Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-06-2022, 02:07   #10
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- Za tydzień do Ardlui? A na tą wyspę w kwietniu. Mhm. I wy też dołączacie? No kto wie? Może. Jak będą brać takich łapsów jak my. Zobaczymy. Ale jak my nie mamy żołdu to by nam się przydało coś do kieszeni. - Thomas chyba byłby skłonny chociaż spróbować wysłać takie zgłoszenie no ale nie był do końca pewien czy admiralicja co firmowała te wszystkie wyprawy będzie brać prywaciarzy spoza budżetówki.

- Ale na Kontynent to chyba nie popłynął. Za Kanał? No nie wydaje mi się. Te wojskowe gruchoty to w ogóle chyba przyspawali do tych cum przez ostatnie 10 lat. Nigdzie nie wypływały. Ciekawe czy w ogóle mogą jeszcze pływać. A co dopiero tak daleko, że za Kanał. - Dave powątpiewał w zdolności marynarki do utrzymania swoich maszyn na chodzie, zwłaszcza w perspektywie dalszego rejsu niż na wyspę Man która jeszcze była w miarę blisko.

- I tak trzeba by pogadać z resztą. Jutro można jak wrócimy z Rhu. Zanim wyjdziemy z bazy to powinno być jeszcze czasu na to. - Wingfield wzruszył ramionami bo tak ważną decyzję wypadało omówić z resztą ich bandy a nie decydować w pojedynkę czy we dwóch.

Domino postawiła talerze w zlewie tak, że głośno brzdęknęły. Oparła dłonie po obu jego kantach i nabrała powoli powietrza bo teraz naprawdę zechciała zacząć rzucać garami. Najlepiej w starych pryków siedzących w radzie dowodzenia.
- Mają miesiąc żeby je naprawić to niech ruszą dupę i wezmą do pracy. Skoro Admiralicja zleca zadanie muszą się wywiązać. Wreszcie, do jasnej cholery! Pięć lat temu powinni zacząć. Potrzebujemy zapasów, ludzi, leków i wszystkiego co da nam szansę na migrację na południe i przeżycie godnie do tego czasu… z roku na rok robi się coraz gorzej, a te durne fiuty obrastają w piórka udając do kurwy nędzy wielkich strategów. Włodarze i panowie życia, jak ta głupia dziwka wożąca się po mieście i marnująca benzynę dla kaprysu. Zwykle nikomu źle nie życzę, a ją mam nadzieję zobaczyć rozpieprzoną na kawałki. Tępa szmata równie tępa co jej stary. - warknęła opuszczając głowę z przymkniętymi oczami. Stała tak chwilę póki nie przeszła najgorsza złość. Westchnęła wreszcie i obróciła się opierając o zlew plecami, a potem osunęła się na podłogę, patrząc na podłogę gdy obejmowała kolana ramionami.
- Oni się bawią i rozpieprzają żelazne rezerwy, a ja od dwóch tygodni próbuję zdobyć zgodę na leczenie pacjenta. Ostra białaczka limfoblastyczna, uwarunkowana genetycznie. Nastąpiła translokacja t9:22 powodująca powstanie chromosomu Philadelphia… idzie szybko. Nowotwór zajął już węzły chłonne, rdzeń kręgowy i tkanki pozawęzłowe. Jeśli nie zaczniemy terapii na dniach umrze w przeciągu trzech miesięcy i będzie nieludzko cierpiał aż do samego końca. Przedstawiłam radzie historię jego choroby, wszelkie możliwe wyliczenia oraz symulacje… a oni stwierdzili że niestety w obecnej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na włożenie w jednego człowieka takiej ilości leków, płytek krwi i samego osocza. Odwołałam się od decyzji i gówno, żałują nawet na testy zgodności do przeszczepu. Cytując: musimy zostawić rezerwy dla kluczowego personelu logistycznego oraz na wypadek gdyby doszło do zamieszek. Przy ograniczonej populacji bazy należy racjonować zużycie krwi która w pierwszej kolejności idzie do osób z sektora wojskowego jak tych stanowiących gwarant naszego bezpieczeństwa. Koniec cytatu. Z wujem niewiele wskóramy bo jest nas tylko dwójka i to on jest tym który coś znaczy. Ja tylko pieprzonym konowałym któremu nie pozwalają pomóc pacjentowi bo nie rokuje powyżej 15% i trzeba oszczędzać pieprzone leki. To po cholerę w ogóle kogokolwiek leczyć? A gdyby zachorował ktoś z rodziny Admiralicji śpiewka byłaby kompletnie inna. Wtedy ruszyliby niebo i ziemię, ale że to tylko syn roboli z fabryki to niech zdycha… on ma tylko siedem lat, chce zostać lekarzem żeby pomagać innym i w grudniu ma urodziny do których nie dożyje. - w końcu oparła potylicę o szafkę, gapiąc się w sufit zrezygnowana.
- Musimy się stąd wynieść, zimy robią się coraz dłuższe. Jeszcze parę lat i nastąpi totalne zlodowacenie. Na południu jest jeszcze szansa przetrwać. Uprawy hydrofobiczne nie wyżywią wszystkich, a gdy zabraknie energii z reaktorów zaczniemy zjadać siebie nawzajem.

