mogła się przecież gniewać. No jak to tak? Chociaż kto wie, może mogła? Bez czytania z twarzy ciężko było mieć pewność. Rust wolał się nie upewniać. Niby to w pokorze, pochylił głowę i starał się wyostrzyć spojrzenie na czubkach butów. Obrazy oswajało się bardzo powoli. – Uwe Rzeźnik? - Świętej pamięci – poinformował krótko Waldemar. – Zginął w czasie walki w gospodzie. Realizując swoją misję. Niestety… W walce rozpętał pożar. - Sam chwalił się wielokroć, że wypala zło do żywego. – Przyszedł w sukurs Rust, który zaczynał widzieć (i słyszeć!) coraz wyraźniej. - I sam zginął? – Bakłażan nabierał wyrazów. - Byliśmy przy nim, kiedy zginął – zapewnił De Groat. – Tylko my. Odszedł walcząc ze zdradą, która panoszy się po Imperium. Dzielny do końca. - Te pożary bardzo się z Wami lubią – Lady dźgnęła sztychem. - Pewnie, gdyby nie to nieszczęście, Uwe rozpętałby tu jeszcze niejeden pożar. – Zdobył się na chełpliwość Rust. – Natrafiliśmy na dowody magii, odcięliśmy teren na tyle, na ile się dało. I… Nie narażając świadków, ruszyliśmy ze śp. Rzeźnikiem rozwiązać problem. Rzuty: 61, 12, 37, 93, 25. |
12-06-2022, 10:27 | #136 |
Reputacja: 1 | Zwei Monde ____________________________________ 5k100 Ostatnio edytowane przez Aro : 12-06-2022 o 11:03. |
14-06-2022, 11:16 | #137 |
Reputacja: 1 | Szara wieża może nie do końca była Serrig – a Leopoldowi Weissowi daleko było do Lady Hanrietty, jednak Tupik nie omieszkał zbadać tych terenów , na swój wścipski i dociekliwy sposób. Zainteresował go zwłaszcza Ludwig Stenger herbu Wrona – domyślał się że w tym momencie pełnił zgoła podobną funkcję jak Tupik, choć dużo bardziej oficjalnie. To z jednej strony nadawało splendoru z drugiej zaś cholernie ograniczało możliwości. Niestety nie widział póki co możliwości dowiedzenia się czegoś więcej o posłańcy. Nie tu, nie teraz. Niemniej osada, stanica warta była zbadania – chociażby dlatego, że strzegła granicy między włościami. Pewne rzeczy były dużo bardziej widoczne z krańców ziem niż z ich centrum. Bywało często że Panowie siedzący sobie spokojnie w centrum pojęcia nie mieli co się dzieje na krańcach ich włości. Tupik wiedział, że Lady Hanrietta do takich osób nie należy niemniej Lord Ercyk mógł też być zaciekawiony wieśćmi z Szarej wieży, zwłaszcza gdyby niziołkowi udało się wyciągnąć coś istotnego… Pierwszeństwem była jednak kąpiel i posiłek. Na sen dość będzie miał czasu po śmierci, teraz był czas działania a nie spania. Gdy tylko obmył z siebie bród i krew oraz zaspokoił pierwszy i drugi głód – biorąc na zapas jedzenie także na głód trzeci… Miał co prawda własną wyprawkę, ale darowanemu udkowi z kurczaka w kość się nie zagląda… W końcu gotów był pokręcić się nieco po osadzie. W głowie wciąż jeszcze miał dużo przyjemniejszą rozmowę z Bretończykiem niż początkowo się spodziewał, być może Jean-Gabriel doceniał troskę Tupika o Detlefa, być może uznał ją za szczerą – gdyż tak w istocie było. Kto wie , co jeszcze z tej znajomości z rycerzem z Bretonii mogło wyniknąć, powoli jednak Tupik zmieniał perspektywę z potencjalnego zagrożenia na potencjalnego sojusznika – a tych nigdy za mało. Na podorędziu szybko przygotował stosowną wymówkę „- Potrzebuję się przejść, rozprostować nogi, jazda konna nie jest domeną niziołków…” była idealna , prosta i prawdziwa. Nie kłamał mówiąc, że jazda konna nie jest dla niziołków, nie kłamał mówiąc, że potrzebuje się przejść. To że pomijał fakt, iż całą drogę jechał na wozie niczego w wymówce nie zmieniało, nikt obcy nie mógł wiedzieć jak długą drogę niziołek przebył na koniu a jak długa na wozie. Zresztą kogo to obchodziło jak się poruszał? Zwykle i tak bywał „niewidoczny” lekceważony, pomijany, w tej chwili barwy Teoffen nieco utrudniały owo skrycie , ale wciąż pozostawał niziołkiem, osobnikiem przed którym bardziej chowano sakiewki niż języki… Zwłaszcza przed Tupikiem który na gadce znał się wyjątkowo dobrze. Zamierzał dowiedzieć się jak najwięcej , nawet na chwilę ściągając z siebie wierzchnią szatę z teoffen i jedynie w samym pancerzu wchodząc do karczmy, oberży – wszak takowa musiała tu gdzieś w osadzie być… Zawsze mógł się wytłumaczyć że było mu po prostu za gorąco , wiedział też doskonale że bez barw Teoffen może wywiedzieć się znacznie więcej. A interesowało go wszystko – poczynając od zbrojnego hufca rycerzy Bractwa Mściwego Serca Jedynego , którzy wszak niemal na pewno musieli przemaszerować przez osadę, poprzez nastroje panujące w Szarej wieży i ostatnie wydarzenia , pogłoski o rewolucji , nie omieszkał zapytać jak się tutejszym żyje w Szarej wieży , czego im brakuje , co mają w nadmiarze… Wszystko w ramach przyjacielskiej , nie natrętnej rozmowy , wymiany plotek z świata i okolic – byle nie z samego Teoffen. Choć ciągał za język innych sam w tej jednej kwestii pozostawał oszczędny a pytany nie mówił nic ponad powszechną, oczywista wiedzę. Łowił trochę na ślepo , ale nigdy nie wiadomo za którym razem co wyciągnie, czasami bywał to śmierdzący zepsuty but wojskowego a czasami dorodna ryba. Jedno było pewne, bez wyjścia na łowy , bez rzucenia zanęty w postaci garści miedziaków wydanych na piwa ( które sam oszczędnie sączył zaś rozmówcą hojnie stawiał ), cóż bez całych tych łowów nie miałby szans wrócić z jakąkolwiek rybą. Ech same te myśli o łowieniu sprawiły że nabrał ochotę na dorsza czy śledzia …. Musiał koniecznie pogadać na ten temat z kasztelanem, który nomen omen także mógł być doskonałym źródłem informacji. Ex majordomus mógł udzielić mu wielu wartościowych porad i nawiązać nić porozumienia na szczeblu któremu dotąd żadnemu z wysłanników z Teoffen się nie śniło. Nawet na takich sztywniaków jak Bernard były bowiem sposoby, wystarczyło dowiedzieć się co lubi, czym się pasjonuje – cóż będąc jeszcze w karczmie miał ku temu szanse. Niestety na rozmowę z Bernardem zabrakło już czasu , nie przeprowadził nawet połowy zamierzanych rozmów w karczmie, ale co się odwlecze… Miał przynajmniej jasny plan działania i strategię nadającą się bez większych przeróbek i na samo Serrig w którym wkrótce miał się znaleźć. *** Nie pobalował w Szarej wieży tak długo jak by pragnął , niemniej i tak był zadowolony z odpoczynku … aktywnego odpoczynku. Prawdziwa praca czekała go dopiero w mieście do którego przybyli wieczorem. Rozmowa z Stengerem do której został przedwcześnie przymuszony halfling przebiegała zgoła odmiennie od tego jak większość osób mogła to sobie wyobrażać. Halfling był ponury, mrukliwy, narzekający na niewystarczająca ilość jedzenia jaką zabrał na podróż (pomimo że tak krótką) nie interesował się ni w ząb ani Stengerem ani Lady Hanriettą, ani w zasadzie czymkolwiek , jedyne pytanie jakie zadał to „Daleko jeszcze, chciałbym coś już zjeść porządnie przygotowanego…” Ot burak i prostak jakich pełno. Czy zwiódł tym Stengera? Miał nadzieje że przynajmniej na tyle by nie pytał on nawet innych o Tupika. Ostatnie czego mu było trzeba to badawczych oczu na sobie i opinii osoby dociekliwej, charyzmatycznej… niebezpiecznej. Gdy w końcu wjeżdżali do miasta halfling niemal skrył się w wozie… W zasadzie owo niemal było dość mocnym efemizmem. Nakrył się płachtą ściągniętą z jednej ze skrzyń i tak ucaplał że w zasadzie zupełnie nie było go widać. Ostatnie czego potrzebował na późniejszych przeszpiegach to skojarzeń z barwami Teoffen i orszakiem wjeżdżajacym do miasta. Nikła postura oraz miejsce na wozie na szczęście znacznie ułatwiały mu sprawę. Wyglądało to trochę tak jakby postanowił się zdrzemnąć. Nie umknęła mu jednak obecność khazadów , wiedział już gdzie z pewnością skieruje swoje kroki, z khazadami zawsze łączyła go swoista nić porozumienia, może dlatego że byli nieludźmi wśród ludzi i doskonale zdawali sobie sprawę jakie trudności są z tym związane. Wspólne problemy łączą. Zgoła inaczej zachowywał się już na samym zamku. Nie zamierzał wszak zgrywać tam nieobecnego wieśniaka i choć wolał wciąż pozostawać „niewidoczny” to jednak nie robił już tego tak ostentacyjnie jak przy przejeździe przez miasto. Z zaciekawieniem przyglądał się całemu orszakowi dam i lordów którzy przybyli im na powitanie. Niemal czuł się szlachcicem którym był… ... ... Do kolacji zostało jeszcze trochę czasu jednak musiał uważać by nie wypaść z roli ignoranta i prostaczka ani też z nią nie przesadzić. Musiał zachować zdrowy balans by z żadnej strony nie wzbudzać większego zainteresowania niż było to konieczne, lub żeby szybko ugasić już to wzbudzone. Odgrywanie zbytniego prostaka mogłoby nastręczyć pytań o to jak został szlachcicem i czy rzeczywiście nim był… Cóż wcielił się w rolę kogoś kto po prostu korzysta z okazji by przejechać się wraz z Detlefem do Serrig i kosztować za darmoszkę w ucztach i przyjęciach. Brzuch halflinga był doskonała wymówką dla określenia celów w jakich tu przybył. Miał też być doskonała wymówką do późniejszego zwiedzania miasta. Wiedział jednak że to musi trochę poczekać i że pierwsze godziny będą kluczowe dla szpiegów Lady Henrietty do wytypowania kogo mieć pod szczególną obserwacją. W między czasie tak już zupełnie na spokojnie uznał że przekaże list dla Marco. Niezależnie od tego jakie tajemne informacje może skrywać. Ciekawość Tupika była ogromna, ale jego lojalność wobec przyjaciół górowała. Gdyby taki list dostał od kogokolwiek obcego… wówczas zapewne inaczej podszedłby do sprawy, jednak nie zamierzał brukać zaufania jakim obdarzyła go Łasiczka. Ostatnio edytowane przez Eliasz : 14-06-2022 o 11:21. |
15-06-2022, 22:29 | #138 |
Reputacja: 1 | In This Moment Uporczywie milczący, co niepodobna, ani w sytuacji, a i raczej z temperamentu, Leo ważył wciąż słowa czarownika, opinie kompanów, a przede wszystkim tajemnice, których stawał się powiernikiem. Sekrety coraz bardziej niewygodne i na tyle uciążliwe, że musiał dać ujście choć kilku. Niemniej, zazwyczaj mało powściągliwy koniuszy Lotara, uczył się prędko dworskich manier karmiących się niedopowiedzianym, oszczędzał sądy i opinie. Nawet nie zauważył, że zaczynał się tym mimowolnie pysznić, traktując niesamowity zbieg okoliczności i brawurę, za błyskotliwy strat kariery. |
20-06-2022, 22:25 | #139 |
Reputacja: 1 | Semen zakwaterowawszy się, poprawił pas, podkręcił wąsa i ruszył na obchód. Wiedział, że nie wszędzie go wpuszczą, ale poznanie rozkładu pomieszczeń mogło się przydać. Ubrany był jak zwykle, więc jeśli ktoś nie widział go w orszaku, to mógł nie zorientować się, skąd przybył. |
21-06-2022, 01:17 | #140 |
Reputacja: 1 | Warzywno-owocowe wizje wywołane specyfikami Rumburaka przeszkadzały w interakcjach. Było-nie było, trudno się rozmawiało na ciężkim haju, ale jeśli te ziółka wyratowały Rusta od statusu warzywa, to mógł być czarownikowi tylko wdzięczny. Towar powoli schodził i kiedy mgła opadła, wyszło że Henrietta i Corrado są jednak kontent z wyniku działań drużyny, więc wszystko dało się jakoś poskładać. Rust westchnął ciężko, kiedy drzwi się zatrzasnęły i zwalił się na wyro jak do grobu. * * * Nie wiedział, ile czasu przedrzemał, ale krzątanina w korytarzach i łaskawe światło na pustych siennikach Gregera i Hansa dowodziły, że jeszcze nie wieczór. Zeskoczył z łóżka, wzuł buty i przeganiając sen, opuścił pokój, udając się na mały obchód po zamku. Żarcie, kąpiel, golenie – trochę się schodziło, ale to też była szansa, żeby rozpytać się, co mówiło się wśród służby na temat zdarzeń „Pod Rybką”. Corrado przypilnował, żeby ich wersja była na wierzchu. Wieść niosła zatem – momentami nawet blisko prawdy – że dopadli czarownika, który zadekował się w gospodzie i kiedy jego plugastwa wyszły na jaw, załatwili sprawę na amen. Walka była epicka, ale problem rozwiązany. Nie obyło się bez strat i ofiar, co zrobić. Przypomnienie, żeby wobec magii być zawsze czujnym i donosić władzy, bo ryzykujący życiem bohaterowie nie zawsze będą na miejscu. Cud, że tak szybko zareagowali i własnym poświęceniem ochronili Serrig. To, co odjebał Hans tłumaczono wpływem czarów właśnie, które pchnęły zbója do szaleństwa, ale Rust swoje wiedział. Gruber zdawał się niezrównoważony od początku i na taki koniec zasłużył. De Groat nie wchodził w dyskusje, bardziej potakiwał. * * * Znalazł się w pokoju, kiedy na dobre dochodził już wieczór. Ogarnął sprawy, zebrał od krawca przygotowany wams i spodnie – elegancka czerń, do tego wypastowane buty, można było się zbierać. Założył złoty sygnet, kapkę pomady na włosy. Dla dyskretnej elegancji pochował też po zakamarkach ciuchów kilka fantów na wszelki wypadek. W izbie zastał Leonidasa, który zadumany wpatrywał się w puste posłania kompanów, których rzeczy poskładano w stosiki, a szafy i kufry opróżniono. Waldemar skrobał coś w kajecie, skinął mu tylko głową znad notatek, kiedy wszedł. - Zebrali wszystko bez pytania – rzucił w przestrzeń Leo. – My… Chyba nie zostawimy tak tego? Pożegnamy ich jakoś? - Zamkowy kapelan może przypilnować pochówku – zalecił Brok zamykając zeszyt. Rust pokręcił głową. - Greger nie należał do pobożnych... Właściwie to nawet daleko mu było do religijnych, czy jak tam to zwać. – Zaśmiał się na wspomnienie bluźnierczych wiązanek, które Bedhof pakował często między niewinne zdania. – Nie będziemy mu wołać księdza…Ale jakiś ceremoniał zrobić mu wypada. - Zasłużył – potwierdził Leo z przekonaniem. - Zasłużył jak sam skurwysyn – Mrugnął De Groat i zabezpieczył się zaraz. – Tak by sam bankowo powiedział. - Miał kogoś? Jakąś rodzinę? - Żonę. Greta jej było – wydobył z pamięci Rust. – Ale zmarła już jakiś czas temu… Dzieci się nie doczekali. Nikogo więcej nie miał. - Może… Razem powinni leżeć? – zaskoczył sentymentem Waldemar. Co jak co, ale że jakieś ciepełko wybije i z tego źródła, Rust by w życiu nie zgadł. Zaskoczył go szpieg zwyczajnie. Zaskoczył go melancholią bardziej niż oni Oettingera, dźgając go po zbójecku. - Hmm… No tak – zgodził się Rust. – Ale tu… Tu im będzie lepiej niż w Nuln. Tu dostaną nagrobek w zieleni, postawi się mały pomnik… Tu nikt mu nie przyjdzie naszczać na grób, a w mieście niejeden by zaszedł. - Nie wiem jak możecie żyć w takich miejscach – wzdrygnął się Zwei Monde. - Też… Też w sumie nie wiem – Rust odpłynął nieco. – Poślę gołębia do pana Orsiniego. Dopilnują ekshumacji, przetransportują tu ciało. Nie będę żałować grosza… Zasłużył… Zasłużył jak sam skurwysyn. - Hans? – przypomniał o najmicie Leo. - Słyszeliście co zrobił? – De Groat skrzywił się. Wspomnienie Grubera nie było przyjemne, kiedy złożył je w zestaw z jego końcem. Ale pasowało do obrazu zbója. Pasowało i Rust nie krył, że składając wszystko, co widział i wiedział o Hansie w całość, przyjął jego koniec z ulgą. – Wtargnął do jakiejś chałupy, okaleczył służącą, zdemolował mieszk… Skończył jak skończył. - Ale był z nami – przycisnął Leo, ciążąc ostatnim słowem. - Był. Nie ma co gadać – zgodził się Rust. – Zrobimy mu godny pochówek, dostanie wszystko jak trzeba. - Załatwmy to jutro – zakończył Brok. – Trzeba się przyszykować do uczty. - Tak… Leo, Ty znasz tutaj wszystkich – De Groat wstrzymał mieszańca w drzwiach. – Rzuć słowem ochmistrzyni, co? Niech doglądną wszystkiego na cacy, wystawią rachunek na mnie. Spojrzenie, kiwnięcie głowy i drzwi się zamknęły. Sprawy szybko nabierały tu tempa. Rzuty: 21, 43, 65, 23, 90. |