16-06-2022, 11:38 | #91 |
Reputacja: 1 | Oczy Anyi w tym czasie błądziły za plecami recepcjonistki aż nagle na wymalowanej twarzy pojawił się wyraz nostalgii. W połowie drogi od głowy z kasztanowymi lokami do wyjścia chyba na zaplecze znajdował się wypchany ptasior. Cały czarny, duży. Kobieta nie znała się na gatunkach, przypominał jej w sumie wielkiego, złowrogiego wrona. Albo kruka. Ostatnio edytowane przez Sonichu : 17-06-2022 o 03:44. |
17-06-2022, 13:42 | #92 |
Administrator Reputacja: 1 | Gdyby Nox posiadała w tym momencie jakiekolwiek poczucie humoru rzuciłaby “orzeł wylądował”. W zaledwie kilka godzin przebyli prawie dwa tysiące mil w komfortowych warunkach, nie niepokojeniu i wysoko ponad głowami ewentualnego pościgu. Tak jakby gruby plik dolarów dosłownie wymazał ten jeden problem i przerzucił ich praktycznie lotem błyskawicy zaledwie godzinę drogi od celu. Godzinę drogi autem, a oni mieli rannych. Marcus przez całą trasę nie odzyskał przytomności za co Maya ręczyła, gdyż warowała niczym pies stróżujący tuż obok. Tak na wszelki wypadek, gdyby… Dziewczyna zamknęła oczy biorąc głęboki wdech na uspokojenie. Szwy założone przez Anyę trzymały, olbrzym przeżył podróż i czekał na ostatni etap. Jeden cholerny etap, a potem trafi na stół lekarza lub kogoś posiadającego moce leczenia… - Ogarnij się - wyszeptała sama do siebie, robiąc wydech. Apatyczne godziny ponad chmurami starczyły na przemyślenie wielu spraw, poukładanie pierdolniczka jaki mutantka miała w głowie został posegregowany. Teraz, już na ziemi, musieli działać. Dlatego odeszła od nieprzytomnego Murzyna czyniąc to z ciężkim sercem. Niestety tak trzeba było. Wyskoczyła na płytę, chwilkę pokręciła w okolicy samolotu, a gdy ich pilot sie odezwał, Maya przyczepiła do twarzy najbardziej uroczy ze wszystkich swoich uśmiechów i podeszła do starszych facetów. - Dobry wieczór, mogę panu na momencik zawrócić głowę? - zwróciła się do Harolda - Potrzebujemy podwózki, mój chłopak trochę oberwał… no i kumpela z deka kuleje. Taki ździebko kaleczny klimat - rozłożyła troszkę rączki - Na pewno ma pan jakiegoś dostawczaka, prawda? Albo pickupa, nieważne bo to kawałeczek. - wzięła go za rękę robiąc wielkie, smutne oczy - Nad Owen Lake, krótka i szybka trasa dla kogoś kto tak jak pan zna tutejsze drogi. Oczywiście fatyga się opłaci. Stówa teraz, stówa na miejscu. Półtorej jeśli tam się znajdziemy szybko. Cel był prosty - dowieźć Marcusa żywego do Enklawy. Prostota celu nie oznaczała jednak braku komplikacji, jakie mogły wystąpić podczas próby osiągnięcia tegoż celu. Dla Petera dotarcie na miejsce, na sam brzeg Owen Lake, to byłby spacerek, na który nie straciłby więcej niż minutę. A drugą zajęłoby mu odszukanie tablic, które informowały o zakazie wstępu. Może gdyby wziął "Lilly" na barana, straciłby nieco więcej czasu. Ale pozostawał Marcus. Trudno było sądzić, by mutanci z Enklawy pożyczą od ręki, na piękna oczy Petera, jakąś furę… May go ubiegła, zagadując do nowego faceta. - Hmmm - Zamyślił się Harold, to gapiąc na May, to na samolot z Marcusem w środku, to na… "Lilly". - Hi! - Wyszczerzyła do niego ząbki narkomanka, nawet machając łapką jak jakaś ciulnięta blondyna. - 250$ i mam was podwieźć, i udawać, że tamten czarny wcale nie umiera, a ta mała nie ma zakrwawionych spodni… dorzuć panienko jeszcze 50$ i możemy jechać, mam pickupa - Uśmiechnął się Harold. - On nie umiera - wyrwało się Nox i sporo ją kosztowało żeby utrzymać na twarzy uśmiech. Tego właśnie próbowali uniknąć, czyż nie? Wzięła dyskretny oddech. - Będzie trzysta, niech pan idzie po kluczyki. Peter, rzucaj stówę - Powiedziała wyciągając z kieszeni cztery banknoty pięćdziesięciodolarowe. Peter wyciągnął z portfela pięćdziesiątkę, dwie dwudziestki i dychę. Sprawdził raz jeszcze, czy któryś z banknotów nie nosi plam krwi. Podał je Mayi. - Pickup będzie idealny - powiedział. - A zatem połowa teraz, połowa po dotarciu na miejsce. Harold wyciągnął więc łapę po kasę, a po otrzymaniu… - To idę po wóz, ruszamy od razu, tak? - Im szybciej, tym lepiej - przytaknął Peter. Starszy facet po kilku minutach wjechał pickupem do hangaru, stając blisko samolotu. - Dobra, to pakujemy go na tylną ławę, na pace nie pojedzie, bo kurde zamarznie - Powiedział Harold - Trza go przenieść… - Ty pojedziesz z nim z tyłu… - Harold wskazał na May - Reszta z przodu… rozłożę środkowe siedzenie, i się mała zmieścisz… - Zwrócił się do "Lilly". - Zmieścimy się bez problemu - przytaknął Peter. - Maya, bierzemy go od strony głowy - powiedział, w jej rękach pozostawiając skłonienie obu panów do udzielenia pomocy przy przenoszeniu Marcusa. Nox popatrzyła na niego z bardzo wyraźną irytacją i niechęcią. Bo przecież taki problem rozewrzeć mordę… -A może panowie będą tacy szarmanccy i poratują damy w opresji? - wyszczerzyła się do dwóch obcych facetów, wskazując kciukiem Petera. -On tylko wygląda na samca, niestety cipa z niego taka sama jak ja jeśli chodzi o ciężary… naprawdę bardzo by to przyspieszyło. - powachlowała rzęsami. Obaj faceci spojrzeli na May, na siebie wzajemnie, i parsknęli. - Dobra, pomożemy… I po chwili było po wszystkim. Marcus załadowany, reszta wsiadała, dwaj starsi kolesie się pożegnali. Harold siadł za kierownicę Forda, "kowboj" zajął się tankowaniem "Betty" i szykowaniem do powrotu do domu. Opuszczono więc pickupem lotnisko, jadąc w kierunku Owen Lake… Siedząca z tyłu Maya patrzyła przez okno, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Z głową osiłka na kolanach znowu wpadła w apatię, uciekając myślami gdzieś bardzo daleko. Milczała gdy opuszczali hangar, tak samo podczas wyjazdu z terenu lotniska. - Lilly pokaż portfel - odezwała się nagle, odwracając pusty wzrok na dziewczynę z przodu. - Hm? - Dziewczyna spojrzała na nią, po czym się uśmiechnęła… i chwilę gdzieś tam grzebała, i w końcu podała owy portfel May. Ta obejrzała go wpierw z wierzchu, następnie otworzyła niechętnie. Wewnątrz znajdowało się parę papierów na łączną sumę 110$ i jakieś dokumenty należące do denata. - Same drobniaki - wzdychając oddała portfel drugiej mutantce i wróciła do poprzedniej pozycji z tym, że zamiast w szybę wpatrywała się w twarz Marcusa. Ciągle oddychał, jeszcze było o co walczyć, a to już tylko kawałek. Kawałeczek, musiał wytrzymać. Peter nie interesował się zawartością portfela ani tym, skąd "Lilly" go wzięła. Bardziej go martwiło, co zrobią, gdy wreszcie dotrą nad jezioro. Dziwne by było, gdyby tak od razu trafili w odpowiednie miejsce. A potem jeszcze pozostawała sprawa przekonania mieszkańców Enklawy, by udzielili im pomocy. ~ Gdzieś tak po 30 minutach jazdy… - Wiem, że mi nic do tego, ale z czystej ciekawości chciałem spytać - Odezwał się Harold - Co wam się przytrafiło? I po kiego jedziecie do Owen Lake? No bo chyba nie w jeziorku popływać? - Jak to powiadają, znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie - powiedział Peter. Uśmiechnął się krzywo. - Jak się zaczęła strzelanina, to wialiśmy i chowaliśmy się gdzie kto mógł. Niektórym się mniej poszczęściło... - dodał. - I teraz widzisz skutki naszej nieszczęsnej przygody. - Musimy coś załatwić. Sprawy prywatne - Nox miała ochotę zakląć ale się powstrzymała. Popatrzyła na tył głowy kierownicy, zastanawiając się czy staruch jest czujką, albo czy nią nie jest. - Daleko jeszcze? - ucięła poprzedni i zaczęła nowy temat. Po tym co powiedział Peter, siedząca obok niego ćpunka, zerknęła na chłopaka z dziwną miną. - No będzie jeszcze z następne 30 minut - Odparł Harold, po czym zrobił "heh" - Mnie to tam rybka dzieciaki, co wam się stało. Kasę se zarobię, bez podatku, ale na przyszłość może lepiej ustalcie wspólną wersję… Peter się nie odezwał, tylko się uśmiechnął. Wspólne wersje bywały nudne, w przeciwieństwie do uzgodnionych. No i jechali tak sobie dalej. A w pewnym momencie May zauważyła, jak Marcus poruszył ustami. Nachyliła się nad nim, wstrzymując oddech. Akurat tu cieszyła się z jakiejkolwiek reakcji. Z drugiej strony pojawiła się obawa. Skoro się budził leki przestawały działać, co oznaczało powrót bólu dla olbrzyma, a nie miała wątpliwości czy dadzą radę go opanować gdy zacznie się rzucać. - Jednak wolę samochody niż samoloty - powiedział Peter. - Lepiej stać twardo na ziemi niż bujać w obłokach. |
17-06-2022, 15:55 | #93 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
17-06-2022, 20:54 | #94 |
Administrator Reputacja: 1 | - Ja tu poczekam - powiedział Peter. Westchnął. - Chyba powinienem porozmawiać z Hannah - dodał. Ochota, by "Lilly" utopić w kiblu już mu minęła. - Z nałogu też leczysz? - zwrócił się do Amelii. Młodziutka dziewczyna pokręciła jednak przecząco głową. - Ale mamy kogoś, kto może chyba i na to poradzić… - Powiedziała po chwili. - Może Hannah się uda... - Upił łyk herbaty, skinął z uznaniem głową. - Całe jezioro jest i wasze? - zwrócił się do Lucy, zmieniając temat. - I nie tylko ono… ale o tym później. Wyciągaj ją z kibelka, i jedziemy dalej - Odparła kowbojka, kiwając głową w kierunku łazienki. Peter odstawił niedopitą herbatę i ruszył w stronę drzwi, za którymi schroniła się dziewczyna Zastukał. - Hannah? Chodź, czekolada stygnie... - powiedział. - Ja nie chciałam… buuhuu… ja nie wiedziałam… buuuhhh… - Chudzina za drzwiami dalej ryczała na całego. - Rozumiem... - Peter usiłował być przekonujący. - Wszyscy cię rozumieją - dodał, być może mijając się z prawdą. - Nikt nie będzie na ciebie krzyczeć... No chodź już... I nie rycz, bo się rozpuścisz... - May mnie nienawidzi… buuuhuuu… ja nie chciałam… buuu… - Przejdzie jej - zapewnił ją Peter. - Była w szoku i gadała, co jej ślina na język przyniosła - dodał. - Ona wcale tak nie myśli - stwierdził z udawaną pewnością. - Przecież nie zrobiłaś tego specjalnie - podkreślił. Z wnętrza łazienki dobiegło zaś niezrozumiałe, ciche lamentowanie? Marudzenie? - Bszrzsz… brz… - I w końcu szczęknął mechanizm w drzwiach, ale te nadal były przymknięte. Peter chwycił za klamkę i spróbował otworzyć drzwi, no i wszedł do łazienki. Hannah siedziała na zamkniętym kibelku, z głową opuszczoną lekko w dół, i masą włosów, przesłaniających jej twarz. Trochę jeszcze pochlipywała, a jej rączki, złączone dłońmi, a oparte łokciami na kolanach, nieco drżały. - Już w porządku... - powiedział Peter, po czym pogłaskał ją po głowie. - Wytrzyj oczka i chodź. Porozmawiamy z Lucy. Może nam opowie coś o tym miejscu. - Ech… - Hannah w końcu spojrzała na Petera zapłakanymi oczkami, zgarniając nieco włosów za ucho - Ja serio przepraszam, ciebie w końcu też… - A po jej policzkach spłynęły nowe łezki. - Już w porządku... - powtórzył Peter. - Spokojnie... będzie dobrze... nie płacz... - Ponownie ja pogłaskał po głowie. - Wstawaj, otrzyj oczęta i się przytul. Nie płacz już. Wszystko będzie dobrze. - Ok… - Powiedziała cichutko dziewczyna, i wstała, po czym przytuliła się do torsu chłopaka policzkiem, obejmując go rękami w pasie. Peter co prawda nie był przyzwyczajony do pocieszania płaczących kobiet, ale przytulić do siebie kogoś potrafił. Jedną ręką odpowiedział na uścisk dziewczyny, drugą pogładził ją po głowie. Nie przejął się tym, że Hannah wytarła właśnie oczy w jego koszulę. - Od razu lepiej - powiedział. - Chodźmy. Lucy na nas czeka. No i czekolada też. ~ Po kilku minutach, wszyscy jednak siedzieli w dwóch pickupach, jadąc powoli w głąb Enklawy. W pierwszym aucie, May na… pace, z Marcusem na noszach, przykrytym na szybko dwoma kocami, no i dwóch zbrojnych-tragarzy od noszy. Na tylnej kanapie Anthony, na miejscu pasażera Amelia, no i miejscowy kierowca. Pozostali zbrojni zostali przy bramie… - Jedziemy do ambulatorium z nowymi gośćmi, mają dwójkę rannych, w tym jednego ciężko - Mówił siwy, do jakiejś walkie-talkie, jakie wielu z nich miało najwyraźniej przy sobie, przy małym, otwartym tylnym okienku pojazdu, gdzie słyszała go Nox - Będę operował, Lucy ze mną. Amelia też. Potrzebujemy brodatego Jack'a na miejscu, w sumie natychmiast… - "Zrozumiałem. Już po niego posyłamy…" - Odezwał się ktoś w eterze. - Ok, bez odbioru - Powiedział Anthony. - "Bez odbioru…" - Wszystko będzie dobrze - Odezwał się w końcu do May siwek, nawet lekko uśmiechając - Jestem chirurgiem, wspólnie go poskładamy… Na tylnych siedzeniach drugiego, siedziała Hannah i Peter, Lucy na miejscu pasażera, prawie cały czas odwrócona do nich, i był miejscowy kierowca. - Macie tu miasteczko, osady, pojedyncze chaty? - spytał Peter. - I kto kieruje tym całym interesem? - Mamy tu coś na kształt miasteczka, tak. Enklawa jest od Anthony'ego, ja go czasem zastępuję - Powiedziała Lucy. - Wielu... opuszcza enklawę i rusza znów w niebezpieczny świat? - zadał kolejne pytanie. - Pogadajmy później, co? Nie zrozum mnie źle, ale opowiadanie wszystkiego po trzy razy jest męczące? - Uśmiechnęła się Lucy - Najpierw zajmijmy się rannymi, zjecie coś, i tak dalej, a potem wszystkim razem, powiemy co i jak? - Zgoda. - Peter skinął głową. |
18-06-2022, 12:23 | #95 | |
Wiedźma Reputacja: 1 | Enklawa. Owen Lake, Minnesota. Towarzystwo jechało przez zaśnieżone tereny, co pewien czas widząc jakieś zwyczajowe domy, stodoły, szopki, i w końcu po prawie kwadransie, dojechali do czegoś, co wyglądało na jakieś… centrum handlowe?? Kręciło się tam parę osób, zajętych swoimi sprawami. - Tutaj mamy ambulatorium - Wyjaśnił zdziwionym Anthony. No i faktycznie, po kilku kolejnych minutach, znaleźli się wewnątrz okazałego budynku w czymś, co przypominało małą, prywatną praktykę lekarską… z masą najnowszego sprzętu. - Dobra, idziemy się przebierać, ściągnij mu już buty. Też się musisz przebrać, jak chcesz być przy operacji - Siwy jegomość poinstruował May - Tylko wiesz… jak zemdlejesz, nie rzucimy wszystkiego w cholerkę, by się tobą zajmować… - Uśmiechnął się do niej. ~ - Liczne poparzenia drugiego i trzeciego stopnia… wiele odłamków w ciele… połamane 4 żebra i mostek… uszkodzone płuco… - Wyliczanka ran Marcusa, doprowadziła do niemego płaczu Nox, siedzącej w rogu sali operacyjnej. Przy Marcusie kręcił się Anthony… a właściwie to PIĘCIU Anthony'ch, operując go równocześnie. Starszy mężczyzna skopiował się nagle, po czym wszyscy przystąpili do ratowania jej mięśniaka, działając niezależnie. Była tu również Amelia, która co pewien czas dotykała Marcusa, przekazując mu leczniczą energię? Była tu i Lucy, informując gdzie co "widzi" w ciele wielkiego, gdzie co jest. Był i jakiś brodacz, który pomagał podobnie jak ona(posiadał wzrok rentgenowski). Operacja potrwała 3 godziny… ~ W międzyczasie, uleczono i mocami ranę Hannah, która zniknęła całkowicie, usunięto szwy, i dziewczyna była w pełni zdrowa. Ktoś przyniósł im też ciepłą kolację. Po posiłku, zmęczona wszystkim dziewczyna, z kolei wprost zasnęła w ramionach Petera. - Rozumiem, że chcecie tu zostać, blisko swoich, i się nie rozdzielać? - Zagadnęła cichym tonem chłopaka jakaś kobieta - Znajdzie się tu miejsce dla was, zaraz coś przyszykuję. …. Na chwilę zjawiła się u nich May. Też w sumie już ledwo stała na nogach… powiedziała, wprost ze łzami szczęścia, spływającymi po policzkach, że z Marcusem już ok, ale ona przy nim zostanie całą noc. Dla Hannah i Petera przygotowano w małym pokoju trochę spartańskie łóżko. Materac na podłodze, koce, poduszki… no ale lepsze to, niż nic? ~ Nox wpatrywała się w czarnoskórego, leżącego na szpitalnym łóżku, podłączonego do masy urządzeń, kabli, kroplówek, i cholera wie czego jeszcze. Marcus żył, był bezpieczny, i "będzie jak nowy", jak zapewniał ją Anthony. Ktoś przywiózł do pokoju dodatkową kozetkę. Pojawiły się koce, i poduszka. Krótka, choć miłym tonem instrukcja, by rannego nie dotykać, ani czasem nie przytulać się, nie kłaść obok na jego łóżku… wykończona wszystkim May, półprzytomnie kiwała głową, i położyła się na przygotowanym dla niej posłaniu. Zasypiając, uśmiechnięta, wsłuchiwała się w miarowe, spokojne "pik…pik…pik" odgłosów monitorujących stan Marcusa. 20 listopad, niedziela. Pobudka dla Yemerovej była wybawieniem z koszmarów, ale i jednocześnie powrotem do rzeczywistości, witającej ją dzisiaj mocnym kacem, i - jak zawsze - niewyspaniem. Roxanne nadal smacznie spała w łóżku, leżąc na brzuszku, z burzą włosów na twarzy, cichutko pochrapując… była 9 rano. Jakieś śniadanie, albo i nie? Budzić piękną barmankę… albo i nie. Spakować manele, odszukać "Elusive", i w drogę? No i odwiedzać bankomaty, po drodze, ile się dało, i gdzie się dało, byle by wyciągać kasę, i napełniać torbę gotówką… ~ Autostradą I90, a potem I94, dalej i dalej, w kierunku wschodnim, północno-wschodnim. Do tej cholernej Enklawy, do Minnesoty, do Owen Lake. No i zatrzymywali się po drodze, i to kilka razy, wyciągając kasę z automatów, a zielonych przybywało, i przybywało. Droga przed nimi była jednak jeszcze daleka. Navigacja wskazywała aż jeszcze 13 godzin jazdy… szlag. ~ Po jakiś 5h, i 500km dalej, w dziurze zwanej Glendive, można było dotankować auto, wyciągnąć znowu kasę, no i przede wszystkim, coś zjeść… Stacja benzynowa, a zarazem mini-restauracja Blue Taco. No ale dla Anyi, oczywiście to coś nawet obok "restauracji" nie leżało. Ech te durne jankesy, wszystko muszą zaraz pompatycznie nazywać restauracjami. … Tacos, Nachos, ryż, w sumie cholerny fast-food i tyle, no ale co zrobić. Siedzieli więc przy stoliku, i jedli(bo wyjścia nie mieli), wśród kilku innych gości, gdy nagle… - To jest napad!! - Wydarł się gościu przy kontuarze, wyciągając pistolet, i terroryzując nią sprzedawczynię - Dawaj kasę!! - Bez numerów!! - Ryknął jego wspólnik, który jeszcze parę chwil temu ściemniał, że pisze coś sobie na swoim telefonie w rogu pomieszczenia - Łapy do góry!! I dawać portfele!! - Zwrócił się do zebranych gości, machając rewolwerem. Piski, szlochy. Noż kurwa mać… Enklawa. Owen Lake, Minnesota. 20 listopad, niedziela. Około 9 rano. - Hej laska! Pssst! Hej laska… May ty cipo! - Marcus był przytomny, i budził ją nawołując, z uradowaną gębą. A Nox po chwili mało nie spadła z kozetki, z jeszcze większym rogalem. Zabandażowany niczym mumia, podpięty pod masę ustrojstw, żył, i miał się dobrze… dotykać go nie powinna, przytulać też nie… no ale wejść w ślimaka, chyba tak… ~ Na prowizoryczne śniadanko w ambulatorium był jogurt i kawa/herbata. Zjawił się też Peter, i milcząca, unikająca wzroku May Hannah… a później Anthony, Lucy, i Amelia. Dziewczynka zaserwowała czarnoskóremu całą serię "energetycznych dotyków", Tony zaś po krótkim zajrzeniu tu, i tam, pod bandaże, stwierdził, iż wieczorem(!) Marcus będzie już mógł biegać w pełni sprawny… i nie zostaną mu żadne blizny, nie będzie żadnych śladów, nic!! A później, po przyniesieniu paru krzesełek, i gdy wszyscy zajęli miejsce w pokoju mięśniaka, zaczął opowiadać o Enklawie: - Istnieje ona już 7 lat. Oficjalnie to rancho bogatego farmera(Anthony'ego). On za wszystko zapłacił/kupił/wybudował. Enklawa rozciąga się na 25km2, wokół Owen Lake i jego okolic. - Żyje tu 280 osób. 15 dzieci (od 0.8 lat do 7), 25 małolatów (od 8 lat do 17), 230 dorosłych. Jest 40 domów, w których mutaci żyją tak po 7 osób. Jako rodziny, lub… no znajomi. - Obecnie przebywacie w "centrum rozrywek" (kino, 2 baseny, bar, siłownia, automaty do gry, bilard, kręgielnia, dentysta/lekarz + salka religijna, ponieważ 50 osób chce nabożeństwa). - Jest tu przedszkole i szkoła, gdzie dzieci się uczą, co jest oficjalnie zatwierdzone przez rząd stanu Minnesoty, w ramach zgodnych z prawem "nauk domowych". - Są pola uprawne ze zbożem, ziemniakami, pomidorami, ogórkami, kukurydzą. Są sady z jabłkami i gruszkami. Parę osób uprawia sobie truskawki, i inne warzywa i owoce, we własnych ogródkach. Są i szklarnie… konie, krowy, owce, świnki, kury, związane z tym rzeczy, stodoły… - Do tego różne maszyny rolnicze(traktory, cysterny, pługi, kombajn). Motory, quady, samochody, pickupy, ciężarówki… skutery śnieżne. - Wokół Enklawy płot, zasieki, kamery i noktowizory, niemal każdy ma krótkofalówkę do komunikacji, jest i centrum komputerowe, jest broń, sprzęt "bojowy" itd. Wszystko, by zapewnić bezpieczne, i spokojne życie tym, którzy właśnie chcą tu żyć… ~ To wszystko musiało kosztować miliony! Miliony milionów! - Posiadam moc szczęścia… - Uśmiechnął się przelotnie Anthony - Wygrałem kiedyś w totka, no to jest i potrzebna kasa… - Więc jak? Chcecie tu zostać? Choćby "na próbę"? - Dodała Lucy, i wyciągnęła z kieszeni kilka małych kartek. Każdą wręczyła zaskoczonemu z towarzystwa. Cytat:
Kowbojka w tym czasie zbliżyła się do May, przytknęła dłoń do jej ucha, i coś jej krótko szepnęła… a dziewczyna wyglądała na jeszcze bardziej… zszokowaną(?) tym wszystkim, niż reszta. - Tak, naprawdę - Dodała Lucy już głośniej, bardzo miło się do Nox uśmiechając. *** Komentarze jeszcze dzisiaj.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 18-06-2022 o 13:04. | |
18-06-2022, 21:53 | #96 |
Administrator Reputacja: 1 | MG, dzięki :) Pobudka w enklawie Peter otworzył oczy i rozejrzał się dokoła, upewniając się, że wczorajszy dzień nie był jakimś snem. Hannah spała obok, w samej koszulce i majtkach, leżąc na boku, twarzą do niego. Obejmowała go ręką w pasie, a jej twarz przesłaniała burza włosów w nieładzie. Cichutko chrapała… - Dzień dobry... - szepnął. Nie reagowała. - Śpioch... - Pokręcił głową. Obrócił się w jej stronę i objął, przyciągając ją do siebie, równocześnie zsuwając w dół jej ciała przykrywający ją kocyk. - Mhm… - Mruknęła przez sen dziewczyna, i spała dalej.. Peter sprawdził godzinę na zegarku, który kiedyś był własnością jakiegoś wojaka z Korpo. 8:22. Było jeszcze w miarę wcześnie... ale zdecydowanie nie skoro świt. - Hannah, pobudka - powiedział, po czym pogłaskał ją po policzku. - Mhhh… pięć minut… ok? - Szepnęła chudzina. - OK, ale się obróć... - poprosił równocześnie gestem pomagając w spełnieniu tej prośby. Pojawily się jakieś niezrozumiałe pomruki, nawet jakby niezadowolenia… ale w końcu(i z jego pomocą) dziewczyna odwróciła się na plecy… no i spała dalej. Peter przytulił się do leżącej i objął ją wpół. - Słodkich snów - szepnął jej do ucha. Nie odpowiedziała, więc Peter, po chwili zastanowienia zaczął ją obmacywać... w co ciekawszych miejscach, korzystając z tego, że odzienie dziewczyny było dość skąpe. Jego ręka wślizgnęła się pod koszulkę i powędrowała do góry, by zatrzymać się na małej piersi dziewczyny i rozpocząć delikatne pieszczoty. Hannah mruknęła, ale nadal twardo spała… chyba… ale w każdym bądź razie, jej ciało zaczęło reagować. Suteczek pod jego dłonią obudził się do życia, i powoli zaczął twardnieć. Idąc "za ciosem" Peter zajął się drugą piersią, by żadna nie poczuła się poszkodowana…chociaż w sumie, trochę we wszystkim przeszkadzała koszulka. Działania, teoretycznie owocne, nie przynosiły jednak takich efektów, jak by sobie tego Peter życzył. Dlatego też zmienił rejon działalności, a dłoń, miast zajmować się biustem, przeniosła się dużo niżej, docierając między uda dziewczyny, gdzie rozpoczęła nieco poważniejsze pieszczoty, wciskając się pod majteczki i rozpoczynając buszowanie w porastającym to miejsce niewielkim "zagajniczku". A że dziewczyna spała na plecach, miejsce było w miarę dostępne, a odrobinę rozsunięte tym bardziej ułatwiały zadanie. Palce Petera wędrowały to tu, to tam, obdarzając napotkane miejsca pieszczotą, równocześnie starając się dotrzeć do najbardziej czułego punktu... i wycofując się po chwili, by prawie natychmiast ponownie wrócić w to samo miejsce. Powoli, powoli… jej myszka robiła się mokra, a uda powolutku rozchylały centymetr po centymetrze. Troszkę też zmienił się jej oddech, "Lilly"... znaczy się Hannah, nadal jednak spała? I nagle cichutko westchnęła, czy nawet i jęknęła. A na jej ustach, pojawił się mały uśmieszek. Trudno było dopatrzyć się w tym zachowaniu jakiegokolwiek protestu, więc Peter zintensyfikował działania, a jego palec wsunął się w wilgotne, gorące wnętrze. I powoli zaczął się poruszać... wgłąb... z powrotem... wgłąb... - Mhhh… mhhh… - Tym razem dziewczynę było już wyraźnie słychać. Lekko uchyliła również jedno oczko, uśmiechnęła się. - Ściągnij mi majtki, będzie wygodniej… - Szepnęła, samej nagle zabierając się za swoją koszulkę. I po chwili, leżała już półnaga. Trochę blada, trochę chuda… z małym cycem. Z licznymi siniakami, i śladami po igłach. Narkomanka… no ale… JEGO mała, sexi narkomanka? Na dodatek bardzo chętna... a reszta nie była taka ważna. A ona nagle zwiotczała, i stała się wyjątkowo cicha… zemdlała?? Oddychała, choć się nie poruszała, cała jakaś taka wiotka. Zemdlała. Ja pier… - Niech mnie diabli... - Peter może nie zerwał się na równe nogi, ale podniósł się i przyklęknął przy dziewczynie, upewniając się, że jej nie zerżnął na śmierć. Oddychała, czyli żyła. Tak podpowiadał mu rozum, bo wzrok miał jeszcze pewne wątpliwości. - Hannah, obudź się... - Poklepał ją po twarzy. - Otwórz oczęta zanim ktoś tu przyjdzie... Chwilę to trwało, nim w końcu jej zamknięte powieki zadrżały, i w końcu otworzyła ślipka. Spojrzała skołowana na Petera. - Heej? - Szepnęła. - No hej... - odparł. - Już się bałem, że coś ci się stało... - powiedział. - Wooow… Peeeteeer… - Hannah oblizała usteczka, uśmiechnęła się, po czym wielce nieporadnie, pogłaskała go dłonią po torsie. W odpowiedzi przyciągnął ją do siebie i przytulił. A ona wprost rozpływała mu się w rękach, i to dosłownie. Jej całe ciało było z gumy, i rozłaziło się, rozciągało niekontrolowanie, i miał problemy utrzymać jej głowę w jednym miejscu. Ale dziewczyna się uśmiechała. - Wow… wow… ale mnie boli cipka… - Szepnęła i zachichotała. - Naprawdę? - Pytanie było zadane nie do końca poważnym tonem. - Mam nadzieję, że to szybko minie - szepnął jej do ucha. Pocałował ją w szyję. Ale ona dalej się "rozłaziła". - Hej, mała... nie rozpływaj się... bo cię nie utrzymam przy sobie... - powiedział cicho. - Daj… mi… chwiłkęęę… - Nawet dolna szczęka dziewczyny, rozlazła się nieco w bok, i w dół, co w sumie wyglądało dosyć makabrycznie. Może wypadało położyć ją na materacu?? Co Peter w końcu zrobił, dochodząc do wniosku, że to będzie najbezpieczniejsze wyjście. Kucał tak więc przy niej, gdzieś i ze dwie minuty, kapiąc resztkami nasienia na pościel… którą zresztą i ona nieźle zapaskudziła. A plecy Petera piekły… i w końcu Hannah zaczęła powoli powracać do swojej bardziej "stałej" formy, i już nie była taka "rozlazła". - Peter… - Szepnęła w końcu do niego. - Tak? - spytał. A dziewczyna, wśród lisiego uśmieszku, zgarnęła paluszkiem kropelkę z penisa chłopaka, po czym zlizała ją z owego paluszka językiem… - Ja chcę kiedyś powtórkę - Błysnęła ząbkami. - Ja też. - Uśmiechnął się do niej i pogładził po policzku. - Ja też... - A zrobisz… o co poproszę? - Powiedziała z błyskiem w oczkach, wodząc leniwie dłonią po jego brzuchu. - Zgoda - powiedział, składając obietnicę w ciemno. Odpowiedzią zaś był jej słodki uśmiech… |
22-06-2022, 18:38 | #97 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WXzFCS72QIA[/MEDIA]
|
22-06-2022, 18:58 | #98 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
22-06-2022, 20:45 | #99 |
Administrator Reputacja: 1 | - Jedno pytanie... - Peter zamknął drzwi i zwrócił się do Lucy. - Czy sprawdziliście, że nie przywlekliśmy ze sobą jakichś pluskiew - prezentu od Korpo? - Nie przywlekliście… - Odparła kobieta, opierając się plecami o ścianę, i zakładając rękę na rękę. - Aż dziw, że nie oznaczyli jakoś swojej... "własności". - Peter uśmiechnął się krzywo. - Ale mnie to cieszy. Macie z pewnością jakiś plan Enklawy? Bo chciałbym się przespacerować... No i druga rzecz... jak wygląda sprawa noclegu i posiłków dla gości, takich jak my? - Mam ci wręczyć mapkę, czy co? To nie cholerny Disneyland… i wy tak zawsze? Ty zadajesz pytania tu, May w środku… poczekaj 10 minut, to będą dalsze wyjaśnienia dla wszystkich? - Lucy pokręciła głową. Peter rozłożył ręce. - Spróbuję się poprawić... - powiedział z uśmiechem. … Po 10 minutach, Anthony(x5) skończył zajmować się Marcusem. Szwy zostały wyciągnięte, opatrunki zmienione. Mięśniaka zapakowano na wózek inwalidzki, po czym opuszczono jego pokój… pchał go sam siwy, w końcu Marcus swoje ważył. - Dobrze dzieciaczki, to teraz tak… - Powiedział żartobliwym tonem do towarzystwa Tony - Dziś niedziela, mało się dzieje, i wszyscy mają wolne. Każdy spędza czas jak chce, i tak dalej… najpierw więc was zakwaterujemy. Z ubraniami, i takimi tam drobnicami, też jest mały problem, nie spodziewaliśmy się gości, ale w ciągu kilku godzin będą. Podobnie jak jedzenie, za chwilę wam coś porządnego dostarczymy. Może być? - Anthony przeleciał wzrokiem po "nowych" w Enklawie. - Dla mnie gicior - Odparł Marcus… w sumie cały czas zerkając z wyszczerzem na Nox. - Oczywiście, że może być - powiedział Peter. - Parę godzin w jedną czy drugą stronę nie gra roli. Z wyjątkiem jedzenia - zażartował. - Dla mnie też - Nox również nie miała zastrzeżeń ani nic do wtrącenia. Wydawała się bardziej skupiona na czarnoskórym olbrzymie. Wreszcie nie wytrzymała. - Wózek… dlaczego na to nie wpadliśmy - parsknęła pochylając się przy nim. Po paru chwilach towarzystwo opuściło budynek, wychodząc znowu na śnieg… czekał pickup i dwa skutery śnieżne. - Ja się zmywam - Parsknął Anthony - Odstawię Amelię do domu, wami zajmie się dalej Lucy… - Do zobaczenia... i dziękujemy za pomoc. - Peter się uśmiechnął. - Dzięki za wszystko - dodała Maya, kiwając doktorowi głową na pożegnanie. Anthony pomógł jeszcze wpakować się mięśniakowi do auta, a następnie pożegnał się, i wraz z dziewczynką odjechali jednym ze skuterów śnieżnych. Lucy z kolei ruszyła ze wszystkimi pickupem po terenach Enklawy… - No to jedziemy do waszej kwatery. Jakieś nowe pytania? - Powiedziała kobieta. - Tak... ale dotyczyłoby ono Mary - powiedział Peter. - Przecież ona nie powinna pamiętać o Enklawie, prawda? Lucy westchnęła… i przez parę sekund milczała. - Mary była na "misji". Od czasu do czasu, wybrane osoby z Enklawy, przeprowadzają różne zadania. Pomoc mutantom spoza niej, ich eskortowanie, dostarczenie tutaj. Zaszkodzenie Korpo… różne takie. Coś poszło wtedy nie tak. Kilku zginęło, paru wróciło, paru dopadły korpo-gnoje. Dopadli więc i Mary… Peter pokiwał głową, ze smutkiem wypisanym na twarzy. - Zawdzięczamy jej życie... - powiedział. A Lucy jakoś tak mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. - Nie tylko wy… wielu, wielu innych również. Ona wyglądała jeszcze na dziecko, ale miała już 86 lat… - Dlatego pamiętała jak wyglądały bary szybkiej obsługi za początków ich świetności - Nox zamrugała gdy zestawiła słowa Zębatki z tym co powiedziała Lucy. - Jeśli jakkolwiek to coś znaczy, dopilnowaliśmy aby przynajmniej po śmierci dano jej już spokój. - Ok - Padła krótka odpowiedź kowbojki, a Nox wzruszyła ramionami.. - Czy dzieci w Enklawie też mają talenty? - zainteresował się Peter. Co prawda sam takowych nie posiadał, ale kto mógł widzieć, co przyniesie mu los. - Tak… rośnie kolejne pokolenie. W spokoju i bezpieczeństwie. - Gdybyśmy potrzebowali skuter, by zrobić sobie przejażdżkę, to jak to załatwić? - zadał kolejne pytanie. - A co, nóżki bolą? - Parsknęła Lucy - Nie no, żartuję… znajdzie się coś. - Na początek pewnie pozwiedzamy najbliższą okolicę. - Pozwolił sobie nie skomentować żartu Lucy. - Czy wszyscy już wiedzą o naszej obecności? Nikt się zdziwi na nasz widok? Bo chyba tu każdy zna każdego... Macie tu jakichś odludków? Zadeklarowanych samotników? - No z tym jest mały problem. Nie, jeszcze w sumie niewielu o was wie… zrobimy wieczorek zapoznawczy? - Kobieta znowu parsknęła - Więc może lepiej, chwilowo, siedźcie na miejscu? Mi to tam rybka, ale tłumaczyć się co 100 metrów komuś, kto ty, potrafi być upierdliwe? W końcu i Lucy zerknęła na Petera. - Tu tak serio? Mam ci dać listę mieszkańców, z jakimiś dopiskami? Ta pani jest miła, ta wredna, itd? Żyją tu różni ludzie, jak to w każdym osiedlu… - Kiedy odzyskamy naszą broń, jak wygląda sprawa z elektroniką? - Maya dorzuciła swoją serię pytań na moment odrywając się od Marcusa. - Broni na razie nie odzyskacie… po co wam durne pistolety? A z elektroniką możesz sprecyzować? - Druga poprawka - Nox uśmiechnęła się pod nosem - Strzelanie mnie uspokaja… i niańka elektroniczna, filmy dla dzieci potem? Zabawki i inne, jest szansa zamówić z zewnętrznego świata? Na przyszłość pytam. - A wsadź se tą drugą poprawkę… - Zaśmiała się Lucy - Broń mają tylko strażnicy. Nikomu innemu nie jest potrzebna? Masz swoje moce, to nie wystarczy do obrony… w sumie nie wiem przed czym? No ale na wypadek "W" jest plan… ale tym sobie teraz główek nie zawracajcie. A cała reszta, tak, jak najbardziej. - Czyli rzeczywiście respektujecie tu prawo US - brunetka parsknęła, jednak więcej już nie dodała, zostawiając resztę problemów na potem. - To rób se na drutach, żeby się odprężyć… albo zapisz do strażników, to postrzelasz… - Lucy wzruszyła ramionami. Po kolejnych kilku minutach, pickup podjechał pod jakiś… ładny domek. - Koniec wycieczki, proszę wysiadać… Peter, pomożemy Marcusowi na wózek usiąść - Powiedziała Lucy - A May go za chwilę teleportuje na werandę… I jak kowbojka powiedziała, tak zrobiono. Po chwili zaś wszyscy stanęli przed drzwiami wejściowymi. - Jaki to był numer… - Lucy powiedziała głośno patrząc na mini-klawiaturę, gdzie należało wklepać szyfr, by otworzyć drzwi. - A tak… 1222, zapamiętacie? - Spojrzała po reszcie - Klucze wam przywieziemy później, no to wchodzimy… Parterowy domek, z salonem w którym był nawet kominek, kuchnią, spiżarką(pustą), jadalnią, garażem(pustym), do tego aż 4 sypialnie, 3 łazienki… meble były, i to poprzykrywane foliami. Sprzęt jako taki też, jak choćby telewizory, radia, automaty do kawy, w kuchennych szafkach pochowane garnki, talerze, sztućce i cała masa przydatnych, mniejszych rzeczy. Całe wyposażenie wyglądało na kompletnie nowe. |
23-06-2022, 14:56 | #100 |
Reputacja: 1 | [media]http://www.youtube.com/watch?v=nqgUG_JVzCs[/media]
Ostatnio edytowane przez Sonichu : 23-06-2022 o 14:59. |