- Ja tam zawsze lubiłem wakacje w tropikach i egzotyczne panienki. A kiepski ze mnie Szkot czy Eskimos by sobie przez pół roku dupę w śniegu odmrażać. Ja tam mogę się stąd bujnąć, nie zamierzam tu umierać ze starości pod zwałami śniegu. - Dave odparł wesoło i niefrasobliwie dając znać, że niekoniecznie uważa Clyde za swój dom w którym chce dożyć swoich dni. Zwłaszcza jakby była jakaś cieplejsza alternatywa.

- Gdzie indziej może być cieplej. Tam na południu. Ale albo będzie puste i trzeba będzie zaczynać od zera albo zajęte i wtedy… No cóż… - Thomas pokręcił głową i wzruszył ramionami bo w takim scenariuszu to nie on by podejmował decyzje na skale społeczności całej bazy. Co najwyżej byłby jakimś drobnym trybikiem w tej machinerii.

- Tego dzieciaka co mówisz szkoda. Ale co zrobisz? Na zewnątrz nie jest lepiej. To oni nam zazdroszczą a nie my im. A i przed Impaktem takie rzeczy się zdarzały. Nie uratujesz każdego. Przykre ale taka jest prawda. Dobra nie chcę być niemiły ale chyba mieliśmy coś do zrobienia na ten wieczór i noc no nie? - Moore pokręcił głową i popatrzył na siedzącą na podłodze lekarkę. Albo niezbyt go ruszał los małego pacjenta jakiego w ogóle nie znał albo kalkulacja mu mówiła, że takie są realia i niewiele się tu poradzi. Jego kumpel popatrzył na niego, w końcu wstał i podszedł do gospodyni.

- Chodź. Wstawimy tą wodę na prysznic. - powiedział wyciągając ku niej dłoń aby pomóc jej wstać na nogi.

- A gdyby to było twoje dziecko też byś wyłożył lachę i zrobił sobie potem nowe? - Jobin popatrzyła na łysola zimno.
- Kiedyś nie musiałabym żebrać o leki dla niego.

- Ale nie jest moje. Więc to nie moja sprawa. - Dave wzruszył ramionami i popatrzył na siedzącą lekarkę. Rozłożył ramiona dając znać, że dla niego sprawa jest zbyt obca i abstrakcyjna aby czuł się z nią związany.

- Mówię ci, nie da się uratować wszystkich. I nigdy się nie dało. I to się raczej nie zmieni. Więc ten chłopak to tylko jeden z wielu takich przypadków. Przejmujesz się nim bo go znasz. A ja nie. Więc nie będę ci kitu wciskał, że mnie to rusza. - Moore przestał się uśmiechać i wyglądało, że rozmowa zeszła na tory jakich nie planował i niezbyt mu się podobały.

- Przejmuję się, bo widzę dalej niż czubek własnego nosa i umiem dodawać. Ten pacjent to symbol, kolejny. Więc jeśli tobie się coś stanie zwalniasz mnie z konieczności udzielania ci pomocy, tak? Przecież to bez sensu - blondynka pokręciła głową.
- Tego, że gdy zachorujemy na coś co było kiedyś wyleczalne lub do kontroli, zostaniemy zutylizowani jak śmieci. My, nasi najbliżsi, dzieci, rodzice. Każdy po kolei, więc po co w ogóle zawracać sobie kimkolwiek głowę? Przecież to tylko mięso które nic nie znaczy. Wy nic nie znaczycie, ja nic nie znaczę. Dla siebie też, bo jeśli się przywiążemy do kogokolwiek zrobimy głupotę. Zero więzi społecznych, zero związków. Zero nowych rodzin, bo po co. Kasa dla dziwki za numerek, butelki wódki i udawanie że cokolwiek jeszcze można poczuć. Jasne że nie da się uratować wszystkich, nigdy się nie dało. Ale to już dzielenie na równych i równiejszych, wiązanie rąk. Nie widzisz dokąd to prowadzi?

- Może widzę, może nie widzę. Jakie to ma znaczenie? Kogo to obchodzi? Jestem tępym chujem. Tępym trepem. Robię swoje póki mogę. Próbuję wykonać swoje zadanie i nie zawieść mojego zespołu. A potem wrócić i się zabawić. A potem znów wyjść na kolejna misję. Robimy świetną robotę. Przynosimy ochłapy tym mózgowcom aby mieli co włożyć pod mikroskop. Nie wiem czy coś z tego będzie. Fajnie jakby coś z tego wyszło dobrego. Ale do cholery nikt nas nie pyta ile nas to kosztowało. Tak działa system złotko. My robimy swój puzzel jak łapiemy te robale, jajogłowi robią swój jak biorą to pod mikroskop, ty robisz swój jak działasz w szpitalu. I nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie wszystkich da się uratować. I szczerze mówiąc to pierdole całą resztę bazy. Zależy mi na tym o dryblasie i reszcie mojej paczki. Może paru osobach poza nią. Choćby na tobie. Ale reszta mi zwisa. Jakbym coś mógł pomóc może bym pomógł. Ale nie mogę. Ktoś odwali kitę? No to odwali. Co mnie to? Nie znam gościa. Myślisz, że on by się przejął jakby jutro jakiś robal rozpruł mnie na pół? Albo urwał łeb jemu? Nie sądzę. Więc mi to zwisa. Kiedyś mi się nie uda. Będę miał trochę za mało szczęścia, trochę za dużo pecha, będę trochę za wolny albo będę miał za mało ammo w magu. I coś mnie w końcu rozwali. Ale na razie cieszę się życiem. Chodzę do “Magnum” i “Syrenki”. Bzykam fajne panienki. A potem chodzę na kolejną akcję. Taka dola. - zwiadowca wyrzucił z siebie całkiem długą i dość impulsywną litanię. Jakby gospodyni sprowokowała go do uzewnętrznienia myśli jakie zwykle trzymał schowane pod kluczem nawet przed samym sobą. W końcu wstał i wyciągnął paczkę fajek.

- Można tu u ciebie jarać? Czy trzeba na balkon czy co? - zapytał machając rzeczoną paczką.

- Jaka to różnica? I tak na zewnątrz prawie nie ma czym oddychać więc trujemy się po prostu wychodząc na ulicę. Pal tutaj tylko nie rzucaj na podłogę, weź szklankę. Wam przynajmniej nie wydzielają kul i nie każą lecieć na wroga z nożami bo trzeba oszczędzać - Domino prychnęła ze swojego miejsca na podłodze. Przetarła twarz dłonią, mając wrażenie że zaraz pęknie jej głowa. Tyle, jeśli chodzi o wyluzowanie i zapomnienie o minionym tygodniu.
- Wszyscy wiemy czym ryzykujecie, ale ludzie mają to w dupie bo każdy ma swoją rolę do wykonania i obchodzi ich tylko własna wygoda. Wszystkich się nie uratuje - powtórzyła za nim przedrzeźniając wcześniejsze słowa. Westchnęła krótko, kręcąc głową.
- Chcę mieć środki i możliwość aby chociaż spróbować kiedy zajdzie taka konieczność, bo każde życie jest wartościowe i o każde należy walczyć. Nie tylko o te których absencja w Clyde spędza mi sen z powiek… i dla jakich sama kradłabym leki z magazynu gdyby zaszła taka konieczność. Wtedy rada mogłaby się pieprzyć, najwyżej by mnie powiesili albo zamknęli na długo. Życie to coś więcej niż chodzenie na akcje, zabawy w klubach i powrót na akcje. Myślisz, że do diabła nie martwię się gdy milczycie po tydzień aż nagle Amy przynosi wasz uwalony na rudo szpej i mówi że weszliście w czerwoną mgłę? Ale jak widać jestem ta głupia, naiwna i tak dalej - mruknęła nie patrząc na kompanów a na okno za którym pośród czerni nocy kotłowały się szaro-białe płatki śniegu.
- To był głupi pomysł, wybaczcie kłopot. Myślałam… - sapnęła po chwili przyjmując pozę lekarza bo tak było łatwiej.
- Jak widać nie należę do trzeźwo myślących ludzi, pomyliłam się. Nie umiem wyluzować, nie dam rady odciąć zbędnego balastu przez co marnuję jedynie wasz czas. Przykro mi, naprawdę próbowałam. - odwróciła się patrząc na nich na zmianę.
- Dziękuję za fatygę, weźcie Hyper i idźcie się zabawić. Z prochami w kieszeni bez problemu znajdziecie chętne do przetestowania, jeszcze nie ma północy. Ja wystarczająco waszego czasu wolnego zmarnowałam.

Obaj milczeli przez dłuższą chwilę. Moore podszedł do szafki i wyjął jakąś szklankę aby zrobić z niej popielniczkę. Potem odpalił szluga i podał pytająco kumplowi. Ten po chwili zastanowienia sięgnął po fajka po czym zwiadowca gestem poczęstował gospodynię. A potem odpalił swojego. W kuchni rozszedł się charakterystyczny zapach palonego tytoniu. I echo milczących myśli jakie kotłowały się wewnątrz czaszek całej trójki.

- Nie no. Powiesić by cię nie powiesili. Za kraty też bez sensu wrzucać darmozjada. Więc pewnie by cię wygnali. - prychnął Dave jakby próbując jakoś rozładować tą kumulację kiepskich emocji. Mógł mieć rację. Odkąd uszczelniono granice bazy to za najstraszniejszą uważano karę wygnania z tego stosunkowo bezpiecznego i całkiem przyjemnego dla życia miejsca.

- No a nam odkąd przeszliśmy na prywatną działalność to nie jest tak lekko. Wcześniej mieliśmy szpej z magazynu marynarki. A teraz wszystko musimy kupować za swoje. Czasem to tak wygląda jak wydzielanie każdej pigułki. - odezwał się w końcu oficer który milczał przez tą burzliwą wymianę zdań między pozostałą dwójką.

- Tego dzieciaka szkoda. Ale nie wiem jak byśmy mogli mu pomóc. Jak wiesz jak to powiedz, może coś się uda. Nie zrozumiałem z połowy tego co o nim mówiłaś. Poza tym, że nie jest dobrze. - Thomas ukucnął obok gospodyni i chyba chciał jakoś dodać jej otuchy i zaoferować chociaż symboliczną pomoc skoro tak jej zależało na tym małym pacjencie.

- A z Hyper no bez jaj. Mieliśmy razem wziąć. A potem razem się zabawić. Jak masz nas wywalać bo cię wkurzamy to spadamy. I zostaw sobie Hyper na następną okazję. Ale nawet jak nas nie chcesz dzisiaj więcej oglądać to nie dygaj, jutro rano zrobimy swoją robotę. No chyba, że masz kogoś na zastępstwo. W końcu z tym chłopakiem to jak ten kloc mówi, nie wiem jak byśmy mogli ci pomóc. Ale z tą foczką z Rhu to jednak coś możemy, to bliżej naszej zwykłej działalności. - rzucił Moore do wciąż siedzącej na podłodze lekarki. Brzmiało jakby był gotów iść na ugodę w tej sprawie chociaż nie za wszelką cenę. I mimo wszystko wolał nie puszczać dwóch lekarek samopas jutro poza w miarę bezpieczne mury bazy.

Przez chwilę blondynka gapiła się spode łba na obu trepów i zaciskając szczęki słuchała bez wstawek własnych. Pod koniec zgrzytnęła zębami, odmawiając papierosa.
- Jedyne co można dla tego chłopca zrobić to trzymać na morfinie i pozwolić umrzeć w sposób najmniej bolesny, obok najbliższych. - podniosła się jednym zrywem, uważając aby nie potrącić Toma podczas całego manewru. Wyminęła go, wyminęła Moore’a i podeszła do stołu, wlepiając wzrok w torebkę z tabletkami.
- Życie jest krótkie i okazje które przepuścimy nie powrócą - z zamyśloną miną podniosła narkotyki, kończąc proces trawienia słów pozostałej dwójki oraz ich zachowania. Część napięcia opadła, wyjęła więc jednego tabsa a potem podniosła do ust i połknęła, skacząc oczami od Wingfielda do łysola.
- Przenieście materac i pościel na podłogę, ja przygotuję leki na jutro… a potem prysznic. Nie wkurzacie mnie aż tak żebym was nie zagoniła do umycia mi pleców.

- No! Tak jest! Moja dziewczynka! - Dave zaśmiał się wesoło jakby dobry humor mu momentalnie wrócił skoro rozmowa wróciła na te tematy jakie całą trójkę wywabiły z najpopularniejszego nocnego klubu w bazie do prywatnego mieszkania blondwłosej lekarki.

Ona sama zaś pierwszy raz miała okazję przyjrzeć się Hyper. Julia przekazała go w małym pojemniczku pewnie po jakichś tabletkach. Jakich nie szło zgadnać jak się nie zachowała oryginalna etykieta. Ot, przez ciemne szkło widać było kilka tabletek. A jak otwarła plastikowy korek na dłoń wyleciała jej całkiem zwyczajnie wygladajaca biała tabletka. Jak aspiryna czy coś równie prozaicznego. Chociaż miała drobne, błekitne kropki tu i tam. No i duże “H” na samym środku każdej ze stron. A jak przełknęła to też nie wzbudzało to jakichś ekscytacji. Znów jakby łykała aspirynę czy inny paracetamol. Nic niezwykłego. No ale Julia mówiła, że to nie bierze tak od razu. A i sama wiedziała, że leki podawane drogą doustną potrzebują z minimum kwadransa aby dotrzeć do żołądka i zacząć działać a zanim objawia się w pełni to może upłynąć i kolejny kwadrans. To też nieco pasowało do dzisiejszego opisu syrenki gdy opowiadała to w gabinecie lekarskim.

- Dobra to nie gadaj już tyle i chodź po ten materac. - Thomas trzepnął w ramię kumpla dając mu znak aby wziąć się do roboty i nie prowokować więcej kłopotliwych tematów. Obaj wyszli z kuchni do sypialni Domino aby przenieść ten materac i resztę przygotowując wspólny plac zabaw i posłanie na resztę nocy. Gdzieś tam dobiegało radosne gaworzenie Moore’a który nawijał, że może odejście z marynarki nie było takim dobrym pomysłem bo tam czerwony pluton jaki teraz tworzył trzon Łowców Szarańczy był na państwowym garnuszku. No a sam dzielny zwiadowca już pewnie dawno byłby pułkownikiem albo i admirałem skoro Royal Navy była na tyle naiwna aby kogoś takiego jak Thomas Wingfield zrobić aż porucznikiem.

Domino uśmiechnęła się pod nosem, zostawiając słoiczek na środku blatu. Zakręciła się po kuchni szykując talerzyk na którym ułożyła trzy zestawy proszków wyjętych z kredensu. Lekkie opiaty z paracetamolem aby z samego rana zabić ból ewentualnych kontuzji, witaminy i pobudzające na amfetaminie jakie pomagały dziewczynie przetrwać dwudniowe dyżury jeśli zaszła taka potrzeba. Do swojej kupki dołożyła jeszcze jedną sporą tabletkę aby upewnić się, że dzisiejsza zabawa nie pociągnie za sobą żadnych konsekwencji. Przy talerzyku postawiła trzy szklanki wody, nasłuchując z rozbawieniem gadaniny chłopaków. Gdyby tylko RN dostrzegli z kim mieli przyjemność i niebywałe szczęście współpracować, pewnie powiększyliby zakres szarż aby go odpowiednio uhonorować.
Skończywszy przygotowania blondynka poszła prosto do łazienki. Włączyła światło, rozebrała się, na pralce położyła trzy świeże ręczniki na wszelki wypadek, chociaż wątpiła aby w ferworze zabawy pamiętali o czymś tak trywialnym. W końcu weszła pod prysznic, a ustawiając temperaturę zastanawiała się czy nie będzie im zbyt ciasno. Dla dwóch osób było w sam raz miejsca, trzy już musiały się trochę ścisnąć… no ale chyba właśnie na tym cała zabawa miała polegać. Z niepokojem wymieszanym z ekscytacją weszła pod strumień wody pozwalając żeby ciepły prysznic zmył głupoty kotłujące się w głowie. Szum zagłuszałzagłuszał bzyczenie z dalszej części mieszkania. Pozostali wiedzieli gdzie jej szukać, byli na tyle duzi aby pamiętać o własnej dawce wspomagacza.

Strumień ciepłej, świeżej wody oblewał ciało. I dawał tą charaterystyczną, intymną atmosferę gdy zostawało się resztę świata na zewnątrz. Jeszcze do tego przyjemny zapach płynu do kąpieli i szamponu. Piana ściekająca wzdłuż ciała do stóp i potem do odpływu. Tak, to zdecydowanie pomagało się odprężyć. Zapomnieć o reszcie świata albo zepchnać to na margines świadomości i pamięci. Gdzieś tam za ścianą kręciło się dwóch gości jakich do siebie zaprosiła na noc. Dwóch przyjaciół. Dwóch mężczyzn. I to tak, że mieli zamiar obudzić się razem we trójkę jutro rano. To pobudzało przyjemne oczekiwanie. Ciekawość nowego ciała, przyjemność poznawania go. No i możliwości. Przez szum wody słyszała ich głosy i kroki jak gdzieś tam byli za ścianą. W końcu usłyszała ten odgłos jakiego się spodziewała. I na jaki oczekiwała. Dźwięk otwieranych drzwi do łazienki. Kroki. I przytłumione głosy. Potem szmery ściąganych ubrań. I po chwili za sobą wyczuła ruch gdy któryś z nich stanął tuż za nią. I położył dłoń na ramionach w opiekuńczym geście. Zadrżała.

- Daj. - męska dłoń sięgnęła po myjkę aby przejąć ją od gospodyni. Po głosie poznała Thomasa. Stał tuż za nią, że czuła za sobą front jego ciała.

- Patrzcie go, ledwo przyszedł a już rozkazy wydaje jakby jakimś oficerem go zrobili - blondynka pomamrotała żeby żartem ukryć niepewność. Tak, oczywiście, to był jej pomysł. Bardzo dobry pomysł, taki który miała w głowie odkąd Juls opowiedziała że ma dostęp do Hyper. Oddała jednak gąbkę bez stawiania się czy dalszych fochów. Zamiast gadać obróciła się stając plecami do ściany i otworzyła oczy. Przez strugi wody dostrzegła większą, masywniejszą sylwetkę zaraz przed nią. Dłonie do tej pory zaciskające się nerwowo rozluźniła na tyle, aby jedną z nich położyć mężczyźnie na ramieniu.
- Jak dla mnie możesz dowodzić - dodała z uśmiechem, czując pod palcami ciepłą skórę. Przyjemnie miękką w przeciwieństwie do skóry na spracowanych dłoniach każdego kogo tryb życia zmuszał do ciężkich, fizycznych wyzwań.

- Dziękuję za pozwolenie ma’am. - powiedział z lekkim uśmiechem jakby była jakimś oficerem. Znali się już trochę. Znali wygląd swoich sylwetek, twarzy, dłoni. Ale pierwszy raz widzieli się bez ubrań. I z tak bliska. Więc oboje wydawali się być siebie ciekawi. Zwłaszcza tego co było dla nich nowe i do tej pory było skryte pod ubraniem. I dało się wyczuć tą charakterystyczną fascynację interesującym osobnikiem płci przeciwnej jaki był w zasięgu ręki. Zwłaszcza jak ta fascynacja i zainteresowanie było odwzajemnione.

Dominique Jobin jak na kobietę nie była wcale niska. Właściwie dorównywała wzrostem sporej ilości mężczyzn. Ale jak stanęli naprzeciwko siebie z Thomasem to jakoś dobitnie dało się odczuć, że on i tak jest od niej masywniejszy i z pół głowy wyższy. Widziała trochę znajomy tatuaż na jego ramieniu. Już go jednak czasem widywała gdy był w klubie czy gdzieś gdzie było na tyle ciepło aby pozwolić sobie siedzieć na krótki rękaw. To był typowy tatuaż wojownika i wojskowych jacy lubili sobie tatuować noże, czaszki z beretami i tego typu symbole. Dojrzała te blade pasma blizn na boku, tam gdzie kończyły się żebra. To też w pewnym sensie było znajome. Już je kiedyś widziała. Tylko wtedy to była rzygajaca krwią rana jaką gorączkowo próbowała zacerować. Teraz widziała, że ładnie się zagoiła. Ot, dwie, blade krechy jakie pozostawił jakiś szarańczak. Można było udawać, że od noża czy czegoś takiego bardziej przyziemnego. No i okoliczności oglądania tego ciała były o wiele przyjemniejsze niż cerowanie żywego pacjenta na żywca. Prysznic, gorąca para, zapach szamponu. No i on. Pod tym prysznicem i tym razem bez ubrania. Mimo, że był masywniejszy i cięższy mieli do siebie na tyle zaufania, że nie wydawał się groźny i można było się czuć bezpiecznie.

No i cała reszta. Tors i brzuch. Ramiona i szyja. Biodra i nogi. No i ten męski organ z przodu bioder dobitnie świadczący o zainteresowaniu całą sytuacją. I dotykaną kobietą. Robiło się kojąco i przyjemnie. I podniecająco. No a był jeszcze ten drugi. Stał na środku łazienki, też nagi i gotowy do akcji. Ale jeszcze suchy. Z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem. Ale wbrew swojej nonszalackiej opinii i sposobowi bycia okazał na tyle taktu aby poczekać. Jakby nie chciał spłoszyć gospodyni póki sytuacja się nie rozwinie w interesujący sposób. Widząc, że spotkali się spojrzeniami posłał jej całusa.

- No to uważaj aby się nie poślizgnąć na mydle. - powiedział szczerząc się bezczelnie na całego. A Thomas w tym czasie też tracił tą początkową ostrożność w postępowaniu widząc, że blondynka pod prysznicem coś nie zdradza chęci do ucieczki czy robienia jakiejś histerii. Jego dłonie poczynały sobie z nią coraz śmielej chętnie badając niedostępne do tej pory części jej anatomii a w końcu zbliżył swoją twarz do jej twarzy aby ją pocałować.

Co innego badania lekarskie, co innego widzieć to samo ciało tuż obok w sytuacji skrajnie innej od zwyczajowych warunków. Jobin nie ukrywała rozmarzonego uśmiechu, gdy z początku ostrożnie, a potem coraz odważniej i bardziej natarczywie zapoznawała się z nie do końca obcą sylwetką, jednak w kompletnie nowej sytuacji. Pocałunek też był czymś nowym, chętnie go oddała zarzucając ramiona na barki kumpla… a teraz przyszłego kochanka. Z początku ostrożne badanie smaku ust przeszło w dogłębniejsze działanie przy wsparciu zębów i języka. Naciskiem na kark dała mu sygnał aby zamienili się miejscami dzięki czemu on stanął plecami do ściany, a ona plecami do Moore’a i do niego odwróciła się gdy na chwilę przerwali pocałunek.
- Tylko się nie pomyl gdzie ten zwiad masz przeprowadzić - pokazała mu język, a następnie wyciągnęła rękę żeby złapać jego dłoń i wciągnąć pod prysznic.

- Porządny zwiadowca to do każdej dziury musi zajrzeć. A potem spenetrować. - odparł wyszczerzony łysol jakby wreszcie uwzględniono mu bilet wstępu jaki nabył na początku wieczoru. Chętnie dołączył się do zabawy akurat jak Thomas i Domino poznawali się ze sobą coraz śmielej. Wingfield oparł się plecami o ścianę i już całkiem natarczywie całował usta kobiety badając też dłońmi jej mokre piersi. A i coraz częściej przyciskając ją do siebie albo wsuwając się niżej, na jej brzuch. I jeszcze niżej. Sam też nie stawiał przeszkód aby i ona się z nim zapoznawała w ten sposób. No i właśnie gdzieś w tym momencie wtarabanił się ten trzeci uczestnik zabawy.

- Widzisz? Mówiłem ci. Jak się rozkręci to nawet jest z niego trochę pożytku. - powiedział Moore nawiązując do swoich własnych, wcześniejszych słów jeszcze z kuchni. A sam zaczął całować jej kark, przesuwać palcami po jej włosach, nachylił jej głowę na bok aby się mogli pocałować. A sam badał dłońmi jej plecy, biodra i pośladki też chętnie wsuwając je do przodu jakby kobiece uczucia macierzyńskie miały magiczny dar ściągania do siebie męskich oczu, dłoni i ust. Był drobniejszy od swojego dowódcy. Trochę niższy i jakiś taki żylasty. Na piersi miał wytatuowanego drapieżnego ptaka. I właściwie na ramionach i torsie to co chwila miał jakiś tatuaż. A poczynał sobie z nią całkiem śmiało.

Robiło się całkiem ekscytująco gdy tak ta plątanina ust, dłoni, palców przenikała się i nakręcała nawzajem na coraz większe obroty. Coraz śmielej, bardziej bezpośrednio i stanowczo. Aż w pewnym momencie tej przyjemnej zabawy będąca pomiędzy dwoma mężczyznami blondynka poczuła to przyjemne rozprężenie. Jak na rauszu. Te pulsowanie w skroniach jakie zwykle jeszcze na drugi dzień się pamiętało jako jedno z ostatnich momentów świadomej zabawy nim się urwał film. Julia jakoś tak podobnie to opisywała. Zanim Hyper ją porwał, wziął i rozkręcił obroty na cały regulator. To chyba było to. Ta lekkość uczuć i jakaś obojętność na to co się dzieje poza bezpośrednim dotykiem rąk i ust. Miała przy sobie dwóch kochanków i właściwie reszta świata, piętra, mieszkania, łazienki przestawała się liczyć. Za to rosło podniecenie jakie chyba nakręcało się każdym kolejnym dotykiem i smakiem. Aż się chciało spróbować jeszcze więcej. Więcej, mocniej, szybciej i głębiej. Nie była pewna czy obu mężczyzn też to już zaczynało trzepać czy jeszcze nie ale wyglądali na rozkręconych na całego.

Zniknęły hamulce, zniknęło spięcie i jakiekolwiek myśli wyleciały z głowy w jednej chwili. Nie było problemów, nie było końca świata… w ogóle nie było żadnego świata poza ciasną przestrzenią kabiny. Poza dwoma ciałami ściskającymi lekarkę między sobą.
Nagle zamarła między nimi mrugając i tężejąc. Przez krótki moment miała w głowie totalną pustkę, a potem pustkę wyparło szaleństwo bez ładu i składu. Czysty, pierwotny instynkt nakazujący działać. Dziewczyna sapnęła łapiąc stojącego przed nią mężczyznę za ramiona i wbiła w nie paznokcie. Poprzednio zakończony pocałunek powtórzył się z tym że tym razem przypominał atak głodnego zwierzęcia. Biodra lekarki wypięły się do tyłu, wbijając w biodra mężczyzny za nią. Któryś chwycił ją za gardło, inny ścisnął piersi, a potem wyleciała w powietrze i jedyne co pamiętała to chaos, dziką rozkosz i wyrwane z kontekstu klatki filmu. Takiego pornograficznego. Coś do nich powiedziała, ale sens jej uciekał...
Sufit. No tak, sufit. Całkiem swojski sufit własnej sypialni. No tak. Tak, tak… Oczywiście, że tak. W końcu była we własnej sypialni. Wszyscy byli. Cała trójka. No tak, właściwie to tak… Gdzieś na pograniczu świadomości oczywiście zdawała sobie z tego sprawę i przed chwilą. I wcześniej. Ale jakoś teraz to do niej dotarło tak namacalnie. To był sufit, jej sufit. W jej własnej sypialni. No tak. A ona… Ona leżała na plecach. Na tym przygotowanym materacu. Co mieli go przygotowanego właśnie na taką okazję. No i nie była sama. Oni też tu byli. Jeden z jednej strony, drugi z drugie. Wszyscy nadzy i ledwo przykryci jakimś kocem. Chyba im się zdrzemnęło. Albo to jej się zdrzemnęło? Albo to coś z postrzeganiem czasu i rzeczywistości. No mniejsza z tym umysł zdawał się ponownie wracać na swoje stanowiska. Podniosła głowę bo racjonalność dopominała się o skontrolowanie pory doby. Przez okna to widziała tyle, że nadal jest noc. To chyba dobrze. Bo nie trzeba jeszcze wstawać i ubierać się i wychodzić na to ponure zimno. Tak, to dobrze. A budzik mówił, że już po północy. Po 1-szej w nocy? To im zginęło… Nie była pewna. Ze dwie, trzy godziny. Trochę nie pamiętała kiedy zaczęli z tym prysznicem. No ale teraz był środek nocy.

I jak tak leżała na plecach, pośrodku swoich obu kochanków to miała okazję pozbierać ten kalejdoskop świeżych wspomnień do kupy. Pamiętała początek. Jak czekała na nich pod prysznicem. Jak przyszli. Najpierw Tom, potem Dave. Jak to się zaczęło. Całkiem fajnie! No ale potem… No potem to się działo! Aż poczuła rumieńce na twarzy. Bo aż trudno jej było uwierzyć, że ta naga, mokra, wyuzdana dzikuska kopulująca z dwoma ogierami na raz… To ona sama. Ta poważna i surowa doktor Jobin, bratanica ordynatora szpitala. A parzyli się jak króliki. Dokładnie tak jak to dzisiaj… Właściwie to już wczoraj. Jak to jej opisywała Juls w gabinecie GP. Żaden wstyd, zahamowania nie istniały, żadne tam dbanie co ludzie sobie pomyślą… Albo Amy… Jakoś dopiero teraz przypomniała sobie, że ona przecież gdzieś tu jest za ścianą. Albo wuj… Piętro niżej… Cholera! Gdyby tam w łazience ktoś się na nich gapił, robił zdjęcia czy coś się przypieprzał to chyba by go spławiła. Albo zaprosiła do zabawy! A też Julia coś takiego opowiadała. Chciało się cały czas więcej i więcej i aby ten dziki szał nieskrępowanej cywilizacją namiętności nigdy nie ustawał.

I chłopaków chyba też to trykło. To też tak opowiadała syrenka z “Syreny”. Że dziewczyny co z nią były i ta grupka klientów to zachowywali się tak samo dziko. Jak ona teraz. I Tom i Dave też. Pod prysznicem na stojaka, potem nie tylko na stojaka. Potem na podłodze w łazience. Bo mieli iść właśnie tutaj. Ale nawet tych paru kroków nie dali rady zrobić tylko dopadli się już na podłodze w łazience. Nawet Tom. Co on wydawał się zwłaszcza zadrutowany rozkazami, regulaminem i ogólnie sztywniak. Bo Dave to nawet na trzeźwo był luzak i wodzirej i bajerant. No ale Wingfield nie. A teraz też się zachowywał jak buhaj rozpłodowy. Co dorwał pełnokrwistą klacz i nie miał zamiaru jej przepuścić. No a właśnie jeszcze był Dave. No ale w końcu wydostali się z łazienki tutaj, na materac do jej sypialni. Właściwie tylko po to aby zmienić scenerię. Chyba miała jakieś siniaki i obtarcia. Na plecach, na kolanach, na goleniach… No i tam gdzie wczoraj Julia miała co sama ją przecież badała. To teraz pewnie ona sama by wyglądała tak samo. Ale nie czuła bólu ani pieczenia ani nic. Chociaż chyba powinna. Wyraźnie wciąż utrzymywała się euforia albo narkotyk wciąż trzymał. Julia też mówiła, że jak była w trakcie to wszystko jej się podobało i nic jej nie bolało. Dopiero na drugi dzień. Dopiero wtedy była zdechła. A na razie to jak tak to chyba jeszcze było to przed doktor Jobin. Na razie leżała na rozłożonym materacu, w skotłowanej pościeli, uspokajając oddech i pomiędzy dwoma kochankami.

Stoczyła się, ale było jej z tym tak cholernie dobrze. Uśmiechała się pod nosem wyławiając z pamięci strzępki wspomnień i tego co robili z nią dwaj kumple, a ona nie miała nic przeciwko. Chciała więcej i więcej nawet gdy obaj bez litości rżnęli ją jak kłodę drewna w tartaku. Do tej pory widziała podobne zabawy tylko na starych filmach i nigdy nie sądziła że weźmie udział w czymś podobnym… a teraz?
Teraz leżała w zmiętej pościeli lepiącej się od ich soków, oddychając powietrzem przesyconym zapachem nasienia i potu. Wszelkie troski i stresy ciągnące się za nią jak cień Moore z Wingfieldem dosłownie wycisnęli z niej i wytłukli. Miała wrażenie przyjemnego zmęczenia i spełnienia o jakim nawet nie przypuszczała że istnieje. Podbrzusze i piersi pulsowały tępo, a spojrzenie w dół na własne ciało przyniosło pierwsze niepokojące oznaki rodzaju spuchniętych śladów ugryzień wokół sutków, czerwonych szram po paznokciach i sińców wychodzących na jasną skórę fioletowymi plamami… ale jeszcze nie bolało.
Zerknęła na parę zwłok po obu stronach, odnajdując na nich również sznyty po pazurach trochę głębsze i bardziej krwiste niż te swoje, lecz nic dziwnego. Miała przecież dłuższe paznokcie… nie było opcji aby zachowywali się cicho. Pozostawało pytanie jak bardzo zakłócili ciszę nocną. Tylko jakimś dziwnym trafem Jobin nie umiała się tym teraz przejąć.
- Który z was jełopy chciał mi odgryźć cycka? - spytała i zakaszlała sucho, bo zapiekło ją gardło. Pamięć podrzuciła obrazek zwiadu jaki przeprowadzał tam zarówno Tom, jak i Dave.
Zapiekły ją policzki, jednak uśmiechała się w połowie rozbawiona, w połowie pod wrażeniem.
Nie przypuszczała że ma aż tak głębokie gardło.

- Misję uważam za zaliczoną… - wymamrotał niezbyt przytomnie Tom. Nawet nie była do końca pewna czy to odpowiedź na jej pytanie czy też coś nie do końca kontaktuje co się dookoła dzieje.

- No… Mówiłem… Te co umieją się pakować na kolanka są najgorętsze… - palec Moora nieco pomachał do góry jakby zgłaszał ten projekt już wcześniej i okazał się zadziwiająco trafny. Chyba byli tak samo wykończeni jak ona. Tak na oko. Wyglądali jak para zezwłoków. Ale bardzo szczęśliwa i błogo rozleniwiona para zezwłoków. No a jej samej zachciało się pić. Właściwie po takich zabawach co musiały spalić mnóstwo kalorii to nie było to dziwne. Dziwne było, że dopiero teraz. Widocznie ten stymulant musiał też jakoś wpływać na łaknienie a raczej jego brak. Właściwie poza żądzą to cała reszta schodziła na dalszy plan.

Blondynka niechętnie odchyliła narzutę, bo jako gospodyni powinna zadbać o gości skoro oni tak cudownie zajęli się nią. Podnoszenie z materaca szło powoli i opornie, mięśnie drżały, kończyny nie chciały się słuchać, a jakby tego było mało po podniesieniu na kolana poczuła jak po wnętrzu jej ud i pośladków spływa gęsta, ciepła maź.
- Ale bałagan… nie mam pojęcia jak się tam obaj pomieściliście - parsknęła przytrzymując się ściany póki nie stanęła na nogi. Obejrzała pobojowisko krytycznym wzrokiem, szczególnie odsłonięte części chłopaków, a wredny głos w głowie nie omieszkał skomentować że istnieje sprawiedliwość. Widziała jak są pozdzierani, więc wszyscy jutro będą mieli problem z korzystaniem z toalety. Chwiejnym krokiem, nie przejmując się brakiem ciuchów, poszła do kuchni i wróciła po chwili z dzbankiem wody z sokiem i paroma tabletkami przeciwbólowymi. Wcześniej sama przyssała się do picia i walnęła procha, więc zostało ¾ całości a jej już tak nie drapało w gardle. Z jękiem ulgi opadła na materac pośrodku pozostałych.
- Weźcie to, będzie łatwiej rano - powiedziała, podając zestaw ratunkowy najpierw łysolowi.

Wydawało się, że obaj balansują już na granicy snu. Ale jak zorientowali się, że chodzi o coś mokrego do zwilżenia gardła to jednak powstali do pionu aby skorzystać z tych dobrodziejstw gościny. I tabletki też łyknęli bez większego zastanowienia. Dało się poznać przyjemne uczucie ulgi po ich minach i głosach gdy mogli zaspokoić pragnienie i uzupełnić poziom płynów w organizmie.

- No. No nie powiem. Jak na taką sztywniarę co na co dzień zgrywasz to jesteś całkiem elastyczna. Tylko musisz się najpierw rozgrzać. - Dave powiedział z uśmieszkiem samozadowolenia i domieszką kpiny. Ale ta leniwa błogość sprawiała, że na tym poprzestał.
Domino też nie miała siły na dłuższe pogawędki. Położyła się tym razem pozwalając zwiadowcy mieć ostatnie słowo. Ledwo jej głowa znalazła się znów w poziomie świadomość zaczęła się odłączać. Po omacku odnalazła Tommy'ego po prawo i wtuliła się w jego pierś, ciągnąc drugiego kochanka aby objął ją od tyłu. Jeszcze była noc, mogli sobie pozwolić na brak sztywnych zasad którymi byli obramowani. Ciesząc się że Amy ma ich rano dobudzić po prostu zamknęła oczy celebrując zmęczenie i obecność ludzi tuż obok. Ich oddechy były ostatnim co zapamiętała nim przyszła ciemność.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline