Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2022, 11:38   #91
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
Oczy Anyi w tym czasie błądziły za plecami recepcjonistki aż nagle na wymalowanej twarzy pojawił się wyraz nostalgii. W połowie drogi od głowy z kasztanowymi lokami do wyjścia chyba na zaplecze znajdował się wypchany ptasior. Cały czarny, duży. Kobieta nie znała się na gatunkach, przypominał jej w sumie wielkiego, złowrogiego wrona. Albo kruka.
Widok poruszył strunę w rosyjskim sercu.
- Chto zh ty raspuskayesh’, nad moooooyeeeeeyu gooolovooy? - zaczęła śpiewać, przyciskając do siebie mocniej barmankę - Chornyyyyyy voron, ya ne tvoooooyaaaa…
- Powiedziałam ciszej, durne pity! - Syknęła Jessica, i… cisnęła w Anyę gumką do gumowania. Trafiła ją gdzieś w okolice lewego ramienia, a Roxanne zachichotała.
- Idziemy, choooo… - Pociągnęła rozśpiewaną Rosjankę za sobą, trochę jej nawet zatykając usta dłonią.
Na początku sie udało. Do chwili gdy kobieta nie chwyciła jednego z palców żeby go possać. Wtedy też dotarła do niej cała ironia sytuacji.
- Jakaś dziwna ta Jessica… przecież jesteśmy laskami, nie zaciążymy. Po co nam gumkę dawała? - pokręciła głową idąc raźno w stronę nadawaną przez Roxanne - Poza tym tabsy lepsze. Na jej słowa, barmanka jedynie się roześmiała, i to nawet głośno… za głośno. Jessica znowu klęła w recepcji…

Obie w końcu pokonały schody, i były na piętrze. Wtedy też barmanka pacnęła się w czoło.
- Czeeekaj. Potrzebujemy lodu do Cara… Capri… Campari! - Powiedziała, i podreptała do miejsca, gdzie była mała "stacja kawowa". Tam też był i lód… wzięła spory woreczek. Wróciła chwiejnym krokiem do Anyi.
- Pokój… 7… - Spojrzała na klucz - Dalekooo… - I zaczęła ściągać pantofelki.

Druga kobieta asekurowała ją żeby przez przypadek nie zaliczyła bliskiego spotkania pyszczka z podłogą. Przez opary zamroczenia alkoholowego przebiła się myśl, że przydałby się facet, taki prawdziwy.
- Oprzyj się na mnie Simpatichnaya - poczekała aż barmanka wróci na płaski poziom i objęła ją mocniej. - Na razie tylko buty zdejmujemy, reszta za chwilę. Zrobię ci drinka, a potem zrobię ci dobrze… - mruczała holując pakunek i przez przymrużone oczy szukała odpowiedniego numeru na drzwiach. Cholerni jankesi, cyrylicą byłoby łatwiej…
- Tak jeeest, wasza wysokość - Zachichotała Roxi - Prooosto do końca, po prawej…

Anya wzięła jej porzucone samopas butki.

Pokój był tak samo beznadziejnie urządzony, jak ta "12" od Anyi. No i był o wiele mniejszy, bez żadnego podziału. Było duże łóżko, tv, mała kanapa, no i łazienka z wanną.

- Mam ochotę potańczyć - Powiedziała nagle, ledwo stojąca na nogach barmanka.
- Najpierw kąpiel, potem tańczenie - szarowłosa była nieugięta. Zostawiła na stoliku buty dziewczyny, pomogła jej pozbyć się torebki i pocałowała w tył karku, odgarniając włosy przez jej ramię.
- Chyba że tak na sucho, jeden wolny kawałek - dodała rozbawiona kompromis, obejmując ją od tyłu i przyciągając do siebie przez co bardzo wyraźnie czuła na wysokości bioder kształtne pośladki, a barmanka ucisk piersi na swoich łopatkach. Całowała niespiesznie odsłonięty bok szyi od ucha aż do ramiączka bluzki.
Roxanne zaczęła się lekko wyginać na boki, jakby tańcząc do nie istniejącej muzyki… wyciągnęła rączki w górę, a potem jedną dłonią, na oślep, pogładziła Anyę po boku głowy, i po skroni.
- Och no dobrze, babe…
- W takim razie trzeba ci z tym pomóc - przesunęła dłonie z brzucha brunetki na jej żebra i wyżej, masując palcami skórę pod piersiami, jednocześnie ocierając się o tyłeczek z przodu.
- Zdjąć ubranie, przecież nie myjemy się w nich - dodała rozbawionym szeptem prosto do jej ucha, całując na koniec.
- Mmmmhmmm… - Zamruczała uroczo brunetka, po czym sama nagle rozpięła sobie szorty… które opadły w dół, do kostek jej nóg. Ta bluzeczka, którą na sobie miała, to było body! Bardzo fikuśnie wycięte, jednak body, zastępujące więc i majteczki. Roxanne znowu troszkę się powyginała przed Anyą, po czym odkopnęła swoje szorty stópką gdzieś do przodu.
- I co dalej, moja piękna? - Powiedziała uroczym tonem, lekko napierając pupcią na szarowłosą.
- A teraz pozwolisz że ci trochę pomogę… - mutantka uśmiechnęła się mówiąc łagodnym głosem i położyła na moment brodę na ramieniu barmanki aby spojrzeć jej w oczy. Sekundę później już ją obracała frontem do siebie, atakując językiem i wargami usta ledwo znalazły się naprzeciwko jej własnych. Całowała długo, namiętnie, testując smak jej języka. Dłonie w srebrze, gdy już pomogły zachować Latynosce pion, bez skrępowania gładziły skórę na pośladkach, wzdłuż kręgosłupa i znowu wracały na pośladki, ugniatając je albo gładząc czule.
Roxi zarzuciła jej rączki na ramiona, po czym drżąc na całym ciele, odwzajemniała pocałunki. Tym razem jednak, te były pełne namiętności i drapieżności. Używała również dużo języczka, bawiąc się i języczkiem Anyi, badając zakamarki jej ust, wprost wpychając go jej do środka. Była bardzo podniecona… no i bardzo pijana.
- To… co… z tą… kąpielą… - Wymamrotała wśród namiętności, chwytając nawet potylicę Rosjanki dłonią, by jeszcze bardziej wepchnąć jej twarz w swoją.
- Ya chertovski eto - zdołała powiedzieć w przerwie na zaczerpnięcie oddechu. Alkohol robił swoją robotę, a zapach perfum i nagrzanej skóry barmanki dokładał swoje tworząc iście wybuchowego drinka. Pierś Rosjanki opadała i podnosiła się w coraz szybszym tempie, dłonie zrobiły się ciepłe… gorące nawet.
Siłowały się na języki jeszcze przez parę cudownych chwil, a potem nagle i bez ostrzeżenia brunetka poleciała do tyłu pchnięta dłońmi zakutymi w srebro.
- Ty prekrasna… - Anya patrzyła na jej krótki lot i to jak ląduje plecami na wielkim łóżku. Cudowny widok wart tego aby go docenić, więc niebieskie oczy szarowłosej podziwiały widoki. Na podłogę z brzękiem spadła jedna srebrna rękawiczka, po niej druga.
Kilka błyskawicznych ruchów i czerwony materiał spłynął kobiecie do kostek.
Przestąpiła nad nim rozkładając już wzrokiem Roxanne na bardzo małe kawałeczki.
Początkowo zaskoczona, i lekko wystraszona takim obrotem spraw Roxanne… uśmiechnęła się, podziwiając piękno, jakie jej po chwili zaprezentowała Anya. Brunetka aż głośno westchnęła. Szybkim ruchem dłoni… przy kroczu, rozpięła body, po czym płynnie je z siebie ściągnęła, i odrzuciła w bok. Wyfrunęło również 400$... Przez chwilę siedziała tak kompletnie już naga, bezwstydnie i w całej okazałości prezentując się z lekko rozchylonymi nóżkami. Była pięknie wygolona, i miała nawet blisko swojego skarbu małą… wytatuowaną truskaweczkę.

Jednym ruchem dłoni zgarnęła wszystkie włosy na jedną stronę twarzy, po czym zalotnie się uśmiechając, ześlizgnęła się z łóżka na podłogę. Tam z kolei, na wszystkich czterech, nie przerywając kontaktu wzrokowego, zbliżyła się do Anyi… i delikatnie wyciągnęła jej stópkę z bucika, którą ucałowała. Po chwili zrobiła to samo z drugą, i przysiadła niczym naprawdę grzeczna sunia przed Yemerową, uśmiechając się do niej słodko, tuż przy jej nogach.

- Prekrasna klubnika - szarowłosa pogłaskała ją po głowie, pocałowała krótko w miękkie i aksamitne usta.
- Śliczna truskaweczka z ciebie - dodała w zrozumiałej mowie zastanawiając się czy jest sposób aby zabrać barmankę ze sobą. Z takim towarzystwem mogła jechać choćby i do Moskwy. Swoją furą.
- A teraz cię umyjemy - ruszyła wolnym krokiem w stronę łazienki zostawiając Latynoskę na podłodze.
Cztery kroki później przystanęła, obróciła przez ramię i poklepała po udzie, cmokając przywołująco.
Roxanne najpierw się słodko uśmiechnęła, a potem zachichotała… i ruszyła za nią na wszystkich czterech, niczym bardzo grzeczna sunia… taka idealnie pasująca do całej kolekcji zabawek zostawionych w bagażniku Chevroleta.
Dobry fachowiec umiał jednakże działać i improwizować na bieżąco, zwłaszcza przy takim uroczym materiale.
- Chcę mieć pamiątkę - Anya podjęła decyzję szybko. Pochyliła się żeby pocałować Roxi i pomóc wstać, a potem wprowadziła do wanny. Odkręciła kurki ustawiając lekki strumień na przyjemnie ciepłą temperaturę.
- Zaraz wrócę, bądź grzeczna - mrugnęła jej wychodząc na moment. Wróciła po chwili niosąc telefon i paczkę papierosów.
- Żebym pamiętała gdzie zajechać w drodze powrotnej - ustawiła telefon na nagrywanie, a samo urządzenie na półce coby łapało wannę i okolicę. Fajki odłożyła obok. Wtedy też sama weszła do wody, sadowiąc się po drugiej stronie Latynoski.
- Na czym to… a tak - parsknęła przechylając do przodu na poszukiwanie ust smakujących wciąż szampanem, truskawkami i grzechem. Jednocześnie pod powierzchnią wody dłoń już bez nadmiaru srebra rozpoczęła sprawdzanie czystości, wślizgując między uda żeby pogładzić je od wewnątrz. Tak jak pachwinę i zwieńczenie ud… które się przed nią nieco rozchyliły. A Roxanne z ognikami w oczach, słodko się uśmiechnęła, po czym zamknęła oczka, oddając się całkowicie w łapki rosjanki.
- Rób ze mną, co zechcesz kochanie… ale rób… - Szepnęła.
Więcej zachęty Anya nie potrzebowała. Jej usta z twarzy przeniosły się na piersi dziewczyny, palce pod wodą wsunęły się w mokrą, gorącą myszkę pieszcząc ją od środka podczas gdy wargi i język ssały, lizały i podgryzały piękne, krągłe piersi.
Roxi pięknie zajęczała, gdy Anya rozpoczęła pieszczotki, jeszcze bardziej rozchylając nóżki, i objęła jej kark, przyciągając mocniej do swych piersi.
- Jesteś moją księżniczką… moją piękną panią… ohhhh… mmmm… to jest takie… mmmm… - Mruczała słodko brunetka. A w wannie zbierało się coraz więcej wody. Najwyraźniej Roxanne ją zablokowała…ktoś będzie miał potem sporo sprzątania.
Siwowłosej to nie interesowało. W ogóle sprawiała wrażenie że gorące, chętne i delikatne ciało które trzymała przed sobą jest jedynym punktem który dostrzegała w okolicy.
Jęki i ochy zagrzewały do działania, podgrzewają i tak wrzącą już krew. Kobieta smakowała w najlepsze pięknie pachnącą skórę dekoltu, to zasysając sutki to je uwalniając żeby obwieźć dookoła końcem języka albo podgryźć. Gdy robiła to ostatnie zwiększała tempo z jakim jej palce penetrowały ciemnowłosą sunię.
- Ssij suniu - powiedziała podając jej kciuk drugiej ramienia prosto pod usta. A Roxi ssała… ssała paluszek, i lizała go języczkiem, zataczając wokół niego okręgi, podczas gdy jej ciało zaczęło się naprężać. Była blisko… i w końcu nadeszła fala spełnienia. Spazmy rozkoszy targnęły jej ciałem, raz, drugi, trzeci… piąty, siódmy!

Jęczała przepięknie, wiła się z rozkoszy, a w końcu i nawet lekko ugryzła palec Anyi… i zwiotczała. Ciężko oddychając, wpatrywała się swojej kochance prosto w oczy, trochę jakby zagubiona w tym momencie.

Wyglądała przepięknie, gdyby Rosjanka umiała malować byłby to moment jaki umieściłaby na płótnie. Aby pamiętać. Piękno było nietrwałe i ulotne…
- Naprawdę jesteś moim aniołem - przytuliła dziewczynę, zasypując jej twarz delikatnymi pocałunkami. Głaskała ją po szyi, piersiach i brzuchu, dając na spokojnie i bez pośpiechu pozbierać myśli oraz siebie jako tako.
- Taka śliczna… taka seksowna… taka moja - nuciła przy tym biorąc jedną z długich nóg między swoje uda które zaciskała kołysząc biodrami w górę i w dół. Brunetka wyraźnie przełknęła ślinę, po czym odetchnęła. Uśmiechnęła się, i pogładziła ramię Anyi. Zwilżyła również usta języczkiem… Boże, jak ona cudownie wyglądała…
- Dziękuję - Szepnęła aksamitnym tonem.
- Cała przyjemność po mojej stronie - usłyszała odpowiedź tuż przy swoim uchu, wypowiedzianym gorącym szeptem. - A teraz podnosimy dupkę i wracamy do łóżka. Poczekasz na mnie chwilę, zaraz wrócę. Zrób nam w tym czasie po drinku ślicznotko… czuję w kościach że świetnie będziesz smakować z Campari.
- Co tylko zechcesz… - Roxanne skubnęła jej usta swoimi.
Szarowłosa wstała pomagając brunetce zrobić to samo. Wytarły się ręcznikami, i ostrożnie wyprowadziła ją z łazienki i posadziła na łóżku.
- Zaraz wrócę - obiecała całując kochankę krótko, po czym owinięta płachtą białego frote wyszła na korytarz, zostawiając za sobą wielce zdziwioną Roxi, od razu idąc do pokoju numer 12. Nocny spacerek po hotelu, będąc nagą, jedynie owiniętą ręcznikiem… to było niezłe uczucie, łechtające głęboko w środku. Robiła coś… "nieładnego", zakazanego, nieprzyzwoitego. To było… dosyć podniecające. Odbiła drzwi kartą wślizgując cicho do środka. Z podłogi w łazience zabrała torbę podróżną i tak zaopatrzona wróciła na korytarz, a stamtąd z powrotem do pokoju numer 7.

JEJ PIĘKNOŚĆ stała nagusieńka na środku pokoju, w obu dłoniach trzymając drinki. Szklaneczki z Campari z lodem… w jednej, którą Roxi właśnie dopijała, nie było praktycznie już nic, poza owym właśnie lodem. Dziewczyna zachichotała.
- Ty jesteś szalona… - Powiedziała, po czym zbliżyła się do Anyi, podstawiając jej szklaneczkę pod nosek - I dlatego… jesteś taka cudowna - Dodała.

Rosjanka ciepłym uśmiechem podziękowała za komplement. Była pojebana, nie zamierzała polemizować.
- Do tego dziś tylko twoja - przyjęła drinka, przepłukała nim usta i zrzuciła torbę przy łóżku. - Pomyślałam że może się przydać. Zobacz do bocznej kieszeni i powiedz co sądzisz - przeszła obok, cmokając dziewczynę w policzek. Wróciła do łazienki zostawić ręcznik i wziąć telefon. Przerwała poprzednie nagranie z zamiarem obronienia w wolnej chwili. Takie pamiątki uwielbiała najbardziej.
- To co skarbie, jeszcze kolejka i wracamy do meritum? - spytała pojawiając się ponownie w sypialni. Roxi klęczała zaś na obu kolankach, pięknie wypinając pupcię, i przeglądając zawartość torby…
- O ja cię, co ty tu masz za bajery - Zaśmiała się brunetka, trzymając akurat w dłoni kulki analne, które szybko ponownie wrzuciła do torby.
- Jeszcze jednego drina? Oczywiście kochana! - Powiedziała brunetka, podrywając się z miejsca, i pięęęknie nią zarzuciło, co skwitowała chichotem. No ale zrobiła im obu kolejnego drinka, po czym leniwie go sącząc, ponownie zabrała się za torbę.

Strapon, kajdanki, bacik, wazelinka, obroża ze smyczą. To wyciągnęła, rzucając na łóżko, ukrywając uśmieszek w siorbanym drinku…

Anya upiła ze swojej szklanki stając barmance za plecami.
-Uratowałaś mnie dziś, teraz ja spełnię twoje życzenia - nachyliła się, kładąc dłoń na jej ramieniu. Pogłaskała miękką skórę, musnęła opuszkami obojczyk i chwyciła za pierś.
- Jak chcesz zostać wypieprzona kochanie? Delikatnie… mocno… chce usłyszeć jak krzyczysz - pochyliła się jeszcze trochę podnosząc z pościeli długi walec z obu stron zakończony imitacją główek członków.
- Od tego możemy zacząć… tak na rozgrzewkę - zaproponowała.
Roxanne ucałowała nadgarstek dłoni, trzymającej ją za pierś… po czym wypiła duszkiem całego swojego drinka. Spojrzała na Anyę, po czym z perfidnym uśmieszkiem pokręciła przecząco główką.
- Zerżnij mnie… zgnój. Złam… - Sięgnęła po strapon, podając go szarowłosej, i wprost pochyliła poddańczo głowę, gdy go jej przekazywała.

Następnie zaś zapięła sobie obrożę, podając smycz szarowłosej, i bacik.
- Jestem twoją suką. Do dzieła moja piękna pani… - Przyklęknęła przy stópkach Yemerowej, które zaczęła całować i lizać.
Rosjanka pozwoliła jej na to aby uśpić czujność. Ustawiła w międzyczasie telefon na stoliku obok tak aby kamera łapała łóżko. Wtedy też nagle gwałtownym ruchem pociągnęła ją za włosy, zmuszając do wyprostowania na kolanach. Roxi syknęła, ale na jej twarzy malował się uśmiech.
- Pewna jesteś jak na zwykłą, brudną sukę - warknęła jej prosto w ten śliczny pyszczek. Przekręciła się i drugim szarpnięciem rzuciła dziewczynę w stronę łóżka. Nią też mocno zachwiało, alkohol robił swoje. Zwłaszcza w takiej ilości.
- Właź na nie i wypnij się. - rozkazała, sprzedając jej siarczystego klapsa - Nie chcę widzieć tej twojej paskudnej gęby, ale coś co jeszcze się do czegokolwiek nadaje. Już!

Brunetka zadrżała na całym ciele, ale i posłusznie wypięła tyłeczek… i rozchyliła nawet nóżki. A po jej udach zaczęły spływać miłosne soczki.
- Jak rozkażesz pani… - przerwał jej świst bata i piekący ból na lewym pośladku. Jęknęła z bólu, i rozkoszy.
- Zamknij się dziwko, nie pozwoliłam ci się odzywać - szarowłosa klęknęła za nią i pochyliła się.
- Otwieraj pysk.

Brunetka otworzyła, już milcząc. I drżała z podniety na całym ciele. Ledwo to zrobiła w jej ustach znalazł się knebel, a moment potem za jej potylicą trzasnął zameczek.
- Od razu lepiej… co się tak kulisz, wypnij się - szarowłosa szczerząc zęby z radości pochyliła się po koniec smyczy który ułożyła na plecach ślicznotki tak aby skórzany koniec zwisał między jej pośladkami, a te pomogła rozchylać.
- Lubisz to kurewko, co? Lubisz się wypinać na krycie dla obcych kutasów. Lubisz jak się wbijają w twoją cipkę jeden po drugim - syczała w najlepsze, ponownie zagłebiając w dziewczynie palce, choć tym razem nie było w tym czułości ani delikatności. Mogła tak zrobić bo lasce ciekło po nogach, czyli naprawdę to lubiła. Jak one obie.
- Ale spokojnie, dostaniesz kutasa i to nie jednego - obiecała niskim głosem cofając rękę, a dzięki nawilżeniu rozpoczęła ugniatanie drugiej, tej górnej dziurki. Starała się też poradzić z założeniem uprzęży, niestety po pijaku jedną rękę nie szło tego zrobić. Zostawiła więc Roxi chwilowo zatykając ją wibrującą kulką.
- Mmmhhh! Mmmmm… - Wymruczała brunetka, posłusznie kładąc głowkę na łóżku, a tyłeczek wypinając w górę. Zacisnęła również dłonie na pościeli, a z jej cipki wprost pociekło, niczym z wodospadu…
- Z…rfób… mi… kfywdę… - Wymamrotała Roxanne, i nawet palce jej stópek, zaczęły się mocno podkurczać, i prostować…
Gdyby wszyscy byli tak skorzy do współpracy życie od razu stałoby się prostsze.
Z zadowolonym uśmiechem siwa skończyła mocować sprzęt ostatni raz sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu… i było tak jak być powinno.
- Na zrobienie krzywdy trzeba zasłużyć - powiedziała lodowato zamieniając jajko na sztucznego członka… sporego, z zakrzywioną ku górze główką.
Załadowanego jednym mocnym ruchem aż po samo mocowanie na pasie prosto w rozedrgane wnętrze barmanki.
- Ciebie po prostu zerżnę - dokładając cyniczne parsknięcie kobieta wepchnęła wibrującą kulkę prosto w dupkę i chwytając biodra przed sobą wyszła z niej aby wejść ponownie. Narzuciła szybkie tempo, owijając sobie uchwyt smyczy wokół dłoni.
Roxi jęczała bardzo pięknie, przy okazji zalewając pościel swoimi soczkami… a od czasu do czasu, gdy Anyia i pociągnęła za smycz, troszkę charczała… co sprawiało obu przyjemność, brunetka miała jej jednak zdecydowanie więcej, szybko wspinając się znowu na wyżyny rozkoszy… a Rosjanka nie odpuszczała, sapiąc coraz głośniej i czując jak krople potu zaczynają spływać jej wzdłuż kręgosłupa i po piersiach. Przytrzymywała bioderka aby nie opadły, ani nie odwinęły gdzieś na bok. Szczerzyła przy tym zęby gapiąc zachwyconym wzrokiem na widoki przed sobą.
- Kwicz świnko, kwicz - zaśmiała się, macając za wąskim kawałkiem silikonu i wepchała tam gdzie kulka. A barmanka zapiszczała, długo i przeciągle, i aż jej całe ciało wygięło, i coś tam mruczała pod kneblem, naprężona mocno… i nagle trysnęła. Prosto na strapon, obficie, paroma seriami, rzucając główką na smyczy jak szalona. Po chwili zaś wyraźnie zaczęła wiotczeć, i coraz bardziej opadać całym ciałem na łóżko, a za nią podążało ciało szarowłosej przygniatając do materaca. Mrucząc Latynosce do ucha kobieta zwalniała ruchy bioder, wsuwając i wysuwając się z niej powoli, niespiesznie. Kompletnie inaczej do zabaw sprzed chwili. Całowała ciemnowłosy kark jeszcze nie wyłączając kuleczki z tyłka. Leżąc na nim sama czuła wibracje na swoim brzuchu.
- Fo… fyło… fiękne… - Wymamrotała przez knebel Roxanne, uśmiechając się, i gubiąc nieco śliny na pościeli. Uspokajała oddech, i samą siebie, powoli coraz spokojniej oddychając.
- Fełas fy? - Mruknęła po chwili, zerkając jednym oczkiem w twarz Anyi.
- Teraz odpocznij - wyjęła jej knebel, wypakowując się i znacząc jej skórę ramion ustami. - Ty mi już zrobiłaś dobrze, ślicznotko.
Trochę zdziwiona dziewczyna, nie odezwała się, leżąc więc jak leżała, na brzuszku, odpoczywając…
- Coś we mnie jeszcze wibruje? - Powiedziała po chwili, i zachichotała.
- A… faktycznie - Anya przewaliła się na plecy z zadowoloną miną . W pościeli po omacku wyszukała paczkę fajek, z szafeczki telefon i wyłączyła wibracje jajka. Wyjmować go nie chciała, bo i po co? Tak było zabawniej.
- Chodź do mnie - zapraszająco poklepała się po boku - Obejrzymy co się nagrało.
- Mhmmm… - Mruknęła brunetka, i po chwili przytuliła się do boku Anyi, policzek opierając na jej piersi. Objęła ją też w pasie ręką, i zarzuciła jedną nóżkę, na jej…
Rosjanka najpierw odpaliła papierosa, następnie ostatnie nagrania. Przejrzała pobieżnie co tam było. Nie wyszło aż tak tragicznie, nadawało się aby zostawić zamiast kasować z miejsca.
- Palisz? - spytała.
- Nie… dzięki… - Szepnęła Roxi, zaczynając leniwie wodzić dłonią po brzuszku Anyi, delikatnie drapiąc pazurkami.
- Świetnie, w takim razie bierz się do roboty - usłyszała rozbawiony głos, uda Rosjanki rozchyliły się sugestywnie - Bądź równie kreatywna co słodka.

Na twarzy Roxanne wyrósł szeroki uśmiech. Spojrzała autentycznie ucieszona szarowłosej w twarz, świecąc ząbkami, po czym się nieco poruszyła… kucnęła obok niej na obu kolankach. Złapała swoje włosy, po czym zaczesała obiema dłońmi w tył, i zrobiła sobie prowizoryczny koński ogonek, przeplatając włosy w sumie przez siebie same. Uśmiechnęła się słodko…

Pochyliła nad ciałem palącej, najpierw składając wiele pocałunków na jednej piersi, liżąc ją, pieszcząc sutek, ssając go… w międzyczasie, wślizgując się między uda swojej "pani" własnymi nogami. Dotknęły się brzuszkami, gdy tak prawie na niej leżała. Drugą pierś złapała w dłoń, odrobinkę ją masując i ugniatając, drażniąc i palcami suteczek… a potem tam dołączyły jej usta, zajmując się na chwilę drugim, kobiecym wzgórzem.

Po kilku dłuższych chwilach, usta i język zsunęły się między piersi, a następnie powoli w dół, rozpoczynając wędrówkę po ciele Anyi, znacząc ją śliną i pocałunkami. Jej piersi również sunęły po ciele szarowłosej, takie mięciutkie, cieplutkie… Rozgrzane dłonie brunetki z kolei przesuwały po bokach ciała, nieco masując żebra… gdy usta Roxanne dotarły do pępka, zatoczyły wokół niego kółeczko, a raz, wśród chichotu, języczek nawet zagłębił się w pępuszku.

A później dalej, w dół, po skórze Yemerowej, centymetr za centymetrem… omijając jednak wygolony skarb bokiem, całując i pieszcząc pachwinę. W końcu, gdy barmanka była już między udami szarowłosej głową, z tak fajnie wypiętą pupcią, zbliżyła twarz do muszelki. Ciepły oddech pieścił ją chwilę, małą chwilę, wśród palców delikatnie masujących obie pachwinki… i w końcu Anya poczuła języczek i usta.

Delikatne skubanie miękkich i ciepłych ust, polizywanie językiem, powolutku, okrężnie wokół całości, sprawiając przyjemność i narastające podniecenie, przedłużając chwilę. Zatoczyła pełne koło. I wreszcie figlarny języczek znalazł się na środku. Długie, powolne i delikatne liźnięcia, w górę i w dół, pośrodku, choć i troszkę w lewo, troszkę w prawo…

Chwilę przed początkiem pieszczot zamarły i trwały tak, głęboko wpatrując się w siebie. Może to właśnie dlatego dziki uśmiech wpełzający na twarz Rosjanki nie przestraszył ciemnoskórej postaci. Siwowłosa przygryzła wargę i sięgnęła po rzucony na łóżko telefon. Zmierzyła go krytycznym spojrzeniem i włączyła nagrywanie z ręki. Obraz z pewnością nie będzie najlepszy…

- Jednak coś potrafisz - rozpromieniona delektowała się widokiem brązowych włosów między swoimi bladymi udami. Z frywolnym uśmiechem zawinęła jeden z ciemnych loków wokół dłoni i docisnęła dzielnie pracującą głowę do swojego krocza.
Przeskoczyła też na apkę do komunikacji, robiąc shorta wzdłuż swojego ciała od obojczyków aż po rozłożone nogi. Pół minuty nagrywania jej piersi i sugestywnej pracy barmanki dociskanej do jaśniejszego ciała którym towarzyszyły mokre dźwięki oraz donośne, zadowolone mruczenie.

Wysłała wiadomośc video, a co tam. Niech już biedny glina ma coś od życia. Coś więcej niż nudne życie na zadupiu, z żoną tak nudną że trzeba szukać wrażeń poza domem.
- Dobra dziewczynka - wróciła uwagą do swojej kochanki pozwalając dalej działać w najlepsze. Z każdym następnym pocałunkiem i dotykiem zapadała się coraz bardziej i bardziej w ten osobliwy, wręcz hipnotyczny stan. Przestała istnieć jej mutacja, pokurwiona rodzina, jej ucieczka, były facet… znikało wnętrze pokoju, spierdoleni znajomi, problemy. Myśli powoli zaczynały się przepełniać cielesne odczucia. Ciepło wzbierające między udami. Zapadała się, rozpływała. Oddech kobiety był głośny. Usta lekko rozchylone, co chwila przygryzała dolną wargę. Kiedy ścisnęła lekko swój sutek, wyrwało się z nich ciche jęknięcie.

Słysząc pomruki zadowolenia swojej kochanki, i wyczuwając reakcje jej ciała, Roxanne zwiększyła intensywność pieszczotek. Tym razem czubek języczka odnalazł gotowy już do zabawy magiczny guziczek, wokół którego, i po którym, w miarowych odstępach czasu, rozpoczął swoje tańce… a paluszki również nie próżnowały, rozchylając mocniej na boki cały kwiatuszek, by się naprężył, i stał jeszcze bardziej wrażliwy na bodźce.
- Smakujesz… lepiej… niż każdy… drink… świata… - Wyszeptała brunetka.

- Zasługa tego… co go przyrządza - zachwycona szarowłosa raz jeszcze pogłaskała główkę Roxanne, odgarniając jej za ucho jakiejś niesforne kosmyki. Tak przynajmniej się jej wydawało, skupienie przychodziło ciężko. Starając się zachować twarz… aczkolwiek póki barmanka trzymała w niej palce, nie była w stanie opanować drżenia. Co chwila wstrząsały nią gwałtowne skurcze. Parę ruchów i zwijające się na materacu ciało zadrżało. Spinało się w spazmach rozkoszy i kotłowało, nie potrafiąc nad sobą zapanować. Wystarczył jedynie ruch palców i języka i rozchodzące się po jej ciele impulsy światła. Bo takie miała wrażenie. Jakby to światło ją zasilało… Roxanne jeszcze dłuższą chwilę pieściła drżącą szarowłosą, jednak coraz spokojniej i spokojniej, dopasowując delikatność do ustępujących z wolna skurczów i oddechu. W końcu przestała. Zerknęła ponad wzgórkiem na twarz Anyi, uśmiechnęła się. Pocałowała ją tam delikatnie ostatni raz, a potem prześlizgnęła się ponad jedną nogą kochanki, pozwalając jej złączyć uda. Pozostała jednak w dolnych rejonach, leżąc na brzuszku, i położyła policzek na jej biodrze, twarzą w kierunku twarzy Yemerovej , a ta z błogim uśmiechem gładziła jej włosy i twarz. Tym razem delikatnie, z wdzięcznością. Uspokajała oddech, łowiąc psotne spojrzenie barmanki.
- Dziękuję maleńka - wyszeptała nie mając siły na to żeby mówić głośniej. Ze skotłowanej pościeli wymacała papierosy i zapaliła.
- Chodź do mnie kochanie - ujęła dłoń brunetki ciągnąć ostrożnie do góry, a ta po chwili znalazła się przy niej. Uśmiechnięta, piękna, słodka, pijana…
Rosjanka okryła je obie kocem, słysząc jak na podłogę z łóżka spada "jajko", a potem przygarnęła dziewczynę do siebie. Paliła sufitując zadowolonym spojrzeniem po jasnym tynku nad głową, pod ramieniem miała naprawdę gorącą laskę i właśnie były już po wzajemnym zapoznaniu. Dodatkowej euforii dokładał wypity alkohol. Udane zakończenie wieczoru bez dwóch zdań.
- Chodź spać - westchnęła dymem - Za niedługo wstaję i mam przed sobą kilkanaście godzin jazdy. A ty musisz odpocząć, noc już - przechyliła kark żeby cmoknąć ją w czoło.
- Mhm… - Mruknęła jedynie cicho Roxi, która przytulona do Anyi, i tak w sumie już właśnie zasypiała w ekspresowym tempie…
Rosjanka bardzo, ale to bardzo chciała pójść w jej ślady. Zamknąć oczy i usnąć tak normalnie, po ludzku, wtulona w ciało kochanki jak w najlepszej jakości poduszkę…
Niestety, mimo całej gamy chęci, nie było to możliwe. Normalność w niektórych przypadkach wypierdalało się do kosza.
Dopaliła papierosa wrzucając kiepa do pustej szklanki, poczekała jeszcze trochę póki oddech Roxi nie stał się spokojny i miarowy. Wtedy dopiero zaczęła się spod niej wysuwać bardzo powoli i ostrożnie, aby dziewczyny nie obudzić. Zgarnęła telefon, paczkę papierosów i butelkę niedopitego Campari bez lodu - ten już dawno się rozpuścił.
Będąc jeszcze w sypialni stanęła chwiejnie nad łóżkiem, patrząc na nieprzytomną ślicznotkę i sama się uśmiechnęła, robiąc parę zdjęć. Na pamiątkę.
Mając już poszerzony folder foto wycofała się do łazienki darując sobie na ten moment sprzątanie czy zbieranie rzeczy. Rano zdąży, a mechaniczne czynności do wykonania bardzo się jej przydadzą.

Żeby wrócić do siebie i wejść w tryb nowego dnia zapominając o tym co działo się gdy spała… a łatwe to nie było. Tak jak nie było alternatyw.

Badając uważnie na tyle na ile pozwalało wstawienie Rosjanka przyjrzała się ścianom aż namierzyła niewielkie drzwiczki z boku umywalki. Otworzyła je, chwilę pogapiła do środka, po czym zamknęła zawory wody. Jedno czknięcie i lekkie zatoczenie pod lustro później postukała w telefon, ustawiając zapętlenie jednego utworu. Ściszyła głośność tak muzyka nie budziła kochanki obok i dopiero włączyła play.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=1msjk6K1Bss[/media]

- Haraszo - bełkocząc pod nosem przeszła pod półkę z ręcznikami i zrzuciła wszystkie do pustej wanny, następnie przysiadła na jej rancie poprawiając warstwę prześcieradła. Efekt dupy nie urywał, ale musiał starczyć… chyba wtedy kątem oka dostrzegła go w lustrze. Wysokiego śniadego mężczyznę koło czterdziestki. Stał tam, patrząc prosto na nią przez szklaną szybę oczodołami po których pozostały dwie wypalone pogrzebaczem czarno-czerwone dziury. Brakowało mu ćwiartki czaszki nad lewym uchem, a szyję okręcił dla ozdoby drutem kolczastym… znaczy jemu okręcono. Dwa lata wstecz, tydzień przed Sylwestrem bo próbował wychujać kogoś ważnego i skończył kiepsko. Anya widząc go splunęła na podłogę. Ledwo trzymała się na nogach, a oni to wyczuwali. Pierdolony zlot jakby rozdawała coś za darmo.

Czując narastającą złość i bezradność kobieta podniosła się wracając do pokoju. Z szafy wyciągnęła dodatkową poduszkę oraz kołdrę, z czarnej torby ładowarkę, satynowy zielony woreczek i niewielką czarną kosmetyczkę. Tak zaopatrzona wróciła do łazienki gdzie wrzuciła pościel do wanny, telefon podłączyła pod ładowarkę aby nie padł do rana. Z kosmetyczki wyłuskała jedną niewielką białą tabletkę i zezując na widoczne przez otwarte drzwi łóżko westchnęła ciężko. To był naprawdę cudowny wieczór, tak jak cudowna była sama Roxanne. Patrząc na nią Anya uśmiechała się łagodnie pijackim uśmiechem mimo że radości nie potrafiła sobie teraz przypomnieć… po prostu odruch. Ignorując gęstniejący w odbiciu lustra tłum przysiadła znowu na rancie wanny i obserwowała śpiącą brunetkę znów chcąc po prostu położyć się obok. Marzenia ściętej głowy, równie realne co dostanie na Księżyc czarnym Chevroletem.

- Eto byl tyazhelyy den'... - mruknęła cicho zapatrzona w Latynoskę. Rzeczywiście to był naprawdę długi i ciężki dzień dla nich obu pewnie. Ślicznotka powinna się wyspać, a nie budzić co godzinę-półtorej bo ktoś drze mordę z łazienki jakby go skórowali… i po prawdzie właśnie to robili. Tu mogła na szczęście cokolwiek zrobić, wystarczyło wziąć prochy nasenne i popić wódą. Wtedy zamiast nerwowych drzemek zapadała w kilkugodzinny sen z którego nie mogła uciec ani się wybudzić.
Wzdychając ciężko szarowłosa opuściła wzrok na rękę z tabletką, potem spojrzała na lustro gdzie kłębił się już cały tłum wpatrzony w nią martwymi twarzami bez wyrazu. Parę godzin koszmarów albo narobienie wsi i przypału lasce tak słodko śpiącej obok…

- No to chodźcie skurwysyny - warknęła do nich wkładając tabletkę do ust i popijając resztą Campari które wydoiła do dna. Zdążyła zsunąć się do wanny, z zielonego woreczka wyjąć parę grubych rękawic, ubrać je i ułożyć bokiem aby przed zaśnięciem móc jeszcze spojrzeć na śpiącą Roxanne… ostatni dobry widok przez zamknięciem oczu i zatopieniem w koszmarze.
 

Ostatnio edytowane przez Sonichu : 17-06-2022 o 03:44.
Sonichu jest offline  
Stary 17-06-2022, 13:42   #92
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdyby Nox posiadała w tym momencie jakiekolwiek poczucie humoru rzuciłaby “orzeł wylądował”. W zaledwie kilka godzin przebyli prawie dwa tysiące mil w komfortowych warunkach, nie niepokojeniu i wysoko ponad głowami ewentualnego pościgu. Tak jakby gruby plik dolarów dosłownie wymazał ten jeden problem i przerzucił ich praktycznie lotem błyskawicy zaledwie godzinę drogi od celu.
Godzinę drogi autem, a oni mieli rannych. Marcus przez całą trasę nie odzyskał przytomności za co Maya ręczyła, gdyż warowała niczym pies stróżujący tuż obok. Tak na wszelki wypadek, gdyby…
Dziewczyna zamknęła oczy biorąc głęboki wdech na uspokojenie.
Szwy założone przez Anyę trzymały, olbrzym przeżył podróż i czekał na ostatni etap. Jeden cholerny etap, a potem trafi na stół lekarza lub kogoś posiadającego moce leczenia…
- Ogarnij się - wyszeptała sama do siebie, robiąc wydech.
Apatyczne godziny ponad chmurami starczyły na przemyślenie wielu spraw, poukładanie pierdolniczka jaki mutantka miała w głowie został posegregowany. Teraz, już na ziemi, musieli działać. Dlatego odeszła od nieprzytomnego Murzyna czyniąc to z ciężkim sercem. Niestety tak trzeba było.
Wyskoczyła na płytę, chwilkę pokręciła w okolicy samolotu, a gdy ich pilot sie odezwał, Maya przyczepiła do twarzy najbardziej uroczy ze wszystkich swoich uśmiechów i podeszła do starszych facetów.
- Dobry wieczór, mogę panu na momencik zawrócić głowę? - zwróciła się do Harolda - Potrzebujemy podwózki, mój chłopak trochę oberwał… no i kumpela z deka kuleje. Taki ździebko kaleczny klimat - rozłożyła troszkę rączki - Na pewno ma pan jakiegoś dostawczaka, prawda? Albo pickupa, nieważne bo to kawałeczek. - wzięła go za rękę robiąc wielkie, smutne oczy - Nad Owen Lake, krótka i szybka trasa dla kogoś kto tak jak pan zna tutejsze drogi. Oczywiście fatyga się opłaci. Stówa teraz, stówa na miejscu. Półtorej jeśli tam się znajdziemy szybko.

Cel był prosty - dowieźć Marcusa żywego do Enklawy. Prostota celu nie oznaczała jednak braku komplikacji, jakie mogły wystąpić podczas próby osiągnięcia tegoż celu.
Dla Petera dotarcie na miejsce, na sam brzeg Owen Lake, to byłby spacerek, na który nie straciłby więcej niż minutę. A drugą zajęłoby mu odszukanie tablic, które informowały o zakazie wstępu.
Może gdyby wziął "Lilly" na barana, straciłby nieco więcej czasu. Ale pozostawał Marcus. Trudno było sądzić, by mutanci z Enklawy pożyczą od ręki, na piękna oczy Petera, jakąś furę…
May go ubiegła, zagadując do nowego faceta.

- Hmmm - Zamyślił się Harold, to gapiąc na May, to na samolot z Marcusem w środku, to na… "Lilly".
- Hi! - Wyszczerzyła do niego ząbki narkomanka, nawet machając łapką jak jakaś ciulnięta blondyna.
- 250$ i mam was podwieźć, i udawać, że tamten czarny wcale nie umiera, a ta mała nie ma zakrwawionych spodni… dorzuć panienko jeszcze 50$ i możemy jechać, mam pickupa - Uśmiechnął się Harold.

- On nie umiera - wyrwało się Nox i sporo ją kosztowało żeby utrzymać na twarzy uśmiech. Tego właśnie próbowali uniknąć, czyż nie?
Wzięła dyskretny oddech.
- Będzie trzysta, niech pan idzie po kluczyki. Peter, rzucaj stówę - Powiedziała wyciągając z kieszeni cztery banknoty pięćdziesięciodolarowe.
Peter wyciągnął z portfela pięćdziesiątkę, dwie dwudziestki i dychę. Sprawdził raz jeszcze, czy któryś z banknotów nie nosi plam krwi. Podał je Mayi.
- Pickup będzie idealny - powiedział. - A zatem połowa teraz, połowa po dotarciu na miejsce.
Harold wyciągnął więc łapę po kasę, a po otrzymaniu…
- To idę po wóz, ruszamy od razu, tak?
- Im szybciej, tym lepiej - przytaknął Peter.

Starszy facet po kilku minutach wjechał pickupem do hangaru, stając blisko samolotu.



- Dobra, to pakujemy go na tylną ławę, na pace nie pojedzie, bo kurde zamarznie - Powiedział Harold - Trza go przenieść…




- Ty pojedziesz z nim z tyłu… - Harold wskazał na May - Reszta z przodu… rozłożę środkowe siedzenie, i się mała zmieścisz… - Zwrócił się do "Lilly".
- Zmieścimy się bez problemu - przytaknął Peter. - Maya, bierzemy go od strony głowy - powiedział, w jej rękach pozostawiając skłonienie obu panów do udzielenia pomocy przy przenoszeniu Marcusa.
Nox popatrzyła na niego z bardzo wyraźną irytacją i niechęcią. Bo przecież taki problem rozewrzeć mordę…
-A może panowie będą tacy szarmanccy i poratują damy w opresji? - wyszczerzyła się do dwóch obcych facetów, wskazując kciukiem Petera.
-On tylko wygląda na samca, niestety cipa z niego taka sama jak ja jeśli chodzi o ciężary… naprawdę bardzo by to przyspieszyło. - powachlowała rzęsami.

Obaj faceci spojrzeli na May, na siebie wzajemnie, i parsknęli.
- Dobra, pomożemy…

I po chwili było po wszystkim. Marcus załadowany, reszta wsiadała, dwaj starsi kolesie się pożegnali. Harold siadł za kierownicę Forda, "kowboj" zajął się tankowaniem "Betty" i szykowaniem do powrotu do domu.

Opuszczono więc pickupem lotnisko, jadąc w kierunku Owen Lake…

Siedząca z tyłu Maya patrzyła przez okno, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Z głową osiłka na kolanach znowu wpadła w apatię, uciekając myślami gdzieś bardzo daleko. Milczała gdy opuszczali hangar, tak samo podczas wyjazdu z terenu lotniska.
- Lilly pokaż portfel - odezwała się nagle, odwracając pusty wzrok na dziewczynę z przodu.
- Hm? - Dziewczyna spojrzała na nią, po czym się uśmiechnęła… i chwilę gdzieś tam grzebała, i w końcu podała owy portfel May.

Ta obejrzała go wpierw z wierzchu, następnie otworzyła niechętnie. Wewnątrz znajdowało się parę papierów na łączną sumę 110$ i jakieś dokumenty należące do denata.
- Same drobniaki - wzdychając oddała portfel drugiej mutantce i wróciła do poprzedniej pozycji z tym, że zamiast w szybę wpatrywała się w twarz Marcusa. Ciągle oddychał, jeszcze było o co walczyć, a to już tylko kawałek. Kawałeczek, musiał wytrzymać.
Peter nie interesował się zawartością portfela ani tym, skąd "Lilly" go wzięła. Bardziej go martwiło, co zrobią, gdy wreszcie dotrą nad jezioro. Dziwne by było, gdyby tak od razu trafili w odpowiednie miejsce.
A potem jeszcze pozostawała sprawa przekonania mieszkańców Enklawy, by udzielili im pomocy.

~

Gdzieś tak po 30 minutach jazdy…
- Wiem, że mi nic do tego, ale z czystej ciekawości chciałem spytać - Odezwał się Harold - Co wam się przytrafiło? I po kiego jedziecie do Owen Lake? No bo chyba nie w jeziorku popływać?
- Jak to powiadają, znaleźliśmy się w nieodpowiednim miejscu i nieodpowiednim czasie - powiedział Peter. Uśmiechnął się krzywo. - Jak się zaczęła strzelanina, to wialiśmy i chowaliśmy się gdzie kto mógł. Niektórym się mniej poszczęściło... - dodał. - I teraz widzisz skutki naszej nieszczęsnej przygody.
- Musimy coś załatwić. Sprawy prywatne - Nox miała ochotę zakląć ale się powstrzymała. Popatrzyła na tył głowy kierownicy, zastanawiając się czy staruch jest czujką, albo czy nią nie jest.
- Daleko jeszcze? - ucięła poprzedni i zaczęła nowy temat.

Po tym co powiedział Peter, siedząca obok niego ćpunka, zerknęła na chłopaka z dziwną miną.

- No będzie jeszcze z następne 30 minut - Odparł Harold, po czym zrobił "heh" - Mnie to tam rybka dzieciaki, co wam się stało. Kasę se zarobię, bez podatku, ale na przyszłość może lepiej ustalcie wspólną wersję…

Peter się nie odezwał, tylko się uśmiechnął. Wspólne wersje bywały nudne, w przeciwieństwie do uzgodnionych.

No i jechali tak sobie dalej. A w pewnym momencie May zauważyła, jak Marcus poruszył ustami. Nachyliła się nad nim, wstrzymując oddech. Akurat tu cieszyła się z jakiejkolwiek reakcji. Z drugiej strony pojawiła się obawa. Skoro się budził leki przestawały działać, co oznaczało powrót bólu dla olbrzyma, a nie miała wątpliwości czy dadzą radę go opanować gdy zacznie się rzucać.
- Jednak wolę samochody niż samoloty - powiedział Peter. - Lepiej stać twardo na ziemi niż bujać w obłokach.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-06-2022, 15:55   #93
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Pół godziny później… był problem. Drogi do Owen Lake były poblokowane. Wszędzie masa kilkutonowych bloków cementu, no i tabliczki "Teren prywatny, wstęp wzbroniony". Objechać się tego nie dało, a daleko przed nimi, na owych drogach, były porządne płoty z drutem kolczastym… kluczyli kolejne, cholerne pół godziny, w pobliżu jeziorka, nim w końcu dotarli do czegoś, co wyglądało jednak, na główny wjazd??

Godzina 21:22

Duża, ciężka brama, mocny płot, zasieki z drutu kolczastego(??)… no i nagle rozbłysły reflektory na dwóch wieżyczkach obok bramy. No i zrobił się mały cyrk.



- To teren prywatny! Zakaz wjazdu! Proszę stąd odjechać! - Ryczał ktoś przez megafon, a Harold zaczął się bać.

Jeden reflektor, drugi, z samej bramy kolejny, oślepiające wszystkich w pickupie. Ktoś tam biegał, ustawiał się, dało się słyszeć szczęk przeładowywanej broni??

To był ten moment gdy z auta powinna wyjść niewielka dziewczyna o lekko wyłupiastych oczach i zacząć rozmawiać. Niestety nie żyła… problematyczne, bo ona stanowiła jedyny łącznik z azylem i jego mieszkańcami. Nox oblał zimny pot, wyglądało groźnie. Światła, broń, ostry głos nadający przez szczekaczkę i oni: stary kierowca oraz czwórka mutantów, z czego połowa pokiereszowana.
-Spokojnie - dziewczyna zebrała się w sobie starając brzmieć pewnie, co innego zostało? Otworzyła szybę powoli i równie powoli wychyliła głowę.
- Nie strzelajcie! Przysyła nas… zgryźliwa Mary! - krzyknęła do ludzi na bramie przez moment zastanawiając się jak najlepiej opisać Zębatkę bez wchodzenia w detale - Potrzebujemy pomocy, mamy rannych! Proszę, jesteście naszą ostatnią nadzieją!
- Cofnij się o parę metrów - powiedział Peter. Adresatem tych słów był Harold. - Na znak dobrej woli - dodał. - Nie spodziewaliśmy się takiego przyjęcia...

Harold wypuścił powietrze z sykiem, po czym skierował dłoń do wajchy zmiany biegów…

- Wyłączyć silnik! Ręce do góry! - Darł się megafon, i coś zgrzytnęło metalicznie, ale wśród oślepiającego światła reflektorów, nikt nie widział za wiele. Ktoś biegał przy pickupie… jakieś cienie… wielu uzbrojonych osobników, już bardzo blisko pojazdu. No i lufy karabinów, z - a jakże - na nimi również włączonymi latarkami, celowały w ich skromne osóbki, w twarze.
- Jaka Mary?! Gadaj!! - Pojawiło się tym razem warknięcie już przy otwartej szybie, wprost do May… a Harold grzecznie wyłączył silnik.

Tłum zbrojnych kojarzył się jednoznacznie i niezbyt przyjemnie. Ostatnie starcie ze zbrojnymi kilka godzin wcześniej skończyło się przecież tragicznie.
-Mary… - Nox obróciła głowę w kierunku pytającego mając nadzieję że to jednak nie jedna, wielka pomyłka, a oni nie wpakowali się w kolejną kabałę.
-Chuda, drobna brunetka, trochę wyłupiaste oczy. Młodziutka, młodsza ode mnie. Milcząca, ale jej pointy były bardzo… ostre. - odetchnęła. Co więcej powiedzieć? Nie wiedzieli więcej o Mary.
-Kierowca nie ma z tym nic wspólnego, po prostu nas podwiózł. Mamy rannego który, jeśli ktoś mu wkrótce nie pomoże, to umrze. Proszę, pozwólcie nam porozmawiać z Anthonym.
- Co tu się… - Burknął wystraszony Harold.
- Powiedz mi coś więcej o Mary - Głos gościa z lufą karabinu skierowanego w twarz May minimalnie jakby zelżał.
- Lubiła mięsko! - Parsknęła nagle "Lilly".
- Gdzie. Jest. Mary? - Spytał zbrojny Nox.

Ta szczerze posmutniała i pokręciła przecząco głową.
-Uratowała nas… ale… - sapnęła, czując gule w gardle - Bardzo mi przykro, było ich zbyt wielu. Zabili ją.

Lufa karabinu minimalnie zadrżała.
- Czyli… to oznacza, że wy jesteście… - Głos już miał normalny ton.

W odpowiedzi brunetka pokiwała powoli głową.
-Kierowca po prostu nas podrzucił. Pozwólcie mu odejść i porozmawiajmy. Nasza czwórka i wy.
- Powiedz mi wprost, kim jesteście - Zbrojny nie ustępował - Kierowca teraz nie gra roli.

Maya spojrzała na Marcusa i zacisnęła szczęki.
-A jak myślisz kto byłby w stanie przyjąć pocisk moździerza na klatę i to przeżyć? Ledwo - ostatnie dodała cicho, a potem jej twarz drgnęła i dziewczyna dokończyła. - Jesteśmy jak Mary. Mutanci.
- Że coooo???? - Harold był wprost zszokowany. Zbrojny z kolei, najwyraźniej nie.
- Dobra, wysiadać, powoli. Po-wo-li - Sam otworzył drzwi picupa przy May, podobnie jak inni zbrojni, inne drzwi - Chcemy widzieć wasze rączki, bez gwałtownych ruchów…

- Mamy kilku nieproszonych gości przy głównej bramie, którzy chyba tu zostaną - Ktoś powiedział chyba coś do radia.
- "Zrozumiałem. Zaraz u was będziemy" - Padła odpowiedź.
- Jeśli to, co mówisz jest prawdą, zajmiemy się wami - Dodał typek do May.

-Potrzebujemy lekarza-powtórzyła wysiadając z auta. Stanęła przed zbrojnym z grzecznie uniesionymi w górę łapkami.
-Jesteśmy, inaczej dawno bylibyśmy w szpitalu. Jestem Maya, a ty?

Zbrojny typek, w jakimś mundurze… Security, nadal trzymający ją na muszce, parsknął krótko na ostatnie słowa dziewczyny…
Peter również wysiadł, powoli, bez gwałtownych ruchów, mogących sprowokować jakąś reakcję tych, co stali po drugiej stronie skierowanych w ich kierunku luf.
Uniósł ręce do góry.
- Mamy to jakoś udowodnić? - spytał. - No i uprzejmie informuję, że w prawej kieszeni kurtki mam pistolet - dodał.
- Wszyscy mamy - Zachichotała "Lilly".
- Zaraz zejdę na zawał… - Burknął Harold, łapiąc się za serce.
-Oddychaj, wszystko jest w porządku - Nox wysiliła się na łagodny ton. Jeszcze tego brakowało żeby dziadek im się tu przekręcił.
-To nie potrwa już długo, uspokój się. Zarobiłeś ekstra kasę bez podatku, pamiętasz? Pomyśl na co ją wydasz.

Czekali tak, w dziwacznej sytuacji, kilka następnych minut…
- Muszę siku - Zamarudziła "Lilly".

… aż nie zjawiła się jakaś… kowbojka?? Trochę przyciemniono w końcu światła, a ona chodziła wokół towarzystwa z pickupa z rewolwerem w dłoni(!), także zaglądając do środka pojazdu.
- Dobra. Dziadek jest cywilem, wyczyścić mu pamięć i odesłać. Wielki w środku ciężko ranny, trzeba go połatać. Teraz was rozbroję moi mili, i wejdziemy do środka, gdzie porozmawiamy w spokoju. I naprawdę, nikt wam nie zrobi krzywdy. Więc… spokojnie z mocami - Powiedziała do mutantów, po czym zaczęła sięgać każdemu to tu, to tam, wiedząc bezbłędnie, gdzie każdy ma ukrytą broń. Wszelkie więc pistolety i nożyki poszły się walić… a owa kowbojka, w trakcie rozbrajania, dotknęła też każdego z nich, niby to przypadkiem w trakcie owych czynności, to po ręce, dłoni, torsie… Harolda w sumie też. A wszyscy się wtedy jakoś tak odprężyli, i mieli uspokojone nerwy.
- No to zapraszam - Kobieta wskazała drogę dłonią, nawet się po raz pierwszy uśmiechając.



- A Marcusa chłopaki wniosą na noszach May, spokojnie… - Dodała do dziewczyny.
- Ureguluj nasze rachunki. - Peter spojrzał na Mayę. - A jeśli można, to za względu na "Lilly" prosiłbym o wskazanie ubikacji...

Nox zamrugała, a potem sama się uśmiechnęła. Więc jednak nie Korpo, przynajmniej na razie nie trafili aż tak źle. Czas miał pokazać co dalej. Odliczyła ostatnią stówę po czym wcisnęła ją Harodlowi do kieszonki na piersi.
-Ty już nas znasz - zwróciła się do kobiety w kapeluszu - Ale my nie wiemy jak się zwracać do ciebie.
- Lucy - Padła krótka odpowiedź, gdy kobieta wprowadziła ich do drewnianej chatki za bramą, wchodząc tam pierwsza. Za nią reszta mutantów, kilku zbrojnych, dwóch niosących Marcusa na noszach.

Wewnątrz zaś były dwa stoły, i kilka krzeseł… jakieś meble. Maszyna do kawy.
- Siadajcie. A toaleta jest tam, Hannah - Powiedziała kowbojka do… ćpunki, a ta dosłownie zastygła w pół kroku.
- Jak mnie nazwałaś??
- Hannah, przecież to twoje imię? - Zdziwiła się Lucy - No tak, amnezja…
- Hannah! Mam na imię Hannah!! Pamiętam! Tak! - Blada dziewczyna niemal się rozpłakała, wyszeptała "dziękuję" po czym poleciała do wc.
- A myślałem, że ona sama jakoś usunęła z pamięci wiedzę o swojej przeszłości - powiedział cicho Peter.
-Hannah… bardzo ładnie. Pasuje ci - Maya wyszczerzyła się widząc radość "Lilly". Jedna sprawa się rozwiązała, przypadkowo ale wychodziło na plus. Odetchnęła kucając obok nieprzytomnego olbrzyma.
-Czyli wystarczy ci dotyk aby wiedzieć o nas wszystko? - spytała Lucy I zaśmiała się cicho - przydatne. Mamy ci mówić po kolei jak tu trafiliśmy czy już sama wszystko wiesz?
- Dotykiem to ja was uspokoiłam, żebyście nie zrobili żadnych głupot… a ja wiem o was WSZYSTKO, tylko na was patrząc… - Wyjaśniła Lucy, po czym podeszła do mebli przy ścianie - Kawę? Herbatę, Czekoladę? W końcu jest zimno, można się czymś rozgrzać… za chwilę przyjdą pozostali, poczekamy moment. May, nie bój się o niego, będzie dobrze - Dodała do dziewczyny przy czarnoskórym.
- Herbatę poproszę - powiedział Peter. - Czarną, mocną - sprecyzował. Pytania o talent pozostawił na później.
-Bez urazy, ale uwierzę dopiero kiedy zajmie się nim lekarz. - Nox odpowiedziała wciąż się uśmiechając. Sapnęła po chwili.
-Macie tu tequilę? To był naprawdę dzień z rodzaju tych, o których wolałabym zapomnieć.
- Niestety nie… to później. Tutaj jeszcze by strażnicy wychlali… - Lucy spojrzała na paru zbrojnych, na co dwóch z nich prychnęło.
- A lekarz już jest w drodze…
-To dobrze… bardzo dobrze - Maya odetchnęła gapiąc sie na Marcusa przez chwilę. Jeszcze tylko trochę, musiał wytrzymać. Kto jak nie on.
-Dziękujemy - podniosła wzrok na Lucy i strażników - Nie musieliście nas wpuszczać, ani… dzięki. Dobroć nie jest czymś co się spotka na co dzień, tym bardziej… - przełknęła ślinę i drgnęła kiedy pamięć podsunęła jej flashback z więzienia Korpo.
-Nie będzie kłopotów z naszej strony, o to się nie musicie martwić.
- Nie zamierzamy robić kłopotów - sprecyzował Peter.

Lucy nalała czekoladę, i podała May… Peter dostał swoją herbatę. Wróciła Hannah, również chciała czekoladę.

I w końcu do domku wszedł ktoś nowy. Najpierw jakiś starszy typ, z futerkiem-kurtką na sobie… oraz własnym futerkiem, z wystającej klaty.



A zaraz za nim, jakaś mała dziewczynka, może ze 14 lat…
- Dobry wieczór - Powiedział siwy.
- Hej Tony… - Odezwała się Lucy, po czym omiotła dłonią towarzystwo - To jest May, to Hannah, Peter, i ciężko ranny Marcus. Uciekają przed Korpo, i szukają pomocy… znajomi od Mary. Ale… Mary nie dała rady…

Siwowłosy zrobił na chwilę smutną minę.
- Nasza Mary? Mała furia? Ech, szkoda jej… cholercia… - Pokiwał głową, odetchnął głęboko, po czym uśmiechnął się do towarzystwa - To jest Amelia, a ja Anthony - Przedstawił siebie, i dziewczynkę.
- Mary ocaliła nam życie. Dwa razy - powiedział Peter.
-Nam też jest przykro z jej powodu. Gdyby nie ona mogłoby nas tu nie być - Nox potrząsnęła głową i skupiła wzrok na starszych jegomościu.
- Zdążyła powiedzieć, że w twojej osadzie znajdziemy azyl. Bez kolejnych eksperymentów i więzienia. Czego oczekujesz więc w zamian za możliwość zostania za murem? Zawsze coś jest i… co z lekarzem? Lucy wspominała że… - popatrzyła na Marcusa.
- Ja jestem lekarzem… za chwilę go wezmę na stół operacyjny - Anthony uśmiechnął się do May - A co do pobytu w Enklawie… po prostu zostańcie częścią naszego społeczeństwa, przestrzegającego tu zwyczajnych, całkiem normalnych standardów cywilizowanych osób, to wszystko…
-Jest nas jeszcze dwójka - brunetka powiedziała cicho - Będą tu w przeciągu kilkunastu godzin. Jadą samochodem spod Lincoln, my ze względu na Marcusa wybraliśmy szybszą drogę. Kobieta z szarymi włosami i mężczyzna… w kapturze. Anya i Elusive, też są mutantami. - upiła czekolady - O jakich zasadach mówisz? Nieważne, co by to nie było ja się zgadzam na wszystko. Tylko mu pomóż - zacisnęła szczęki, a oczy jej same uciekły do wielkoluda.
- Zasady obowiązujące w całym US, po prostu przestrzeganie prawa, i kilka dodatkowych spraw, ze względu na to kim jesteśmy… - Anthony wyciągnął do niej rękę, by uścisnąć dłoń(?) - … a wasi przyjaciele, będą i naszymi?
- Nie dotykaj jej - Odezwała się nagle, milcząca do tej pory dziewczynka - Ona ich prawie wszystkich zaraziła - Dodała Amelia, wskazując palcem na Hannah. I po sekundzie, powiedziała coś, co zszokowało praktycznie wszystkich w domku:
- HIV. Ona, ona, on - Wskazała na ćpunkę, May, i Petera.
Nox prawie zadławiła się czekoladą. Zaczęła kasłać w rękaw, wodząc niedowierzającym wzrokiem od Hannah po Amelię i pozostałych.
-Że kurwa co?! - podniosła głos czując nagłą złość. Napój podszedł jej do gardła - Że jak?! Do cholery jak mogłaś?! - ostatnie wściekłe pytanie skierowała do ćpunki…która skryła twarz w dłoniach i zaczęła beczeć na całego.
- Szlag by to... - Peter jakoś nie odczuwał ochoty, by pocieszyć Hannah. Wprost przeciwnie.
- Zajmę się tym - Powiedziała spokojnym tonem Amelia, po czym przykucnęła przy May - Podaj mi dłoń… - Minimalnie się uśmiechnęła. Po chwili zaś, z dłoni dziewczynki, w dłoń Nox, wniknęło jakby światło…
- Już. Wszystko dobrze - Amelia wstała, i podobnie postąpiła z Hannah, a później Peterem. Spojrzała również na leżącego Marcusa, a następnie znowu na May - Jemu nic nie jest.
- Szczerze? - Peter spojrzał na Amelię i pokręcił głową. - Nie do wiary. Świetny talent - przyznał.

Nox jednak nie wyglądała ani na wesołą ani tym bardziej spokojną.
-Jak kurwa mogłaś - wycedziła do Hannah i zgrzytnęła zębami - Skoro nie umiałaś otworzyć ryja w tak ważnej sprawie nigdy więcej nie zbliżaj się do mnie. - przeniosła wzrok na cudotwórczynię - Kobieta która nam pomogła, Anya, dostała w twarz jej krwią. Gdy ją, do diabła, ratowała. Też może to mieć, ale… będzie wściekła jak się dowie. Lepiej przygotujcie gaśnice.

Przerażona całą zaistniałą sytuacją, i rozbeczana Hannah, uciekła do łazienki, napierdalając za sobą drzwiami…
- Potrafię wyleczyć każdego, z czegokolwiek - Powiedziała cichutko Amelia.
- To nie jej wina - Odezwała się Lucy, po czym głęboko odetchnęła - Korpo jej robiło bardzo, bardzo złe rzeczy. Przez bardzo, bardzo długi czas. Reakcją obronną organizmu… umysłu Hannah, była niemal całkowita amnezja. Naprawdę. Ona tego nie zrobiła specjalnie.
-A nas tam trzymali na wczasach all inclusive. Zajebiście się bawiliśmy, normalnie ubaw po pachy - prychnęła brunetka i nabrała głęboki wdech, a następnie wydech.
-Co z pomocą dla niego? - zwróciła się do siwego, wskazując Murzyna.
- Już… - Zaczął Anthony, gdy pod domkiem rozległ się odgłos jakiegoś pojazdu. Albo pojazdów?
- Już przyjechali. Możemy go zabierać… - Dokończył siwowłosy.
-Chcę jechać z nim - z Nox jakby zeszło powietrze. Przestała się wściekać, przestała warczeć. Wyglądała na nieludzko zmęczoną. -To… muszę być obok, obiecałam mu.
- Oczywiście… - Przytaknął jej Anthony.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 17-06-2022, 20:54   #94
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Ja tu poczekam - powiedział Peter. Westchnął. - Chyba powinienem porozmawiać z Hannah - dodał. Ochota, by "Lilly" utopić w kiblu już mu minęła.
- Z nałogu też leczysz? - zwrócił się do Amelii. Młodziutka dziewczyna pokręciła jednak przecząco głową.
- Ale mamy kogoś, kto może chyba i na to poradzić… - Powiedziała po chwili.
- Może Hannah się uda... - Upił łyk herbaty, skinął z uznaniem głową. - Całe jezioro jest i wasze? - zwrócił się do Lucy, zmieniając temat.
- I nie tylko ono… ale o tym później. Wyciągaj ją z kibelka, i jedziemy dalej - Odparła kowbojka, kiwając głową w kierunku łazienki.
Peter odstawił niedopitą herbatę i ruszył w stronę drzwi, za którymi schroniła się dziewczyna
Zastukał.
- Hannah? Chodź, czekolada stygnie... - powiedział.
- Ja nie chciałam… buuhuu… ja nie wiedziałam… buuuhhh… - Chudzina za drzwiami dalej ryczała na całego.
- Rozumiem... - Peter usiłował być przekonujący. - Wszyscy cię rozumieją - dodał, być może mijając się z prawdą. - Nikt nie będzie na ciebie krzyczeć... No chodź już... I nie rycz, bo się rozpuścisz...
- May mnie nienawidzi… buuuhuuu… ja nie chciałam… buuu…
- Przejdzie jej - zapewnił ją Peter. - Była w szoku i gadała, co jej ślina na język przyniosła - dodał. - Ona wcale tak nie myśli - stwierdził z udawaną pewnością. - Przecież nie zrobiłaś tego specjalnie - podkreślił. Z wnętrza łazienki dobiegło zaś niezrozumiałe, ciche lamentowanie? Marudzenie?
- Bszrzsz… brz… - I w końcu szczęknął mechanizm w drzwiach, ale te nadal były przymknięte.
Peter chwycił za klamkę i spróbował otworzyć drzwi, no i wszedł do łazienki. Hannah siedziała na zamkniętym kibelku, z głową opuszczoną lekko w dół, i masą włosów, przesłaniających jej twarz. Trochę jeszcze pochlipywała, a jej rączki, złączone dłońmi, a oparte łokciami na kolanach, nieco drżały.
- Już w porządku... - powiedział Peter, po czym pogłaskał ją po głowie. - Wytrzyj oczka i chodź. Porozmawiamy z Lucy. Może nam opowie coś o tym miejscu.
- Ech… - Hannah w końcu spojrzała na Petera zapłakanymi oczkami, zgarniając nieco włosów za ucho - Ja serio przepraszam, ciebie w końcu też… - A po jej policzkach spłynęły nowe łezki.
- Już w porządku... - powtórzył Peter. - Spokojnie... będzie dobrze... nie płacz... - Ponownie ja pogłaskał po głowie. - Wstawaj, otrzyj oczęta i się przytul. Nie płacz już. Wszystko będzie dobrze.
- Ok… - Powiedziała cichutko dziewczyna, i wstała, po czym przytuliła się do torsu chłopaka policzkiem, obejmując go rękami w pasie.
Peter co prawda nie był przyzwyczajony do pocieszania płaczących kobiet, ale przytulić do siebie kogoś potrafił. Jedną ręką odpowiedział na uścisk dziewczyny, drugą pogładził ją po głowie. Nie przejął się tym, że Hannah wytarła właśnie oczy w jego koszulę.
- Od razu lepiej - powiedział. - Chodźmy. Lucy na nas czeka. No i czekolada też.

~

Po kilku minutach, wszyscy jednak siedzieli w dwóch pickupach, jadąc powoli w głąb Enklawy.

W pierwszym aucie, May na… pace, z Marcusem na noszach, przykrytym na szybko dwoma kocami, no i dwóch zbrojnych-tragarzy od noszy. Na tylnej kanapie Anthony, na miejscu pasażera Amelia, no i miejscowy kierowca.

Pozostali zbrojni zostali przy bramie…

- Jedziemy do ambulatorium z nowymi gośćmi, mają dwójkę rannych, w tym jednego ciężko - Mówił siwy, do jakiejś walkie-talkie, jakie wielu z nich miało najwyraźniej przy sobie, przy małym, otwartym tylnym okienku pojazdu, gdzie słyszała go Nox - Będę operował, Lucy ze mną. Amelia też. Potrzebujemy brodatego Jack'a na miejscu, w sumie natychmiast…
- "Zrozumiałem. Już po niego posyłamy…" - Odezwał się ktoś w eterze.
- Ok, bez odbioru - Powiedział Anthony.
- "Bez odbioru…"
- Wszystko będzie dobrze - Odezwał się w końcu do May siwek, nawet lekko uśmiechając - Jestem chirurgiem, wspólnie go poskładamy…

Na tylnych siedzeniach drugiego, siedziała Hannah i Peter, Lucy na miejscu pasażera, prawie cały czas odwrócona do nich, i był miejscowy kierowca.
- Macie tu miasteczko, osady, pojedyncze chaty? - spytał Peter. - I kto kieruje tym całym interesem?
- Mamy tu coś na kształt miasteczka, tak. Enklawa jest od Anthony'ego, ja go czasem zastępuję - Powiedziała Lucy.
- Wielu... opuszcza enklawę i rusza znów w niebezpieczny świat? - zadał kolejne pytanie.
- Pogadajmy później, co? Nie zrozum mnie źle, ale opowiadanie wszystkiego po trzy razy jest męczące? - Uśmiechnęła się Lucy - Najpierw zajmijmy się rannymi, zjecie coś, i tak dalej, a potem wszystkim razem, powiemy co i jak?
- Zgoda. - Peter skinął głową.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-06-2022, 12:23   #95
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Enklawa.
Owen Lake, Minnesota.

Towarzystwo jechało przez zaśnieżone tereny, co pewien czas widząc jakieś zwyczajowe domy, stodoły, szopki, i w końcu po prawie kwadransie, dojechali do czegoś, co wyglądało na jakieś… centrum handlowe??

Kręciło się tam parę osób, zajętych swoimi sprawami.

- Tutaj mamy ambulatorium - Wyjaśnił zdziwionym Anthony.

No i faktycznie, po kilku kolejnych minutach, znaleźli się wewnątrz okazałego budynku w czymś, co przypominało małą, prywatną praktykę lekarską… z masą najnowszego sprzętu.

- Dobra, idziemy się przebierać, ściągnij mu już buty. Też się musisz przebrać, jak chcesz być przy operacji - Siwy jegomość poinstruował May - Tylko wiesz… jak zemdlejesz, nie rzucimy wszystkiego w cholerkę, by się tobą zajmować… - Uśmiechnął się do niej.

~

- Liczne poparzenia drugiego i trzeciego stopnia… wiele odłamków w ciele… połamane 4 żebra i mostek… uszkodzone płuco… - Wyliczanka ran Marcusa, doprowadziła do niemego płaczu Nox, siedzącej w rogu sali operacyjnej.


Przy Marcusie kręcił się Anthony… a właściwie to PIĘCIU Anthony'ch, operując go równocześnie. Starszy mężczyzna skopiował się nagle, po czym wszyscy przystąpili do ratowania jej mięśniaka, działając niezależnie. Była tu również Amelia, która co pewien czas dotykała Marcusa, przekazując mu leczniczą energię? Była tu i Lucy, informując gdzie co "widzi" w ciele wielkiego, gdzie co jest. Był i jakiś brodacz, który pomagał podobnie jak ona(posiadał wzrok rentgenowski).

Operacja potrwała 3 godziny…

~

W międzyczasie, uleczono i mocami ranę Hannah, która zniknęła całkowicie, usunięto szwy, i dziewczyna była w pełni zdrowa.

Ktoś przyniósł im też ciepłą kolację.


Po posiłku, zmęczona wszystkim dziewczyna, z kolei wprost zasnęła w ramionach Petera.

- Rozumiem, że chcecie tu zostać, blisko swoich, i się nie rozdzielać? - Zagadnęła cichym tonem chłopaka jakaś kobieta - Znajdzie się tu miejsce dla was, zaraz coś przyszykuję.

….

Na chwilę zjawiła się u nich May. Też w sumie już ledwo stała na nogach… powiedziała, wprost ze łzami szczęścia, spływającymi po policzkach, że z Marcusem już ok, ale ona przy nim zostanie całą noc.

Dla Hannah i Petera przygotowano w małym pokoju trochę spartańskie łóżko. Materac na podłodze, koce, poduszki… no ale lepsze to, niż nic?

~

Nox wpatrywała się w czarnoskórego, leżącego na szpitalnym łóżku, podłączonego do masy urządzeń, kabli, kroplówek, i cholera wie czego jeszcze. Marcus żył, był bezpieczny, i "będzie jak nowy", jak zapewniał ją Anthony.

Ktoś przywiózł do pokoju dodatkową kozetkę. Pojawiły się koce, i poduszka. Krótka, choć miłym tonem instrukcja, by rannego nie dotykać, ani czasem nie przytulać się, nie kłaść obok na jego łóżku… wykończona wszystkim May, półprzytomnie kiwała głową, i położyła się na przygotowanym dla niej posłaniu.

Zasypiając, uśmiechnięta, wsłuchiwała się w miarowe, spokojne "pik…pik…pik" odgłosów monitorujących stan Marcusa.





20 listopad,
niedziela.

Pobudka dla Yemerovej była wybawieniem z koszmarów, ale i jednocześnie powrotem do rzeczywistości, witającej ją dzisiaj mocnym kacem, i - jak zawsze - niewyspaniem.

Roxanne nadal smacznie spała w łóżku, leżąc na brzuszku, z burzą włosów na twarzy, cichutko pochrapując… była 9 rano.

Jakieś śniadanie, albo i nie? Budzić piękną barmankę… albo i nie. Spakować manele, odszukać "Elusive", i w drogę?

No i odwiedzać bankomaty, po drodze, ile się dało, i gdzie się dało, byle by wyciągać kasę, i napełniać torbę gotówką…

~

Autostradą I90, a potem I94, dalej i dalej, w kierunku wschodnim, północno-wschodnim. Do tej cholernej Enklawy, do Minnesoty, do Owen Lake.

No i zatrzymywali się po drodze, i to kilka razy, wyciągając kasę z automatów, a zielonych przybywało, i przybywało.

Droga przed nimi była jednak jeszcze daleka. Navigacja wskazywała aż jeszcze 13 godzin jazdy… szlag.

~

Po jakiś 5h, i 500km dalej, w dziurze zwanej Glendive, można było dotankować auto, wyciągnąć znowu kasę, no i przede wszystkim, coś zjeść…

Stacja benzynowa, a zarazem mini-restauracja Blue Taco. No ale dla Anyi, oczywiście to coś nawet obok "restauracji" nie leżało. Ech te durne jankesy, wszystko muszą zaraz pompatycznie nazywać restauracjami.



Tacos, Nachos, ryż, w sumie cholerny fast-food i tyle, no ale co zrobić.

Siedzieli więc przy stoliku, i jedli(bo wyjścia nie mieli), wśród kilku innych gości, gdy nagle…

- To jest napad!! - Wydarł się gościu przy kontuarze, wyciągając pistolet, i terroryzując nią sprzedawczynię - Dawaj kasę!!

- Bez numerów!! - Ryknął jego wspólnik, który jeszcze parę chwil temu ściemniał, że pisze coś sobie na swoim telefonie w rogu pomieszczenia - Łapy do góry!! I dawać portfele!! - Zwrócił się do zebranych gości, machając rewolwerem.

Piski, szlochy.

Noż kurwa mać…






Enklawa.
Owen Lake, Minnesota.
20 listopad, niedziela.
Około 9 rano.

- Hej laska! Pssst! Hej laska… May ty cipo! - Marcus był przytomny, i budził ją nawołując, z uradowaną gębą. A Nox po chwili mało nie spadła z kozetki, z jeszcze większym rogalem.

Zabandażowany niczym mumia, podpięty pod masę ustrojstw, żył, i miał się dobrze… dotykać go nie powinna, przytulać też nie… no ale wejść w ślimaka, chyba tak…

~

Na prowizoryczne śniadanko w ambulatorium był jogurt i kawa/herbata.

Zjawił się też Peter, i milcząca, unikająca wzroku May Hannah… a później Anthony, Lucy, i Amelia.

Dziewczynka zaserwowała czarnoskóremu całą serię "energetycznych dotyków", Tony zaś po krótkim zajrzeniu tu, i tam, pod bandaże, stwierdził, iż wieczorem(!) Marcus będzie już mógł biegać w pełni sprawny… i nie zostaną mu żadne blizny, nie będzie żadnych śladów, nic!!

A później, po przyniesieniu paru krzesełek, i gdy wszyscy zajęli miejsce w pokoju mięśniaka, zaczął opowiadać o Enklawie:

- Istnieje ona już 7 lat. Oficjalnie to rancho bogatego farmera(Anthony'ego). On za wszystko zapłacił/kupił/wybudował. Enklawa rozciąga się na 25km2, wokół Owen Lake i jego okolic.

- Żyje tu 280 osób. 15 dzieci (od 0.8 lat do 7), 25 małolatów (od 8 lat do 17), 230 dorosłych. Jest 40 domów, w których mutaci żyją tak po 7 osób. Jako rodziny, lub… no znajomi.

- Obecnie przebywacie w "centrum rozrywek" (kino, 2 baseny, bar, siłownia, automaty do gry, bilard, kręgielnia, dentysta/lekarz + salka religijna, ponieważ 50 osób chce nabożeństwa).

- Jest tu przedszkole i szkoła, gdzie dzieci się uczą, co jest oficjalnie zatwierdzone przez rząd stanu Minnesoty, w ramach zgodnych z prawem "nauk domowych".

- Są pola uprawne ze zbożem, ziemniakami, pomidorami, ogórkami, kukurydzą. Są sady z jabłkami i gruszkami. Parę osób uprawia sobie truskawki, i inne warzywa i owoce, we własnych ogródkach. Są i szklarnie… konie, krowy, owce, świnki, kury, związane z tym rzeczy, stodoły…

- Do tego różne maszyny rolnicze(traktory, cysterny, pługi, kombajn). Motory, quady, samochody, pickupy, ciężarówki… skutery śnieżne.

- Wokół Enklawy płot, zasieki, kamery i noktowizory, niemal każdy ma krótkofalówkę do komunikacji, jest i centrum komputerowe, jest broń, sprzęt "bojowy" itd. Wszystko, by zapewnić bezpieczne, i spokojne życie tym, którzy właśnie chcą tu żyć…

~

To wszystko musiało kosztować miliony! Miliony milionów!

- Posiadam moc szczęścia… - Uśmiechnął się przelotnie Anthony - Wygrałem kiedyś w totka, no to jest i potrzebna kasa…
- Więc jak? Chcecie tu zostać? Choćby "na próbę"? - Dodała Lucy, i wyciągnęła z kieszeni kilka małych kartek. Każdą wręczyła zaskoczonemu z towarzystwa.

Cytat:
5 Zasad Enklawy:

1. Nie szkodzisz naszej społeczności, która pozostaje tajemnicą dla świata zewnętrznego. Nie próbuj nas zdradzić Korporacji, przedstawicielom rządu, cywilom, lub uciekać. Jesteśmy tu legalnie, i nie robimy niczego nielegalnego. Będziemy cię ścigać, i zabijemy, jeśli to konieczne.

2. Nie używasz swoich mocy przeciwko innym w społeczności w żaden szkodliwy sposób. Nie tolerujemy również bójek, awantur, rękoczynów. Żadnego manipulowania umysłem innych. Obowiązuje ogólne prawo stanu Minnesota. Broń na terenie enklawy posiadają tylko chroniący nas strażnicy.

3. Chcesz odejść, odchodzisz. Nikt tu nie przebywa na siłę. Zostanie zmodyfikowana twoja pamięć odnośnie lokalizacji, i tego co w enklawie, i tylko tego. Twoje myśli, wspomnienia, twój umysł, jest twój, nie uszkodzimy go. Otrzymasz 1000$ i zostaniesz wywiezony(a) w losowe miejsce USA. Wszelkie opuszczanie enklawy jest do uzgodnienia z Anthonym lub Lucy.

4. Każdy tu coś robi, i dla każdego znajdzie się zajęcie. Możesz wypróbować ich wiele. Nie ma obiboków. Gdzie jest leń, jest nuda, gdzie nuda, przychodzą głupie myśli…

5. Rządzi tu Anthony. Gdy jest niedyspozycyjny, przejmuje tą pieczę Lucy i Bob. Kontakt ze światem zewnętrznym poprzez internet i telefony jest tylko pod nadzorem Boba.

~

Każda rodzina/dom otrzyma w piątki(i tylko w piątki) potrzebne im zapasy z magazynu, pobierane tam w godzinach 7:00-14:00. Każdy dom posiada katalog (300stron) z praktycznie wszystkim, czego DO PRYWATNEGO UŻYTKU dusza zapragnie (jedzenie, ubrania, przybory toaletowe, baterie, cokolwiek do domu, do… życia).

Listę potrzebnych rzeczy wrzucać do skrzynki(?) od pon.do czw. i nie czekać na ostatnią chwilę!

Gdy czegoś nie ma, będzie za tydzień.
- Dać wam trochę czasu na ochłonięcie, i zastanowienie się? - Uśmiechnął się Anthony - Załatwimy wam w tym czasie nowe, czyste ubrania, może prysznic? I porządniejsze już śniadanie?

Kowbojka w tym czasie zbliżyła się do May, przytknęła dłoń do jej ucha, i coś jej krótko szepnęła… a dziewczyna wyglądała na jeszcze bardziej… zszokowaną(?) tym wszystkim, niż reszta.
- Tak, naprawdę - Dodała Lucy już głośniej, bardzo miło się do Nox uśmiechając.









***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 18-06-2022 o 13:04.
Buka jest offline  
Stary 18-06-2022, 21:53   #96
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Exclamation MG, dzięki :)

Pobudka w enklawie

Peter otworzył oczy i rozejrzał się dokoła, upewniając się, że wczorajszy dzień nie był jakimś snem.
Hannah spała obok, w samej koszulce i majtkach, leżąc na boku, twarzą do niego. Obejmowała go ręką w pasie, a jej twarz przesłaniała burza włosów w nieładzie. Cichutko chrapała…
- Dzień dobry... - szepnął. Nie reagowała.
- Śpioch... - Pokręcił głową. Obrócił się w jej stronę i objął, przyciągając ją do siebie, równocześnie zsuwając w dół jej ciała przykrywający ją kocyk.
- Mhm… - Mruknęła przez sen dziewczyna, i spała dalej..
Peter sprawdził godzinę na zegarku, który kiedyś był własnością jakiegoś wojaka z Korpo. 8:22. Było jeszcze w miarę wcześnie... ale zdecydowanie nie skoro świt.
- Hannah, pobudka - powiedział, po czym pogłaskał ją po policzku.
- Mhhh… pięć minut… ok? - Szepnęła chudzina.
- OK, ale się obróć... - poprosił równocześnie gestem pomagając w spełnieniu tej prośby. Pojawily się jakieś niezrozumiałe pomruki, nawet jakby niezadowolenia… ale w końcu(i z jego pomocą) dziewczyna odwróciła się na plecy… no i spała dalej.
Peter przytulił się do leżącej i objął ją wpół.
- Słodkich snów - szepnął jej do ucha. Nie odpowiedziała, więc Peter, po chwili zastanowienia zaczął ją obmacywać... w co ciekawszych miejscach, korzystając z tego, że odzienie dziewczyny było dość skąpe. Jego ręka wślizgnęła się pod koszulkę i powędrowała do góry, by zatrzymać się na małej piersi dziewczyny i rozpocząć delikatne pieszczoty. Hannah mruknęła, ale nadal twardo spała… chyba… ale w każdym bądź razie, jej ciało zaczęło reagować. Suteczek pod jego dłonią obudził się do życia, i powoli zaczął twardnieć.
Idąc "za ciosem" Peter zajął się drugą piersią, by żadna nie poczuła się poszkodowana…chociaż w sumie, trochę we wszystkim przeszkadzała koszulka.
Działania, teoretycznie owocne, nie przynosiły jednak takich efektów, jak by sobie tego Peter życzył. Dlatego też zmienił rejon działalności, a dłoń, miast zajmować się biustem, przeniosła się dużo niżej, docierając między uda dziewczyny, gdzie rozpoczęła nieco poważniejsze pieszczoty, wciskając się pod majteczki i rozpoczynając buszowanie w porastającym to miejsce niewielkim "zagajniczku". A że dziewczyna spała na plecach, miejsce było w miarę dostępne, a odrobinę rozsunięte tym bardziej ułatwiały zadanie.
Palce Petera wędrowały to tu, to tam, obdarzając napotkane miejsca pieszczotą, równocześnie starając się dotrzeć do najbardziej czułego punktu... i wycofując się po chwili, by prawie natychmiast ponownie wrócić w to samo miejsce. Powoli, powoli… jej myszka robiła się mokra, a uda powolutku rozchylały centymetr po centymetrze. Troszkę też zmienił się jej oddech, "Lilly"... znaczy się Hannah, nadal jednak spała? I nagle cichutko westchnęła, czy nawet i jęknęła. A na jej ustach, pojawił się mały uśmieszek.
Trudno było dopatrzyć się w tym zachowaniu jakiegokolwiek protestu, więc Peter zintensyfikował działania, a jego palec wsunął się w wilgotne, gorące wnętrze. I powoli zaczął się poruszać... wgłąb... z powrotem... wgłąb...
- Mhhh… mhhh… - Tym razem dziewczynę było już wyraźnie słychać. Lekko uchyliła również jedno oczko, uśmiechnęła się.
- Ściągnij mi majtki, będzie wygodniej… - Szepnęła, samej nagle zabierając się za swoją koszulkę. I po chwili, leżała już półnaga.

Trochę blada, trochę chuda… z małym cycem. Z licznymi siniakami, i śladami po igłach. Narkomanka… no ale… JEGO mała, sexi narkomanka? Na dodatek bardzo chętna... a reszta nie była taka ważna.

Peter sięgnął ustami do piersi dziewczyny, równocześnie - przy odrobinie jej współpracy - wyswobadzając ją z pozostałej części bielizny.
A potem wznowił pieszczoty, by jeszcze bardziej rozpalić dziewczynę, zarówno paluszkiem, jak i ustami, które przyssały się do suteczka… od czasu do czasu do dzieła włączał się również język, delikatnymi pieszczotami obdarzając tenże sutek.
A po chwili do pierwszego palca dołączył i drugi...
- Ooooohhhh… szybciej… - Jęknęła Hannah, i złapała Petara za kark, dociskając jego twarz do swojej piersi. I po kilku chwilach dalszych pieszczotek, pięknie doszła, trochę się wijąc na materacu…
Palce Petera poruszyły się jeszcze raz czy dwa razy, a potem znieruchomiały, a ich właściciel przesunął się odrobinę i pocałował dziewczynę w usta. Lekki, przelotny całus.
- Moja mała Hannah - powiedział cicho.
Przytulił się do dziewczyny, a jego palce ponownie się poruszyły, jakby chciały sprawdzić gotowość Hannah do dalszej współpracy.
W tym czasie, dziewczyna uspokajała oddech, i zgarnęła nieco niesfornych włosów z twarzy. Uśmiechnęła się, po czym zjechała dłonią do jego nabrzmiałych boxerek.
- Teraz twoja kolej? - Słodko wymruczała.

Peter nie odpowiedział, przynajmniej nie słownie. Przerwał pieszczoty i najszybciej jak mógł pozbył się dolnej części bielizny, ukazując całemu światu, że co najmniej jedna część jego ciała zgadza się ze słowami Hannah… która zachichotała, po czym lekko przygryzła usteczka. Omiotła wzrokiem jego ciało, zatrzymując się na prężącym penisie. I nagle, wyjątkowo sprośnie, napluła na własną dłoń, po czym nasmarowała śliną twardy okaz.
- To do dzieła… - Rozchyliła znowu uda w zapraszającym geście.
Peter bez chwili wahania z zaproszenia skorzystał, wsuwając się, na początek nieco ostrożnie, w czekającą na niego dziurkę. A potem wbił się gwałtownie, niemal na całą długość, a Hannah słodko jęknęła. Przyciągnęła go do siebie bliżej, i objęła nogami w pasie, lekko wbijając pazurki w plecy Petera.
- Pokażesz… mi… co… potrafisz…? - Wymruczała, gdy zaczął się w niej powoli poruszać.
- Postaram się... - odparł równie cicho, zwiększając nieco tempo poruszania się i starając się dotrzeć coraz głębiej i głębiej. Jedną ręką objął dziewczynę,wkładając rękę pod jej kark, a drugą się podpierał w łokciu na poduszce, by nie zgnieść swej szczuplutkiej partnerki.
- Mocniej… szybciej… mocniej! - Wysapała Hannah, ciaśniej obejmując go nogami, i bardziej wbijając pazurki w jego plecy. A gdzieś tam na dole, zaczęło porządnie chlupotać…
Szybko? To słowo Peterowi obce nie było, więc zgodnie z życzeniem przyspieszył (troszkę, bowiem użycie pełni talentu mogłoby się źle skończyć), równocześnie wbijając się na całą długość, mniej już myśląc o Hannah, a więcej o sobie.
Mocniej, z całej siły... i takie rżnięcie najwyraźniej jej odpowiadało, bowiem pazurki już naprawdę mocno zajęły się plecami chłopaka, nogi go wprost zgniatały, a sama dziewczyna zaczęła już głośno jęczeć. Ale znowu go zaskoczyła.
- Mocniej! Szybciej!! - Niemal już krzyknęła.

Ponownie przyspieszył, odpychając obawę, że w końcu może zrobić jej krzywdę. I wbijał się raz za razem, coraz szybciej i szybciej... a ona już krzyczała. Krzyczała z rozkoszy, zdecydowanie o wiele, wiele za głośno, niż wypadało, orając mu pazurami plecy, i mocno zaciskając się na dole, co zwiększyło doznania obojgu, i wywołało nadchodzący finał…
- Zaraz... dojdę... - uprzedził ją Peter, czując, że jest o mały krok od spełnienia.
- Aaaaaaaaaahhhhh!!!!! - Darła się Hannah, wywracając oczy białkami, i rozchylając nagle szeroko nogi. Fontanna. Inaczej tego nazwać się nie dało. Doszła tak obficie, tak mocno, rzucając się pod nim, jakby… była pod prądem, drapiąc jego plecy do krwi.
Peter przestał w tym momencie myśleć i poszedł w ślady Hannah, osiągając spełnienie i wypełniając dziewczynę swym nasieniem, w kolejnych, coraz słabszych skurczach.


A ona nagle zwiotczała, i stała się wyjątkowo cicha… zemdlała?? Oddychała, choć się nie poruszała, cała jakaś taka wiotka. Zemdlała. Ja pier…
- Niech mnie diabli... - Peter może nie zerwał się na równe nogi, ale podniósł się i przyklęknął przy dziewczynie, upewniając się, że jej nie zerżnął na śmierć.
Oddychała, czyli żyła. Tak podpowiadał mu rozum, bo wzrok miał jeszcze pewne wątpliwości.
- Hannah, obudź się... - Poklepał ją po twarzy. - Otwórz oczęta zanim ktoś tu przyjdzie...
Chwilę to trwało, nim w końcu jej zamknięte powieki zadrżały, i w końcu otworzyła ślipka. Spojrzała skołowana na Petera.
- Heej? - Szepnęła.
- No hej... - odparł. - Już się bałem, że coś ci się stało... - powiedział.
- Wooow… Peeeteeer… - Hannah oblizała usteczka, uśmiechnęła się, po czym wielce nieporadnie, pogłaskała go dłonią po torsie.
W odpowiedzi przyciągnął ją do siebie i przytulił. A ona wprost rozpływała mu się w rękach, i to dosłownie. Jej całe ciało było z gumy, i rozłaziło się, rozciągało niekontrolowanie, i miał problemy utrzymać jej głowę w jednym miejscu. Ale dziewczyna się uśmiechała.
- Wow… wow… ale mnie boli cipka… - Szepnęła i zachichotała.
- Naprawdę? - Pytanie było zadane nie do końca poważnym tonem. - Mam nadzieję, że to szybko minie - szepnął jej do ucha. Pocałował ją w szyję. Ale ona dalej się "rozłaziła".
- Hej, mała... nie rozpływaj się... bo cię nie utrzymam przy sobie... - powiedział cicho.
- Daj… mi… chwiłkęęę… - Nawet dolna szczęka dziewczyny, rozlazła się nieco w bok, i w dół, co w sumie wyglądało dosyć makabrycznie. Może wypadało położyć ją na materacu?? Co Peter w końcu zrobił, dochodząc do wniosku, że to będzie najbezpieczniejsze wyjście.

Kucał tak więc przy niej, gdzieś i ze dwie minuty, kapiąc resztkami nasienia na pościel… którą zresztą i ona nieźle zapaskudziła. A plecy Petera piekły… i w końcu Hannah zaczęła powoli powracać do swojej bardziej "stałej" formy, i już nie była taka "rozlazła".
- Peter… - Szepnęła w końcu do niego.
- Tak? - spytał. A dziewczyna, wśród lisiego uśmieszku, zgarnęła paluszkiem kropelkę z penisa chłopaka, po czym zlizała ją z owego paluszka językiem…
- Ja chcę kiedyś powtórkę - Błysnęła ząbkami.
- Ja też. - Uśmiechnął się do niej i pogładził po policzku. - Ja też...
- A zrobisz… o co poproszę? - Powiedziała z błyskiem w oczkach, wodząc leniwie dłonią po jego brzuchu.
- Zgoda - powiedział, składając obietnicę w ciemno. Odpowiedzią zaś był jej słodki uśmiech…
 
Kerm jest offline  
Stary 22-06-2022, 18:38   #97
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WXzFCS72QIA[/MEDIA]
Otworzenie oczu kolejnego poranka już samo w sobie było pieprzonym sukcesem... bo tak, miała oczy. Nie wyłupiono ich rozgrzanym drutem, skórę też miała na miejscu i żyła, mimo że wszystko ją bolało. Kości, mięśnie, kręgosłup, gardło z tchawicą zmiażdżoną przez pętlę szubienicy...
- Bl...yat - żywy trup wewnątrz wanny poruszył spękanymi wargami, jego dłoń po omacku poszukała tabletek i wody. Punkt pierwszy i najważniejszy: przeżyć przebudzenie.
Parę minut później ból puścił, tak jak strach wywracający bebechy i to nie dlatego ze ktoś zmusił ją do wypicia stężonego kwasu...
Czekając aż świat znowu nabierze kolorów Yemerova leżała nieruchomo w wannie i tylko jej paluch przesuwał się po ekranie smartfona. Widziała wiadomości od wiernej suki Jacka, cztery pochwalne krótkie linijki po których kontakt został zablokowany. Anya machnęła na to ręką w przenośni, bo dosłownie wciąż czuła się podle. Chemia jednak pomogła, pomogła oszukać wyczerpanie, depresję i resztę negatywów. Wtłoczyła energię w kończyny ciężkie niczym z ołowiu.
Kobieta ogarnęła siebie, łazienkę i spakowała torbę, a potem ze szklanką wody w dłoni w końcu podeszła do łóżka. Przysiadła na brzegu jeszcze przez kilka chwil podziwiając śpiącą Latynoskę. Spała tak słodko… kolejny obraz który chętnie zachowałaby i zabrała ze sobą.
Kolejne złudne marzenie.
-Budzimy się kochanie - potrząsnęła lekko nagim ramieniem i uśmiechem maskując wyczerpanie. Roxi jednak spała twardo, bardzo twardo…
Szarowłosa potrząsnęła więc nią jeszcze raz, tym razem mocniej, aż ciałem na łóżku bujnęło.
-Budzimy się kochanie - powtórzyła sympatycznym tonem.
- Mhhh…baaahhh… Jezu… moja głowa… - Wymruczała w końcu barmanka, ale dalej miała zamknięte oczka.
-Mam coś, co pomoże ale musisz się trochę podnieść - Anya nachyliła się i pocałowała ją w czoło, a Roxanne w końcu otworzyła oczko, i zerknęła na nią.
- Heeej… - Mruknęła, uśmiechając się.
-Priviet klubinka… - usłyszała i Smoczyca podetknęła jej pod dzióbek dwie niewielkie białe tabletki - Otwórz usteczka, zaraz zrobi się lepiej. Jak się spało?
Barmanka bez oporów łyknęła tabletki, nieco unoszą się na łokciu, i popiła wodą… a potem znowu ciężko opadła na łóżko.
- Kacyk jak jasna cholera - Przelotnie się uśmiechnęła, gładząc dłonią kolanko będącej obok niej Anyi.
-Poleż póki nie zaczną działać - szarowłosa pogłaskała ją czule po policzku - Przygotuję ci kąpiel a potem pójdziemy na śniadanie. Musisz coś zjeść śliczna. Sprawisz mi tym ogromną przyjemność. Niedługo wyjeżdżam, możliwość spędzenia jeszcze paru kwadransów w twoim towarzystwie pomoże mi przetrwać resztę tej cholernej trasy z oszołomem obok.
- Kąpiel… tak, jak najbardziej… śniadanie? Oj nie wiem kochanie… spróbuję…. - Barmanka uśmiechnęła się przelotnie, ale im dłużej Anya mówiła, tym bardziej owy uśmiech znikał. No ale czego się spodziewała? Miłostki i czułostki już na zawsze?
- A ty jak się czujesz, co u ciebie… - Dodała.
Yemerova zamyśliła się, przenosząc dotyk w twarzy na szyję i obojczyki kochanki.
-Zabrałabym cię ze sobą… ale chcę żebyś nadal była światłem które rozświetla mrok…jak najdłużej. Tu będziesz bezpieczna, uratowałaś mnie, to aż nadto czego się spodziewałam po tej podróży. Dziękuję - wzięła ją za rękę i pocałowała palce, by po chwili przyłożyć do swojego policzka. Patrzyła z nostalgicznym uśmiechem w oczy barwy ciemnej czekolady.
-O mnie nie musisz się martwić, jest w porządku. Dobrze… dzięki tobie. Zostanę jeszcze chwilę, ale chcę żebyś o mnie pamiętała. Dlatego mam coś dla ciebie. Usiądź proszę.
W oczach Roxi coś zamigotało… usiadła, przytrzymując prześcieradło na swoich piersiach, ale i tak ono mniej zakrywało, niż powinno. Była zaciekawiona, to było widać po jej twarzy, i w jej oczkach. Lekko się znowu uśmiechnęła.
Rosjanka pocałowała ją krótko, po czym z kieszeni wyjęła coś.
-Zamknij oczy - nakazała, a gdy tak się stało otworzyła pięść. W środku znajdował się naszyjnik na długim łańcuszku.
Kobieta rozwinęła go i sprawnie zapięła na szyi Latynoski.
- Już - uśmiechnęła się, podziwiając spory rubin centralnie na środku mostka między piersiami koloru kawy z mlekiem. Pogłaskała go palcem. Pasował idealnie.

Roxi zrobiła naprawdę duże oczka. Przyglądała się przez chwilkę podarkowi, a potem i szarowłosej… i aż jej się prześcieradełko zsunęło, odsłaniając nagie piersi.
- Anyu… ja… uuummm… ty… to jest… wow. Wow! - Uśmiechnęła się naprawdę słodko, a potem wprost na nią rzuciła, obejmując za szyję, i mocno przytulając - Jesteś niesamowita - Dodała, i cmoknęła ją w policzek. A potem drugi raz, i trzeci, i czwarty… i powoli zmierzała do jej ust.
Yemerova objęła ją, samej szukając jej ust, a gdy je znalazła, wpiła się w nie mocno…pomogło. Resztki koszmarów roztopiły się w cieple i smaku jej warg. Magiczna chwila trwała, a po wszystkim pozostało ciepło w sercu.
-Rubiny są kamieniami ognia i krwi. Odwagi, pasji, namiętności… - szeptała, odchylając się, żeby popatrzeć Roxanne w oczy.
- Miłości… a nie ma nic piękniejszego niż miłość. To najwyższa siła wszechświata, która wprawia w ruch gwiazdy. - poprawiła ciemne włosy - Nie mogę z tobą zostać, ale mogę podarować ci kawałek mojej miłości aby był ci blisko serca i aby cię chronił jeśli nadejdzie zły czas. Rubin, diamenty i osiemnastokaratowe białe złoto… pozwolą ci kupić wolność gdy ktoś postanowi cię zniewolić. Zapewnią nowy start jeśli zamarzy ci się zacząć od nowa. Gdzieś na słonecznej plaży nad oceanem, czy gdziekolwiek zapragniesz. Zasługujesz na to, na wszystko co najlepsze… a teraz poleż jeszcze chwilę. Przygotuję kąpiel. Dzień niestety nie będzie taki dobry i na nas nie poczeka.
- Anyiu… to wspaniały prezent, podobnie jak ty… - Nagutka Roxi tuż obok Yemerovej uśmiechała się bardzo słodko - …ale to pewnie strasznie drogie… ja… ja nie powinnam… - Dziewczyna pochwyciła krótko naszyjnik w dłoń, oglądając go, a potem pogłaskała policzek szarowłosej.
-To prezent - Rosjanka stwierdziła spokojnie - A prezentów, tak jak mnie, się nie odrzuca. To w złym tonie, a przecież jesteś dobrze wychowaną damą… już nie przejmuj się drobnostkami. - wstała powoli - Poza tym pasuje ci. Piękne do pięknego. Odpocznij i pij powoli, daj prochom działać. Skończę w łazience i po ciebie przyjdę.
Roxi również wstała, już kompletnie naga, po czym przykleiła się do Anyi, obejmując ją za szyję.
- Dziękuję kochanie… za wszystko - Przytuliła się policzkiem do policzka.
Yemerova objęła ją i pogłaskała po łopatkach. Chęć aby ją zabrać ponownie wypełniła myśli Rosjanki, ale wygrał pragmatyzm. U boku mutanta nie czekałoby ślicznotki nic dobrego.
Należało zabrać ogień i krew ze sobą, zostawiając wspomnienia tego, co dobre.
-Mówiłam ci już głuptasie - zgarnęła barmankę troskliwie pod ramię - To ja dziękuję, a teraz skoro już wstałaś zapraszam do łazienki. Umyj się skarbie, ja dokończę pakowanie. Potem idziemy coś zjeść i nie martw się. Głód zaraz wróci, prochy to potęga.
- A może mnie umyjesz? - Zachichotała barmanka w drodze do łazienki, kręcąc nagim tyłeczkiem, i oglądając się za Anyią.
Ledwo skończyła mówić dostała siarczystego klapsa któremu towarzyszył wesoły śmiech Rosjanki.
-Davaj! - ruszyła za barmanką jak ognisty cień.
W środku wszystko wyglądało tak samo jak gdy znalazły się w wannie po raz pierwszy. Zniknęła pościel, pusta butelka po Campari i stare ubrania. Jedynie na sedesie leżała góra ręczników rzuconych byle jak. Jeden z nich szarowłosa wzięła, a następnie rozłożyła przy wannie.
- Stań tutaj, podłoga jest zimna - wprowadziła barmankę na prowizoryczny dywan i zaczęła napuszczać wodę. Nadgarstkiem sprawdziła temperaturę mrucząc z zadowolenia. Drugą ręką głaskała ciepłą skórę naguski. Zaraz wstała żeby przyciągnąć ją do siebie, pocałować krótko i pomóc wejść do wanny oraz się w niej wygodnie ułożyć.
- Zepnę ci włosy, nie trzeba ich myć… wystarczy na dziś suchy szampon. Zaoszczędzimy czas - uklękła obok wanny zgarniając ciemne pukle delikatnie i spięła je spinką.
- Zajebiście pachniesz - mruknęła przyciskając usta do odsłoniętego karku.
- A ty jesteś… zajebista ogólnie - Uśmiechnęła się Roxi, gdzieś tam gładząc ją po bioderku, trochę na oślep - Nigdy jeszcze nie spotkałam takiej laski jak ty…
Szarowłosa uśmiechnęła się pod nosem. Nie była zajebista, była potworem i gdyby tylko brunetka wiedziała o tym uciekłaby bez oglądania za plecy ile sił w nogach.
-Bo nie szukałaś w Rosji - powiedziała cicho, biorąc gąbkę i butelkę mydła w płynie. Wylała trochę na dłoń, trochę na skórę pleców kochanki i powoli, okrężnymi ruchami zaczęła ją mydlić od strony pleców.
-Niech to będzie dobry sen, aniele. Odpręż się i pozwól sobą zająć - szeptem do ucha przekazała swoje myśli. Dłoń z gąbką została z tyłu. Wolna za to przeszła na piersi i szyję od przodu.
- Oddaję się bez mrugnięcia w twoje łapki kochana… - Parsknęła barmanka, po czym przymknęła oczka, koncentrując się na dotyku dłoni tej drugiej.
-Stanie się wedle twojej woli - Anya przejęła inicjatywę już na całego. Na kolanach zrobiła krok w bok żeby móc mieć Latynoskę centralnie przed nosem. Synchronicznie masowała jej ciało, nucąc pod nosem piosenkę w rodzinnym języku i co jakiś czas całowała jej skroń, policzek albo żuchwę krótkimi, delikatnymi muśnięciami warg. Tymczasem ręce żyły własnym życiem schodząc z piersi na żebra. Rosjanka głaskała je, a potem wracała do góry to ściskając cycuszki po kolei, to biorąc je od spodu i ważąc w dłoni. Kciukiem pocierała brodawki kolistymi ruchami, a ręką z pleców przeniosła się na kark uciskając spięte kacowym snem mięśnie. Roxanne od czasu do czasu westchnęła, czy i mruknęła, najwyraźniej z zadowolenia, odprężając się…
- Mogłabym się nieco położyć na plecach? - Szepnęła w pewnym momencie.
Yemerova zmrużyła oczy jakby się nad tym zastanawiała. Mruknęła coś pod nosem przerywając mycie i wstała. Wróciła zaraz z kolejnym ręcznikiem. Zrolowała go kładąc na rancie wanny, a następnie naparła przedramieniem na pierś dziewczyny. Asekurowała ją aby po położeniu oparła kark o improwizowaną poduszkę. Wtedy wróciła do przerwanej zabawy, pochylając nad wanną. Ustami przywarła do jej ust, w międzyczasie dokładnie myjąc w każdym zakamarku, co najwyraźniej bardzo podobało się uśmiechniętej i zrelaksowanej dziewczynie.
Po wszystkim Anyia pomogła Roxy wstać i wyjść na rozłożony ręcznik, gdzie wspólnie ją powycierały, wśród wzajemnych uśmiechów, i paru delikatnych pocałunków. Następnie, owinięta ręczniczkiem barmanka, pozbierała swoje ubrania porozrzucane po pokoju, a potem jeszcze na chwilkę zniknęła samotnie w łazience… w końcu mogły i iść na śniadanko.
Rosjanka czekała na nią przy drzwiach, z torbą zarzuconą na ramię i otworzyła jej drzwi ledwo Latynoska podeszła. Gestem zaprosiła do wyjścia, poczekała aż to zrobi a na koniec wyszła sama, zamykając za nimi.
- Wypadło ci ślicznotko - powiedziała wciskając jej do rączki zwitek czterystu dolców. Stanęła obok i uśmiechnęła się czarująco podając kobiecie wolne ramię. - A teraz zapraszam na śniadanie.
Roxanne zrobiła jednak nagle skwaszoną minę, i oddała Yemerovej pieniądze.
- Anyu, ja nie jestem dziwką? - Powiedziała cichym, ale poważnym tonem.
- Oczywiście że nie jesteś - szarowłosa zdziwiła się na ten tekst i popatrzyła równie poważnie na brunetkę - To za drinki wczoraj, nie chcę abyś przeze miała kłopoty podczas remanentu, albo co gorsza płaciła z własnej kieszeni.
- Wczoraj przecież mówiłam, że na koszt firmy… niczym się nie martw - Tym razem Roxi już się uśmiechnęła, i zarzuciła rączki na kark szarowłosej.
- Na pewno nie będzie nikt miał o to do ciebie pretensji? - upewniła się, przyciskając ją do siebie i pocałowała w czoło. - Dobrze kochanie, w takim razie tym bardziej jestem zobowiązana zabrać cię na porządne śniadanie. Chodź… umieram z głodu. - przekręciła je aby mogły ruszyć w stronę restauracji.
Spędziły jeszcze ze sobą cudowną godzinę rozmawiając o drobnostkach i jedząc śniadanie które bardziej przypominało szwedzki stół niż porcję dla dwóch osób. Smoczyca nie odrywała oczu od Latynoski, komplementując ją i słuchając co mówi. Sama nie mówiła za wiele, żadna nowość.
Zapamiętywała, utrwalała obraz roześmianej dziewczyny w pamięci.
Gdy przyszedł czas rozstania Roxanne poprosiła o selfie na pamiątkę właśnie, a szarowłosa zgodziła się bez najmniejszego zgrzytu. Objęła ją, przytulała, całowała i głaskała po twarzy, a wszystko uwieczniało oczko aparatu.
Nie przedłużała pożegnania, nie lubiła ich za cholerę. Rozstały się w hallu, Roxane zniknęła w pokoju socjalnym, a Anya wyszła przed lokal. Z radością odnotowała brak hakera. Zanik księżniczka się łaskawie pojawiła ona zdążyła skoczyć do najbliższej kwiaciarni i zamówić tysiąc róż z dostawą do hotelu prosto pod nosek Roxy. Obkupiła się też w kolejne fajki, energetyki i espresso w puszce. Dorzuciła zakupy do bagażnika, a potem wróciła pod hotel i z nogami opartymi o okno otwartych drzwi paliła fajką zapijając kawą.
Łapała ostatnie chwile spokoju na najbliższe godziny, z których jedynym plusem okazało się to, że między startem a pierwszym poważnym postojem w jej torbie na hajs znalazło się ponad pięćdziesiąt tysięcy zielonych.
 
Sonichu jest offline  
Stary 22-06-2022, 18:58   #98
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Peter przez moment studiował listę 'przykazań' Enklawy.
- Brzmi to bardzo ciekawie - powiedział. - Nie jestem co prawda pewien, czy znajdę tu swoje miejsce, ale chciałbym spróbować.
- Hmm… no ja… hmm… - Powiedziała cichutko Hannah, wpatrując się w listę.
- Nad czym się zastanawiasz? - Peter lekko trącił łokciem siedzącą obok niego dziewczynę. - No chyba tu zostaniesz i spróbujemy? Co nam szkodzi przekonać się, jak tu jest naprawdę? Żadne ryzyko.
- No nie wiem, czy mnie tu niektórzy chcą… - Dziewczyna powiedziała już bardzo cichutko, lekko zerkając na May.
- Tu jest bardzo dużo miejsca - odparł, równie cicho.
- A… ty? - Hannah spojrzała na Petera.
- Co powiedziałem? Że musimy spróbować. Razem będzie przyjemniej - odparł. A dziewczyna się uśmiechnęła. Ale wciąż i zerkała niepewnie w kierunku May…

Nox za to siedziała nieruchomo, skacząc oczami od Lucy do Marcusa i mrugając trochę częściej niż normalnie. Zrobiła się blada jak trup żeby parę chwil potem poczerwienieć i znowu zblednąć do koloru ściany. W końcu coś w jej twarzy drgnęło, zaczęła się uśmiechać jakoś tak… nieobecnie, albo jak pijana. Wychyliła się do przodu obejmując niespodziewanie kowbojkę i mocno ją przytuliła, szepcząc coś na ucho.
- My zostajemy - powiedziała głośno, gdy już się odsunęła, spoglądając na Murzyna z zębatym uśmiechem - To rozkaz, nie przyjmuje ani dezercji, ani inwencji własnej. Jakoś zniesiesz moją kuchnię.
- Ummm… tak? - Zdziwił się Marcus, patrząc na May - No dobra, to tak! - Uśmiechnął się.
Maya pochyliła się nad nim wciąż z szerokim wyszczerzem.
- Masz też zakaz wychodzenia po fajki przez najbliższe… osiemnaście lat… - ściszyła głos, a potem przełknęła nerwowo ślinę. Poza wesołka na chwilę opadła z jej twarzy gdy wypuszczała powoli powietrze. Popatrzyła mu w oczy, następnie na swój brzuch i chociaż sama nie do końca jeszcze ogarniała sytuację, poklepała go lekko odkładając myślenie na potem. Wróciła spojrzeniem do oczu osiłka, mrugając aby odgonić łzy - …tatusiu.

Ale jest szybki... - pomyślał Peter, lekko się uśmiechając. Co prawda Maya nie krzyczała, ale stała na tyle blisko, że trudno było nie usłyszeć.

Marcus zamrugał. Wpatrywał się w twarz May, w jej oczy, potem spojrzał na jej brzuch. Potem znowu na oczy…

"Pik… pik… pik… pik! Pik! Pik! Pik!" - Aparatura, do jakiej był podłączony, mocno ożyła. Mięśniak rozdziawił gębę. W końcu do niego chyba dotarło. Wyciagnął do May rękę, a gdy złapała jego dłoń, przyciągnął ją do siebie, i złapał za kark. Powoli, ale delikatnie, nakierował jej głowę ku swojej. Dotknęli się czołami. Miał zamknięte oczy.
- Obiecuję - Powiedział w końcu, wśród uśmiechu, ścierając kciukiem łzy radości z policzków May - Kocham cię… - Dodał szeptem.
- Ja ciebie też kocham - odpowiedziała tym razem na głos, a potem pocałowała go gorąco jakby byli sami w pustym pokoju z dala od wszelkich problemów.

- No, Mayu, moje gratulacje! - Peter uściskał dziewczynę, gdy tylko ta się wyprostowała. - A ciebie uściskam, jak staniesz na nogi - powiedział do Marcusa.
- Gratulacje! - Powiedział uśmiechnięty Anthony.
- Gratuluję - Powiedziała i Lucy, i Amelia, i cichutko Hannah…

Przyklejona do rannego mutanka szczerzyła się, ocierając oczy. Przez 48 godzin jej życie obróciło się o 180 stopni. Nie miała nic, a teraz?
-To… - zaczęła mówić, ale głos odmówił posłuszeństwa. Zrobiła gest czasu dla drużyny używany w koszykówce. Gdzieś tam głęboko siedział w niej wredny lęk, że to za szybko, ale czy ich życie właśnie takie nie było? Chwytanie dnia póki ktoś nie postanowi, że wracają na stół w laboratorium?
-Będzie… - odkaszlnęła - Będzie potrzebny jakiś kąt… i przynajmniej… żeby nie padało na głowę - pociągając nosem popatrzyła na siwego doktora.
- Oczywiście, że się znajdzie "kąt" dla was - Uśmiechnął się Anthony - Znajdzie się dla każdego, kto chce tu zostać… powyciągam szwy z Marcusa, bandaże jeszcze zostawimy, ale w sumie, może już nawet łóżko chyba opuścić… - Siwek mrugnął.

- To co, Hannah? Zostaniesz ze mną? - Peter po cichu zwrócił się do stojącej obok niego dziewczyny.

Nox wyprostowała się na krześle robiąc niepewną minę. Dopiero co widziała jak czarnoskóry olbrzym praktycznie siedzi okrakiem na granicy między życiem i śmiercią. Następnego dnia mógł już wstać… a ona jednym dotykiem została pozbawiona paskudnej choroby.
- Na pewno to bezpieczne? - chciała się upewnić, więc zadała lekarzowi pytanie. Zaraz po nim zadała kolejne które przebiło się przez ogólną euforię.
- Jakim cudem Korpo jeszcze nie wjechało wam tutaj z pełną siłą? Przecież muszą wiedzieć że coś tu się święci, mają środki na… cholera, nas uciekło zaledwie kilkoro a wysłali osiem wozów i dwa helikoptery. Macie z nimi układ?
- Czy może uznali was za jedną z kolejnych sekt? - Peter przedstawił jedną z możliwości.

Anthony uniósł brew, po czym spojrzał na Lucy.
- Nie, nie układamy się z Korpo, ale mamy swoje sposoby…
- Nie zawracajcie tym sobie głów? Im mniej się wie, tym lepiej się śpi? - Parsknęła kowbojka.
- Dobrze, to ja wyciągam szwy Marcusowi, a reszta siup na korytarz - Powiedział siwy brodacz - A później was tu gdzieś zakwaterujemy…
- Nie mam zbyt dużych wymagań - powiedział Peter, kierując się na korytarz.
Maya została tam gdzie stała i popatrzyła na Lucy unosząc jedną brew.
- Umiesz czytać w myślach? Jak tak to wiesz co o tym sądzę - przeskoczyła wzrokiem na Anthony’ego.
- Nie wracam na stół do sekcji, a szczególnie teraz. Ani ja, ani Marcus, ani dziecko, nie pozwolę na to. Jeżeli mamy sobie zaufać chcemy znać podstawy. Bezpieczeństwo to podstawa.
- Gdyby chcieli nas sprzedać, to już by to zrobili - powiedział Peter. Zatrzymał się w progu. - Mieli na to całą noc. Ale poza tym masz rację. Z drugiej strony... może i wiedzą o nas wszystko, ale i tak jesteśmy obcy.
- Nie wiadomo jak daleko znajduje się najbliższy posterunek Korpo? - tym razem Nox nie ukrywała ironii gdy zwróciła się do byłego kompana w podróży.
- Czas i odległość nie gra tu roli. Jadłaś, piłaś... już byś spała i nawet byś nie wiedziała, że czas płynie - odpowiedział. - Dzień, dwa, tydzień... Przez ten czas Korpo zjawiłoby się z drugiego końca świata.
- May… - Anthony uśmiechnął się do dziewczyny - Lucy miała na myśli, iż nie musicie sobie zawracać głowy JAK my to wszystko tu robimy, ale zapewniam cię, iż funkcjonuje od owych siedmiu lat… i nie, nikt nigdzie nie wraca. Nie będzie już żadnych eksperymentów, nie będzie cel, kajdanów, nie będzie Korpo. Nie tutaj. I oby jak najdłużej tak pozostało…. jesteście tu bezpieczni, i tu może być i wasz dom, na jak długo zechcecie. To wszystko. Tylko tyle, a zarazem i aż tyle… a teraz Peter już zamyka drzwi, i zajmujemy się Marcusem - Siwy spojrzał na chłopaka w drzwiach pokoju.

Na korytarzu stała już Lucy, i Hannah, w pokoju pacjenta została zaś uzdrowicielka-Amelia.
Nox w trybie psa czuwającego też została, chociaż zrobiła parę kroków do tyłu aby dać reszcie działać. Pośrednio chyba chciała zobaczyć cud na własne oczy, dla świętego spokoju.
- Nie jestem niewdzięczna, to po prostu brzmi za dobrze - mruknęła opierając plecy o ścianę i gapiąc na szpitalne łóżko.
- Poza tym skoro jestem w ciąży w polu czy ogrodzie wam nie pomogę. Ale umiem gotować i parę innych rzeczy. Powiedzcie czego potrzeba, dogadamy się.
- Nie jesteś pierwszą, która tu jest w ciąży - Siwek mrugnął do May - Więc spokojnie, za chwilę, najpierw Marcus?
Dziewczyna zapraszającym gestem wskazała łóżko olbrzyma.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 22-06-2022, 20:45   #99
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Jedno pytanie... - Peter zamknął drzwi i zwrócił się do Lucy. - Czy sprawdziliście, że nie przywlekliśmy ze sobą jakichś pluskiew - prezentu od Korpo?
- Nie przywlekliście… - Odparła kobieta, opierając się plecami o ścianę, i zakładając rękę na rękę.
- Aż dziw, że nie oznaczyli jakoś swojej... "własności". - Peter uśmiechnął się krzywo. - Ale mnie to cieszy. Macie z pewnością jakiś plan Enklawy? Bo chciałbym się przespacerować... No i druga rzecz... jak wygląda sprawa noclegu i posiłków dla gości, takich jak my?
- Mam ci wręczyć mapkę, czy co? To nie cholerny Disneyland… i wy tak zawsze? Ty zadajesz pytania tu, May w środku… poczekaj 10 minut, to będą dalsze wyjaśnienia dla wszystkich? - Lucy pokręciła głową.
Peter rozłożył ręce.
- Spróbuję się poprawić... - powiedział z uśmiechem.



Po 10 minutach, Anthony(x5) skończył zajmować się Marcusem. Szwy zostały wyciągnięte, opatrunki zmienione. Mięśniaka zapakowano na wózek inwalidzki, po czym opuszczono jego pokój… pchał go sam siwy, w końcu Marcus swoje ważył.

- Dobrze dzieciaczki, to teraz tak… - Powiedział żartobliwym tonem do towarzystwa Tony - Dziś niedziela, mało się dzieje, i wszyscy mają wolne. Każdy spędza czas jak chce, i tak dalej… najpierw więc was zakwaterujemy. Z ubraniami, i takimi tam drobnicami, też jest mały problem, nie spodziewaliśmy się gości, ale w ciągu kilku godzin będą. Podobnie jak jedzenie, za chwilę wam coś porządnego dostarczymy. Może być? - Anthony przeleciał wzrokiem po "nowych" w Enklawie.
- Dla mnie gicior - Odparł Marcus… w sumie cały czas zerkając z wyszczerzem na Nox.
- Oczywiście, że może być - powiedział Peter. - Parę godzin w jedną czy drugą stronę nie gra roli. Z wyjątkiem jedzenia - zażartował.
- Dla mnie też - Nox również nie miała zastrzeżeń ani nic do wtrącenia. Wydawała się bardziej skupiona na czarnoskórym olbrzymie.
Wreszcie nie wytrzymała.
- Wózek… dlaczego na to nie wpadliśmy - parsknęła pochylając się przy nim.

Po paru chwilach towarzystwo opuściło budynek, wychodząc znowu na śnieg… czekał pickup i dwa skutery śnieżne.
- Ja się zmywam - Parsknął Anthony - Odstawię Amelię do domu, wami zajmie się dalej Lucy…
- Do zobaczenia... i dziękujemy za pomoc. - Peter się uśmiechnął.
- Dzięki za wszystko - dodała Maya, kiwając doktorowi głową na pożegnanie.

Anthony pomógł jeszcze wpakować się mięśniakowi do auta, a następnie pożegnał się, i wraz z dziewczynką odjechali jednym ze skuterów śnieżnych.

Lucy z kolei ruszyła ze wszystkimi pickupem po terenach Enklawy…
- No to jedziemy do waszej kwatery. Jakieś nowe pytania? - Powiedziała kobieta.
- Tak... ale dotyczyłoby ono Mary - powiedział Peter. - Przecież ona nie powinna pamiętać o Enklawie, prawda?
Lucy westchnęła… i przez parę sekund milczała.
- Mary była na "misji". Od czasu do czasu, wybrane osoby z Enklawy, przeprowadzają różne zadania. Pomoc mutantom spoza niej, ich eskortowanie, dostarczenie tutaj. Zaszkodzenie Korpo… różne takie. Coś poszło wtedy nie tak. Kilku zginęło, paru wróciło, paru dopadły korpo-gnoje. Dopadli więc i Mary…
Peter pokiwał głową, ze smutkiem wypisanym na twarzy.
- Zawdzięczamy jej życie... - powiedział. A Lucy jakoś tak mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy.
- Nie tylko wy… wielu, wielu innych również. Ona wyglądała jeszcze na dziecko, ale miała już 86 lat…
- Dlatego pamiętała jak wyglądały bary szybkiej obsługi za początków ich świetności - Nox zamrugała gdy zestawiła słowa Zębatki z tym co powiedziała Lucy.
- Jeśli jakkolwiek to coś znaczy, dopilnowaliśmy aby przynajmniej po śmierci dano jej już spokój.
- Ok - Padła krótka odpowiedź kowbojki, a Nox wzruszyła ramionami..
- Czy dzieci w Enklawie też mają talenty? - zainteresował się Peter. Co prawda sam takowych nie posiadał, ale kto mógł widzieć, co przyniesie mu los.
- Tak… rośnie kolejne pokolenie. W spokoju i bezpieczeństwie.
- Gdybyśmy potrzebowali skuter, by zrobić sobie przejażdżkę, to jak to załatwić? - zadał kolejne pytanie.
- A co, nóżki bolą? - Parsknęła Lucy - Nie no, żartuję… znajdzie się coś.
- Na początek pewnie pozwiedzamy najbliższą okolicę. - Pozwolił sobie nie skomentować żartu Lucy. - Czy wszyscy już wiedzą o naszej obecności? Nikt się zdziwi na nasz widok? Bo chyba tu każdy zna każdego... Macie tu jakichś odludków? Zadeklarowanych samotników?
- No z tym jest mały problem. Nie, jeszcze w sumie niewielu o was wie… zrobimy wieczorek zapoznawczy? - Kobieta znowu parsknęła - Więc może lepiej, chwilowo, siedźcie na miejscu? Mi to tam rybka, ale tłumaczyć się co 100 metrów komuś, kto ty, potrafi być upierdliwe?
W końcu i Lucy zerknęła na Petera.
- Tu tak serio? Mam ci dać listę mieszkańców, z jakimiś dopiskami? Ta pani jest miła, ta wredna, itd? Żyją tu różni ludzie, jak to w każdym osiedlu…
- Kiedy odzyskamy naszą broń, jak wygląda sprawa z elektroniką? - Maya dorzuciła swoją serię pytań na moment odrywając się od Marcusa.
- Broni na razie nie odzyskacie… po co wam durne pistolety? A z elektroniką możesz sprecyzować?
- Druga poprawka - Nox uśmiechnęła się pod nosem - Strzelanie mnie uspokaja… i niańka elektroniczna, filmy dla dzieci potem? Zabawki i inne, jest szansa zamówić z zewnętrznego świata? Na przyszłość pytam.
- A wsadź se tą drugą poprawkę… - Zaśmiała się Lucy - Broń mają tylko strażnicy. Nikomu innemu nie jest potrzebna? Masz swoje moce, to nie wystarczy do obrony… w sumie nie wiem przed czym? No ale na wypadek "W" jest plan… ale tym sobie teraz główek nie zawracajcie. A cała reszta, tak, jak najbardziej.
- Czyli rzeczywiście respektujecie tu prawo US - brunetka parsknęła, jednak więcej już nie dodała, zostawiając resztę problemów na potem.
- To rób se na drutach, żeby się odprężyć… albo zapisz do strażników, to postrzelasz… - Lucy wzruszyła ramionami.

Po kolejnych kilku minutach, pickup podjechał pod jakiś… ładny domek.



- Koniec wycieczki, proszę wysiadać… Peter, pomożemy Marcusowi na wózek usiąść - Powiedziała Lucy - A May go za chwilę teleportuje na werandę…

I jak kowbojka powiedziała, tak zrobiono. Po chwili zaś wszyscy stanęli przed drzwiami wejściowymi.
- Jaki to był numer… - Lucy powiedziała głośno patrząc na mini-klawiaturę, gdzie należało wklepać szyfr, by otworzyć drzwi.
- A tak… 1222, zapamiętacie? - Spojrzała po reszcie - Klucze wam przywieziemy później, no to wchodzimy…

Parterowy domek, z salonem w którym był nawet kominek, kuchnią, spiżarką(pustą), jadalnią, garażem(pustym), do tego aż 4 sypialnie, 3 łazienki… meble były, i to poprzykrywane foliami. Sprzęt jako taki też, jak choćby telewizory, radia, automaty do kawy, w kuchennych szafkach pochowane garnki, talerze, sztućce i cała masa przydatnych, mniejszych rzeczy. Całe wyposażenie wyglądało na kompletnie nowe.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-06-2022, 14:56   #100
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=nqgUG_JVzCs[/media]
Bar szybkiej obsługi na kolejnym zadupiu, czy mogło pójść gorzej?
Oczywiście że mogło, na przykład Jankesom mógł się uwidzieć napad, bo czemu nie?
Przecież klienci tak wystawnych i ekskluzywnych lokali jak pierdolona hamburgerem żarłodajnia przy podrzędnej drodze mieli poutykane w portfelach grube miliony. Mimo wszysto widok dwóch frajerów z klamkami rozbawił Rosjankę. Przepiłałykiem kawy parsknięcie, odstawiając szklankę na blat.
- Czekaj aż podejdzie - Wyszeptał Elusive do towarzyszki podnosząc ręce do góry - Może uda się ich załatwić bez podpalania tego miejsca. - Haker patrzał w stronę faceta z rewolwerem, czekał aż podejdzie do mężczyzny siedzącego za nim. W każdej chwili był gotowy, aby jego dłonie zamieniły się z ciepłej tkanki w ziemną stał do zabijania. Czekał… czekał na dogodny moment.
Yemerova za to przewróciła oczami. Powinni zastrzelić idiotów I jechać dalej. Marnowali czas.
-Zdejmiesz tego co podejdzie, drugiego zastrzelę, a potem spierdalamy - odmruknęła cicho.
- A masz broń? Gdzie? Zanim sięgniesz to pewnie właduje ci kulę w łeb, ale rób jak chcesz. Przecież wiesz wszystko lepiej - Odpowiedział haker z wrednym uśmiechem.
-Konechno. Muszę mieć jaja skoro otaczają mnie same pizdy - Rosjanka prychnęła.
- Jedyne jaja z jakimi masz styczność, to te które wchodzą do twojej mordy - Odburknął jej Polak - Nie bądź taka do przodu, skoro gówno o mnie wiesz.
-I chuja mnie obchodzisz ze swoją smętną historią przegrywa - Smoczyca zaśmiała się wesoło nie bacząc na dramat okolicy. Zdjęła za to rękawiczki - Chcesz wsadzić kutasa w jakiś ryj to dzwoń do swojej matki. Jedyna co ci da z litości, my mamy inny układ. Twoje żałosne życie za mój hajs. Spłacisz dług i pal wroty.
- Chuja a nie dług - Od warknął zalewając sobie, że restauracja właśnie jest napadana - Ja swój dług już spłaciłem, pomagając ci wypłacić kasę i tyle. A jeszcze raz powiesz coś na temat mojej rodziny, a zdejmę z twojej buźki ten jebany uśmieszek, tak że do końca życia będziesz jadła przez słomkę.
- Co jest kurwa, co jest?! - Typek z rewolwerem był już obok "Elusive" po skrojeniu portfela gościa przy sąsiednim stoliku - Mordy w kubeł, i portfel! - Celował z broni trzymanej na wysokości biodra w Hakera.

A ten drugi, zajęty zgarnianiem forsy z kasy, co pewien czas zerkał na całe pomieszczenie, stojąc plecami do głównego wyjścia… ale w sumie spoglądał jedynie co kilka sekund w stronę stolików.

- Przykro mi, ale nie mam, nie noszę portfela. Mogę wstać pokazać kieszenie - Powiedział spokojnie Elusive patrząc na typka - Ale koleżanka ma - Wskazał palcem w jej stronę.

Yemerova popatrzyła cynicznie na kolesia w kapturze. Pan Bóg jej świadkiem starała się, bardziej niż powinna. Niestety jej dobroć zwyczajowo wychodziła bokiem. Typa przed nią ewidentnie jebło na dekiel i to mocno, a ona nie była z opieki społecznej aby się z ułomem użerać.
Środek knajpy jakoś tak stracił znaczenie, kobieta przeliczyła w głowie pozostałe godziny w trasie i marne 25 patyków wciąż na koncie, za chuja się nie kalkulowało. Decyzja zapadła szybko, pomogło gniotące od środka wkurwienie odczuwane od samego początku trasy ledwo zobaczyła mordę przy szybie swojego auta. Nie rzucała pustych gróźb, nie sapała nikomu nad uchem jak pedofil koło żłobka. Po prostu nagle jej uśmiech zrobił się bardzo zębaty, a podnoszone powoli dłonie stanęły w płomieniach aż po nadgarstki. Ułamek sekundy i mgnienie oka.
A potem rozpętało się piekło.

Z obu dłoni Yemerowej wystrzeliły płomienie-miotacz ognia. Jeden, prosto na typka z rewolwerem, spalając go, oraz przypadkowego gościa lokalu za nim. Drugi zaś… prosto w kompletnie zaskoczonego takim obrotem spraw "Elusive".

Trzy trupy. Wrzaski reszty gości i obsługi, drugiego rabusia. Ojciec rzucający się na własnego syna, i ściągający go z krzesła na podłogę, przygniatający do niej, zasłaniający własnym ciałem. Matka postępująca podobnie z córką.

Odwrót Anyi, ku drugiemu rabusiowi… strzały z pistoletu. Pierwszy, tuż obok jej głowy, drugi już w nią trafiający. Ból i gorąco, krew. Wściekłość. Oberwała w okolice lewego barku, kula utknęła w ciele. Prawą ręką, prawą dłonią, wystrzeliła ku niemu ognistą kulkę.

Jebło porządnie, a typek na chwilę zniknął wśród wybuchu. Huk eksplozji, dźwięki rozwalanego kontuaru, pękających szyb. Wrzaski obu osób z obsługi, które również chyba oberwały, padając gdzieś za ladą na podłogę.

Krew i ogień, czerwona mgła szału zaślepiająca wzrok i mącąca myśli. Rosjanka dyszała ciężko krok po kroku tracąc nad sobą panowanie, z opuszczonych dłoni na podłogę skapywały placki żywego ognia tańczącego na podłodze u jej stóp. Krzyki wokoło pobudzały do działania, zapach płonącego mięsa rozszerzał chrapy i sprawiał że ślina napływała do ust. O niczym kobieta tak nie marzyła jak puścić całą tą obleśną dziurę z dymem, spopielić i zwęglić wszystko co tylko znajdzie się w zasięgu jej rąk. Lokal, ulicę, miasto. Całe pierdolone USA.
Otrzeźwił ją narastający ból, a także ciepło okolic lewego ramienia. Rozejrzała się po wnętrzu i ludziach na podłodze. Trupy, przerażona rodzina na skraju śmiertelnej paniki i ranni członkowie obsługi… tylu niepotrzebnych świadków. Rozsądek podpowiadał co należy zrobić, wystarczyło tak niewiele i nie pozostanie po niej ślad zarówno w ludzkiej pamięci jak i na taśmach, bo lokal miał kamery. Tylko zabijanie dzieci kompletnie jej nie kręciło…
- Blyat… - sapnęła, a jej dłonie przestały płonąć. Tak oto sama spaliła swoją przykrywkę, tym razem nie było Leo który sprawę zatuszuje. Cokolwiek by o Anyi nie mówić nie była taką suką żeby mordować dzieci. Obsługa również niczemu nie zawiniła.
Smoczyca zerknęła też na miejsce zgonu biednego frajera mającego pecha znajdować się za hakerem w momencie ataku.
Dwie sekundy, cztery trupy… i najgorsze było to, że szarowłosej ulżyło.
- Zamknijcie się, kurwa! Mam dość pierdolenia i hałasu, łeb mi pęka - warknęła na pozostałych gości zdejmując kurtkę z ramienia. Syknęła głośno, a na palcach drugiej dłoni pojawiły się płomyki. Wstrzymała oddech i dotknęła rany. Na chwilę ją zgięło, rozbłysło i pociemniało przed oczami, a z jej ust wylał się potok bluzgów przez zaciśnięte do bólu zęby. Zaskwierczało, zaśmierdziało, rwało jak skurwysyn… ale przynajmniej nie krwawiło.
- Ty, tatusiek! - dysząc wskazała na gościa przygniatajacego swoje dziecko w próbie obrony. Wystarczyło pociągnąć ogniem od góry i zdechliby oboje.
Yemerova potrząsnęła głową zakładając ostrożnie kurtkę.
- Dzwoń na 911 niech ogarną was i ten burdel. - rozkazała samej idąc w kierunku zaplecza. Dwie kamery musiały mieć rekorder który należało spalić. Zero nagrań, tylko świadkowie.
- Nie róbcie nic zjebanego, nigdy więcej się nie zobaczymy.

Otwarte drzwi zaplecza… w środku regały, produkty spożywcze, i masa innych takich… no i w rogu, na stoliku, jakiś cholerny recorder, i monitorek, na którym było widać wnętrze przybytku, i bezpośredni teren przed nim. A więc dwie kamery… które bez nagrywarki i dysku będą się nadawały jako kiepskiej jakości ozdoba, bo nic nie nagrają. Wystarczyło uszkodzić dyski. Rosjanka cofnęła się dwa kroki i jakby na odchodne strzeliła dwoma świetlikami prosto w monitory z recorderami. Wpierw myślała by je po prostu spalić, ale dla świętego spokoju postawiła na zniszczenie całego biura.
W drodze powrotnej podeszła do wciąż tlących się zwłok drugiego mutanta.
- A twoja matka to chuj. - uśmiechnęła się cynicznie, spluwając z finezją. Następnie jak gdyby nigdy nic wyszła z tandetnej rudery i po odpaleniu papierosa skierowała się do auta. Musiała się zmywać, odjechać jak najdalej, nażreć prochów i już do samego Owen Lake nie zatrzymywać… chyba że po to zatankować albo wywalić graty hakera, ale to za kilkadziesiąt mil.
 

Ostatnio edytowane przez Sonichu : 23-06-2022 o 14:59.
Sonichu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172