Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-06-2022, 15:55   #93
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Pół godziny później… był problem. Drogi do Owen Lake były poblokowane. Wszędzie masa kilkutonowych bloków cementu, no i tabliczki "Teren prywatny, wstęp wzbroniony". Objechać się tego nie dało, a daleko przed nimi, na owych drogach, były porządne płoty z drutem kolczastym… kluczyli kolejne, cholerne pół godziny, w pobliżu jeziorka, nim w końcu dotarli do czegoś, co wyglądało jednak, na główny wjazd??

Godzina 21:22

Duża, ciężka brama, mocny płot, zasieki z drutu kolczastego(??)… no i nagle rozbłysły reflektory na dwóch wieżyczkach obok bramy. No i zrobił się mały cyrk.



- To teren prywatny! Zakaz wjazdu! Proszę stąd odjechać! - Ryczał ktoś przez megafon, a Harold zaczął się bać.

Jeden reflektor, drugi, z samej bramy kolejny, oślepiające wszystkich w pickupie. Ktoś tam biegał, ustawiał się, dało się słyszeć szczęk przeładowywanej broni??

To był ten moment gdy z auta powinna wyjść niewielka dziewczyna o lekko wyłupiastych oczach i zacząć rozmawiać. Niestety nie żyła… problematyczne, bo ona stanowiła jedyny łącznik z azylem i jego mieszkańcami. Nox oblał zimny pot, wyglądało groźnie. Światła, broń, ostry głos nadający przez szczekaczkę i oni: stary kierowca oraz czwórka mutantów, z czego połowa pokiereszowana.
-Spokojnie - dziewczyna zebrała się w sobie starając brzmieć pewnie, co innego zostało? Otworzyła szybę powoli i równie powoli wychyliła głowę.
- Nie strzelajcie! Przysyła nas… zgryźliwa Mary! - krzyknęła do ludzi na bramie przez moment zastanawiając się jak najlepiej opisać Zębatkę bez wchodzenia w detale - Potrzebujemy pomocy, mamy rannych! Proszę, jesteście naszą ostatnią nadzieją!
- Cofnij się o parę metrów - powiedział Peter. Adresatem tych słów był Harold. - Na znak dobrej woli - dodał. - Nie spodziewaliśmy się takiego przyjęcia...

Harold wypuścił powietrze z sykiem, po czym skierował dłoń do wajchy zmiany biegów…

- Wyłączyć silnik! Ręce do góry! - Darł się megafon, i coś zgrzytnęło metalicznie, ale wśród oślepiającego światła reflektorów, nikt nie widział za wiele. Ktoś biegał przy pickupie… jakieś cienie… wielu uzbrojonych osobników, już bardzo blisko pojazdu. No i lufy karabinów, z - a jakże - na nimi również włączonymi latarkami, celowały w ich skromne osóbki, w twarze.
- Jaka Mary?! Gadaj!! - Pojawiło się tym razem warknięcie już przy otwartej szybie, wprost do May… a Harold grzecznie wyłączył silnik.

Tłum zbrojnych kojarzył się jednoznacznie i niezbyt przyjemnie. Ostatnie starcie ze zbrojnymi kilka godzin wcześniej skończyło się przecież tragicznie.
-Mary… - Nox obróciła głowę w kierunku pytającego mając nadzieję że to jednak nie jedna, wielka pomyłka, a oni nie wpakowali się w kolejną kabałę.
-Chuda, drobna brunetka, trochę wyłupiaste oczy. Młodziutka, młodsza ode mnie. Milcząca, ale jej pointy były bardzo… ostre. - odetchnęła. Co więcej powiedzieć? Nie wiedzieli więcej o Mary.
-Kierowca nie ma z tym nic wspólnego, po prostu nas podwiózł. Mamy rannego który, jeśli ktoś mu wkrótce nie pomoże, to umrze. Proszę, pozwólcie nam porozmawiać z Anthonym.
- Co tu się… - Burknął wystraszony Harold.
- Powiedz mi coś więcej o Mary - Głos gościa z lufą karabinu skierowanego w twarz May minimalnie jakby zelżał.
- Lubiła mięsko! - Parsknęła nagle "Lilly".
- Gdzie. Jest. Mary? - Spytał zbrojny Nox.

Ta szczerze posmutniała i pokręciła przecząco głową.
-Uratowała nas… ale… - sapnęła, czując gule w gardle - Bardzo mi przykro, było ich zbyt wielu. Zabili ją.

Lufa karabinu minimalnie zadrżała.
- Czyli… to oznacza, że wy jesteście… - Głos już miał normalny ton.

W odpowiedzi brunetka pokiwała powoli głową.
-Kierowca po prostu nas podrzucił. Pozwólcie mu odejść i porozmawiajmy. Nasza czwórka i wy.
- Powiedz mi wprost, kim jesteście - Zbrojny nie ustępował - Kierowca teraz nie gra roli.

Maya spojrzała na Marcusa i zacisnęła szczęki.
-A jak myślisz kto byłby w stanie przyjąć pocisk moździerza na klatę i to przeżyć? Ledwo - ostatnie dodała cicho, a potem jej twarz drgnęła i dziewczyna dokończyła. - Jesteśmy jak Mary. Mutanci.
- Że coooo???? - Harold był wprost zszokowany. Zbrojny z kolei, najwyraźniej nie.
- Dobra, wysiadać, powoli. Po-wo-li - Sam otworzył drzwi picupa przy May, podobnie jak inni zbrojni, inne drzwi - Chcemy widzieć wasze rączki, bez gwałtownych ruchów…

- Mamy kilku nieproszonych gości przy głównej bramie, którzy chyba tu zostaną - Ktoś powiedział chyba coś do radia.
- "Zrozumiałem. Zaraz u was będziemy" - Padła odpowiedź.
- Jeśli to, co mówisz jest prawdą, zajmiemy się wami - Dodał typek do May.

-Potrzebujemy lekarza-powtórzyła wysiadając z auta. Stanęła przed zbrojnym z grzecznie uniesionymi w górę łapkami.
-Jesteśmy, inaczej dawno bylibyśmy w szpitalu. Jestem Maya, a ty?

Zbrojny typek, w jakimś mundurze… Security, nadal trzymający ją na muszce, parsknął krótko na ostatnie słowa dziewczyny…
Peter również wysiadł, powoli, bez gwałtownych ruchów, mogących sprowokować jakąś reakcję tych, co stali po drugiej stronie skierowanych w ich kierunku luf.
Uniósł ręce do góry.
- Mamy to jakoś udowodnić? - spytał. - No i uprzejmie informuję, że w prawej kieszeni kurtki mam pistolet - dodał.
- Wszyscy mamy - Zachichotała "Lilly".
- Zaraz zejdę na zawał… - Burknął Harold, łapiąc się za serce.
-Oddychaj, wszystko jest w porządku - Nox wysiliła się na łagodny ton. Jeszcze tego brakowało żeby dziadek im się tu przekręcił.
-To nie potrwa już długo, uspokój się. Zarobiłeś ekstra kasę bez podatku, pamiętasz? Pomyśl na co ją wydasz.

Czekali tak, w dziwacznej sytuacji, kilka następnych minut…
- Muszę siku - Zamarudziła "Lilly".

… aż nie zjawiła się jakaś… kowbojka?? Trochę przyciemniono w końcu światła, a ona chodziła wokół towarzystwa z pickupa z rewolwerem w dłoni(!), także zaglądając do środka pojazdu.
- Dobra. Dziadek jest cywilem, wyczyścić mu pamięć i odesłać. Wielki w środku ciężko ranny, trzeba go połatać. Teraz was rozbroję moi mili, i wejdziemy do środka, gdzie porozmawiamy w spokoju. I naprawdę, nikt wam nie zrobi krzywdy. Więc… spokojnie z mocami - Powiedziała do mutantów, po czym zaczęła sięgać każdemu to tu, to tam, wiedząc bezbłędnie, gdzie każdy ma ukrytą broń. Wszelkie więc pistolety i nożyki poszły się walić… a owa kowbojka, w trakcie rozbrajania, dotknęła też każdego z nich, niby to przypadkiem w trakcie owych czynności, to po ręce, dłoni, torsie… Harolda w sumie też. A wszyscy się wtedy jakoś tak odprężyli, i mieli uspokojone nerwy.
- No to zapraszam - Kobieta wskazała drogę dłonią, nawet się po raz pierwszy uśmiechając.



- A Marcusa chłopaki wniosą na noszach May, spokojnie… - Dodała do dziewczyny.
- Ureguluj nasze rachunki. - Peter spojrzał na Mayę. - A jeśli można, to za względu na "Lilly" prosiłbym o wskazanie ubikacji...

Nox zamrugała, a potem sama się uśmiechnęła. Więc jednak nie Korpo, przynajmniej na razie nie trafili aż tak źle. Czas miał pokazać co dalej. Odliczyła ostatnią stówę po czym wcisnęła ją Harodlowi do kieszonki na piersi.
-Ty już nas znasz - zwróciła się do kobiety w kapeluszu - Ale my nie wiemy jak się zwracać do ciebie.
- Lucy - Padła krótka odpowiedź, gdy kobieta wprowadziła ich do drewnianej chatki za bramą, wchodząc tam pierwsza. Za nią reszta mutantów, kilku zbrojnych, dwóch niosących Marcusa na noszach.

Wewnątrz zaś były dwa stoły, i kilka krzeseł… jakieś meble. Maszyna do kawy.
- Siadajcie. A toaleta jest tam, Hannah - Powiedziała kowbojka do… ćpunki, a ta dosłownie zastygła w pół kroku.
- Jak mnie nazwałaś??
- Hannah, przecież to twoje imię? - Zdziwiła się Lucy - No tak, amnezja…
- Hannah! Mam na imię Hannah!! Pamiętam! Tak! - Blada dziewczyna niemal się rozpłakała, wyszeptała "dziękuję" po czym poleciała do wc.
- A myślałem, że ona sama jakoś usunęła z pamięci wiedzę o swojej przeszłości - powiedział cicho Peter.
-Hannah… bardzo ładnie. Pasuje ci - Maya wyszczerzyła się widząc radość "Lilly". Jedna sprawa się rozwiązała, przypadkowo ale wychodziło na plus. Odetchnęła kucając obok nieprzytomnego olbrzyma.
-Czyli wystarczy ci dotyk aby wiedzieć o nas wszystko? - spytała Lucy I zaśmiała się cicho - przydatne. Mamy ci mówić po kolei jak tu trafiliśmy czy już sama wszystko wiesz?
- Dotykiem to ja was uspokoiłam, żebyście nie zrobili żadnych głupot… a ja wiem o was WSZYSTKO, tylko na was patrząc… - Wyjaśniła Lucy, po czym podeszła do mebli przy ścianie - Kawę? Herbatę, Czekoladę? W końcu jest zimno, można się czymś rozgrzać… za chwilę przyjdą pozostali, poczekamy moment. May, nie bój się o niego, będzie dobrze - Dodała do dziewczyny przy czarnoskórym.
- Herbatę poproszę - powiedział Peter. - Czarną, mocną - sprecyzował. Pytania o talent pozostawił na później.
-Bez urazy, ale uwierzę dopiero kiedy zajmie się nim lekarz. - Nox odpowiedziała wciąż się uśmiechając. Sapnęła po chwili.
-Macie tu tequilę? To był naprawdę dzień z rodzaju tych, o których wolałabym zapomnieć.
- Niestety nie… to później. Tutaj jeszcze by strażnicy wychlali… - Lucy spojrzała na paru zbrojnych, na co dwóch z nich prychnęło.
- A lekarz już jest w drodze…
-To dobrze… bardzo dobrze - Maya odetchnęła gapiąc sie na Marcusa przez chwilę. Jeszcze tylko trochę, musiał wytrzymać. Kto jak nie on.
-Dziękujemy - podniosła wzrok na Lucy i strażników - Nie musieliście nas wpuszczać, ani… dzięki. Dobroć nie jest czymś co się spotka na co dzień, tym bardziej… - przełknęła ślinę i drgnęła kiedy pamięć podsunęła jej flashback z więzienia Korpo.
-Nie będzie kłopotów z naszej strony, o to się nie musicie martwić.
- Nie zamierzamy robić kłopotów - sprecyzował Peter.

Lucy nalała czekoladę, i podała May… Peter dostał swoją herbatę. Wróciła Hannah, również chciała czekoladę.

I w końcu do domku wszedł ktoś nowy. Najpierw jakiś starszy typ, z futerkiem-kurtką na sobie… oraz własnym futerkiem, z wystającej klaty.



A zaraz za nim, jakaś mała dziewczynka, może ze 14 lat…
- Dobry wieczór - Powiedział siwy.
- Hej Tony… - Odezwała się Lucy, po czym omiotła dłonią towarzystwo - To jest May, to Hannah, Peter, i ciężko ranny Marcus. Uciekają przed Korpo, i szukają pomocy… znajomi od Mary. Ale… Mary nie dała rady…

Siwowłosy zrobił na chwilę smutną minę.
- Nasza Mary? Mała furia? Ech, szkoda jej… cholercia… - Pokiwał głową, odetchnął głęboko, po czym uśmiechnął się do towarzystwa - To jest Amelia, a ja Anthony - Przedstawił siebie, i dziewczynkę.
- Mary ocaliła nam życie. Dwa razy - powiedział Peter.
-Nam też jest przykro z jej powodu. Gdyby nie ona mogłoby nas tu nie być - Nox potrząsnęła głową i skupiła wzrok na starszych jegomościu.
- Zdążyła powiedzieć, że w twojej osadzie znajdziemy azyl. Bez kolejnych eksperymentów i więzienia. Czego oczekujesz więc w zamian za możliwość zostania za murem? Zawsze coś jest i… co z lekarzem? Lucy wspominała że… - popatrzyła na Marcusa.
- Ja jestem lekarzem… za chwilę go wezmę na stół operacyjny - Anthony uśmiechnął się do May - A co do pobytu w Enklawie… po prostu zostańcie częścią naszego społeczeństwa, przestrzegającego tu zwyczajnych, całkiem normalnych standardów cywilizowanych osób, to wszystko…
-Jest nas jeszcze dwójka - brunetka powiedziała cicho - Będą tu w przeciągu kilkunastu godzin. Jadą samochodem spod Lincoln, my ze względu na Marcusa wybraliśmy szybszą drogę. Kobieta z szarymi włosami i mężczyzna… w kapturze. Anya i Elusive, też są mutantami. - upiła czekolady - O jakich zasadach mówisz? Nieważne, co by to nie było ja się zgadzam na wszystko. Tylko mu pomóż - zacisnęła szczęki, a oczy jej same uciekły do wielkoluda.
- Zasady obowiązujące w całym US, po prostu przestrzeganie prawa, i kilka dodatkowych spraw, ze względu na to kim jesteśmy… - Anthony wyciągnął do niej rękę, by uścisnąć dłoń(?) - … a wasi przyjaciele, będą i naszymi?
- Nie dotykaj jej - Odezwała się nagle, milcząca do tej pory dziewczynka - Ona ich prawie wszystkich zaraziła - Dodała Amelia, wskazując palcem na Hannah. I po sekundzie, powiedziała coś, co zszokowało praktycznie wszystkich w domku:
- HIV. Ona, ona, on - Wskazała na ćpunkę, May, i Petera.
Nox prawie zadławiła się czekoladą. Zaczęła kasłać w rękaw, wodząc niedowierzającym wzrokiem od Hannah po Amelię i pozostałych.
-Że kurwa co?! - podniosła głos czując nagłą złość. Napój podszedł jej do gardła - Że jak?! Do cholery jak mogłaś?! - ostatnie wściekłe pytanie skierowała do ćpunki…która skryła twarz w dłoniach i zaczęła beczeć na całego.
- Szlag by to... - Peter jakoś nie odczuwał ochoty, by pocieszyć Hannah. Wprost przeciwnie.
- Zajmę się tym - Powiedziała spokojnym tonem Amelia, po czym przykucnęła przy May - Podaj mi dłoń… - Minimalnie się uśmiechnęła. Po chwili zaś, z dłoni dziewczynki, w dłoń Nox, wniknęło jakby światło…
- Już. Wszystko dobrze - Amelia wstała, i podobnie postąpiła z Hannah, a później Peterem. Spojrzała również na leżącego Marcusa, a następnie znowu na May - Jemu nic nie jest.
- Szczerze? - Peter spojrzał na Amelię i pokręcił głową. - Nie do wiary. Świetny talent - przyznał.

Nox jednak nie wyglądała ani na wesołą ani tym bardziej spokojną.
-Jak kurwa mogłaś - wycedziła do Hannah i zgrzytnęła zębami - Skoro nie umiałaś otworzyć ryja w tak ważnej sprawie nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie. - przeniosła wzrok na cudotwórczynię - Kobieta która nam pomogła, Anya, dostała w twarz jej krwią. Gdy ją, do diabła, ratowała. Też może to mieć, ale… będzie wściekła jak się dowie. Lepiej przygotujcie gaśnice.

Przerażona całą zaistniałą sytuacją, i rozbeczana Hannah, uciekła do łazienki, napierdalając za sobą drzwiami…
- Potrafię wyleczyć każdego, z czegokolwiek - Powiedziała cichutko Amelia.
- To nie jej wina - Odezwała się Lucy, po czym głęboko odetchnęła - Korpo jej robiło bardzo, bardzo złe rzeczy. Przez bardzo, bardzo długi czas. Reakcją obronną organizmu… umysłu Hannah, była niemal całkowita amnezja. Naprawdę. Ona tego nie zrobiła specjalnie.
-A nas tam trzymali na wczasach all inclusive. Zajebiście się bawiliśmy, normalnie ubaw po pachy - prychnęła brunetka i nabrała głęboki wdech, a następnie wydech.
-Co z pomocą dla niego? - zwróciła się do siwego, wskazując Murzyna.
- Już… - Zaczął Anthony, gdy pod domkiem rozległ się odgłos jakiegoś pojazdu. Albo pojazdów?
- Już przyjechali. Możemy go zabierać… - Dokończył siwowłosy.
-Chcę jechać z nim - z Nox jakby zeszło powietrze. Przestała się wściekać, przestała warczeć. Wyglądała na nieludzko zmęczoną. -To… muszę być obok, obiecałam mu.
- Oczywiście… - Przytaknął jej Anthony.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline