Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2022, 02:06   #9
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Jobin zmierzyła go kwaśnym spojrzeniem.
- Z tą wdzięcznością może być różnie. Z ostatnim moim chłopakiem rozmawiał poza murami na klifie. Tylko oni dwaj i jego Glock 17… i tak jakoś się magicznie złożyło że od tamtego momentu już nie mam chłopaka, więc lepiej jak będziecie moimi kumplami - wzruszyła ramionami trochę bezradnie.
Dla odmiany odezwała się do Toma.
- Glejt ze szpitala na wprowadzenie do bazy pacjentki. Jakby trafiło na służbistów co im żona nie daje dlatego się wyżywają na całej okolicy żeby pokazać jacy to naprawdę są ważni… ale tak, masz rację. Zrzucimy graty i zejdziemy. Papa krzywo by patrzył na plamy smaru na parkiecie.

- Glock powiadasz? Glock 17? - Dave dopytał się jakby model broni jaki wspomniała blondynka dał mu do myślenia. Ale co to nie było pewne bo odezwał się jego kumpel.

- Aha, to na jutro coś? No dobra to możemy zajść. Przywitamy się, weźmiesz ten papier i wracamy na górę. Nie przyszliśmy tu siedzieć z twoim wujkiem na wieczornej herbatce. - Wingfield skinął głową na znak. że teraz wie o co chodzi i mogą tak zrobić no a po chwili minęli trzecie piętro i weszli na czwarte. Jeszcze brzęk kluczy, chrobot w zamku i cała trójka weszła za blond gospodynią do środka. Musiała ich pokierować gdzie mają zrzucić swoje bambetle. A powitało ją ciche, spokojne i wysprzątane wnętrze. No i zapach kolacji z kuchni, widocznie Amelia dotrzymała słowa i zrobiła im jakąś kolację. Na razie jednak się nie pokazywała pewnie nie chcąc ingerować w te prywatne spotkanie.

Po raz kolejny współlokatorka ratowała sytuację jakby była herosem z dawnych czasów albo superbohaterem z komiksów. Bez jej obecności trójka wędrowców weszłaby do meliny jeszcze gorszej niż u Moore’a i przy zostawianiu sprzętu w schowku kłaki kurzu z pewnością wygryzłyby im gardła w kilka sekund. A tak było czysto, miło i jeszcze żarcie czekało… zupełnie jak w domu.
- Zostawcie kurtki w przedpokoju i idziemy… albo dajcie, zaniosę je do łazienki żeby przeschły - lekarka wczuła się w rolę gospodyni, zdejmując dla przykładu swoją warstwę wierzchnią i wyciagnęła ręce do gości. Ze względu na zmianę temperatury twarz miała czerwoną, szczególnie na policzkach. Bo oczywiście chodziło tylko o temperaturę.

Obaj panowie dali się pokierować gospodyni. Zostawili swoje plecaki, karabiny, pancerze i resztę szpeja. Po czym zdjęli kurtki i oddali w dobre ręce. Po chwili więc byli z powrotem na klatce schodwej, tym razem schodząc w dół o piętro niżej.

- Przynajmniej wujek będzie wiedział z kim będziesz robiła te nocne hałasy. To zawsze uspokaja. A jak nie wiadomo z kim to człowiek tylko myśli i się denerwuje. Bo to takie głupie myśli, że to na pewno ktoś straszny i niebezpieczny. - Dave nie tracił rezonu i gdy wychodzili znów przybrał tą swoją troskliwą i życzliwą minę dobrego Samarytanina.

- Jak z Juls? - zagaił go z uśmiechem kumpel co spowodowało szybką reakcję żartownisia.

- Oj z Juls to byś chyba nie robiła takich hałasów jak z nami co? I to przez całą noc? No pamiętaj, że jesteś lekarzem i ci nie wypada. I to tak bez nas. No to by na pewno nie wyglądało zbyt dobrze. - zareagował szybko zwracając się do blondynki tonem umoralniającej matrony aby dać jej właściwy kierunek moralny jak i z kim powinna spędzać noce. Zwłaszcza jak jego własny interes mógłby zostać zagrożony gdyby takie hałasy pani doktor czyniła z kimś innym bez jego współudziału.

- Bardziej mi chodziło żeby zobaczył że nie ma się czym martwić odnośnie jutra - Jobin spiorunowała łysola zirytowanym spojrzeniem, bo miał sporo racji. Musieli się zachowywać cicho, czyli materac i koce na podłogę…
Potrząsnęła głową.
- Po prostu mi nie narób siary jełopie - prychnęła kręcąc głową chociaż i tak nie wierzyła w cuda. Jakoś o Wingfielda się nie martwiła, on się umiał zachować aż za bardzo.
- Z Juls hałasy może bym robiła, może bym nie robiła… a co, chciałbyś popatrzeć? A najlepiej wpaść przez przypadek po cukier te dwa bloki obok. Tommy wpadnie też bo akurat zabraknie nafty. Tak, tak… różne przypadki sie zdarzają i chodzą po ludziach. Ale naprawdę postarajcie się tym razem niczego nie rozwalić. - chrząknęła zaciskając pięści w kieszeniach bluzy.

- Od początku mi wyglądałaś na bardzo inteligentną kobietę. - już stali prawie przed drzwiami mieszkania Francuza ze starszego pokolenia gdy Dave z miłością i czułością spojrzał na jego bratanicę. Jakby spełniła jego nadzieje i oczekiwania.

- Widzisz stary? A ty w nią tak nie wierzyłeś. A tu zobacz jaka Domino jest kochana. Zaprasza nas na występy z Juls. Zobacz no jaka miła z niej dziewczyna. - Dave nie wychodził ze swojej roli zdewociałej ciotki czy wujka jaka akurat była zachwycona przedstawicielem młodszego pokolenia co potrafi się moralnie i właściwie zachować.

- Skończ pajacować. A ty pukaj bo jeszcze pomyśli, że to włamywacze i wyjdzie z tym Glockiem. - Tom oddał pierwszeństwo blondynce wskazując brodą na drzwi przed jakimi stali. Sam zaś uciszył kolegę. A przynajmniej spróbował.

- Umiem oddzielać sprawy zawodowe od tych mniej publicznych i cenię sobie prywatność, to coś złego? - blondynka westchnęła. Doktor Hetera nie wzięło się znikąd. Aby nie przedłużać zapukała w drzwi przed nimi dwa razy. Odczekała chwilę i zapukała ponownie trzy razy. Znak rozpoznawczy że dobija się właśnie ona.
- Jak coś debilnego wywiniesz Dave to wracasz do domu, jasne? Nie robimy sobie pod górkę… wystarczy że wieczorem jutro i tak obskoczę burę.

- No co ty? To on traktuje cię jakbyś miała 15 lat? - zdążył zapytać Tom chyba nieco się dziwiąc słowom koleżanki. I chyba nie był do końca pewny czy się zgrywa, przesadza czy to tak naprawdę. Dave zapewne też chciał powiedzieć coś od siebie ale usłyszeli kroki dobiegające z wnętrza mieszkania, potem zgrzyt zamków i zasuwy, wreszcie ruch klamki. Drzwi otworzył im mężczyzna w szlafroku, kapciach i z charakterystyczną łysiną. Na oko jego bratanicy to chyba był świężo po prysznicu lub kąpieli. Uśmiechnął się do niej ale trochę się zdziwił widząc dwóch nieznajomych mężczyzn trochę obok niej a trochę za nią.

- Dobry wieczór panie majorze. - Wingfield skinął głową i jakoś tak się wyprężył może nie na baczność ale prawie. Trudno było nawet w tym ubraniu w jakim przyszedł do klubu nie rozpoznać w nim żołnierza. O dziwo Dave poszedł w jego ślady i chociaż na te pierwsze wrażenie przestał pajacować.

- Dobry wieczór. To widzę Dominique przyszłaś z kolegami. - powiedział gospodarz zerkając to na jednego, to na drugiego kolegę bratanicy jakby chciał ich rozpoznać. A ci jako, że zgarnęła ich na samym początku wieczoru co nie zdążyli za wiele wypić czy coś w siebie wrzucić to prezentowali się całkiem przyzwoicie.

-Bonsoir papa - blondynka uśmiechnęła się miło. Szło jak na razie w porządku, nikt nie groził ani nie gromił nikogo wzrokiem. Ani nie rzygał na buty.
-Wracaliśmy z miasta akurat, a że miałam wpaść po papiery to jestem. Właśnie Tom i Dave będą nas jutro eskortować do Rhu. Więc jak widzisz nie musisz się martwić i… nie zajmiemy długo, późno już a trzeba się wyspać. Ty również musisz odpocząć. Wszyscy mieliśmy ciężki tydzień.

- Tak, rozumiem. To zapraszam, dam ci te papiery. - łysa głowa skinęła a gospodarz wszedł do środka mieszkania zostawiając otwarte drzwi. Panowie wzrokiem dali jej znać aby jako druga gospodyni weszła za nim. A oni jeszcze za nią. W środku nic się jakoś za bardzo nie zmieniła. Dominique widziała drzwi do swojego dawnego pokoju i była pewna, że wciąż tam jest wszystko jak zostawiła ot, tak na wypadek jakby miała ochotę wrócić do niego. W końcu póki się nie wyprowadziła piętro wyżej to mieszkała właśnie tutaj z wujem. Nie zdziwiło jej jak weszli do kuchni gdzie ze stołu wujek wziął jakąś kopertę i jej podał. Chłopaki jednak, że byli tu pierwszy raz to rozglądali się ciekawie. Przynajmniej do teraz gdy gospodarz znów się do nich odwrócił frontem.

- Proszę tu jest to skierowanie na badania i obserwację. Napisałbym dokładniej jakbym wiedział co jej dolega a tak to jest tylko takie ogólne skierowanie. Ale nie miałem jej personaliów a zapomniałem zapytać. Masz je może? Bo zostawiłem miejsce aby wpisać. To byśmy to załatwili od razu. - jak wyjęła papier z koperty i przeczytała rozpoznała standardowy wzór na badania i obserwację. Właściwie sama albo Gemma mogłaby wystawić coś podobnego. Ale wtedy nie byłoby tej magicznej pieczątki i podpisu ordynatora szpitala z dzisiejszą datą. A medyczny żargon był pewnie z jednej strony uniwersalnie urzędowy z drugiej nieco odpychał laików od zgłębiania się w sprawę jaka ich bezpośrednio nie dotyczyła. Przynajmniej zazwyczaj. No ale brakowało personaliów pacjentki. Zwykle takie skierowania były imienne dla konkretnej osoby. Wuj sięgnął po eleganckie pióro i był gotów uzupełnić wskazaną lukę. No ale ona miała tylko imię z ogłoszenia o nazwisku nic nie było.

Zostało improwizować na szybko, co akurat trudne nie było. W duecie blondynek ta druga była położną, Domino robiła za wsparcie i skrzydłową.
- Gemma ma jej dane, zostaw proszę lukę. Rano gdy się złapiemy dam jej do uzupełnienia żeby ci nie zawracać głowy bladym świtem. Dziękuję i przepraszam za problem. Trochę to wszystko na wariata, wiem. Opowiem jutro przy kolacji jak wszystko poszło… i muszę spytać. Masz listę osób które RN wystawia do zabezpieczenia stacji paliw? Wiedziałabym z kim idę, czego się spodziewać i do czego przygotować.

- No dobrze. To weź pióro. Mniej będzie się rzucać jak będzie napisane tym samym atramentem. - powiedział przekazując jej także wieczne pióro.

- A z tą listą nie, nie mam jeszcze pojęcia. Dopiero dziś o tym rozmawialiśmy. Każdy z działów ma przygotować ekipę we własnym zakresie. Po weekendzie może coś się zacznie klarować w drugiej połowie tygodnia. - pokręcił głową, że to zbyt świeża sprawa aby coś się już wyklarowało. Szefowie innych działów tak samo jak on parę godzin temu na zebraniu dopiero ogłaszali podobne wieści dotyczące wspólnej wyprawy.

Dziewczyna pokiwała głową mimo że czuła zawód. Zostało czekać, z drugiej strony jeszcze był czas na ustalanie detali. Bez konkretnej listy były, prócz niepewności, także możliwości. Na później.
- Racja, został tydzień… to kładź się i odpocznij proszę. Połóż wcześniej, wyśpij, to już posiedzimy dłużej, obejrzymy coś i pogadamy. - schowała dokumenty i pióro do kieszeni bluzy, a potem jak gdyby nigdy nic uścisnęła wuja serdecznie, całując w policzek.
-Zalecenie lekarskie, bez dyskusji.

- Dobrze mamo. - wujek dał się pocałować i uśmiechnął się oszczędnie. A panowie pozwolili sobie na przytłumione uśmiechy. Cała czwórka ruszyła z kuchni w kierunku korytarza i klatki schodowej gdy Dave nie byłby sobą gdyby czegoś nie odwalił.

- A Domino mówiła, że ma pan Glocka. To prawda? - odwrócił się do gospodarza i zagaił tonem towarzyskiej pogawędki.

- Tak, to prawda. - odparł ordynator chyba trochę nie wiedząc skąd ta zmiana tematu.

- No tak, Glocki są niezłe. Ale nie myślał pan o Sig Saurze? Takie małe, sprytne i poręczne robili przed tym wszystkim. - kontynuował ten wątek tym samym, plotkarskim tonem.

- Mieliśmy te Glocki jako broń służbową. Przed tym wszystkim. Przyzwyczaiłem się. Poza tym jako lekarz raczej nie musiałem jej używać. - wyjaśnił doktor już jak znów stali ponownie w drzwiach wejściowych.

Blondynka za to odwróciła się do łysola z taką miną jakby miała zamiar zaraz go zabić wzrokiem, a przynajmniej sprawić ciernie które mu zaklei dziób. Szło już tak dobrze, prawie udało się wyjść bez żadnego przypału.
Sapnęła krótko wracając do uśmiechu. Grunt to pozory.
- Jeszcze raz dzięki wujku i przepraszamy za najście… Dave, Tommy późno już, nie ma co nadużywać gościnności.

- No. Słyszałeś Dave? Pan major miał ciężki dzień i musi odpocząć. - Thomas chyba też nie do końca był pewny zamiarów kolegi bo nakierował go w stronę drzwi i pomógł wyjść na korytarz.

- No już, już, idę, idę. - Moore dał się właściwie wypchnąć na zewnątrz mieszkania, w środku jeszcze została blondynka co miała okazję pożegnać się z wujem no ale widocznie zwiadowca nie byłby sobą jakby tak łatwo odpuścił i dał się spławić.

- A to prawda, że wy, lekarze, to składacie przysięgę Hipokrytesa i nie możecie krzywdzić ludzi? Bo tak słyszałem. Czy to nie jest powód aby w ogóle nie nosić broni? Bo przecież i tak przeciw ludziom to nie możecie tego używać. Prawda? To działa nawet jak kogoś nie lubicie albo by was zdenerwował? - Dave wdzięczne odgrywał rolę bardzo zaangażowanego w dyskusję młodzieńca. Który ma jak najczystsze i najszczersze intencje. Kompletnie bez żadnych kontekstów i zamiarów. Łysy ordynator chyba miał zamiar już tylko pożegnać się z bratanicą skoro obaj jej koledzy wyszli już z mieszkania ale słysząc dodatkowe pytanie podniósł wzrok na prawie równie łysego rozmówcę.

- Właściwie to prawda. Lekarz to zawód który ma chronić ludzkie życie a nie je odbierać. - dodał Francuz z zadumą a Moore spojrzał na Wingfielda jakby właśnie coś udało mu się udowodnić albo ugrać. - Ale zawsze się może zdarzyć niefortunny wypadek podczas czyszczenia broni. - dodał z tym samym zadumanym tonem gospodarz i uśmiechnął się nieco przepraszająco, że nie może odpowiadać za wszystkie wypadki tego świata nawet pomimo najszczerszych chęci. Słysząc to uśmiech Moora stał się wyraźnie sztuczny i naciągany. Jakby właśnie jego przygotowana teoria runęła jak domek z kart.

- To my poczekamy na schodach. Dobranoc. - Thomas nie chciał ryzykować dłuższego kontaktu kumpla z ordynatorem więc bez ceregieli się pożegnał pociągając go za sobą aby zejść Jobinom z pola widzenia.

Francuska podziękowała mu spojrzeniem i rzuciła ciepło do ich pleców.
- Idźcie od razu do kuchni, przygotujcie talerze i wstawcie wodę na herbatę. - chciała dodać że wiedzą gdzie są, ale w porę się opamiętała.
- Dawno nie widziałam żeby ktoś tak zręcznie uciszył Dave’a i jego teorie. Muszę ci go częściej przyprowadzać - mruknęła wesoło do starszego łysola.

- Ano chyba coś jeszcze pamiętam z tych marynarskich czasów. - gospodarz uśmiechnął się niewinnie a oboje pewnie słyszeli kroki odchodzących na schodach. I ich przyciszoną rozmowę zakończoną dźwiękiem otwieranych i zamykanych piętro wyżej drzwi.

- To z nimi jutro jedziesz do tego Rhu? No myślę, że się nieźle dogadujecie a zaufanie w zespole to podstawa. Ktoś jeszcze będzie z wami jechał? Ta dziewczyna z Rhu to chcecie ją zostawić w szpitalu? Bo jak nie to trzeba by jej jakieś lokum załatwić. - major francuskiej marynarki wojennej dopytał się jeszcze parę detali w sprawie jutrzejszej wycieczki za miasto swojej bratanicy. Na szczęscie nie tak odległej. - A nie lepiej wam będzie pojechać razem z resztą? Przecież będzie tam jechać ciężarówka, doktro Sivle się zgłosił no i jeszcze chłopcy z marynarki i z budowlanki też będą jechać. - zapytał o coś co chyba wydało mu się nieco dziwne czemu nie skleić tych dwóch wypraw w jedną. Na cieżarówce na pewno by się znalazło miejsce dla paru dodatkowych osób.

Młodsza Jobin oparła się plecami o framugę i położyła głowę na ramieniu w szlafroku. Jasne, już widziała jak jadą wszyscy razem, niedoczekanie.
- Gemma ma wolny pokój u siebie, powiedziała że przynajmniej czasowo zapewni tej dziewczynie lokum. Ten problem już ugadany i załatwiony, też jeszcze co nieco umiemy załatwić żeby ci nie zawracać wszystkim wiecznie głowy. Bez tego masz i tak wystarczająco dużo na niej… za dużo i częściej niż czasem - przekręciła kark aby móc popatrzeć mężczyźnie w twarz.
- Tak, dogadujemy się. Tom jest z marynarki, były porucznik. Syn starego Wingfielda, pewnie kojarzysz. Dave też jest ogarnięty jak już zamyka paszczę. Nic nam nie będzie, jesteśmy w dobrych rękach. Nie martw się… a wolimy jechać osobno ze względu… dobrze, to zostanie między nami. James przystawiał się do Gem, Gem go spławiła. Powiedzmy że na stopie prywatnej za nim nie przepada, ciężko się dziwić.

- Ah. - wujek czując na sobie swoją bratanicę objął ją i przytulił ojcowskim gestem. Odruchowo poklepał ją po plecach a z bliska czuła zapach jego szamponu i wody kolońskiej. Faktycznie musiał być świeżo po kąpieli albo prysznicu. Niemniej żachnął się gdy usłyszał o tej relacji o pozostałej dwójce lekarzy.

- No cóż, ja nie wiem jaka to poważna sprawa. Ale gdyby zaszła taka potrzeba to doktor Hobson może złożyć skargę. Póki co dział dyscyplinarny jeszcze nam funkcjonuje i może rozpatrzyć taką sprawę. - powiedział po chwili wahania chyba faktycznie po tak krótkiej wzmiance niezbyt mu było łatwo ocenić ciężar gatunkowy tych nieudanych awansów doktora od płuc do doktor ginekologii. Gdyby złożyła taką skargę faktycznie zebrałaby się komisja jaka by zaczęła rozpatrywać sprawę. No ale to zwykle już były grube sprawy w sprawie błędu w sztuce lekarskiej, mobbingu, zastraszania, rasizmu czy jak tutaj by pewnie najbardziej pasowało ewentualnego molestowania seksualnego. Od ostatniej dekady to taka komisja nie była zwoływana zbyt często bo zwykle udawało załatwić się sprawę bardziej polubownymi sposobami. Niemniej taka możliwość istniała. Jednak jeśli to byłoby faktycznie tak jak dzisiaj Manisha i Gemma opisały to Domino to mimo wszystko raczej tego było za mało na coś więcej niż reprymendę dla obleśnego doktora. Chociaż wpisano by mu takie coś w akta i gdyby potem się zdarzyło jeszcze coś podobnego byłoby mu trudniej się wywinąć.

- No ale cieszy mnie twoja zaradnosć. Przynosisz chlubę swoim rodzicom. Gdyby byli tu z nami też pewnie byliby oparciem dla nas wszystkich i ja bym pewnie nie był ci potrzebny. - powiedział klepiąc ją po plecach i całując po ojcowsku we włosy.

- To z Gemmą jak rozumiem jeszcze jutro jedziecie? Dobrze. I z tymi dwoma ancymonami. Też dobrze. Przywieźcie tą dziewczynę a gdyby była wam potrzebna jakaś pomoc, czy z nią czy z Jamesem no to dajcie znać. - pokiwał swoją łysą głową jakby chciał dać znać bratanicy, że może na niego liczyć w tej sprawie.

Blondynka uśmiechnęła się trochę smutno i objęła go ramionami. Znowu była małą dziewczynką, a on jej ostoją, gwarantem bezpieczeństwa oraz strażnikiem. Matką i ojcem w jednym. I mimo upływu lat nic się nie zmieniało.
- Merci beaucoup… trzeba się chociaż trochę starać aby ci dorównać i nie mów bzdur. Bez ciebie wszyscy byśmy tutaj zginęli. Ze mną na samym początku listy. Zrobię wszystko abyś był ze mnie dumny - wzmocniła uścisk, pocałowała go w policzek i opuściła ramiona. Nie wypadało go przetrzymywać.
- Je t'aime tellement, bonne nuit.

- Bonne nuit Dominique. - skinął jej na pożegnanie z ciepłym uśmiechem na twarzy po czym rozstali się gdy ona wyszła z mieszkania na korytarz a on zamknął drzwi. No i mogła znów wrócić piętro wyżej do swojego mieszkania. Tam zastała dwóch “ancymonów” jak siedzieli w salonie obok swoich przyniesionych na jutrzejszą wycieczkę bambetli.

- Ale z tym wypadkiem z bronią to to był żart nie? No taki porządny doktor i szacowny chirurg, oficer marynarki chyba nie mógłby być aż tak nieuważny nie? - Dave ją zaatakował ledwo weszła do środku. Wyglądało tak jakby właśnie o tym gadali nim przyszła i Tom nawet otworzył usta by coś powiedzieć nim weszła no ale kumpel go znów ubiegł. Miał minę i ton głosu jakby major go bardzo rozczarował tą ostatnią uwagą i to gdy już zdążył o nim sobie wyrobić całkiem pozytywną opinię podczas krótkiej wizyty u niego.

- Coś się czepiał? Mówił coś o nas? - Wingfield jak już doszedł do głosu zapytał o to co jego interesowało co tam się na dole działo jak obaj wrócili do jej mieszkania.

Dziewczyna przeszła przez przedpokój, zdjęła buty i przewróciła oczami.
- Jesteśmy tylko ludźmi Dave. Wypadki chodzą po ludziach, a oficerowie nie są absolutnie nieomylni. Dochodzą też wady konstrukcyjne broni i masa innych czynników. No zdarzają się, co poradzisz? - wzruszyła ramionami przechodząc obok kaprala i poklepała go po ramieniu. Drugiemu kumplowi również posłała zdziwione spojrzenie.
- Oczywiście że mówił o was - stwierdziła.

- I co mówił? - zapytał Wingfield obserwując ją uważnie. A Dave się na razie wstrzymał jakby trochę trawił swoją odpowiedź a trochę czekał na to co doktor odpowie jego kumplowi.

- Mówił że widać że się dogadujemy i to dobrze, bo zaufanie w zespole to podstawa. Ale jak widać to właśnie wspomniany błąd i wypadek - prychnęła podchodząc do szafki przy kuchence.
- My raczej sobie nie ufamy i nie możemy na siebie liczyć, przynajmniej ja na was. Myślałam, że cholera, chociaż wstawicie wodę na herbatę. Ale tak to z wami jest. Wszystko przygotuj, pod nos podetknij i najlepiej nakarm żebyście się nie zmęczyli… a po żarciu daj dupy i sama się obsłuż bo jaśnie panowie po pracy.

- Nie chcieliśmy ci grzebać w kuchni. Jak coś ci pomóc to mów. - Wingfield przyjął tą reprymendę ze spokojem a po przekazaniu komentarza francuskiego majora wymienił się spojrzeniami z kamratem. Co ten skwitował szeroki wyszczerzem.

- Lubi nas. No mnie na pewno. Ale to nic nowego. Wszyscy tatuśkowie mnie uwielbiają. A mamuśki to już w ogóle. A jak jeszcze jakaś gorąca się trafi no to cóż, co ja mogę zrobić aby nie pomóc kobiecie w głębokiej potrzebie? - zaśmiał się wesoło jakby nie pierwszy raz był w takiej sytuacji.

- Mówiłam żebyście ogarnęli herbate i stół… - lekarka zrezygnowana pokazała na kuchenkę z czajnikiem, następnie na zlew z kranem jakby połączenie tych dwóch punktów nie było zbyt specjalnie skomplikowane. Westchnęła widocznie zirytowana.
- Do cholery, za trudne… - ze złością złapała czajnik i sama podeszła do zlewu aby go napełnić wodą.

- Oj co się stało? No będzie ta herbata pięć minut później. Co to jest pięć minut na całą noc? - Dave machnął ręką dając znać, że nie widzi potrzeby przejmować się takim drobiazgiem. Jego kolega trzepnął go w ramię i jak już z nastawianiem wody na ów napar niewiele mogli pomóc to chociaż zaczęli zgarniać swoje rzeczy ze stołu aby było przy czym usiąść.

- To może w łóżku też sama sobie poradzę, a wy sobie pogadacie - usłyszeli bzyczenie spod zlewu. Dziewczyna skończyła z wodą i wstawiła czajnik na gaz. Następnie schyliła się i włączyła piekarnik z zapiekanką w środku. Widok jedzenia poprawił jej humor odrobinę. Herbata, żarcie… i nie spinać się.

- Spokojnie dziewczyno, do łóżka to jeszcze dojdziemy. Na razie jesteśmy w kuchni. Ale rozumiem, że cię ciągnie. A w ogóle masz ten towar co mówiłaś? - Moore nie tracił dobrego humoru i dalej nawijał w swoim stylu.

- Spokojnie, zjedzmy coś. Pogadajmy. Napijmy się. Na wszystko przyjdzie czas. - były porucznik wolał chyba uspokoic sytuację i skoro wyglądało, że zaraz będzie późna kolacja to chciał na nią poczekać.

- Właśnie, chodź tu usiądź to zobaczysz, że od razu wszystko zrobi się lepsze. - Dave zachęcił gospodynię aby usiadła obok niego.

Jobin rzuciła łysolowi kwaśne spojrzenie przez ramię.
- Nie, oczywiście że nie mam. Ty była tylko ściema żeby wam zepsuć piątkową przepustkę - prychnęła wracając do grzebania w szafkach i szufladach. Wyciągała po kolei talerze, kubki, cukiernicę, słoik z piklowanymi warzywami, jakieś słoiczki z sosami domowej roboty. Nosiła to na stół, a będąc obok rzuciła tam też woreczek od Juls.
-Jak mówię że coś mam to znaczy że to mam. Dbam o swoją reputację i nie lubię robić z gęby cholewy… co chcecie pić? Mam whisky, wódkę i resztkę likieru.

- A daj ten likier. Dawno nie piłem. - zdecydował dowódca po chwili wymiany spojrzeń z kolegą. Podszedł do niej bliżej tak, że stanął tuż obok niej. - Coś ci pomóc? - zapytał nachylając się ku niej jakby chciał z bliska zobaczyć jej twarz.

- Jest w szafce nad lodówką - odpowiedziała spinając się gdy podchodziło. Położone na blacie dłonie zakrzywiły się i po kuchni poszedł mało przyjemny odgłos z jakim paznokcie zadrapały o blat. Lekarka opuściła głowę i odetchnęła bardzo powoli, zamykając oczy.
- Doskonale zdaję sobie sprawę po co tu jesteście, dlaczego zgodziliście się przyjąć zaproszenie i zmienić plany na wieczór… denerwuje się, dobrze? Wbrew pozorom nie jest to zwyczajowa sytuacja, staram się na razie nie myśleć o konsekwencjach długofalowych, ani w ogóle nie myśleć. Tylko mi nie wychodzi. Nie wycofuje się, żeby nie było.

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Nie myśl o tym za bardzo. Chodź, strzelimy po kielichu to wszystko będzie łatwiej i samo pójdzie. Jak w “Syrence”. Samo pójdzie. - położył jej swoje dłonie na ramionach i uśmiechnął się lekko. Złapał ją za dłoń i dał znać aby poszła z nim do tej lodówki i likieru.

- Z nami nie zginiesz. Ale jak wolicie sami to mogę tu poczekać, nie przejmujcie się mną. Tylko zostawcie koleżankę butelkę aby nie było smutno. - Dave dorzucił coś od siebie żartobliwym tonem jakby był gotów odłączyć się od zabawy jeśli to by miało zmniejszyć stres gospodyni.

Jobin popatrzyła na nich obu przez dłuższy moment, dając się prowadzić do szafki z butelkami. W końcu się uśmiechnęła i jakby trochę przestała spinać. Przytakiwała Wingfieldowi, zbierając kieliszki a jemu zostawiając flaszkę. Będzie dobrze, przecież to był jej pomysł. Głupio się wycofywać tuż przed samym startem. Zresztą nie chciała się wycofywać.
- I tak po prostu oddajesz mi Tommy’ego z jego świetnym kuprem za flache? Nie poznaję kolegi, czy coś dolega? Gorączka? Zwidy i haluny? Bo bredzić zaczynasz… albo to misterny, podstępny plan. My się zmęczymy i uśniemy, a wtedy ty wpadniesz od zaplecza robiąc dywersję na dwa fronty - wyszczerzyła się na całego do łysola.

- Eh dziewczyno, jak ty nic o mężczyznach nie wiesz. No a przynajmniej o nas dwóch na pewno. Zwłaszcza o mnie. - Dave zaczął jakby był jakimś mędrcem przemawiającym do młodej akolitki. Przejął od niej swój kieliszek a potem go podstawił jak milczący towarzysz rozlewał ten likier gospodyni do trzech naczynek.

- No to… Za spotkanie! - Tom wzniósł toast i obaj szybko wypili słodkie, gęste procenty. Po czym sapnęli z zadowolenia i od razu polali drugą kolejkę prawie kończąc zaczętą wcześniej butelkę.

- Nie bój się wszystko ci wyjaśnię. Masz jakąś muzę? Coś do popląsania? To będzie łatwiej. Zobaczysz, zaufaj mi. Wszystkim się zajmę. - powiedział Moore wracając do swojego mentorskiego tonu.

- No tak, można coś włączyć. - Wingfield przytaknął zgadzając się z takim pomysłem dla rozluźnienia atmosfery. Z całej ich trójki to trzymanie luzu i fasonu chyba najlepiej właśnie wychodziło prawie łysemu zwiadowcy.

- Dochodzi 22:00 i cisza nocna. Poza tym pamiętajcie kto mieszka pod spodem. Jeśli szybko zaśnie istnieje szansa że prześpi do rana i go nie obudzimy przez co nawet się nie zorientuje w sytuacji. I uprzedzając Tommy, tak. Dla niego w pewnym sensie zawsze będę miała piętnaście lat jak wtedy kiedy mnie zabrał ze sobą z Paryża. - Jobin podrapała się po policzku, a potem wstała żeby się zakręcić przy zaczynającym gwizdać czajniku. Zalała herbatę, wyjęła z piekarnika zapiekankę. Zapachy w kuchni zrobiły się jeszcze intensywniejsze i podrażniały żołądek.
- Jedzcie, smacznego i… wezmę Hyper i samo pójdzie, nie? Działa po około pół godziny wedle opowieści z pierwszej ręki. Ale skoro jeszcze zostajemy w kuchni przejdziemy przez etap rozmowy, potem prysznic. Przynajmniej ja muszę się umyć, leciałam do was praktycznie prosto ze szpitala. - postawiła przy każdym kubek z herbatą i usiadła na swoim miejscu.

- O. Ładnie pachnie. I wygląda. - obaj wydawali się być przyjemnie zainteresowany tym co gorącego pojawiło się na talerzu ale chociaż nozdrza i ręce ich świeżbiły to dali się grzecznie obsłużyć gospodyni. I na chwilę rozmowa zamarła albo skoncentrowała się na tej późnej kolacji. Na Amelię można było pod tym względem liczyć no i widać było, że chłopakom ta zapiekanka smakuje i w ten pierwotny wręcz sposób znany od czasów gdy jaskiniowcy dzielili się jedzeniem zbliżała ona ludzi do siebie i poprawiała humory a i zaufanie do siebie rosło.

- Dobra rzecz. - pokiwał głową Thomas dając znak, że mu smakuje. Kumpel też wciągnął już pierwszy kawałek i zabierał się za kolejny.

- A z tą muzą to wiesz. Nie musi być głośno. Aby coś leciało. Pokażę ci sztuczkę jaką ten pacan od lat nie może się nauczyć. Nie wiem kto go zrobił dowódcą albo oficerem. Jak wszystko nadal trzeba mu tłumaczyć i pokazywać. Jak dziecku. - Moore mówił trochę niewyraźnie przez to, że intensywnie przeżuwał kawałek zapiekanki ale nawijał ze swadą jak zwykle. Wcale nie przejmując się, że ten o jakim mówi siedzi tuż obok. W pewnej chwili przerwał, nachylił się nad stołem i ściszył głos jakby chciał podzielić się z gospodynią jakimś sekretem. Ale nie było mowy by siedzący obok Wingfield mógł tego nie usłyszeć.

- Tak, tak, tak kochanie ja wiem i wszystko rozumiem. - powiedział wyrozumiałym tonem pełnym współczucia kładąc swoją dość chropawą w dotyku dłoń na znacznie delikatniejszej dłoni lekarki jakby chciał dodać jej otuchy. - Gdyby nie ten kloc to już dawno byśmy hasali w łóżku. Wiem, wiem, spowalnia nas. Ale daj mu jeszcze szansę. Nie skreślaj go tak od razu. Jest powolny ale jak już się rozkręci to daje czadu. Miej zrozumienie dla tych wolniej myślących. Jest oficerem, wiesz jak to z nimi jest. - powiedział konfidencjonalnym tonem jakby tylko obecność kolegi wstrzymała ich oboje przed zaczęciem harców w sypialni. No ale opis brzmiał jakby kolega obok był nieco opóźniony w rozwoju i wymagał specjalnej troski. Kolega zaś westchnął, pokręcił głową i sięgnął po nowy kawałek zapiekanki więc chyba to nie było dla niego jakaś nowość.

Dominique przygryzła wargę, śmiejąc się cicho pod nosem. W opowieściach kaprala jego porucznik był raczej figurantem, nie to co wszędobylski podoficer jaki już dawno powinien zostać co najmniej kapitanem tylko nie chciał kumpla dołować.
- Na moje oko panu porucznikowi niczego nie brakuje - mruknęła wesoło upijając gorącej herbaty. Wsuwała kolację aż jej się uszy trzęsły i podpatrywała na obu kompanów nad michy.
- Robi naprawdę dobre wrażenie, nie uważasz? - spytała Moore’a ze słodką miną blondynki.
- I nie na łóżku, przeniesiemy materac na ziemię… o jakiej sztuczce mówisz?

- Robi dobre wrażenie? - kapral przez chwilę przeżuwał w milczeniu obserwując siedzącego obok oficera jakby widział go pierwszy raz w życiu. Albo próbował na niego spojrzeć pod jakimś nowym kątem. Ten jadł w milczeniu i zerkał to na jedno to na drugie z nich czekając co wyjdzie z tej dyskusji. Za to przed chwilą uśmiechnął się ciepło do blondynki i wskazał na nią i jej słowa swoim widelcem jakby chciał podkreślić kumplowi jej słowa na swój temat.

- No powiedzmy ujdzie w tłumie. - zgodził się łaskawie po czym pochylił się do kumpla i uderzył znów w ten konfidencjonalny ton. - Widzisz jakie chody ci u niej wyrobiłem? Już cię zaczyna bronić jak przed chwilą rzucała w ciebie garami jak ją zdenerwowałeś. Laska mięknie, jest już prawie nasza. Tylko tego nie spartol. - powiedział zupełnie jakby siedzieli tylko we dwóch i obgadywali jakąś dziewczynę jaka im obu wpadła w oku a ta oczywiście tego nie słyszała. A już na pewno nie siedziała przy tym samym stole.

- A sztuczka no to bez muzy nie przejdzie. Przykro mi złotko, takie są zasady. - wyprostował się i władował sobie do ust kolejny kęs zapiekanki wracając do normalnego tonu rozmowy.

- Nie mów że masz pod spodem skórzane stringi i zrobisz nam mały streaptese dla podgrzania atmosfery oraz wprowadzenia nastroju. Dlatego ta muzyka i bez niej nie pójdzie - Jobin uniosła obie brwi. Wyglądała na zdziwioną i zaintrygowaną jednocześnie.
- Włożył stringi? - pochyliła się do Wingfielda pytając szeptem na tyle głośnym aby ten trzeci usłyszał.

- Hmm… - dla odmiany teraz Wingfield zamyślił się jak kolega przed chwilą. Tylko w sprawie jego potencjału do zakładania skórzanej bielizny. Wyglądało jakby pytanie uznał za całkiem zasadne. Teraz kapral czekał ze stoickim spokojem na odpowiedź swojego towarzysza.

- Właściwie to nie jestem pewien czy cokolwiek wkładał. - Thomas odparł z pełną powagą ale takim samym szeptem jak padło pytanie.

- Chcesz maleńka to sama sprawdź. Ale aby było uczciwie to potem ja sprawdzę co ty tam masz pod spodem. - kapral nie czuł się zażenowany. Wręcz przeciwnie. Zachęcająco wskazał obiema dłońmi na swoje spodnie ale potem skinął podobnie na podołek gospodyni.

- Ej, zapominasz że jest nas trójka, nie dwójka i żeby było sprawiedliwie to Tommy’ego też trzeba sprawdzić czy przypadkiem nie oszukuje albo kantować nie zaczyna. Sprawdzimy cię, potem jego… a potem, niech już stracę, pozwolę sprawdzić siebie i wszyscy będą zadowoleni - dziewczyna zaśmiała się przegryzając zapiekankę.

Moore zamyślił się jakby brał udział w negocjacjach na nie wiadomo jak wysokim szczeblu. Też przeżuwał swój kawałek zapiekanki i zerkał na blond negocjatorkę. Na oficera siedzącego obok. Przeżuł, przełknął, popił świeżą herbatą i westchnął głęboko.

- Masz rację. Z tymi oficerami to nigdy nic nie wiadomo. Zawsze trzeba ich pilnować czy czegoś nie chcą zmalować. Albo już zmalowali. - powiedział poważnym tonem jakby szedł na wielką ugodę w tej sprawie. Po czym mądrze pokiwał głową i znów “dyskretnie” nachylił się do kamrata.

- Widzisz stary? Trochę bajery i jak panna mięknie? Już sama chce nam się dobrać do rozporków. Widzisz jak ci ją wystawiłem? - rzucił półgłosem jakby znów wszystko przy stole było tylko jego wyłączną zasługą.

- Sprawdzamy we dwójkę tego trzeciego, aby było sprawiedliwie - Jobin udała że absolutnie niczego nie słyszała. Zjadła kawałek zapiekanki z widelca po czym dodała bardzo miłym głosem.
- Ja i Tommy sprawdzimy Dave’a, potem Dave i ja sprawdzimy Tommy’ego. Następnie wy dwaj zrewidujecie mnie. Liczę że ani pan porucznik, ani pan kapral nie przenoszą ze sobą kontrabandy, ale to sprawdzimy, prawda? Bardzo dokładnie, bo należy zawsze być sumiennym w wykonywaniu swoich obowiązków. Szczególnie gdy jest się lekarzem i działa dla dobra społeczeństwa.

Nastała chwila ciszy gdy obaj jej goście wysłuchali jej oferty a potem popatrzyli na siebie nawzajem namyślając się przez chwilę. Jeśli dali sobie jakieś nieme znaki to blondynce to umknęło. Ale jak się odwrócili twarzami znów ku niej to odezwał się ten krócej wygolony.

- No dobrze. Myślę, że mógłbym się zgodzić na taki układ. Ale nalgeam by to lekarskie dłonie profesjonalistki dokonywały oględzin. Wtedy będziemy mieć pewność, w uczciwy osąd przeprowadzony przez tą samą osobę. - kapral nie przerywał swojego tonu zawodowego negocjatora zupełnie jakby chodziło o jakieś komisyjne sprawdzanie jakości mąki w magazynie żywnościowym czy coś równie istotnego.

Domino zrobiła minę jakby się naprawdę zastanawiała nad propozycją i snuła plan działania.
Z westchnięciem zadumy pokręciła głową.
- Wy jesteście wojskowi, ja cywil. Nie znam waszych procedur oraz metod. Wpierw pan porucznik musiałby mi pokazać na przykładzie kolegi jak się te oględziny przeprowadza - znowu upiła herbaty, a homeopatyczne ilości alkoholu zaczęły już działać rozluźniając mięśnie przez co kij z tyłka wypadał sukcesywnie.
- Gdybym zaczęła tak sama jeszcze bym coś zepsuła, albo was naraziła na uszczerbek na zdrowiu lub godności, a lekarz ma pomagać, nie szkodzić. Tak się nie godzi. Pozwólcie jednak że przedstawię kontrpropozycję. Do wspomnianych przez was oględzin zabierzemy się następnym razem, a dziś to wy przeprowadzicie mi szybkie szkolenie instruktażowe w węźle sanitarnym - widelcem wskazała na łazienkę i patrzyła z zaciekawieniem na obu kompanów.

- Szybkie szkolenie instruktażowe. W węźle sanitarnym. - kapral zmrużył oczy i wpatrywał się w drzwi do łazienki jakby próbował ocenić co tam się kryje i jak to pomieszczenie może się nadawać do takiego szkolenia o jakim była mowa. Po czym odwrócił się do swojego porucznika i znów się naradzali spojrzeniem.

- A te szkolenie to tak na sucho? Czy coś jednak łykniemy na wzmocnienie? Bo mówiłaś, że to jednak nie działa tak od razu. - spojrzał na lekarkę jakby chciał znać ten detal przed podjęciem decyzji.

- Skończymy jeść, przygotuję nam prochy na rano żeby potem mieć wszystko gotowe. Wy ogarniecie sypialnię i materac w tym czasie. Na deser weźmiemy po cukierku i zaczniemy szkolenie - zadecydowała po chwili namysłu, skubiąc zębami dolną wargę.
- Od czegoś trzeba zacząć, przygotować i wprowadzić odpowiednie warunki. Odpowiada wam taki plan?

- Pewnie. - tym razem pierwszy zareagował Wingfield uśmiechając się łagodnie i zgadzając się prawie od ręki. Kolacja zaś zbliżała się do końca. Jeszcze zapiekanka była na stole, jeszcze nawet była ciepła ale albo się goście już nią nasycyli albo zaczynali mieć inne priorytety niż jedzenie. Co zdradzało ich coraz weselsze usposobienie i gotowość do współpracy w przygotowaniach do końcówki wieczoru i jutrzejszej pobudki.

- A tam z Amy wszystko gra? Nie będzie z nią żadnych kłopotów? - zapytał jeszcze Thomas machając mniej więcej w stronę pokoju zajmowanego przez australijską współlokatorkę gospodyni. Jakby chciał się upewnić, że na tym polu też mają swobodę działania.

- Rozmawiałam z nią, powiedziałam co i jak. Życzyła nam dobrej zabawy i przygotowała oprócz kolacji dla nas zatyczki dla siebie. Rano nas dobudzi, czyli wszystko pod kontrolą, ustalone i bez żadnych kłopotów - Domino uśmiechnęła się wesoło dopijając herbatę.
- Swoją drogą nie wiem czy słyszeliście, ale na najbliższy kwartał szykuje się całkiem sporo roboty. Za tydzień w poniedziałek rusza grupa zwiadowcza do Ardlui, a ja i Manisha razem z nimi. Wracamy, przepakowujemy się… wsiadamy na łódź i płyniemy na wyspę Man. Chyba że zabezpieczenie stacji zajmie krócej. Podróż morska rusza na początku kwietnia. Uda się założyć przyczółek to ruszymy dalej, na Stary Kontynent. Admiralicja oficjalnie przyznała, że kończą się nam zapasy i trzeba szukać alternatyw na południu póki jeszcze jesteśmy w stanie wystawić dobrze zaopatrzone grupy poszukiwawcze. - sapnęła krótko, odkładając pusty kubek na równie pusty talerz.
- Moglibyście się zgłosić i też płynąć, pewnie będą szukać najpierw ochotników, a dopiero potem dadzą rozkazy uczestnictwa. Miałabym was na oku, a wy mnie. Pod ręką gdyby zaszła potrzeba działań doraźnych… nie grzeje wcale wizja utknięcia gdzieś na skałach z obcymi, albo co gorsza bandą mruków którzy sobie uwidzą robić ze mnie mebel do przesuwania bo przecież jestem cywilem. Wtedy będę zmuszona im naprostować światopogląd, zrobi się niezręcznie. Jeszcze się poobrażają, wrócą wpław i wujek obedrze mnie ze skóry… dobra, nie aż tak brutalnie, ale z pewnością będzie się godzinami gapił tym oceniającym wzrokiem pełnym zawodu. - wstała od stołu żeby zebrać naczynia i wsadzić je do zlewu.
- Tęskniłabym - dodała cicho odchodząc pod szafki.

- Oo. - obaj goście wydawali się być zaskoczeni tą ilością rewelacji przekazanych przez blond gospodynię. Bo się zapowiadało wyprawa za wyprawą. I to takie dalsze i większe niż takie zwykłe, standardowe patrole dookoła bazy czy od czasu do czasu wyprawa do Glasgow.

- Na wyspę Man? I do Ardlui? I to taka oficjalna wyprawa? No, popatrz… - porucznik w stanie spoczynku zastanawiał się nad tym wszystkim. W końcu w większości spraw nawet jak się naradzali w swojej dość nieformalnej grupie łowców robali to i tak ostateczna decyzja zwykle należała do niego. Chociaż najczęściej była zbieżna z opinią reszty grupy.

- O to ważniakom kończy się stajtaśma i postanowili posłać po nową? No wreszcie się zorientowali, że trochę ostatnio trudno o nowe gadżety. - zaśmiał się nieco złośliwie Moore. Ale obaj nad tym chwilę myśleli.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline