Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-06-2022, 15:39   #2
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 01 - 2066.03.12; pt

Czas: 2066.03.12; pt; przedpołudnie; g 10:15
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; HQ bazy; sala narad
Warunki: wnętrze biura, jasno, ciepło, cicho na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr



Sztab Admiralicji



Mężczyzna w granatowym mundurze oficera marynarki stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz. Widok był całkiem dobry. Pewnie dlatego kiedyś ktoś wybrał to miejsce na zbudowanie tu budynku a potem urządzenie tu biur zarządzających bazą. No i tak zostało do dzisiaj. Widok za oknem nie zaskakiwał. Najpierw zawalone brudnym, rozdeptanym śniegiem chodniki i ulice. Potem plac i doki. Wreszcie stalowoszare wody zatoki Gare Loch. I tam i tu drobne, jasne kreski oznaczające łodzie i jachty rybaków. Potem znów przywalona śniegiem linia wzgórz i pionowych, czarnych kresek gołych, bezlistnych drzew na półwyspie Knocderry zamykał horyzont. Ale wiedział, że cypel wrzyna się między dwa fiordy od czasów ostatniej epoki lodowcowej zalanych przez morze. Tam na tym cyplu próbowali od paru sezonów zbudować farmy i coś na nich hodować aby zwiększyć produkcję żywności. Niestety rośliny z chlorofilem potrzebowały energii słonecznej do wzrostu a z tą od czasu Impaktu było słabo. Słońce to był tak rzadki widok, że można było robić pamiątkowe fotki jak się już pokazało. A bez Słońca rośliny w tym także zboża i wszystkie rośliny hodowlane słabo rosły. Nie pomagał też ten śnieg i przymrozki co wedle opinii ekspertów jakich miał za plecami co rok trwały coraz dłużej skracając okres wegetacyjny nawet tych roślin co coś tam mizernie próbowały kiełkować.

- Powiem wam, że jak odbierałem te admiralskie pagony to prędzej spodziewałem się, że będę z moich okrętów odpalał pociski balistyczne na Rosję albo Chiny a nie zajmował się czymś takim. - admirał Craig odwrócił się i uśmiechnął wracając do swojego krzesła. Ale nie usiadł na nim tylko oparł dłonie na oparciu i powiódł spojrzeniem po zebranych. A ci mogli mu się odwzajemnić patrząc na dowódcę tego okrucha cywilizacji jaki tu, na tym szkockim wybrzeżu niedaleko Glasgow ostał się z upadku świata jaki znali.



Jedni uśmiechnęli się na tą żartobliwą uwagę admirała, inni pokiwali głowami a jeszcze inni zachowali powagę lub obojętność. Byli różni. Ale większość była szefami najważniejszych dziedzin jakie rządziły egzystencją w bazie jaka niejako z braku alternatyw od dekady była ich domem. Niektórzy tacy właśnie jak admirał Craig, byli tu jeszcze dłużej gdy należeli do załogi tej bazy lub okrętów jakie tu stacjonowały lub przypłynęły. A tu stacjonowała duma brytyjskiej Royal Navy, myśliwskie i balistyczne okręty atomowe jaki niczym cicha, podwodna groza patrolowały oceaniczną toń gotowe w każdej chwili zaatakować miasta kraju jaki by zagrażał Wielkiej Brytanii. Do czasu Katastrofy takiej potrzeby nie było. A admirał właśnie przed nią był podwodniakiem a nie administratorem albo farmerem i sobie właśnie z tego dworował.

- Czyli tak. Nic nie wskazuje aby za naszego życia pogoda uległa zasadniczej poprawie. Więc nie ma co liczyć, że uda nam się zmienić półwysep Knockderry w krainę mlekiem i miodem płynącą. A tendencja do wydłużania się zim i pokrywy śnieżnej jest rosnąca. - admirał popatrzył w migdałowe oczy Shinto jaki odpowiadał za sektor naukowy bazy i jemu też podlegał dział meteorologii i prognoz klimatycznych. No i komputery jakie jeszcze działały i to wszystko liczyły.

- Przykro mi Alex. Ale symulacje na podstawie badań jakie przeprowadziliśmy nie są zbyt różowe. Chociaż w skali globalnej to jesteśmy tylko jednym punktem. A z innych nie mamy żadnych danych. - Ellis miał mieszane brytyjsko - japońskie pochodzenie i to było widać w jego rysach. Teraz nieco rozłożył swoje zadbane i szczupłe dłonie na znak, że jest tylko posłańcem tych niezbyt dobrych wieści a nie ich autorem. Na niego też działały przygnębiająco.

- Właściwie wasze raporty można by podsumować tak: wszystko się kończy, wkrótce skończy albo kiedyś tam skończy. I nie bardzo mamy jak temu zaradzić. - admirał nie chciał jeszcze raz słuchać tego co szefowie poszczególnych działów mówili mu od rana. A i nie pierwszy raz zresztą. Śpiewka powtarzała się od lat i wszyscy o tym wiedzieli. Wszyscy w bazie. Ale dopiero tutaj jak się miało perspektywę nie dni ale nadchodzących miesięcy, lat i dekad sytuacja robiła się mocno nieciekawa. Odsunął więc krzesło i znów na nim usiadł. Przez chwilę panowało kłopotliwe milczenie. Nikt za bardzo nie wiedział co tu jeszcze dodać. Główny szef bazy trafnie to podsumował. Wszystko się skończyło, kończyło lub wkrótce skończy. Uranowe pręty paliwowe do reaktorów okrętów podwodnych jakie dostarczały energii całej bazie. Taki jeden zestaw starczał normalnie na rok pracy reaktora. Ale obecnie sytuacja nie była normalna bo zamiast jednego okrętu musiał zasilać całą bazę czyli coś jak dużą wioskę albo kombinat fabryczny. Pręty uranowe więc zużywały się ze dwa razy szybciej niż normalnie. A nowych nie było skąd wziąć. Te co mieli w zapasie mogły wystarczyć jeszcze na następne 20 do 50 lat i to był jeden z tych zasobów jakie nie groziło im, że się skończą lada dzień czy wkrótce. Ale przyszłe pokolenia chyba by musiały siedzieć przy pochodniach, ogniskach i świeczkach jeśli do tego czasu nie uda się odbudować cywilizacji chociaż w lokalnym zakresie.

Podobnie było z zapasami żywności i leków. O ile jakieś gazy i bandaże albo narzędzia chirurgiczne były dość odporne na długoletnie użytkowanie to jak zażartował doktor Jobin właściwie gdyby stosować standardy sprzed katastrofy to prawie wszystkie leki powinno się wyrzucić do utylizacji. Większość z nich miała okres przechowywania do kilku lat, czasem dekadę. Więc prawie wszystkie były już dzisiaj przeterminowane. Ale używali ich bo nie było niczego nowszego. To samo meldował Desimir jakiemu podlegała logistyka i magazyny żywności. Wszelkie puszki, makarony czy nawet wojskowe racje MRE były policzone góra na dekadę. Wedle dat przydatności do spożycia też właściwie powinno się je wyrzucić. Ale nikt tego nie robił bo właściwie to było jedyne pewne źródło pożywienia jakie mieli. Czasem wyprawy z ruiny dawnych wiosek miast coś znalazły ale nie było to w lepszym stanie niż to co mieli u siebie. No i to mogło wspomóc parę głów ale nie całą bazę. Podobnie dopływ produktów rolniczych z przydomowych czy dachowych ogródków albo farm z cypla Knockderry czy połowy rybaków z wód zatoki i estuarium rzeki Clyde nie były w stanie wyżywić całej kilkutysięcznej populacji. Jako całość polegali na zapasach zgromadzonych jeszcze przed katastrofą w magazynach. A te po dekadzie codziennego użytkowania zaczynały świecić pustkami coraz wyraźniej. A populacja bazy rosła a wraz z nią zapotrzebowanie na żywność.

Rosła po części z przyczyn naturalnych. Po prostu przez dekadę mieszkania mieszanej populacji na dość ograniczonym terenie była naturalna tendencja do zawierania związków jakie owocowały nowym pokoleniem. Te urodzone w bazie dzieci już nie pamiętały dawnego świata chociaż w samej bazie w porównaniu do tego co w okolicy było poza nią to i tak udało się wiele z tego świata zachować. Już samo to, że mieli zbiorcze ogrzewanie i oświetlenie wiele zmieniało bo choćby w sąsiednim Glasgow to nawet tego zwykle nie mieli. Tam to już w ogóle wrócili do średniowiecza. Póki było paliwo to jak ktoś miał to działały jeszcze generatory ale teraz po dekadzie szabrowania trudno było o paliwo a dostaw z zewnątrz nie było. No a w samej bazie nad stalowymi wodami zatoki Gare Loch początkowo przyjmowano wszystkich uciekinierów i uchodźców. I lwia część populacji która nie należała do wcześniejszego personelu Royal Navy i ich rodzin jakie tu mieszkały to dotarła właśnie wtedy, tuż przed lub po Impakcie. Potem też przyjmowano ale stopniowo kurek ten zakręcały kolejne restrykcje, właśnie głównie związane z niedoborem żywności. Teraz to już rzadko się zdarzało aby kogoś uznano na tyle wartościowego aby zgodzić się na dołączenie do populacji. A oświetlony okruch cywilizacji nad wodami zatoki jawił się jak świetlne Las Vegas w tych mrocznych i pochmurnych czasach wabiąc ludzi z całej okolicy jacy liczyli, że mimo wszystko jakoś zdołają dostać się do tej garstki ogrzanych, oświetlonych i nakarmionych szczęśliwców za murami. Więc wokół bazy wyrosły całe skupiska chat z byle czego podobnych do dawnych faweli i slumsów gdzie gnieździły się ci co widzieli jakoś swój los związany z bazą nawet jeśli jeszcze nie byli jej członkami. Właśnie w sprawie demografii głos zabrał doktor Jobin.

Łysy mężczyzna o poważnym spojrzeniu mówił po angielsku płynnie ale z charakterystycznym, francuskim akcentem. Nic dziwnego. Był rodowitym Francuzem. I lekarzem okrętowym francuskiej marynarki wojennej a tuż po Impakcie znalazł się tu w brytyjskiej bazie na szkockim wybrzeżu. I jako najwyższy stopniem natowski lekarz został szefem służby zdrowia a, że okazał się nie tylko świetnym chirurgiem ale i sprawnym administratorem to utrzymał ten stołek do dzisiaj. No a teraz właśnie miał coś do dodania w sprawie demografii.

- Dzieci nam się rodzą podobnie jak przed Katastrofą. Ale niestety warunki do życia nie mają takich luksusowych jak my i nasi rodzice. A ich dzieci prawdopodobnie nie będą miały nawet tego. - major korpusu medycznego musiał dorzucić swoje prognozy. Też przygnębiające jak te z innych działów. Zwłaszcza, że wydawały się takie logiczne i nieuniknione.

Burza magnetyczna z 56-go osłabiła górne warstwy atmosfery, w tym ozonosferę i jonosferę jakie najbardziej chroniły to co na powierzchni przed twardym, szkodliwym promieniowaniem kosmicznym. Przed klasycznym UV paradoksalnie częściowo chroniły te wiecznie wiszące nad ziemią czarne chmury sadzy i pyłu wzbite impaktem a potem wielomiesięcznymi pożarami jakie rozszalały się po całej planecie. Ale nie całkowicie. Więc była większa szansa na zachorowania oczu i skóry. Częściowo znów to niwelowała raczej chłodna aura jaka i tak wymuszała chodzenie na długi rękaw i w kapturze przez większość część roku. Rzadko kiedy było tu na tyle ciepło aby pozwolić sobie chodzić na krótki rękaw. Ale w ciągu kolejnych lat i dekad ta ochronna warstwa chmur będzie zanikać a trudno było oszacować czy ozonosfera się zregeneruje do tego czasu na tyle aby wznowić pełnię ochrony jaką zapewniała przed upadkiem.

Chmury, pył i zawiesina w powietrzu podobna do smogu znanego z wielkich miast sprzed Katastrofy szkodziła też na spojówki. Obecnie lekkie zapalenie spojówek było tak powszechne, że nikt już na to nie zwracał uwagi. Dopiero jak się pogarszało to coś próbowano z tym robić. Ale w perspektywie lat i dekad oznaczało to chroniczne problemy z oczami i widzeniem. I z płucami. Ten pył jaki unosił się w powietrzu nie zabijał ot póki nie było burzy pyłowej to jakoś dało się żyć. Ale te drobne drobiny odkładały się w płucach. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, rok po roku. Więc na razie za krótko było na globalne wnioski ale doktor Jobin przewidywał masowe choroby podobne do pylicy płuc na masową skalę. Pewnie za dekadę czy dwie staną się tak powszechne jak teraz to zapalenie spojówek. Środkiem zaradczym było ciągłe noszenie gogli i masek przeciwgazowych lub półmasek z pochłaniaczami albo przebywanie w środowisku z czystym powietrzem. Te ostatnie pewnie byłoby dostępne tylko w działających schronach lub hermetycznych pomieszczeniach ze sprawną wentylacją co było obecnie trudne do zrealizowania w skali całej populacji. A i trudno było oczekiwać, że w innych rejonach Wielkiej Brytanii, Europy czy świata byłoby lepiej bo katastrofa miała charakter globalny. Chociaż miło było myśleć, że gdzieś tam, gdzie indziej, jest jakieś miejsce gdzie jest choć trochę lepiej. I można by się tam przeprowadzić. A to znów kiepsko rokowało dla przyszłych pokoleń.

No i ten niedobór żywności. Prognozy głównego medyka bazy były raczej pesymistyczne. Obecne kilka pokoleń jakie żyło w zachodnich społeczeństwach gdzieś od początku XX wieku miało nienaturalnie wiele pożywienia w porównaniu do poprzednich pokoleń czy nawet ich rówieśników z biedniejszych kontynentów. Co było zwłaszcza widoczne podczas wojen w Azji gdzie Japończycy a potem Wietnamczycy wydawali się dość drobni w porównaniu do rosłych i odkarmionych Amerykanów i Francuzów. A przecież ci wcale nie wyróżniali się na tle swoich nacji i raczej byli masową armią z poboru więc prezentowali przekrój przez średnią swojego społeczeństwa. To właśnie kwestia nowoczesnej medycyny, profilaktyki, żywienia, państwa opiekuńczego dla matek w ciąży i potem dzieciństwa i młodzieży nowego pokolenia. Teraz w bazie Clyde wiele z tego jeszcze udało sie zachować. Ale w okolicy już było z tym ciężko. A minęło dopiero 10 lat. Jak skończą się zapasy żywności, prętów uranowych i reszty udogodnień jakimi wciąż mogła pysznić się dawna baza Royal Navy to będą mieli pewnie to samo co za murami. A dla przyszłych pokoleń to kiepsko rokowało, łącznie z tym, że będą pewnie niżsi, chudsi, słabsi, bardziej podatni na choroby jakie coraz trudniej będzie diagnozować i zwalczać bez nowoczesnej medycyny. On sam jako lekarz bardzo nad tym bolał ale nie bardzo wiedział jak można by temu zapobiec.

- Ale przetrwają. Mimo wszystko przetrwają. Tego, że ludzkość i świat przetrwa jestem pewien. I tego, że za kilka pokoleń zaczną budować miasta a za kilka dalszych państwa. To o co musimy walczyć aby nasi potomkowie mieli w tym swój udział i dzięki zachowanej wiedzy przodków, czyli nas, mieli jak najlżejszy start w odbudowę tej nowej cywilizacji. - niespodziewanie odezwał się siwobrody, długowłosy starzec o wyglądzie podstarzałego hipisa. Major Holtz właściwie nie był szefem żadnego z działów. I tylko zarządzał biblioteką. Właściwie to już jego dorosła córka przejęła po nim te obowiązki a on jedynie patronował jej działalności. Niemniej był najstarszym wiekiem oficerem i jednym z wyższych rangą jacy dożyli do dzisiejszych czasów. Ponadto w ciągu ostatnich lat stał się jakby kustoszem i mentorem dla systemu edukacji jaki próbowano odbudować w bazie. Zwłaszcza, że biblioteka ze swoim różnorodnym księgozbiorem papierowych i zdigitalizowanych dzieł, filmów, gier, komiksów była całkiem popularnym miejscem rozrywki i edukacji dla młodych ludzi. Książki którym już nie musiały konkurować z internetem i filmami zaczynały odzyskiwać swoją pozycję w roli edukacyjnej i rozrywkowej. No i właśnie czasami potrafił rozbawić, czasami pocieszyć, a czasami zaskoczyć młodszych, nawet tych ze sztabu bazy jacy go teraz otaczali.

- Możesz to jakoś rozwinąć Henry? - zaproponował Alex bo był tak samo zaskoczony jak jego koledzy i koleżanki. Tu takie ponure rokowania, że twarde promieniowanie z kosmosu, degeneracja i skarlenie rasy ludzkiej w kolejnych pokoleniach a teraz kończące się zapasy, pylica płuc i może początek nowej epoki lodowcowej chociaż tak w ich lokalnej, szkockiej skali. A ten dziadek z biblioteki mówił o nowym świecie i cywilizacji. I to z taką pewnością jakby to było coś oczywistego jak zaplanowanie remontu jakiegoś statku na najbliższe tygodnie.

- Jesteśmy globalnym gatunkiem. Na pewno takich punktów jak nasz jest więcej. Spójrzcie na Glasgow. Tam nie ma żadnych schronów, zapasów ani nic z tego co my tu mamy a jakoś przetrwali. I takich miejsc na pewno jest bez liku. Więc jako gatunkowi, w skali globalnej, nie grozi nam wymarcie. Chociaż oczywiście będzie ciężko i nie wszystkim takim oazom cywilizacji jest pisane przetrwać w kolejnych dekadach i pokoleniach. A ci co przetrwają, nawet jak dla nas byliby drobni i cherlawi to będą większymi twardzielami niż my. Poradzą sobie w nowym świecie i zbudują go na nowo. Nasza w tym głowa aby nasze wnuki, prawnuki i tak dalej byli częścią tego nowego świata. Musimy myśleć w ten sposób. Podejmować decyzję z myślą o tym trzecim, czy czwartym, czy następnych generacjach jakie przyjdą po nas. My jesteśmy mało istotni. Jesteśmy po to aby tym przyszłym pokoleniom zapewnić przetrwanie i jak najwięcej wiedzy ze świata sprzed zagłady aby im ułatwić start. Impakt nas nie wykończył, pożary nas nie wykończyły, głód i zimy też nas nie wykończą. Chociaż nasza w tym głowa aby wykończyły jak najmniej z nas. Jedynie tej Szarańczy nie jestem pewien. Bo to coś nowego. Trudno mi to oszacować. - chociaż fizycznie Henry wyglądał jakby miał ze sto lat bo liczne dekady jakie miał na karku i choroby sprawiały, że wyglądał dość mizernie z tą trzęsącą się dłonią i wyglądem starego hipisa to jednak umysł miał wciąż całkiem sprawny. Zawsze go aktywnie używał to i był elastyczny i głodny wiedzy bardziej niż niejeden młodzieniec. I znów zaskoczył zebranych swoją wizją dość mitycznej jak na dzień dzisiejszy przyszłości. Przez chwilę przy długim, eleganckim stole narad zapanowało milczenie gdy każdy w swojej głowie trawił te rewolucyjne wizje przedstawione z młodzieńczą werwą przez starca z siwą brodą.

- A co z tą Szarańczą? Wiemy coś nowego? - admirał złożył dłonie na stole i spojrzał na przedstawiciela ciała naukowego. Ten sapnął zdając sobie sprawę, że to pytanie padało na każdym spotkaniu. A on rzadko miewał coś nowego a zwłaszcza coś pozytywnego do obwieszczenia.

- Niezbyt. Nawet nie wiemy czy ta Szarańcza to coś lokalnego u nas, coś na skalę Szkocji, całej Wyspy czy też to coś globalnego. Nie mamy żadnych źródeł informacji z innych miejsc. Poza Glasgow no ale oni to praktycznie ten sam adres co my. Niemniej zdumiewa mnie jak wielogatunkowy potrafi być ten “Czynnik Lotus”. - Greg co był szefem biologów i ogólnie pokrewnych nauk właściwie przed dekadą był raczej wykładowcą biologii na uniwersytecie w Glasgow a nie stricte naukowcem. Ale jak baza floty wojennej biologami i biologicznym wyposażeniem nie stała to niejako z musu został ekspertem od spraw botaniki na potrzeby nowo budowanych farm no a odkąd pojawiła się Szarańcza także od niej. Niemniej bardzo brakowało mu globalnej sieci łączności i wymiany informacji z innymi placówkami naukowymi. Jak i ubogim pod tym względem wyposażeniem bazy. Coś jednak działał. Na przykład zdumiewała go szerokie spektrum działania tego tajemniczego czynnika jaki mutował organizmy żywe różnych gatunków. Bo zwykle czy bakterie, wirusy czy nawet pasożyty były mocno wyspecjalizowane pod konkretny gatunek a nawet jego układ krwionośny, nerwowy czy oddechowy i trudno im było “przeskoczyć” na nowy gatunek. A ten nowy czynnik zdawał się być bardzo uniwersalny pod tym względem co go zdumiewało. Zdawało się, że co kwartał odkrywa się jakiś nowy gatunek Szarańczy. Czasem trudno było zgadnąć co było organizmem wyjściowym do danego egzemplarza. W końcu jak wszyscy się już wypowiedzieli admirał zarządził przerwę.

- To jak mówi Henry, nasz gatunek przyszłość ma zapewnioną. Wbrew pozorom. Ale jak sami wiecie wszystko nam się kończy a głodomorów nam powoli przybywa. To co radzicie swojemu admirałowi zrobić? - Alex zapytał trochę żartem ale wszyscy wiedzieli, że czekają ich poważne decyzje. Zima się powoli kończyła i wkrótce przyjdzie wiosna czyli ponura chlapa bez śniegu. I trzeba będzie jakoś funkcjonować z tymi kurczącymi się zapasami.

- Migrować. Migrować na południe. Osiedlać się, kolonizować. Szukać nowych lądów, nowej przestrzeni życiowej, lepszych warunków, nowych zapasów. W każdym miejscu prędzej czy później skończą się zapasy sprzed katastrofy. Musimy znaleźć takie miejsce gdzie poradzimy sobie za pomocą motyk i łopat. Bez tej całej technologii co teraz nas otacza. Co najwyżej w pomocniczej, naukowej i historycznej roli głosu przodków. - znów pierwszy odezwał się Henry Holtz. I znów miał zaskakująco klarowną wizję następnych kroków. Nawet nie konkretnie ale tak jak powinna się kształtować strategia działań w następnych latach, dekadach a nawet pokoleniach. Zaczęła się burzliwa dyskusja ale jak zbliżało się już południe ostatecznie zdecydowano się na tą migrację. Chociaż trzeba było zacząć od małych kroczków i jeszcze przemyśleć co, gdzie i jak. Ale to dawało nadzieję na znalezienie nowych lądów, szans, możliwości, zapasów no i na rozładowanie chociaż części rosnącej populacji bazy.




Czas: 2066.03.12; pt; ranek; g 07:10
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Blokowisko; mieszkanie Domino
Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, cicho na zewnątrz: półmrok, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr



Domino i Amelie



Dla młodej lekarki ostatni pracujący dzień tego tygodnia zaczął się dość nietypowo. Chociaż w chwili gdy otwierała oczy szukając jeszcze półprzytomnie jak wyłączyć alarm który miał ją obudzić do pracy to jeszcze tego nie wiedziała. Wtedy, rano, jak za oknem jeszcze była poranna, marcowa szarówka i jak jeszcze była we własnym łóżku i własnej sypialnie to jeszcze tego nie wiedziała. Zaczęło się standardowo, łóżko, potem łazienka, ubieranie się do pracy, kuchnia… No i pierwszą niespodziankę znalazła właśnie w kuchni, na stole.



Na stole leżał wojskowe gogle. I parę innych wojskowych gratów. A na pewno nie było ich wieczorem jak kładła się spać. Jak podeszła bliżej do tego stołu rozpoznała miks gogli. Noktowizyjne, termowizyjne a nawet jedne multi z obiema tym opcjami. Do tego jedna przystawka noktowizyjna na kolimator albo lunetkę optyczną i ze trzy wojskowe krótkofalówki. Miała tu na stole mały majątek, taki sprzęt to by łatwo było opchnąć każdej grupie stalkerów, szperaczy czy najemników.

Przed katastrofą prawie każdy żołnierz regularnej armii a już na pewno armii brytyjskiej i tych najważniejszych natowskich miał jakieś gogle do nocnych operacji. Wcześniej dominowały najnowsze generacje noktowizorów wzmacniających szczątkowe światło nocy i inne. Nie działały w całkowitych ciemnościach np. w podziemiach czy zamkniętych budynkach gdzie nie było tego światła. Jednak praktycznie każdy z nich był wyposażony w promiennik podczerwieni. Niczym reflektor oświetlał teren przed noktowizorem niewidzialnym dla ludzkiego oka światłem i to już pozwalało działać noktowizorem nawet w całkowitych ciemnościach. Wadą było to, że każdy inny nokto albo termowizor też odbierał taki podczerwony promień więc to mogło zdradzić pozycję operatora ale jak alternatywą były całkowite ciemności lub użycie standardowych latarek to wielu wolało tą opcję. Po części dlatego w armiach przed Impaktem coraz częściej przechodzono na termowizję. I w pojazdach, kamerach i właśnie w optoelektronice indywidualnej żołnierzy. W termo świetnie widać było wszelkie ciepłokrwiste istoty, rozgrzane pojazdy czy budynki. Czyli coś co zwykle było przeciwnikiem żołnierzy. Miały swoje wady jak to, że choćby zwykła szyba potrafiła skutecznie zablokować ciepło i stanowiła dla termowizora ścianę niczym beton. Stąd nie rezygnowano całkowicie z noktowizji i te dwa rodzaje nocnych wykrywaczy nawzajem się uzupełniały. Ich zwieńczeniem były multi-wizjery jakie łączyły w sobie oba te rodzaje technologii. Nie były może lepsze od swoich odpowiedników ale pozwalały aby jeden żołnierz mógł dowolnie w tych samych goglach zmieniać różne rodzaje odbioru obrazu bo raczej nikt nie zabierał na akcję i termowizyjnych i noktowizyjnych gogli tylko jeden ich rodzaj.

Tu na stole właśnie miała praktycznie po każdym przedstawicielu tych gogli, nokto, termo i multi. Do tego jedna nakładka termo pewnie dla kogoś kto takich gogli nie miał albo po prostu używał na standardowej optyce czy kolimatorze jakie same w sobie nie miały takich opcji. Bo odkąd pojawiła się Szarańcza to okazało się, że często są to zimnokrwiste dranie niczym zimne ryby albo gady. Chociaż z relacji stalkerów i wojskowych wynikało, że to różne, zapewne sporo zależało od “stężenia” czynnika Lotus w danym organizmie. Bo niektóre były nadal ciepłokrwiste niczym ludzie czy psy z jakich się pewnie wywodziły. Ale inne były właśnie niczym gady co np. w nocy sprawiało, że w termowizji wcale nie były bardziej widoczne niż kamienie czy drzewa. Co wymusiło na operatorach aby nadal miksować sprzęt obu rodzajów aby zawsze był ktoś kto ma szanse wykryć te paskudy zanim podejdą na tyle blisko aby zaatakować. A przynajmniej tak to wyglądało w ogólnych założeniach.

Tym razem jednak zauważyła, że cały ten wojskowy szpej jest brudny. W czerwonym pyle który zmieszany ze śniegiem, wilgocią a teraz jaki poleżał przez noc w ogrzanym pomieszczeniu zmienił się w czerwoną papkę pokrywającą ten sprzęt. No i jeszcze była kartka z ich notesu jaka leżała obok. Od razu rozpoznała pismo Amelii. A jak wzięła do ręki mogła przeczytać co napisała.

“Cześć Domino. Spotkałam w nocy twoich lowelasów. Pogadałam z nimi i weszli w czerwoną mgłę. Rozwaliła im sprzęt. Powiedziałam, że mogą mi dać to ci dam ro rzucisz okiem czy coś się da. Teraz lecę spać. Amy. “

No tak. To sporo wyjaśniało. Jak się kładła wczoraj spać to jej przyjaciółki lubującej się w kapturach jeszcze nie było. Chociaż chyba na moment przebudziła się jak usłyszała jak tamta wróciła w środku nocy. Ale zasnęła ponownie. Amy pewnie odsypiała teraz w swoim pokoju tą zarwaną nockę…

- Cześć Domino. - Amelia też weszła do kuchni. Chyba nie chciało jej się wczoraj przebierać i teraz też nie bo przyszła w samych majtkach i koszuli. Pewnie tak jak zasnęła. Teraz też wyglądała na dość zaspaną.

- No napisałam ci kartkę. Bo nie byłam pewna czy wstanę aby cię spotkać przed wyjściem. - powiedziała wskazując brodą na wojskowy szpej i swoją kartkę jakie zostawiła tu w nocy. Sama podeszła do dzbanka aby zrobić sobie coś na pobudzenie.

- Robiłam swoje. Na garażach. Jak będziesz szła do roboty to daj znać jak wyszło. No i skończyłam. No i wracałam już do domu. A tu się na nich napatoczyłam. Nie poznałam ich. Bo szli w pełnym ekwipunku, tym całym szpejem na sobie, ze spluwami. Ale coś markotni no i po głosie poznałam. To zagadałam. No i mi powiedzieli, że byli gdzieś na zewnątrz. Chyba polowali na te psy co tam ostatnio buszują. Ale weszli w mgłę. Wiesz, w nocy nie było widać, że to czerwona. Dopiero jak sprzęt zaczął im się sypać to się zorientowali. No i przerwali misję i wrócili do bazy. - mówiła zaspanym, nieco monotonnym tonem relacjonując niespodziewane spotkanie z ostatniej nocy. Widocznie mówiła o grupie Wingfielda skoro tak swobodnie mówiła jakby traktując to jako coś oczywistego.

- I ten Thomas to straszny sztywniak. Bo mówię im od razu, że mogę to wziąć dla ciebie to rzucisz okiem czy coś się z tego da uratować. A ten, że nie, że nie trzeba, że dzięki ale oni mają swoich rusznikarzy i tak dalej. No dobrze, że ten wygadany tam był bo jakbym była sama z Thomasem to ten pewnie by mnie grzecznie spławił. No a ten wygadany to mówi, że pewnie, że fajnie, miło i dał mi swoje gogle. Potem ta dziewczyna co z nimi chodzi to małe coś z lunetą i jeszcze krótkofalówki. No to Thomas się ugiął i też dał mi ten swój szpej. No to przyniosłam. To tam już się jakoś chyba z nimi dogadasz czy to ktoś od nich tu wpadnie czy to ty tam do nich nie? Bo oni to wezmą z magazynu nowy czy coś w ten deseń, tak mi mówili to strasznego parcia na to nie ma. Tak coś mówili w ten deseń. - Amy zrelacjonowała resztę gdy zalała sobie swój kubek wrzątkiem i usiadła na krześle przy rogu stołu niezbyt się interesując wojskowymi zabawkami jakie w nocy tu przyniosła.

No czerwona mgła to był fenomen jaki pojawił się po impakcie. Była zwykle czerwonej barwy z powodu dużej ilości związków żelaza. Pojawiała się jako pył, mgła czy zawiesina w powietrzu co utrudniała widzenie niczym zwykła mgła czy tuman kurzu no ale dodatkowo osłabiała fale radiowe co przeszkadzało w łączności. A do tego miała tendencję do wpychania się we wszelkie nawet szczeliny, w teoretycznie nawet hermetyczne i wodoodporne zabawki. Jak właśnie te co teraz leżały u doktor Jobin na kuchennym stole. Od ręki to mogła sprawdzić, że termowizor nie działa a multi i nokto mocno śnieżą co mogły spowodować drobinki czerwonej mgły jakie dostały się do środka. Trzeba by to rozebrać i przeczyścić i złożyć z powrotem. Jak tylko to to była szansa, że znów będą działać. Podobnie z krótkofalówkami, jedna nie działała w ogóle pozostałe odpalały się ale słychać było tylko trzaski. Też musiałaby zabrać to na warsztat i poświęcić im czas i uwagę. Ale nie teraz, teraz musiała dokończyć ten poranek w domu aby wyszykować się do pracy.




Czas: 2066.03.12; pt; ranek; g 07:45
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Szpital; tablica ogłoszeń
Warunki: na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, ziąb, lek.wiatr



Domino, Australia i tablica ogłoszeń





W końcu musiała pożegnać się z Amelią i wyjść do pracy. Na zewnątrz nie czekało jej nic zaskakującego. Dzień już zdążył się zacząć ale był to typowy, zimowy dzień ostatniej dekady. Przygnębiająco pochmurny, pełen wyciskającej ciepło zimnej wilgoci jakie biło od wód zatoki. No i z brudnym, rozdeptanym śniegiem pod nogami i dookoła. To widno to też było takie dość przykre. Bo było jak w burzowy albo bardzo pochmurny dzień dawniej. Ale takie bywały teraz dnie. Od dziesięciu lat. I nie zanosiło się na poprawę ani dziś, ani jutro, ani w tym sezonie ani kolejnym. Co było dla wielu jeszcze bardziej przygnębiające. Szła po ulicy mijając ludzi którzy mieli jakąś poranną robotę albo schodzili z nocnej zmiany. Podobnie jak za każdym razem gdy szła rano na swój dyżur w szpitalu. A jednak znów trafiło jej się coś co przerwało tą poranną rutynę. Coś przy garażach.

Nowy mural. Mapa Australii w kanarkowych barwach, okolona błękitem i australijską flagą. Zaskakująca plama ciepłych barw w tym zimnym, szarym i ponurym otoczeniu. No i napis jaki wieńczył tą kompozycję. “Australia is still going on!”.

Wczoraj jeszcze nie było tego muralu a też tędy szła. I widziała paru ludzi którzy przechodzili obok i też odwracali głowy albo przystawali aby obejrzeć to nowe dzieło ulicznego artysty. Wydawało się, że odbierają to pozytywnie. Taki ciepły wizerunek z odległej krainy z jakiej od prawie dekady nie było wieści. Ale kiedyś była częścią Imperium Brytyjskiego a potem jego dominium i sojusznikiem. I teraz, jak świat się skończył jak kosmiczna katastrofa przetrąciła kręgosłup ludzkiej cywilizacji i spuściła ciężki łomot całej biosferze, ktoś tu był i pamiętał o ten odległej krainie. A nawet dopisał buntownicze, pełne życia hasło jakie wskazywało na wolę oporu w walce z zastaną rzeczywistością.

Ale nie miała czasu stać i podziwiać tego słonecznego graffiti. Musiała spieszyć do szpitala aby zacząć swoją zmianę. Już nie miała daleko. Szła po zdeptanym śniegu, widocznie w nocy nie padało bo nie było świeżego opadu. Śnieg skrzypiał pod butami i często był tak schodzony, że widać było mokry, brudny chodnik. I tak doszła do szpitala. Był jedyny w bazie więc wszyscy mówili po prostu “szpital” i wiadomo było o co chodzi. Ale przed wjazdem do szpitala stała tablica. Dawniej były tam jakieś prospekty reklamowe i różne ogłoszenia. Ale teraz były prawie wyłącznie ogłoszenia. Takie od ludzi dla ludzi. Szpital był sporym miejscem pracy dla wielu osób, wielu też przychodziło na badania, na wizytę GP, rehabilitację czy wizyty u pacjentów. Nawet częściowo ludzie z okolicy, spoza bazy gdy udało im się dostać przepustkę na wizytę w szpitalu właśnie. Ta była chyba dla nich najłatwiejsza do zdobycia a wśród nich najwięcej było kobiet w ciąży i takie którym zbliżał się termin rozwiązania. I dlatego ta tablica ogłoszeniowa przed wjazdem do szpitala była jedną z większych i popularniejszych w bazie. Tu się ogłaszano ze wszystkim, że się szukało pracy albo miało jakąś pracę dla kogoś, że szukało się pokoju do wynajęcia lub miało do wynajęcia. To samo jak ktoś coś miał do naprawy, sprzedaży, wymiany albo jak komuś się kotka okociła i miał małe sierściuchy do sprzedania lub oddania.

Z kotami była ciekawa sprawa. Dawniej razem z psami, chomikami i rybkami królowały w domach jako ulubieńcy swoich rodzin. Dzieliły z nimi dolę i niedolę sprzed, w tracie i po upadku. Ale po, już tutaj w bazie, ludzie z pewnym zdumieniem odkryli dwie rzeczy. Pierwszą było to, że myszy, szczury i podobne gryzonie przetrwały Katastrofę tak samo jak oni. Druga była taka, że bez nowoczesnych ograniczeń, techniki trutek, pułapek i tak dalej zaczęły się mnożyć na potęgę. I wyżerać ludziom nawet te zapasy jakie udało im się zachować. Stały się takimi samymi szkodnikami i niejako konkurentami do tej samej żywności jak przez tyle tysiącleci wcześniej. Zjadały i te wielkie zapasy z magazynów jakie żywiły całą populacji bazy i te prywatne zgromadzone w domach, na strychach i piwnicach. Do tego jeszcze groziło, że zapaskudzą resztę albo przywloką jakiegoś syfa. Na szczęście ludzkość miała swoich odwiecznych obrońców i sojuszników w walce z tym gryzoniowym zagrożeniem. Koty.

Te domowe mruczki w gruncie rzeczy były sprawnymi, małymi drapieżnikami jakie od pomimo tysiącleci życia wśród ludzi nie udało się nigdy całkowicie podporządkować jak choćby psy. I tym razem okazało się to zbawienne. Wystarczyło aby koty zaczęły działać zgodnie ze swoimi instynktami łowieckimi. Jak to mawiali pracownicy magazynów żywnościowych to była naturalna, biologiczna wunderwaffe przeciw gryzoniom. Podobno nawet miano wprowadzić przepis obowiązkowego zakazu sterylizacji kotów aby jak najszybciej zwiększyć ich populację. Teraz już od paru sezonów sytuacja wydawała się być opanowana z tą plagą gryzoni ale właśnie głównie dzięki kocim łowcom. Stąd obecnie w każdej klatce schodowej a zwłaszcza w piwnicach ludzie starali się mieć chociaż jednego łownego kota. I takie małe kociaki z ogłoszenia to obecnie był bardzo chodliwy towar.

Dzisiaj, w tej piątkowy poranek było jednak inaczej. Tą tablicę z ogłoszeniami to obecnie traktowano jak dawniej nowe gazety, maile, newsy i inne źródła informacji o świecie. Obecnie ten świat skurczył się do obrębu zasieków i płotów bazy no ale zasada pozostała ta sama. Ludzie byli spragnieni nowych wieści. Nie było więc dziwne, że nie tylko Domino zatrzymała się przed tablicą aby sprawdzić co od wczoraj nowego się pojawiło. Rozpoznawała część twarzy jaka też pracowała w szpitalu a część była jej obca. Dzisiaj jednak było o tyle nietypowo, że jedno z miejsc, pewnie jedno z ogłoszeń ciążyło ku sobie bo się tam z parę osób zgrupowało.

- To pewnie jakieś dzieciaki zawiesiły. Teraz pewnie gapią się na nas i rechoczą w najlepsze. - odezwał się jeden z mężczyzn i nawet faktycznie rozejrzał się po ulicy jakby szukał tych małoletnich śmieszków. Chociaż dla dzieciaków to była jeszcze dość wczesna pora.

- Ja to bym ją wziął. Przydałaby mi się taka w domu. No ale żona to by mnie pewnie wałkiem zatłukła za taki numer. - zaśmiał się rubasznie inny wywołując podobne śmiechy u sąsiadów.

- A ja wam mówię, że to jakaś podpucha. Pewnie jakaś stara rura co na jakiegoś frajera czeka. Nie ma co sobie głowy zawracać. No na mieście to można by się przejść ale jak to trzeba po nią gdzieś iść to szkoda czasu. - któryś z czytających zdradzał wyraźny sceptycyzm co do treści ogłoszenia. Inni też się zastanawiali.

- No to nie jakoś daleko. Z godzina w jedną stronę. Zresztą jakby ona już była tutaj to by pewnie nie pisała tego ogłoszenia. Przecież to o to jej chodzi aby się tu dostać. - sąsiad stojący trochę dalej pokręcił głową i mu zaoponował zwracając uwagę na co innego w tym ogłoszeniu.

- Teraz zaostrzyli te przepisy migracyjne to nie tak łatwo się do nas dostać. Może na przepustkę na badania do szpitala czy co ale to czasowa a nie na stałe. Mało komu dają. Jak ktoś nie jest z marynarki, lekarzem, inżynierem czy kimś takim to właściwie nie ma szans. - powiedział ktoś trzeci i jemu też pokiwano głowami. Zdawali sobie sprawę, że należą do szczęśliwców żyjących w oświetlonych i ogrzanych mieszkaniach, z wodą w kranie na żądanie. Prawie jak przed Impaktem. Dla całej okolicy to były obecnie luksus nie z tej ziemi więc wielu próbowało się tu dostać. Ale mało komu się udawało.

- A mi jej szkoda. Pewnie w końcu jakiś zwyrol po nią pójdzie albo coś ją tam wykończy za murami. - inny westchnął jakby ruszyło go sumienie i jego wyrzuty na tą nierówność społeczną. Może to przeważyło szalę, że grupka zaczęła się rozchodzić i rozpraszać a młoda lekarka zyskała w końcu możliwość aby podejść bliżej i samej odnaleźć i przeczytać to ogłoszenie jakie wywołało tą dyskusje.


Cytat:
“Cześć, jestem Brittany. Jestem zadbaną, wesołą dziewczyną, mam 23 lata. Pochodzę z Londynu. Jestem pracowita i szybko się uczę nowych rzeczy. Umiem zadbać o dom i domowników. Szukam pana, panią lub państwo z Clyde co mogą się mną zaopiekować. Potrafię się odwdzięczyć. Obiecuję rok służby w zamian za taką opiekę. Obecnie pracuję w “Molo” w Rhu. W razie potrzeby pytaj o Brittany.”
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline