Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2022, 21:25   #138
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

Gdy inkwizytor zabierała się z Gerardem na ich statek, niedaleko doku zbliżył się do nich September. Gerard spojrzał na niego z grymasem. Ten skrywał swój wyraz twarzy za wysokim kołnierzem.
- Wybrnąłeś. Czego ode mnie chcesz? - spytał Gerard.
- Faktycznie nie wierzysz w nich? - spytał September. - Nie przekazałeś żadnej motywacji czemu ci tak zależy na śmierci April. “Ikaria tak ma”.
- Czyż nie czytasz w myślach? A może leniwy jesteś? Nie każdy z nas wierzy w bogów.
- To mnie zaskakuje. February był pewien.
- Że jakieś wyższe byty piszą kod jak książkę? A kto pisze ich kod? Za stary jestem na takie gdybania. Świat sam się pisze. Magia wynaturza ten proces. Powinniśmy chronić kod, za nim wyjdzie to nam na złe.
- A co, jeżeli tajemniczy wróg będzie jeszcze gorzej nadużywał magii od April?
- To może już być dla nas zbyt późno.


Po długim locie, który kostucha spędziła w samotności, wraz z biskupem wreszcie wylądowała w centrali organizacji. Gerard schodził ze statku wraz z Eidith. Kazał jej iść za nim, mimo że teoretycznie była już po swojej misji. - Tak naprawdę nie zależało mi na rozmowie z tymi głupcami. - przyznał Gerard. - Byliśmy tam, bo Vyone dał nam szansę usunąć Septembera. Jest niebezpieczny. Czyta myśli. Wygląda jednak na to, że jest obecnie zbyt przydatny. Zdamy raport Zoanowi, potem pomyślimy jak go usunąć. - wyjaśnił Biskup.
Po wyjściu z lądowiska Eidith natychmiast poczuła się nieswojo. Stan centrali był czymś, czego się nie spodziewała. Mgła, ciemne chmury na niebie i nieustanny deszcz… czarnych, oślizgłych kropli. Podążając za Gerardem, co rusz rozchlapywała kałuże, ten jednak wydawał się nie przejmować sytuacją. Właściwie nikt z obecnych nie reagował na niespokojną pogodę. Krople wpadały w otwarte oczy gwardzistów, powoli spływając na ich twarz. Niespokojna postawa biskupa zdradzała jednak świadomość, że coś się dzieje.
Idąc do biura papieża Eidith ponownie przeszła przez plac z fontanną, obecnie czarną. Na znajdującej się obok ławce kulała November, zwijając się z rozchorowaną twarzą, jęczała coś niezrozumiałego. Gdy dwójka zbliżyła się do głównej katedry, uzbrojeni w pancerze wspomagane żołnierze zastawili przejście halabardami.
- Przykro mi, Zoan kategorycznie nie przyjmuje odwiedzin. - wyjaśnił gwardzista. Gerard gestem ręki zatrzymał Eidith, po czym przemówił do niej:
- Bądź miła i udaj się dla mnie do pozostałych biskupów. Czuję, że wszyscy tu są. Ja w tym czasie sprawdzę, jak mogę przekazać Zoanowi wiadomość. Okej?
Z ramienia Eidith wyrosła ręką która uformowała się w parasolkę. Odpaliła papierosa po czym skinęła głową i ruszyła w stronę jednego z biskupów. Miała zamiar pierwszego odwiedzić swojego mistrza, jednak zrobiła krótki przystanek przy November. Stanęła nad nią powoli paląc papierosa próbując wyłapać jakiekolwiek słowa. Odezwała się jednak.
- A tobie co? - Jej głos był pozbawiony współczucia, jednak naprawdę ją ciekawiło co mogło sprawić, że jeden z miesięcy wierzgał jak zranione zwierzę.

Drgając, November powoli wygięła się, aby spojrzeć z dołu na twarz Eidith. Z pustym spojrzeniem i niepewnym głosem, spytała: - De…cember…? Did you… Did you really take him? Why would it hurt so much?
- What do you mean? Who’s He? I know you are in pain but December is gone. - Kostucha uklękła by wziąć November w objęcia. W momencie w którym dotknęła kobiety, Eidith wrzasnęła z bólu, odchodząc w tył. Nic w życiu jej przedtem tak nie zabolało. Zdziwiona November spróbowała wyciągnąć rękę w stronę kobiety. Na dłoni miała świecący na biało symbol: para skrzydeł otoczona kołem. Znak wydawał się znajomy, Eidith nie mogła jednak przypomnieć sobie jego znaczenia.
Kostucha była w szoku. Od przemiany nikt nie zadał jej takiej agonii. Jednak ból nie był niczym nowym dla Eidith. Zbierając całą swoją wolę i wytrzymałość, pookryła rękę czernią i chwyciła ponownie November za nadgarstek. Jej mózg krzyczał z całych sił “puść” lecz sycząć przez zęby wysapała do niej.
- This mark… what is it!? -

Przyglądając się symbolowi Eidith zaczęła wyczuwać w nim czyjąś obecność. Przez jej myśli przebiegł obraz niewysokiego człowieka o bladej cerze i mysich cechach. To był symbol Februarego. Dwójka skrzydeł oznaczała drugi miesiąc. Kostucha nie mogła jednak przyjrzeć się ikonie na długo. Jej dłoń stopniała, uwalniając rękę November.
- I…I don’t feel so good. - skomentowała wiedźma, zwijając się na ławce w zapłakany kłębek.
Inkwizytor spojrzała na swój kikut, nie mogła odtworzyć swojej ręki natychmiastowo. Było to kuriozalne dla niej. Proces był powolny, nigdy czegoś takiego nie doświadczyła wcześniej.
- Preculiar. - Wycedziła jedynie gdy papieros spalił się w moment do samego filtra po czym wypluła go na bok. Zostawiła miesiąc samej sobie i podążyła w miejsce gdzie spodziewała się spotkać Klausa.


***

Klaus posiadał w centrali niewielki domek z ogródkiem. Służył mu on za biuro i miejsce postoju, gdy już miał czas się tu zgłosić.
Eidith zastała swojego mistrza siedzącego na bujanym krześle przed wejściem do domu. Wokół niego, przemoczone czarny deszczem, leżały zwłoki kilkunastu przebranych za owce wiernych Ikarii. Kolejna osoba spoczywała na jego kolanach z krwawiącymi dziurami w szyi.
- Tragiczne, czyż nie? - Klaus uśmiechnął się do Eidith. - Nikt nie wychodzi z życia żywym. Aby je reprezentować, muszę je pobierać od innych. Gdyby moje ciało regularnie nie umierało, nie byłbym awatarem życia. - wyjaśnił. - Dlatego też nie jestem mesjaszem. Natura mojej mocy sprawia, że jestem odgórnie niekompletny. - przyglądając się swojemu mistrzowi, Eidith zauważyła, że wygląda on znacznie starzej niż zwykle. Twarz była pełna zmarszczek, włosy siwe a oczy pozbawione blasku. Jednocześnie z każdą chwilą odzyskiwał część swojej młodości.
Eidith patrzyła na swojego mistrza jak na obrazek. Te oznaki starości sprawiały, że wyglądał tak bardzo ludzko. Zbliżyła się do mistrza, zsuwając z jego kolan zwłoki. Sama na nich usiadła, po czym chusteczką wytarła kąt ust Klausa.
- To dlaczego śmierć niby jest kompetentna? Czyż nie jesteśmy połówkami całości? - Kostucha patrząc w twarz mistrza, nadal podziwiała jego zmarszczki.

- Nie. Wszystko może umrzeć. Rzeczy, które nigdy nie żyły, idee, które nie mają ciała. Wszystko co istnieje musi kiedyś umrzeć. Nie wszystkiemu dane jest żyć. A skoro życie się kończy, czy kiedykolwiek osiąga swoją perfekcję? Śmierć nie jest do niego przywiązana. To zbyt arogancka perspektywa, której winne jest wiele osób - zastanowił się Klaus. - Jestem zadowolony, że mamy ze sobą Zoana. Raphael pewnie by cię uwolnił. - skomentował. - Nie jestem jednak pewien, czy podoba mi się śmierć Doca. A może mu zazdroszczę… Zabiłabyś też mnie? Uwolniła od absurdu, jakim jest życie za życie… w imię życia. - Klaus był wyjątkowo spochmurniały.
Eidith uniosła brwi.
- Naprawdę przeszło ci przez myśl, że odbiorę ci życie na własne życzenie? - Kostucha przechyliła głowę. - Nie zdajesz sobie sprawy jak obawiałam się, że to ty jesteś zdrajcą. I będę musiała osobiście cię ukrócić. Na szczęście był to Doc, obraz nędzy i rozpaczy. - Przytaknęła, choć wiedziała, że każdy był w jakiś sposób winny, i to ona musiała wybrać kto. Przy zebranych dowodach wybór był prosty. Głową oparła się na barku Klausa. - Ale jak mówisz mogę odbierać nie tylko życie… Ale musisz mi powiedzieć, co dalej planujesz, co chcesz zrobić, gdy już będziesz “wolny od absurdu”. - Tak wtulona w objęciach mistrza wyczekiwała odpowiedzi.

Klaus zamilkł na chwilę. - ...Masz rację, próbuję tylko uciec od odpowiedzialności. Jeżeli kiedykolwiek byłem potrzebny, będzie to teraz. Nic co mógłbym zrobić z życiem, nie będzie bardziej użyteczne. - biskup ożywił się. Zaczął wyglądać na dużo bardziej zdeterminowanego. Opadające ze sztucznego nieba krople czarnego deszczu zaczęły odbijać się i ściekać po jego garniturze. Złapał Eidith za ramiona.
- Pewnie też to czujesz… coś się dzieje i jeszcze nie wiem co. - ostrzegł ją. - Załatw wszystko, co możesz zrobić w centrali. Później tu nie wracaj. - poinstruował. - Zostań w swojej arce. Jesteś jedyną która ma na tyle siły, aby nas naprostować, jeżeli zejdziemy z właściwiej ścieżki. - po wyrazie twarzy Klausa ciężko było powiedzieć, co przechodzi przez jego myśli. - Jeżeli Zoan będzie potrzebował ratunku, musisz być gotowa. Na razie jednak najważniejsze jest, abyś nie wpadła w tę samą pułapkę. Ja zrobię, co da się zrobić tutaj. Leć do reszty, może będą wiedzieli coś więcej.
Eidith wysłuchała uważnie swojego mistrza, po czym skinęła głową. Zgrabnym i płynnym ruchem zeszła z jego kolan, po czym zaczęła się wybierać do kolejnego biskupa, Vlada.
Ten zaś był dla kostuchy, jak ten pierdolnięty kuzyn z dalszej rodziny co pokazał, co się dzieje z połączeniem petard i śmietników.
Zanim jednak opuściła miejsce Klausa, odwróciła się do niego i powiedziała.
- Zobaczymy się jeszcze. Uważaj na siebie mistrzu. -

- Obiecuję.

***

- Co ma to wszystko znaczyć?! - poirytowany Gerard krzyczał w stronę Zoana, próbując przedrzeć się przez bagno. Ciężka ciecz spowolniała marsz biskupa.
- Zawarłem małą ugodę. - wyznał Zoan. Nie odrywał się od swoich dokumentów, wskazał jednak palcem w górę.
- On postanowił wyjść? - zdziwił się Gerard.
- Myśli nad tym. - wyjaśnił papież. - Przeczytałem raport. Działajcie z nimi, jak proszą. Niech Eidith będzie gotowa zabić April, jeżeli pojawi się taka konieczność. Jeżeli serafin odpuści swoim planom, dla nas to wszystko jedno.
Gerard zdziwił się, wreszcie dochodząc do biurka Zoana. - Co masz na myśli?
- Nadchodzi nowa era, mój drogi. Jeżeli April powiedzie się jej plan, ludzie staną się niewolnikami wyższej woli. Kolejne łańcuchy, z jakimi będziemy musieli się mierzyć. Z drugiej strony, jeżeli ktoś ją powstrzyma… będą to osoby tak silne, że nikt inny nie będzie w stanie im sprostać.
- Zaczynasz obawiać się naszych mesjaszy?
- Nie obawiam się. Wyciągam wnioski. Coraz więcej osób staje się tak potężnymi, że można tylko liczyć na ich łaskę. Jako rasa jesteśmy zbyt słabi, aby decydować o swoim losie, gdy poprzeczka jest tak wysoko. Musimy być gotowi na erę władców, z którymi ciężko będzie dyskutować. - nie brzmiał na zadowolonego, choć jego głos nie był pełen emocji.
Gerard przetarł twarz. - To co z Silverem? Kręgosłup Azazela leży zapieczętowany, jeżeli chodzi o walkę z April, myślałem, że można go mu oddać. Jeżeli jest takim zagrożeniem, wolisz się wstrzymać?
- Oh nie, wolę erę władców od ery niewolnictwa. Powinniśmy wspierać mesjaszy, póki jeszcze mamy taką sposobność… kręgosłup Azazela jest jednak w użytku.
- Słucham? Jeszcze Raphael kazał go zamknąć.
- A ja postanowiłem go nie marnotrawić. Jest w tym mężczyźnie, co ci go kazałem ukrzyżować. Leży w magazynach.
- Yato?! Przecież on jest poddany korupcji…
- Co jest sprzeczne z naturą demonów. Chce być oddanym sługą kodu, ale jednocześnie jest jego wypaczeniem.
- ...To przez ciebie postradał zmysły…
- I stał się jedną z naszych najpotężniejszych broni. Jeżeli Yato umrze, nie interesuje mnie, kto odbierze kręgosłup. Na tę chwilę nie chcę, aby walczyli. Możemy być na tym zbyt stratni, niezależnie kto umrze.

***

Eidith zeszła głęboko w podziemia centrali, do kompleksu więziennego pełnego zawiłych labiryntów i cel. Lochy były jednak inne niż zwykle. Smród śmierci i plamy krwi na ścianach sugerowały, że Vlad nie jest w najlepszym humorze. Idąc wzdłuż korytarzy, kostucha usłyszała znajomy głos.
- Eidith? - odezwał się do niej Tim, stojąc za przeźroczystymi drzwiami jednej z cel. - Co ty tu robisz? Uważaj na siebie. Vlad popadł w obłęd. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
To bardzo złe wieści jeżeli inny biskup mówi że Vlad popadł w obłęd. - Jak i cała centrala, wszędzie widzę tą czarną maź. Mistrz zalecił mi spotkać się z każdym, więc to robię. Najciekawszym jest że Zoana nigdzie nie widać w czasie tego co się dzieje. Więc albo to coś zabrało go pierwszego, albo doskonale zdaje sobie sprawę z tego co robi i nie ma zamiaru nas uwzględniać. - Skóra Kostuchy pokryła się chitynowym pancerzem korupcji, gdy szybkim ruchem zerwała z siebie swoją garsonkę.
Gdy jej głowa zaczęła także skrywać się pod pancerzem, przemówiła do Tima. - A ty ile jeszcze będziesz tam siedział? -

- Zoan jest w swoim biurze. Myślę, że ma sytuację pod kontrolą… czymkolwiek ona jest. Postanowiliśmy, że mam tutaj zostać aż Cesarstwo odegra swój plan przeciw April. Jeżeli uda się jej pozbyć, nie będzie obaw względem mojego potencjalnego skażenia. Jak przebiegły obrady?
Eidith skrzywiła się pod skorupą. - Of course he is… obrady? Nie udało nam się odjąć Septembera, większość obecnych interesowały tylko teorię i jak bardzo cesarstwo nie może się mieszać. Waste of time. Powiedz mi czy ktoś przede mną wchodził do Vlada? -
- Było tu kilku strażników. Chyba słyszałem ich krzyki chwilę temu. Cokolwiek robi Zoan, prawdopodobnie nie służy Vladowi. - ostrzegł Tim. Ku zaskoczeniu dwójki, odpowiedział im jednak sam biskup, wychodząc z ciemności na końcu korytarza. Vlad garbił się, oparty ramieniem o ścianę. Poruszał się niestabilnym krokiem.
- Zoan próbuje nas naprawić. Żebyśmy byli bardziej kompletni. Jak Eidith. Nie spodziewałbym się, że będziesz to kwestionował. - skomentował, nie podniósł jednak głowy. Miał wzrok wbity w podłogę i nie wyglądało, aby był w stanie się naprostować. - Stara dobra Eidith wypieprzyłaby ci już w mordę za mówienie tym tonem o papieżu.
Tim zdziwił się. - Nie rozumiem. Co masz na myśli przez wady?
- Absurd. Jestem awatarem wolności, nie mogę jednak oderwać się od cienia. Jestem tak wolny, jak długo pozostaję w swojej celi. - wolną ręką złapał się za włosy i szarpnął, usilnie podnosząc głowę, aby spojrzeć na Eidith. - Wyobraź sobie, że nie jesteś w stanie nikogo zabić. Fizycznie. Mimo bycia awatarem śmierci. Z tego typu absurdem boryka się każdy z nas. Zoan właśnie to naprawia.
- Nie możesz wymusić powstania mesjasza. - sprzeciwił się Tim. - Nastąpi to albo naturalnie, albo w ogóle.
- To nastawienie to powód, dlaczego dostaliśmy nowego papieża. Poczekaj kilka dni i będziesz jęczeć gorzej ode mnie. - obiecał mu Vlad.
Pancerz z głowy Eidith zszedł gdy zobaczyła że Vlad jednak nie jest w bojowym nastroju. Widząc z jaką trudnością się porusza Kostucha chciała zaprowadzić biskupa do najbliższego siedzenia jakie widziała.
- Nie rozumiem, dlaczego ja nie tarzam się po ziemi? Nawet tą spaczoną November to dotknęło. Dlaczego akurat ja jestem “idealna”? -

- Czy wyglądam jak ktoś, kto by to wiedział? - oburzył się Vlad. Tim miał jednak więcej do powiedzenia:
- Prawdopodobnie dlatego, że jesteś drugą generacją. - wyjaśnił - December, jako pierwszy mag, postradała zmysły, walcząc ze swoją naturą i kodem uniwersalnym, nad którym miała częściową kontrolę. Doc i Gerard zadbali, abyś i w kodzie była postrzegana jako swoisty pojemnik na tego typu moc. Było to możliwe dzięki obecności Dagdy oraz twojemu braku osobowości. - ciężko było pozostać sobą po latach tortur Gerarda. - Łącząc swój kod z December stworzyliście byt który lepiej wpisuje się w strukturę kodu. Nie jesteście postrzegani jako błąd. Przed naszą manipulacją kod się broni.
- To nawet trochę śmieszne… że do bycia idealną potrzebowałam tej plugawej December. - Uśmiechnęła się pod nosem Kostucha, po czym odpaliła papierosa i usiadła w najbliższym dostępnym miejscu. - Ciekawe czy Zoan też to przechodzi… - Strzępnęła popiół. Wyglądała na wyluzowaną, ale cały czas kątem oka obserwowała co się dzieje z Vladem.
- JestEś DeceMber w tym SAmym stoPniu w któRym jesteŚ EIDitH. - - Vlad miał trudności z mówieniem.
- Nie myli się. - poparł go Tim. - O Zoana nie musisz się martwić. On nie jest do końca produktem korupcji. Ludzkość wybrała go osobiście na swoją manifestację i tylko to sobą przedstawia. - wyjaśnił.
- Thats revolting. - Przyznała Kostucha na słowa Vlada. Zaciągając się dymem zaniechała komentarza na temat papieża. Nie martwiła się o niego, ale gdzieś w kościach czuła, że Zoan nie mówi wszystkiego. Nie jej przynajmniej. Dopaliła papierosa i peta wrzuciła w pobliską kałużę czarnej cieczy. - Wracam do Gerarda, może dowiem się co ustalił z papieżem. - Podniosła się i z jej pleców wyrosły motyle skrzydła. Zanim jednak wystartowała rzuciła przez ramię do Vlada. - Don't you dare fade on me. - Ciężko było powiedzieć czy to była prośba, czy groźba.
***

Gdy Eidith wróciła, Gerarda jeszcze nie było. Biskup dogonił ją dopiero po dłuższym czasie, wyglądając na wyraźnie zmęczonego.
- A ty co tu jeszcze robisz? - spytał.
Białowłosej nie spodobało się, jak się odezwał do niej Gerard.
- Grzeczniej starcze. Mistrz mi zalecił zobaczyć się z biskupami, więc to zrobiłam. - skrzydła Kostuchy schowały się, lecz jej chityna pozostała na ciele.
- Co ustaliłeś z Zoanem? Opowiedział ci, co się dzieje? Spotkałam też wijącą się na ziemi November. Miała na dłoni symbol Februarego… - dodala spokojnie.

- Nie nazwałbym siebie twoim mistrzem, ale dobrze, że zrobiłaś, jak prosiłem. - Gerard podrapał się po brodzie mrucząc coś o November. - Jeżeli się tu rozejrzałaś, to powinnaś wiedzieć, że nie powinno cię tu być. Klaus może nie miał okazji cię tego nauczyć, ale będziesz musiała zacząć myśleć za siebie. - westchnął starzec. - No ale jak jeszcze tu jesteś, to powiedz mi, chcesz może pomóc Yato? Potencjalnie mogłabyś ocalić jego umysł.
Tutaj zgred miał rację, nie jest jej mistrzem, lecz to kolejny potok słów zszokował Eidith.
- Why the fuck would i do th… - przerwała, przypominając sobie co obiecała mistrzowi, gdy się widzieli na planecie testowej. Zamknęła oczy na chwilę i westchnęła.
- Dobrze pomogę mu. Zakładam, że masz jakiś plan. - skrzyżowała ręce pod piersiami.

- Yato traci zmysły z uwagi na artefakt, z którym jest połączony. Jeżeli zabijesz jego człowieczeństwo, powinien odzyskać zmysły. - propozycja Gerarda była równoznaczna z wygnaniem Yato. - Alternatywnie, jeżeli odkryjesz, z czym łączy go sam artefakt, możesz przerwać też tę nić.
- Jak tylko się natknę na to, z czym go łączy sam artefakt… - Przewróciła oczami Eidith. Pierwsza opcja wydawała się świetna. Mogłaby się go po prostu pozbyć z Icarii, jednak Yato jest zbyt cennym nabytkiem, by go tak po prostu wyrzucić.
- Moja chirurg go obejrzy. A tymczasem żegnam. - Wzbiła się w górę i poszybowała w stronę swojego statku z zamiarem powrotu na arkę.

- To nie takie łatwe. - Zatrzymał ją Gerard. - Nie jestem w stanie przekazać ci Yato, nie dostanę pozwolenia. - wyjaśnił biskup. - Mogę za to wydać rozkaz aktywowania go na jednej z pobliskich planet. - innymi słowy, wystrzelenia go z działa w jakieś pustkowie, gdzie od razu będzie zrzucony ze smyczy.
- And here i am saving a literal animal. The things you do for love… - Rzuciła kwaśno Eidith zatrzymując się w powietrzu.
- Więc tak zrób. Spróbuje go uratować albo skrócę jego męki. Niczego nie obiecuje… Musze jeszcze jedną rzecz załatwić. - Poszybowała w stronę skrzydła medycznego, by wypytać pierwszą lepszą siostrę o miejsce pobytu Matki Bonnie. Kostucha postanowiła ją stąd zabrać, jedno, że jest jej to w jakiś sposób winna, drugie to zdolnych chirurgów nigdy za wiele. Nie wiedziała jeszcze, jak zareaguje na to Bonnie. Nie wiedziała, bo rzadko jakąś emocjonalną reakcję widziała u dziewczyny.

***

Laboratorium Marie Belle było skryte pod szpitalem centralnym. Wchodząc do ogromnego budynku Eidith już czuła, że coś jest nie tak. Pracownicy i pacjenci chodzili po korytarzach budynku, wyglądając bezmyślnie, potykając się o ściany. W sekretnym podziemiu pracowników już nie było. Zjeżdżając windą głęboko pod poziom centrali, Eidith zastała samą Marie, siedzącą na dalekim krańcu sali laboratoryjnej, czy też operacyjnej, biorąc pod uwagę rozrzucone ostre narzędzia. Wokół niej byli nie lekarze, lecz monstra. Eidith je znała. To te same kreatury, które kiedyś zobaczyła oczami Dagdy, gdy pasożyt trzymał jej ciało przy życiu po niefortunnej przygodzie. Tym razem jednak nie patrzyła na ludzi z zaburzoną perfekcją. Tym razem, te kreatury były prawdziwe. Martwi wrócili po swojego oprawcę.
- Pozabijała nas bez powodu. - odezwało się jedno ze stworzeń, kuśtykając na powyginanych kozich nogach w stronę kostuchy. - Byliśmy niewinnymi owcami, a ona odebrała nam życie, w nagrodzie za wiarę.
- Myśli, że wolno jej ot, tak zabijać. Myśli, że jest tobą. - skarżył się kolejny.
- Ja chciałem umrzeć z twoich rąk. Nie z jej. - lamentował kolejny.
Klęcząc na ziemi i chwytając się za głowę, Marie śmiała się pod nosem. - Nie przejmuj się nimi Eidith, to normalne. Każdy ma swojego demony. Khehehehe. - czarna maź, której tak pełno w centrali, ściekała jej z oczu jak łzy. - Nie wiem, czemu lamentują. Zabijałam ich, jak leci. Żaden nie był specjalny. Jak się ma Bonnie?
Mistrz dobrze mówił całe to miejsce przechodzi przez piekło. No może nie dosłownie ale niecodziennie widzi się… no właśnie co Kostucha właśnie widziała? Czym były te kreatury? Żwawym krokiem zbliżyła się do Marie i przykucnęła przy niej, próbując pomóc jej wstać.
- Zapyta ją Pani sama, zabieram stąd Panią doktor. - Gdy tylko jakaś z Kreatur zbliżyła się na dwa metry do dwójki, z losowego miejsca na ciele Eidith wyskakiwała macka zakończona ostrzem kosy by szybko poszatkować potwora. Priorytetem białowłosej było wyprowadzenie stąd Marie Belle, nie wybaczy sobie jeżeli chociaż jednej osoby nie uratuje.

- Może być na to trochę późno. Skoro jednak sama musisz stąd wyjść, równie dobrze mogę spróbować dotrzymać ci tępa. - Dotykając kobiety Eidith czuła, że ta się trzęsie całym ciałem. Zza Eidith rozbiegł się huk. Szybkie spojrzenie wykazało, że ktoś przeciął liny trzymające w miejscu windę.
- Pracowałam tu nad stworzeniem czegoś w stylu demona. Żywego stworzenia które polowałoby na magów. Ostatni model uciekł, a tego jeszcze nie testowałam. Poprzednie niszczył w testach Vlad… tym razem chyba trochę przesadziłam. Odpalił się ni z tego, ni z owego. Do teraz już pewnie znalazł zbrojownię.
Eidith zaczęła podejrzewać, że Icaria Zoana nie jest tą którą wyznaje jej mistrz. Tworzenie demonów?! To się nie mieściło w głowie. Teraz jednak musiała się zająć jedną sprawą.
- Prosze oszczędzać siły Pani Belle. - Z boku kostuchy wyrosła ogromna damska dłoń która złapała panią doktor w dość delikatnym, ale pewnym uścisku. Od razu skierowała się w stronę szybu windy. Za ciasno na skrzydła więc ponownie z ciała Eidith wyskoczyły macki,m jednak te szybko uformowały się w pajęcze odnóża. W taki sposób zgrabnie i szybko zaczęła się wspinać do góry. - Skoro kierował się do zbrojowni, to wiem czego tam szuka. Fucking hell i need to hurry. - Odnóża znacznie przyspieszyły, już nie były subtelne, lecz z impetem wbijały się w ścianę, gdy Eidith skakała do góry. Musiała dostać się do Zbrojowni i tam to zabić, zanim wyciągnie kręgosłup z Yato… albo stanie się coś znacznie gorszego.

- Zoan domagał się, żeby nowe modele nadawały się do masowej produkcji. Hehehe… skoro musiał jednak zdać test Vlada, nauczyłam go nienawidzić zmiany w kodzie… chyba znienawidził korupcję. - rozpaczała Marie. - Powinien mieć umysł łowcy i determinację zeloty- - Gdy tylko Eidith usłyszała ten komentarz, przez uchylone drzwi wyjścia na jedno z pięter przebiła się umięśniona męska dłoń, chwytająca ją prosto za szyję. Milczenie doktor wskazywało tylko, że kostucha znalazła jej zgubę.
Już przy walce z Vladem Eidith dała do zrozumienia, że łapanie jej to jest jedna najgłupszych rzeczy jaką można robić. Gdy tylko dłoń istoty zacisnęła się na szyi Eidith, z miejsca, gdzie była trzymana wyrosły czarne druty kolczaste które miały zamiar wbić się pod skórę osobnika, porozrywając mu ścięgna i nerwy. W tym samym czasie naparła na przód z całej swojej siły.
Nie reagując na ból cierni, osobnik wykorzystał dążącą ku niemu siłę Eidith, aby wciągnąć ją do wnętrza korytarza, po czym zaczął wbijać ją w ścianę, jakby chciał przebić się pięścią na drugą stronę. Tak się tylko składało, że akurat trzymał w niej kostuchę. Rzucana w górę i dół, kobieta zdążyła zarejestrować tylko numer na pancerzu osobnika: SLAYER001. Eidith czuła ból doraźnie ból uderzeń, atak stanowił jednak największe zagrożenie dla Marie, która przez powtarzające się wymachy wypadła z uścisku dłoni, wylatując w stronę szybu windy. Trzymając się z całych sił, zaczęła krzyczeć. - EIDITH. JA NIE CHCĘ. Jeszcze nie…
- NO! - Ryknęła kostucha, widząc, że osobnik ignoruje ból wprowadziła druty kolczaste w rotację, by odrąbać mu rękę, wolną kończyną miała zamiar zapodać mu podbródkowego z całej swojej siły by wbić go w sufit. Powinno to jej dać cenne sekundy by wciągnąć Marie. Już zapomniała jakie to ucuzcie walczyć i bronić kogoś jednocześnie… było to dziwnie przyjemne pomijając okoliczności w jakiej się znajdowała.
Wraz z atakiem Eidith, przeciwnik zaczął mocniej zaciskać dłoń. Wiertło miało problem przedrzeć się przez jego ciało. Nie pancerz, ten uległ dość prędko, lecz plątanina mięśni stawiała opór. Gdy unosił ją do kolejnego walnięcia o ścianę, Eidith wykorzystała moment na wyprowadzenie swojego ciosu. Slayer nie odleciał daleko, cios jednak wystarczył, aby oderwać przypiłowane ramię. Kostucha szybko skoczyła w stronę Marie i złapała ją za rękę. Widziała już jednak padający na nią cień agresora.
Znad tyłka Eidith wyskoczyło coś w rodzaju brony która wbiła się w podłoge, po czym wyszarpała jej kawałki i pył w stronę Slayera. Chciała zyskać cenne sekundy, by ponownie wpaść do szybu i kontynuować w górę. Jeżeli tylko będzie miała gdzie odstawić doktor , będzie mogła na spokojnie go wyeliminować. W miarę możliwości podąży w stronę statku.
Marie trzymała się z całych sił. Łowca zdawał się nie podążać. Minęła ledwo chwila, a kobiety znalazły się na parterze. - Nie będzie ranny długo. - ostrzegła doktor. - Jeśli przyłoży rękę do kikuta, zrośnie się w kilka sekund. - ostrzegała dysząc. Eidith z kolei dostrzegła w tym czasie, że plątająca się po sali obsługa jest martwa. Kreatury podobne do tych w laboratorium używały martwych ciał lekarzy jako kostiumów, człapiąc nienaturalnie w ich stronę przez kałuże czarnej mazi.
Te kreatury napawały kostuchę odrazą, zabijała każdą jedną która się zbliżyła szybkim wymachem pnączy, czy zwykłych kolców przebijając im głowy. - Pani Belle, mam zamiar znacznie przyspieszyć, nie musi się Pani trzymać mocniej, lecz może być mniej komfortowo. - Eidith posiliła się o uśmiech do córki Vlada, gdy z jej boki ponownie wyrosła macka. Ta jednak wsunęła się pod doktor i uformowała w fotel z pasami. Z tak zabezpieczona pasażerką kostucha zaczęła biec z maksymalną swoją prędkością w stronę statku. Nawet po suficie, by unikać potworów.
Unikając potworów Eidith unikała obrażeń. Nie tylko na sobie samej, ale również zagrożeń dla Marie. Ta decyzja jednak znacznie ją spowolniała. Ledwo kostucha ruszyła do biegu, a zaczęła słyszeć za sobą łupnięcia skaczącej bestii: po regeneracji Slayer wspiął się szybem i biegł za nimi w prostej linii.
Na szczęście, droga od windy do głównego wyjścia ze szpitala była krótka. Lada moment kostucha wypadła na plac przed budynkiem, gdzie usłyszała wystrzał. Pocisk przeleciał na wylot przez głowę Eidith, pofrunął nad włosami skulonej w fotelu Marie i rozbryzg się na ciałach goniących kobiety kreatur, zabijając najbliższą część pościgu.
Strzelcem była Alice, stojąca z pistoletem w ręce i petem w gębie naprzeciw wejścia do szpitala. - Uważaj na plecy. - burknęła. - Masz ze sobą zabawkę Marie? Vlad ma urlop. Pokrywam zmianę. - poinformowała.
Odruch odrąbania jej głowy powstrzymała zresztą i tak niewiele by to dało.
- Alice skarbie cześć… słuchaj zabierzesz panią doktor na mój statek i tam na mnie zaczekaci, a ja ci nie odetnę rąk od twojego kodu dobrze? - Przecież nie mogła puścić płazem postrzelenia w głowę. Nie dość, że wyglądała teraz beznadziejnie to jeszcze bolało. Po krótkiej chwili jej głowę pokrył chitynowy hełm i odwróciła się w stronę odgłosów nadchodzącego Slayera. Trochę nią sponiewierał więc Kostucha postanowiła wziąć go na serio.

- Oh? I czemu sądzisz, że twoje rozkazy są ważniejsze od biskupa? - spytała Alice, przechodząc obok leżącej na ziemi Marie. Stanęła ramię w ramię z Eidith, unosząc broń w stronę drzwi do szpitala. Doktor w tym czasie podniosła się z ziemi, powoli wycofując się z niepewnym spojrzeniem.
Eidith usmiechnęła się szeroko pod hełmem
- Oh skarbie… To nie był rozkaz to groźba. - Kostucha też ustawiła się oczekując Slayera, lecz w jej ręce pojawiła się troszkę duża kosa. Jej ostrze błyszczało przedziwnie, jakby ktoś wylał paliwo do kałuży. Unosił się też wokół niej delikatny dym. To zapewne tej broni używała Eidith, gdy postanowiła wziąć kogoś na serio i upewnić się, że więcej tej istoty nie zobaczy.
- Dokończymy zaraz tę rozmowę. -

- Vlad chce ciało z powrotem. - poinformowała tylko Alice.
Nie minęła minuta, a z dymu i pyło wewnątrz szpitala zaczął powoli zbliżać się łowca Marie. Szedł powoli, z rękoma rozłożonymi na boki, powoli i metodycznie kładąc jedną stopę naprzeciw drugiej. Jego postura wyrażała pewnego rodzaju kpinę, stanowiąc niespodziewaną prowokację. Przedziwne kreatury wypełniające szpital wciąż z niego wybiegały, ginąc na wyrastających z cienia Eidith kolcach.
- Oh look that thing got sass protocols… - Eidith była jawnie rozbawiona, jednak przyjęła postawę bojową, szanując swojego przeciwnika. Nie wydawało jej się by ostrzał Alice był jakoś groźny dla tego potwora, ale może być cennym odwróceniem uwagi. Na ten moment Kostucha jedynie uniosła ostrze kosy gotowa do kontrataku, szukając otwarcia, by rozpłatać jego mózg lub kręgosłup. Jeżeli te dwa punkty potrafi zignorować Eidith ma do czynienia z czymś, co przeczy prawom fizyki i anatomii… Całkiem jak ona sama. Był to kolejny powód, by traktować go jak poważne zagrożenie.
Alice z kolei nie marnowała czasu. Zaczęła tłuc w spust swojego rewolweru, jakby wyrządził jej krzywdę. Pociski wpadały z impetem w ciało łowcy, odsuwając go lekko w tył i spowalniając każdy kolejny krok, jednak nie zatrzymując w miejscu. Irytacja malowała się na twarzy dziewczyny. Alice spoważniała, wypluwając papierosa. Zakręciła pistoletem, a jej kule wyrwały się z ciała łowcy, wracając w stronę bębenka broni. Ten nagły i nieprzewidziany ból, pociągnął łowcę w przód, który zrobił dwa niestabilne kroki. W tym czasie dziewczyna zdążyła skoczyć do niego, wślizgając się butem w nogi, aby wywrócić mężczyznę, przykładając mu pistolet w hełm. Dźwięki pękającego wizjera rozbrzmiewały z każdym ruchem młotka w rewolwerze. Edith była jednak świadoma, że mimo brutalności tej sceny, działania Alice nie były zbyt skuteczne. Została złapana za gardło przez przewracającego się łowcę, który zgniótł jej szyję z ostrym chrupotem. Drugą ręką odepchnął się od ziemi, wstając wyprostowanym naprzeciw Eidith. Z dziur w jego hełmie wyciekała czarna maź.
- Useless sassy bitch. - Skomentowała widząc poczynania Alice. To chyba był czas na atak… Kostucha zakręciła młynek kosą po czcym zaszarżowała na Slayera rysując po podłodzę długą wyciętą linię, zaraz przed nim miała zamiar wykonać wymach z całej swojej siły, przy okazji posyłając kawałki podłogi w jego wizjer. Eidith czuła adrenalinę porykając się z tym wytworem wyobraźni Marie, więc cały czas miała się na baczności ani na moment go nie lekceważąc.
Kosa Eidith świstnęła w powietrzu rozcinając tors łowcy. Gdy ostrze błysnęło nad głową potwora, jego masywna dłoń zacisnęła się na rękojeści kosy. Silne szarpnięcie przyciągnęło Eidith do łowcy na spotkanie z jego pięścią, wyprowadzoną z pełnym impetem. Chybił o milimetr. Pięść przeleciała obok ucha Eidith, a towarzysząca mu fala powietrza wyrwała je. Wbite w wizjer kamienie oszczędziły Eidith sporo bólu. Dwójka była teraz twarzą w twarz.
Patrząc prosto w jego wizjer Eidith uświadomiła sobie, że między nią a jego mózgiem jest tylko hełm i czaszka. Trza go warstwami rozebrać jak cebulę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, chitynowy hełm Eidith otworzył się na wysokości ust, po czym charknęła na niego strumieniem czarnej mazi by kompletnie zalepić jego wizjer. Nastpęnie zamieni swoją lewą rękę w wiertło by przez jego brzuch przewiercić mu kręgosłup.
Eidith zaczęła tworzyć sobie dostęp do wnętrzności łowcy. Oślepienie jego wizjera magią niewiele jednak dało. Był zbyt blisko, aby ponownie chybić. Gdy kostucha z całej siły pchała swoje wiertło do wnętrza pancerza, łowca brał zamach, aby ponownie jej przydzwonić. Następne uderzenie rzuciło całym jej ciałem, choć zaparła się nogami i wepchała wiertło głębiej, robiąc blender wewnątrz torsu kreatury, która uderzyła ją po raz kolejny. Tym razem kostucha nie wytrzymała. Cios odrzucił ją w tył, wyrywając wiertło. “Slayer” postąpił w przód ciężkim krokiem. Wnętrzności wylały się z jego ciała jak z wyrzucone z wiadra. Mimo tego dalej stał w miejscu i dyszał. Eidith również była ranna, zbierając się z ziemi, czuła ból rozchodzący się po całym jej bezkształtnym bycie. Nie było to żadne jedno uderzenie, a skutek wszystkich dotychczasowych zmagań z przeciwnym wrogiem. Łowca uniósł głowę w jej stronę. Wtedy z nieba spadła Alice, lądując na plecach przygarbionego łowcy. Od jej nagłego ciężaru postać spadła na ręce. Dziewczyna rozsiadła się na mężczyźnie, krzyżując nogi. Przyłożyła pistolet do tyłu głowy i zaczęła ponownie pociągać za spust. Z każdym pociskiem łowca chylił głowę nieco niżej, choć zaraz ją podnosił. Po ostatnim strzale wydawał się nie mieć już siły, upadając na ziemi. Dziewczyna sięgnęła po paczkę fajek.
Eidith widząc jak pada na czworaka rzuciła się do biegu w przód by nagle przejść do wślizgu. Podczas tego wślizgu pokryła całę swoje ciało czernią, która to powoli przeobraziłą całą kostuchę w ogromny shuriken lecący blisko podłogi. Miałą zamiar odrąbać mu wszystkie kończyny jednym ruchem.
Czując nadlatującą kostuchę, łowca spróbował ostatkiem sił wyprostować rękę, aby złapać nadlatujący pocisk. Zabrakło mu jednak na to siły. Ostrze najpierw przecieło jego palce, a potem ramiona i nogi, zostawiając na ziemi tors z rozpływającą się głową. Zdziwiona Alice odskoczyła w tył, patrząc nieufnie na truchło. - To jeszcze żyło? - zaskoczenie wymsknęło się z jej ust.
- Strzeliłaś mi w głowę i się dziwisz, że coś mogło przeżyć? - Bąknęła Kostucha, gdy jej hełm zniknął z głowy. - Wracając… Nie musisz słuchać, co mówię, to fakt. Ale w twoim najlepszym interesie jest nie być po mojej złej stronie. Icaria przechodzi zmiany i w niedalekiej przyszłości zmieni się tutaj zarząd. - Eidith poprawiła swoją fryzurę, po czym zbliżyła się do Alice. Zbliżyła się, bardzo naruszając jej prywatną przestrzeń. Policzek do policzka przemówiła do niej:
- Nie wiem jakie miałaś relacje z Eidith i jak znosiła twoje obelgi i humorki. Ja nie jestem nią, więc dobrze się zastanów nad swoim zachowaniem. Uprzedzając twoje pytanie, to nie jest groźba… to obietnica. -

Alice podpaliła swój papieros, zaciągając się nim. Nie ruszała się przy tym z miejsca. Jeden z kącików jej ust lekko się uniósł: - Nie rób mi nadziei, bo nie będę mogła się doczekać. - po swoim komentarzu ruszyła po zwłoki łowcy. Zatrzymała się nad nimi, zaciągnęła petem i puściła dym. - Dam znać Vladowi, jak się zapatrujesz na Zoana. - ostrzegła.
- Pozdrów go ode mnie. - Rzuciła przez ramię Eidith, po czym doszła do doktor Belle. - Pani Marie czas stąd się oddalić. Będę szła troszkę wolniej, bo mnie wszystko boli, ale nie pozwolę Pani zrobić krzywdy. - Przemówiła Kostucha, próbując stworzyć fotel jak przedtem, jednak go zaniechała, by wziąć Marie przez ramię i zaprowadzić do statku.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline