Początkowy animusz Bertranda zaczął słabnąć kiedy walka z budzącym grozę przywódcą nieumarłych się przedłużała. Nie wątpił że we dwójkę wraz z Carstenem mu dostoją, ale Sylvańczyk nagle się wycofał, tłumacząc to misją zdobycia medalionu, którą on sam porzucił, nie chcąc konfrontacji z sojusznikiem, jakim w tej bitwie był jednak Rojo. "Mam nadzieję, że ten przeklęty medalion rzeczywiście jest tego wart, Vivian jako sylvańska uczona powinna znać się chyba na nieumarłych" - pomyśłał.
Niestety utrata sojusznika szybko stała się odczuwalna, zaklął szpetnie kiedy miecz upiornego rycerza przebił jego bok. Musiał wykorzystać swój cały szermierczy kunszt by unikać jego ataków i szukać luk w twardym pancerzu. Nawet nie widział czy jego ciosy miały jakiś efekt, mógł mieć tylko nadzieję.
Kątem oka dostrzegł zbliżających się w stronę wodza kolejnych łypiących płonącymi oczodołami ożywieńców. Już rozważał porzucenie dumy i ucieczkę, kiedy zauważył że grupa milicji przebiła się przez szeregi wroga i również zbliżała się w jego stronę.
- Do mnie ludzie, walczę z dowódcą nieumarłych! Potrzebuje wsparcia! - zawołał z całej siły, jednocześnie z trudem uchylając się przed ciosem niestrudzonego przeciwnika. W myślach zaś zaczął modlić się do wszystkich znanych sobie bogów.