Domostowo Victora, ranek 21 shnyk-ranu
Ślepak bardziej wkradł się się niźli wszedł do okazałego pomieszczenia w którym zdawało się mozna było odnaleźć wszystko, nawet zdziwienia by nikt nie okazał, jeśli gdzieś między figurkami szamanów z Archipelagu Południowego, a kaktusami w glinianych donicach leżałyby przepocone katańskie onuce.
Nie miał czasu jednak aby zbytnio przyglądać się co najmniej interesującemu zbiorowi pozornie nie pasujących do siebie przedmiotów, bo pierwej czas ich gonił a po wtóre wiedziony dziwnym uczuciem nagości przed swiatem i niebezpieczeństwem, wdział na powrót maskę. Świat znów zmienił swe oblicze, towarzyszów skryła mgła, jakby moc maski nie chciała pokazywać tego co otulone aurą życia, a wyostrzała to, co skryte pod całunem śmierci.
Miał wskazać nieobecnym nieco dla jego zmysłów towarzyszom aby iść dalej, zresztą gnoll wiedziony zwięrzęcymi instynktami juz tropił niczym gończy pies, gdy ciszę przerwał donośny skrzek potwornego gada, czy też ptaka bazyliszkowi podobnego. Właściwie odruchowo dłonie Milcarra zaczęły wiązać magię, co by nie tyle niebezpieczeństwa zażegnać, co rozprawę z maszkarą ułatwić, bo nie było się co łudzić, że dziwny zwierz, zapewne wytwór rąk i magii Victora miał chronić swego pana.