Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-06-2022, 23:42   #164
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
 Roz


Trafione inwestycje sprzed wojny? Póki miała kasę na alkohol, opowieści też się znajdowały. Tyle że wszystkie zupełnie bezużyteczne. Było mnóstwo narzekania i to z każdej strony. Potraciły gildie kupieckie, prowincjonalna szlachta, właściciele ziemscy... O kimś kto by miał fuksa nie słyszała. Jakieś tam drobiazgi, pojedyncze mało ważne transakcje, ewentualnie takie bez związku ze sprawą, bo albo sprzed kilku lat albo z innych stron. Od Rudolfa wiedziała, że takie transakcje były. Ale w mieście o nich nie mówiono. Ktokolwiek je zorganizował, dopilnował, by było o nich cicho. Nie było trudno się domyślić jak. Morgrim był przykładem.

Od Galeba dowiedziała się natomiast dwóch rzeczy. Po pierwsze, przekazał jej, że nikt nie będzie próbował spieniężyć połówki czeku bez podpisu, bo coś takiego jest bezwartościowe. Po drugie, skaveny to nie są po prostu większe szczury, więc nie da się "zbudować pułapki na skavena". Nawet jakby jakiś jakimś cudem wpadł to reszta go uwolni.
Dodał, że wczoraj, razem z pobratymcami rozpoczęli patrolowanie kanałów pod Katedrą - póki co obyło się bez starć.
Ostwald złapał się za głowę, gdy Roz mu to powiedziała.
- Czy Wyście na głowy upadli? Znalazłem dogodne miejsce, o którym wiemy, że się w nim często szczuroludzie pokazują, potrzebowałem żebyście mi pomogli zorganizować zasadzkę, a nie je wszystkie odstraszyć.


A od mętów i dołów społecznych usłyszała ciekawą historię. A właściwie - ciekawe historie - liczba mnoga. Na opuszczonym cmentarzu (do tego miejsca się zgadzały) walczyły ze sobą duchy/pobiły się gangi/odbyła się egzekucja/szlachta zrobiła sobie polowanie z ludzką zwierzyną/pokłócili się kochankowie/zemścił się zdradzany mąż/martwi wstali z grobów/inkwizytor w przebraniu walczył z kultystami odczyniającymi mroczny rytuał. Do wyboru do koloru.
Nie poddała się jednak i szukała dalej. Powtarzało się kilka faktów. Były trzy albo cztery "postacie w czerni", które "rozpłynęły się w powietrzu" tuż po odgłosach walki. Był dźwięk gwizdka. I był jakiś młody koleś, z pręgą na twarzy, który powstrzymał ciekawskich w bramie. Straż się tam nie zapuszczała, zwłaszcza nie o takich porach, a zanim okoliczni zebrali się na odwagę, młodego już nie było. Od innych usłyszała, że nad ranem wyszło z cmentarza dwóch nieumarłych, całkiem świeżych jeszcze, a to dziwne, bo przecież ostatnie pochówki tutaj to "hohoho temu" tu były.
A od jeszcze innych, że w końcu tam jednak ktosik wlazł i znalazł trupa. Dobre rzeczy miał przy sobie, dobra jakość, jak się zaszyje dziury i wypierze to długo posłużą, może Pani chce kupić? Miał też broń, jak ważna, to za niewielką opłatą może poszukać i skontaktować się z posiadającym ją teraz człowiekiem. Samo ciało już niestety zabrali z cmentarza - duży oddział Straży pojawił się później i zabrali nieboszczyka, byli całkiem podekscytowani. Co dziwne, bo gdzie jak gdzie, ale w tej dzielnicy to ludzie giną codziennie i nikogo to zwykle nie interesuje. A, i był tam z nimi taki młody, z pręgą na twarzy i o coś się kłócili, chyba o kasę.
Za niewielką opłatą poznała także imię nieboszczyka - Alfons.

Ponadto znalazła wielu fałszerzy, pośredników finansowych i nawet chętnych kupców na krasnoludzkie czeki i inne papiery wartościowe, "z niewielką, 50% prowizją". Tylko informacji o połówce czeku nie. Była szpiegiem wystarczająco długo, by domyślić się, że różnica między zwykłym złodziejem a agentem/zabójcą jest taka, że może i ten pierwszy, jak jest bardzo, bardzo głupi to od razu szuka zbytu na łup u pasera, ale ci drudzy mają pewnie kogoś, komu ów papier zaniosą, bo za to dostaną wiele razy więcej niż oferując go "na wolnym rynku" zważywszy na to, że jest praktycznie bezwartościowy. A i skoro właśnie szukali jakiegoś "papieru" to przecież nie po, by zaraz go sprzedać.


 Rudolf


Pozostawiwszy u Hrabiny prośbę o spotkanie z Manfredem poszedł sprawdzić jak poszło Latimerii. Panna Natassia była tym dziwnie niepocieszona.
Była pracownica poczty była wystarczająco obrotna, by dostać się do środka i wiedziała jak się zabrać za szukanie listów. Ruben Kahn wysyłał mnóstwo listów i dostawał ich równie wiele. W Archiwum Poczty były oczywiście tylko te wysyłane poza Nuln lub spoza niego przychodzące. W żadnym nie było ani słowa, które dotyczyłoby jakichkolwiek podejrzanych transakcji.
Nie licząc oczywiście mniej lub bardziej zawoalowanych obietnic zysków dla niego, jeśli wyda odpowiednią interpretację podatkową. Ale to mieściło się w normie. Rudolf wybrał jednak dobrą osobę do tego zadania - panna Drach znalazła pewną ciekawostkę. Otóż dokładnie dwa tygodnie przed inwazją do Kuhna przyszedł list, w którym nadawca, zarządca jego południowej rezydencji pisał, że ulubiona rzeźba pryncypała, ręki samego mistrza Veita Stoßa, wyruszyła w podróż do Nuln na renowację.

Uzyskanie pozwolenia na handel bronią nie było łatwe. Gildie były zazdrosne i nie po to płaciły łapówki, by jacyś obcy mogli się dorwać do kawałka tortu. Rudolf nie przejmował się tym jednak, wierząc najwyraźniej, że nadepnięcie na odcisk najpotężniejszym w mieście organizacjom kupieckim zostanie mu wybaczone. Papier z podpisem Elektorki zrobił jednak swoje. Urzędnik miejski nie był na pozycji, która by pozwalałaby mu odrzucić roszczenie poparte czymś takim. Ale pozostawał jeszcze jeden krok. Dostatnie się do Pałacu, gdzie urzędował Komendant, zajmujący się wszelkimi sprawami związanymi z funkcjonowaniem Armii, a więc także jej zaopatrzeniem w broń nie było łatwe nawet dla przedstawiciela warstwy kupieckiej. A już zupełnie trudno było dostać się przed jego oblicze. Papier za każdym razem robił swoje. Uzyskał potrzebne zgody.

Kwestia ochroniarzy nadwyrężyła budżet Rudolfa i z pewnością odbije się mu kiedyś czkawką... ale czuł, że lepiej opóźnić swoje plany rozwoju firmy o rok niż umrzeć i nie zrealizować ich nigdy.


 Detlef


Krasnolud nie bardzo umiał radzić sobie w trudnych sytuacjach społecznych, zwłaszcza jeśli nie mógł poradzić sobie z trudnościami obijając lub zastraszając odpowiedzialnych za nie. A tu nie mógł zrobić żadnej z tych rzeczy.
Próbowali go wrobić, to pewne. Wiedział kto, wiedział jak, wiedział po co... Tylko co z tego?
Brakowało mu zarówno ogłady jak i znajomości etykiety. Ale za to miał bystry umysł, który podpowiedział mu, że zna kogoś, komu ich nie brakuje.
Elena szybko zrozumiała sytuację.
- Udawał sługę? - zagryzła wargę - Daleki kuzyn, ale jednak rodzina, przyssał się do Marcusa... - zaczęła, ale pukanie do drzwi przerwało jej w pół zdania. No tak, pomyślał Detlef z z przekąsem, przecież wiedzą od kogo zacząć przeszukiwanie...
- Nie ma czasu. Nie dotykaj broni i milcz, choćby nie wiem co. Wierzę, że nie dasz się sprowokować. Uwierz i we mnie - powiedziała i wyszła z pokoju. Oknem, zanim zdążył zareagować. Krasnolud ruszyłby może by ją powstrzymać, gdyby tylko mu szczęka z wrażenia nie opadła. A dziewczyna zwinnie ruszyła gzymsem.
Detlef nie odpowiedział na pukanie i nie wpuszczał nikogo. Ale drzwi puściły.
Do środka wlali się strażnicy arystokratów, ich służba, oni sami, a na koniec jeszcze nawet dwóch strażników miejskich. Najwyraźniej do morderstwa wzywać ich nie ma po co, ale do kradzieży już jak najbardziej.
- Ha! - Marcus był z siebie nadzwyczaj zadowolony.
- Proszę, oto jest skradziony miecz i oto jest winny złodziejstwa! - zaprezentował dowód. I oskarżonego. Kilka kusz mierzyło w khazada, ale chwilowo nikt nie kwapił się do podejścia i prób wiązania mu rąk. Nikt nie chciał wejść na linię ewentualnego strzału.
- Prawdę mówiły plotki, krasnoludy to rzeczywiście zdrajcy i nie można im ufać - starał się sprowokować Detlefa.
Tymczasem jednak otworzyły się sąsiednie drzwi, przez które na ramieniu Eleny wspierał się jej ranny brat. Blady z utraty krwi i wysiłku i z brakiem zrozumienia wypisanym na twarzy spoglądający to na siostrę, to na krasnoluda, to na miecz zebrał się w sobie i patrząc na siostrę wystękał.
- Przepraszam za to nieporozumienie. Umysł mój słabuje z powodu rany. Przecież dałem Detfeltowi mój miecz wczoraj. Za... - rozkaszlał się - za uratowanie życia mojej siostrze. Miecz i list przez sługę wysłałem - wydukał i spojrzał na siostrę. Elena kiwnęła głową. Mina Marcusa wydłużała się coraz bardziej. Aż przyjemnie było patrzeć. Przyznanie się do fałszerstwa i intrygi nie wchodziło w grę i Marcus musiał jakoś przełknąć tę żabę.
Wyglądało na to, że choć ranny nie bardzo kuma o co chodzi, fakt, że psuje tym humor najstarszemu bratu bardzo mu się podoba.
Szuranie nogami, spojrzenia po sobie, "to my, tego, niepotrzebni chyba, pójdziemy sobie" straży miejskiej dało początek exodusowi. Marcus został wraz z jednym z braci oraz znanym już Detlefowi "sługą" najdłużej, patrząc na krasnoluda z nienawiścią. I nagle jakby coś zrozumiał. Spojrzał na rannego.
- "Kobieta albo szlachcic niemogący stanąć do pojedynku z racji wieku lub stanu zdrowia może wystawić swojego czempiona" - zacytował - Dałeś mu swój miecz, jak każe zwyczaj. A ty żwirojadzie go przyjąłeś. Są na to świadkowie. To, że czekaliście ze zgłoszeniem tego to brzydka zagrywka. Ale skoro znów mamy pięciu uczestników, musimy zacząć dziś wieczorem, jak planowano. - protesty rodzeństwa nie zdały się na nic, choć przeciwko takiej interpretacji wypowiedziała się Elena, sam zainteresowany brat i jeszcze jeden, drugi z kolei, Jens. Marcusa poparł tylko ten, który wcześniej z nim został dłużej, o oczach uzależnionego. Niestety, nie było tu głosowania, a liczyła się opinia wynajętego sędziego pojedynkowego. A ten orzekł po jego myśli. To, że wolny los mieli w pierwszej rundzie trzej uczestnicy, ale herold przyniósł wezwanie Detlefowi jako jednemu z dwójki wybranych, także nie zdziwiło krasnoluda. Marcus nie zamierzał się cofnąć przed niczym. Walki zapewne także nie będą uczciwe.

***

- Zabieraj Elenę i znikajcie. Przyjazd tutaj to od początku był zły pomysł. - głupiemu, rannemu bratu zebrało się na myślenie i bohaterstwo.
- Nie zostawię Cię! - Elenie również emocje przysłoniły rozsądek - Przecież jak my uciekniemy to Ty będziesz musiał stawić się na arenie! - wyjaśniła, jakby tego nie wiedział. Oczywiście, wcale nie musiał. Straciłby jedynie zdolność honorową. I szlachectwo. Czyli zapewne dla niego był to los gorszy niż śmierć. Niektórzy umgi bywali dziwacznie honorowi, na swój chory sposób.
Detlefa kontrakt obowiązywał jeszcze tylko jeden dzień. Dokładnie do jutrzejszego południa, jeśli liczyć od godziny zawarcia kontraktu albo do zachodu słońca. Zobowiązywał go tylko do ochrony Eleny. Brata nie musiał. Ba, brat nawet tego nie chciał. Oszukańcze decyzje umgich nie stanowiły żadnego zagrożenia dla honoru Detlefa. Jeśli dziewczyna dożyje do końca kontraktu będzie on wypełniony, choćby i dzień później potknęła się na schodach i skręciła sobie kark albo oskarżyli ją o trucicielstwo i spalili. Nie musiał ryzykować życia na arenie.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline