Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-06-2022, 21:28   #16
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Rzekomy spadek zapisany im przez Erewarda de Ruina - bogowie świećcie nad jego duszą - którym mieli w zamyśle podzielić się równo, topniał w oczach niczym ostatnie śniegi ogrzewane wiosenną aurą. Wszystko niby wedle litery prawa, o ile notaryzacja miała jakiekolwiek znaczenie w tej dzikiej nilandzkiej krainie. Niland nie słynął z bycia krajem prawa i sprawiedliwości, a prawa ludzkie i boże częściej niż rzadziej były ignorowane na rzecz prawa natury, w którym prym wiodła siła, a nie wyimagowane społeczne konstrukty i kontrakty, na których cywilizowane państwa opierały swoją kulturę. Fabian wątpił więc w to, że nowy testament poległego "szlachcica" zostanie przyjęty w warowni i nikt z tamtejszych nie będzie go kwestoniować. Baklun wątpił też w to, że wszyscy jak jeden mąż będą zadowoleni z takiego, a nie innego podziału. Spodziewał się, że pewnikiem znajdzie się niejeden oportunista skory do napompowania swoich udziałów, usuwając innych "dziedziców" którzy zamierzali upominać się o schedę po de Ruinie. Pierwszym typem Fabiana był, nomen omen, Barnaba Bo. Nawet mimo tego, że jego grupka zmniejszyła się teraz do ledwo dwóch osobników. Kader, nieufny paranoik, temu rozdzieleniu się pijusów nie ufał i wątpił, by nożownicy, nie tak dawno jeszcze skorzy do rzezi nad otwartą mogiłą nagle - ni z tego, ni z owego - postanowili jednak szukać szczęścia w Lursenbergu.

Sam Fabian skręcił wraz z resztą na warownię Mott ponieważ... W sumie nad powodami, które kierowały Baklunem można było gdybać. Niby gotów był bronić swojej schedy wtedy, nad grobem de Ruina, ale między bogami i prawdą bronił jedynie sam siebie. W cudowne dziedzictwo i ziemie, mające być kurą znoszącą złote jaja, wierzył słabo - by nie powiedzieć, że podzielał zdanie Gronda (które w sumie podzielał). Z Kadera wyszła jednak wrodzona ciekawość, czy w warowni Mott rzeczywiście czekał na nich początek nowego rozdziału życia, czy może bogactwa miały okazać się jedynie fatamorganą tudzież wariackim wymysłem Erewarda. Czas pokaże. Poza tym, rozdzielenie się karawany na dwie części, które obrał zupełnie różne kierunki, były na rękę Fabianowi. Zawsze to dodatkowa kłoda pod nogi dla pościgu i siepaczy emira. A że akurat w tej grupie, która postanowiła ruszyć na Mott przeważali osobnicy “sprawdzeni” - czy to w bitwie z Uszatymi, czy nad mogiłą - i tacy, których znał lepiej niż tych drugich, to decyzja o włączeniu się do tej zgrai została tylko mocniej przyklepana.

Ale że Fabian cenił własną skórę, to prędko rozpoczął rozpuszczać macki powiązań i zawiązywać alianse. Tudzież związki partnerskie, bo pełnoprawne alianse wymagały zaufania, które było towarem deficytowym.

I takim miało pozostać.




Na pierwszy ogień poszedł Mustafa, któżby inny. Tak jak dotychczas bakluńskie pochodzenie częściej niż rzadziej nastręczało Fabianowi problemów, tak tutaj wchodziło już w zaletę z wyższej półki. Nie, żeby Bakluni byli tak zżytym narodem, by uważali się nawzajem za jedną, wielką rodzinę, ale w często nieprzyjaznym im Bissel - o nilandzkim zadupiu nie wspominając - przynależność do tejże samej rasy ułatwiała bliższą znajomość. Wszak lepiej przestawać ze względnie “swoim”, któremu rasizm i nagonki nie były obce. Ot, a nuż w razie potrzeby poratuje?

Mustafa był gadatliwy w ciężko akcentowanym Wspólnym, a gdy Fabian wszedł w pogawędkę w rodzimym bakluńskim, gadatliwość sięgnęła zenitu. Kader prędko poznał historię życia młodego Bakluna, który postanowił szukać szczęścia i spełniać marzenia w Nilandzie. Koniuch miał biznesplan na nowy start, równie ambitny co biznesplany wszystkich innych nieszczęśników w tej części świata. Mustafa ciągnął ze sobą rumaka i klacz, snując plany o otwarciu najświetniejszej w Bissel stadniny koni i planując całą hodowlę gorącokrwistych wierzchowców. Kuhailany, które prowadził na te rubieże, miały być więc przepustką do nowego, lepszego życia. Fabian zastanawiał się jednak, skąd koniuch je wytrzasnął, bo w bajkę o tym, że odziedziczył je po zmarłym ojcu nie wierzył. No, ale, mniejsza. Przeszłość była bez znaczenia. Liczyło się tu i teraz.

- ...no, ale powiedz mi, Fabian... - Mustafa w końcu sam zszedł na tematy bliższe, bardziej interesujące Kadera. - ...na tym Mott, to naprawdę dadzą nam ziemie i bogactwa po Erewardzie? Bo coś za dobrze to brzmi.

- O ile tam dojedziemy w jednym kawałku - ripostował Kader. - Sam widziałeś, jaki cyrk się rozwinął nad świeżą mogiłą.

- Nie ufasz im - koniuch zerknął z ukosa w stronę, gdzie jechał Barnaba i jego pół-ork.

- Oczywiście, że nie - Fabian parsknął w odpowiedzi. - Nie ufam też innym, ale oni przynajmniej sprawdzili się, gdy przyszło do nożowej roboty. Dokonali słusznego wyboru. Sam wiesz, w kupie siła.

- Mhm - zamruczał Mustafa, drapiąc się po gąszczu włosów wyzierającym spod porwanej miejscami koszuli. - W kupie siła, to prawda. Szukasz we mnie sojusznika?

- Chyba, że wolisz przestawać z nimi.

- Hm, nie. Znam ten typ. Zarżną bez pardonu, jak im się to bardziej będzie opłacać.

- Dokładnie. Czyli mogę na ciebie liczyć?

- Wstępnie - uśmiechnął się Mustafa. - Zależy od towarzystwa, jakie znajdzie się w tej kupie.

- Widziałeś nas na wzgórzu - Fabian skrzętnie omijał wymawiania imion, które nawet w terkoczącym bakluńskim zostałyby zrozumiane przez innych. - Będę z nimi rozmawiał później, jak staniemy na popas. Topornik, ten z łopatą, kowal.

- Silny kowal z tymi wielkimi mięśniami - Mustafa pokiwał aprobująco głową, chociaż ton dźwięczał też podtekstem aprobaty innego sortu. Fabianowi nie umknął ten cenny detal.

- O gustach się nie dyskutuje - Kader szturchnął Bakluna po przyjacielsku, siejąc ziarna potencjalnego aliansu. - Trzymaj się nas, to otworzysz tą hodowlę.




Miejsce na nocleg było idealne - szumiąca rzeczka, wał w postaci wozów, kamienista plaża. Żyć, nie umierać! Chociaż nie, nie do końca. Ten gęsty, pierwotny las wszędzie wokół niepokoił. Knieja kryła zapewne niejedną tajemnicę i, jeśli wierzyć w ludowe podania, Uszaci mogli prędko stać się najmniejszym zmartwieniem. Niepokój sięgnął Fabiana, chociaż nie wiedział czy nie został sprowadzony przez wydłużające się cienie. Zmierzch zawsze sprowadzał ze sobą to dziwne uczucie, jakby jakaś niewidzialna obecność przypominała sobie o nim i krążyła wokół niego, niczym sęp przy padlinie. Kader nie wiedział, czym tam obecność była i nawet pomimo upływu lat nie był do końca przyzwyczajony do tego uczucia. Zwłaszcza tutaj, w nieznanych mu stronach. Nie oddał się jednak rozmyślaniu nad proweniencją istoty. Wiedział, że nic nowego tutaj nie wymyśli. Poza tym, inne kwestie były teraz priorytetem.

Chociaż rozstawianie wozów nie należało do najprzyjemniejszych czynności i Fabian słabo nadawał się do tejże czynności bardziej polegającej na fizycznej sile (w której to kategorii Baklun nie brylował), to mimo wszystko zaoferował swoją pomoc. Tylko i wyłącznie po to, by mógł wkręcić się koło Rodrigo i rozwinąć kolejną odnogę plecionej sieci. Kader przeszedł więc od razu do konkretów, nie szczędząc ograniczonego czasu i zniżając głos do szeptu.

- Trzymajmy się razem, jak wtedy, nad grobem - zaproponował. - Wspólne warty, wspólne osłanianie sobie tyłów. Barnaba i jego mięsień będą pewnie szukać okazji do podbicia swoich udziałów przez usunięcie innych spadkobierców. Trzymajmy się razem.

- Nawet jak ktoś będzie szedł za potrzebą w krzaki? - Rodrigo ripostował.

- Ha!, to by było coś - zaśmiał się pod nosem Kader. - Ale nie. Po prostu trzymajmy się razem, dopóki nie dotrzemy do Mott. A jeśli jakieś nieszczęście spadłoby w międzyczasie na pijusa i pół-orka, to cóż...

- Niland - Rodrigo pokiwał głową.

- Niland - potwierdził Baklun.




Kolejnym punktem była rozmowa z Thorbenem lub Zachem, by i ich duet spróbować wkręcić do tego kruchego przymierza, jakie zaczynało się rysować. Po rozmowie z Rodrigo Fabian ruszył ich szukać, by wyjść ze swoją propozycją i nie musiał szukać długo. Los przesunął ich ku sobie i Kader, wychodząc szybkim krokiem zza wozu wpadł na górę mięśni zwaną Thorbenem i byłby poleciał komicznie na kościsty tyłek, gdyby nie silny ucisk kowala. Fabian odzyskał rezon i, zadzierając głowę ku górze, by napotkać spojrzenie Thorbena, przytaknął na jego słowa.

- Chrust, tak - oznajmił, zerkając na innych, którzy wzięli się za budowę paleniska. - Musowo, chodźmy.

Nie odeszli zbyt daleko. Knieja nie była dobrym miejscem na spacery po ciemku, a chrustu było wystarczająco wiele w zasięgu wzroku zakola. Fabian poprowadził więc ich jedynie poza zasięg słuchu innych, rozglądając się tylko czujnie na boki, gdzie cienie zdawały się tańcować przy świetle księżyca i gwiazd. Wzdrygnął się mimowolnie, czując znajome świerzbienie pod skórą. Właściwie namiastkę świerzbienia, jakby fantomowe uczucie. Wiedział, co oznacza. Gdzieś nieopodal, między jodłowymi konarami było miejsce buzujące Mocą przez duże “M”. Przez chwilę wodził wzrokiem wokół, próbując wyczuć kierunek tegoż węzła, tego przecięcia linii magicznej energii, ale głos kowala wyrwał go z zamyślenia. Przymierze, rozmowa z Zachem. Widać Stonestrike myślał podobnie jak Kader.

- Tak - Fabian nie zastanawiał się nawet nad odpowiedzią. - Bez wątpienia powinniśmy trzymać się razem. Barnaba może coś knuć i nie wierzę, że jego przydupasy rzeczywiście ruszyli na Lursenberg. Z tym przymierzem to myślimy podobnie, bo napomknąłem o tym Mustafie i Rodrigo. Ty i Zach mieliście być następni.

- A inni? - Thorben rzucił w stronę Kadera. - Pomp, Maksymilian, Samantha?

- Oportuniści - odparł Baklun. - Pomp, koniec końców, stanie po silniejszej stronie z tego wrodzonego oportunizmu. Będzie węszyć, gdzie może więcej ugrać i najlepiej byłoby uświadomić mu, że to z nami ugra najwięcej.

Fabian przerwał chwilowo zbieranie opału, wpatrując się w zamyśleniu w starannie układaną kupkę chrustu. Drgnął jednak ponownie, ciągnąc swoje osądy dalej.

- To samo można powiedzieć o von Magnisie i Samancie - zawyrokował. - Sam widziałeś, że nie chcieli sobie ubrudzić rąk nad mogiłą de Ruina. Czekali tylko na wynik, albo aż jasnym okaże się, która strona wygra. Nie pokładałbym w nich za wiele nadziei. Ich talenty mogą się przydać.

- Ale?

- Ale im ufam najmniej. Dobra, starczy.

Duet ruszył z naręczem chrustu z powrotem w stronę niemalże rozbitego już obozu.

- Ja, ty, Mustafa, Zach, Rodrigo jak dotąd, tak? - Upewnił się Fabian. - Później możemy spróbować z innymi, ale na dzisiaj powinno chyba starczyć, co?

- Chyba.

Fabian pokiwał głową, przechodząc w lżejsze tematy w ramach zasłony dymnej, gdy weszli już w zasięg słuchu innych członków uszczuplonej karawany. Nadszedł czas na zasłużony odpoczynek, mącony tylko uważną obserwacją innych i wypatrywaniem jakichkolwiek oznak niebezpieczeństwo. Czy to z zewnątrz, czy z wewnątrz obozowiska na zakolu.

Czekała ich długa noc.




____________________________________________

20, 14, 20, 13, 2
 
Aro jest offline