Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-12-2021, 15:43   #131
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Gdy Eidith wróciła do swojego mistrza, ten rozmawiał z głową Vlada. Na widok swojej podopiecznej uniósł brew. - Czy to było potrzebne? Nie jestem w stanie stwierdzić, jak ta przerwa była produktywna. - skrytykował Klaus. - Nie wspominając, że sami ci uciekli. - zdziwił się. - Jak ich oceniasz? - spytał wreszcie. Vlad szczerzył się cały czas.
- Nie słuchaj go, zajebiście się bawiłaś. Też bym chciał. - szczerzył się wariat Ikarii.
- Mistrzu patrzyłeś?! - Eidith teatralne zasłoniła swoje intymne miejsce, jednak była widocznie rozbawiona. - Zresztą, cała ta zabawa była dla mnie przerwą. A tak serio, tylko dwoje wydaje mi się ciekawych. Ten z protezami i świniomordy. Reszta… ehh… dużo pracy by trzeba było włożyć, by byli naprawdę udani. - przyznała odpalając papierosa.
Klaus podrapał się po brodzie. - Rozstawiał bombę na środku pola walki, bo mu pozwoliłaś. Nie wybuchła. Potem stracił nogi. W całej tej walce jego jedynym atutem było bycie kaleką, bo przynajmniej się nie wykrwawił na śmierć. - ocenił chłopaka bardzo krytycznie. - Nie mam najmniejszej pewności co do tej grupy, ale dam im szansę. Być może słabsi rekruci będą mieli silniejsze dusze.
- Dupa go boli, że wyrosłaś na drugiego Yato. - przetłumaczył Vlad.
Oczy Eidith poszerzyły się, gdy spojrzała na swojego mistrza. Niepewnym krokiem się zbliżyła do Klausa, po czym się odezwała drżącym głosem.
- Naprawdę tak myślisz? Że jestem tylko krwiożerczą bestią bez umiaru? - ton głosu wskazywał, że zbierało się jej na płacz, do tego jej usta drżały delikatnie.
Z jakiegoś powodu sama myśl o tym sprawiała jej ból.

- Yato nie jest człowiekiem. Jest związany do krzyża w zbrojowni na Arce. Stał się bronią, a mi jest wstyd, że ją stworzyłem. - Odparł Klaus, wyraźnie zasmucony. - Ciebie odebrała mi śmierć. Kim byś się jednak nie stała, póki jesteś człowiekiem, będę cię kochał jak własną córkę. Jeżeli ma mi to sprawiać ból, to niech tak będzie. Cierpienie jest też częścią człowieczeństwa. Zoan wiedz…Eh, wie o tym najlepiej. Ktoś taki jak ja może tylko brać z niego przykład.
Eidith zakryła usta dłonią, po czym powolnym krokiem zbliżyła się do Klausa. Tuż przed nim wtuliła się w jego klatkę piersiową. Objęła go mocno i zaczęła pociągać nosem. Zapewne płakała, ale nie chciała, by ktokolwiek dojrzał jej twarz.
- Nie zdawałam sobie sprawy, co mogłeś czuć Mistrzu. I'll be better i promise. On Eidith's and Dagda's names i swear it. - przemówiła, ściskając go mocniej.

- Jesteśmy tylko ludźmi. - podsumował Klaus, kładąc dłoń na głowie dziewczyny.
Eidith puściła w końcu mistrza nadal zakrywając twarz dłońmi odeszła na bok. Wyciągnęła lusterko i chusteczkę wycierając powieki, a gdy już się upewniła, że wygląda jak przedtem rozpromieniała ponownie.
- Zanim przejdę do swoich obowiązków. Chciałabym ciebie mistrzu zapytać o dwie rzeczy. Wspomniałeś wcześniej o duszy? To te strzępki świadomości które mogę wyciągnąć i nimi porozmawiać? Jak można ocenić potencjał duszy? - Zastanawiała się na głos, jednocześnie pytając Klausa. W tym czasie odpaliła papierosa i rozejrzała się wokoło.

- To było metaforyczne odniesienie. Mam nadzieję, że będąc zgrani tak wcześnie w swoim treningu, unikną losu takiego, jak Yato. - wyjaśnił się Klaus. - No chyba, że nie rozumiem pytania. - zmieszał się mężczyzna.
- Nie istotne. Co jest za to istotne to że Yato był cały czas pod moim nosem. Za to wszystko co mi zrobił nie mam zamiaru mu współczuć, ale na pewno nie cieszy mnie ten fakt, że został zredukowany do broni. Właśnie jakiej broni mistrzu? - Zapytała w końcu zaciągając się dymem z papierosa. - Bycie zasilaniem jakiegoś wielkiego działa jest strasznie Cliche. -
Klaus pokręcił przecząco głową. - Yato jest bronią. Uwolnienie go z więzów to jej aktywacja. Oddał się swojej pasji na tyle, że nic innego go nie interesuje. Obsesja też jest cechą ludzką.
Wiadomość o tym że Yato został zredukowany do najzwyklejszego psa do ataku napełniła czarne serce Eidith dziecięca wręcz radością i wszechogarniającym ciepłem.
Kończąc papierosa, peta włożyła do cylindrycznego pojemniczka który zamknęła z cichym kliknięciem. Potem z wewnętrznej kieszeni garsonki wyciągnęła swój notesik i ołówek. Przewertowała kartki i gdy znalazła tą stronę którą chciała odezwała siędo Klausa.
- Mistrzu, a teraz pozwolisz, że zajmę się swoimi obowiązkami. Co mistrzu robiłeś podczas oblężenia na December. Wszystkie szczegóły mile widziane. - Uśmiechnęła się trzymając, ołówek w gotowości do pisania.

- Obserwowałem walkę wraz z resztą biskupów. - odparł. - Wydawałem telepatyczne polecenia i porady walczącym, w tym Sarii. - przyznał. - Były to głównie ostrzeżenia odnośnie rzeczy, których walczący mogli nie zauważyć. Mieliśmy dobry widok na cały spektakl z platformy.
Eidith naskrobała coś w swoim notesie, po czym uniosła wzrok na mistrza.
- Mistrzu z pozyskanych mi wcześniej informacji wiem, że Saria nie miała własnego życia poza służbą i wszystkie rozkazy wypełniała bez chwili wahania. Teraz mi mistrz mówi, że wydawał rozkazy telepatycznie. Wiesz, jak to wygląda? - Eidith nie podobały się te równania, ale zachowywała się profesjonalnie. Klaus prosił by mu zaufała więc tak zrobi.

- Wiem. - Klaus wzruszył ramionami. - Nie mogę jednak nic z tym zrobić.
- Czy któryś z biskupów opuścił spotkanie wcześniej? No i jeszcze widziano Sarię rozmawiającą z Timem. Wiesz, o czym mogli rozmawiać? -
Klaus zamyślił się na chwilę - Timem? Co mógł Tim od niej chcieć? On zazwyczaj załatwia nasze porachunki z Cesarstwem. Albo leci tam, gdzie Zoan nie ma czasu. - wyjaśnił. - Z sali pierwszy wyszedł Zoan, a zaraz po nim Gerard. Stwierdził, że już po sprawie, zanim jeszcze zobaczyliśmy Zoana za oknem. - przypomniał sobie Klaus.
To było naprawde interesujące, że Tim nie miał interesu rozmawiać z Sarią, ale kostuchę ciekawiła jeszcze jedna rzecz.
- Próbował mistrz może ją powstrzymać? Twojego słowa nie powinna zlekceważyć. -

- Tak. Nie dostałem jednak odpowiedzi. - odparł, ponurym tonem. - Wtedy założyłem, że był to jakiś efekt magii December.
- Okie dokie… to wszystko na tę chwilę Mistrzu. - Zamknęła notesik i schowała go. Ponownie odpaliła papierosa i rzuciła do obu biskupów.
- Tim to biskup, z którym rozmawiałam najmniej. Jeśli wiecie czego się mogę po nim spodziewać to podzielcie się tym proszę. -

- Mało kto z nim rozmawia. - skomentował Vlad. - On jest jak maszyna, zawsze ma w czymś ręce, wiecznie zajęty. - skwitował.
- Prawda, to zapracowany człowiek. Ma też obszerną wiedzą o korupcji. Jeżeli nurtują cię jakieś zagadnienia w jej sprawie, to będzie twoja najlepsza szansa dostać odpowiedzi. - doradził Klaus.
- Może on będzie coś wiedział o tym kapeluszniku, którego Eidith widziała w piekle.- Zastanowiła się na głos kostucha, pociągając dym z papierosa.
- No nic, w takim razie nie będę ci już głowy zawracać Mistrzu. Pora wybrać się do Tima. -
Przyznała rozglądając się ostatni raz po lesie. Potrzebowała takiej małej rozrywki, lecz teraz pora wziąć się za poważną robotę.

- Powodzenia. - Klaus skinął głową.

***

Spotkanie się z Timem nie będzie łatwe. Mors obiecała je załatwić, potrzebowała jednak na to czasu i dostępu do administracji, więc zasugerowała powrót albo na arkę kostuchy, albo do centrali. Nim jednak Eidith zdążyła się zdecydować, doszło do niej zewnętrzne połączenie. - Doc chciał o czymś porozmawiać, choć teoretycznie Eidith nie musiała tego nawet odbierać.
Fakt, że Doc się z nią chce połączyć, był na tyle odrealniony, że Kostucha się nawet nie zawahała przy odbieraniu połączenia.
- Doc Belly… Sam z siebie do mnie dzwonisz?- Zapytała zaintrygowana Eidith odpalając papierosa. Obrała kurs prosto na arkę, ale w międzyczasie mogła sobie pozwolić na rozmowę.

Przez chwilę z radia wydawała się tylko cisza. Po około minucie Doc postanowił łaskawie się odezwać. - Wspomniałem swojej żonie o tej zielonej, której szukałaś. Była zawiedziona, że nigdy jej nie dostała, to zacząłem jej szukać. Jest na bazie Cesarskiej o nazwie Anielska Brama. - poinformował.
- To bardzo ciekawe co do mnie mówisz… Na dostęp do Tima musze i tak poczekać więc może wybiorę się w cesarskie strony wziąć wypowiedzenie od mojej ślicznej Sexy.- Zakręciła się wokoło kostucha na swoim krześle. - Może nawet przyniosę ją twojej żonie? Myślisz, że będzie to dobry prezent? - Uniosła brew z głupkowatym uśmiechem.
- Byłaby zadowolona. Ale daruj sobie prezenty, jeżeli masz je opakować w problemy dla mnie. - po głosie Doca dało się zrozumieć, że trzy razy się zastanawiał, za nim wysłał Eidith gdziekolwiek. - Ja, Gerard, Zilva, Klaus, Vlad, Tim…. Jaki twój osąd do tej pory? - spytał mało zaangażowanym głosem.
- A co ma Zilva z tym wszystkim wspólnego? - Twarz Eidith spoważniała, po czym kontynuuowała. - Wszystkie dowody jak dotąd wskazują na mojego mistrza. Ale jeszcze nie rozmawiałam z Timem… Then again… Dlaczego wspomniałeś o ZIlvie? Ja wiem, też tam była ale moje dochodzenie jej nie obejmuje. - Przyznała.
- Bo to klon Gerarda? - Doc brzmiał na równie zdziwionego co Eidith. - W sensie, on ją zrobił.
Kostucha zamrugała kilkukrotnie.
- Gerard… zrobił Zilve… - Powiedziała na głos to co usłyszała. - I tak to wiele nie wnosi w sumie. Co ona mi może powiedzieć na ten temat? “Hej pamiętasz ten moment jak jeden z nas cie próbował zabić?” yea… - Strzępnęła popiół do popielniczki. - I guess warto ją przepytać na sam koniec o cokolwiek. -
- Jedna z naszych pierwszych prób oswojenia Dagdy, a właściwie pokonania December i bez niego, to sklonowanie April. Rezultat wyszedł zbyt ludzki, aby nazwać to sukcesem. Było to jednak dość przełomowe, aby Gerard został biskupem. Gdybyś z nim pogadała, raczej by ci to powiedział. - monotonnie wyjaśnił Doc. - Jeżeli ktoś próbował ją zabić za pomocą Sarii, jedno z nich powinno coś wiedzieć. Chociaż znać motyw.
- Looks like i need to talk again with that geezer ugh…. - Kostucha wyglądała na widocznie zniesmaczoną.
- Skoro znalazłeś Sexy pewnie będziesz mógł mnie naprowadzić na Zilvę. To mój następny przystanek. - Postanowiła.

- Oh. Cesarstwo ogłosiło, że jest martwa. - Doc zabrzmiał, jakby dopiero sobie to przypomniał. - To może jednak nie masz co jej szukać.
- Mogę rozmawiać ze ścierwem. - Od razu wypaliła. - Its a given for me. -
- W takim razie grób będzie pewnie na Ziemi. Masz ludzi od takich pierdół.
- Zarządze zaraz wydobycie zwłok. Za to powiedz mi Belly co myślisz o Timie? Wszystkie szczegóły mile widziane. Wiedza mistrza i Vlada była znikoma na ten temat. - Wcisnęła peta w popielniczkę po czym założyła nogę na nogę.
- Jakoś z nim nigdy nie gadałem na poważnie. Zazwyczaj wydaje tylko polecenia. - stwierdził Doc.
- Westchnienie. - Powiedziała to na głos, a dopiero po sekundzie zdała sobie sprawę z tej prezencji. - Dziękuje za te informację Belly, jeśli będziesz potrzebował z czymś pomocy Deathsenders odpowiedzą. Na tą chwilę cię żegnam. -
- Jeżeli Gerard zajdzie ci za skórę, daj mi znać. - niechętnie poprosił Doc, po czym rozłączył się.

***

Eidith wróciła na Arkę, gdzie postanowiła zorganizować zgromadzenie swoich najważniejszych agentów. Naturalnie, wszyscy się stawili, zasiadając wokół olbrzymiego, okrągłego stołu. Gościnnie zjawił się też Vlad, a raczej został przyniesiony przez Mors, bo i tak nie miał co robić. Gdy Eidith weszła do pomieszczenia, biskup właśnie rozmawiał z Bonnie.
- I co tam moja mała, radzisz sobie na arce?
- Nom. - odpowiedziała beznamiętnie dziewczyna, niezbyt zainteresowana dalszą częścią rodziny.
- Dobrze się odżywiasz, warzywka jesz?
- ...I tak nie ma co z nimi zrobić…
Vlad zamilkł na chwilę, nie do końca pewien, czy wnuczka go zrozumiała. Spojrzał za to na wilczycę, na której plecach dziewczyna siedziała.
- Mam nadzieję, że nie jesteś tym, no… Furry? Ja wiem, że można trochę szaleć w Ikarii, ale bez przesady.
Bonnie uśmiechnęła się, milcząc. Widząc jednak coraz bardziej spanikowany wyraz twarzy jej dziadka, postanowiła go uspokoić. - Nie jestem, nie jestem.
Reszta drużyny siedziała w ciszy. Wyjątkowo w grupie znajdowała się też najnowsza w niej osobistość: Fio leżała w objęciach Fernanda. Na jej szyi i nadgarstkach znajdowały się metalowe obręcze, zapewne wynalazki Bonnie mające na celu pomóc jej w kontroli ognia, a przynajmniej ograniczyć niebezpieczeństwo. Mimo że kobieta się chwilowo nie paliła, unosił się z niej siwy dym.
Kostucha uśmiechnięta szeroko przywitała wszystkich.
- Dzień Dobry kochani! - Rzekła wręcz śpiewająco, trzymając pod pachą plik papierów. Zaraz za nią pokojówka pchała wózek z napitkiem i poczęstunkiem. Gdy wózek dojechał na swoje miejsce, służka ukłoniła się i pośpiesznie opuściła pomieszczenie. Eidith rozdała każdemu kilka kartek, po czym sama zasiadła na swoim fotelu.
- Zanim zaczniemy. Chcę zapytać jak się miewa Fio. - Rzuciła to połowicznie w eter to do niej, gdyby dziewczyna nie miała ochoty się odzywać.

W jej imieniu odezwał się Fernando. - Wciąż się przyzwyczaja do tego miejsca. - poklepał ją po ramieniu. - Nie jestem pewien czy powinna tu być, ale stwierdziłem, że nie wypada przegapić tego typu posiedzenia.
- Te obroże gaszą jej płomień. - wyjaśniła Bonnie. - Skoro dalej się dymi, wciąż nie panuje nad sobą… - doktor nie była pod wrażeniem.
Eidith chwilę jeszcze patrzyła na dym unoszący się z dziewczyny, po czym się odezwała.
- Świetna robota Bonnie. Fio zaś dostanie tyle czasu na zaaklimatyzowanie się ile będzie potrzebować. - Odpaliła papierosa po czym przemówiła do wszystkich.
- Jak wiecie prowadzę dochodzenie na temat zdrajcy wśród biskupów. Na kartkach macie kopię wszystkich moich notatek. Na razie ustaliłam parę rzeczy. - Strzepnęła popiół do popielczniczki po czym kontynuowała.
- A więc. Na początek mogę śmiało wykluczyć Vlada i Doc’a Belly. Ani jeden, ani drugi nie ma motywów do takiego posunięcia. Gerard - To imię wypowiedziała jak najpaskudniejszą obelgę w galaktyce. - I także mój mistrz są podejrzani. O ile nie mam za dużo na tego starego pierda, wiele rzeczy wskazuje na Klausa. Nie miałam jeszcze okazji rozmawiać z Timem. Co ciekawe widziano go jak rozmawiał z Sarią, chociaż nie miał żadnego w tym interesu... A więc moi drodzy, większość z was jest ode mnie mądrzejszych, więc chciałam was poprosić o komentarz. Co myślicie? Gdzieś się mylę? -

Słysząc ostatnie zdanie, zebrani zaczęli patrzeć po sobie nawzajem. Większość nie miała odwagi odpowiedzieć. Byłoby to równoznaczne z zadeklarowaniem “Tak, Mistrzyni Zakonu, jesteś głupsza ode mnie!”. W niektórych oddziałach Icarii może by to przeszło, gdy twoim mianem jest “Death Senders”, wymaga to niebotycznej odwagi, bezkresnej głupoty lub… nieposkromionego przekonania o własnej wyższości.
- Gerard nie mógł sobie pozwolić na porażkę. To była praca jego życia. - skomentowała Bonnie.
- Ohoho, czyli usunąłby każdego, kto jego zdaniem może zagrozić zadaniu? - spytał Vlad.
- ...Najpewniej... Kto tam w końcu oberwał? Zilva?
Skoro rozmowa już się rozpoczęła, reszta mogła również zabrać głos.
- Wbrew pozorom, te wydarzenia mogły mieć różne motywacje. Kto chciałby przegrać w tamtej bitwie? Usunąć Zilvę? Zniszczyć życie Gerardowi? Narobić podejrzeń przeciw Klausowi? - pytał Fernando.
- Jeżeli to Zilva oberwała, to raczej sama sobie tego nie wymyśliła.
Bonnie zamyśliła się. - Zilva nie jest nieudanym eksperymentem? Jakby to wyglądało, gdyby to ona zabiła December?
- Nie sądzę, aby Zoanowi robiło to różnicę… ale ja się z nim aż tak nie dogaduję. - ocenił Vlad.
Eidith była widocznie rozbawiona reakcją zgromadzonych. Gdy zakończyli swoje wymiany zdań Kostucha się odezwała.
- Do tego wszystkiego potrzebuje jeszcze zeznań Tima. Mors jak idzie umówienie mnie z nim na rozmowe? -

- Nikt nie wie, gdzie jest. Zoan powiedział żeby czekać, aż wróci. - odpowiedziała dziewczyna.
Kostucha przewróciła oczami na tą wieść. Teraz będzie musiała czekać aż jaśnie pan wróci ze swoich wycieczek. Zastanowiła się jeszcze nad paroma rzeczami, po czym przemówiła.
- Na temat dochodzenia to tyle. Teraz potrzebuje byście mi znaleźli parę rzeczy. - Białowłosa zaczęła się przechadzać dookoła pomieszczenia… całkiem dosłownie gdyż spacerowała po ścianie a potem suficie.
- Ciało Zilvy. Jest gdzieś pochowana na ziemi. I teraz dwie zguby. Sexy i Danpa. Obie te osoby nie dały mi swoich wypowiedzeń. Przy okazji zapytam ich dlaczego sobie poszli? - Miała na myśli znacznie więcej niż “pytania”. Zatrzymała się na środku sufitu i zerknęła na obecnych.
- Ile zajmie naszemu wywiadowi określenie ile czasu i surowców zajmie ich sprowadzenie tutaj? -

Mors ponownie zabrała głos. - Wedle Doca, Sexy znajduje się na jednej z baz Cesarstwa. Ściągnięcie jej siłą będzie niemożliwe. Jeżeli odmówi, możesz spróbować udać się tam osobiście. Danpę uważa się za martwego, choć nie jestem pewna, czy ktokolwiek go szukał.
- Ciało Zilvy również będzie w rękach Cesarstwa. - odezwał się Fernando. - Gdyby zakopali ją publicznie, nie zapanowaliby nad wandalizmem.
- Myślę, że jego inspekcję można załatwić nawet na wczoraj. - obiecała Mors. Oczywiście, oznaczało to podróż na Ziemię.
- Więc na wczoraj je załatw. - Przemówiła krótko, po czym zaciągnęła się dymem powoli schodząc na podłogę. - Wątek Danpy jest na tyle ciekawy, ponieważ udowadnia jak łatwo można się od Icarii odpiąć. To nie byle piechur, on posiada jakąś wiedzę o nas. Muszę wam przypominać że korupcja to sekret którego większość zakonu nawet nie zna? - Eidith wcisnęła peta w popielniczkę po czym usiadła.
- Danpa to taka ciepła strona poduszki którą bardzo chce obrócić. - Założyła nogę na nogę po czym dorzuciła. - A za Sexy tęsknie. - Zrobiła smutną minkę.

- Eee, problem Danpy. - odezwał się Vlad. - Już chyba go kojarzę, to taki ćpun był, nie? Myśmy tak go zbombardowali, że przyjęliśmy, że nie ma czego szukać. Na tej planecie kiedyś nie było pustyni, tym bardziej radioaktywnej. - uśmiechnął się. - Wycieki o korupcji się zdarzały. Ludzie po prostu myślą, że to magia. W praktyce nigdy nie było powodu do zmartwień.
Bonnie przytaknęła. - Większość osób w galaktyce nigdy nie zobaczy iskry na oczy, co dopiero korupcji.
- Moglibyśmy spróbować wideo rozmowy z Sexy. - zaproponowała Mors. - Przynajmniej zaoszczędzi to trochę czasu.
- Przez wideo rozmowę nie będę mogła jej złapać za buzię gdy zacznie pyskować. - Zauważyła Eidith. Zakręciła loczek na swojej fryzurze zastanawiając się nad czymś.
- No nic na tą chwilę to wszystko… Aha, Bonnie i Falco lecicie ze mną na ziemię. Przygotujcie się, Dostaniecie wiadomośc gdy będziemy gotowi do wylotu -

Ziemia, jak kołyska ludzkości, stanowiła najbardziej pożądaną planetę Cesarstwa. Nie była ona co prawda jego stolicą. Tę funkcję spełniała olbrzymia baza kosmiczna Choulula, unosząca się niedaleko i zawsze widoczna na niebie z powierzchni ziemi. Od czasu zniszczenia księżyca, to Choulula pełniła jego rolę.

Sama ziemia była niezwykle zadbaną planetą. Swoją czystą atmosferę i zielone lasy zawdzięczała kompletnemu brakowi przemysłu. Rząd Cesarstwa pozwalał tylko mieszkać na ziemi. Wszelkie towary, w tym nawet jedzenie, należało sprowadzać z innych planet lub przygotować samemu w domowym zaciszu, bez skomplikowanych narzędzi. W efekcie tylko ci najbogatsi mogli tam zamieszkiwać.
Brak przemysłu oczywiście nie oznaczał brak zakładów pracy. Liczne biurowce przeróżnych korporacji wypełniały porozrzucane po Ziemi megamiasta. Pośród nich znajdowała się też stolica Ziemi, nazywana “Home”. Znajdowały się na niej liczne biurowce zarządu Cesarskiego oraz wojskowe laboratoria naukowe.
Przylatując tutaj Eidith musiała użerać się z licznymi kontrolami. Żołnierze przeszukali jej statek jeszcze przed wejściem w atmosferę, po czym tymczasowo zarekwirowali go już po wylądowaniu na Ziemi. W międzyczasie dziewczyna i jej towarzysze byli kilkukrotnie przeszukani. Na czas pobytu, Falco została wrzucona do aresztu: ziemia nie była miejscem dla mutantów, tym bardziej takich, którzy są prawie w całości zwierzętami.
Do laboratorium Eidith została doprowadzona nie tylko przez swoje służki, ale też kilku żołnierzy. Do wnętrza budynku z kolei wpuszczono tylko ją i Bonnie, przy czym milcząca dziewczyna została dopuszczona tylko dlatego, że jest naukowcem.
W końcu — po około trzech godzinach próby wylądowania i dojścia do zwłok — Eidith i Bonnie znaleźli się w niewielkim i zimnym pomieszczeniu, wraz z dwójką żołnierzy i młodą profesor.
- Tu przetrzymujemy ciała osób o wyjątkowych talentach magicznych do badań. Możecie przyjrzeć się Zilvie, niestety nie mogę wam pozwolić na uszkodzenie jej ciała, więc trzymajcie noże z daleka - poinstruowała, otwierając jedną z szaf. Z niej wyjechał podłużny stół na którym leżała naga, czarnowłosa kobieta.
Ubrana w swoją bardzo stylową garsonkę i włosy spięte w kok dwoma pałeczkami, Eidith złapała za papierosa i włożyła go w usta. Widok martwej piratki nie wywoływał w niej dosłownie niczego. Po chwili odezwała się, powoli zbliżając się do ciała Zilvy.
- Dwa pytania. Moge jej dotknąć? Mogę tutaj zapalić?- Uśmiechnęła się do młodej profesor. Jej wzrok zza okularów przeciwsłonecznych świdrował ją dogłębnie.

- Proszę nie palić. Nie mam problemów z dotykaniem, po prostu proszę nie wprowadzać żadnych permanentnych zmian. - odpowiedziała dziewczyna.
- Dobrze skarbie zasady to zasady! - Zakręciła palcem kostucha, chowając papierosa do papierośnicy. Eidith położyła dłoń na czole Zilvy, po czym się odezwała.
- Proszę o chwilę ciszy muszę się skupić. - Inkwizytor zamknęła oczy wypowiadając po cichu słowa.
- The one from beyond heed my call and answer to me. - Zaraz po tym zdaniu Eidith szarpnęła głową w tył, słyszalne były ciche stęknięcie od niej.

W myślach Eidith pojawiła się postać identyczna do zmarłej. Rozglądała się rozkojarzona.
- Halo? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - pytała.
- Przepraszam najmocniej że przerywam ci wieczny spoczynek, ale muszę ci zadać parę pytań. Po pierwsze, co cię łączyło z Gerardem? - Eidith wyciągnęła swój notesik gotowa do skrobania notatek.
- Słucham? Gerardem? Nie znałam żadnego Gerarda. Czy ktoś mnie zabił przez pomyłkę? - przeraziła się dziewczyna.
W głowie Eidith od razu się zapaliła lampka “Ona nie wie czym jest”. Kobieta westchnęła cicho po czym się odezwała.
- No nie ma jak tego upudrować kochanie. Zginęłaś, a kto cię zabił zaraz mogę się dowiedzieć. - Kostucha ponownie położyła dłoń na ciele piratki by zobaczyć jej ostatnie chwilę.

Przed Eidith oraz martwą duszą ukazała się scena na niewielkiej miejskiej osadzie. Czarnowłosa dziewczyna doiła krowy gdy podeszła do niej… Zilva w towarzystwie dwóch piratów. Dziewczyny wyglądały niemal identycznie, choć Zilva była o głowę niższa.
- Przepraszam. - powiedziała Zilva, podnosząc rękę w stronę niewinnej dziewczyny. Czerwone światło otoczyło jej ciało, a ta powoli udusiła się na śmierć.
Zmarła dusza odsunęła się. - Pamiętam to. To miało związek z jakimś Gerardem? - dziwiła się.
Eidith cmoknęła mocno, po czym zwróciła się do duszy.
- Wygląda na to że osoba którą chciałam tutaj spotkać zgładziła ciebie, pozorując swoją śmierć. Powiedz mi jak masz na imię i skąd pochodzisz? - Kostucha przygotowała się do dalszych notatek.

- Oh… Jestem Ania. Żyłam na Elfeim. - odpowiedziała dusza.
- Fucking hell. Przykro mi Aniu za to co tobie się stało. Powiedz mi jeszcze swoje nazwisko by mogli odnaleźć twoją rodzinę. -
- Ibis. Ania Ibis. Dziękuję.
- Spoczywaj Aniu. - Powiedziała Eidith powracając dziewczynę w niebyt. Na twarzy Eidith odmalowało się coś w rodzaju rozczarowania. Przemówiła do obecnej doktor.
- Okazuje się, że to nie jest Zilva. Anna Ibis z Elfeim. Zilva ją zamordowała i użyła jej ciała, by upozorować swoją śmierć. Udusiła dziewczynę magią. - Schowała notes do wewnętrznej kieszeni garsonki i westchnęła. - Naprawdę wam coś takiego koło nosa przeleciało? - uniosła brew na doktor.

Doktor patrzyła się na Eidith jak wryta przez kilka sekund, po czym uśmiechnęła się ciepło i odpowiedziała. - Tak, oczywiście, ma pani rację. W czymś jeszcze możemy pomóc?
Twarz Eidith natychmiastowo spoważniała.
- Pani myśli że sobie żartuje? - Pokręciła głową, po czym dodała. - Skontaktujcie się więc z jej rodziną by przyszli ją zidentyfikować. Jeśli się mylę… Co ja mówię NA PEWNO się nie mylę. -

- Mhm, zrobię wszystko, co w mojej mocy. Bardzo dziękuję za informacje.
- Dziękuje to by było na tyle. - Eidith powoli zaczęła opuszczać pomieszczenie z zamiarem zatrzymania się dopiero w miejscu gdzie będzie mogła zapalić. Nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń. Zilva była znacznie bardziej nieuchwytna niż się wydawało… właściwie całej galaktyce? Wyglądało na to że na zeznania Zilvy nie doczeka się nigdy. Gdy piktogramy z przekreślonym papierosem ustały Eidith przysiadła na ławeczce wraz z Bonnie.
- Zilva wszystkich zrobiła w chuja. Hihi. To nawet imponujące. - Uśmiechnęła się smutno do dziewczyny.

- Press X - dziewczyna usiadła niespecjalnie przejęta sprawą. - Praktycznie niemożliwe. Mają jakiś układ, ona i cesarstwo. Może dogadała się na emeryturę. - zasugerowała.
- Naprawde tak myślisz? Chociaż to by wyjaśniało reakcję doktor. Wyglądała, jakbym ją na czymś przyłapała. Cóż to była strata czasu, ale przynajmniej odwiedziłam Ziemię. -
Zaciągnęła się głęboko dymem z papierosa, po czym odezwała się do jednej ze służek.
- Znajdzcie mi jakiś wideokomunikator i połączcie mnie z Sexy. Tutaj na Ziemi zasięg będzie lepszy niż z arki. - Zarządziła i machnęła ręką, jakby chciała przegonić muchę.

- ...jej reakcję wyjaśnia też to, że stałaś nad martwym ciałem przez pięć minut, po czym zaczęłaś opowiadać historię ofiary. - Bonnie podniosła się i rozejrzała po okolicy. - Tam jest budka komunikacyjna. - wskazała palcem.
- Tak to jest, gdy jesteś szczebel wyżej zawsze patrzą na ciebie jakbyś wynalazła ogień. - Przewróciła oczami kostucha po czym zbliżyła się do budki. Poprawiła fryzure patrząc w małe lusterko po czym zdjęła okulary.- Here it goes. - Dziwnym było że troszkę się denerwowała. Bardzo lubiła Sexy, więc miała nadzieję że nie żywi do niej jakiejś urazy.
Aby otrzymać połączenie z drugim końcem galaktyki, Eidith musiała się sporo naczekać. Rozmowa ta również będzie kosztować krocie; ale to już nie jej problem.
Po przedstawieniu się jako reprezentant Magica Icaria i poproszeniu o “Lin Lin”, Eidith została wreszcie przekierowana na rozmowę z zielonoskórą kosmitką. Dziewczyna z wyglądu nie przypominała jednak S3XY.
- Jeżeli to w sprawie badań to mówiłam, że oddzwonię. Zrobiliśmy z Opusem, co się dało. Rezultaty albo będą, albo nie. - oznajmiła zmęczonym głosem.
Wygląd jej się w ogóle nie zgadzał, była jakaś taka mniej radosna niż pamiętała. Bardziej ubrana też.
- Cześc Sexy. Czy raczej Lin Lin, to ja Eidith. Pamiętasz mnie? -

- Masz dwie sekundy i rozłączam. Lepiej, żeby to było ważne.
- Naprawdę cię tak źle traktowałam? To może zainteresujsz się pewną ciekawostka odnośnie Zilvy którą cesarstwo tak dumnie tutaj pochowało? Chciałam też się dowiedzieć, dlaczego odeszłaś bez słowa. - Rozmowa zaczęła się tak jak kostucha się spodziewała. Miała tylko nadzieję że jej nie obrazi bo wtedy będzie musiała ją odwiedzić osobiście.
- Jak przedmiot. Nie miałam incentyw zostać, Zoan pozwolił mi odejść, to wyszłam. - odpowiedziała wprost. - Zilva mnie nie interesuje. - ostrzegła.
- P-p-przedmiot? Sexy… Byłaś jedną z bliskich mi osób tutaj. Ale uważasz że… Eidith przerwałą by wziąć głęboki wdech. - FINE! Dobrze więc pójdźmy z twoją narracją! Przedmioty które do mnie należą są moje. MOJE! Spodziewaj się że przyjdę po swoją własność. I nie istnieje siła w tej jebanej galaktyce która mnie powstrzyma. NIC! Mnie nie powstrzyma. Jak tylko zakończe swoje obowiązki przyjde po ciebie. Ciekawi mnie czy przedmioty mogą czuć strach. Sexy… Lin Lin… Wkrótce się zobaczymy, i módl się by twoi bliscy nie stanęli mi na drodze. -
Nie rozłączyła się jeszcze, chciała usłyszeć jej reakcję, która będzie wprost proporcjonalna do tego jak dalej urazi Eidith. Czuła się po prostu zdradzona w tym momencie, może nie potrafiła okazywać uczuć tak jak chciała przed przetworzeniem, ale to co Toborka do niej teraz powiedziała było po prostu obelgą. - Tytuł Kostuchy nie bierze się znikąd. - Dodała.

Lin Lin patrzyła w ekran z ogromnym zdziwieniem na twarzy, jak gdyby dostała niezapowiedzianą wiadomość od kompletnego psychola. Zaczęła sięgać do klawiszy, lecz nagle zatrzymała się i spojrzała gdzie indziej.
- A, ok, już idę. Wstaw mi też kawę! - odkrzyczała wgłąb pomieszczenia, po czym wstała z miejsca i wyszła z pokoju.

Dziewczyna nie wracała, z rozmowy oderwało Eidith pukanie w drzwi budki komunikacyjnej. Na zewnątrz stała… Alice. Z papierosem w ustach i zmęczeniem na twarzy dziewczyna stała, trzymając w rękach niewielki telewizor.
Wyglądało na to że jej obowiązki same do niej przyszły. Lin Lin można odłożyć na potem, w końcu to tylko zabawka. Eidith wyszła z budki i stanęła przed Alice.
- Tak? - Po kilku sekundach jednak się ocknęła. - Oh Czyżby Tim był gotów na rozmowę? Połącz mnie z nim proszę. -

Dziewczyna bez słowa podniosła dłoń, unosząc telewizor na wysokośc twarzy Eidith. Na wyświetlaczu widać już było Tima.
- Witam, Eidith. - przywitał się Biskup. - Dostałem od Zoana instrukcje, aby skontaktować się z tobą, w sprawię zdrady Sarii. Zacznijmy od tego, czy masz jakieś pytania?
- Co robiłeś podczas oblężenia na December? Z jakimi biskupami się widziałeś? - zapytała Kostucha, wyciągając swój notesik.
- Większość czasu byłem z Zoanem, choć zostałem na mostku, gdy on sam udał się na pole bitwy. - zeznał Tim. - Przedtem zajmowałem się przygotowaniem oddziałów do akcji. Widziałem się też z Sarią. - zębatki w jego głowie zaczęły się obracać. - Coś z nią wydawało mi się nie w porządku, sugerowałem, aby odsiedziała bitwę. Wtedy nie wiedziałem w czym był problem, przed chwilą udało mi się go jednak rozwikłać. Saria widziała się z April na jakiś czas przed bitwą. Prawdopodobnie kilka tygodni.
Eidith uniosła brwi. - A skąd masz taką informację, że się z nią widziała? Sugerujesz działanie jej magii. - Kostucha napisała coś w swoim notesie wyczekując dalszych rewelacji.
- Energia, którą od niej wyczułem — wtedy jej nie znałem. Teraz mam jednak pewność, że był to urok April. - wytłumaczył Tim. - Mamy jednak wyraźne nakazy od Zoana unikać starć z miesiącami, nie jesteśmy na nie gotowi. Jeżeli będziesz w stanie dowiedzieć się, kto przydzielał jej misje przed bitwą, możesz odkryć, kto pociągał za sznurki. - doradził. - Ale pilnuj się. Nie dostałaś tej misji bez powodu, gdybyśmy mieli jednoznaczne dowody sprawa zostałaby rozwiązana przez Zoana. Nie oczekujemy w pełni, że znajdziesz sprawcę. Liczymy, że zdecydujesz, kto nim był.
- A gdzie się w ogóle widziałeś z April? Umówiliście się? - Eidith uniosła brew, skrobiąc notatki w notesie. Nie podobało jej się, że coraz więcej poszlak wskazuje na Klausa. Ale rozkazy Sarii mógł wydawać każdy biskup i nigdy nie zamierzała ich lekceważyć aż do samego końca.
- I niby jak miałbym to zrobić? - spytał Tim. - Jeżeli potrzebne ci są szczegóły na temat mojej misji, pytaj Zoana, albo jeszcze lepiej, tę niewielką kobietę, która często z nim spaceruje. Powinnaś być w stanie ją widzieć. - poinstruował. - Nie są to rzeczy, o których powinienem mówić bez ich zgody.
- Dobrze zatem dziękuje za rozmowę Tim. - Kostucha skinęła głową, po czym wróciła do budki by połączyć się z Mors.
- Hej piękna. Posłuchaj, uprzedź centralę, że będę potrzebowała dostępu do archiwum. Tam powinna być odpowiedź… Nie wiem, czy jestem na nią gotowa, jeżeli moje obawy się sprawdzą. -

- Zrobię to natychmiast. - obiecała Mors.
Kostucha usłyszała za swoimi plecami wystrzał. Gdy się odwróciła, Alice już za nią nie było. Zamiast tego zdziwiona Bonnie kręciła się obok miejsca w którym dziewczyna wcześniej stała.
- Powinniśmy iść. - zasugerowała doktor. - Zaraz zleci się tu całe wojsko w mieście. - Ziemia miała bardzo ścisłe przepisy. Dźwięk wystrzału gwarantował problemy.

***
Mors przygotowała wizytę w archiwach na długo przed przybyciem Eidith i jej obsady. Znalezienie dokumentów z misji Sarii sprzed laty nie było jednak takie proste. Godzinami Eidith z Bonnie przegrzebywali raporty na temat młodej dziewczyny i jej drużyny. Falco nie nadawała się do tego typu pracy, a Vlad zasnął na stole. Dokumentacja była pisana ręcznie przez biskupów którzy zlecali zadania, sam Vlad miał problem z wykonaniem tych wniosków, więc tym bardziej nie miał zamiaru ich czytać.
Tak jak Eidith się spodziewała, znaczna większość misji była zlecona przez Klausa. Do tego wszystkie były przez niego podbite pieczątką. Jako opiekun Sarii, miał on obowiązek przeglądać raporty na jej temat. Oprócz jego zadań znalazł się jeden “spacer” Vlada, na niedługo przed walką z December. O dziwo Saria uzyskała w nim nawet dobry wynik. Najbardziej odstającym z dokumentów był jednak ten wystawiony przez Gerarda. Była to misja zwiadowcza, która zakończyła się wynikiem neutralnym - niczego nie znaleziono, ale badania przebiegły pomyślnie.
Bonnie wskazała palcem na dokument.
- To pismo Doca. - Falco obwąchała papier i szturchnęła Bonnie nosem na potwierdzenie.
- Jasna cholera! - otworzył jedno oko Vlad. - Nie wiem, co mi bardziej imponuje: że tak po prostu go poznałaś czy że tak bez skrupułów sprzedałaś tatauśka. - wyszczerzył się. - Jeśli postanowicie go złapać, weźcie mnie ze sobą. Pooglądam.
Bonnie nie wydawała się wzruszona tym odkryciem.
- Dear oh me… - Uśmiechnęła się Kostucha z tych odkryć. Postukała się palcem po policzku przyglądając się dokumentom. Dlaczego Doc miałby mieszać w szykach Icarii? Aż tak mało ceni swoje życie i pozycje? Nie widziała tutaj konkretnego motywu, lecz ten wpis jest przeważający w tej sprawie.
- Myślicie, żeby go najpierw o to zapytać, czy od razu go zanieść przed Zoana?

- Z tego co wiem, Doc kręgosłupa nigdy nie miał. - stwierdził Vlad. - Jeżeli postawisz go przed Zoanem, raczej pęknie.
- Jeżeli przyjdziesz do niego z samym dokumentem, nie liczyłabym na zbyt wiele. - ostrzegła Bonnie. - Ciężko wypytać podejrzanego, nie znając jego motywu. - zauważyła.
- Hm? Nie uważałem, ale nie macie już wszystkiego co trzeba na te puzzle? - zdziwił się Vlad. - Zawsze możecie go odjebać i pójść do domu, nie płacą wam za godzinę.
Eidith pokręciła głową,
- Nie nie. Najpierw wszystko wyśpiewa Zoanowi, gdy go tam zatargam. Nie ma co zwlekać, ruszajmy do niego od razu. Bonnie ty nie musisz. - dodała, lecz doskonale wiedziała, że jej to nie ruszy. Dziewczyna była bliżej absolutnego zera niż Eidith. Dokument także zabrała, żeby pokazać Docowi, gdzie wpadł i dlaczego myślał, że to mu się uda.


 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 31-12-2021, 15:45   #132
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
****

Iść bez Bonnie oznaczało również iść bez Falco. Ostatecznie Eidith zawitała w laboratorium Doca tylko z Vladem pod pachą.
- Jak mnie wstawisz w biustonosz, to będę miał widok z pierwszej osoby. - proponował biskup.
Zastępcę Gerarda para zastała, gdy siedział przed jednym ze swoich monitorów, przeglądając jakieś dane. Z bliska wyglądał prawie, jakby topił się w krześle. Bardziej niespodziewanie, wraz z nim przesiadywała tu znudzona Alice.
Z barku Eidith wysunęła się macka, która pochwyciła głowę Vlada. Zaraz po tym biskup miał swój własny statyw. Eidith zdjęła okulary i schowała je do wewnętrznej kieszeni garsonki. - Doc przerwij co robisz i chodź ze mna do Zoana. Ważna sprawa. Nie stawiaj się. - Jej głos był dość potulny, ale jej spojrzenie było wyprane z wszelkich emocji. Przez tego siwego skurwiela podejrzewała nawet swojego mistrza. Bardzo chciała go zmaglować tam gdzie siedzi ale papieżowi należy sie wiedzieć dlaczego tak postąpił.
- Ehh, jak do Zoana, to nie mam nic do gadania. - zgodził się Doc, z wysiłkiem podnosząc się z miejsca. Gdy się ruszył, Eidith zauważyła, że jego ciało faktycznie było w części płynne. Korupcja udzielała się już nawet jemu. Alice nie interesowała się specjalnie tą sceną, choć kostucha zobaczyła, że pijaczka ukrywa w rękach piersiówkę. Kostucha nie marnowała jednak na nią czasu. Odwróciła się na pięcie i wyprowadziła Doca z kompleksu naukowego.

***

Eidith udało się uzyskać audiencję z Zoanem wyjątkowo bezproblemowo. Papież poinformował swoich gwardzistów, że kostucha ma wolny wstęp do jego biura we wszystkich sprawach związanych z jej zadaniem.
Dziewczyna ponownie znalazła się w obszernej marmurowej sali z papieżem za biurkiem. Ten uśmiechnął się i wstał na ich widok. Kropla czarnej mazi spadła z sufitu na ziemię. Sarkofag musiał dalej wisieć nad nimi.
Zoan obszedł swoje miejsce pracy i powoli zbliżył się do Eidith i Doca. Belly prawie zlewał się z podłogą w swoim płynnym stanie.
- Witaj, moja droga. - ucieszył się papież. - Czy to jest ten winowajca? - zapytał zaciekawiony.
- Z mojego śledztwa tak wynika Ekscelencjo. Przyprowadziłam go tutaj z przyczepioną głową, aby się wyspowiadał ze wszystkiego. Szczegóły mojego śledztwa zostaną do Ekscelencji wysłane. Ale po krótce… - Eidith zaczesała włosy za ucho, po czym kontynuowała.
- Saria była pod wpływem magii April, tego mnie zapewnił Tim, gdy w jakiś okolicznościach miał nieprzyjemność z tym miesiącem. Tim rozmawiał z Sarią przed oblężeniem wiedząc, że coś jest z nią nie tak. Dopiero ostatnio się upewnił, że to musiała być jej magia. Dużo dużo wcześniej, jak wynika z zapisków w archiwach. Lecz jeden wpis odstawał od reszty. Była to misja zwiadowcza od Gerarda. Zakończyła się neutralnie, nic nie znaleziono, ale badania zakończyły się pomyślnie. No i tutaj wchodzi Doc Belly. To on wypisał ten raport i podpisał się pod nim imieniem Gerarda. Mam potwierdzenie, że to jego pismo od jednego z mych agentów. - Eidith przerwała i stanęła obok Belly’iego. - Jeśli chcesz odejść jak człowiek powiesz Ekscelencji, dlaczego to zrobiłeś. -

Doc patrzył pustym wzrokiem na Zoana, czasem zerkając na Eidith. Papież wyciągnął rękę i przyłożył go do policzka mężczyzny. - Prawdę mówiąc prosiłem cię mniej o rozwiązanie za gadki, a bardziej o podjęcie decyzji. Jesteś awatarem śmierci, Eidith. Wybór kto żyje, a kto umiera, należy do ciebie. - Ręka Zoana powoli wsiąkła przez topiące się ciało Doca do wnętrza jego głowy. - Doc często pracuje jako sekretarka Gerarda. Jest jego prawą ręką, choć nigdy mu się to nie podobało. - papież przeciągnął rękę do góry, wyciągając ją przez czubek głowy otępiałego mężczyzny. - Obawiam się, że jako awatar depresji, Doc mógł nie być zbyt rozmowny? - spytał Zoan. Doc, dalej nieprzejęty sytuacją, zerkał to na niego, to na Eidith. Czekał, aż wydarzenie się skończy, jakkolwiek miałoby to nastąpić. Nie miał sił tłumaczyć się, ani też energii, aby kłamać. - Doc, czy mógłbyś być uznany za winnego wydarzeń na arce? - spytał go Zoan.
- ...Tak.
- Czy byłby to uczciwy osąd?
- ...Tak…
- Ależ Ekscelencjo ja dawno podjęłam decyzję co do Doc’a. Liczyłam jedynie na to, że się wyspowiada dlaczego to zrobił. Ale najwidoczniej nie ma to znaczenia. Mam czynić honory tutaj? Nic nie pobrudze. - Eidith wyprostowała rękę w bok a wniej pojawił się czarny kij. Z górnej końcówki wysunęło się powoli ostrze kosy. Mało jest istot które spotkało swój koniec od Eidith właśnie tym narzędziem i w takim stylu. Uznawała to bardziej jako odesłanie na drugą stronę, niż zwykłą egzekucję. Trwała nieruchomo czekając na słowa papieża.
Zoan odwrócił się i oddalił od Eidith o kilka kroków. Spojrzał w górę, kostucha mogła wyobrazić sobie, na czym spoczął jego wzrok. - Zrób, co do ciebie należ. Na ten moment jesteś prawdopodobnie jedyną, która może permementnie usunąć go kodu… Jeżeli ta egzekucja zwabi do ciebie niezapowiedzianego gościa, będę chciał wiedzieć, o czym rozmawialiście.
Doc spojrzał na Eidith. Cicho i od niechcenia odezwał się:
- Dałem ci wymówki zemścić się na gerardzie. Nic więcej nie jestem w stanie zaoferować.
- May you find peace. Goodbye. - Czarne ostrze ze świstem przecięło powietrze na wysokości szyi Belly’iego. Wszelka krew została wyłapana przez czarne sfery połączane z kałużą czerni pod stopami Eidith. Frunąć przez powietrze głowa biskupa została pochwycona przez Eidith. Dała mu jeszcze te kilka sekund, zanim kompletnie się rozpłynie i uśmiechnęła się do niego.
- Możesz wyjść. Dam znać, gdy będziesz potrzebna. - Zoan machnął ręką. Zadanie Eidith było ukończone.
Kostucha kłaniając się wycofała się do drzwi i dopiero przed nimi odwróciła się i opuściła pomieszczenie. Mijając gwardzistów podeszła do ławki na której zostawiła głowę Vlada.
- Już po wszystkim… - Odezwała się, a głowa Doc’a rozpłynęła się w powietrzu. Usiadła obok i położyła sobie biskupa na kolanach. - Udało mi się. NIe żeby były jakieś wątpliwości, ale trzęsłam się że to mógł być mój mistrz. - Odpaliła sobie papierosa i popatrzyła w dal.
- Mogłabym nie być zdolna do zabicia go. Upiorne. -

- To bardzo źle, Eidith. - Vlad zamachnął się, a jego głowa stoczyła się z kolan kostuchy. Nim upadł na ziemię, jego ciało odrosło od szyi w dół. Co ciekawe, pojawił się od razu odziany w swój płaszcz, który najwidoczniej składał się z jego własnego cienia.
- Jesteś teraz awatarem śmierci, Eidith. Jeżeli nie będziesz w stanie kogoś zabić, może stracić swoją moc, a nawet i gorzej. Nie ma nic groźniejszego dla ludzkości, niż mesjasz, który nie będzie jej służył. - ostrzegł.
Eidith mrugnęła, a Vlad zniknął. Wokół niej znajdowała się bezkresna czerń. Nie była to jednak ciemność. Siebie widziała idealnie, tak samo, jak ławkę, na której siedziała. Była jednak gdzie indziej. Przypominało jej to miejsce, w którym walczyła z December.
Obok niej siedział kapelusznik. Davy Johnesa nie spotkała od czasu raidu, czyżby to on był niezapowiedzianym gościem, o którym wspominał Zoan? Mężczyzna wydawał się częściowo przeźroczysty, a gdy się odezwał, brzmiał, jak gdyby był bardzo daleko:
- Widzę, że dorastasz do swojej roli. To dobrze. Dla mnie to niewygodne, ale dla nas to dobrze. - ocenił. - Dokonałaś jednego z lepszych wyborów. Doc faktycznie wysłał Sarię na misję. Nie wiedział co prawda, kogo ona tam znajdzie. Miał za zadanie zbadać konsekwencje przejęcia December. Ja mu powiedziałem, gdzie może znaleźć odpowiedź. - wyjaśnił, powoli wstając z ławki. - Alice ma dar. Dobrze wyczuwa nadchodzące zagrożenie. Przez to pragnienie przetrwania wyczuła, że coś jest nie tak i namówiła Sarię, aby ta udała się na misję samotnie. “Musimy ćwiczyć na raid”, tłumaczyła. - Davy kontynuował z rękoma w kieszeni. - Gdy dowiedziała się, co zaszło, zaczęła namawiać Doca, aby manipulował tobą, tak jak to robił. Chcieli chronić własną skórę. Gerard przeskrobał sobie u wielu osób, to liczyli, że przyjmiesz ich ofiarę. - kapelusznik zamilkł na chwilę, jednak ponownie się odezwał. - Nie byli to jedyni winni oczywiście. Tim wyczuł, że coś jest nie tak z Sarią, jednak namówił ją do udziału w bitwie z braku empatii, choć wyczuwał, czym to grozi. W trakcie bitwy Saria prosiła Klausa o pomoc, to on powiedział jej, co ma zrobić. “Chroń się”, “Jak czujesz zagrożenie, to je atakuj, to nie czas na wycofanie się.”, “Nieważne co zrobisz, masz moje błogosławienie”... Cóż, Saria była pod wpływem magii April, a December miała w sobie fragment jej duszy. Atakując Zilvę, Saria chroniła siebie, a przynajmniej takie miała wrażenie. Gerard oczywiście mógł Zilvę uratować, ma z nią specjalne połączenie. Nie chciał jednak, aby jego nieudany eksperyment nadmiernie się wykazał w boju. Stworzenie klona April było największą herezją, jakiej w życiu dokonał. - wyjaśnił. - Nie ma czegoś takiego jak niewinny człowiek. Zoan zdał sobie z tego sprawę, więc poprosił cię o wybór osoby odpowiedzialnej. Wiedział, że niezależnie jakiej dokonasz decyzji, nie będzie ona błędna.
- Pamiętam dokładnie jak Zoan mnie zbeształ, gdy powiedziałam, że jeżeli trzeba, zabije wszystkich. “Masz zabić odpowiedniego”. Wszyscy byli odpowiedni. To nawet trochę śmieszne. - Pomimo tych słów nie było jej do śmiechu. - Nie wydaje mi się, że to jedyne co chciałeś mi powiedzieć. -
- Wybieranie odpowiednich osób to twój unikalny przywilej. Ze śmiercią jednego, od grzechu wyzwalasz wszystkich. W innym wypadku musiałabyś zabić każdego… człowieka. - Kapelusznik wyjaśnił konsekwencje braku niewinnych. - Ale tak, masz rację. Przyszedłem do ciebie, ponieważ z rozwojem swoich umiejętności nabywasz nowy talent. Stajesz się jedną z niewielu osób, które mogłyby zabić nawet April. - Davy odwrócił się wreszcie do Eidith, uśmiechając się serdecznie. - Chciałbym prosić, abyś tego nie robiła. - teatralnie zdjął swoją czapkę i wykonał głęboki ukłon, aby podkreślić swoją prośbę. - Jak mówiłem, nie ma osób niewinnych. Instynktownie możemy jej nienawidzić, ale traktowanie April jako osobę odpowiedzialną za obecny stan rzeczy, to jak obwinianie pistoletu za pociągnięcie spustu. - przedstawił swoją pozycję. - Nie wspieram jej obecnych działań, ale… mam przeczucie, że grozi nam coś gorszego. Ktoś lub coś knuje plany za naszymi plecami, a obecność April to jedyne, co trzyma ich w ryzach.
Kostucha przechyliła głowę w bok i skrzyżowała ręce pod piersiami.
- Wiesz będzie potrzeba mi trochę więcej niż twoich “przeczuć”. Skąd w ogóle taki pomysł?
I uważasz też że lepiej zostawić April samą sobie? This is ridiculous.
- Pokręciła głową. Nie do końca do niej przemawiała pozycja kapelusznika, ale liczyła że nieco naświetli swoje obawy.

- …Jeżeli zrobi coś niebezpiecznego, jak najbardziej możesz ją powstrzymać. Nie powinnaś jednak jej zabijać. - sprostował, zakładając z powrotem kapelusz. - Ja doszedłem do tego wniosku, badając zaginioną historię ludzkości. Nasza przeszłość jest przed nami skryta, a co gorsza, obawiam się, że teraźniejszość również może być fałszywa. - ostrzegł. - Jest jeszcze jedna osoba, która podziela moje poglądy z innych powodów. Poznasz ją niedługo. - obiecał. - Chcę, tylko abyś była świadoma, że śmierć jest losem ostatecznym. Zwłaszcza z twojej ręki. Nie powinniśmy jej stosować pochopnie.
- Niczego nie obiecuję jestem lojalna Icarii. Jeżeli Zoan powie bym zgładziła April zrobię to. Ale na pewno przekaże mu twoje obawy, może zmieni zdanie. - Eidith zaczesała włosy za ucho. - Wytłumacz mi jeszcze… Jestem gotowa na każdy horror jaki ta galaktyka jest w stanie utkać. Jednak ci twoi “Ktosie” boją się bardziej miłości niż śmierci? Na pewno o mnie słyszeli. Brzmi to jak durnowaty plot twist. “Moc przyjaźni potężniejsze niż wszystko inne” Bleh. - To ostatnie wypowiedziała z odrazą w głosie.
- ...Większość nie potrafi zabić tego, kogo kocha… - odparł tylko Davy.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 03-01-2022, 06:48   #133
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Nim wszyscy się obejrzeli, minął miesiąc od ostatnich wydarzeń. Okres ten był wyjątkowo owocny dla Silvera. Chociażby dlatego, że jego przyjaciel Drake powrócił do drużyny. Podjęty przez kronikarza wybór nie obył się bez konsekwencji. Wzrok młodego mężczyzny znacznie się pogorszył, za to zaczął on wykrywać w sobie nadprzyrodzone zdolności. Najbardziej nietypową z nich był fakt, że znał zawartość każdej książki, której zdołał zaledwie dotknąć. Jego kod może nie był w rękach ludzkiej podświadomości, najwidoczniej jednak też uległ pewnym zmianom.

Gdy załoga wróciła na Eden, dołączył do nich Isshin. Jego rozmowa z Holmesem dalej rozwinęła teorie mężczyzn na temat nadmagii. Niektóre z technik szermierza wydawały się faktycznie niewykonalne, żeby nie powiedzieć magiczne. Dzięki swoim doświadczeniom Drake mógł wydedukować, że są one właśnie efektem nadmagii.

Adam uraczył Silvera nowinami o konkluzji walki na jednej z baz gwiezdnych jego rodziny. Corvus niestety uciekł. Bastion próbował go przechwycić, nie wiedział jednak, że jedna z rąk zdradzieckiego admirała była stworzona z czystej energii. Gdy tylko ją złapał, o mało nie stracił własnej dłoni. Na pocieszenie, nikomu z rodziny nie stała się krzywda. Po walce okazało się, że rodzina Silvera dostała ostrzeżenie od Vyone i została przymusowo, jak i dyskretnie ewakuowana na pobliską planetę.

Równie mieszane nowiny przyszły ze strony rebeliantów. Najemnicy starali się uzyskać wsparcie od May na księżycu Pars. Czarownica władała magią “zmiany”. Stworzenia, z których zrobiła swoich obrońców, przyczyniły się do śmierci wielu najemników biorących udział w misji. Wysłany na ich ratunek agent o imieniu Eddie zdołał skontaktować się z miesiącem, usłyszał jednak odmowę. May nie interesowały istniejące zagrożenia ani konflikty. Zdołała ona tylko obiecać, że nie będzie mieszać się w żadne nadchodzące wydarzenia. Interesowało ją tylko dbanie o bezpieczeństwo June, której magia, “perfekcja”, bardzo szybko doprowadziła do szaleństwa dziewczyny.

Na pocieszenie, w trakcie misji Eddiemu udało się zjednać z sekretną agentką, królową piratów Zilvą. Kobieta ukrywała się pośród najemników pod pseudonimem Avlii. Dziewczyna upozorowała swoją śmierć z pomocą Tsara, aby zniknąć radaru Vyone, Magów, oraz Icarii. Pozwoliło jej to zjednać swoje siły, wyplenić nielojalne jednostki, oraz wykopać najsilniejszy z jej skarbów: miecz Augustowski. W jego wnętrzu zamknięty był mag wojny August, który w wyniku swojego szaleństwa kiedyś stwierdził, że zostanie bronią to genialny pomysł.

Większość czasu w swojej przerwie od przygód Silver spędził z rodziną. Ojciec i matka aż nadto byli zadowoleni z jego wizyty, choć młodsze rodzeństwo nieco bardziej fascynował okręt gwiezdny i jego egzotyczna załoga. Od swojego ojca Silver dowiedział się, czemu popełnił błąd względem bezpieczeństwa nadmagii: to nie jego kod czy Azazel bronili go przed korupcją. Pradawny rytuał z kamieniami energii, który praktykowali Armstrongowie, tworzył w kodzie barierę ochronną. Dzięki niej jego ojciec nie odniósł żadnej krzywdy przy swojej próbie uzyskania odporności na magię. Tak samo, jak Silver, ojciec nie podjął żadnej decyzji wewnątrz kodu. Jednocześnie nie podzielił się techniką z resztą rodziny: stwierdził, że jest zbyt tajemnicza i niebezpieczna.

Eidith podczas przerwy otrzymała kilka prostych zleceń, jednak większość czasu spędziła, zajmując się swoimi podopiecznymi. Szybko zauważyła, że nowymi rozkazami Zoan stara się ją trzymać z dala od Klausa. Jej mistrz został rozpoznany jako jej słabość, a organizacja nie mogła sobie na to pozwolić. Ciężko było nie zauważyć, że coś wrze w kościele. Ponieważ Doc był bardziej zastępcą biskupa, niż faktycznie świadczył tę rolę samemu, Zoan postanowił nie ogłaszać jego następcy. Obiecywał jednak, że ma już kandydatkę i ta niedługo będzie gotowa, choć zdecydowanie nie wypowiadał się o Eidith.

Co mogło zdziwić kostuchę, na jaw wyszły też badania, które Icaria przeprowadziła z pomocą zewnętrznej grupy. Byli nimi mężczyzna o imieniu Opus i niestety, Sexy, czy też Lin Lin. Z uwagi na tę współpracę, Eidith nie dostała prawa nawet zbliżyć się do zielonoskórej kobiety.
Dwójka naukowców analizowała bardzo starą teorię Icarii, wedle której magia jest błędem w kodzie, który ten sam próbował zaleczyć. Udowodnienie tej teorii było niezwykle trudne, dwójka jednak dokonała czegoś przełomowego: zaobserwowali narodziny artefaktu. Na ich życzenie November stworzyła zupełnie nowe zaklęcie, które wykorzystywała tylko w ściśle określonych warunkach. Wcześniej stworzony przez grupę przedmiot, którego opis pasował do efektów magii, nabył nadprzyrodzone zdolności w wyniku testowania zaklęcia. Łatając brak logicznej spójności między wydarzeniami we wszechświecie, uniwersalny kod tworzył nowe elementy, które miały łatać logiczną dziurę. Oznaczało to również, że przedmioty te były zbyt wyodrębnione od elementów naturalnych we wszechświecie, aby efektywnie nimi manipulować poza ich istniejącym już przeznaczeniem. W uproszczonym przykładzie, ponieważ człowiek nie powinien być w stanie wywołać masywnej eksplozji, kod spontanicznie doprowadzał do pojawienia się broni, która sama mogła wywołać takie efekty.

Gdy wieści te doszły uszu Silvera i jego załogi, najbardziej poruszona tym odkryciem była Meredith. Kobieta od dłuższego czasu zajmowała się analizą komórek Tsara, a uzyskiwane przez nią wyniki nie miały najmniejszego sensu… Jeżeli jest on faktycznie Serafinem. Jak poinformował ją Silver, demony rzekomo zrodziły się z kodu w ramach samoobrony, w celu usunięcia z niego April. Nową teorią Meredith była idea, że Tsar w rzeczywistości nigdy się nie urodził, a zamiast tego powstał spontanicznie, jako logiczna odwrotność April, mająca w jakiś sposób uzasadnić jej istnienie w kodzie jako coś więcej niż pomyłkę. Jeżeli to okaże się prawdą, ciężko będzie określić, ile wspomnień Tsara to faktycznie rzeczy, których dokonał, a ile z nich to sztuczne idee powstałe w ramach jego natychmiastowej kreacji.

Czas jednak mijał. Zarówno Silver, jak i Eidith, otrzymali w końcu zaproszenie na naradę w sprawie walki z April. Organizatorem posiedzenia, tak jak wcześniej ustalono, był Vyone. Po drodze Silver postanowił dopiąć jeszcze sprawy z Auger Industries. Jak się dowiedział w ulubionym biurze Maximiliana, jego pomagierka i ochraniacz faktycznie nie miała imienia. Kobieta nie posiadała własnej woli, była ślepo oddana Maxowi i liczyła, że Silver będzie jej nowym panem. Wobec tego wolała, żeby ten wołał na nią, jak mu pasuje, albo nawet wcale. W końcu ona też nie musi się odzywać. Cokolwiek Max jej zrobił, musiało mocno odbić się na jej psychice.
Podczas wizyty u dziewczyny, recollector otrzymał kilka artefaktów przechowywanych przez Auger industries. Należała do nich soczewka, która ignorowała pierwszą przeszkodę przed sobą, a do tego można było przełożyć przez nią przedmioty. Znalazły się też trzy odłamy stone of want, para luster przez które można komunikować się na dowolną odległość, oraz bransoletka, która zmieniała w kamień tego, kto ją założył. Petryfikacja była jednak powolna i bolesna, więc większość osób prędko zrywała ją z siebie.

Bardziej istotnym od reklamówki zabawek był list, który pozostawił po sobie Maximilian. Wyjaśnił w nim, co do tej pory robił i co miał na myśli przez rekolekcję. Jak się okazuję, dłuższą część swojego życia spędził w podróży do innej galaktyki. Jedyne co z niej zachował to dłoń Azazela, którą teraz miał Silver. Nie pozostało mu nic innego: nie pamiętał nawet jednej rzeczy. Ten brak kontroli nad sporym fragmentem jego życia był czynnikiem zapalnym, po którym zaczął tracić zmysły. Jeżeli miał jakiekolwiek życzenie pośmiertne, było nim aby Silver sam opuścił kiedyś rodzimą galaktykę i zwiedził inne zakątki uniwersum. Jednocześnie, przyznał się w liście, że nie miał zielonego pojęcia co knuł Vyone. Wmawiał sobie jednak, że jest jedną nogą przed nim, aby kompletnie nie zwariować. Jednym z momentów który najbardziej go zezłościł w ostatnim czasie, było, gdy wyczuł w Silverze masę mocy magicznej, której ten nie powinien posiadać. Recollector rozpoznał to jako dzień, w którym pierwszy raz użył swojego kręgu, aby zamrozić Drake’a. Faktycznie, gdy po tym wydarzeniu spotkał się z Maxem po odbiór klatki, ten był poirytowany. Była to chwila, gdy Max postanowił, że zmusi Silvera do bycia mu wdzięcznym. Nawet kosztem własnego życia. Kończąc swój list, stawiał przed Silverem wyzwanie, aby faktycznie dalej nim wzgardził, nie czując, że zachowuje się niesprawiedliwie względem swojego mistrza.
Do notatki było jednak załączone post scriptum. W nim Max wyjawił szczegóły swojej współpracy z Lazarusem. Admirał był świadom jakie zagrożenie stanowi April. Wobec tego wszedł z Maxem w układ: będzie chronił Auger Industries po stronie prawnej, jeżeli Maximilian spróbuje skompletować demona. W ten sposób zaczęła się intryga Maxa z Silverem, który posiadał już jedno ramię, więc był idealnym kandydatem.
Niestety, sam Lazarus jest najbliższym Cesarzowej człowiekiem w Cesarstwie. Nie może nawet pierdnąć bez rzeszy kronikarzy zapisującej o tym nowy epik. W efekcie dwójka nigdy nie spotkała się osobiście, na dobrą sprawę zgodzili się tylko dążyć do wspólnego celu oraz nie wchodzić sobie w drogę.

Mając równie wiele odpowiedzi co i nowych zagwozdek, Silver wyruszył na spotkanie z Vyone. Narada miała odbyć się w systemie gwiezdnym Hydron. Nie była to kompletnie pusta część Cesarstwa, choć funkcjonowało tu niewiele siedlisk planetarnych, a ruch w przestrzeni kosmicznej był minimalny.
Przez długie godziny zbierały się tu okręty ważnych osobistości: pojawił się Siew Adama, jedna z ark Icarii, okręt główny Black Sheeps, a nawet nowy okręt flagowy Zilvy… z każdym nowym gościem wzrastało przeczucie, że może to być pułapka. Napięcie wzrosło, gdy na radarach zgromadzonych pojawił się nowy sygnał. Nie był to jednak okręt wlatujący w przestrzeń, a wychodzący z ukrycia. Niespodziewanie, przypominający łódź podwodną okręt Nautilus wyłonił się z wnętrza gorejącej gwiazdy w centrum układu. Natychmiast stało się oczywistym, czemu tak ciężko było dostać się do Vyone samodzielnie.
Mając jego zaproszenie na ekranie, wszyscy goście byli gotowi na zebranie, które może przeważyć o losach Cesarstwa.


 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 26-02-2022, 18:00   #134
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Wszyscy zaproszeni na posiedzenie w sprawie walki z April zostali zgromadzeni w największym pomieszczeniu na pokładzie Nautilusa. Usadzeni przy podłużnym stole, zebrani byli dla niektórych przyjaciółmi, dla innych rywalami, dla jeszcze innych stanowili tajemnice. W tym momencie łączył ich wspólny cel. Nie tylko ze sobą, ale również enigmatycznym Vyone.

Kapitan okrętu wszedł do pomieszczenia ostatni, gdy jego goście zajęli już swoje miejsca i przywykli do klimatu na okręcie. Vyone był wysoki, nosił na sobie szary płaszcz oraz ikoniczną stalową maskę modulującą głos. Stanął przy krańcu stołu naprzeciwko swojego honorowego gościa, maga Spetembera, po czym przemówił:
- Witam wszystkich zgromadzonych. Jestem bardzo wdzięczny, że zgodziliście się mi zaufać i stawić osobiście na naszym dzisiejszym zebraniu. Jak wiecie, Cesarstwo stoi naprzeciw nietypowemu zagrożeniu, do którego powstrzymania będą nam potrzebne nietypowe metody. Za nim jednak przejdę do konkretów, pozwólcie, że przedstawię wam wszystkich obecnych: - dłonią zaczął wskazywać na zebranych. - Na krańcu stołu siedzi Admirał Adam, znany ze swoich pokojowych taktyk oraz świetnego rozumienia ekonomi i agrotechniki. Wraz z nim siedzi jego gość, Silver, pełniący obecnie rolę maga kontroli, Octobera.
- Dziękuję wszystkim za zgromadzenie. - przemówił Adam. - Wiem, że żyjemy w burzliwych czasach, ale mam pewność, że będziemy w stanie odłożyć nasze konflikty na bok, przynajmniej w tej chwili.
- Obok tej dwójki. - Vyone kontynuował. - Znajduje się przywódca największego wojska najemniczego, Zachary Sheep, oraz jego towarzysz, Eddie.
- Witam wszystkich serdecznie. Zwłaszcza mojego dawnego kolegę. Kopę lat, Gerard. - ukłonił się mały staruszek z ogromną, białą brodą.[/i]
- Po drugiej stronie stołu, naprzeciw Eddiego znajdziemy Lin Lin, rzadko spotykaną Elrenkę, która występuje w imieniu naukowca Opusa, oraz jako dedykowana specjalistka od sprawy Toborów.
- Witam wszystkich. Niestety nie możemy sobie pozwolić, aby Opus wyszedł z Anielskiej Bramy, więc nie mógł mi towarzyszyć.
- Obok niej mam przyjemność przedstawić jednego z biskupów Magica Icaria oraz jego podopieczną, Eidith. Z tego, co rozumiem, kobieta ta w pewien sposób odziedziczyła status December.
- Kha, można i tak powiedzieć. - wyszczerzył się Gerard. - Witaj i ty Sheep, heretyku. Jestem pod wrażeniem, jak długo się trzymasz.
Vyone odchrząknął. - Naprzeciw Adama znajduje się z kolei króla piratów, Zilva.
Rosła, umięśniona kobieta z ogromnym mieczem przy pasie machnęła tylko dłonią. - Cześć. - formalności nie były silną stroną anarchistów.
- Na sam koniec chciałbym przedstawić najmniej znanego wam uczestnika narady, czarownika Septembera, prawdziwe imię Iruta.


Opisany przez Vyone mężczyzna wyglądał na młodego. Miał nieco długie, czarne włosy, które opadały mu na kark. Nosił przerośniętą bluzę z wysokim kołnierzem, która zasłaniała część jego twarzy. Na zdradzenie jego prawdziwego imienia rzucił Vyone bardzo agresywne spojrzenie, które zdradziło, że admirał nie kłamał.
- A więc, o co w tej szaradzie chodzi? Ostrzegałem cię, że moja magia jest bezużyteczna. - odezwał się Iruta.
- Tak, tak. Możesz wyjaśnić zgromadzonym jej szczegóły?
- ...Jestem w stanie zobaczyć dowolny element ludzkiej wiedzy. Jeżeli na kogoś spojrzę, wiem jakie informacje pochodzą od tej osoby.
Gerard zaintrygował się. - I w jaki sposób oddzielasz prawdziwą wiedzę od fałszywej?
- Moja moc tego nie obejmuje. Jeżeli ktoś jest przekonany, że dwa i dwa to pięć, to taką dostanę od tej osoby informację. Nie mieszałem się w ten konflikt do tej pory, ponieważ nie jestem w stanie wam niczego zaoferować.
- Nie martw się, Iruta. Jesteś wiele w stanie zaoferować mi. - pocieszył go Vyone, za co ponownie spotkał się z mroźnym spojrzeniem. - Jak wskazałeś, patrząc na osobę, jesteś w stanie stwierdzić, jaka wiedza pochodzi od niej. Wobec tego perfekcyjnie odróżniasz prawdę, od kłamstwa.
- To, że ktoś mówi prawdę, nie znaczy, że nie jest po prostu świrem. Jeżeli sprowadziłeś mnie aż tutaj, abym świadczył za twoje słowo, niech ci będzie. Obawiam się jednak, że aż tak wiele z tego nie wyniknie.
Vyone przytaknął skinieniem głowy. - Jak jesteście świadomi, czarownica o imieniu April, która zapoczątkowała fenomen magii pośród ludzi, ostatnimi czasy zaczęła zbierać towarzyszy w imię większego planu. Otóż ja ten plan już znam. - oznajmił Vyone. - Niedługo nadejdzie rok 33336. Dla zgromadzonych: rok stanowi okres 8760 godzin. Od czasu podróży w gwiazdy używamy tylko określeń odnoszących się do najbliższej ilości czasu, w godzinach i minutach, ponieważ tak jest łatwiej podróżować. Co jednak istotne, przez te tysiące lat godzina gwiezdna rozeszła się od godziny Ziemskiej. 33336 rok gwiezdny przypada na 500,000 rok istnienia gatunku ludzkiego. - Mówiąc, Vyone dalej stał przy stole, patrząc na zgromadzonych z góry. - Niewiele osób śledzi tego typu historię. Cesarzowa jednak zdaje sobie z jej sprawę. Wobec tego będzie organizować specjalne przemówienie. Za około dwa miesiące wyśle wymuszony broadcast do wszystkich odbiorników w Cesarstwie. April będzie próbowała tę przemowę przejąć. Jeżeli w tym czasie stanie przy nadajniku w komnacie Cesarzowej, będzie mogła za jednym zamachem użyć swojej magii na większości populacji Cesarstwa. W ten sposób przejmie nad nami kontrolę w jeden dzień. -wyjaśnił.
- Hmm… Czy on mówi prawdę? - Sheep spojrzał na Septembera.
- W każdym razie święcie wierzy, że to prawda. - odparł Iruta.
- Jestem w stanie poświadczyć, że Lazarus organizuje jakieś święto w Cholula. Takie przemówienie może faktycznie nastąpić. - poparł go niechętnie Adam.
- Czy będę mógł liczyć na wasze wsparcie w powstrzymaniu jej planu? - spytał Vyone.
Pierwszy odparł mu Gerard. - My po prostu chcemy zabić April. Nic nas nie obchodzi, gdzie i kiedy ona się pojawi.
Adam odparł mniej energicznie. - Pytaniem jest, czy to ty nas wesprzesz? Twoje działania inwigilacyjne wchodziły nam wszystkim na pięty. Do tego wspierałeś Victora i wydawałeś się na pewien sposób nawet popierać April. To nie czas na gierki, Vyone. Stawiliśmy się do ciebie osobiście. Zacznij grać z nami w otwarte karty.
Zilva, Zachary, a nawet i Lin Lin spojrzeli mężczyźnie prosto w oczy, licząc, że ten faktycznie odpowie na postawione przed nim zarzuty. Ze spuszczoną głową, Vyone postanowił kooperować.
- ...Jestem zadowolony, że uwierzyliście w moje zdolności inwigilacji. Obawiam się jednak, że mój wywiad jest dalej ograniczony do możliwości ludzi i naszej wbrew wszystkiemu prostej technologii. Wiele działań, których się podejmowałem, wykonywałem na bazie swoich wspomnień. - wyjawił Vyone. - W swoim czasie, byłem uczniem January. Wraz z wieloma utalentowanymi ludźmi stanąłem do walki z April tak, jak proszę was o to teraz. Mieliśmy broń zdolną do jej zabicia i z łatwością odnieśliśmy sukces. - oznajmił. - Była to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy. Wraz ze śmiercią April, wszyscy postradali zmysły. Przyjaciele rzucili się na przyjaciół, nikt nie wiedział, co się dzieje, ani gdzie się znajduje. W całym tym chaosie, aby chronić swoje życie, cofnąłem się w czasie… To prawda, działałem tak, aby chronić April. Chciałem zaprzestać narodzinom demona, który mógł ją zabić. Postanowiłem dać Viktorowi szansę spowolnić nasze przygotowania, abyśmy nie zaszli zbyt daleko. April należy powstrzymać. Nie możemy jednak sobie pozwolić, aby umarła.
Wsłuchany w wyznania admirała Iruta zalewał się potem. - Wygląda na to, że on tego nie zmyśla.
-Skoro wszyscy postradali zmysły, można śmiało uznać, że ty też. Pierdolisz jak potłuczony i oczekujesz, że to łykniemy jak pelikan świeżą rybę. - Zakpił Silver, choć jego ton podszyty był gniewem. Nienawidził Vyone'a, a to co usłyszał tylko go rozjuszyło. Z początku planował trzymać swoją moc wytłumioną na czas spotkania, ale najwidoczniej admirała trzeba było przycisnąć. Pozwolił zatem aurze roztoczyć się po pomieszczeniu. - Podróże w czasie są niemożliwe, nie ma na to technologii, ani nawet magii. Możesz święcie wierzyć w to co mówisz, ale jak powiedział September, jeśli twoim zdaniem dwa plus dwa to pięć, nie uzna, że kłamiesz, nawet gdy to nonsens. Pokaż dowód, jeśli go masz.

Eidith tłumiła w sobie jak bardzo nie chce siedzieć obok Gerarda, jednak nie wpłynęło to na jej ton wypowiedzi. Gdy tylko Silver skończył odezwała się.
- O ile rozumiem frustrację panicza Armstronga, skakanie sobie teraz do gardeł mija się z celem. Też pewna osoba nalegała bym nie zgładziła April, więc coś może być na rzeczy. A więc Vyone… - Wypowiedź tego imienia miała nutkę jadu. - Co rozumiesz przez powstrzymać, ale nie zabić? -

- Ekhm, Silver, język. - zniesmaczył się Adam. - Ponowię jednak prośbę mojego kolegi. To bardzo szalona hipoteza, a nie znamy ani ciebie, ani Septembera. Musiałbym uwierzyć ci na słowo, że Iruta jest magiem, oraz jemu, że ty podróżujesz w czasie. To trochę abstrakcyjne.
- Aye! - Zilva pochyliła się przy stole, uderzając w niego pięścią. - Mam nadzieję, że nie chcesz marnować naszego czasu. Powstrzymać April możemy i bez ciebie, a tak pewnie będzie bezpieczniej.
Vyone wzruszył ramionami i spojrzał na Eidith. - Zabić jej towarzyszy. April nie będzie działać sama z siebie. Jeżeli dorwiemy Marcha i Viktora, powinna stracić zapał. Jestem pewien, że będę w stanie nas na to przygotować. - obiecał Vyone, odwracając się do Silvera. - Liczę, że to ty za mnie poświadczysz. - mówiąc to, Admirał położył dłoń na swojej masce i zdjął ją powolnym ruchem. Zgromadzeni zobaczyli podłużną twarz, na którą opadały blond włosy. Vyone przypominał Zoana, z tym wyjątkiem, że był najwyraźniej kobietą. Eidith i Gerard czuli jednak wyraźnie, że to nie był ich Zoan. Admirał nie posiadał tej samej fantastycznej aury, jaką podświadomość obdarzyła papieża.
To się nie mieściło w głowie… Jeśli to rzeczywiście była ona, jak do kurwy nędzy, mogła mu to zrobić? Z trudem powstrzymał się, by nie uderzyć w nią bez ostrzeżenia.
-Stąpasz właśnie, po bardzo, bardzo cienkim lodzie. - Armstrong nie krył wrogości. - Jeśli rzeczywiście jesteś tym, za kogo się podajesz, o co cię zapytałem, gdy miałem właśnie zrobić coś, co wydawało ci się niemożliwe? - Vyone tak naprawdę nie miała szansy wykaraskać się z tej sytuacji. Jeśli była wariatką, wszyscy tutaj się od niej odwrócą. Jeśli rzeczywiście była z przyszłości, bez mrugnięcia zdradziła kogoś, kto był jej towarzyszem. Gdyby spróbował ją zabić, nikt na okręcie by go nie powstrzymał.

- Peculiar. Dlaczego wyglądasz jak Zoan? - Eidith nie kryła zdziwienia, ale nie miała zamiaru siedzieć cicho. Vyone musiała ostro paniczowi zaleźć za skórę, skoro od początku zebrania ma taką postawę wobec niej. Jednak to nie była sprawa Kostuchy, więc póki to ograniczało się do gróźb nie kiwnie palcem. Ze wewnętrznej kieszeni wyciągnęła papierosa i go odpaliła. To też test gdyby komuś przeszkadzał ten dym, upewni to Eidith o słabości osobnika jak i jego przydatności w pokonaniu aspektu miłości.

- Będziemy mieli czas porozmawiać na osobności, Silver. Wystarczy powiedzieć, że podołałam. Inaczej by mnie tu nie było. - odpowiedziała Vyone Silverowi, po czym zwróciła się do Eidith, której papieros mimowolnie zgasł. - Jesteśmy tą samą osobą. W normalnych warunkach Zoan zostaje admirałem. Ponieważ pozycja była zajęta, widocznie poszedł inną drogą. - wyjaśniła.
Gerard zastanowił się. - Tak, był wojskowym przez krótką chwilę, już dawno temu. To jednak może znaleźć każdy z dostępem do wojskowej bazy danych.
- Dalej mi to nie pasuje. - sceptycyzm tym razem wyjawił Sheep. - Panie Septemberze, jest pan w stanie wykluczyć operację plastyczną?
- Tak. - obiecał Iruta. - Moja magia widzi nawet przez efekty amnezji, gdyby coś kiedyś wiedziała, mógłbym to znaleźć. Nigdy nie wyglądała inaczej.
Zilva w tym czasie złapała za rękojeść miecza, co wzbudziło niepokój w zgromadzonych. Po kilku sekundach jednak puściła broń. - August ma ciekawe pytanie. Skąd wiesz, że to nie była jakaś wizja przyszłości? Ostre magiczne haluny, które pomieszały ci we łbie? - zaproponowała.
Iruta zastanowił się. - To byłoby możliwe.
- Cóż. - westchnęła Vyone. - Werdykt w tej sprawie może wam dać tylko Silver.
Młody Armstrong spojrzał na Zilvę. Jej, czy raczej Augusta pytanie, było jak najbardziej uzasadnione. A co jeśli on też miał namieszane w głowie? Jednakże czuł, że to jednak prawda, nie tylko wizja. To znaczyło, że już raz go zdradziła, a teraz prosiła by zaufał.
-Na osobności, to mogę połamać Ci kości. Będziesz się gęsto tłumaczyć, jeśli chcesz mojego wsparcia. - Odparł, nie zmieniając tonu. Jedno musiał jej przyznać, była twarda. Mimo rosnącego naporu jego wrogości nawet się nie zająknęła. Miał tylko jedną wyraźną wizję, za mało, by szukać dodatkowego potwierdzenia. - Niestety mówi prawdę, chyba że miałem niezależnie od niej, jednakowe halucynacje.

- Chciałabym usłyszeć więcej na temat naprowadzenia nas na Marcha i Victora. - Spojrzała na swojego zgaszonego papierosa i schowała go do cylindrycznego pojemnika, który wyjęła zza pazuchy. - Osobiste spory zepchnijmy na trzeci plan. - Chyba tylko tyle potrzebowała, by mieć jednego czy drugiego przed sobą i posłać ich prosto w czystkę kasując ich żywoty z kodu. Na tyle dokładnie zasługują.

- No dobrze, możemy chyba przynajmniej wysłuchać tego szalonego planu. - zaproponował Eddie. Sheep westchnął i skinął głową. Gerard tylko się uśmiechnął.
- Dziękuje wam za otwarte umysły. - ucieszyła się Vyone. - Wracając… - uderzając palcem w stół, admirał otworzyła hologram wyświetlający ziemią oraz krążącą wokół niej stację Choulula. - Niedługo April będzie próbowała przejąć stację, aby nadać swoją magię z komnaty Cesarzowej do każdego odbiornika w Cesarstwie. Jej plan ma jednak dwie wady: Po pierwsze, nie ma chęci działać z własnej woli, potrzebuje, aby prowadziło ją czyjeś pragnienie. Po drugie, niezależnie od tego, jak dobrze jej magia zadziała na sługi w stacji, Choulula jest niezwykle trudna do podbicia, więc będą jej potrzebne dodatkowe siły. Wobec tego pojawi się wraz z Marchem, Viktorem, oraz lojalnymi żołnierzami, którzy dalej walczą pod jego przewodem. Będzie to pełnej skali bunt, pierwszy w historii galaktycznej. - wyjaśniła Vyone.
Słysząc to, Adam przytaknął skinieniem głowy. - Jeżeli pojawi się w obstawie, możemy zaatakować bez obaw o konsekwencje. Nawet Bastion będzie musiał nam pomóc. To sugerujesz?
- Nie do końca. - odpowiedziała Vyone. - Wedle mojej wiedzy Lazarus współpracuje z April, a przynajmniej gra na dwa fronty. W mojej przyszłości nigdy nie ogłosił sił April terrorystami. Jeżeli on nie zawoła na alarm, to my atakujemy Cesarstwo. Dlatego nie zaprosiłam Bastiona.
- A więc… zyskujemy tylko przewagę ataku z zaskoczenia?
- Zgadza się. April jest jednak zmuszona zabrać ze sobą wszystkie swoje najważniejsze pionki. Jeżeli naszym siłom uda się powstrzymać Marcha i Viktora, April nie będzie miała powodu kontynuować swój plan.
Gerard przetarł twarz dłonią. - A co jeśli zestrzelimy Choulula razem z April i Lazarusem w środku? - zaproponował.
- Poza wywołaniem ogromnych zniszczeń na Ziemi? Śmierć April, oczywiście. Pozbawi nas to ochrony przed tym, co wydarzyło się w mojej linii czasowej.
Zilva przecząco pokiwała głową. - Co niby stało się w twojej linii czasowej?
- Zaraz po śmierci April i Lazarusa, zebrane armie Cesarstwa zaczęły ze sobą walczyć. Pojawiły się krzyki o statkach nieznanego wroga wkraczających do galaktyki. Następnie mój partner bez ostrzeżenia mnie zaatakował. Bliska śmierci musiałam uciec.
- Tak naprawdę nie wiesz więc, co się stało i czy wszystko potoczyłoby się źle? - dopytała Lin Lin.
- Jestem pewna, że gorzej być nie mogło. - oznajmiła Vyone, zakładając maskę. - Jeżeli potrzebujecie potwierdzenia, możecie zawsze spróbować porwać Lazarusa. Bez niego transmisja nigdy się nie odbędzie, więc plan April legnie w gruzach. Nie mam wątpliwości, że on wie wszystko, co się tutaj dzieje.
-Pozwólcie, że nieco zboczę z tematu, ale zaczyna mi się krystalizować pewna hipoteza na temat przyczyny takiego obrotu wydarzeń w alternatywnej przyszłości. - Podjął Silver, gdy już inni skończyli swoje wywody. Wprawdzie nie wyjaśniała ona tej obcej inwazji, ale mogła odkryć sekret obłędu ludzkich armii. - Czy ktoś z tu obecnych, zwłaszcza dwóch oryginalnych Miesięcy jest w stanie mi powiedzieć, jaka była dziedzina magii July?

Zebrani popatrzyli po sobie pytająco, najpierw na Vyone, później na Irutę, który wzruszył ramionami, ostatecznie na Zilvę, która spojrzała na swój miecz. - Pytanie było. - poinformowała ostrze, łapiąc je w dwie ręce gotowa do uderzenia bokiem o kolano. September powstrzymał ją jednak gestem dłoni i zbadał swoje odbicie w mieczu.
- Spotykam się na co dzień z taką ilością informacji, że Juliusa już nie pamiętam. Mój były kolega wydaje się tylko świadom, że July świetnie radził sobie w boju i łatwo zdobywał przychylność ludzi. - podsumował.
-Autorytet, albo może ambicja...? - Armstrong zaczął myśleć na głos. - To by pasowało… - Urwał zorientowawszy się, że inni nie wiedzą o czym mówi. - Przepraszam, zamyśliłem się. Już tłumaczę, April określiła samą siebie jako bezwolną, niczym siła natury. A co jeśli jest uosobieniem danego aspektu ludzkości? Jeśli przelewając na ludzi swoją miłość, stała się jądrem tego uczucia dla całego gatunku? I co jeśli podobnie jest z każdym Miesiącem? - Pozwolił, by to pytanie zawisło na chwilę w powietrzu. Pozbawiona ambicji ludzkość stałaby się przepełniona zawiścią i jadem, nienawiścią do tego, co mogą mieć tylko wybrani i samych wybranych. Mrok Podświadomości i jego wypaczający wpływ na członków Icarii, wydawał się być potwierdzeniem tej tezy. Stawali się “bardziej ludzcy”, przez oddanie się niskim instynktom, które większość ludzi tłumiła. - Wtedy śmierć April oznaczałaby, śmierć miłości w ludziach. A to uczucie szybko zastąpiłyby inne, równie silne i znacznie bardziej destrukcyjne, nie bez powodu mówi się, że miłość i nienawiść dzieli bardzo cienka granica. Dlatego sojusznicy mogli, w jednej chwili obrócić się przeciwko sobie nawzajem.

Gerard uśmiechnął się. - Wątpię, aby magowie mieli taki wpływ na kod ludzkości. Zwłaszcza że niektórzy się od niej odcinają. - powołał się na nadmagię, nie nazywając jej wprost.
- To dobry pomysł brać takie możliwości pod uwagę. - podparła tezę Vyone, chociażby dlatego, że promowała jej punkt widzenia.
September podrapał się po czole. - Czyli moja śmierć mogłaby zrobić z was wszystkich idiotów? - zasugerował.
Adam westchnął. - To niepokojąca teoria, jednak gdybanie nam teraz dużo nie da. Podsumuję, że możemy się jednak zgodzić, że zabicie April, gdy tak niewiele wiemy o niej i o magach jest zbyt niebezpieczne?
Większość zgromadzonych przytaknęła. Zilva zrobiła to jednak niechętnie. Gerard pozostał niewzruszony. - Ja się boję diabła bardziej, niż przyszłości bez niego. - skomentował starczym głosem. - Co zrobi Ikaria, nie będzie jednak moją decyzją. - przyznał.
-A co, jeśli za diabłem, w kolejce czeka coś gorszego? - Silver zwrócił uwagę na to, że gdy tylko zabrakło April, inna siła rzuciła się na ich galaktykę. - Mniejsza o to. Zastanawia mnie Lazarus. Wedle informacji, które otrzymałem w spadku po moim poprzedniku, wie on jakie zagrożenie stanowi April. Mówisz, że w twojej przyszłości, wystawił Maximiliana do wiatru? - W tej alternatywnej przyszłości, Victor nie został admirałem, bo nie było Vyone. Wydarzenia toczyły się zgoła odmiennym torem, trzeba było te zmienne wyłowić i znaleźć jakiś wspólny mianownik.
- Najpierw pomógł nam zebrać Azazela, później zaprowadził April za rączkę do komnaty Cesarzowej. Dopadłeś ją w ostatniej chwili. Potem zapadł chaos. - wytłumaczyła wprost. - Wątpię, aby jej magia na niego działała, gdyby była taka możliwość, nie wystawiłby się na jej efekty. Wobec tego musiał działać celowo. Chciał, żebyś ją zabił, lecz jednocześnie miał powód to ukrywać.
-[i]Może Lazarus nie jest człowiekiem? Albo w rzeczywistości służy jakiemuś nieludzkiemu panu, a to wszystko jest kulminacją wielkiej konspiracji.[i] - Zasugerował Armstrong. - Ktoś wypacza historię ludzkości, to niezaprzeczalny fakt, na który mam dowody. Mógł nawet w ten sposób ukryć istnienie jakiegoś pradawnego wroga naszego rodzaju. Nie wiem czy April wyczuwa to zagrożenie, ale na swój wypaczony sposób chce chronić ludzkość, a my nawet nie wiemy przed czym. Dlatego Davy Jones pomógł Twardowskiemu ją odnaleźć i sprowadzić z powrotem. Szczerze, chętnie zabiłbym ją tylko z powodu potencjału tego, co może zrobić z ludźmi, ale w tym równaniu jest zbyt wiele niewiadomych. Musimy wyłożyć swoją wiedzę na stół i ją skonsolidować, jeśli chcemy wyjaśnić choć niewielki ich ułamek.
- Nie możemy wydrzeć wszystkiego z Lazarusa? - Zaproponowała Eidith. - Zapewniam że w mojej obecności będzie bardzo chętny do rozmowy. - Z całego tego spotkania było wiele teorii a zero rozwiązań. Kostucha nie miała wielie do powiedzenia gdyż nie interesowały ją domysły. Chciała działać.
- Gdzie jest Lazarus w ogóle? I co stoi między mną a nim? Czy mamy też czas się nim interesować? - Rzuciła masę pytań do zgormadzonych.

Adam najpierw skierował swoją odpowiedź do Eidith:
- Lazarus nigdy nie opuszcza Choulua. To stacja kosmiczna w orbicie Ziemi. Jest też najważniejszym z Admirałów. Innymi słowy, wydarcie z niego czegokolwiek to atak na Cesarstwo. Moment w którym zaatakujesz Choulula, wszyscy dojdą do wniosku, że twoim celem jest Cesarzowa. Obawiam się, że nawet ja nie mógłbym na to przystać. - wyjaśnił Adam.
- Dlatego nie była to moja pierwsza propozycja. - przyznała Vyone.
Gerard zarechotał. - Już i tak się nas oskarża o terroryzm. Może to nie taki problem, jak się wam wydaje. Przynajmniej dla Ikarii.
- Nie wiem czy to groźba czy dowcip, ale zdajesz sobie sprawę, że niezależnie od waszego sukcesu wywołałoby to wojnę domową? - przejął się Sheep.
- Może trochę konfliktu by nas wszystkich ogarnęło. - skomentowała pół-żartem Zilva.
- Na spokojnie. - Adam uniósł ręce. - Niestety jedyne co wiemy o całym tym zamieszaniu, to podejrzenia i sugestie. Paru magów uważa, że nasza historia jest przekłamana. Obawiam się, że żaden z admirałów nie będzie w stanie tego potwierdzić.
- To prawda. - odparła natychmiast Vyone. - Niestety faktycznie potrzebujesz magii, aby zapamiętać o tym na dłużej niż złota rybka.
- Wydaje mi się, że w teorii Silvera może być coś więcej. - skomentował September, patrząc na Lin Lin. Zielona dziewczyna spojrzała na niego, westchnęłą, po czym wstała.
- I tak mnie przez to Vyone tutaj sprowadził. Dzięki Icarii…Dzięki Zoanowi odkryłam, że Toborzy to tak naprawdę Elreni pod wpływem kontroli jakiegoś…zbiorczego umysłu. Overseer kontroluje motywacje wszystkich jednostek. Nie jest to jednak ich naturalna forma. Zwykli Elreni są tacy jak ja teraz. Ktoś kontroluje Toborów w tej galaktyce i nie mam zielonego pojęcia, czy ta ewolucja to jakiś naturalny proces któremu poddali się sami, czy działanie siły trzeciej. Jeżeli sytuacja wygląda w ten sposób, powinniśmy założyć najgorsze.
- Zaraz… - przejął się Eddie. - Toborzy obecnie nie mają pod kontrolą Anielskiej Bramy?
- Spokojnie, pod kontrolą ma ją Opus… przynajmniej na razie. Niestety on im ufa. Nie wiem, czy będzie w stanie nad nimi zapanować, jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli.
- Jeżeli nie znajdziemy innego rozwiązania nawet ty mnie nie powstrzymasz. - Eidith spojrzała Adamowi prosto w oczy po czym łupnęła otwartą ręką o stół. - Więc pozwolenie Lazarusowi na asystowanie April nie uważasz za atak na waszą cesarzową? Skoro jego imię dzisiaj tutaj padło to jest coś więcej w tym niż głupie domysły. Vyone powiedziała. “Chcecie wiedzieć coś więcej pytajcie Lazarusa” Ja chcę wiedzieć więcej. Chce go dopaść. - Kostucha usiadła i założyła nogę na nogę. - Nie interesują mnie wasze teorie. - Fuknęła jak urażona kotka. Coraz częściej w sobie widziała dawną Eidith i skłonności do gniewu. Musiała je tłumić jak najbardziej.
-Panno Eidith, fundamentalnym błędem jest patrzenie na Lazarusa, jak na zwykłego człowieka. - Skomentował Silver. - Jako oficjalny proxy Cesarzowej, to on ma ostatnie słowo w kwestii tego, kogo można oskarżyć o zdradę. Nawet w założeniu, że dwoje admirałów złożyłoby wniosek bezpośrednio do niej, nie mamy namacalnych dowodów, by podeprzeć oskarżenie. O ile Cesarzowa nie jest po prostu figurantką rzecz jasna. - Spojrzał na Septembera. - Czy twoja moc pozwala wyławiać informacje również z, dajmy na to projekcji danej osoby?
September pokiwał przecząco głową. - Muszę być z kimś twarzą w twarz. - wyjaśnił. - W przeciwnym razie nie będę w stanie sprecyzować, kogo wiedzę chcę wyczytać.
- Spokojnie Eidith. - skomentował Gerard. - Nie narób Zoanowi wstydu. - ostrzegł. - Jesteśmy tutaj rozmawiać. Przynajmniej dzisiaj.
Kostucha na słowa Gerarda ochłonęła. Swoją niechęć do niego kryła profesjonalnie ale miał rację.
- To jest ciekawe akurat czy ktoś tutaj z obecnych miał kontakt z cesarzową? Czy jakikolwiek admirał miał w ogóle. - Odezwała się. - Z przekazów holoprojekcji można pokazać wszystko ale czy ktoś się z nią widział osobiście? - Odruchowo sięgnęła po papierosa ale przypomniało się jej że to daremne tutaj palić.

-O ile mi wiadomo żaden, stąd moje podejrzenie, że może być figurantką. Niemniej... - Silver przeniósł wzrok na Vyone. - Otrzymałaś nominację admiralską dwukrotnie, czy za drugim razem udało ci się wyciągnąć, czy też zapamiętać z tego wydarzenia coś więcej? - Skoro wiedziała, że Lazarusowi nie należy ufać, powinna była przynajmniej spróbować zbliżyć się do cesarzowej.
- Wiem jak wygląda jej pomieszczenie i pamiętam, że wyjście z niego wymagało dużo mojej siły woli. Nie pamiętam jednak, jak wyglądała. - odparła Vyone.
- Jedynym, kto ma regularny kontakt z Cesarzową jest Lazarus. W zebraniach admirałów uczestniczy ona za pomocą holo projekcji. - wyjaśnił Adam.
- Przypominam, że od dobrych stu lat nie było zebrania admiralskiego. Potrzebujemy większości głosów na jego zwołanie. Dlatego Lazarus mógł tak łatwo ogłosić Viktora admirałem. Wystarczyło, że dałam mu ku temu wymówkę.
Adam nie wyglądał na zadowolonego. - Do tej pory spotkaniu odmawiałaś ty i Millia. Jeżeli staniesz po naszej stronie, może się udać.
- Albo Lazarus będzie zbyt zajęty nadchodzącą celebracją lub April wywoła problem, który zajmie Bastiona na dłużej. Wywołując zebranie jedynie zdradzimy, że jesteśmy świadomi tego co nadchodzi.
September podniósł dłoń. - Pozwólcie, że nieco wrócę do Toborów. Jeżeli ta cała Overseer wszystko wie, jeśli ją zobaczę, będę w stanie rozwikłać, czy to sojusznicy czy wrogowie.
- Twoja magia działa na nie-ludzi? - zdziwił się Gerard.
- To nie iskra. - zauważył September. - Acz przyznam że to dużo trudniejsze zastosowanie mojej mocy. Bardziej inwazyjne względem kodu.
- Nie widzę tego. - LinLin znów się rozsiadła. - Jeżeli choć jeden Tobor dowie się, że chcesz ją spotkać, będzie wiedziała aby nas unikać. Znalezienie jej w tym momencie będzie graniczyło z cudem.
Sheep poprawił swoją brodę. - Ja ją znam. Mogę poprosić o audiencję. Jeśli odmówimy, będziemy wiedzieli, że są niegodni zaufania.
- A wróg będzie wiedział, że my wiemy. - ostrzegła Vyone.
- Myślę, że wróg już wie, że my wiemy. To nie są idioci inaczej byśmy się dzisiaj nie spotkali. - Stwierdziłą Eidith po czym przemówiła do Sheepa. - Poproś więc o audiencję. - Już chciała mu dopyskować żeby pilnował zegarka ale zaniechała tego. To nie była obecna Eidith gdy ostatnim razem jej zbiegł. - Skoro ją znasz możesz też parę rzeczy nam o niej powiedzieć prawda? Masz czas. - Zerknęłą wymownie na jego zegarek.

Widząc zachowanie Eidith Gerard zarechotał. - Ten, który się liczy, jest na jego sercu. - doradził cichym głosem.
- Nie trudno się domyślić, kiedy April będzie chciała działać. Jeżeli jednak istnieje trzecia siła, inna od April, raczej nie jest ona świadoma, że ją tropimy. - stwierdził Sheep. - Wracając, Overseer to bardzo… mechaniczna postać. Działa zadaniowo, jej Tobory mają już tak dobrze, jak mogą, więc obecnie wspiera ludzkość, chcąc zjednoczyć galaktykę we względnej harmonii. Zwyczajnie stwierdziła, że jesteśmy rasą, która najlepiej się nadaje do kontroli nad tym sektorem. Tobory nie są aż tak dobrze w walce, plus dużo wolniej się reprodukują. - wyjaśnił. - Jedyne co ją wyróżnia to pewna doza obsesji na punkcie magii. Kobieta zdaje sobie sprawę, że bez dostępu do tego typu nadprzyrodzonej mocy, jej rasa jest mocno w tyle względem ludzi i potencjalnie innych, magicznych ras.
Eddie zamyślił się na chwilę. - Nie było teorii, że nie mają dostępu do magii, bo są w rzeczywistości robotami? Sztuczną inteligencją?
- Z tego, co wiem, nikt jeszcze nie wynalazł prawdziwego AI. - zauważyła LinLin. - To brzmi jak ostry wymysł. Kto ci to powiedział?
- To był January. - zauważył Eddie. Zapadła krótka cisza.
- Jeżeli January jest przeciw nam, to byłby duży problem. - skomentował September. - Jeżeli chciał cię zbić z tropu, to by znaczyło, że zarówno on, jak i Tobory coś przed nami ukrywają.
- W mojej przeszłości trzymał się z dala od konfliktu. - oznajmiła Vyone.
Jeszcze jedna historyczna rozbieżność...
-Może to być kolejny wypaczony element przeszłości. - Odezwał się po chwili Silver. - Tylko gdzie January miałby poznać prawdę? Macie jakiś dowód na potwierdzenie tego statutu?

- Gdziekolwiek. Jego magia pozwala mu wrócić w każde miejsce, które odwiedził. W ten sposób zwiedził najwięcej galaktyki. Jeżeli i nie uniwersum poza nią. - wyjaśnił September.
- Jeżeli January współpracuje z osobą trzecią, a nie April, Vyone mogła cofnąć się w czasie, za nim zaczął działać. - zauważył Adam.
- To już bierzemy tę historię na słowo? - spytała Zilva.
- Tak będzie łatwiej teoretyzować. - wyjaśnił jej Eddie.
Na słowa Gerarda Eidith uśmiechnęła się, a na słowa rybomordego przewróciła oczami.
-Wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale mogę spróbować poznać więcej detali z przyszłości, o której mówi Vyone. Jeśli jej słowa pokryją się z tym, co zobaczę, będzie to pewniejszy punkt odniesienia. - Zaproponował młody October. Było to ryzykowne, dzień intersekcji obu linii się zbliżał, więc efekt jaki rytuał wywrze na nim samym też miał być silniejszy, niż poprzednio. Nie miał pojęcia, jak poważne mogą okazać się konsekwencje. Niemniej, za dużo w tym spotkaniu było niepewności, a tylko on mógł ją rozwiać.
- Będę wdzięczna, jeżeli jesteś w stanie poprzeć moje słowa. Ile potrzebowałbyś na to czasu? - spytała Vyone.
-To mi może dodać dużo powodów, by być na ciebie jeszcze bardziej ciętym. - Przypomniał jej Silver. Miał zobaczyć kolejne sceny z czasów gdy byli współpracownikami, może nawet przyjaciółmi, a teraz przed oczyma miał osobę, która z premedytacją naraziła jego rodzinę na krzywdę. - Pięć minut, może trochę więcej, nie zaryzykuję zbyt długiego spojrzenia. September może zweryfikować czy blefuję. - Odepchnął się od stołu, a krzesło na zmniejszonym tarciu odjechało gładko parę metrów do tyłu. Nie musiał tego robić, ale czuł się swobodniej z większą przestrzenią wokół siebie. Światła zamigotały, gdy szukał odpowiednich źródeł energii, by utrzymywać krąg. Rozwinął go w ukrytej formie na obszarze całej Domeny, tak jak ćwiczył. To że zebrani mogli wyczuć iż używa magii, nie znaczyło iż musieli od razu poznawać jego sekrety. Zamknął oczy i zaczął.


Silver zaczął wyczuwać energię z otoczenia. Najpeirw idącą kablami po statku, potem generator który ją wysyła, a następnie… słońce, które otacza okręt. Z dostępem do nieskończonych zastępów energii mag zaczął prędko zasilać koło, które wtórowało mu znacznie silniejszą mocą. Do jego głowy zaczęły napływać wspomnienia z domniemanej przyszłości.

***

Zobaczył jak bięgnie szerokim, wysokim korytarzem Cholula, stąpając po fioletowych dywanach zdobiących trasę wzdłóż okutych złotem marmurowych kolum. U jego boku byli Zoanne oraz uzbrojona w Augusta Zilva. W jego głowie zadudnił Azazel.
- Wyczuwam, że zbliżamy się do kawałka mnie.
- Którego?
- Nie wiem…nogi? Albo serce. Duży, albo potężny. Musimy go zdobyć przed ostateczną walką.
- A wiesz gdzie jest, tak konkretnie? - spytał w myślach Silver.
- ...
- To nie zawracaj mi dupy, mamy ograniczony czas. Zawsze możemy go złapać po walce.
Przed trójką ukazały się duże, podwójne wrota. - Uwaga. - Zawołała Zoanne. - Zaraz za korytarzem jest hol, po nim są schody prowadzące do sali tronowej. Mamy mało czasu, to będzie teraz albo nigdy.
- Dalej nie wierzę, że Lazarus po prostu dał się jej magii… Kontakt! Czuję magię za drzwiami. - Silver skoczył z miejsca i uderzył pięścią w ogromne wrota, wyrywając je razem ze ścianą. Kilkadziesiąt ton poszybowało wprzód, prosto na małą sylwetkę wewnątrz okrągłego holu. W momencie, który powinien być zderzeniem, całość zmieniła się w popiół. Za powstałą z niego mgłą było widać Marcha z jedną ręką w kieszeni i wyprostowanem małym palcem drugiej. Lądując, Silver poczuł powiew powietrza wywołany przez podskakującą Zilvę. Ogromna wiązka lasera rąbnęła prosto w Marcha. - BIEGNIJCIE! - zawołała królowa piratów. Zoanne skoczyła Silverowi na plecy, a demon wystrzelił w oka mgnieniu przed siebie.

Para wylądowała tuż przed szczytem schodów, gdzie pochylając się w ukłonie Lazarus jedną ręką całował April w palce, a drugą przyciągał do siebie wrota do sali tronowej. Zoanne wyskoczyła w górę krzyżując dłonie. Jej magiczna energia przemówiła, zatrzaskując drzwi przed nosem April potężnym zaklęciem domeny Januarego.

Silver też nie próżnował. Aktywował całą swoją moc. Poczuł się, jakby Azazel dłońmi łapał go za mózg, po czym skoczył w przód i przebił April na wylot, wyjmując jej serce i ściskając je w nicość. Kątem oka zobaczł, jak Lazarus się uśmiecha. Jednak uwagę Silver natychmiast zwrócił wybuch dźwięku w komunikatorze. Wszystkie walczące grupy zaczęły sie przekrzykiwać.
- High Commander Adam, what the fuck is going on!?
- Calm down, reorganize!
- Я не помню, откуда мы пришли, но мы не отдадим Землю веганам! - Powiedział… Bastion? A może Tsar?
- To działo międzyplanetarne, wycofujcie się! - krzyknął Sheep.
- Откуда взялись эти корабли? Они появляются из ниоткуда!
Rozkojarzony charmidrem Silver obejrzał się za siebie strzepując z ramienia truchło April… Zobaczył jednak jak druga stoi za nim, krzycząc do swojego nadajnika. - HEJ! Udało nam się! Co się tam dzieje!? - Zanim zdał sobie sprawę, trzymał jej gardło w dłoni. Ta patrzyła na niego zdesperowana, zbierało się w niej mnóstwo ohydnej magii. Nagle jednak nie była w jego rękach. Po prostu zniknęła. Usłyszał świst. Czy to był metal? Przez jego szyję? Na wylot?

***

- CZY TY GO KURWA ZABIŁAŚ?! MIAŁYŚMY GO TYLKO ZŁAPAĆ! - krzyczała Zilva na Eidith. Kostucha nie była jednak pewna o co jej chodzi. Silver wstał z miejsca i wpadł w jakiś trans. Wszyscy się na niego gapili jakiej to magii używa. September podjarany mruczał coś “On może zasilać się nawet gwiazdą!” jakby miał się zaraz spuścić. Potem Silver otworzył oczy, miał czerwone, jakby płonące źrenice i skoczył z łapami na Irutę. Vyone krzyknął “Zilva!” a Gerard “Eidith!”, to nie miała wyboru. Rzuciła się na chłopaka i przyparli go do ściany ale nie robili nic więcej. Eidith wpychała go dłonią w obudowę statku, Zilva podtrzymywała mu łeb w górze mieczem, a Sheep, nagle o kilkadziesiąt lat młodszy, celował jakąś strzelbą w łeb. Młody October wyglądał jak jebnięta bestia, po czym się wyłączył. Chyba kompletnie martwy, to się odsunęli. Truchło opadło spokojnie na podłogę.
- Spokojnie, on żyje. - odezwał się wreszcie September, gdy Silver otworzył oczy. Mężczyzna wiedział, że nigdy nie umarł. Przeżył jednak wizję swojej śmierci tak realną, że jego ciało na chwilę uwierzyło w jej efekty. Na pewno na moment zgasło jego serce. Może nawet i mózg. Gdy uniósł wzrok zobaczył jak w miejscu Septembera siedzi April. W miejscu Vyone stała kolejna. Obie jednak były zamglone, jak gdyby za nimi znajdował się ktoś inny. W jego głowie dudnił głos, który rozchodził się od jego rąk:
- Przez chwilkę myślałem, że dajesz mi być sobą. To chyba jednak było nieporozumienie. Na razie się wycofam. - obiecał Azazel.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 25-03-2022, 17:35   #135
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
-Wygląda na to, że czeka nas długa, poważna rozmowa. - Odparł mentalnie demonowi. Jego gość najwidoczniej nie wierzył w pełną jedność, zamiast tego szukając okazji do przejęcia kontroli. Ciekawe czy Azazel widział to samo, co on.
-Moja głowa… Co się stało? - Zapytał, gdy zdał sobie sprawę, że nie siedzi na krześle, a zbiera się z podłogi.

- Wpadłeś w jakiś szał, musieliśmy cię obezwładnić. - wyjaśnił Sheep. Dziewczyny zauważyły, że znowu jest niskim staruszkiem. - Może jednak nie powinieneś używać tego typu magii.
- A więc potrafisz dać komuś dobrą sugestię. - gryzł się z nim Gerard.
- Wszystko w porządku, Silver? - spytał Adam.
-Tak, tak, wszystko w porządku, tylko jestem nieco skołowany. Widziałem własną śmierć, może dlatego moje ciało wpadło w furię. - Odparł Armstrong, gdy już wstał. Oznaczało to, a przynajmniej tak przypuszczał, że z kolejnym rytuałem nie będzie miał raczej nowych wizji, chyba że nie pojawiały się one w żadnym konkretnym porządku. Spojrzał na Zoanne. - Kto był z nami w Piramidzie? I kto o mało cię nie zabił?
- Wersja ciebie. Pomagali nam Sheep i Zilva, acz zostali w tyle przed konfrontacją. Co widziałeś? - spytała Vyone.
-Widziałem jak March próbował nas zatrzymać. I jak Lazarus uśmiechał się w stylu "Wszystko zgodnie z planem", gdy zabiłem April. Podejrzewam, że jest w posiadaniu fragmentu Azazela, o którym nam nie powiedział. - Zrobił pauzę, właśnie najbardziej zaufany człowiek Cesarzowej, okazał się zdrajcą ludzkości. Choć Silver wciąż nie ufał w pełni temu co widział, czuł że to była prawda. - Wygląda na to, że miała większy wpływ na ludzkość, niż przypuszczaliśmy. Po jej śmierci nie tylko wszystkim odbiło, ale nawet przestało działać zaklęcie "Wszechmowy" jak to określam, które sprawia że wszyscy mówimy jednym językiem. Wychwyciłem coś o okrętach znikąd, ale niewiele dało się zrozumieć z tego poliglotycznego bełkotu. Ty zniknęłaś, a chwilę potem, ktoś mnie zabił. A przynajmniej tak mi się zdaje, bo w tym momencie wizja się urwała, więc raczej nie zdołam odkryć, co wydarzyło się później.
Ta mała szarpanina wzburzyła trochę fryzurę Eidith. Przez całą wypowiedź Silvera poprawiałą ją przglądając się w lusterku.
- No to teraz jestem pewna, że musimy dopaść Lazarusa w najszybszy możliwy sposób. Panicz Armstrong niech zaniecha więcej tej sztuczki, wyglądał jak zwierzę które trzeba uśpić. - Przyznała kostucha, po czym zwróciła się do Adama. - Nadal ma Pan animozje co do dopadnięcia tego “człowieka”?

-Nie robiłem tego po raz pierwszy. Widać użyłem zbyt silnego źródła mocy. Szacowałem zużycie energii jako stałe, mój błąd, im więcej jej dostarczałem, tym silniejsza była reakcja. - Objaśnił na spokojnie Silver. Rytuał i tak był zbyt skomplikowany, by używać go na zawołanie, na przykład w trakcie walki. Wymagał przygotowania, jedynie zasadzka dawała niezbędny czas. - Nadal nie można ot tak dopaść Lazarusa, choć może z poparciem admiralskim zdołałbym uzyskać do niego dojście. Jak wszyscy tu obecni wiedzą, Maximilian Gold, prezes oraz właściciel Auger Industries zmarł około miesiąca temu. Co ważne, owa megakorporacja jest obecnie wyłącznym dostawcą uzbrojenia dla wojska cesarskiego, o czym też wszyscy tu zebrani wiedzą. Czego jednak część z was może nie wiedzieć, nowym prezesem spółki jestem ja. - Nie były to przechwałki, choć tak mogły zabrzmieć, a podstawy do fortelu. Młody Armstrong zastanawiał się, czy ktoś już zrozumiał co planuje. - Nie mówię o tym jednak, by się popisywać. Kontrakt na produkcję uzbrojenia był podpisany przez Maximiliana. W związku z jego zejściem i tym samym brakiem jednej ze stron, nowy prezes spółki, w imię jej dobra oczywiście, zobowiązany jest do renegocjacji warunków i podpisania nowej umowy. Z admiralskim poparciem, powinno udać się zobligować Lazarusa, by takowe negocjacje odbył ze mną osobiście.
Adam odpowiedział najpierw Eidith. - Jestem odpowiedzialny za dobro zbyt wielu osób, aby ryzykować pomyłką takiej skali. Co najwyżej mógłbym się ociągać z odsieczą. Nic więcej. - zadeklarował stanowczo.
- Moi chłopcy mogliby narobić nieco zamieszek w galaktyce. Przytrzymać Bastiona w miejscu. - zadeklarowała Zilva, wracając na swoje miejsce. Eddie jej przytaknął. - Ze mną, infiltracja mogłaby pojawić się w Choulula natychmiastowo. Wdarcie się do Lazarusa wcale nie jest niemożliwe. W najgorszym wypadku moglibyśmy powstrzymać go przed zorganizowaniem całej tej transmisji.
- Nie jestem tego pewien. - stwierdził Sheep. - Ale też nie chciałbym czekać na ostatni możliwy moment.
- Jeżeli ponaglimy Lazarusa do dyskusji z tobą, może to być podejrzane. - stwierdziła Vyone.
- To niebyłby problem namówić Bastiona, aby ci w tym pomógł. Z presją od trzech admirałów albo zorganizuje spotkanie… albo powie nam wprost, że nie ma zamairu go robić w tej chwili. - stwierdził Adam. - To może być ryzykowne ale pozwoliłoby nam na bezkrwistą konfrontacje.
Gerard podrapał się po twarzy. - Albo konfrontację, albo pułapkę. Spotkanie z Lazarusem? On chyba nie wychodzi z Choulula?
- Zgadza się. - potwierdziła Vyone. - Nie wiem, czy spotkałby się z Silverem ale może chociaż zagwarantował mu dostęp do piramidy.
- Skoro mogę nas tam przenieść, otwarcie drzwi to już nie jest duży problem. - zauważył Eddie.
-Ty odpadasz, mamy oficjalnie zbyt napiętą relację. To by zaśmierdziało na pół galaktyki. - Młody Armstrong skwitował potencjalne wsparcie Vyone. Adam się nadawał, był przyjacielem rodziny, jego poparcie wypadałoby tu naturalnie. - Może Millię dałoby się przekonać, w zamian za, dajmy na to, prowizję. Bastion to prosty chłop, powinien przystać bez problemów. Razem z obecnym tu Adamem będzie to troje. - Po chwili przypomniał sobie o jeszcze jednej możliwości. Spojrzał na Zoanne i uśmiechnął się paskudnie. - Jest też drugie rozwiązanie, bardziej radykalne. Davy Jones wrócił, a twoi ludzie zagwarantowali mi w twoim imieniu stopień admirała jeśli się znajdzie.
- I tu nasze napięte relacje nie mają znaczenia? - zdziwiała się Vyone. - Masz jednak rację. Jeżeli sfabrykujemy wiarygodny raport, łatwo będzie cię przepchać do roli admirała. Bastion i Millia szybko wskoczą na tą możliwość. Niebyłbyś wtedy ostatnim niezależnym producentem uzbrojenia dla wojska, tylko częścią armii. - zgodziła się.
Adam zamyślił się. - Jedyny sprzeciw to twój brak stażu w wojsku. Rekolektorstwo może nie wystarczyć ale jest to argument do rozmowy. Tym bardziej trzeba będzie rozporządzić naradę, na której Lazarus będzie musiał się stawić.
- Pytaniem jest jak wtedy wykorzystać kontakt z Lazarusem. W sali byłbyś ty, admirałowie, oraz straż Choulula. - wyjaśniła Vyone.
Gerard spojrzał zdziwiony na Silvera. - Skąd wziąłeś ten cały jego powrót? - spytał. - Czego wy chcecie od starego Jonesa?
Armstrong pokiwał głową na wypowiedzi zebranych.
-Właśnie dlatego, jest to bardziej radykalne. Dałoby mi lepszą pozycję do działania, ale zapewne również wzmogło ostrożność Lazarusa. Fakt, że miałabyś dotrzymać umowy z podopiecznym swojego przeciwnika, na pewno wydałby mu się podejrzany. - Zaczął wywód, gdy jasnym stało się, że już nikt się nie wypowie. - Wejście do Choulula pozwoliłoby mi związać kilka luźnych końców, jak choćby kim naprawdę jest Cesarzowa i czy może być częścią spisku Lazarusa. Nie wspominając już o tym, skąd się tam u diabła wziął jeden z fragmentów Azazela. Nie wiem, czy demony nie maczają po cichu palców w całej tej sprawie. Moja wizja uświadomiła mi, jak mało wiemy. - Westchnął ciężko, nienawidził nie wiedzieć. - Pal licho April, oczywiście musimy ją zatrzymać, ale to już nie jest tylko hipoteza. Tam faktycznie czai się coś gorszego, groźniejszego i nawet nie wiemy co. Ale ktoś może wiedzieć, dlatego Lazarusa trzeba wydobyć z Piramidy żywego i przesłuchać, bardzo, bardzo starannie. Jeśli będę miał z nim chwilę w cztery oczy, mogę ekstrahować go bez trudu.
Dał swoim rozmówcom chwilę na przetrawienie wszystkiego i zwrócił się do Gerarda.
-Jones swego czasu zniknął. Najpierw myślałem że tylko szukał April, bo jak już wspominałem to on pomógł Twardowskiemu sprowadzić ją z powrotem. Sęk w tym, że dopiero później dotarło do mnie, iż nie było go znacznie dłużej. Nie wiem kiedy dokładnie pojawiła się jako Louise Cypher, ale jeszcze jakieś dwa miesiące temu, kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tym, co w Icarii określacie jako Podświadomość, Davy’ego wciąż nie było, a ona rozpaczliwie chciała go odszukać. Miesiąc temu, do zetknięcia doszło ponownie, tym razem był już obecny, choć czaił się w cieniu. Skoro gdy dopiął swego i sprowadził April wciąż nie wrócił tam, gdzie należało go normalnie szukać, gdzie był? Co przez ten czas robił? Czy ma to związek z ukrytym zagrożeniem? Rodzi się coraz więcej pytań i mam przeczucie, że wszystko to łączy się z naszym celem. - Wywód mógł być nieco przydługi, ale Silver chciał możliwie wyczerpać temat za jednym podejściem.

- Davy to postać która istnieje w kodzie. Przestrzeń ma dla niego względne znaczenie. Nie zdziwiłbym się, gdyby potrafił się z nami skontaktować nawet z innej galaktyki. To jeden z powodów dlaczego Ikaria się nim zbytnio nie przejmuje. Zbyt ciężko go pilnować. - ujawnił rąbka tajemnicy Gerard.
Adam przejął się nieco. - Na pewno nie wyciągniesz Lazarusa z sali przy kandydaturze admiralskiej. Bastion by ci nie darował, a my nie moglibyśmy udawać szoku w nieskończoność. W końcu miałbyś na sobie całą stację, a nawet Cesarstwo. Strach pomyśleć co się stanie, jeśli się pomylisz.
- My możemy czekać na sygnał. - zaproponowała Zliva. - Jeżeli zacznie się bijatyka, wpadniemy z odsieczą aby pomóc Silvera stamtąd wyciągnąć.
- Warto zaznaczyć, że Cesarzowej pewnie nie będzie. Nie pojawiła się, gdy wybieraliśmy Viktora. Może gdybyś faktycznie został Admirałem wręczyłaby ci stopień. Na to mamy jednak za mało czasu.
Wyglądało na to, że zaszło kilka nieporozumień. Również z jego winy, trzeba było więc je rozjaśnić.
-Dobrze, zacznijmy od kwestii Jonesa. Jak sam pan powiedział, jest manifestacją kodu, ludzkej Świadomości, dla tych, którzy nie mieli okazji zgłębić tematu. Świadomość i Podświadomość, nierozerwalnie współistnieją, a jednak był okres, gdy Podświadomość nie mogła go wyczuć, jakby nie istniał. To nie kwestia tego, że nie widziałem jego formy, w mojej pierwszej styczności z Podświadomością nawet nie wiedziałem, kim jest. Był nieobecny nie tylko fizycznie, ale również kodowo. - Młody Armstrong naprawdę nie lubił niedopowiedzeń.
-A w sprawie kandydatury... Myślałem że Victor stworzył precedens, dzięki któremu da się całą tę kwestię obejść na szybko, ponownie nie doceniłem potęgi biurokracji. - To oczywiste przeoczenie sprawiło, że Silver wydawał się zawstydzony. Szybko jednak się zreflektował. - Niemniej, mogę z niego wyciągnąć przyznanie się do winy, przy wszystkich admirałach. W ramach demonstracji… czy znajdę ochotnika, bądź ochotniczkę? Teorię dobrze podeprzeć praktyką. - Mógł oczywiście zrobić to i bez ochotnika, ale nie chciał wywoływać awantury.

- Znowu chcesz używać magii? - spytała Zilva.
- To na pewno bezpieczne? - dopytał Eddie. - Możesz nam po prostu powiedzieć, jak twoje zaklęcie działa. - zaproponował.
Silver uśmiechnął się krzywo, widać to negatywne wrażenie ciężko będzie zmyć. Musiał zapamiętać, by w przyszłości nie czerpać ze zbyt silnego źródła.
-To magiczny rozkaz, prosty czar. Co ma większe znaczenie, to jeśli nie czyni on celowi krzywdy, zaklęciu nie można się oprzeć. - Spojrzał na Zilvę. - Dla przykładu, mógłbym Ci kazać, żebyś oddała mi Augusta i zrobiłabyś to, bez słowa sprzeciwu. Oczywiście, po wykonaniu rozkazu cel wraca do pełni władzy nad sobą, ale co się stało, to się nie odstanie.

Vyone zamyśliła się. - To ma prawo zadziałać. Nie wiem, jak zareagują Bastion i Millie. Nasz wielki chłop raczej zawoła o atak, gdy zobaczy magię. Z tak subtelnym zaklęciem będziesz jednak miał czas na jedno albo dwa pytania. - zgodziła się.
- Tego typu meeting miałby miejsce w ogromnej sali pełnej strażników. Siedzielibyśmy przy półokrągłym stole, a ty stał przed nami na mównicy. - wyjaśnił Adam. - Mógłbyś zaadresować Lazarusa wprost.
-Zatem mamy plan, a właściwie dwa. - Młody Armstrong przysunął sobie w końcu krzesło i usiadł z powrotem przy stole. Złożył dłonie w piramidkę i omiótł siedzących spojrzeniem. Skoro zebrani skupiali na nim większość uwagi, jego mowa ciała musiała wyrażać wiarę w to, co przekazywał słowami. - Teraz priorytety. Osobiście uważam, że powinniśmy zacząć od Marcha i Victora. Lazarus może grać na zwłokę, wymówek z pewnością mu nie zabraknie. A nawet jeśli zdążymy go uprzątnąć na czas, April i tak zaatakuje Piramidę i istnieje ryzyko, że odniesie sukces, skoro nie możemy jej zabić. - Zrobił krótką pauzę. - Kiedy powstrzymamy April, plan Lazarusa opóźni się. Będziemy mieć dość czasu, by wszystko przygotować do konfrontacji, w sposób możliwie niewzbudzający podejrzeń.
- Tak byłoby najlepiej. - zgodził się Sheep. - Czekanie na ostatni moment w niczym nam nie pomaga… tylko pytanie, jak ich znaleźć? - zapytał Sheep.
- Dlatego właśnie mówię wam tylko o przemowie. - odparła Vyone. - March i Viktor muszą się ukrywać, bo w przeciwnym razie ryzykują cały swój plan. Pojawią się w piramidzie tylko dlatego, że muszą.
- Czy twoja magia może ich znaleźć? - Gerard spytał Septembera.
- Zabijesz mnie, jeśli nie? - zadrwił z niego Iruta. Pierwszy raz uśmiech zszedł z twarzy biskupa. - Niestety nie mam pojedynczego zaklęcia “znajdź osobę”, które działałoby na całą galaktykę. Mam jednak metody. Zabierze to dużo czasu.
- I będzie wymagać dużo naszego zaufania. - dodał Gerard.
- Wezmę to za “tak”. - spochmurniał Iruta.
Zilva zamknęła oczy, zastanawiając się nad czymś. - Zapominacie cały czas o Januarym. Nawet jeżeli nie wspiera ich ideologii, mógłby zgodzić się im pomóc z nudów. Wtedy mogą się ukryć nawet w innej galaktyce.
- Co powstrzymuje Januarego przed przeniesieniem April prosto do sali tronowej? - spytał Adam. Odpowiedział mu September:
- Najpewniej nigdy tam nie był. To jedyny warunek jego mocy. - wyjaśnił.
Eddie westchnął. - Priorytety priorytetami, ale jeżeli nie macie asa w rękawie, może jednak produktywniej byłoby skupić się na czymś innym.
-Gdy September będzie ich namierzać, my powinniśmy się przygotować do starć. - Silver zabrał głos po chwili namysłu. - Żeby zabić Miesiąc w pojedynkę, potrzeba innego Miesiąca. Marcha biorę zatem na siebie. - Była to logiczna decyzja. Victor zalazł mu bardziej za skórę, ale już zbyt dużo kwestii osobistych wkradło się do tego planu. Ta cała Eidith miała w sobie odłamek December, ale nie widział w niej krzty talentu magicznego. No i osobnicy przeżarci Korupcją mogli, ze sporym prawdopodobieństwem, być bardziej podatni na zaklęcia. Spojrzał na Zoanne i Gerarda, dłużej skupiając uwagę na biskupie. Ktoś musiał zmotywować papieża, by w końcu się z nim spotkał. - Będę też potrzebował fragmentów Azazela, które przechowujecie. Demony to naturalni wrogowie magów, a o ile mi wiadomo, jestem jedynym człowiekiem, którego ich moc nie pochłonęła, gdy po nią sięgnął.
- Swoją przyszłość pamiętam nieco inaczej. - stwierdziła Vyone. Kobieta spędziła sporą część swojego czasu, powstrzymując Silvera i Maximiliana przed nagromadzeniem nadmiaru demonicznych części.
- Jeżeli dzięki nim może zabić April, ja nie widzę powodów przeciw. Na pewno dam znać Zoanowi. O wszystkim, co tu się działo. - obiecał Gerard. - O Marcha nie musisz się martwić. Eidith też by sobie z nim poradziła, więc niezależnie kto z was przed nim stanie, mamy spore szanse.
Zilva uniosła lekko swój miecz. - Na swój sposób też jestem teraz miesiącem. March wcale nie wydaje się aż taki straszny, jeżeli faktycznie będziemy współpracować.
- Największym wyzwaniem jak zwykle okazuje się czas. - stwierdził Eddie.
Adam wyprostował się w krześle.
- To pozwólcie, że podsumuję. Nasi najsilniejsi zawodnicy przygotowują się do walki z miesiącami, September ich znajduje i posyła do bitwy. Jeżeli to niczemu nie pomoże, mamy jeszcze jedną szansę dorwać April w drodze do sali tronowej. Powiedz mi jeszcze tylko Silver, czy chcesz się zobaczyć z Lazarusem jako kandydat na Admirała? To zajmie nam obu sporo czasu i niesie ze sobą unikalne ryzyko. - zauważył.
-Lazarusa trzeba będzie zdybać, temu nie da się zaprzeczyć. Niemniej wyeliminowanie Marcha i Victora ma priorytet. Bez April uderzającej na Piramidę, nie będzie nawet w połowie tak niebezpieczny. - Armstrong odparł admirałowi po czym na chwilę się zamyślił. - Jeśli jako admirałowie macie taką możliwość, upewnijcie się że będzie naprawdę zajęty. Skurwysyn jest strasznie cwany, gdyby połapał się że jego plan spalił na panewce, może się zrobić nieciekawie.
-Na Marcha mamy cały tłum chętnych, a kto zajmie się Victorem? - Przypomniał wszystkim, że cele są dwa.

- Prawdopodobnie nasze siły zajmą się Viktorem. - stwierdził Gerard. - Choć ostateczna decyzja nie należy do mnie.
- My też weźmiemy udział. Jeżeli on jeszcze nie jest magiem, poradzimy sobie na wypadek bitwy. - obiecał Sheep.
- Victorem może się zająć jedna z naszych “broni”. Wolałabym też być przy likwidacji Marcha bym mogła go wymazać raz na zawsze. - Eidith ożywiła się, słysząc w końcu jakieś konkrety, zerknęła jeszcze na Gerarda. - Ustalaliśmy przecież, że nie zabijamy April jedynie unieszkodliwiamy. Wytniemy z niej wszystko co nie zatrzyma jej funkcji życiowych i mamy problem załatwiony. Mam zdolnego chirurga w zespole. -
Gerard skrzywił się nieco. - Mam wątpliwości czy pocięcie jej na kawałki uratowałoby nas przed jej magią. Na pewno ją powstrzymamy, jeżeli w wyniku tego umrze, to będzie martwa. - stwierdził biskup, zawzięcie nie zgadzając się obiecać przetrwania April. - Wasz boogyman mnie w zasadzie nie interesuje. Użycie Yato to jednak dobry pomysł. Będziemy musieli najpierw znaleźć Viktora, w trakcie bitwy nie ukryje się jednak na długo. Myślę, że ta dwójka jest sobie równa. Wtedy mamy pełen raid na Marcha. - zgodził się Gerard.
September spróbował podsumować. - W takim razie ja szukam Marcha i Viktora. Jeżeli ich znajdę dam wam znać. W tym czasie admirałowie przygotują Silverowi spotkanie z Lazarusem, nóż coś z niego wyjdzie… wy jednak nie weźmiecie udziału? - spytał Gerarda.
- Wychodzi na to, że nie ma sensu atakować Choulula za nim zrobi to April, jeżeli jest cień szansy, że znajdziesz ich kryjówkę wcześniej. Zajmiemy się swoimi przygotowaniami.
- Jakieś obiekcje, propozycje? - spytała Vyone.
-Twoje poparcie mojej nominacji może wzbudzić zbyt wiele podejrzeń. Sugerowałbym namówienie Millii, nie mam z nią zaszłości, a jako kobieta interesu z pewnością podchwyci taką szansę. - Powtórzył swoją wcześniejszą propozycję Silver. Oczywistym wyborem, by namówić młodą Panią Admirał był Adam. - Jeśli się zgodzi, możesz nawet wyrazić swój sprzeciw na kanale oficjalnym, żeby wszystko wyszło bardziej wiarygodnie. - Młody Armstrong nie znosił polityki, ale pomijając otoczkę to był tak naprawdę interes, można więc było z dużą szansą powodzenia zastosować kilka forteli, stosowanych normalnie w negocjacjach biznesowych.
- Myślę, że Millia będzie współpracować po katastrofie jaką był Viktor. - przytaknął.
- Cóż, jeżeli wszystko jest ustalone. - uśmiechnął się Gerard. - To chyba możemy się rozejść.

***

Pierwszym, który opuścił pomieszczenie, był Adam. Vyone zarządził, aby każdy odchodził od stołu pojedynczo i miał dość czasu, aby przejść na swój statek i zacząć odlot. Po Adamie ulotnił się Zachary wraz z Lin-Lin i Eddiem. Po nich odleciała Zilva, następnie Gerard z Eidith i wreszcie September, choć mag nieco pośpieszył się z odejściem od stołu. Silver w końcu został sam na sam z Vyone.
- A więc? Więcej herbaty, whisky? - zaproponowała zamaskowana kobieta. - Ustalmy jedną rzecz: nie uważam cię za kogoś, kogo znam. Efekt motyla jest brutalny. Nie mamy żadnych relacji, które miałam z twoim odpowiednikiem. Mieliście też dużo inne życia i przygody. - wyznała Vyone.


Eidith

Gdy inkwizytor zabierała się z Gerardem na ich statek, niedaleko doku zbliżył się do nich September. Gerard spojrzał na niego z grymasem. Ten skrywał swój wyraz twarzy za wysokim kołnierzem.
- Wybrnąłeś. Czego ode mnie chcesz? - spytał Gerard.
- Faktycznie nie wierzysz w nich? - spytał September. - Nie przekazałeś żadnej motywacji czemu ci tak zależy na śmierci April. “Ikaria tak ma”.
- Czyż nie czytasz w myślach? A może leniwy jesteś? Nie każdy z nas wierzy w bogów.
- To mnie zaskakuje. February był pewien.
- Że jakieś wyższe byty piszą kod jak książkę? A kto pisze ich kod? Za stary jestem na takie gdybania. Świat sam się pisze. Magia wynaturza ten proces i broni przed nim. Powinniśmy jej pomóc, za nim wyjdzie to nam na złe.
- A co, jeżeli tajemniczy wróg będzie jeszcze gorzej nadużywał magii od April?
- To może już być dla nas zbyt późno.


Po długim locie, który kostucha spędziła w samotności, wraz z biskupem wreszcie wylądowała w centrali organizacji. Gerard schodził ze statku wraz z Eidith. Kazał jej iść za nim, mimo że teoretycznie była już po swojej misji. - Tak naprawdę nie zależało mi na rozmowie z tymi głupcami. - przyznał Gerard. - Byliśmy tam, bo Vyone dał nam szansę usunąć Septembera. Jest niebezpieczny. Czyta myśli. Wygląda jednak na to, że jest obecnie zbyt przydatny. Zdamy raport Zoanowi, potem pomyślimy jak go usunąć. - wyjaśnił Biskup.
Po wyjściu z lądowiska Eidith natychmiast poczuła się nieswojo. Stan centrali był czymś, czego się nie spodziewała. Mgła, ciemne chmury na niebie i nieustanny deszcz… czarnych, oślizgłych kropli. Podążając za Gerardem, co rusz rozchlapywała kałuże, ten jednak wydawał się nie przejmować sytuacją. Właściwie nikt z obecnych nie reagował na niespokojną pogodę. Krople wpadały w otwarte oczy gwardzistów, powoli spływając na ich twarz. Niespokojna postawa biskupa zdradzała jednak świadomość, że coś się dzieje.
Idąc do biura papieża Eidith ponownie przeszła przez plac z fontanną, obecnie czarną. Na znajdującej się obok ławce kulała November, zwijając się z rozchorowaną twarzą, jęczała coś niezrozumiałego. Gdy dwójka zbliżyła się do głównej katedry, uzbrojeni w pancerze wspomagane żołnierze zastawili przejście halabardami.
- Przykro mi, Zoan kategorycznie nie przyjmuje odwiedzin. - wyjaśnił gwardzista. Gerard gestem ręki zatrzymał Eidith, po czym przemówił do niej:
- Bądź miła i udaj się dla mnie do pozostałych biskupów. Czuję, że wszyscy tu są. Ja w tym czasie sprawdzę, jak mogę przekazać Zoanowi wiadomość. Okej?
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 16-05-2022, 16:50   #136
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver


-Twoje poparcie mojej nominacji może wzbudzić zbyt wiele podejrzeń. Sugerowałbym namówienie Millii, nie mam z nią zaszłości, a jako kobieta interesu z pewnością podchwyci taką szansę. - Powtórzył swoją wcześniejszą propozycję Silver. Oczywistym wyborem, by namówić młodą Panią Admirał był Adam. - Jeśli się zgodzi, możesz nawet wyrazić swój sprzeciw na kanale oficjalnym, żeby wszystko wyszło bardziej wiarygodnie. - Młody Armstrong nie znosił polityki, ale pomijając otoczkę to był tak naprawdę interes, można więc było z dużą szansą powodzenia zastosować kilka forteli, stosowanych normalnie w negocjacjach biznesowych.
- Myślę, że Millia będzie współpracować po katastrofie jaką był Viktor. - przytaknął.
- Cóż, jeżeli wszystko jest ustalone. - uśmiechnął się Gerard. - To chyba możemy się rozejść.

***

Pierwszym, który opuścił pomieszczenie, był Adam. Vyone zarządził, aby każdy odchodził od stołu pojedynczo i miał dość czasu, aby przejść na swój statek i zacząć odlot. Po Adamie ulotnił się Zachary wraz z Lin-Lin i Eddiem. Po nich odleciała Zilva, następnie Gerard z Eidith i wreszcie September, choć mag nieco pośpieszył się z odejściem od stołu. Silver w końcu został sam na sam z Vyone.
- A więc? Więcej herbaty, whisky? - zaproponowała zamaskowana kobieta. - Ustalmy jedną rzecz: nie uważam cię za kogoś, kogo znam. Efekt motyla jest brutalny. Nie mamy żadnych relacji, które miałam z twoim odpowiednikiem. Mieliście też dużo inne życia i przygody. - wyznała Vyone.
-Ciekawe komu to "zawdzięczam"? - Zapytał młody Armstrong, jadowicie sarkastycznym tonem. - Miałaś grubo ponad sto lat, żeby naprostować bieg wydarzeń. Wystarczyło zabić Lazarusa zanim dostał wysoki stołek, pozbyć się Twardowskiego, albo wykorzystać dowolną inną z dziesiątek tysięcy możliwości. A jednak uznałaś, że najlepszym rozwiązaniem, będzie próbować mnie zniszczyć. - Jak na gust Silvera, to wyglądało bardzo osobiście.
- Lazarus miał już swoją pozycję, gdy się tu pojawiłam. - wyznała Vyone. - Próbowałam się go pozbyć, gdy zrobił swój stunt z zostaniem mutantem, na niewiele się to jednak zdało. Zresztą, powstrzymanie go to i tak połowa zagadki. - zauważyła. - Dalej musiałabym uporać się z April, a teraz przynajmniej wiem, gdzie uderzy. Bez Lazarusa, może nikt by nie zorganizował występu Cesarzowej? Ciężko to zagwarantować. - Silver czuł, że kobieta wierci go wzrokiem. - Nie bierz rzeczy tak osobiście. Musiałam powstrzymać powstanie demona. Los chciał, że to ty miałeś nim zostać.
-Idąc twoim tokiem rozumowania, jeśli ja zostałbym wyeliminowany, ktoś inny mógłby stać się inkarnacją Azazela. Nie zdołałaś zabezpieczyć wszystkich jego pozostałości. - Zwrócił jej uwagę na tę lukę. - A skoro nic mnie z Tobą nie łączy, czemu liczyłaś, że za Ciebie poręczę? - Logicznie rzecz ujmując, bez powiązania przez alternatywne "ja" Silvera, byli wrogami.
- Nie miałeś najmniejszego powodu trzymać swoją wiedzę w tajemnicy. - wyjaśniła. - Co o mnie sądzisz, nie ma tu znaczenia. Wyłącznie czy jesteś w stanie uwierzyć, że przybyłam z przyszłości.
-Znowu się mylisz. Jako Vyone jesteś wrogiem moim i mojej rodziny. - Tym razem to Armstrong zaczął wiercić swoją rozmówczynię wzrokiem. - To dla mnie aż nadto wystarczający powód, by skorzystać z nadarzającej okazji i Cię zdyskredytować, a potem zniszczyć. Spróbujesz zgadnąć, czemu tego nie zrobiłem?
Vyone podniosła dłoń i zaczęła wyliczać. - Ponieważ April jest większym zagrożeniem. Ponieważ dało ci to okazję dowiedzieć się więcej o magii. Ponieważ współpraca ze mną gwarantuje ci szereg korzyści. Ponieważ pozwoliło ci to wytestować Septembera i namówić Ikarię do współpracy. No i najważniejsze, ponieważ jesteś dorosłym człowiekiem. - podsumowała. - Pewnie mogę wymieniać dalej, ale bądźmy szczerzy, nie jest to czas i miejsce na konflikt między nami. Masz masę powodów mnie nienawidzić, ale czas na zemstę przyjdzie dużo później. - Vyone nie bała się igrać z ogniem dla osiągnięcia swoich celów.
Po raz pierwszy odkąd spotkali się twarzą w twarz, Silver uśmiechnął się szczerze.
-Chyba zaczynam rozumieć, czemu tamten "ja" Cię lubił. Niemniej jak sama zauważyłaś, mam zatrzęsienie powodów, by nie podzielać tej sympatii. - Mogli być sojusznikami z prawdziwego zdarzenia, ale Vyone podjęła złą decyzję. A Armstrongowie nie zostawiali niespłaconych długów. - W każdym razie, póki co jesteśmy na siebie skazani.

- Jest jak jest. Obiecałam ci rozmowę, więc słucham pytań. Ciekawi cię moja ckliwa historia czy szukasz wskazówek co do magii twojego alternatywnego “ja”? - spytała.
-Niewiele wycinków przyszłości widziałem, więc chętnie posłucham całej twojej historii, by zrozumieć w jakie bagno znowu wdepnąłem. Mając punkt odniesienia, będę wiedział o co pytać. - Młody Recollector usiadł wygodniej na krześle. Spodziewał się, że czeka go trochę słuchania.
- O kim lub o czym chcesz konkretnie wiedzieć? - zapytała Vyone. - Nie mam czasu streszczać ci całe dekady swojego lub twojego życia.
Silver prychnął z lekkim rozbawieniem. Ciężko było pytać o wydarzenia, czy ich uczestników, nie wiedząc kto, kiedy, czy jak.
-Może zacznijmy od Ciebie. January ma wywalone w ten konflikt, więc jak Ty się w to wplątałaś? I jakie są główne różnice w przebiegu wydarzeń tej linii czasowej, względem twojej?

- Dorastałam na niedużej stacji kosmicznej. Metropolia gwiezdna zajmująca się konstrukcją okrętów zbyt dużych na budowę w atmosferze. Jednego dnia zawitała do nas April. Jej magia natychmiast obezwładniła całą populację. Efekt na mnie nie wpłynął. Prawdopodobnie dlatego, że miałam iskrę… - Vyone rozsiadła się w krześle i wzięła głęboki wdech. - Do dziś pamiętam widok ludzi plątających się jak zombie. Jak gdyby cała stacja miała jeden umysł. April czegoś tu potrzebowała, pewnie ukraść okręt. W końcu tego nie sprawdziłam, ze strachu ukrywałam się w mieszkaniu. Dzieckiem byłam. Co ciekawe, gdy April zrobiła swoje, zdjęła zaklęcie i odleciała. Teoretycznie ludzie byli wolni od jej wpływu. - Vyone zamilkła na chwilę. - Pewnie widziałeś kiedyś narkomana na odwyku. Ludzie nie mogli się ogarnąć pod jej nieobecność. Bójki, kłótnie, kliniczna depresja. Nie minął miesiąc, a byłam ostatnią duszą na stacji. Żyłam w mieście duchów kilka miesięcy, aż policja wyczuła, że coś się nie zgadza. Postanowiłam dołączyć do wojska, aby unieszkodliwić tę kurwę i zapobiec takim tragediom. Ponieważ w tej linii czasowej już zajmowałam swoją pozycję, zgaduję, że mój odpowiednik uznał Magica Icaria za skuteczną alternatywę. - oceniła. - Za moich czasów papieżem dalej był Raphael, choć chyba miał go zastąpić Klaus… za mało się im przyglądałam, nie myślałem, że wiedza na ich temat będzie przydatna. - przyznała się do błędu. - Januarego spotkałam w trakcie swojej kariery wojskowej, ale nigdy mi w niczym nie pomógł. Jak to określił, korzystanie z magii każdorazowo rozpala ogień, a iskry to tylko efekt uboczny. Nie czuje się za nie odpowiedzialny.
Zaiste ckliwa historia, ale dawało mu to pewien obraz zarówno na Zoanne, jak i jej odpowiednik.
-To odpowiedź na pierwszą część mojego pytania, a co z drugą? Co zmieniły twoje działania? To może być bardziej istotne, niż myślisz. - Młody October ponowił zapytanie, nie będąc do końca pewnym, czy Vyone celowało je pominęła, czy też jak to stereotypowej kobiecie, nie należało jej zadawać dwóch pytań, bo dostawało się wtedy odpowiedź na jedno.

- To jest ta największa różnica, Ikaria jest inna. Bardziej proaktywna. Podejrzewam, że mogło to mieć też skutek na Viktorze. Podróżował jakiś czas z Eddiem i April, w moim czasie jednak do niej nie dołączył. Umarł jakiś czas później walcząc z Marchem. - wyjawiła. - W tej wersji historii, ich grupa miała konflikt z jakimś inkwizytorem. Wtedy się rozbili i z tego co mi wiadomo, nie złączyli już ponownie. Bez swoich towarzyszy, Viktor uległ April. - Maska uniemożliwiała ocenę emocji, jakimi Vyone darzy ten błąd. - W zasadzie do dziś nie udało mi się wyprostować tej zmiany, choć w zamian udało się usunąć Twardowskiego. Powiedziałabym, że ostatecznie wyszło to nam na dobre. - oceniła. - Z innych zmian… Cesarstwo jest nieco silniejsze niż było, udało mi się zakończyć konflikt z piratami wcześniej niż to normalnie zaszło, powstrzymać kilka niepotrzebnych bitew. Nasz kontakt z magami jest praktycznie ten sam, choć dotarliśmy do nich w innej kolejności. W moim czasie to ty znalazłeś May, jednak odmówiła ci pomocy, uważając wskrzeszanie demona za ewolucyjny krok w tył. - Admirał zamilkła, zastanawiając się, co jeszcze mogło być istotne. - November jest mniej aktywna w tej linii czasowej. Przedtem bardzo aktywnie polowała na magów. Jeżeli trafiłeś na nią przed nagromadzeniem wystarczającej siły magicznej, umierałeś albo traciłeś zmysły. Być może przez zwiększoną aktywność Ikarii wiedźma nie czuje potrzeby brać sprawy w swoje ręce. - teoretyzowała. - Admirałowie zachowują się praktycznie tak samo. Millia i Bastion przepychają demilitaryzację sektora prywatnego za namową Lazarusa, czego nie udaje mi się powstrzymać. W efekcie Bastion jest zajęty bitwami w dalekich systemach i nie zdąży tu wrócić na najazd April, jeżeli nie będę go ciągać za smycz. Milia z kolei poszerza swoje planety produkcyjne w pogoni za monopolem. Tym samym tracąc czas i środki na zajęcie się czymś innym.
-Usunięcie Twardowskiego może się okazać niewarte swojej ceny, choć to mniej oczywiste, niż przypuszczasz. - Silver wsparł rękę na łokciu, a głowę na pięści i spojrzał na Zoanne z ukosa. Zwykł mówić wprost, ale skoro ona z nim igrała, to mógł też nieco ją pomęczyć. - Powiedz mi, kogo tu dzisiaj zabrakło?
- Przyszedł każdy, kogo zaprosiłam. - odparła Vyone. - Nie wiem co masz na myśli ale nasze szanse na sukces z Twardowskim wynosiły 0%. Ten mężczyzna mógł w dowolnym momencie wysadzić twój mózg używając swojej mocy na chipach w twojej głowie. Jedynie April mogła go przed tym powstrzymywać. - Admirał brzmiała na pewną swojej opinii.
-Nad tym co moje, władzę mam jedynie ja. - Prychnął Armstrong. Oczywiście, skoro tak bardzo różnił się od Silvera, którego znała, nie mogła wiedzieć wszystkiego o jego mocach. - Ale nie zbaczajmy z tematu. Na zebraniu nie było Tsara, bo zbytnio namieszałaś w ciągu wydarzeń. A on nie był tym, za kogo go uważałaś, nawet sam nie znał prawdy o sobie. Mógł okazać się kluczem do bezpiecznego wyeliminowania April raz na zawsze, ale ta sprawa jest jak widać stracona.
Vyone zastanowiła się przez chwilę. - Fakt. W moim czasie dalej sprawował kontrolę nad Anielską Bramą. Nie wziął udziału w bitwie, ale diabli wiedzą, co będzie po niej. Brama stanowi jedno z głównych zabezpieczeń Cesarstwa przed najazdami z zewnątrz. - zgodziła się Admirał. - Gdyby nasz wróg faktycznie znajdował się poza galaktyką, rozsądny człowiek za sterem bramy będzie grał kluczową rolę. Dlatego obecnie zostawiam ją w rękach Opusa.
-To dalece bardziej skomplikowane, niż jego nadzór nad Anielską Bramą. Niemniej, co by teoretycznie mógł, a czego by nie mógł to tylko moje gdybanie. Równie dobrze mogłoby się okazać, że po prostu jest w stanie zabić April i znów bylibyśmy w punkcie wyjścia, bo tego zrobić nie możemy. - W rzeczy samej, Tsar i April na pewno zetknęli się w przeszłości, teoretycznie zetknięcie dwóch absolutnych przeciwieństw powoduje anihilację obu, która tutaj nie miała miejsca. - Dobra, zostawmy go. Co możesz mi powiedzieć, o moim odpowiedniku?
- Pewny siebie, zdolny i odpowiedzialny, jednocześnie skłonny do nienawiści i wybuchów agresji. Łatwo było z ciebie zrobić swojego wroga, trudniej się zaprzyjaźnić. W mojej linii czasowej ścigałeś się z Maximilianem o części demona. Nawiązałam więc z tobą kontakt, aby ci pomóc. Posiadanie demona w imperium było mi na rękę, zarówno w celu usunięcia magów, jak i samej April. - wyjaśniła skrótowo. - Poza dłońmi udało ci się dostać kręgosłup od Magica Icaria oraz dwa z trzech serc. Te ostatnie zniszczyłam w tej linii, więc możesz o nich zapomnieć. Niestety nie mam na tyle artefaktów, aby usunąć wszystkie jego pozostałości. Mogę ci za to pogratulować oczu, twój odpowiednik ich nie miał. Jego własne zmutowały, ale to dopiero po tym, jak Azazel się w nim przebudził. Było was dwóch w jednym ciele, trochę jak egzoszkielet z AI.
-Dopiszę Ci to do rachunku. - Silver skrzywił się na wieść o zniszczonych fragmentach Azazela, choć słowa Vyone sugerowały, że ma w swoim posiadaniu inne, które póki co ocalały. - Skoro nie ja, to kto był uczniem Octobera w tamtej przyszłości?
- Młody chłopak o imieniu Karasu. W tej linii czasowej nie udało mi się go znaleźć. - odpowiedziała niewzruszona. - Miał artefakt którym mógłby powstrzymać nawet odrodzonego Azazela, na czym opierał się plan Maximiliana. W pewnym momencie chłopak się na niego wypiął. Nie miał nic do ciebie, a Max nie miał na niego dobrego haka. Ostatecznie wynegocjowaliśmy zawieszenie broni na czas starcia z April. Max nam oczywiście nie pomógł. Był pewien, że nawet April nie będzie go w stanie kontrolować.
Karasu… ciekawe czy to ten sam, którego profesor Cognitionis wspominał. Nie było to zbyt popularne miano, choć nadal mógł nosić je miliard ludzi w całym Cesarstwie.
-Jeśli to nie zbieżność imion, należał do tej samej ekipy co Victor, Eddie i Opus. Pojęcia jednak nie mam, co się z nim stało, bo ich drogi szybko się rozeszły. - Napomknął Silver. Rzeczony osobnik musiał zaszyć się naprawdę głęboko, skoro w przeciwieństwie do pozostałej trójki nie był wplątany w obecne wydarzenia. - Właściwie czemu tak się boisz akurat powrotu Azazela?
- Boję się tego, co się stanie, jeśli April umrze. Wedle mojej wiedzy Azazel jest jedyną rzeczą zdolną ją zabić. Ponadto obecność magii w ludziach mogłaby spowodować, że obróciłby się przeciwko nam. - ostrzegła.
-Gerard wydawał się całkiem pewny, że oni też są w stanie tego dokonać. Nie sądzę, by blefował. - Zauważył. Mieli Awatara Śmierci, zasilanego mocą December, jedyną niewiadomą było, czy Eidith zdołałaby odeprzeć magię April. - Tak sobie myślę, że mimo tej wymuszonej okolicznościami współpracy i tak mogą spróbować.
Zamyślił się na chwilę.
-Poza tym, mam pewne plany względem Azazela, których mój odpowiednik nie miał, albo postanowił nie realizować, co było błędem.

- Mogą być w stanie zabić Marcha, mam jednak wątpliwości względem April. Już dawno by się nią zajęli, gdyby to było takie proste. - oceniła Vyone. - W każdym razie zrobiłam, co mogłam. Los tej linii czasowej będzie w waszych rękach. Jeżeli chcesz igrać z ogniem, może to po prostu przeznaczenie. - robienie interesów z demonem nie przemawiało do Vyone. Nie wypytywała jednak Silvera o szczegóły.
-Azazel nie jest ogniem sam z siebie, jest częścią mojego płomienia, mojej mocy. A właśnie apropos mocy, coś mi się przypomniało. Mówiłaś tamtemu mnie, że znasz dwie dziedziny magii, jaka jest druga? - Młody October niemal zapomniał, że chciał zadać to pytanie.
- Jestem pewna, że żywa istota z własną wolą, stworzona przez sam kod, jest ci w pełni posłuszna i na niczym jej nie zależy. - zakpiła Vyone. - Ciekawe czy mój Silver też postanowił mnie zabić z własnej woli. - nie była ani trochę przekonana. - Zależnie od twojej natury, niektóre iskry mogą rozwijać się w różnym kierunku. Początkowo sięgałam rad Septembera. Gdy jednak oceniłam, że jego magia jest bezużyteczna, zawiązałam kontrakt z Januarym.
-I to jest poważna różnica między mną, a tamtym Silverem. On traktował Azazela jako osobny byt, dlatego nigdy w pełni się z nim nie zespolił. To z kolei, prowadziło do konfliktu interesów. - Odparł spokojnie Armstrong. - W obecnym stanie obaj jesteśmy niekompletni, ale razem będziemy czymś więcej niż sumą części. Dlatego, raz jeszcze, proszę abyś przekazała mi te jego relikwie, których nie zniszczyłaś.
- Chcesz połączyć wasz kod? Nie spodziewałam się, że będziesz kompletnym szaleńcem. - pomysł nie przemawiał do Vyone ani trochę. - Gdybym miała pewność, że stać mnie na twoją śmierć, nie wyszedłbyś z tego okrętu żywy. Nie z takim pomysłem. - brzmiała na oburzoną. - Miałam dwa serca, zniszczyłam je oba. Nie udało mi się położyć rąk na relikwiach Icarii. Nóg i trzeciego serca nigdy nie znalazłeś, ja też nic o nich nie wiem. Jesteś zdany na siebie.
-Wcześniej myślałaś, że Cię stać, a jednak nadal żyję. - Skwitował Silver. Korciło go, bardzo korciło, żeby nieco ją utemperować, ale powstrzymał się. Przyjdzie na to czas. - Przynajmniej jeden z tych fragmentów jest w Piramidzie, ale nie wiem w czyim posiadaniu. A co mojego domniemanego obłędu, jeśli ktoś może ocalić ten zaburzony świat, to właśnie szaleńcy.
- Jeżeli nie masz nic pożytecznego do powiedzenia, twoja załoga na ciebie czeka.
-W tamtej linii czasowej miałaś coś do April, to rozumiem, ale czemu chciałaś się pozbyć magów w ogóle? - Ta kwestia była dla młodego Armstronga zastanawiająca. - I jeśli nadal chodzi Ci to po głowie, jak zamierzałaś to osiągnąć bez pomocy Azazela?
- Wszyscy magowie mają więcej mocy, niż powinna mieć jedna osoba. To tylko kwestia czasu, zanim wywołają jakąś katastrofę. April jest po prostu najgorszym tego przykładem. - Vyone nie ukrywała swojej wrogości. - Azazel to opcja nuklearna, to, że może być skuteczna, nie znaczy, że należy się na nią decydować. Nawet nie wiemy, czy demony zostawią ludzkość w spokoju, czy tak jak obawia się tego Ikaria, będą bronić kod i przed nami z uwagi na iskry.
Silver pokiwał głową, choć bardziej na znak, że rozumie jej punkt widzenia, niż że się z nim zgadza. Zoanne chyba zapomniała, że sama też jest magiem.
-O ile mi wiadomo, Azazel jest jedynym demonem w tej galaktyce. No chyba, że po prostu nikt do tej pory nie odnalazł jego rozczłonkowanych pobratymców. - Zauważył. O żywych demonach polujących na magów i adeptów z pewnością byłoby głośno. - Głowicy jądrowej można nie użyć, ale lepiej ją mieć i nie potrzebować, niż potrzebować i żałować, że się jej nie ma, czyż nie?

- Biorąc pod uwagę kręgosłup w Ikarii, mamy dość części, aby zmienić cię w Azazela, gdy nastąpi najgorsze, więc póki co jest po twojemu. Ja nie ufam broni tego kalibru, jeżeli nie mogę przynajmniej trzymać klucza w garści, a to jest niemożliwe. Nie słyszałam o innych demonach w naszej galaktyce, prawda, ale wiem, że było ich więcej w Andromedzie. Nie mam pojęcia, czemu kod nie zrobi kolejnych. Może dotychczasowe porażki sprawiły, że nie ufa ich skuteczności? Po śmierci April mógłby przejść do masowej produkcji lub nawet pracować nad czymś groźniejszym. Błagam cię, bądź ostrożny, jeżeli zamierzasz z tym igrać.
-Zabrzmiało to prawie, jakbyś się o mnie martwiła. - October lekko się uśmiechnął. Wiedział oczywiście, że Zoanne bardziej przejmuje się tym, jakiego spustoszenia by dokonał, gdyby demon przejął kontrolę. - Ciekaw tylko jestem, czy papież zgodzi się oddać mi ten kręgosłup. Podejrzewam, że jest dla nich cenny, nawet jeśli nie są w stanie wykorzystać jego potencjału. - Jakby nie patrzeć, Korupcja wypaczała Kod, a Demony miały go “oczyścić”, niewielki dla Icarii pożytek z takiej mocy.
- To brzmi jak twój problem. - odpowiedziała zadowolona z siebie Vyone. - W mojej przeszłości jakoś zgodzili się z tobą współpracować. Nie znam szczegółów.
-Nie nazwałbym tego problemem, raczej niewiadomą. - Gdyby Silver jej tak nie nienawidził, to mógłby ją nawet polubić. - Pamiętaj, że to z twojego powodu Icaria ma innego papieża. Nawiasem mówiąc, możesz mi cokolwiek o swoim tutejszym odpowiedniku powiedzieć? Przyznam, nie mam zbyt wielu informacji o oficjelach tej organizacji.
- Od czasu do czasu pojawia się publicznie, ale nie poznałam go osobiście. Większość spraw załatwia przez biskupów, nawet w dyskusjach z Cesarstwem. Wedle dokumentacji przeszedł trening wojskowy, ale w odróżnieniu ode mnie zrezygnował z tej kariery przed skończeniem egzaminów. Z tego co udało mi się zebrać, ma podobne zdolności do poprzedniego papieża… nie miałam jednak nigdy okazji poznać ich specyfiki. Icaria wie, że papież to ich as w rękawie, więc trzymają język za zębami. Była jedna operacja wojskowa w której współpracowaliśmy z nimi. Wedle raportów, wykazał się tam jakimiś magicznymi zdolnościami, niektórzy twierdzą, że nawet zatrzymał czas, choć nie udało mi się niczego potwierdzić. Zilva i Tsar byli obecni w tym starciu, twierdzą jednak, że nie pamiętają tego starcia dokładnie. Nie ufam mu, bo nie ufałabym sobie. Wiem jednak ze swojej przeszłości, że Magica nie jest w stanie powstrzymać April i w większości przypadków ma trudności z magami, co jest na swój sposób ironiczne.
-Nie sądzę, żeby był w stanie zatrzymać czas. Raczej przyspieszył jego percepcję u obecnych na akcji. To jedynie hipoteza, ale podejrzewam, że dysponuje podobnymi zdolnościami co Tim, tylko na większą skalę. - Armstrong się zamyślił. Jeśli mocą Zoana były Reguły, to aż dziwne że Icaria nie wyeliminowała większej liczby Miesięcy. Manipulacja czasem była trudna (a może i nieosiągalna) nawet dla Silvera, choć jego dziedziną była Kontrola, w teorii powinien móc zapanować nad wszystkim. - Jak właściwie cofnęłaś się w czasie? Byłaś wtedy tylko adeptką, stworzyłaś takie zaklęcie na poczekaniu?
- Nie nazwałabym tego zaklęciem. Jakiś instynkt przetrwalny się odezwał i chwilę później byłam w tej czasoprzestrzeni.
-Instynktownie złamałaś jedno z największych ograniczeń magii? Pogratulować talentu. - Odparł młody Armstrong i wstał. - Na dziś chyba wystarczy. W razie, gdybym miał jeszcze jakieś pytania, na pewno się odezwę. Do zobaczenia. - Pożegnał się i opuścił Nautilusa.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 29-06-2022, 21:15   #137
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
[indent]
Balmoral Castle
- Sir! - Gdy Silver wrócił na okręt, przywitał go lekko niepewny siebie kapitan. - Ma pan gościa… September prosił o wstęp na pokład… mówił, że to związane z jakąś waszą misją. Drake rozmawia z nim w swoim pokoju.
Demon nie dostał nawet chwili spokoju. Ciężko było zostawić nieproszonego maga samemu sobie na statku, więc chcąc nie chcąc, Silver udał się do mieszkania Drake’a. Nadmag przesiadywał ze swoim Miesiącem przy herbacie, rozmawiając o magii.
- O, pan Silver. Miło mi. - przywitał się September. - Będę musiał pożyczyć pańskiego załoganta, aby zlokalizować Marcha. - wyjaśnił swoje najście.
Recollector przywitał kronikarza skinieniem głowy, po czym zwrócił się w stronę Iruty.
-Mnie również miło. - September sprawiał wrażenie całkiem sympatycznego gościa, kiedy nie silił się by mieć wywalone na całą ludzkość. Armstrong nalał sobie herbaty i dosiadł się do rozmowy. - Raczy pan rozwinąć? - Szczerze zastanawiało go, po co Miesiącowi prosty adept.
- Wykorzystam swoją magię, aby przetrzebić tak dużo danych, jak to możliwe. Drake w tym czasie będzie wyszukiwał pośród nich informacji na temat poszukiwanej przez nas pary. Podział obowiązków przyśpieszy pracę. Tym bardziej że twój kronikarz ma już doświadczenie w walce z obciążającym zagęszczeniem informacji.
- Mój mały wypadek jednak na coś się przydał. - Drake wydawał się na zadowolonego z tej okazji.
- Ponadto przyszedłem tutaj, żeby cię ostrzec. - Iruta zmienił temat. - Nie chciałem tłumaczyć tego biskupowi, ale… powinniście zmienić swój kod. Poddać się nadmagii lub znaleźć jakąś alternatywę. - zalecił. - April może w dowolnym momencie przywrócić do siebie magię, zabierając ją zarówno magom, jak i przeciętnym ludziom z iskrami. Jeżeli postanowi to zrobić w trakcie bitwy, to przegramy. - zauważył. - Ponieważ dała magię ludziom, tylko ludziom może ją odebrać.
Demon wysłuchał Iruty na spokojnie. Mag wydawał mu się uczciwym typem.
-Jestem Octoberem, czy moja moc Kontroli, zwłaszcza nad tym, co w moim posiadaniu, nie powinna przewyższać April? - Pytanie wydawało się uzasadnione. Wedle klasyfikacji im dalej w “kalendarzu” znajdował się Miesiąc, tym potężniejszy był.
-Co zaś tyczy się pomocy Drake’a… jestem skłonny przychylić się do pańskiej prośby. Jednakowoż pod dwoma warunkami. - Zaczął spokojnym tonem, nie miał zresztą wygórowanych oczekiwań. - Po pierwsze, nie zamierzam go do niczego zmuszać, jeśli nie wyrazi chęci współpracy, nic z tego. Po drugie, oczekuję, że jeśli do waszej kooperacji dojdzie, włoży pan też wysiłek w jego edukację magiczną. - Holmes wydawał się chętny do pomocy Septemberowi, ale równie dobrze mógł być po prostu ciekaw. Silver wolał zostawić mu wybór.

- Nie zamierzam zostawać w galaktyce dłużej, niż zajmie nam rozwikłanie tego konfliktu. Do tego momentu służę radą. - obiecał Iruta. - W kwestii April odpowiedziałeś sobie na swoje pytanie. Jej dusza nie jest twoją własnością. Nie jestem na sto procent pewny swoich obaw, jednak zmieniając swój kod, możesz się zabezpieczyć.
Dajesz coś komuś w darze i dalej należy to do Ciebie? Ciekawa interpretacja, ale widać Kod Uniwersalny nie zwracał uwagi na takie błahostki. A może to April była wyjątkowa, trudno powiedzieć.
-Jak tylko Icaria dostarczy mi kręgosłup Azazela, mój Kod powinien przejść wystarczającą przemianę. - Swój zamiar połączenia ich obu w jedną całość przemilczał, September mógłby zareagować jeszcze gwałtowniej niż Vyone. - Tylko jak planuje Pan opuścić galaktykę? Bez napędu skokowego podróż potrwa wieki i to całkiem dosłownie. - Może Iruta planował skorzystać z pomocy Januarego, a może miał jakiś inny plan?

- Jeśli planujesz połączyć się z Azazelem, nie potrzebujesz dodatkowych części. - wyjawił Iruta. Zarówno swoją wiedzę, jak i kwestię demona. - Jeżeli będziesz miał w sobie nadmiar Azazela, efekt końcowy będzie bardziej nim, niż tobą. Kręgosłup połączy jego elementy, znacznie wzmacniając jego obecność. Myślę, że był on odpowiedzialny za przejęcie kontroli przez Azazela w historii Vyone. - teoretyzował Iruta. - Swoją drogą, jeżeli historia Vyone jest prawdziwa, w momencie śmierci April demony musiały otrzymać sygnał od kodu, że mają polować na ludzi, a przynajmniej na magów.
-Azazel został podzielony na przynajmniej osiem fragmentów, w tym momencie posiadam trzy. Nawet w założeniu, że nie było ich więcej, z kręgosłupem będzie to stosunek pół na pół. Oczywiście, jeśli będą skłonni mi go oddać. - Zauważył Silver. Nie miał pojęcia, czy istniało drugie oko, albo części odpowiadające innym narządom. Mógł też dołączyć kręgosłup, po ich zespoleniu, tak przynajmniej hipotetyzował. - Niemniej, w historii Vyone, mój odpowiednik nie dokonał fuzji Kodu. Tamten Silver i Azazel, byli dwoma osobnymi bytami w jednym ciele. Ja już pogodziłem się z faktem, że w rzeczywistości stanowimy dwie części jednej całości. Co Pan wie o Demonach?
- Wyłącznie Azazel dostał się do naszego systemu. March, May, August i October byli odpowiedzialni za jego pokonanie. Nie zrobili tego, po prostu go zabijając, ponieważ kod… nie uwzględnił ‘śmierci’ jako efektu, który mógłby oddziaływać na demona. Dodatkowo był on obdarzony przerażającą umiejętnością regeneracji. - wyjawił September. - Aby go pokonać, magowie odcięli jego elementy, po czym May poddała Azazela ewolucji. W ten sposób spowalniali regenerację. Przez to, jak działa magia May, stracona kończyna nie do końca była dalej częścią Azazela. Bardziej jego przodkiem. - magia była zawiła i niezrozumiała, nie zależnie od jej rodzaju. Mimo tego Silver w końcu się dowiedział, dlaczego jedna ręka jest tak odmienna od drugiej. - W ten sposób udało się go w końcu rozdzielić i rozrzucić fragmenty, aby nie mógł się zregenerować. Kręgosłup stanowi spoiwo, trzon Azazela. Jeżeli części jego ciała się z nim połączą, staną się znów fragmentami jednego demona. Wątpię, aby pojedynczy miesiąc mógł sobie z tym poradzić, zwłaszcza niedoświadczony. - Ostrzeżenie Iruty popierały szczere obawy. - Nie dziwię się, że Magica Icaria nie szukała większej ilości części. Ta jedna może siłą odpowiadać twoim trzem jak nie więcej. Co do pozostałych elementów… pozostało jedno serce, kręgosłup i para nóg. Resztę zniszczyła Vyone. A przynajmniej admirał wierzy, że tak zrobiła. - September musiał skanować jej umysł w trakcie narady. - Rozumiem kod lepiej od reszty, choć daleko mi do Februarego. Jesteś związany z częścią kodu demona. Możesz to wykorzystać, aby zdefiniować siebie jako coś więcej. Jeżeli znajdziesz kolejne części w przyszłości, nic cię nie powstrzyma przed ich wykorzystaniem. - poradził.
Rdzeń, jeśli ich wspólna forma miała być perfekcyjna, na pewno będzie go potrzebował, ale Silver sądził, że Iruta miał rację i wystarczyło go dodać po zespoleniu.
-Skoro Kod nie przewiduje śmierci Azazela, podejrzewam, że serca mogą gdzieś istnieć, bądź zregenerować się z czasem. - Młody Armstrong wysnuł hipotezę na podstawie słów Septembera. - Chciałby Pan być świadkiem tego zdarzenia? - Takie połączenie byłoby ewenementem na skalę kosmiczną, ilość wiedzy którą Iruta mógł z tego pozyskać, była nie do oszacowania, mimo że Silver był piekielnie dobry z matematyki. Czekała go też poważna rozmowa z samym Azazelem. Wyglądało na to, że przy poprzedniej okazji, starożytny Demon poczęstował go praktycznie samymi kłamstwami.

- Wolę zachować swój dystans. Z pana kolegą i tak mamy pełne ręce roboty. - zaskakująco odmówił Iruta.
- Ja nie miałbym nic przeciw obserwowaniu tego. - wtrącił się Drake. - Nie chcę się potem przejmować, czy się udało, czy nie.
Ten moment był w sumie równie dobry , jak każdy inny, a zakładka z czasu jakiego September potrzebował by namierzyć Marcha powinna wystarczyć, by Silver przyzwyczaił się do nowego stanu rzeczy.
-Zanim pójdę wszystko przygotować, miałbym jeszcze jedno pytanie. Czemu nie można zabić April? I nie chodzi mi tu o konsekwencje tego czynu, tylko czemu to niewykonalne.

- Jej magia jest zbyt silna, abyś mógł podnieść na nią rękę. Niewielu próbowało, większość magów ją szanowała. Jednak twoja linia, kontroli, miała taki przypadek. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy jej magia jest po prostu tak silna, czy może posiadanie ułamka jej duszy w sobie sprawia, że jesteśmy na nią bardziej podatni… ostatecznie miłość jednak zwycięża.
-To dowód na potęgę Azazela, mój odpowiednik nawet nie zwolnił, gdy April zjawiła się w jego polu widzenia. - Nawet jeśli rdzeniem mocy Demona była po prostu ogromna odporność na magię, w co Silver wątpił, dawało to bezcenną przewagę. Zwłaszcza że według wiedzy którą przekazał mu Tim, wszelaką zdolność ingerencji w Kod klasyfikowało się jako magię. - A teraz wybaczcie, muszę się przygotować. Chcę wyeliminować możliwie najwięcej czynników ryzyka. - Dopił herbatę, zostawiając swoim rozmówcom czas, by ewentualnie się odezwali, jeśli mieli coś do dodania.
Żaden jednak nie przemówił, zatem młody Armstrong odstawił filiżankę i wstał.
-Dam wam znać, jak wszystko będzie gotowe. - Rzucił jeszcze na odchodnym. Drake chciał to zobaczyć, a Iruta mógł do tego czasu zmienić zdanie. W pierwszej kolejności udał się do swojej kajuty, żeby pomedytować z kryształami. W sumie był ciekaw, czy bariera wokół jego Kodu stała się silniejsza, teraz gdy miał moc Miesiąca. Miał taką nadzieję, bo spodziewał się, że Podświadomość będzie w próbowała uderzyć w niego mocniej, z tego samego powodu. Z oczyszczonymi myślami podszedł do holokomunikatora i nagrał wiadomość. Planował wysłać ją później.


Cześć tato. W momencie, gdy otrzymałeś tę wiadomość, jest już za późno byś próbował mnie powstrzymać, wysłuchaj jej zatem do końca. Nadchodzi coś nieznanego, złego i bardzo niebezpiecznego. Przy moich obecnych możliwościach, nie jestem w stanie zapewnić wam bezpieczeństwa, dlatego zdecydowałem się podjąć drastyczne kroki.
Zanim kolejny raz uznasz, że mnie zawiodłeś pamiętaj, nikt nie mógłby mieć lepszego ojca od Ciebie. To jest mój wybór, bo jesteście dla mnie ważniejsi niż cokolwiek we Wszechświecie i zapłacę każdą cenę, byle móc was ochronić.
Szczerze, nie wiem czego mogę się spodziewać, ale nie będę już tą samą osobą. Co najważniejsze, nic co się ze mną stanie, nie jest twoją winą, sam to na siebie ściągam. Zatem jeśli masz być na kogoś wściekły, wściekaj się na mnie. Miałbyś kogoś znienawidzić, nienawidź mnie. Nie wolno Ci skierować tych uczuć na samego siebie.
Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, skontaktuję się ponownie. Jednakże jak wiemy, nie zawsze tak jest, a nie chciałem odchodzić bez pożegnania. Przekaż rodzinie, że was kocham i zawsze kochać będę. Do zobaczenia.



Po zakończeniu nagrania, Silver otarł łzy z oczu. Nie miał serca stanąć z ojcem twarzą w twarz, wiedział, że ten próbowałby go powstrzymać, a on nie mógł się teraz wycofać. Zabrał kryształy, baterię i ruszył do jednej z niezagospodarowanych kajut. Wykorzystując moc małego akumulatora wypalił w podłodze wzór kręgu, nie chciał ryzykować, że znów pobierze za dużo energii. Dostęp do mocy jego odpowiednika powinien stanowić dodatkowe zabezpieczenie. Wiadomość dla ojca zaprogramował, by została wysłana, gdy skończy z pierwszą fazą rytuału i zacznie zagłębiać się w Podświadomość.
~Zapraszam. - Wysłał Drake’owi na kanale telepatycznym, ze wskazaniem gdzie ma go szukać.

Po zaledwie dziesięciu minutach w kajucie pojawił się Drake. Nie przyszedł jednak sam. Towarzyszył mu Jack, Dragon, oraz o dziwo Pi. - Zebrałem zainteresowanych. - wyjaśnił kronikarz.
- Wolę wiedzieć dla kogo będę pracował - uśmiechnął się Dragon.
- Reszta stwierdziła, że sprawy statku są ważniejsze. - usprawiedliwił ich Jack. - Corvo pewnie się wstydzi.
Pi wzruszyła ramionami. - Może coś kiedyś na tym zarobię. - wytłumaczyła się pół-żartem.
-Jeśli wpadnę w berserk, nie wahajcie się mnie zabić. - Skomentował jedynie młody Armstrong i zabrał się do pracy.
W pierwszej kolejności Silver skupił się na kręgu, aby wywołać przebłysk przyszłości. Magia zadrżała, jednak młody mag nie poczuł się silniejszy, jak to zwykle miało miejsce. Zobaczył tylko wizję czarnej nicości. Nie mógł nawiązać połączenia z przyszłym sobą.
Czyżby wypadał dziś dzień intersekcji obu linii czasowych? Mówiło się trudno, rytuał był tylko dodatkowym zabezpieczeniem, Silver liczył, że poradzi sobie bez jego mocy. Nie pozwolił, by to niewielkie niepowodzenie go rozproszyło i skierował swoje myśli “do wewnątrz”, by ponownie przeniknąć na płaszczyznę Podświadomości.

Mrok świata wewnętrznego pozostał takim, jakim Silver go zapamiętał. Bariera kamieni dalej go chroniła, choć tym razem… nie miała przed czym. Ludzka podświadomość wydawała się nieobecna. W oddali Silver widział duże zamknięte drzwi. Między nimi a sobą, widział przesiadującego Azazela.
- Namyśliłeś się? - spytał demon. - Wiem, co się z tobą działo. Nie jestem zadowolony, że zostałeś magiem. - zaznaczyła istota. - Nie jesteś jednak jedynym, więc dalej chętnie się z tobą złączę. Wiem, że przynajmniej kilku się pozbędziesz, a to więcej, niż mogę zapewnić w swoim obecnym stanie.
-To pewnie wiesz też, że poznałem nieco faktów na twój temat. - Armstrong również nie krył niezadowolenia. - Podczas naszego poprzedniego spotkania poczęstowałeś mnie sporą porcją kłamstw. Tym razem, chcę usłyszeć prawdę.
- Kod chce was martwych. Po to stworzył takich jak ja. Póki co nam nie wyszło. Koniec historii. - Azazel rozłożył ręce. - Byłem pewien, że uciekniesz, jak powiem ci prawdę. - przyznał. - Nie martw się. Powiedzieć, że kod jest świadomy, to przesada. Mimo tego prędzej czy później was dorwie. Millenia to niewiele w skali istnienia. - Obiecał, czy też zagroził. - Do tego momentu równie dobrze mogę pożyczyć ci swoją moc z nadzieją, że chociaż trochę przysłużysz się dobrej sprawie. Choć na moje usprawiedliwienie, większość moich części jest w różnych miejscach, a wiele zniszczonych, więc mam prawo mieć dziury w pamięci.
-Nie da się uciec od tego, kim jesteśmy. Od momentu gdy znalazłem twoje pierwsze ramię, ten dzień był nieunikniony i prędzej czy później i tak poznałbym prawdę. - Silver celowo użył sformułowania “My”. Chciał by Azazel rozumiał, iż zaakceptował w pełni fakt, że stanowią dwie części jednej całości. - Jak to właściwie z Tobą było? Twoja egzystencja sprowadzała się do bycia narzędziem Kodu, czy miałeś w życiu jakieś osobiste motywy, ambicje?
- Zostałem stworzony do walki z magami. To była moja jedyna ambicja. Kod nie musiał mi niczego nakazywać. - zdradził Azazel.
-Cóż, kilku magów na pewno dla Ciebie zabiję. - W końcu następnym celem młodego Octobera był March, a przeczucie mówiło mu, że nie będzie jedynym Miesiącem do odstrzału. Różnica między podejściem jego, a Azazela była taka, że Silver planował przechwycić moc swoich celów, a nie ją unicestwić. Kończyła się epoka magów i bohaterów, nadchodziła era bogów, a on nie zamierzał siedzieć bezczynnie. - Myślisz, że kiedy się połączymy, uzyskam dostęp do twoich wspomnień? Czy one zostały utracone, wraz z twoim rozczłonkowaniem?
- Kilku to więcej, niż mogę dopaść teraz. - Azazel brzmiał na zadowolonego. Zastanowił się nad nowym pytaniem przez chwilę, jednak ostatecznie wzruszył ramionami. - Raczej wątpię. Jeżeli czegoś nie pamiętam, to tego nie pamiętam. Gdybyś znalazł się w sytuacji w której mógłbym sobie coś przypomnieć, może wtedy? Dalej będziesz w końcu mną. - zauważył.
-Może kiedy odzyskamy pozostałe części Ciebie, reszta wspomnień powróci. - Wysunął hipotezę Silver. - Wiem gdzie znaleźć dwie z nich, postaram się je zdobyć przy najbliższej okazji. Może wyczujemy pozostałe, kiedy nasze Kody się połączą. - Wiedział, że przebudzony w jego odpowiedniku Azazel wyczuwał swoje części, jednak nie była to detekcja o dużym zasięgu. Wprawdzie Zoanne twierdziła, że zniszczyła dwa serca, ale skoro Kod nie przewidywał śmierci Demona, zapewne mogły się zregenerować. - Widziałeś moją ostatnią wizję, prawda? Myślisz, że ci nieznani najeźdźcy to byli twoi pobratymcy, czy jakiś inny wróg?
- To bardzo możliwa hipoteza. Jak najbardziej pozostałe demony powinny wasz szukać, gdy się zregenerują. - przyznał Azazel. - Minęło sporo czasu od pierwszych walk demonów z serafinami. Być może tamte oddziały wreszcie się odnowiły.
-Serafini was wybili? Jak to możliwe? - Silver nie do końca dowierzał w to co słyszał. Demony były naturalnymi wrogami Serafinów, stworzonymi specjalnie by na nich polować, na dodatek jedynie April dysponowała tak ogromną mocą, co się musiało wydarzyć?
- Nie istniałem wtedy, więc nie znam szczegółów. Może poprzednie demony były gorsze ode mnie. W każdym razie wiem, że kod próbował się ich pozbyć, ale coś nie wyszło. - demon nie wydawał się kłamać.
-Jesteś zatem kimś w rodzaju drugiej generacji. To by tłumaczyło, czemu jako jedyny dotarłeś do Drogi Mlecznej. Właściwie czemu Kod chce się pozbyć magii? Przecież ona też pochodzi od Kodu. - Icaria twierdziła, że magia to błąd, mutacja która nie powinna się zdarzyć, ale jeśli ktoś mógł mu udzielić pełnej odpowiedzi, to właśnie Azazel.
- Czuje się zaatakowany. Wielu z was wydaje się myśleć, że kod jest inteligentny, ale to przesadne założenie. Co najwyżej można porównać go do rośliny. Odczuwa, co się dzieje i reaguje instynktownie. Nie wiem jak magia powstała, ale wątpię, aby stał za nią jakiś większy plan. Obecny to się jej pozbyć.
-Może Kod nie posiada inteligencji per se, ale są inteligentne manifestacje Kodu. Jedną z nich jest Davy Jones którego o dziwo znowu tu z nami nie ma. - Zauważył Silver. Wiedział, że Davy wrócił, bo widział go w umyśle Drake’a, a jednak jego z jakiegoś powodu unikał. Czyżby nie lubił magów? - Nawiasem mówiąc, to mroczne, bełkoczące coś to też manifestacja. Podświadomość ludzkości, obleczona w quasi-fizyczną formę. W sumie cieszę się, że tym razem jej tu nie ma.
- Wszystko jest manifestacją kodu, twoja inteligencja również. Nie wiem, czemu niektóre bardziej abstrakcyjne idee posiadają intelekt, nie spotkałem jednak żadnej manifestacji odpowiadającej za kod jako taki. Żadnego “boga”. - zapewnił Azazel.
-Jestem naukowcem, wierzę w fakty i badania. Być może nie istnieje nikt czy też nic, co można by nazwać bogiem, a może jest to istota ponad poziomem Kodu Uniwersalnego. Większość istot żyje w trzech wymiarach, a postrzega cztery. Kod można uznać za coś w rodzaju piątego, choć nie nazwałbym maga pełną istotą pięciowymiarową. - Silver poniewczasie zorientował się, że zaczyna wchodzić w teoretyczne rozważania z dziedziny fizyki kwantowej. - W każdym razie, kiedyś nie było nic. Kod skądś musiał się wziąć. Masz jakąkolwiek wiedzę, na temat jego genezy?
- Może nie było nic, a może istniała jakaś pierwotna wersja kodu? Nie wiem takich rzeczy. Jestem dużo starszy od ciebie ale jak ustaliliśmy, w żaden sposób nie bliski początkom istnienia. - Azazel zabrzmiał na lekko rozbawionego. - Są w galaktyce rasy, które wiedzą o kodzie i wyznają związane z nim bóstwa swojej interpretacji. Pamiętam teorię, że kod to księga i ktoś ją pisze. - wzruszył ramionami. - Możesz uznać kod za formę materii która tworzy świat, za inny wymiar, albo za produkt jakiegoś autora. Nie widzę, co by to miało zmienić.
Silver przekrzywił głowę w niedowierzaniu, nie sądził że Demon mógłby być rozbawiony.
-Myślałem, że skoro jesteś, niejako bezpośrednim tworem Kodu, możesz posiadać taką wiedzę. - Wyjaśnił. - Tego typu hipotezy sugerują, że istnieje coś ponad Kodem Uniwersalnym, że ten Wszechświat to jedynie niewielki element ogromnej układanki. Moim zdaniem to fascynujące, od zawsze lubiłem patrzeć i sięgać tam, gdzie inni nie odważyli się zapuścić. Dążę do transcendencji, tylko tak zdołam osiągnąć swój cel. Dużo jest takich ras wyższych?

- Poza demonami i serafinami, nie natknąłem się na rasy które by odstawały od normy. No, może poza ludźmi, ale to wina April. - Azazel miał zakończyć wypowiedź, zatrzymał się jednak. - O ile się nie mylę, w kodzie są też jednostki unikalne. Nie rasy, ale osoby, które nie mieszczą się w kwalifikacji. Kojarzę to, bo zaskakująco wiele takich osób było ludźmi. Tego szukasz? Prawdopodobnie to nas czeka, gdy się połączymy.
Umysł młodego Armstronga pracował na wysokich obrotach, gdy ten rozważał możliwe implikacje i potencjalne ścieżki.
-Klaruje mi się pewien plan… Takie jednostki mogą być dobrym punktem startowym. Zakładając, że wciąż żyją, albo zostało po nich coś, co da się wykorzystać. - Odezwał się po chwili takiego namysłu. - Kiedy się połączymy, przestaniesz być po prostu narzędziem Kodu, staniesz się osobą, będziemy sami o sobie decydować. Czy ta perspektywa nasuwa Ci jakieś plany, pragnienia, których do tej pory Ci odmawiano?

Azazel pokiwał przecząco głową. - Nie byłem zaprogramowany na nic ponad zabijanie magów. Zobaczymy, co się stanie. Jeśli więcej mnie wyjdzie z tego połączenia niż ciebie, nie będziemy ciekawą osobą.
Silverowi wydało się to wręcz smutne. Azazel, choć potężny był pozbawioną indywidualności marionetką, nie miał nic ponad to, co wdrukował mu Kod.
-Znalazłem tylko trzy fragmenty Ciebie, w tym żadnego kluczowego. Połączenie powinno więc wyjść harmonijne albo z moją niewielką przewagą. Będziesz mógł w końcu zakosztować życia, zamiast tylko egzystować. Mam nadzieję, że zemsta Ci zasmakuje. Naszym pierwszym celem będzie March. - Nie wiedział na ile Demon jest zdolny do emocji, ale liczył, że zdoła choć trochę je pobudzić. Może dlatego, że widział w nim osobę, choć rzeczywistość odbierała mu tożsamość.

- March, March, March…Moc, energia, siła. To będzie dobry sposób na rozruszanie kości - demon był zadowolony. - Coś jeszcze cię trapi, czy możemy zacząć? - spytał.
-Wiele rzeczy mnie trapi, niektóre z nich trudno ubrać w słowa… Może zacznę od czegoś prostego. Czym właściwie jest April? Sama jej obecność trzyma Demony z dala od tej galaktyki. To coś w rodzaju skumulowanej anomalii?
- Ohh nie, nie wiem, kto wpadł na tę teorię. Demony pędziłyby za April namiętnie, gdyby miały taką możliwość. Skoro tego nie robią albo się nie zregenerowały, albo z jakiegoś powodu nie potrafią jej znaleźć. - obiecał Azazel. - Z tego, co mi wiadomo, to po prostu kolejna osoba. Z tym wyjątkiem, że ma możliwość edycji kodu. Nie wiem skąd i dlaczego, ale sam ten fakt robi z nią maga. Nazwanie tego anomalią może być trafne.
-Opieram tę hipotezę na założeniu, że ten nieznany wróg z mojej ostatniej wizji, to były Demony. Kimkolwiek byli, uderzyli, gdy April zginęła. Co oznacza, że jej obecność w jakiś sposób chroniła tę galaktykę. Serafini praktycznie wymarli, a o innych inteligentnych rasach spoza tej galaktyki jak mówisz, nie słyszałeś. Twoi pobratymcy pozostają zatem najbardziej wiarygodnymi kandydatami, przy obecnym stanie mojej wiedzy. - Wyłożył na spokojnie Silver. - Swoją drogą, jeśli trafimy na twoich pobratymców, masz jakiekolwiek przeczucie, jak mogliby zareagować na unię Demona i Miesiąca? - Najbardziej oczywistą odpowiedzią wydawała się agresja, ale pytanie, jak na to równanie wpływał pierwiastek demoniczny.
Azazel potrzebował chwili, aby odpowiedzieć. - Inne demony na pewno będą nas chciały usunąć i mam nadzieję, że kiedyś to zrobią. Twoja magia nigdzie nie pójdzie. - Azazel nie planował być magiem wiecznie. - Jak wspomniałem, kod nie jest świadomy. Nie wiem, jak wygląda regeneracja demonów. Może zajmuje tyle czasu, bo zostało za dużo moich fragmentów w galaktyce. A może kod nie chciał mnie wskrzesić, gdy to, co mnie zabiło, dalej istnieje? Musi to opierać się na jakiejś pojedynczej zasadzie, która jest w stanie sama się odegrać, bez nadzoru i ingerencji kodu. Jeżeli trigger to “zniknięcie zagrożenia”, wtedy masz na sobie lawinę demonów. Jestem w stanie stworzyć teorie które byłby zgodne z twoją hipotezą.
-Nie mam w planach umierania, ale nie wiemy, co przyniesie przyszłość. - Wzruszył ramionami. - Co do Ciebie, Miesiące dołożyły wiele starań, by spowolnić twoją regenerację, choć wedle mojego źródła, w bliżej nieokreślonej przyszłości mogłeś się odrodzić. Oczywiście, byłaby to bardziej skomplikowana kwestia, niż zwykłe odtworzenie utraconego ciała, ale i tak przyznaję, wyczyn godny podziwu, potrzeba było aż czterech z nich, żeby Cię jedynie tymczasowo wyłączyć z gry. Rozumiesz Kod lepiej ode mnie, czy są jakieś zasady, których nie da się w żaden sposób “przeskoczyć”?
- Biorąc magię pod uwagę, pewnie wszystko jest możliwe. Co najwyżej mogą być rzeczy, których przeskoczenie sprawi, że zostaniesz uznany za zagrożenie. - ostrzegł Azazel. - Nie wiem jednak co by mogły stanowić poza czarowaniem. - przyznał.
-Podobno nawet magia ma swoje ograniczenia. No i jest też szaleństwo, czy Serafini obdarzeni talentem magicznym też byli szaleni? April jest obłąkana, ale to tylko jedna osobniczka.
- Powinienem coś zaznaczyć. Nie walczyłem z serafinami. Zostałem stworzony po tym, gdy umarli. Najwyraźniej kod stwierdził, że skoro April jest sama, to tym razem może się udać. Wtedy powstałem ja. - wyjawił demon. - Nie wiem jaki był konkretny stosunek serafinów do magii. Jeżeli mam zgadywać, to prosta istota obdarzona wiecznym życiem po prostu nie jest do niego stworzona. - nie widział powodów do komplikacji w magii samej w sobie.
-Może, choć słyszałem, że szaleństwo magów, a przynajmniej Miesięcy to też wpływ Kodu, a ściślej Podświadomości, o której rozmawialiśmy wcześniej. Tylko nie wiem jak Podświadomość ludzkości miałaby się do Podświadomości Serafinów. - October znowu się zamyślił. - Zmieniając temat. Jak to było z wami? Demony stanowiły jednorodny rój, czy mieliście jakąś hierarchię?
- Z tego, co wiem, jesteśmy indywidualistami. Nie pamiętam spotkań z żadnym konkretnym demonem. Nie mam też podświadomego poczucia hierarchii w sobie. Rząd siły, być może? - zgadywał.
Tak wiele niewiadomych, a z każdą odpowiedzią tylko przybywało pytań. Prawdopodobnie mogliby tu spędzić wieczność, a Silver wciąż nie dowiedziałby się wszystkiego.
-Nie wiem, czy masz jakieś doświadczenie w tej kwestii, ale co jeśli dwie manifestacje Kodu mają przeciwstawne cele? Teoretycznie wciąż należą do jednej całości. - Spór między Jonesem a Podświadomością go zastanawiał. Nie mówiąc już o tym, co moc Podświadomości robiła z Icarią, to zdecydowanie stało w opozycji do głównego trzonu Kodu.

- Nie wiem, nie mam dużego doświadczenia z abstrakcyjnymi bytami. Przynajmniej żadne które bym pamiętał. Na pewno nie wyobrażam sobie usunięcia z kodu jakiegoś kluczowego elementu, więc pewnie musiałby jakoś sobie ze sobą poradzić?
-Kod nie umie sam się korygować, to oczywiste. Prawdopodobnie jedynym rozwiązaniem jest tu utrzymanie stanu równowagi sił, między obiema stronami konfliktu. - Hipotetyzował Armstrong. Świadomość i Podświadomość stały w opozycji, ale jedno bez drugiego nie mogło istnieć. - Swoją drogą, Demony można uznać za swego rodzaju byty abstrakcyjne. Jesteście manifestacją woli Kodu, by wyeliminować magię. Różnica jest taka, że macie fizyczną postać.
- Niekoniecznie. Równie dobrze można nas uważać za naturalnych drapieżników magów. Jestem specyficzną istotą, ale nie sądzę, abym odstawał aż tak od porządku dziennego. Kod przeze mnie nie przemawia na co dzień, po prostu jestem okablowany pod specyficzne nastawienie do życia. - nie zgadzał się Azazel.
-Ale twój gatunek nie wyewoluował naturalnie, zostaliście bezpośrednio wykreowani przez Kod. - Zauważył Silver. - Mniejsza, to tylko mała dygresja. Aczkolwiek to rodzi kolejne pytanie, czy byt abstrakcyjny może stać się istotą fizyczną?
- Wszystko wydaje mi się możliwe. Nie wiem tylko, jak ktoś by mógł zmanipulować kodem, aby przyznać sobie prawo do fizycznej formy. Brzmi to dość skomplikowanie. Może łatwiej byłoby jakąś ukraść? Wieczność jest długa, coś takiego może prędzej czy później się wydarzyć. - stwierdził.
Genialna hipoteza! Może to właśnie robiła Podświadomość przez Korupcję? Przenosiła się do fizycznego świata, kawałek po kawałku w ciałach tych pojebów z Icarii.
-Powiem Ci, to brzmi bardzo prawdopodobnie. Nawet by mnie nie zdziwiło, gdyby ktoś oddał swoje ciało dobrowolnie, w zamian za obietnice, które taki byt mógłby złożyć. - Jak wolność od Kodu, którą Podświadomość obiecała swoim marionetkom. Brzmiało też podobnie do ich sytuacji, ale miał wystarczająco dużo potwierdzeń tego, że Azazel był realny. - I znów diametralnie zmienię temat. Pamiętasz Pierwszą Generację Miesięcy, spotkałeś kiedyś July? - Był to w sumie jedyny Miesiąc, o którym Silver nic nie wiedział.

- Prawdopodobnie? Moja pamięć jest dziurawa, gdy chodzi o konkretne miesiące. Wiesz może, jak się kiedyś nazywał?
-Jednym z mian którymi posługiwał się na przestrzeni dziejów, był Juliusz Cezar, ale pojęcia nie mam czy to jego prawdziwe imię. - Odparł młodzieniec.
Twarz demona przez całą rozmowę była statyczna. Silver odnosił wrażenie, że składała się ona z mniejszej ilości mięśni, niż ludzka, przez co nie była aż tak ekspresywna. Na imię July udało się jednak spostrzec pewien grymas. - Na sam dźwięk tego imienia pałam nienawiścią, choć nie pamiętam, abym z nim walczył. Nie jestem nawet pewien jaką ma magię, ale jeżeli mamy jakiegoś zabić, pewnie miałbym satysfakcję z wyłączenia go z obiegu.
Ciekawe, bardzo ciekawe… Było tu widać pewien schemat, jakby July chciał zostać zapomniany, choć pewne wrażenia pozostały niezatarte.
-No właśnie, nawet inne Miesiące tego nie pamiętają… Łącznie z tym, który nie powinien niczego zapominać. - Westchnął. - W każdym razie, jest uznawany za martwego już od tysięcy lat, nie wiem, co zrobił, ale zabili go pozostali członkowie Pierwszej Generacji, więc to musiało być coś naprawdę dużego. Jeśli jakimś cudem przetrwał i gdzieś się ukrywa, nie omieszkam wyświadczyć Ci tej małej przysługi. Zakładając, że uda się go znaleźć oczywiście. - Był to potencjalnie kolejny fragment duszy April do przechwycenia, miałby zmarnować taką okazję?

- Będę ci wdzięczny. - przytaknął Azazel.
-Nie uważasz, że to dziwne? Wszelkie informacje na jego temat zostały wymazane, jakby sama ta wiedza była niebezpieczna. Co może być tak groźnego?
Azazel nie przejmował się obawami Silvera. - Wątpię, aby mógł wymazać mi pamięć przed moją przegraną walką, bo nie brał w niej udziału. Tym bardziej wątpię, aby mógł to zrobić, gdy jestem w kodzie. To raczej część mojej ogólnej amnezji. Jeżeli mam zgadywać, to jego magia musi mocno mieszać w kodzie. To by tłumaczyło, czemu nienawidzę go bardziej od reszty.
-Może był magiem chaosu? Nieprzewidywalne zmiany w Kodzie wydają się być dobrym uzasadnieniem. - Tylko co miałby chaos wspólnego z fragmentem czyjejś duszy? Kaprysy? Faktu, że chodziło nie tylko o brak wiedzy Azazela, ale także Septembera czy Augusta już nie komentował, te zjawiska mogły być powiązane, ale faktycznie nie musiały. - Czy w związku z tym Februarego nienawidzisz mniej niż pozostałych?
Azazel przytaknął skinieniem głowy. - Moc Februarego odkręca magię. Przez to prawie nie mam ochoty go zabijać, choć pod każdym względem dalej jest magiem. Poza tym, kto wie, jak można by było nadużyć jego zdolności.
-February też nie wypływał od wieków, podobno wciąż żyje, ale jest całkowicie nieaktywny. Cóż, szaleństwo jest kształtowane przez dziedzinę magii, którą dany Miesiąc włada. Może usunął sobie wszelkie emocje, łącznie z poczuciem motywacji. - Wprawdzie April sugerowała, że przestał udzielać się w Icarii, bo ci odeszli od oryginalnej idei organizacji, ale kto go tam wie. - Czy jeszcze któryś z Miesięcy wyróżnia się dla Ciebie?
- Ciężko powiedzieć. Nie postrzegam ich do końca jak ludzi, a bardziej jak fragmenty April. - wyznał Azazel. - Na pewno mam na pieńku z Augustem. Był równie dużym cierniem co March. Spotkałeś jeszcze tą jedną, jak jej tam…June? Zabić tą to byłaby litość. Właściwie ciężko powiedzieć, żeby posiadała magię. Jej fragment daje jej pragnienie perfekcji, ale nie ofiaruje jej umiejętności, aby ją jakoś zrealizować. Jeżeli chcesz mówić o szaleństwie w wyniku magii, to świetne miejsce na rozpoczęcie badań.
Silver pokiwał głową.
-Tak, spotkałem ją. Robi karierę jako piosenkarka. Beznadziejny przypadek narcyzmu, ale trzeba przyznać, że śpiewać potrafi. - Zamyślił się na chwilę. - Może zrobiła jakieś postępy, bo obecnie jej magia działa jak urok. Sprawia, że ludzie chcą ją podziwiać i uważają ją za najwyższą ligę. Chyba nawet zauroczyła May, bo ta ją ochrania i o niczym innym nie myśli.

- Huh… nie znam ich historii. Magowie w sumie mogą czarować jeden drugiego. Szkoda, że się sami nie wybili doszczętnie.
-Po śmierci July pozostałe Miesiące zadbały by nie dało się ich zabić bez znajomości prawdziwego imienia. Na palcach jednej ręki mogę policzyć jednostki zdolne ich wyeliminować, bez spełnienia tego warunku. - Wyjaśnił Demonowi. - Jednym z nich, jesteśmy My, albo za chwilę będziemy. Wygląda na to, że moglibyśmy rozmawiać latami, a ja dalej będę miał pytania. A odpowiadanie na nie pewnie jest dla Ciebie męczące. - Wstał. - Zaczynajmy.
- Ciężko znudzić się rozmową, gdy wieki spędziłeś sam w kodzie. - wyznał demon, po raz pierwszy ruszając się z miejsca. Zbliżył się do Silvera i wyciągnął do niego rękę.
Ciekawe, młody Armstrong był pewien, że Kod Azazela był zbyt rozproszony, by jego świadomość istniała wewnątrz, dopóki nie zebrał obu ramion. Wyciągnął własną rękę, której brakujący fragment już zaczął się materializować i chwycił Demona.

Po chwili był już z powrotem w kajucie. Nie zdążył nawet przyjrzeć się tym drzwiom, po prostu się "obudził". Wstał i przyjrzał się swojej nowej formie. Skorupa, która wcześniej pokrywała jego ramiona, rozrosła się praktycznie na całe ciało, czuł też, że ma coś w rodzaju rogów i… czy to były skrzydła? Coś wyrastało mu z ramion, ale wysyłało sprzeczne odczucia.

-Nie było tak źle. Ma ktoś lusterko? - Zwrócił się do obecnych załogantów.
Jack zagwizdał. - Myślałem, że będzie coś bardziej widowiskowego. Byłeś sobą, posiedziałeś i teraz dalej jesteś…sobą? - zdziwiony rozejrzał się po reszcie.
Drake mu przytaknął. - Cóż, dalej pamiętam, jak wyglądał kilka sekund temu, ale jest coś naturalnego w tej nowej formie. Jakby co najwyżej zmienił fryzurę.
Uśmiechając się, Pi wyciągnęła ze swojej torebki małe lusterko i podała je Silverowi. - Nie wiem, co ci daje ta forma, ale na pewno nie urody. - skomentowała.
Reakcje załogi były znacznie spokojniejsze, niż mógłby się spodziewać. Zupełnie jakby przepisanie jego Kodu sprawiło, że ich percepcja automatycznie zaakceptowała nową postać.
-No cóż, przynajmniej przestanę trafiać do czasopism dla nastolatek. - Zażartował, przeglądając się. Zmiana była duża, by nie rzec drastyczna, ale faktycznie czuł się naturalnie. Jakby taki właśnie miał być.
-Wszystko przebiegło spokojnie, jak rozumiem.

- Nikogo nie atakujesz, więc na to wygląda.
Poszło gładko, teraz zapewne czekało go coś trudniejszego. Sprawdził, czy w trakcie rytuału nie przyszły do niego żadne wiadomości. Spodziewał się przynajmniej jednej, ale o dziwo skrzynka była pusta. Cóż, obiecał ojcu, że sam skontaktuje się, jeśli wszystko przebiegnie prawidłowo.
Przeciągnął się kilka razy, pancerz zatrzeszczał, stawy strzeliły, wyglądało na to, że wszystkie kości i mięśnie miał na właściwym miejscu, albo czuł swoje nowe ciało bez zakłóceń.
Tylko te skrzydła… Spróbował nimi poruszyć i zrozumiał, że się rozkładały, mogły też służyć jako dodatkowe ramiona. Za szybko poszło, liczył, że zdoła to jeszcze odwlec, bo konfrontacji z ojcem bał się chyba bardziej niż konsekwencji nieprawidłowej fuzji Kodu. Nie wiedział tylko, czy ten odebrał już jego wiadomość. Może jednak warto było to nieco przeciągnąć.
-Muszę się napić… Francis, kurs na centralę Icarii, mam tam coś do odebrania. - Powiedział i ruszył do swoich kwater. Miał nadzieję, że ktoś z obecnych dołączy i nie będzie pił sam.


Silver spędził miło czas z resztą załogi, zalewając organizm ulubioną trucizną. Jak się okazuje, nowa forma była na tyle wytrzymała, że potrzebował wypijać jeszcze więcej niż dotąd, by poczuć upojenie, zanim jego metabolizm wypali alkohol. Teraz już nawet Christine za nim nie nadążała. Gdy wszyscy zaczęli się osuwać i powoli ewakuować, chłopak ogarnął się, aby ponownie sprawdzić komputer w swoim gabinecie. Na czacie pojawił się znak — wiadomość została odczytana po kilku godzinach. Po kilku kolejnych ojciec odpisał zaledwie trzykropkiem.
Wewnętrzną debatę na temat tego, jak strawić tę odpowiedź przerwało pukanie do drzwi. Był to Dragon.
- Wybacz, ale mam mały problem z trasą. Do sektora z centralą Icarii prowadzą tylko dwie bramy gwiezdne i obie są wyłączone. Niby na konserwacje, ale ludzie piszą, że jest straszny rygor w systemie i odradzają tam w ogóle latać. Mogę skoczyć do najbliższej bramy i resztę przelecimy na silnikach. Cała podróż zajmie nam jednak nawet ze dwa tygodnie. Pasuje ci to albo chcesz może zalecieć gdzieś po drodze? - spytał nawigator.
-September i tak potrzebuje czasu na poszukiwania, nie musimy się spieszyć. Nie planuję stacji po drodze, wyznacz kurs. - Odparł spokojnie. - Żebyśmy tylko nie przegonili delegatów Icarii, w tej ich przedpotopowej łupince. - Zaśmiał się. Gerard i Eidith mieli nad nim ile, pół dnia przewagi? A musieli jeszcze przedstawić jego sprawę Zoanowi. No, chyba że konserwacja bram była tylko wymówką, Icaria kontrolowała ten sektor, mogli je zamknąć dla ludzi z zewnątrz. I tak mało kto odwiedzał to zadupie, praktycznie tylko oni je zamieszkiwali.
Gdy nawigator wyszedł, Silver odpalił komunikator. Wystarczająco długo odwlekał rozmowę z ojcem. Nie włączał póki co kamery, chciał go najpierw przygotować na to, co dane mu będzie zobaczyć.

Komunikator piszczał rytmicznie, próbując nawiązać dalekosiężne połączenie z prędkością światła. Pierwszy, drugi, trzeci sygnał. Może ojciec był zajęty? Silver nie miał pojęcia, jak wygląda jego dzień. Okazało się jednak, że był przy komunikatorze, gdy… odrzucił połączenie.
Wyglądało na to, że jego staruszek wziął sobie słowa syna do serca i albo się wściekał, albo go znienawidził. Silver nagrał więc krótką wiadomość "W środku pozostałem sobą, z zewnątrz zmieniłem się nie do poznania." i wysłał ją. Skoro ojciec nie chciał rozmawiać, nie planował go zmuszać. Może obaj potrzebowali czasu.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 29-06-2022 o 21:25.
Fiath jest offline  
Stary 29-06-2022, 21:25   #138
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith

Gdy inkwizytor zabierała się z Gerardem na ich statek, niedaleko doku zbliżył się do nich September. Gerard spojrzał na niego z grymasem. Ten skrywał swój wyraz twarzy za wysokim kołnierzem.
- Wybrnąłeś. Czego ode mnie chcesz? - spytał Gerard.
- Faktycznie nie wierzysz w nich? - spytał September. - Nie przekazałeś żadnej motywacji czemu ci tak zależy na śmierci April. “Ikaria tak ma”.
- Czyż nie czytasz w myślach? A może leniwy jesteś? Nie każdy z nas wierzy w bogów.
- To mnie zaskakuje. February był pewien.
- Że jakieś wyższe byty piszą kod jak książkę? A kto pisze ich kod? Za stary jestem na takie gdybania. Świat sam się pisze. Magia wynaturza ten proces. Powinniśmy chronić kod, za nim wyjdzie to nam na złe.
- A co, jeżeli tajemniczy wróg będzie jeszcze gorzej nadużywał magii od April?
- To może już być dla nas zbyt późno.


Po długim locie, który kostucha spędziła w samotności, wraz z biskupem wreszcie wylądowała w centrali organizacji. Gerard schodził ze statku wraz z Eidith. Kazał jej iść za nim, mimo że teoretycznie była już po swojej misji. - Tak naprawdę nie zależało mi na rozmowie z tymi głupcami. - przyznał Gerard. - Byliśmy tam, bo Vyone dał nam szansę usunąć Septembera. Jest niebezpieczny. Czyta myśli. Wygląda jednak na to, że jest obecnie zbyt przydatny. Zdamy raport Zoanowi, potem pomyślimy jak go usunąć. - wyjaśnił Biskup.
Po wyjściu z lądowiska Eidith natychmiast poczuła się nieswojo. Stan centrali był czymś, czego się nie spodziewała. Mgła, ciemne chmury na niebie i nieustanny deszcz… czarnych, oślizgłych kropli. Podążając za Gerardem, co rusz rozchlapywała kałuże, ten jednak wydawał się nie przejmować sytuacją. Właściwie nikt z obecnych nie reagował na niespokojną pogodę. Krople wpadały w otwarte oczy gwardzistów, powoli spływając na ich twarz. Niespokojna postawa biskupa zdradzała jednak świadomość, że coś się dzieje.
Idąc do biura papieża Eidith ponownie przeszła przez plac z fontanną, obecnie czarną. Na znajdującej się obok ławce kulała November, zwijając się z rozchorowaną twarzą, jęczała coś niezrozumiałego. Gdy dwójka zbliżyła się do głównej katedry, uzbrojeni w pancerze wspomagane żołnierze zastawili przejście halabardami.
- Przykro mi, Zoan kategorycznie nie przyjmuje odwiedzin. - wyjaśnił gwardzista. Gerard gestem ręki zatrzymał Eidith, po czym przemówił do niej:
- Bądź miła i udaj się dla mnie do pozostałych biskupów. Czuję, że wszyscy tu są. Ja w tym czasie sprawdzę, jak mogę przekazać Zoanowi wiadomość. Okej?
Z ramienia Eidith wyrosła ręką która uformowała się w parasolkę. Odpaliła papierosa po czym skinęła głową i ruszyła w stronę jednego z biskupów. Miała zamiar pierwszego odwiedzić swojego mistrza, jednak zrobiła krótki przystanek przy November. Stanęła nad nią powoli paląc papierosa próbując wyłapać jakiekolwiek słowa. Odezwała się jednak.
- A tobie co? - Jej głos był pozbawiony współczucia, jednak naprawdę ją ciekawiło co mogło sprawić, że jeden z miesięcy wierzgał jak zranione zwierzę.

Drgając, November powoli wygięła się, aby spojrzeć z dołu na twarz Eidith. Z pustym spojrzeniem i niepewnym głosem, spytała: - De…cember…? Did you… Did you really take him? Why would it hurt so much?
- What do you mean? Who’s He? I know you are in pain but December is gone. - Kostucha uklękła by wziąć November w objęcia. W momencie w którym dotknęła kobiety, Eidith wrzasnęła z bólu, odchodząc w tył. Nic w życiu jej przedtem tak nie zabolało. Zdziwiona November spróbowała wyciągnąć rękę w stronę kobiety. Na dłoni miała świecący na biało symbol: para skrzydeł otoczona kołem. Znak wydawał się znajomy, Eidith nie mogła jednak przypomnieć sobie jego znaczenia.
Kostucha była w szoku. Od przemiany nikt nie zadał jej takiej agonii. Jednak ból nie był niczym nowym dla Eidith. Zbierając całą swoją wolę i wytrzymałość, pookryła rękę czernią i chwyciła ponownie November za nadgarstek. Jej mózg krzyczał z całych sił “puść” lecz sycząć przez zęby wysapała do niej.
- This mark… what is it!? -

Przyglądając się symbolowi Eidith zaczęła wyczuwać w nim czyjąś obecność. Przez jej myśli przebiegł obraz niewysokiego człowieka o bladej cerze i mysich cechach. To był symbol Februarego. Dwójka skrzydeł oznaczała drugi miesiąc. Kostucha nie mogła jednak przyjrzeć się ikonie na długo. Jej dłoń stopniała, uwalniając rękę November.
- I…I don’t feel so good. - skomentowała wiedźma, zwijając się na ławce w zapłakany kłębek.
Inkwizytor spojrzała na swój kikut, nie mogła odtworzyć swojej ręki natychmiastowo. Było to kuriozalne dla niej. Proces był powolny, nigdy czegoś takiego nie doświadczyła wcześniej.
- Preculiar. - Wycedziła jedynie gdy papieros spalił się w moment do samego filtra po czym wypluła go na bok. Zostawiła miesiąc samej sobie i podążyła w miejsce gdzie spodziewała się spotkać Klausa.


***

Klaus posiadał w centrali niewielki domek z ogródkiem. Służył mu on za biuro i miejsce postoju, gdy już miał czas się tu zgłosić.
Eidith zastała swojego mistrza siedzącego na bujanym krześle przed wejściem do domu. Wokół niego, przemoczone czarny deszczem, leżały zwłoki kilkunastu przebranych za owce wiernych Ikarii. Kolejna osoba spoczywała na jego kolanach z krwawiącymi dziurami w szyi.
- Tragiczne, czyż nie? - Klaus uśmiechnął się do Eidith. - Nikt nie wychodzi z życia żywym. Aby je reprezentować, muszę je pobierać od innych. Gdyby moje ciało regularnie nie umierało, nie byłbym awatarem życia. - wyjaśnił. - Dlatego też nie jestem mesjaszem. Natura mojej mocy sprawia, że jestem odgórnie niekompletny. - przyglądając się swojemu mistrzowi, Eidith zauważyła, że wygląda on znacznie starzej niż zwykle. Twarz była pełna zmarszczek, włosy siwe a oczy pozbawione blasku. Jednocześnie z każdą chwilą odzyskiwał część swojej młodości.
Eidith patrzyła na swojego mistrza jak na obrazek. Te oznaki starości sprawiały, że wyglądał tak bardzo ludzko. Zbliżyła się do mistrza, zsuwając z jego kolan zwłoki. Sama na nich usiadła, po czym chusteczką wytarła kąt ust Klausa.
- To dlaczego śmierć niby jest kompetentna? Czyż nie jesteśmy połówkami całości? - Kostucha patrząc w twarz mistrza, nadal podziwiała jego zmarszczki.

- Nie. Wszystko może umrzeć. Rzeczy, które nigdy nie żyły, idee, które nie mają ciała. Wszystko co istnieje musi kiedyś umrzeć. Nie wszystkiemu dane jest żyć. A skoro życie się kończy, czy kiedykolwiek osiąga swoją perfekcję? Śmierć nie jest do niego przywiązana. To zbyt arogancka perspektywa, której winne jest wiele osób - zastanowił się Klaus. - Jestem zadowolony, że mamy ze sobą Zoana. Raphael pewnie by cię uwolnił. - skomentował. - Nie jestem jednak pewien, czy podoba mi się śmierć Doca. A może mu zazdroszczę… Zabiłabyś też mnie? Uwolniła od absurdu, jakim jest życie za życie… w imię życia. - Klaus był wyjątkowo spochmurniały.
Eidith uniosła brwi.
- Naprawdę przeszło ci przez myśl, że odbiorę ci życie na własne życzenie? - Kostucha przechyliła głowę. - Nie zdajesz sobie sprawy jak obawiałam się, że to ty jesteś zdrajcą. I będę musiała osobiście cię ukrócić. Na szczęście był to Doc, obraz nędzy i rozpaczy. - Przytaknęła, choć wiedziała, że każdy był w jakiś sposób winny, i to ona musiała wybrać kto. Przy zebranych dowodach wybór był prosty. Głową oparła się na barku Klausa. - Ale jak mówisz mogę odbierać nie tylko życie… Ale musisz mi powiedzieć, co dalej planujesz, co chcesz zrobić, gdy już będziesz “wolny od absurdu”. - Tak wtulona w objęciach mistrza wyczekiwała odpowiedzi.

Klaus zamilkł na chwilę. - ...Masz rację, próbuję tylko uciec od odpowiedzialności. Jeżeli kiedykolwiek byłem potrzebny, będzie to teraz. Nic co mógłbym zrobić z życiem, nie będzie bardziej użyteczne. - biskup ożywił się. Zaczął wyglądać na dużo bardziej zdeterminowanego. Opadające ze sztucznego nieba krople czarnego deszczu zaczęły odbijać się i ściekać po jego garniturze. Złapał Eidith za ramiona.
- Pewnie też to czujesz… coś się dzieje i jeszcze nie wiem co. - ostrzegł ją. - Załatw wszystko, co możesz zrobić w centrali. Później tu nie wracaj. - poinstruował. - Zostań w swojej arce. Jesteś jedyną która ma na tyle siły, aby nas naprostować, jeżeli zejdziemy z właściwiej ścieżki. - po wyrazie twarzy Klausa ciężko było powiedzieć, co przechodzi przez jego myśli. - Jeżeli Zoan będzie potrzebował ratunku, musisz być gotowa. Na razie jednak najważniejsze jest, abyś nie wpadła w tę samą pułapkę. Ja zrobię, co da się zrobić tutaj. Leć do reszty, może będą wiedzieli coś więcej.
Eidith wysłuchała uważnie swojego mistrza, po czym skinęła głową. Zgrabnym i płynnym ruchem zeszła z jego kolan, po czym zaczęła się wybierać do kolejnego biskupa, Vlada.
Ten zaś był dla kostuchy, jak ten pierdolnięty kuzyn z dalszej rodziny co pokazał, co się dzieje z połączeniem petard i śmietników.
Zanim jednak opuściła miejsce Klausa, odwróciła się do niego i powiedziała.
- Zobaczymy się jeszcze. Uważaj na siebie mistrzu. -

- Obiecuję.

***

- Co ma to wszystko znaczyć?! - poirytowany Gerard krzyczał w stronę Zoana, próbując przedrzeć się przez bagno. Ciężka ciecz spowolniała marsz biskupa.
- Zawarłem małą ugodę. - wyznał Zoan. Nie odrywał się od swoich dokumentów, wskazał jednak palcem w górę.
- On postanowił wyjść? - zdziwił się Gerard.
- Myśli nad tym. - wyjaśnił papież. - Przeczytałem raport. Działajcie z nimi, jak proszą. Niech Eidith będzie gotowa zabić April, jeżeli pojawi się taka konieczność. Jeżeli serafin odpuści swoim planom, dla nas to wszystko jedno.
Gerard zdziwił się, wreszcie dochodząc do biurka Zoana. - Co masz na myśli?
- Nadchodzi nowa era, mój drogi. Jeżeli April powiedzie się jej plan, ludzie staną się niewolnikami wyższej woli. Kolejne łańcuchy, z jakimi będziemy musieli się mierzyć. Z drugiej strony, jeżeli ktoś ją powstrzyma… będą to osoby tak silne, że nikt inny nie będzie w stanie im sprostać.
- Zaczynasz obawiać się naszych mesjaszy?
- Nie obawiam się. Wyciągam wnioski. Coraz więcej osób staje się tak potężnymi, że można tylko liczyć na ich łaskę. Jako rasa jesteśmy zbyt słabi, aby decydować o swoim losie, gdy poprzeczka jest tak wysoko. Musimy być gotowi na erę władców, z którymi ciężko będzie dyskutować. - nie brzmiał na zadowolonego, choć jego głos nie był pełen emocji.
Gerard przetarł twarz. - To co z Silverem? Kręgosłup Azazela leży zapieczętowany, jeżeli chodzi o walkę z April, myślałem, że można go mu oddać. Jeżeli jest takim zagrożeniem, wolisz się wstrzymać?
- Oh nie, wolę erę władców od ery niewolnictwa. Powinniśmy wspierać mesjaszy, póki jeszcze mamy taką sposobność… kręgosłup Azazela jest jednak w użytku.
- Słucham? Jeszcze Raphael kazał go zamknąć.
- A ja postanowiłem go nie marnotrawić. Jest w tym mężczyźnie, co ci go kazałem ukrzyżować. Leży w magazynach.
- Yato?! Przecież on jest poddany korupcji…
- Co jest sprzeczne z naturą demonów. Chce być oddanym sługą kodu, ale jednocześnie jest jego wypaczeniem.
- ...To przez ciebie postradał zmysły…
- I stał się jedną z naszych najpotężniejszych broni. Jeżeli Yato umrze, nie interesuje mnie, kto odbierze kręgosłup. Na tę chwilę nie chcę, aby walczyli. Możemy być na tym zbyt stratni, niezależnie kto umrze.

***

Eidith zeszła głęboko w podziemia centrali, do kompleksu więziennego pełnego zawiłych labiryntów i cel. Lochy były jednak inne niż zwykle. Smród śmierci i plamy krwi na ścianach sugerowały, że Vlad nie jest w najlepszym humorze. Idąc wzdłuż korytarzy, kostucha usłyszała znajomy głos.
- Eidith? - odezwał się do niej Tim, stojąc za przeźroczystymi drzwiami jednej z cel. - Co ty tu robisz? Uważaj na siebie. Vlad popadł w obłęd. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
To bardzo złe wieści jeżeli inny biskup mówi że Vlad popadł w obłęd. - Jak i cała centrala, wszędzie widzę tą czarną maź. Mistrz zalecił mi spotkać się z każdym, więc to robię. Najciekawszym jest że Zoana nigdzie nie widać w czasie tego co się dzieje. Więc albo to coś zabrało go pierwszego, albo doskonale zdaje sobie sprawę z tego co robi i nie ma zamiaru nas uwzględniać. - Skóra Kostuchy pokryła się chitynowym pancerzem korupcji, gdy szybkim ruchem zerwała z siebie swoją garsonkę.
Gdy jej głowa zaczęła także skrywać się pod pancerzem, przemówiła do Tima. - A ty ile jeszcze będziesz tam siedział? -

- Zoan jest w swoim biurze. Myślę, że ma sytuację pod kontrolą… czymkolwiek ona jest. Postanowiliśmy, że mam tutaj zostać aż Cesarstwo odegra swój plan przeciw April. Jeżeli uda się jej pozbyć, nie będzie obaw względem mojego potencjalnego skażenia. Jak przebiegły obrady?
Eidith skrzywiła się pod skorupą. - Of course he is… obrady? Nie udało nam się odjąć Septembera, większość obecnych interesowały tylko teorię i jak bardzo cesarstwo nie może się mieszać. Waste of time. Powiedz mi czy ktoś przede mną wchodził do Vlada? -
- Było tu kilku strażników. Chyba słyszałem ich krzyki chwilę temu. Cokolwiek robi Zoan, prawdopodobnie nie służy Vladowi. - ostrzegł Tim. Ku zaskoczeniu dwójki, odpowiedział im jednak sam biskup, wychodząc z ciemności na końcu korytarza. Vlad garbił się, oparty ramieniem o ścianę. Poruszał się niestabilnym krokiem.
- Zoan próbuje nas naprawić. Żebyśmy byli bardziej kompletni. Jak Eidith. Nie spodziewałbym się, że będziesz to kwestionował. - skomentował, nie podniósł jednak głowy. Miał wzrok wbity w podłogę i nie wyglądało, aby był w stanie się naprostować. - Stara dobra Eidith wypieprzyłaby ci już w mordę za mówienie tym tonem o papieżu.
Tim zdziwił się. - Nie rozumiem. Co masz na myśli przez wady?
- Absurd. Jestem awatarem wolności, nie mogę jednak oderwać się od cienia. Jestem tak wolny, jak długo pozostaję w swojej celi. - wolną ręką złapał się za włosy i szarpnął, usilnie podnosząc głowę, aby spojrzeć na Eidith. - Wyobraź sobie, że nie jesteś w stanie nikogo zabić. Fizycznie. Mimo bycia awatarem śmierci. Z tego typu absurdem boryka się każdy z nas. Zoan właśnie to naprawia.
- Nie możesz wymusić powstania mesjasza. - sprzeciwił się Tim. - Nastąpi to albo naturalnie, albo w ogóle.
- To nastawienie to powód, dlaczego dostaliśmy nowego papieża. Poczekaj kilka dni i będziesz jęczeć gorzej ode mnie. - obiecał mu Vlad.
Pancerz z głowy Eidith zszedł gdy zobaczyła że Vlad jednak nie jest w bojowym nastroju. Widząc z jaką trudnością się porusza Kostucha chciała zaprowadzić biskupa do najbliższego siedzenia jakie widziała.
- Nie rozumiem, dlaczego ja nie tarzam się po ziemi? Nawet tą spaczoną November to dotknęło. Dlaczego akurat ja jestem “idealna”? -

- Czy wyglądam jak ktoś, kto by to wiedział? - oburzył się Vlad. Tim miał jednak więcej do powiedzenia:
- Prawdopodobnie dlatego, że jesteś drugą generacją. - wyjaśnił - December, jako pierwszy mag, postradała zmysły, walcząc ze swoją naturą i kodem uniwersalnym, nad którym miała częściową kontrolę. Doc i Gerard zadbali, abyś i w kodzie była postrzegana jako swoisty pojemnik na tego typu moc. Było to możliwe dzięki obecności Dagdy oraz twojemu braku osobowości. - ciężko było pozostać sobą po latach tortur Gerarda. - Łącząc swój kod z December stworzyliście byt który lepiej wpisuje się w strukturę kodu. Nie jesteście postrzegani jako błąd. Przed naszą manipulacją kod się broni.
- To nawet trochę śmieszne… że do bycia idealną potrzebowałam tej plugawej December. - Uśmiechnęła się pod nosem Kostucha, po czym odpaliła papierosa i usiadła w najbliższym dostępnym miejscu. - Ciekawe czy Zoan też to przechodzi… - Strzępnęła popiół. Wyglądała na wyluzowaną, ale cały czas kątem oka obserwowała co się dzieje z Vladem.
- JestEś DeceMber w tym SAmym stoPniu w któRym jesteŚ EIDitH. - - Vlad miał trudności z mówieniem.
- Nie myli się. - poparł go Tim. - O Zoana nie musisz się martwić. On nie jest do końca produktem korupcji. Ludzkość wybrała go osobiście na swoją manifestację i tylko to sobą przedstawia. - wyjaśnił.
- Thats revolting. - Przyznała Kostucha na słowa Vlada. Zaciągając się dymem zaniechała komentarza na temat papieża. Nie martwiła się o niego, ale gdzieś w kościach czuła, że Zoan nie mówi wszystkiego. Nie jej przynajmniej. Dopaliła papierosa i peta wrzuciła w pobliską kałużę czarnej cieczy. - Wracam do Gerarda, może dowiem się co ustalił z papieżem. - Podniosła się i z jej pleców wyrosły motyle skrzydła. Zanim jednak wystartowała rzuciła przez ramię do Vlada. - Don't you dare fade on me. - Ciężko było powiedzieć czy to była prośba, czy groźba.
***

Gdy Eidith wróciła, Gerarda jeszcze nie było. Biskup dogonił ją dopiero po dłuższym czasie, wyglądając na wyraźnie zmęczonego.
- A ty co tu jeszcze robisz? - spytał.
Białowłosej nie spodobało się, jak się odezwał do niej Gerard.
- Grzeczniej starcze. Mistrz mi zalecił zobaczyć się z biskupami, więc to zrobiłam. - skrzydła Kostuchy schowały się, lecz jej chityna pozostała na ciele.
- Co ustaliłeś z Zoanem? Opowiedział ci, co się dzieje? Spotkałam też wijącą się na ziemi November. Miała na dłoni symbol Februarego… - dodala spokojnie.

- Nie nazwałbym siebie twoim mistrzem, ale dobrze, że zrobiłaś, jak prosiłem. - Gerard podrapał się po brodzie mrucząc coś o November. - Jeżeli się tu rozejrzałaś, to powinnaś wiedzieć, że nie powinno cię tu być. Klaus może nie miał okazji cię tego nauczyć, ale będziesz musiała zacząć myśleć za siebie. - westchnął starzec. - No ale jak jeszcze tu jesteś, to powiedz mi, chcesz może pomóc Yato? Potencjalnie mogłabyś ocalić jego umysł.
Tutaj zgred miał rację, nie jest jej mistrzem, lecz to kolejny potok słów zszokował Eidith.
- Why the fuck would i do th… - przerwała, przypominając sobie co obiecała mistrzowi, gdy się widzieli na planecie testowej. Zamknęła oczy na chwilę i westchnęła.
- Dobrze pomogę mu. Zakładam, że masz jakiś plan. - skrzyżowała ręce pod piersiami.

- Yato traci zmysły z uwagi na artefakt, z którym jest połączony. Jeżeli zabijesz jego człowieczeństwo, powinien odzyskać zmysły. - propozycja Gerarda była równoznaczna z wygnaniem Yato. - Alternatywnie, jeżeli odkryjesz, z czym łączy go sam artefakt, możesz przerwać też tę nić.
- Jak tylko się natknę na to, z czym go łączy sam artefakt… - Przewróciła oczami Eidith. Pierwsza opcja wydawała się świetna. Mogłaby się go po prostu pozbyć z Icarii, jednak Yato jest zbyt cennym nabytkiem, by go tak po prostu wyrzucić.
- Moja chirurg go obejrzy. A tymczasem żegnam. - Wzbiła się w górę i poszybowała w stronę swojego statku z zamiarem powrotu na arkę.

- To nie takie łatwe. - Zatrzymał ją Gerard. - Nie jestem w stanie przekazać ci Yato, nie dostanę pozwolenia. - wyjaśnił biskup. - Mogę za to wydać rozkaz aktywowania go na jednej z pobliskich planet. - innymi słowy, wystrzelenia go z działa w jakieś pustkowie, gdzie od razu będzie zrzucony ze smyczy.
- And here i am saving a literal animal. The things you do for love… - Rzuciła kwaśno Eidith zatrzymując się w powietrzu.
- Więc tak zrób. Spróbuje go uratować albo skrócę jego męki. Niczego nie obiecuje… Musze jeszcze jedną rzecz załatwić. - Poszybowała w stronę skrzydła medycznego, by wypytać pierwszą lepszą siostrę o miejsce pobytu Matki Bonnie. Kostucha postanowiła ją stąd zabrać, jedno, że jest jej to w jakiś sposób winna, drugie to zdolnych chirurgów nigdy za wiele. Nie wiedziała jeszcze, jak zareaguje na to Bonnie. Nie wiedziała, bo rzadko jakąś emocjonalną reakcję widziała u dziewczyny.

***

Laboratorium Marie Belle było skryte pod szpitalem centralnym. Wchodząc do ogromnego budynku Eidith już czuła, że coś jest nie tak. Pracownicy i pacjenci chodzili po korytarzach budynku, wyglądając bezmyślnie, potykając się o ściany. W sekretnym podziemiu pracowników już nie było. Zjeżdżając windą głęboko pod poziom centrali, Eidith zastała samą Marie, siedzącą na dalekim krańcu sali laboratoryjnej, czy też operacyjnej, biorąc pod uwagę rozrzucone ostre narzędzia. Wokół niej byli nie lekarze, lecz monstra. Eidith je znała. To te same kreatury, które kiedyś zobaczyła oczami Dagdy, gdy pasożyt trzymał jej ciało przy życiu po niefortunnej przygodzie. Tym razem jednak nie patrzyła na ludzi z zaburzoną perfekcją. Tym razem, te kreatury były prawdziwe. Martwi wrócili po swojego oprawcę.
- Pozabijała nas bez powodu. - odezwało się jedno ze stworzeń, kuśtykając na powyginanych kozich nogach w stronę kostuchy. - Byliśmy niewinnymi owcami, a ona odebrała nam życie, w nagrodzie za wiarę.
- Myśli, że wolno jej ot, tak zabijać. Myśli, że jest tobą. - skarżył się kolejny.
- Ja chciałem umrzeć z twoich rąk. Nie z jej. - lamentował kolejny.
Klęcząc na ziemi i chwytając się za głowę, Marie śmiała się pod nosem. - Nie przejmuj się nimi Eidith, to normalne. Każdy ma swojego demony. Khehehehe. - czarna maź, której tak pełno w centrali, ściekała jej z oczu jak łzy. - Nie wiem, czemu lamentują. Zabijałam ich, jak leci. Żaden nie był specjalny. Jak się ma Bonnie?
Mistrz dobrze mówił całe to miejsce przechodzi przez piekło. No może nie dosłownie ale niecodziennie widzi się… no właśnie co Kostucha właśnie widziała? Czym były te kreatury? Żwawym krokiem zbliżyła się do Marie i przykucnęła przy niej, próbując pomóc jej wstać.
- Zapyta ją Pani sama, zabieram stąd Panią doktor. - Gdy tylko jakaś z Kreatur zbliżyła się na dwa metry do dwójki, z losowego miejsca na ciele Eidith wyskakiwała macka zakończona ostrzem kosy by szybko poszatkować potwora. Priorytetem białowłosej było wyprowadzenie stąd Marie Belle, nie wybaczy sobie jeżeli chociaż jednej osoby nie uratuje.

- Może być na to trochę późno. Skoro jednak sama musisz stąd wyjść, równie dobrze mogę spróbować dotrzymać ci tępa. - Dotykając kobiety Eidith czuła, że ta się trzęsie całym ciałem. Zza Eidith rozbiegł się huk. Szybkie spojrzenie wykazało, że ktoś przeciął liny trzymające w miejscu windę.
- Pracowałam tu nad stworzeniem czegoś w stylu demona. Żywego stworzenia które polowałoby na magów. Ostatni model uciekł, a tego jeszcze nie testowałam. Poprzednie niszczył w testach Vlad… tym razem chyba trochę przesadziłam. Odpalił się ni z tego, ni z owego. Do teraz już pewnie znalazł zbrojownię.
Eidith zaczęła podejrzewać, że Icaria Zoana nie jest tą którą wyznaje jej mistrz. Tworzenie demonów?! To się nie mieściło w głowie. Teraz jednak musiała się zająć jedną sprawą.
- Prosze oszczędzać siły Pani Belle. - Z boku kostuchy wyrosła ogromna damska dłoń która złapała panią doktor w dość delikatnym, ale pewnym uścisku. Od razu skierowała się w stronę szybu windy. Za ciasno na skrzydła więc ponownie z ciała Eidith wyskoczyły macki,m jednak te szybko uformowały się w pajęcze odnóża. W taki sposób zgrabnie i szybko zaczęła się wspinać do góry. - Skoro kierował się do zbrojowni, to wiem czego tam szuka. Fucking hell i need to hurry. - Odnóża znacznie przyspieszyły, już nie były subtelne, lecz z impetem wbijały się w ścianę, gdy Eidith skakała do góry. Musiała dostać się do Zbrojowni i tam to zabić, zanim wyciągnie kręgosłup z Yato… albo stanie się coś znacznie gorszego.

- Zoan domagał się, żeby nowe modele nadawały się do masowej produkcji. Hehehe… skoro musiał jednak zdać test Vlada, nauczyłam go nienawidzić zmiany w kodzie… chyba znienawidził korupcję. - rozpaczała Marie. - Powinien mieć umysł łowcy i determinację zeloty- - Gdy tylko Eidith usłyszała ten komentarz, przez uchylone drzwi wyjścia na jedno z pięter przebiła się umięśniona męska dłoń, chwytająca ją prosto za szyję. Milczenie doktor wskazywało tylko, że kostucha znalazła jej zgubę.
Już przy walce z Vladem Eidith dała do zrozumienia, że łapanie jej to jest jedna najgłupszych rzeczy jaką można robić. Gdy tylko dłoń istoty zacisnęła się na szyi Eidith, z miejsca, gdzie była trzymana wyrosły czarne druty kolczaste które miały zamiar wbić się pod skórę osobnika, porozrywając mu ścięgna i nerwy. W tym samym czasie naparła na przód z całej swojej siły.
Nie reagując na ból cierni, osobnik wykorzystał dążącą ku niemu siłę Eidith, aby wciągnąć ją do wnętrza korytarza, po czym zaczął wbijać ją w ścianę, jakby chciał przebić się pięścią na drugą stronę. Tak się tylko składało, że akurat trzymał w niej kostuchę. Rzucana w górę i dół, kobieta zdążyła zarejestrować tylko numer na pancerzu osobnika: SLAYER001. Eidith czuła ból doraźnie ból uderzeń, atak stanowił jednak największe zagrożenie dla Marie, która przez powtarzające się wymachy wypadła z uścisku dłoni, wylatując w stronę szybu windy. Trzymając się z całych sił, zaczęła krzyczeć. - EIDITH. JA NIE CHCĘ. Jeszcze nie…
- NO! - Ryknęła kostucha, widząc, że osobnik ignoruje ból wprowadziła druty kolczaste w rotację, by odrąbać mu rękę, wolną kończyną miała zamiar zapodać mu podbródkowego z całej swojej siły by wbić go w sufit. Powinno to jej dać cenne sekundy by wciągnąć Marie. Już zapomniała jakie to ucuzcie walczyć i bronić kogoś jednocześnie… było to dziwnie przyjemne pomijając okoliczności w jakiej się znajdowała.
Wraz z atakiem Eidith, przeciwnik zaczął mocniej zaciskać dłoń. Wiertło miało problem przedrzeć się przez jego ciało. Nie pancerz, ten uległ dość prędko, lecz plątanina mięśni stawiała opór. Gdy unosił ją do kolejnego walnięcia o ścianę, Eidith wykorzystała moment na wyprowadzenie swojego ciosu. Slayer nie odleciał daleko, cios jednak wystarczył, aby oderwać przypiłowane ramię. Kostucha szybko skoczyła w stronę Marie i złapała ją za rękę. Widziała już jednak padający na nią cień agresora.
Znad tyłka Eidith wyskoczyło coś w rodzaju brony która wbiła się w podłoge, po czym wyszarpała jej kawałki i pył w stronę Slayera. Chciała zyskać cenne sekundy, by ponownie wpaść do szybu i kontynuować w górę. Jeżeli tylko będzie miała gdzie odstawić doktor , będzie mogła na spokojnie go wyeliminować. W miarę możliwości podąży w stronę statku.
Marie trzymała się z całych sił. Łowca zdawał się nie podążać. Minęła ledwo chwila, a kobiety znalazły się na parterze. - Nie będzie ranny długo. - ostrzegła doktor. - Jeśli przyłoży rękę do kikuta, zrośnie się w kilka sekund. - ostrzegała dysząc. Eidith z kolei dostrzegła w tym czasie, że plątająca się po sali obsługa jest martwa. Kreatury podobne do tych w laboratorium używały martwych ciał lekarzy jako kostiumów, człapiąc nienaturalnie w ich stronę przez kałuże czarnej mazi.
Te kreatury napawały kostuchę odrazą, zabijała każdą jedną która się zbliżyła szybkim wymachem pnączy, czy zwykłych kolców przebijając im głowy. - Pani Belle, mam zamiar znacznie przyspieszyć, nie musi się Pani trzymać mocniej, lecz może być mniej komfortowo. - Eidith posiliła się o uśmiech do córki Vlada, gdy z jej boki ponownie wyrosła macka. Ta jednak wsunęła się pod doktor i uformowała w fotel z pasami. Z tak zabezpieczona pasażerką kostucha zaczęła biec z maksymalną swoją prędkością w stronę statku. Nawet po suficie, by unikać potworów.
Unikając potworów Eidith unikała obrażeń. Nie tylko na sobie samej, ale również zagrożeń dla Marie. Ta decyzja jednak znacznie ją spowolniała. Ledwo kostucha ruszyła do biegu, a zaczęła słyszeć za sobą łupnięcia skaczącej bestii: po regeneracji Slayer wspiął się szybem i biegł za nimi w prostej linii.
Na szczęście, droga od windy do głównego wyjścia ze szpitala była krótka. Lada moment kostucha wypadła na plac przed budynkiem, gdzie usłyszała wystrzał. Pocisk przeleciał na wylot przez głowę Eidith, pofrunął nad włosami skulonej w fotelu Marie i rozbryzg się na ciałach goniących kobiety kreatur, zabijając najbliższą część pościgu.
Strzelcem była Alice, stojąca z pistoletem w ręce i petem w gębie naprzeciw wejścia do szpitala. - Uważaj na plecy. - burknęła. - Masz ze sobą zabawkę Marie? Vlad ma urlop. Pokrywam zmianę. - poinformowała.
Odruch odrąbania jej głowy powstrzymała zresztą i tak niewiele by to dało.
- Alice skarbie cześć… słuchaj zabierzesz panią doktor na mój statek i tam na mnie zaczekaci, a ja ci nie odetnę rąk od twojego kodu dobrze? - Przecież nie mogła puścić płazem postrzelenia w głowę. Nie dość, że wyglądała teraz beznadziejnie to jeszcze bolało. Po krótkiej chwili jej głowę pokrył chitynowy hełm i odwróciła się w stronę odgłosów nadchodzącego Slayera. Trochę nią sponiewierał więc Kostucha postanowiła wziąć go na serio.

- Oh? I czemu sądzisz, że twoje rozkazy są ważniejsze od biskupa? - spytała Alice, przechodząc obok leżącej na ziemi Marie. Stanęła ramię w ramię z Eidith, unosząc broń w stronę drzwi do szpitala. Doktor w tym czasie podniosła się z ziemi, powoli wycofując się z niepewnym spojrzeniem.
Eidith usmiechnęła się szeroko pod hełmem
- Oh skarbie… To nie był rozkaz to groźba. - Kostucha też ustawiła się oczekując Slayera, lecz w jej ręce pojawiła się troszkę duża kosa. Jej ostrze błyszczało przedziwnie, jakby ktoś wylał paliwo do kałuży. Unosił się też wokół niej delikatny dym. To zapewne tej broni używała Eidith, gdy postanowiła wziąć kogoś na serio i upewnić się, że więcej tej istoty nie zobaczy.
- Dokończymy zaraz tę rozmowę. -

- Vlad chce ciało z powrotem. - poinformowała tylko Alice.
Nie minęła minuta, a z dymu i pyło wewnątrz szpitala zaczął powoli zbliżać się łowca Marie. Szedł powoli, z rękoma rozłożonymi na boki, powoli i metodycznie kładąc jedną stopę naprzeciw drugiej. Jego postura wyrażała pewnego rodzaju kpinę, stanowiąc niespodziewaną prowokację. Przedziwne kreatury wypełniające szpital wciąż z niego wybiegały, ginąc na wyrastających z cienia Eidith kolcach.
- Oh look that thing got sass protocols… - Eidith była jawnie rozbawiona, jednak przyjęła postawę bojową, szanując swojego przeciwnika. Nie wydawało jej się by ostrzał Alice był jakoś groźny dla tego potwora, ale może być cennym odwróceniem uwagi. Na ten moment Kostucha jedynie uniosła ostrze kosy gotowa do kontrataku, szukając otwarcia, by rozpłatać jego mózg lub kręgosłup. Jeżeli te dwa punkty potrafi zignorować Eidith ma do czynienia z czymś, co przeczy prawom fizyki i anatomii… Całkiem jak ona sama. Był to kolejny powód, by traktować go jak poważne zagrożenie.
Alice z kolei nie marnowała czasu. Zaczęła tłuc w spust swojego rewolweru, jakby wyrządził jej krzywdę. Pociski wpadały z impetem w ciało łowcy, odsuwając go lekko w tył i spowalniając każdy kolejny krok, jednak nie zatrzymując w miejscu. Irytacja malowała się na twarzy dziewczyny. Alice spoważniała, wypluwając papierosa. Zakręciła pistoletem, a jej kule wyrwały się z ciała łowcy, wracając w stronę bębenka broni. Ten nagły i nieprzewidziany ból, pociągnął łowcę w przód, który zrobił dwa niestabilne kroki. W tym czasie dziewczyna zdążyła skoczyć do niego, wślizgając się butem w nogi, aby wywrócić mężczyznę, przykładając mu pistolet w hełm. Dźwięki pękającego wizjera rozbrzmiewały z każdym ruchem młotka w rewolwerze. Edith była jednak świadoma, że mimo brutalności tej sceny, działania Alice nie były zbyt skuteczne. Została złapana za gardło przez przewracającego się łowcę, który zgniótł jej szyję z ostrym chrupotem. Drugą ręką odepchnął się od ziemi, wstając wyprostowanym naprzeciw Eidith. Z dziur w jego hełmie wyciekała czarna maź.
- Useless sassy bitch. - Skomentowała widząc poczynania Alice. To chyba był czas na atak… Kostucha zakręciła młynek kosą po czcym zaszarżowała na Slayera rysując po podłodzę długą wyciętą linię, zaraz przed nim miała zamiar wykonać wymach z całej swojej siły, przy okazji posyłając kawałki podłogi w jego wizjer. Eidith czuła adrenalinę porykając się z tym wytworem wyobraźni Marie, więc cały czas miała się na baczności ani na moment go nie lekceważąc.
Kosa Eidith świstnęła w powietrzu rozcinając tors łowcy. Gdy ostrze błysnęło nad głową potwora, jego masywna dłoń zacisnęła się na rękojeści kosy. Silne szarpnięcie przyciągnęło Eidith do łowcy na spotkanie z jego pięścią, wyprowadzoną z pełnym impetem. Chybił o milimetr. Pięść przeleciała obok ucha Eidith, a towarzysząca mu fala powietrza wyrwała je. Wbite w wizjer kamienie oszczędziły Eidith sporo bólu. Dwójka była teraz twarzą w twarz.
Patrząc prosto w jego wizjer Eidith uświadomiła sobie, że między nią a jego mózgiem jest tylko hełm i czaszka. Trza go warstwami rozebrać jak cebulę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, chitynowy hełm Eidith otworzył się na wysokości ust, po czym charknęła na niego strumieniem czarnej mazi by kompletnie zalepić jego wizjer. Nastpęnie zamieni swoją lewą rękę w wiertło by przez jego brzuch przewiercić mu kręgosłup.
Eidith zaczęła tworzyć sobie dostęp do wnętrzności łowcy. Oślepienie jego wizjera magią niewiele jednak dało. Był zbyt blisko, aby ponownie chybić. Gdy kostucha z całej siły pchała swoje wiertło do wnętrza pancerza, łowca brał zamach, aby ponownie jej przydzwonić. Następne uderzenie rzuciło całym jej ciałem, choć zaparła się nogami i wepchała wiertło głębiej, robiąc blender wewnątrz torsu kreatury, która uderzyła ją po raz kolejny. Tym razem kostucha nie wytrzymała. Cios odrzucił ją w tył, wyrywając wiertło. “Slayer” postąpił w przód ciężkim krokiem. Wnętrzności wylały się z jego ciała jak z wyrzucone z wiadra. Mimo tego dalej stał w miejscu i dyszał. Eidith również była ranna, zbierając się z ziemi, czuła ból rozchodzący się po całym jej bezkształtnym bycie. Nie było to żadne jedno uderzenie, a skutek wszystkich dotychczasowych zmagań z przeciwnym wrogiem. Łowca uniósł głowę w jej stronę. Wtedy z nieba spadła Alice, lądując na plecach przygarbionego łowcy. Od jej nagłego ciężaru postać spadła na ręce. Dziewczyna rozsiadła się na mężczyźnie, krzyżując nogi. Przyłożyła pistolet do tyłu głowy i zaczęła ponownie pociągać za spust. Z każdym pociskiem łowca chylił głowę nieco niżej, choć zaraz ją podnosił. Po ostatnim strzale wydawał się nie mieć już siły, upadając na ziemi. Dziewczyna sięgnęła po paczkę fajek.
Eidith widząc jak pada na czworaka rzuciła się do biegu w przód by nagle przejść do wślizgu. Podczas tego wślizgu pokryła całę swoje ciało czernią, która to powoli przeobraziłą całą kostuchę w ogromny shuriken lecący blisko podłogi. Miałą zamiar odrąbać mu wszystkie kończyny jednym ruchem.
Czując nadlatującą kostuchę, łowca spróbował ostatkiem sił wyprostować rękę, aby złapać nadlatujący pocisk. Zabrakło mu jednak na to siły. Ostrze najpierw przecieło jego palce, a potem ramiona i nogi, zostawiając na ziemi tors z rozpływającą się głową. Zdziwiona Alice odskoczyła w tył, patrząc nieufnie na truchło. - To jeszcze żyło? - zaskoczenie wymsknęło się z jej ust.
- Strzeliłaś mi w głowę i się dziwisz, że coś mogło przeżyć? - Bąknęła Kostucha, gdy jej hełm zniknął z głowy. - Wracając… Nie musisz słuchać, co mówię, to fakt. Ale w twoim najlepszym interesie jest nie być po mojej złej stronie. Icaria przechodzi zmiany i w niedalekiej przyszłości zmieni się tutaj zarząd. - Eidith poprawiła swoją fryzurę, po czym zbliżyła się do Alice. Zbliżyła się, bardzo naruszając jej prywatną przestrzeń. Policzek do policzka przemówiła do niej:
- Nie wiem jakie miałaś relacje z Eidith i jak znosiła twoje obelgi i humorki. Ja nie jestem nią, więc dobrze się zastanów nad swoim zachowaniem. Uprzedzając twoje pytanie, to nie jest groźba… to obietnica. -

Alice podpaliła swój papieros, zaciągając się nim. Nie ruszała się przy tym z miejsca. Jeden z kącików jej ust lekko się uniósł: - Nie rób mi nadziei, bo nie będę mogła się doczekać. - po swoim komentarzu ruszyła po zwłoki łowcy. Zatrzymała się nad nimi, zaciągnęła petem i puściła dym. - Dam znać Vladowi, jak się zapatrujesz na Zoana. - ostrzegła.
- Pozdrów go ode mnie. - Rzuciła przez ramię Eidith, po czym doszła do doktor Belle. - Pani Marie czas stąd się oddalić. Będę szła troszkę wolniej, bo mnie wszystko boli, ale nie pozwolę Pani zrobić krzywdy. - Przemówiła Kostucha, próbując stworzyć fotel jak przedtem, jednak go zaniechała, by wziąć Marie przez ramię i zaprowadzić do statku.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 20-07-2022, 20:04   #139
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver

Podróż do sektora Magica Icaria zajęła niecałe dwa tygodnie. W tym czasie Silver zdążył usłyszeć od admirał Millie Millionare, a raczej jej sztabu. Była to formalna prośba o spotkanie w cztery oczy oraz możliwość oceny działalności przedsiębiorczej mężczyzny. Admirał pragnęła spotkać się na stacji głównej Auger Industries lub centrali Armstrong Futuristics. Niestety ojciec, jak i reszta rodziny podtrzymywali ciszę radiową. To jest, zakładając, że ojciec zdradził im ostatnie otrzymane informacje.
Teraz miał na głowie jednak inne problemy. Ethelynne zawołała go na mostek z powodu nieprzewidzianych problemów. Jak się okazało, do kapitan zaczął wydzwaniać jeden z okrętów Magica Icaria. - Na radarze mamy ich osiem, a dopiero zbliżamy się do granicy tego sektora. Są uzbrojeni po zęby. Ktoś chce z nami rozmawiać. Połączyć, czy zgrywasz głupa? - spytała.
-Połącz, nie włączaj transmisji video. Większość ich komunikatorów i tak ich nie obsługuje. - Odparł, rozsiadając się w fotelu dowodzenia.
Na ekranie pojawiła się twarz inkwizytora w ciężkim pancerzu wspomaganym. Oddział musiał mieć zmodernizowaną jednostkę. Zapewne tylko jeden z okrętów wspierał więcej niż minimum współczesnej technologi. Jego obecność zdradzała jednak powagę sytuacji.
Nie miał wprawdzie papierów od wojska, ale było coś, czego mógł spróbować.
-Tu Silver Armstrong, dowódca okrętu Balmoral Castle. Przesyłam autoryzację paszportu dyplomatycznego. - Odpowiedział i przekazał odpowiedni plik.

Inkwizytor patrzył na ekran ze skrzywioną twarzą. Po około minucie przeleciał przez nią rozbłysk względnej inteligencji, gdy wreszcie odpowiedział: - Przepraszam, ten plik się na naszych maszynach nie otwiera. Nie zaakceptuję go. - oznajmił. Biorąc pod uwagę technologię Magica Icaria, była to funkcjonalna wymówka, choć szanse, że komputer faktycznie nie mógł przeczytać cyfrowego certyfikatu, była niemalże żadna.
Nie żeby Silver się tego nie spodziewał. Ściema była dość oczywista, nawet jeśli nie bezpodstawna.
-Proszę spróbować jeszcze raz i zatwierdzić. - Odparł inkwizytorowi, nasycając swoje słowa mocą rozkazu. - Zawarłem układ z jednym z waszych biskupów, przybywam go sfinalizować. - Dodał, by wypełnienie polecenia wydało się bardziej naturalne.

Inkwizytor przyjrzał się ekranowi jeszcze raz. Po chwili odparł - Zgadza się. - kiwając głową. Wyglądał na lekko zdziwionego, że to zrobił. - Nie ma problemu, przekażę pana wiadomość. Proszę ją przesłać i zostać z okrętem gdzie jesteście. - zareagował, aby odratować swoją sytuację.
Icaria nie życzyła sobie gości, bardziej niż zazwyczaj. Ciekawe co takiego kombinowali… Młody Armstrong zastanawiał się, czy pójść nieznajomemu inkwizytorowi na rękę, mniej więcej przez jedno uderzenie serca. Nie jego problem, jakie konsekwencje ten typ poniesie.
-Zgodnie z prawem Cesarstwa, po zaakceptowaniu paszportu dyplomatycznego, mam gwarancję swobodnego wstępu do sektora. W związku z tym proszę nie stawać mi na drodze. Nie zamierzam zostawać tu ani minuty dłużej, niż to będzie absolutnie konieczne. - Przemówił spokojnie.

- Rozumiem. Ostrzegam tylko, że nie mogę zagwarantować waszego bezpieczeństwa. - oznajmił inkwizytor, po czym się rozłączył.
Kapitan spojrzała na Dragona, a następnie na Silvera. - Nie podoba mi się to. - ostrzegła. - Może ich okręty są starej ery, ale Barmoral będzie miało problem poradzić sobie z naporem ośmiu. Jeśli nas zdradzą, straty będą katastroficzne.
Dragon drapał się po brodzie, patrząc w skanery. - Nie wygląda na to, aby mieli zamiar się odsunąć. Musielibyśmy przelecieć między nimi.
Silver szybko rozważył różnorakie "za" i "przeciw" podejścia siłowego. Przeważył fakt, że Gerard mógłby odmówić honorowania ich umowy, gdyby Demon bez ostrzeżenia wyrżnął im osiem załóg. A mógł tego dokonać, nie ruszając się z miejsca.
-Spróbuję załatwić to polubownie. - Odparł uspokajająco. Nie dodał głośno, że jeśli nie wypali, nie oni będą musieli się martwić. Wybrał numer do Gerarda i usadził się wygodniej. Oczekiwanie na połączenie mogło długo potrwać, zwłaszcza z ich telefonami na korbkę. Skontaktował się z obsługą kantyny, by przynieśli mu na mostek obiad i duży dzbanek kawy.

Silver musiał czekać godzinami, aby połączenie odebrał nie Gerard, ale jego sekretariat. Biskup był zajęty, ale nie miał umówionych żadnych spotkań. Obiecano więc, że oddzwoni przy pierwszej okazji. Na tę Silver musiał cierpliwie czekać przez trzy dni.
Któregoś dnia demon został wreszcie poinformowany, że czeka na niego połączenie. Przekierowano je do jego pokoju, aby mógł odebrać rozmowę w spokoju.
- Halo? Silver? Coś się stało? - spytał Gerard. Ikaria posiadała komunikatory na poziomie nowoczesnego sprzętu, jednak przez możliwe analogową konstrukcję, wymagały one wiele pracy w obsłudze. Gerard oddzwonił za pomocą prostszego urządzenia: nieposiadającego kamery oraz z jakością głosu zakłócaną przez szum.
Wyglądało na to, że w Icarii nie działo się najlepiej, skoro Gerard potrzebował tyle czasu, by wygospodarować dla niego kilka minut.
-Dzień dobry Gerard. Utknąłem na obrzeżach waszego sektora. - Przywitał się i przeszedł od razu do rzeczy. - Wprawdzie straż graniczna przyjęła autoryzację z mojego paszportu dyplomatycznego, ale zagrozili, że zaczną strzelać, jeśli ruszę dalej. Siedzę tu zatem grzecznie i czekam, aż im ktoś przemówi do rozsądku, bo nie chcę swojej wizyty zaczynać od demolowania wam okrętów. - Ton Silvera nie brzmiał jak groźba, wskazywał raczej na znużenie oczekiwaniem. Ostatnie trzy dni spędził na planowaniu potencjalnego rozwiązania siłowego, na wypadek gdyby zabrakło mu cierpliwości zanim biskup się odezwie, choć szczerze nie miał ochoty przebijać się taranem przez defensywę Icarii. Wystarczyło mu wrogów, po co dorabiać sobie kolejnego?

- Wizyty? Kto cię zapraszał? - zdziwił się Gerard. - Stacja centralna jest obecnie zamknięta.
-Przyleciałem po mój kręgosłup. Jeśli nie ma go w Centrali, to nawet się do niej nie zbliżę. - Odparł, jakby wyjaśniał coś oczywistego. Biskup był chyba dość bystry, by zrozumieć implikacje faktu, iż nie powiedział "Kręgosłup Azazela". Być może Gerard rozważał pomiędzy przekazaniem artefaktu i odmową, ale Silver nie brał pod uwagę opcji, że go nie dostanie. Należał do niego, a oni go tylko przechowywali.
- Miałem okazję przekazać twoją prośbę Zoanowi. Okazuje się, że kręgosłup jest w użyciu, więc na ten moment nie mogę nic dla ciebie zrobić. - odparł Gerard. - Niepotrzebnie leciałeś taki kawał. Będę miał jakieś nowinki, to dam ci znać. - obiecał.
Jeden ze stolików w kwaterze Silvera roztrzaskał się o ścianę z głośnym łupnięcem, które biskup na pewno usłyszał.
-Czy. Ty. Sobie. Ze. Mnie. Kurwa. Jaja. Robisz?! - Demon silił się na spokój, ale wściekłość która w nim wezbrała, wyraźnie przebijała w sposobie, w jaki akcentował słowa. Jak oni śmieli?! - Kręgosłup. Należy. Do. Mnie! Tylko. Do. Mnie! I. Macie. Mi. Go. Zwrócić! Nie. Mieliście. Prawa. Go. Użyć! - Choć Silver nie używał mocy rozkazu, Gerard mógł poczuć ogromną, magiczną presję z każdym wypowiadanym przez niego słowem. Jego zdolności już wcześniej reagowały na gwałtowne emocje, jakby próbowały utrzymać kontrolę, gdy młody October ją tracił. - Mów! Gdzie. On. Jest?! I. Każ. Tym. Tępakom. Zejść. Mi. Z. Drogi! - Choć nie był tego w pełni świadom, te słowa już stały się rozkazem.

Przez dłuższy czas ze słuchawki dochodziła cisza. Dopiero po trzech, czterech minutach, Gerard odezwał się ponownie. - Nie wiem gdzie on jest. Kilkda dni temu posłałem Eidith, aby zbadać tę sytuację. Nie dostałem jeszcze raportu. Jeżeli zgodzimy się wziąć udział w planie Vyone, to się odezwiemy. Wtedy zgodzimy się pomóc na miarę możliwości. Póki co, muszę wracać do swoich obowiązków. - połączenie zostało przerwane.
W dupę jebany betonowym chujem… Nie dość, że wykorzystywali część jego jestestwa, jakby to była ich własność, to nawet nie wiedzieli, gdzie ją rzucili… Korciło go, żeby odwdzięczyć się i rozwalić im okręt, czy dwa, ale się powstrzymał. Jeszcze na pewno zdążą mu zaleźć za skórę, a wtedy odpłaci im adekwatnie za wszystko, z bardzo wysokimi odsetkami. Silver miał wiele zalet, ale wyrozumiałość do nich nie należała.
Miał nadzieję, że spotkanie z Millią przebiegnie z bardziej pozytywnym skutkiem. Ojciec się nie odzywał, więc musiał poważnie się zastanowić, czy zwalić mu się na głowę i zaryzykować kłótnię przy kimś, kto nie powinien tego widzieć, czy jednak wybrać turystyczny raj. W sumie powinien zadzwonić do biura i dowiedzieć się, czy ma coś w grafiku. Był teraz prezesem największej korporacji w galaktyce, nie mógł lekceważyć obowiązków. Wybrał zatem numer do asystentki, którą dostał "w spadku". Ogarnięcie biznesu powinno pomóc mu nieco oczyścić myśli i zdecydować co dalej.

Połączenie zostało odebrane przez jego firmę, nim podniósł palec z przycisku “call”. Z uśmiechem na twarzy Asystentka pojawiła się na ekranie holoprojektora.
- Tak jest! - zasalutowała.
-Spocznij. Dzień dobry wystarczy. - Przywitał się. - Dzwonię sprawdzić stan zobowiązań. Mam jakieś spotkania do odbycia, plany do zatwierdzenia, albo wnioski do wypełnienia? - Max zszedł dość nagle, co nie przedawniało jego obowiązków. Silver podejrzewał, że jego poprzednik miał terminarz, który teraz on musiał zrealizować.
- Jest jeszcze kilka formalności związanych z przeniesieniem firmy, które mógłbyś dopełnić. Mamy dziesiątki działających projektów wartych sprawdzenia. Nadzoruję je obecnie w twoim imieniu. - Mimo swojej mocy, Maximilian był w dużej mierze biurokratą, spędzając większość czasu w lub dookoła swojej korporacji. Jego zniknięcie musiało wywołać niezły szok w firmie. Skoro jednak Silver nie miał miesięcy na przetrawianie dokumentacji i układów poprzednika, obowiązki te spadły na jego asystentkę, która poprzedniego Octobera nie opuszczała na krok. - Pani Admirał Milia Millionnare prosiła o spotkanie z panem. Preferuje zobaczyć się w jednej z placówek firm, aby móc dokonać inspekcji, jeżeli wyrazi pan zgodę. Przed kilkoma godzinami okręt gwiezdny pana rodziny zawiadomił nas o planie przybycia. Powinni się tu pojawić w ciągu dwóch dni, nie mówili jednak nic o planowanych spotkaniach.
To się nawet dobrze składało. Może ojciec nie chciał go widzieć, ale on musiał zobaczyć czy wszystko u nich w porządku. Odwrócił się na chwilę od holokomunikatora.
-Francis wyznacz kurs na siedzibę korporacyjną Auger. Kapitan Drystone, na czas mojej nieobecności przejmuje Pani dowodzenie. - Wydał dyspozycję, obrócił się z powrotem do swojej rozmówczyni i zniknął. Załoga mogła go zobaczyć po drugiej stronie projekcji, stojącego obok asystentki. - Czekam na was.

Dziewczyna nie wyglądała na przejętą ani nawet zaskoczoną. Jej brak reakcji na sam wygląd Silvera w komunikatorze świadczył, że przeżyła dość niespodzianek w towarzystwie Maxa, aby ze spokojem współpracować z Octoberem. - Od czego zaczniemy? - spytała.
-Zacznę od papierologii. Dokumentację dotyczącą projektów możesz mi wysłać na interfejs neuralny, będę mógł je przeanalizować. - Silver miał nie tylko szybkie ciało, umysł musiał za nim nadążać, a z pomocą oprogramowania analiza nie powinna zająć zbyt długo. Wprawdzie nie był pewien czy nawet na tak wysokich obrotach wyrobi się z tym w dwa dni, ale przynajmniej część trzeba było ogarnąć. - Umów mi też proszę spotkanie z Admirał Millią, jak tylko będzie dostępna.

~~***~~

Silver nie potrzebował wiele czasu na dokumentację. Próba zgrania danych projektowych zwróciła jednak jego uwagę na coś nietypowego: jego mózg uległ zmianie. Demonizacja nie była tylko zewnętrznym procesem, w efekcie czego neuralink przestał działać, jak należy. Szczęśliwie, między swoją wiedzą i dostępem do sztabu Auger, naprawienie interfejsu zajęło ledwie dzień. Przynajmniej na tyle, aby Silver mógł wrócić do prędkiego spełniania swoich podstawowych zadań.

Kolejnego wieczora mężczyzna obserwował dock, do którego wlatywał okręt jego ojca. Jednostkę rozpoznał od razu, choć w wierzy kontrolnej, legitymował się tylko kapitan okrętu. Być może rodzic chciał go zaskoczyć. Okręty zbudowane jak Balmoral można było jednak policzyć na palcach. Wszystkich okrętów w galaktyce było zaledwie kilkaset i żaden nie przypominał prywatnych modeli Armstrong. Pytaniem było jak ojca powitać? Czekać przy śluzie okrętu, siedzieć w biurze? Przewidzenie co chodziło mu w głowie, było obecnie wyjątkowo trudne.
Balmoral nie było tu zadokowane, więc ojciec mógł nawet nie wiedzieć, że Silver jest obecnie na stacji. Równie dobrze mógł być tu z przyczyn czysto biznesowych albo przylecieć z resztą rodziny na wakacje. Młody October, póki co pozostał zatem w biurze, pracując dalej nad projektami, a żeby być na bieżąco, poinstruował obsługę, by informowano go, gdzie Armstrongowie się wybierają.
Minęła ponad godzina, nim Silver otrzymał pierwszy raport z poczynań rodziny. Dokowanie okrętu gwiezdnego było nie lada wyzwaniem, przez co wymagało też sporo czasu. Z raportem zadzwoniła oczywiście asystentka, korzystająca z podręcznego komunikatora. Obraz wykazywał, że zaszyła się w kącie dla odrobiny prywatności.
- Okręt prawie skończył dokowanie. Załoga liczy około dziesięciu milionów osób. - rozmiar standardowy dla okrętu gwiezdnego. - Pośród niej jest pański ojciec oraz dwójka rodzeństwa. Młodsi proszą o oprowadzenie po stacji. Pański ojciec chce udać się do biura celem zbadania firmy. Chyba nie zdaje sobie sprawy, że nie mogłabym mu na to pozwolić bez pańskiej zgody. - nie byłoby to nawet legalne.
Jego ojciec był prezesem Futuristics, zapewne sądził, że w związku z fuzją, po śmierci Golda zarządzał też Auger. Był to ten jeden z nielicznych błędów w jego życiu. Zgodnie z testamentem Maximiliana, po połączeniu obu megakorporacji w jedną spółkę, pełen autorytet nadzorczy spoczywał w rękach Silvera.
-Wyrażam zgodę, przyprowadź go. - Odparł krótko. Wyciągnął flaszkę whisky z zapasów swojego poprzednika oraz dwie szklanki, które odpowiednio zmroził. Po czym wrócił do pracy. Nie chciał bezczynnie czekać, aż zapukają mu do drzwi.

Przeglądanie papierów nie było fascynującym zajęciem. Wszystkie projekty Auger były dochodowe, żaden jednak nie był szczególnie przydatny samemu Silverowi i jego wojażom. Widział mnóstwo sposobów na usprawnienie pracy firmy, wymagałoby to jednak spotkań z licznymi kontrahentami i dostawcami.
Minęło kilkadziesiąt minut, nim do drzwi zapukała asystentka. Zaproszona weszła do środka, po czym stanęła obok drzwi, wpuszczając Connora do środka.
Rosły, o prostokątnej budowie i krótkim zarostem tworzącym zarys kształtu twarzy. Ojciec nic się nie zmienił, od kiedy widział go ostatnio. O sobie nie mógł tego powiedzieć.
- Okres dojrzewania masz już za sobą, czy właśnie się rozpoczął? - spytał, nie ukrywając zdziwienia w głosie. Nie brzmiał jednak na zdenerwowanego. Westchnął głośno. - Dobrze, że tu jesteś, byłem gotów, że będę musiał na ciebie czekać. Przyszedłem zdjąć korporacje z twoich rąk. - wyjaśnił, zgodnie z przewidywaniami Silvera. - Chcesz szukać śmierci, bawiąc się nadprzyrodzonymi mocami, dobra. Za stary jestem, aby się z tobą kłócić, muszę się z tym pogodzić. Daj mi więc zając się resztą. - z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął zestaw dokumentów. Były to umowy, które zrobiłyby z ojca CEO obu firm.
-Też się cieszę, że Cię widzę. Proszę, siadaj. - Odparł Demon, wskazując ojcu krzesło. Przyjął od niego dokumenty i zaczął je wertować. Była to czysta formalność, nie wierzył by jego własna rodzina próbowała go zrobić na szaro, ale wyniósł z domu nawyk czytania kontraktów od deski do deski. - I chyba mówiłem Ci, żebyś przestał myśleć, że zawiodłeś. Masz poczucie winy wypisane na twarzy. Jestem tu, gdzie jestem, dzięki Tobie, nie przez Ciebie. - Podniósł na chwilę wzrok znad papierów i spojrzał ostro na ojca, by ten poczuł wagę i szczerość jego słów. Powtarzał to już któryś raz, a do staruszka wciąż nie dotarło. Po chwili wrócił do dokumentu. - Hmm… tak… no, wygląda na to, że wszystko się zgadza. - Podpisał we właściwym miejscu. Spółka wciąż należała do niego, ale ojciec był od tej pory dyrektorem wykonawczym. - Nawiasem mówiąc, masz dobre wyczucie chwili. Wuj Adam zgłosił moją kandydaturę na Admirała Floty, co oznacza, że nie miałbym czasu na zarządzanie spółką. Zamknąłem już formalności dotyczące fuzji, sporządziłem też potencjalny plan optymalizacyjny. - Przesłał tacie plik. Już od niego zależało czy go wprowadzi, ale w końcu sam szkolił Silvera z niuansów prowadzenia korporacji. Nalał whisky do szklanek i podał mu jedną, wznosząc toast. - Witam na pokładzie Dyrektorze.
Connor złapał się za czoło, wzdychając mocno. - ’Admirała Floty’. Pewnie nie chcę wiedzieć, o co w tym chodzi, prawda? - Kandydatura Silvera opierała się o osobistą znajomość z większością admirałów: dla wojska był on co najwyżej najemnikiem. Łatwo było domyślić się, że w normalnych warunkach Silver niemiałby po co startować. - Mówisz do mnie, jak gdybym był zadowolony z tego, gdzie jesteś. Całe życie szukasz niebezpieczeństwa, a teraz stałeś się jakimś mutantem, żeby znaleźć go więcej. - wytknął mu ojciec. - Jestem w stanie się zgodzić, że Maximilian był problemem. Ciężko mi jednak uwierzyć, że całe uniwersum potrzebuje, abyś ciągle walczył o przetrwanie. Magia istniała od zawsze, wojny były w tej galaktyce od zawsze. Wszyscy jakoś sobie radzą. Nie tylko nasza rodzina, ale nawet przeciętni ludzie. - Connor nie wierzył, że Silver walczy z przymusu i nie pochwalał walki z wyboru. - Byłem z tobą zbyt pobłażliwy, przez co wyrosłeś na jakiegoś narkomana uzależnionego od wojny. Nie zaznasz w ten sposób spokoju, zawsze będzie coś, z czym można walczyć. Jeżeli chciałeś komuś zaimponować, już dawno to zrobiłeś.
Ojciec jak zwykle był uparty. Chciał dla niego dobrego życia i nie było w tym nic złego, ale tak wielu rzeczy nie wiedział, a przez to jeszcze mniej rozumiał… O ataku Victora na jedną ze stacji korporacji, też już najwidoczniej zapomniał. Demon jedynie westchnął cicho.
-Nigdy Cię nie okłamałem, więc i tym razem powiem prawdę. Nieprawdopodobną i szaloną, więc nie zdziwię się, jeśli nie uwierzysz. - Wychylił whisky ze swojej szklanki. - Nie mam wyboru. Widziałem przyszłość i wiem co się stanie, jeśli nic nie zrobię. A prędzej pozwolę, żeby mnie żywcem rozerwał, kawałek po kawałku niestabilny vortex czasowy, niż zgodzę się na to, co miałoby was wtedy spotkać. - Zapewne oznaczało to, że jego walka nigdy się nie skończy, tak jak mówił ojciec, ale nie wahał się.

Connor zamilkł na chwilę. Z jego twarzy dało się wyczytać, że nad czymś się zastanawia. Po dłuższej chwili wyjął urządzenie w kształcie słuchawki z kieszeni. - Twoja matka to opracowała. Żeby pomóc twojemu rodzeństwu się uczyć. Synchronizuje się z twoim neurochipem, żeby zczytać wspomnienia. Możesz obejrzeć rok z życia poprzedniego użytkownika w kilka minut.
Silver wziął urządzenie w dłoń i zeskanował każdym dostępnym mu spektrum widzenia. Bardzo zmyślna zabawka, nie ma co. Mógłby zrobić jeszcze kilka doktoratów w trakcie podróży, gdyby ojciec udostępnił mu swoje doświadczenie. Szczęśliwie, choć po demonifikacji musiał przekalibrować interfejs, nie stracił wspomnień, ani zapisków, one kryły się w mózgu, chip je tylko przetwarzał.
-To jest bardzo niebezpieczna wiedza tato. Można za nią zabić lub przez nią zginąć. - Powiedział, obracając słuchawkę w palcach. Włożył ją do ucha i pozwolił, by wspomnienia się zgrały. W ciągu ostatnich kilku miesięcy miało miejsce wiele niewytłumaczalnych zdarzeń, nie dało się tego opisać słowami. - Nikt nie może wiedzieć, że Ci to pokazałem. - Wyciągnął dłoń.

- Jeżeli ktoś będzie nas ścigał przez ciebie, nie będzie to przez to, co o tobie wiem, tylko dlatego, że ci na nas zależy. - Connor najprawdopodobniej odnosił się do Maximiliana. Wyciągnął rękę po słuchawkę. Po chwili skupienia zebrał się w sobie i włożył ją do ucha.
- Obraz jest nieco zaszumiony. Twój chip musi inaczej działać. - jak i jego mózg, czego ojciec raczej się nie spodziewał. Modele które miał on i rodzeństwo Silvera pewnie przeszły inne modyfikacje z ręki ich matki, niż ulepszenia które instalował dla siebie sam Silver. Ojciec nie potrzebował więc wyjaśnień, skąd problemy z odbiorem. Usiadł prosto w fotelu, krzyżując ramiona i wzdychając ciężko. Z zamkniętymi oczyma trafił życie Silvera z ostatniego roku. Robił co mógł, aby dbać o wyraz swojej twarzy. Młody Armstrong wiedział, że jego ojciec używał oprogramowania neurochip aby pomóc sobie z kontrolą grymasów, sam miał jednak na tyle wyostrzoną percepcję, że był w stanie wyczytać przebłyski smutku, żalu, czasem nawet złości. Dla Silvera, ostatni czas był pełen osiągnięć, sukcesów i podbojów. Dla spokojnego mężczyzny jak Connor, wiele było w nim tortur.
- Eh, podsumujmy to. - zebrał się wreszcie w sobie. - Przez ostatni rok nie poznałeś nikogo, komu możesz zaufać. Zdradzają cię najlepsi przyjaciele, co drugi człowiek chce cię wykorzystać, a twoim największym zmartwieniem było zgromadzić jak najwięcej siły. Dowiedziałeś się od jakiegoś jasnowidza, że twoja obecność w jakiemś nadciągającym ataku terrorystycznym zakończyła się być może w zły sposób, więc stałeś się demonem, aby wziąć udział w niej inaczej, niż zrobiłeś to w przepowiedni. - jego zrozumienie sytuacji było krytyczne. - Czy w żadnym momencie nie pomyślałeś, że tak nie wypada żyć? W nieufności, w pogoni za siłą i walką? Że w którymś momencie to może za wiele? Jesteś utalentowanym młodym mężczyzną, ale dbanie o bezpieczeństwo cesarstwa to nie twój obowiązek. Możesz, ba, nawet powinieneś zostawić to w rękach Adama, Bastiona czy kimkolwiek był ten Vyone. Po to mamy rząd, po to mamy ich: żebyśmy mogli żyć w spokoju. A jak nas zawiodą, to i tak sobie poradzimy. Zawsze sobie radziliśmy. Naprawdę sądzisz, że jakaś banda terrorystów może wywołać apokalipsę, z której nie podniesie się galaktyczne cesarstwo? Czy to tylko wymówka. - spytał, patrząc Silverowi w oczy. - Twoja wiadomość. To było wołanie o pomoc, czy oznajmienie twojego wyboru? - zastanawiał się.
Silver uśmiechnął się ciepło, choć na jego nowej, demonicznej twarzy mogło wyglądać nieco upiornie.
-Ja nie strzegę Cesarstwa tato. Ja was strzegę. - Tylko tyle i aż tyle. - I tak, podjąłem decyzję, że zrobię absolutnie wszystko, co pomoże mi was ochronić. Choćby to oznaczało podpisanie paktu z samym Diabłem. Jeśli istnieje choć cień szansy, że to co widziałem może się zdarzyć, nie zignoruję ryzyka. - Wiedział, że jego rodzina będzie naprawdę bezpieczna tylko wtedy, gdy nikt nie zdoła mu się przeciwstawić. Nie weźmiesz zakładnika, wiedząc że zginiesz, zanim się nim zasłonisz.

- Powinienem zacząć traktować cię jak dorosłego i pogodzić się, że to jest to na kogo dorosłeś. - stwierdził ze smutkiem. - Rodzic nie powinien być obecny na pogrzebie swoich dzieci. Tylko o tyle cię poproszę. - stwierdził, po czym przetarł twarz dłońmi. - Zostanę na stacji przez najbliższe kilka miesięcy, aby zapoznać się dobrze z Auger. Będzie mi tu potrzebne mieszkanie. - stres spłynął z niego natychmiast, gdy skupił się na pracy. - Oraz biuro.
Silver spojrzał w kąt, gdzie jego asystentka "wtapiała się" w ścianę. Była tak cicha, że łatwo było zapomnieć o jej obecności.
-Zajmij się aranżacją moja droga. I pamiętaj, że od tej pory pracujesz również dla mojego ojca. - Polecił jej.
-Za kilka dni odwiedzi nas Admirał Millia. Zapewne będzie miała pytania w kwestii firmy i kontraktu rządowego. - Przekazał ojcu, gdzie dziewczyna wyszła. - I choćby mi na drodze stanął sam Bóg, nie pozwolę byś musiał mnie grzebać. Przysięgam.

- Zaufam ci. - postanowił ostatecznie Connor, po czym wstał z krzesła i podszedł do asystentki. - Prowadź zatem. - poprosił.
- Tak jest! - zasalutowała dziewczyna.
- To ty masz w końcu imię?
- Zareaguję na każde zawołanie. - obiecała.
Connor spojrzał pytająco na Silvera.
Silver wzruszył ramionami.
-Pytałem o to samo, nawet w dokumentach nie ma jej imienia. - Odparł zgodnie z prawdą. W sumie jednej rzeczy jeszcze nie próbował. Przyjrzał się jej Kodowi, może to pozwoli mu odkryć tożsamość tajemniczej asystentki.

Z uwagi na jej stosunek do Silvera, dziewczyna znajdowała się w jego domenie. To z kolei pozwoliło mu na analizę opisu jej osoby w samym kodzie istnienia. Jej charakterystyka była zaskakująca i niespodziewana. Choć zdawała się tego nieświadoma, była córką Maximiliana oraz kobiety o imieniu Sophie. Maximilian nazwał ją Maxine, na swą cześć, choć nigdy nie zaadresował jej po imieniu. Nie wyglądało na to, aby była magiem, choć jej rodowód sugeruje, że może mieć na to potencjał.
- Możesz mi nadać dowolne imię, Octoberze. - ukłoniła się dziewczyna, słysząc rozmowę Silvera z Connorem.
-Nie nadam Ci imienia, ponieważ wbrew temu co myślisz, już je posiadasz. - Kurwa Max, jak mogłeś coś takiego zrobić swojemu dziecku? Młody Armstrong myślał, że nie może znienawidzić go bardziej, skoro ten był już martwy, a jednak… Coś takiego… Własnej rodzinie… - Masz na imię Maxine. - Oszczędził jej drastycznych szczegółów, takich jak ten, że własny ojciec zrobił jej pranie mózgu.
-Chyba czas się rozejść, Ty masz akomodację do ogarnięcia, a ja muszę złapać te dwa nicponie, zanim zezłomują mi całą stację. - Zaśmiał się.


***

Silver znalazł swoje rodzeństwo zwiedzające laboratorium, w którym Max pracował nad swoją klatką dla biskupa. Nessie i Ainsley byli nieco wyżsi, niż ich pamiętał. Ich ekscytacja względem technologii — oraz przedmiotów magicznych — nie uległa jednak zmianie. Ochroniarz, któremu Maxine kazała ich pilnować, ciągle musiał zwracać uwagę, aby niczego nie dotykać. Szczęśliwie, to laboratorium nie było obecnie w użytku, więc nie mogli napsocić za bardzo.
Gdy Silver wszedł do sali, zauważyli go, jednak… nie rozpoznali. Nessie wróciła do analizy masywnego lasera, którym testowano wytrzymałość klatki. Ainsley wyglądał, jakby chciał o coś zapytać Silvera, błądząc wzrokiem po jego bardziej fantastycznych cechach wyglądu. Aura spokoju zrobiła jednak swoje, przez co chłopak stracił zainteresowanie, podświadomie stwierdzając, że w wyglądzie demona nie ma niczego, co odstawałoby od normy.
Ciekawe, czyli gdy ktoś się go nie spodziewał, nie wiedział, kogo widzi, nawet jeśli jego wygląd nie wzbudzał podejrzeń. Mogło to być całkiem wygodne albo niesamowicie upierdliwe, zależnie od okoliczności.
-Chyba wypadałoby się przywitać, wy małe nicponie. - Tylko Silver tak do nich mówił. Przywilej bycia starszym bratem, zwłaszcza że oboje byli już na studiach i nikomu innemu nie przyszłoby do głowy tak ich określić, no może rodzicom.

- Eh?! Silver? - Ainsley był zszokowany, że nie poznał swojego brata.
- SILVER! - zawtórowała Nessie, przytulając brata bez pytania o pozwolenie.
Ten w odpowiedzi objął młodszą siostrę, poderwał ją do góry i zakręcił kilka piruetów. Nigdy nie był słabowity, ale teraz wydawała mu się lekka jak piórko. Ainsley raczej nie planował dać się tak porwać, więc Silver wyciągnął jedno ze swoich efemerycznych ramion i przybił z nim piątkę, nie wypuszczając Nessie z objęć. W końcu ją odstawił
-Witam na pokładzie. Jak wam się podoba stacja?

- Nawet większa od naszej! - Nessie nie ukrywała fascynacji, choć rozmiar stacji wynikał raczej z manii wyższości Maximiliana, niż faktycznego zapotrzebowania na tego typu przestrzeń. Świadectwem tego było obecnie nieużywane laboratorium, w którym się znajdowali.
- Przyznam, trzeba szanować. Z drugiej strony, na pewno osiągnę tyle i więcej bez żadnego magicznego dopingu. - Ainsley rzucił wyzwanie Silverowi.
- Właśnie! - podjęła temat Nessie. - Przyszliśmy cię opieprzyć. Rodzice nie chcą nas puścić w kosmos, bo napodróżowałeś się za całą generację!
- Ano, przez ciebie nie zostanę recollectorem przynajmniej do 21 lat! - Ainsley nie był zadowolony, że rodzina trzyma go na smyczy, póki jeszcze jest niepełnoletni w oczach Cesarstwa. - Aż tak się boisz konkurencji, że rzucasz nam kłody pod nogi? - zaczepiał brata.
-Bardzo mnie cieszy, że wciąż takie ambitne z was dzieciaki. - Odparł z uśmiechem. Pewne rzeczy się nie zmieniały. - Niemniej, muszę was rozczarować. Program recollectorski został zamknięty, jeszcze zanim powiedziałem ojcu, by was pilnował. Nie wydają już nowych licencji. Poza tym mam talent do pakowania się w kłopoty i wolałbym, żeby was podobne sytuacje ominęły. Nie zniósłbym, gdyby coś się wam stało.
Ainsley zaśmiał się. - Jakby ci rząd powiedział, że nie dadzą ci licencji na szukanie artefaktów, to nie poszedłbyś ich szukać? - spytał, rozbawiony. Silver nigdy nie był wzorcowym obywatelem. Nawet program recollectorski nie był w stanie zdziałać cudów w nadzorze obiegu artefaktów. Jego brak nie zrobiłby wielkiej różnicy osobom faktycznie ambitnym. Ainsley dobrze wiedział, że nigdzie nie rozwinie się tak bardzo, jak przy gwiezdnych podbojach. Silver, chcąc lub nie, udowodnił mu to swoją osobą. Jeszcze na długo za nim został demonem.
- Magii jest coraz więcej, musimy zacząć badać jej efekt na społeczeństwie, aby przygotować się do życia w czasie, gdy artefakty będą ogólnodostępne, lub nadużywane przez osoby rządzące. - Nessie czuła potrzebę wyjaśnić swoje motywacje. - Armstrong Futuristics musi być gotowe na nadchodzące czasy. Sprzedajemy w dużej mierze broń i technologię obronną, gdy ludzie wykopują magiczne różdżki drwiące z naszych wynalazków. - przekonywała starszego brata.
- Nerd. - Ainsley uderzył Nessie w ramię. - To powiedziawszy, nie gadaj nam nic o kłopotach. Tobie się tyle dzieje, że ojciec dostaje zawału, jak się nie odzywasz, jak i wtedy, gdy dostaje od ciebie e-maile. Skąd ty niby taki wyjątkowy, że o ciebie to się wolno martwić?
Pół-materialne ręce złapały oboje za kołnierze, co oznaczało ni mniej, ni więcej, że nadchodzi bura.
-Po pierwsze wy jesteście nieletni. Po drugie, ja tu jestem najstarszy, więc nie próbujcie mnie pouczać. Po trzecie powtarzam ojcu i mamie od dawna, że mają się o mnie nie martwić. Teraz to moja rola, żeby zatroszczyć się o was i o nich - Puścił. - Jestem dorosły, mam za sobą służbę wojskową i nie będąc fałszywie skromnym, jestem jedną z najpotężniejszych jednostek w galaktyce. - Westchnął. Czy miał prawo dyktować im, co mogą, a czego nie? Tak naprawdę, to nie. On nawet ojcu na to nie pozwolił, czemu bliźniaki miałyby pozwolić jemu? - Dobra, koniec licytacji. Posłuchajcie uważnie. Skoro mnie rodzice nie zdołali zatrzymać, was pewnie też nie zdołają, za bardzo jesteśmy podobni. Ale niech mnie wszyscy diabli, jeśli pozwolę wam od razu skoczyć na głęboką wodę, bez przygotowania. Kiedy już osiągnięcie odpowiedni wiek, dam wam rekomendacje do któregoś z Admirałów, żebyście nabrali szlifów. Potem będziecie mogli rozwijać kariery na własną rękę. Pasuje?

Zbierając ochrzan, młodsi wyglądali na nieco zniesmaczonych. Ainsley zwyczajnie nie chciał tego słuchać, przekonany, że wie lepiej. Z twarzy Nessie October wyczytał pewien sposób troski, jak gdyby dopatrywała się w Silverze jakichś kompleksów: czy to niedowartościowania, czy czegoś gorszego. Empatia zawsze była jej mocną stroną, przez co tego typu kłótnie uderzały w nią nieco mocniej. Kompromis, jaki zaoferował Silver, wydawał się jednak dużo bardziej rezonować z rodzeństwem.
- Niech będzie, ale lepiej, żeby to był jakiś faktycznie ogarnięty admirał. Jak Bastion albo Vyone. - domagał się Ainsley.
- Nie wiem, jak służba wojskowa dopasuje się do moich zainteresowań, ale mogę spróbować. - zgodziła się również Nessie. Była świadoma, że nawet krótka służba pomoże jej operować w galaktyce jako wolna dusza.
Vyone? Oj dzieciaku, nie wiesz co mówisz…
-Bastion jest w porządku, to fakt. - Przytaknął młodszemu bratu. - Ale jak będziesz sprawiał rodzicom problemy przed osiągnięciem pełnoletności, to wyślę Cię do Adama na Eden i będziesz się wprawiał w agrokulturze. - Pogroził mu palcem i zaśmiał się.
-A co do Ciebie… Jak wolisz, to możesz po studiach iść najpierw na staż do Gregorego. I bez mojej pomocy przyjmie Cię z otwartymi ramionami, a u nikogo innego się tyle nie nauczysz. - Silver wspomniał Nessie ich “lekarza rodzinnego”.
-Dobra, chodźcie. Oprowadzę was dalej i znajdziemy wam jakieś pokoje. Za kilka dni mamy specjalnego gościa, więc mam nadzieję, że zabraliście stroje wieczorowe. - Gestem odesłał ochroniarza, by spędzić nieco czasu z rodzeństwem i ruszył na “wycieczkę”


[/color]
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
Stary 20-07-2022, 20:06   #140
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
***

Za nim Millia i jej okręt gwiezdny Gerald R. Ford dotarli do stacji, minęło niemal półtora tygodnia. W tym czasie Silver spędził mnóstwo czasu z rodzeństwem, obserwując, jak się rozwinęli w ostatnim czasie, jak i starając się upodobać ojcu. Connor nigdy nie będzie zadowolony z ryzykownego życia, jakie wybrał dla siebie Silver, jednak był w stanie się z nim przynajmniej pogodzić. Chyba najbardziej nietypowym elementem postoju w bazie Augur była Maxine, która wykorzystywała każdą wymówkę, aby być w pobliżu kilku metrów od Silvera oraz wykonywać każdy jego rozkaz, z których większość nie była rozkazem przykazanym jej, a zwykłym komentarzem napomnianym w jakiejś rozmowie. Jeżeli Silver nie chciał swojej asystentki przy sobie, ta męczyła jego ojca. Choć zadowolony z jej pomocy i zaradności, Connor nie mógł przyzwyczaić się do jej osobowości.

Okręt Millie Millionnare zadokował do stacji Auger niespełna kilka dni po przybyciu Balmoral Castle, przez co warunki nie były idealne. Na czas wizyty postanowiono wstrzymać się z pracami, które nie były niezbędne, żeby nie wywoływać zbędnego hałasu i tłumu. Niektóre zadania konserwacyjne nie mogły jednak czekać. Od przeciętnej osoby można było oczekiwać wyrozumiałości w takiej sprawie, jednak admirał z długiej linii szlachciców mogła mieć nieprzewidywalną osobowość.

Gerald R. Ford był drugim najmniejszym okrętem spośród statków wykorzystywanych przez admirałów, większym wyłącznie od Nautilusa. Ponadto okręt Millie był w dużym stopniu bezużyteczny. Wypełniały go sale zabaw, kina, muzea, a nawet park wodny. Na zewnątrz z kolei znajdowała się błyszcząca stal z pozaziemskiego materiału podobnego do złota swoim kolorem, choć naturalnie znacznie wytrzymalszego. Okręt ten nie służył typowej pracy admiralskiej, zamiast tego był symbolem jej lekceważenia Millie została admirałem, ponieważ jest bogata. Od tamtej pory pomnażała tylko swoje pieniądze i swoje wpływy. Wiedziała, że nie musi brać udziału w wojnach i że bez niej pozostali admirałowie będą mieli problemy w finansowaniu swoich operacji. Zależnie od tego, czy Cesarzowej przypisze się prawo własności do wszystkiego, co znajduje się w Cesarstwie, Millie można było uznać za najbogatszą osobę w galaktyce.

Pokaz bogactwa kobiety nie kończył się na samym pojeździe. Gdy otworzyły się drzwi do okrętu, z wnętrza wyszła obstawa żołnierzy w pozłacanych pancerzach wspomaganych z wieloma zbędnymi dekoracjami i grawerowanymi symbolami, w niektórych przypadkach całymi obrazami. Wyszli oni szeregiem na stację, ustawiając się następnie po dwóch stronach trasy wejściowej do okrętu. Kolejno wybiegł z niego szereg bardziej tradycyjnie uzbrojonych, choć wciąż bogato wyglądających żołnierzy. Ci położyli się wzdłuż na podłodze, jeden obok drugiego, aby Admirał mogła wreszcie opuścić okręt, stąpając obcasami po swoich sługach. Powolnym tempem zbliżyła się do Silvera, przerzucając balans ciała z każdym krokiem, nadając jej ruchom ponętnego charakteru. Schodząc z ostatniego żołnierza, odrzuciła swoje bogate, dosłownie złote włosy na bok. - Admirał Millia Millionnare. Dziękuję za zaproszenie. - uśmiechnęła się, wyciągając ugiętą dłoń do pocałowania.

Skoro Millia przyleciała przyjrzeć się temu, co Armstrongowie mogli zaoferować, Silver postanowił wykorzystać wszystko, co tylko dało się wyciągnąć z arsenału, oraz wyprodukować w imponujących faktoriach wewnątrz okrętów. Oprócz wystawienia własnych sił pożyczył zbrojnych z załogi ojca, wziął też obstawę stacji. W tym momencie większość z nich miała na sobie sprzęt wart więcej, niż dane im będzie zarobić przez całe życie.
Od lekkich nanotechnologicznych pancerzy wspomaganych, zajmujących niewiele więcej miejsca niż zwykłe ubranie, przez średniej klasy modele szturmowe, do ciężkich z uzbrojeniem przeciwlotniczym i anty artyleryjskim. Sentinele, łaziki, drony, wyrzutnie, czego dusza zapragnie. Brakowało tylko czołgów, ale te były zdecydowanie zbyt niepraktyczne, gdy nie chodziło o przemarsz triumfalny, a powitanie wojskowego dygnitarza, na dodatek w hangarze. I choć wyroby Futuristics oraz Auger były przede wszystkim praktyczne, nie dało im się odmówić elegancji wykonania.
Wszystko to tworzyło dwie idealne formacje po obu stronach niemożliwie długiego czerwonego dywanu, wzdłuż którego dodatkowo ustawiono proporce herbowe, oraz upamiętniające co bardziej zasłużonych Armstrongów i witało Panią Admirał salwami honorowymi, oczywiście z użyciem ślepej amunicji. Patrząc na jej zamiłowanie do przerostu formy nad treścią, Silver wierzył, że całkiem dobrze wszystko zaplanował. Brakowało tylko kiczowatych ozdobników, ale to się kłóciło z jego etyką zawodową.
Sam stał dokładnie na końcu kobierca, ubrany jak zawsze w srebro i biel, choć jego tradycyjny galowy garnitur został zastąpiony takim, którego krój podkreślał nową sylwetkę. Jak na jego gust nieco zbyt efekciarski, ale krawcowa rodziców uparła się, że tak wspaniałych atrybutów nie można maskować. Kilka kroków za nim stał ojciec, z bliźniętami po obu stronach, cała trójka wystrojona nie mniej imponująco niż najstarszy syn, choć bardziej tradycyjnie. Tuż za tą trójką stały kolejne dwie imponujące postaci. Jack w najnowocześniejszej wersji swojego cyber-pancerza oraz sam Hajikata Isshin, we wspaniałym szermierczym mundurze, obaj z przypasanymi niesamowicie kunsztownymi, choć niemniej zabójczymi mieczami, które October wybrał z własnej kolekcji. Stanowili oni “ochronę” rodziny Silvera, choć chodziło tu oczywiście jedynie o symbol.
Młodzieniec ujął delikatnie dłoń Millii, lecz zamiast skłonić się, uniósł ją płynnym ruchem i wtedy ucałował. Na tyle mógł sobie pozwolić jako gospodarz, by nie postawić się od razu w uległej pozycji. -Silver Armstrong, October. Cała przyjemność po mojej stronie. - Przywitał się, również z uśmiechem. Może młoda Pani Admirał lubiła szpanować, ale była niezaprzeczalnie atrakcyjna, a wręcz seksowna i robiła wrażenie sympatycznej. Zdecydowanie nie miałby nic przeciwko temu, by ich relacja nie pozostała jedynie biznesowa.

Ruch ze strony Silvera wydawał się efektywny. Przyjemny wyraz twarzy kobiety nie zmienił się. Po przywitaniu Silvera podeszła ona do jego rodziny.
- Państwo Armstrong, rozumiem?
- Zgadza się. - przywitał się Connor, który ucałował admirał w dłoń dużo bardziej tradycyjnie i ulegle, niż Silver. Z twarzy kobiety dało się wyczytać, że zaszufladkowała ojca Silvera jako osobę gorszą od siebie. Młodsze rodzeństwo nie wiedziało, jak ma się zachować, tak więc ukłonili się tylko przed kobietą. Mając formalności za sobą, Millia zwróciła się ponownie do Silvera.
- Jeżeli to możliwe, chciałabym zacząć od spaceru po stacji. Możemy zamienić nieco słów w trakcie. - standardowym zachowaniem był posiłek, najwidoczniej jednak admirał była już najedzona, lub chciała oszczędzić czas.
Złota gwardia Millii bardzo aktywnie za nią podążała. Jeden z bardziej ozdobnych pilotów podszedł na pięć kroków od kobiety. Prawdopodobnie był dowódcą jej obstawy. Silver wiedział, że admirał jest kompletnie spokojna. Jej żołnierze z kolei, nawet ci schowani pod hełmami, wyrażali swoją mową ciała niepokój. Na tyle subtelny, że tylko Silver mógłby go wyłapać. Wystawienie równowartości nowoczesnej armii przed ich admirał musiało wzbudzić w jej poddanych niepewność.
Dobry początek, teraz trzeba było podsycić płomień, Demon uaktywnił więc moc swojego autorytetu. Efekt był subtelny, w końcu jeszcze nie wywołał silnych emocji u przybyłych, ale powinno wystarczyć by Millia uśmiechała się do niego cieplej, a jej strażnicy trzymali dodatkowy krok czy dwa dystansu.
-Oczywiście, transport już czeka. Pani pozwoli. - Odpowiedział i po gentlemańsku zaproponował jej swoje ramię, by osobiście poprowadzić ją po czerwonym dywanie. W końcu oboje byli ze starych rodów arystokratycznych.

Millia przyjęła zaproszenie i ruszyła wraz z Silverem. Jej ochroniarz szedł za nimi, choć reszta orszaku postanowiła pozostać przy okręcie.
- Może zacznijmy od czegoś prostego. Jaka jest twoja opinia o obecnym stanie Cesarstwa? - zapytała.
Szybka była, już przeszła z nim na "Ty". W sumie, w porównaniu ze stu- i więcej letnimi "zgredami" w Admiralicji, przy kimś zbliżonym jej wiekiem na pewno czuła się swobodniej. Jeśli miałby odpowiedzieć na jej pytanie jednym słowem, użyłby określenia "burdel", ale zdecydowanie nie tego od niego oczekiwała.
-W skrócie, panuje chaos. Nie znam tajników rozgrywek politycznych, więc nie wiem, czy to wynik kumulacji błędów, czy część jakiegoś planu długofalowego. - Była to prawda, w trakcie spotkania na Nautilusie opierali się na spekulacjach.

- ’Chaos’? Jakieś szczegóły? Co jest twoim zdaniem w chaosie? Byłbyś w stanie to naprawić? - dopytywała Millia.
Wbrew budowanemu image'owi, młoda Pani Admirał dysponowała szerszą perspektywą niż zarabianie i trwonienie pieniędzy.
-Skupmy się zatem na tym, co jak określiłaś, byłbym w stanie naprawić - Nie znał jej i nie chciał wciągać zbyt głęboko w tę ryzykowną rozgrywkę. Poza tym całego Cesarstwa nie zdołałby naprawić sam. - Gwarant wyłącznego kontraktu na dostawę uzbrojenia dla armii nie żyje. Jako specjalistce od intratnych interesów, z pewnością nie muszę Ci tłumaczyć komplikacji, jakie się z tym wiążą. - Wyłożył suche fakty. Nic czego jego rozmówczyni już prawdopodobnie nie wiedziała, w końcu odpowiadała za finansowanie projektów wojskowych. Chodziło przede wszystkim o to, by pokazać, że wie, o czym mówi. - Tak się jednak szczęśliwie składa, że ów gwarant zostawił spadkobiercę, w postaci mojej skromnej osoby. A ja jestem otwarty na możliwość podpisania nowej umowy. - Powiedział to uspokajającym tonem. Nie chciałby Millia pomyślała, że będzie próbował na niej żerować.

- Za to jeżeli zostaniesz admirałem, nowa umowa nie będzie potrzebna. Zaopatrywanie wojska z wykorzystania twoich zasobów, będzie częścią twoich obowiązków. - spostrzegła. - To zdecydowanie benefit dla biznesu armii. - Millia zachichotała - Bastion będzie się czuł przewspaniale, mając do obsługi koszty operacji dwóch admirałów, z którymi nie może dyskutować. Oczywiście, jeżeli nie dostąpisz zaszczytu admiralskiego, chętnie przedyskutuję z tobą zasady współpracy. Choć to nie tak, że masz duży wybór, przy zmianach w regulacjach. - demilitaryzacja oznaczała, że jeżeli Silver nie dostanie umowy z wojskiem, jego korporacje musiałby zrezygnować z produkcji broni na rzecz innej gałęzi rynku. - Skoro sądzisz, że panuje chaos, kto twoim zdaniem do niego doprowadził? - naciskała dalej na jego pierwszą wypowiedź.
Na wspominkę o niewielkim wyborze Silver jedynie się uśmiechnął. Ciekawe, kto pokryłby zapotrzebowanie armii, gdyby Armstrong Industries - jak planował nazwać spółkę po pełnej fuzji, nie podpisało nowego kontraktu. Był taki jeden, nazywał się bodajże "Nikt". Millia też o tym wiedziała, ale nie zostaje się najbogatszą osobą w galaktyce, nie potrafiąc blefować.
-Jeśli miałbym wskazać jednego winnego, byłby to Victor Corvus. Nie muszę chyba wdawać się w szczegóły jego ekscesów z ostatnich kilku miesięcy. - Odparł spokojnie. Wiedział od Adama, że Millii bardzo nie podobał się wybór Victora na Admirała.

- Victor to świr, nie zrobił jednak niczego, co wpłynęłoby na stan gospodarki w Cesarstwie. - zaprotestowała Millia. - Na czym polega rzekomy ‘chaos’ w Cesarstwie i kto go wywołał? - kobieta chciała od Silvera konkretów.
-O gospodarczych implikacjach jego ekscesów rozmawialiśmy przed chwilą, to on zamordował Maximiliana. Dostawy uzbrojenia dla wojska stoją, poziom bezpieczeństwa spada. - Silver wzruszył wolnym ramieniem - A sam Victor hasa sobie radośnie po galaktyce i nie zdziwi mnie, jeśli zdoła spalić jeszcze kilka planet, zanim go złapią, bo jedynym kto ruszył tyłek, by go dopaść, jest Bastion, który nie ma najlepszej siatki wywiadowczej. W tym czasie zaufanie do Admiralicji spada, bo atak wojskowy na wielką stację korporacyjną, prywatną przypomnę, na pewno jakoś wypłynął, podobnie jak to, co się tam wydarzyło. - Wystarczyło, że ktoś zapytał Bastiona, ten raczej nie silił się na układanie historyjek, by ukryć prawdę. Ojciec Silvera też nie całował rządu po tyłku. - Być może bezpośrednio nie spowodował wielkich szkód, jednakże echo tych wydarzeń oraz ich możliwe następstwa, to już co innego.
- Masz bardzo niską wiarę w Cesarstwo i brak uznania dla patriotyzmu obywateli. - oceniła Millia. Najwidoczniej w jej mniemaniu atak na jedną megakorporację to za mało, aby rozjuszyć populację, nawet jeżeli stanowi poważną gafę. Nie widziała też Viktora jako poważnego zagrożenia dla porządku. - Albo starasz się wyolbrzymić problem jakim jest Viktor, bo oferujesz się jako jego rozwiązanie. - obie tezy brzmiały negatywnie. - Wiara w admiralicję i cesarzową ma się świetnie. Ludzie z chęcią i dumą nas słuchają. Na razie nie oceniam czy słuchaliby cię ani dlaczego. Tym zajmiemy się przed komisją. Ciekawi mnie po prostu jaką jesteś osobą. - wyjawiła, puszczając ramię Silvera i odstępując, aby pooglądać przez szybę jedną z aktywnych sali badawczych. - Na razie stwarzasz wrażenie polityka. - oceniła. - Skoro tak się zakochałeś w Viktorze, to kogo winisz za jego porażkę? Jaką odpowiedzialność za to ponosi twoim zdaniem Cesarzowa? - zapytała, przejeżdżając palcem po szybie. Nie znalazła na niej kurzu.
Silver stanął obok Millii, choć nie podjął na nowo jej ramienia, jeśli będzie chciała sama to zrobi.
-Widać za mało śledzę media. Z mojego punktu widzenia otwarte wystąpienie Admirała przeciw Cesarstwu, nawet jeśli to "tylko atak na koroporację" wystarczyłby do wywołania chaosu. Nie doceniłem waszych możliwości w kwestii filtrowania informacji. - Odparł spokojnie, wpatrując się w halę, ten widok działał uspokajająco. Nie wiedział tylko, czemu pytała go o politykę. - Skoro chcesz wiedzieć jaką jestem osobą, to zadajesz niewłaściwe pytania. Najwyższą wartością w moim życiu jest rodzina. Dla nich przejdę przez piekło, albo sprowadzę je na tych, którzy im zagrażają. - Dotknął szyby, a ta rozleciała się na miliony kawałków. Chmura odłamków nie rozprysnęła się jednak, a wisiała spokojnie - Spokój mojego świata został strzaskany jak to szkło. Teraz robię co mogę, by go naprawić. - Postukał palcem w jeden z zawieszonych w powietrzu fragmentów, a tafla powoli zrosła się z powrotem, w jednolitą całość. Oczywiście, daleko jeszcze było do naprawienia tego, co się wydarzyło, ale myślał, że Millia zrozumie metaforę.

Admirał spojrzała powoli na Silvera. - Celowo zignorowałeś moje pytania? - zabrzmiała na nieco zniecierpliwioną.
Armstrong też powoli tracił cierpliwość. Millia nie była tak bystra, jak się spodziewał po geniuszu biznesowym. Ich spojrzenia się zetknęły, a on pozostał niewzruszony.
-Mówisz, że ciekawi Cię jaką jestem osobą, opowiedziałem zatem o tym, co mnie definiuje. - Odparł. - Bez tego, odpowiedzi na pozostałe pytania, byłyby po pierwsze pozbawione kontekstu, po drugie nieistotne.
-Mówisz, że Victor to nie wasz problem? W porządku, sam go znajdę, a potem zabiję i to z przyjemnością. Próbował zamordować mi rodzinę, nie wywinie się. - Millia mogła poczuć jego nienawiść, choć nie była skierowana w nią. Nie miała też powodu, by odmówić racji jego słowom, Victor był teraz poszukiwanym przestępcą. - Ale odpowiedzi na kolejne pytania musisz udzielić sobie sama. Kto polecił słynącego z nienawiści do arystokracji człowieka, który wcześniej z własnej woli porzucił służbę wojskową, na stopień Admirała? I kto zadbał o to, by jego awans przebiegł błyskawicznie i jak podejrzewam bez gruntownego prześwietlenia kandydata? - Oficjalnie Silver nie miał prawa znać odpowiedzi na te pytania. Jak więc miał wskazać winnego, o którego pytała go Millia bez wciągania ja w rozgrywkę przeciw April? Ona jednak wiedziała, kto był kim w tym kabarecie. Wystarczyło, żeby połączyła kropki. Nie ośmielił się głośno wspomnieć, że Cesarzowa najwidoczniej na to wszystko pozwoliła, to mogłoby zahaczyć o działalność wywrotową.

Millia odwróciła wzrok od Silvera. Wyglądała na niesamowicie skonfundowaną, zdziwioną wręcz. Potrzebowała dłuższej chwili, aby poukładać sobie, co się dzieje. - Nie chcesz kłamać. - stwierdziła. - Jednocześnie wiesz, że nie możesz powiedzieć prawdy. Ostatecznie jednak nienawidzisz Cesarstwa? - wywnioskowała w końcu. - Zadawałam banalne pytania. Każdy na twoim miejscu podlizałby się Cesarzowej trzy razy, pochwalił Cesarstwo i stwierdził, jak to on idealnie utrzyma je na miejscu. Zamiast tego zawiesiłeś się na nienawiści do Viktora i nie jesteś w stanie zmienić tematu, bo musiałbyś zwyzywać admiralicję? - zarzuciła - Skoro tak sobie zdajesz sprawę, że Viktor był problemem, jak chcesz zostać admirałem, będąc mniej lojalnym od niego? - Millia nie mogła do końca pojąć, dlaczego Silver prowadził dyskusję w ten sposób. Zobaczył, jak mimowolnie bierze krok w tył, w stronę swojego złotego strażnika.
Ona chyba jednak była po prostu głupia. Jedyne co wywnioskowała, to że nie mógł mówić jej wszystkiego, ale zamiast iść po okruszkach, które jej wysypał skręciła w dokładnie przeciwną stronę.
-Nienawidzę? Nie, to już o wiele za daleko posunięte stwierdzenie. Po prostu wiem, że Cesarstwo nie jest doskonałe, bo ludzie nie są doskonali. Na własnej skórze przekonałem się, jakimi metodami posługuje się rząd i nie zawsze są mi one w smak, bo gdzie władza tam i nadużycia. Nie zamierzam nikogo przekonywać fałszywymi komplementami i zapewniać o tym, jak nieskazitelnie mi się tu żyje. - Ton Silvera był spokojny, choć niósł ze sobą spory ciężar. Millia wcześniej zastanawiała się, czy ludzie będą chcieli go słuchać. Teraz mogła na własnej skórze poczuć, że nawet jeśli nie będą chcieli, to i tak posłuchają. October miał aurę prawdziwego władcy. - Powiedz mi teraz, kto jest bardziej lojalny? Ten kto na co dzień chwali władcę pod niebiosa, a gdy nadarzy się okazja, wbija mu nóż w plecy? Czy ten kto jest świadom niedoskonałości swego suwerena i choć zapewne nie raz go pod nosem zeklnie, to dzień po dniu sumiennie dla niego pracuje? - On nie podlizywał się nawet Goldowi, gdy ten trzymał mu nóż na gardle, miałby to robić względem Cesarzowej której nigdy nawet nie spotkał?

Millia odmówiła przeczącym ruchem głowy. - Nie mam interesu w promowaniu ani jednego, ani drugiego typu admirała. Nie jestem pewna jakie wrażenie chciałeś na mnie wywołać, wydajesz się poniekąd absurdalny. To nie była trudna rozmowa. Zdecydowałeś, że nie zależy ci na moim zaufaniu, to twój wybór. - Przylatując na stację, Millia najpewniej spodziewała się zwykłej formalności. Tym bardziej że Silver już miał wsparcie ze strony Adama. Jego niezłomność i chęć do przekształcenia statusu quo ją odrzuciła. - Gdyby chodziło o układy biznesowe, nawet nie musiałabym z tobą rozmawiać. Wiem, że albo znasz się na handlu, albo masz od tego ludzi. - bardziej to drugie. Silver nigdy nie był zainteresowany prowadzeniem korporacji. - Interesowało mnie jakim jesteś liderem. Biorąc jednak pod uwagę twój charakter i motywację, nie jest to w moim biznesie, abyś rządził. Będziesz musiał ponownie spróbować mnie przekonać przed komisją. Jeżeli zależy ci na tej kandydaturze, przygotuj bardziej klarowny plan działania i staraj się nie krytykować Cesarstwa. Nikomu to nie na rękę. - a na pewno nie jej. Millia sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła z niego niewielki tablet, wyciągając go do Silvera. - Przykro mi, że aż tak nie byliśmy w stanie się porozumieć. Jednak biznes to biznes. - mimo tego, jak mocno odrzucił ją Silver, starała się być miła. - Tu znajdziesz informacje co do twojego spotkania z komisją. Planowałam zostać dłużej, jeżeli jednak mamy siedzieć i się kłócić, oszczędzę nam nerwów. - postanowiła.
Silver schował tablet i spojrzał na Millię jak na idiotkę, nie żeby z jego ograniczonej pancerną skorupą mimiki dało się cokolwiek odczytać. Kiedy jednak przemówił, jego ton nie zdradzał nagany, czy gniewu, a raczej… smutek?
-Rozczarowałaś mnie, bardzo. Udzieliłem ci wszystkich możliwych wskazówek, a Ty na każdym rozwidleniu skręciłaś w przeciwną stronę. Wytłumaczę ci to zatem, jeden ostatni raz, dobitnie. Martwi cię status quo, ale nie dostrzegasz, że wśród Admirałów są już tacy, którzy próbują go nie zmienić, a zburzyć, choć pozują na największych zwolenników Cesarzowej. - Stagnacja nie była możliwa, czekała ich rekonstrukcja, albo destrukcja. - Victor to tylko początek, niczym pierwszy klocek w gigantycznej sekwencji domino i już został popchnięty. Zastanów się, kto wprawił go w ruch, a może skala tego, co się kroi, dotrze do ciebie, zanim będzie za późno. - Odwrócił się i zaczął powoli odchodzić. - Wybacz, że cię nie odprowadzę, ale wolę, jak to określiłaś, oszczędzić ci nerwów. - Miała oczywiście szansę go dogonić, ale wątpiłby jego słowa dotarły do niej, zanim boleśnie zderzy się z rzeczywistością.

Millia nie goniła Silvera. Zawróciła do okrętu. Dzięki swoim ostrym zmysłom mężczyzna był w stanie usłyszeć, jak admirał rozmawia ze swoim strażnikiem na odchodnym.
- Nawet nie został jeszcze admirałem, już próbuje mi sprzedać jakieś teorie spiskowe. Nie wiem, co Adam w nim widzi.
- Może narcyz? Nie myślisz chyba, że Adam coś knuje, jak przed nim Vyone?
- Wolę dmuchać na zimne.

Ostatecznie okręt Milli opuścił stację jeszcze tego samego dnia. Zespół był tym zdziwiony, nie potrzebowali jednak wyjaśnień, że z rozmowy nic nie wyszło. Nie męczyli więc Silvera jego porażką. Na szczęście, decyzja o komisji została podjęta jeszcze przed ich spotkaniem, więc demon nie musiał manipulować kobietą, aby stanąć przed Lazarusem. Tablet który otrzymał, posiadał nagraną wiadomość w której występował sam Lazarus.

Był on wysokim, przystojnym mężczyzną, który tracił urok z uwagi na niedbalstwo. Twarz była pokryta zarostem, długie nieuczesane włosy wiły się w każdym kierunku, a nieco przyduże kimono sprawiało, że nie wyglądał w żaden sposób jak poważny urzędnik. Kocie uszy które zdobył jako kosmetyczną mutację, gdy walczył o równouprawnienie “nieczystych” odłamów ludzkości, tym bardziej wyróżniały go na tle admiralicji.
- Witaj, Silver Armstrong. Nazywam się Lazarus Vauge, jestem admirałem w kontroli Cholula. Z ust admirała Adama została złożona twoja kandydatura na niezajęte stanowisko admirała floty gwiezdnej. Z uwagi na zainteresowanie z mojej strony oraz strony Bastiona, zostałeś zaproszony na spotkanie komisji admiralskiej, która oceni twoje predyspozycje do pełnienia tej roli. Liczę, że spotkanie przebiegnie w sposób prosty, bez niespodziewanych wydarzeń i niespodzianek, a po jego zakończeniu będę mógł spędzić z tobą czas, oprowadzając cię po stacji i prowadząc rozmowę, tak, jak kiedyś z twoim mistrzem, Maximilianem. Do zobaczenia. - data spotkania była ustalona na za dwa tygodnie. Do ziemi łatwo dolecieć, mógł więc w tym czasie zaliczyć jeszcze jeden stop.
Silver obejrzał nagranie jeszcze parokrotnie, próbując wychwycić jak najwięcej ze swojego pierwszego "kontaktu" z Lazarusem. Tiki, zmiany temperatury ciała, potencjalne słabe punkty, wszystko co jego wzmocniona magicznie percepcja mogła znaleźć, a co miało szansę się przydać, jeśli dojdzie do eskalacji. Admirał był jednakże tak nieekspresyjny, jak to tylko możliwe. Wyraźnie chciał dobić jakiegoś targu z Octoberem, co śmierdziało, ale nie udało się znaleźć żadnych wskazówek.
Szczerze, Silver miał nadzieję, że September namierzy Marcha, zanim komisja się zbierze, ale zostało niewiele czasu. Armstrong skierował więc swoje kroki do kwater, które Miesiąc zajmował z jego kronikarzem, by zorientować się w postępach.

Pokój Drake’a zmieniono w salę magiczną z ogromnym kręgiem, w którym siedział September. Miesiąc zbierał informacje od całej populacji galaktyki, które materializowały się w formie świateł unoszących się po pomieszczeniu. Drake stał w pobliżu medytującego maga, sortując wyciągane przez niego informacje w poszukiwaniu poszlak co do lokacji Marcha, lub jednego z innych magów związanych z April. Stężenie czystej informacji w przestrzeni było przytłaczające nawet dla Silvera. Przeciętny człowiek, wchodząc do tego pomieszczenia, prawdopodobnie by zemdlał, kompletnie nieświadomy, jaka anomalia miała w nim miejsce. Widząc swojego dowódcę, Drake na chwilę odstąpił od Septembera.
- Cześć Silver. Wybacz, ale jeszcze nic dla ciebie nie mamy. - poinformował od razu. - Na ten moment bezpiecznie można założyć, że April ukrywa się ze swoją grupą poza przestrzenią Cesarstwa. Kiedyś muszą tu jednak wlecieć, więc staramy się złapać ten moment. - wyjaśnił.
Frustracja tu, złe wieści tam, czy jedna rzecz nie mogła tego pierdolonego dnia pójść dobrze? Armstrong dawno nie był tak wkurwiony. No, w sumie nie tak dawno, ostatnio, gdy dowiedział się, że Gerard dał dupy z ich układem.
-Szlag by to… - Zaklął Recollector. Szczerze mniej obawiał się konfrontacji z Marchem niż rozmów z grupą polityków. A Icaria wciąż milczała w kwestii kręgosłupa, trzeba jednak było rozwalić im kilka okrętów “na zachętę”. Choć może to, co tu się działo, mogło mu jeszcze posłużyć.
-Czy on pobiera całą dostępną w galaktyce wiedzę, czy tylko jakiś typ informacji? - Spytał kronikarza, nie chcąc rozpraszać Iruty.

- Nie mam pewności. - wyznał Drake. - Wydaje mi się, że zaklęcie działa na frazy. Przykładowo. - dotknął palcem błękitnej kulki, unoszącej się delikatnie w powietrzu. - Ta iskra z zaklęcia to myśli kogoś o jego psie, który nazywa się “March”. - wyjaśnił.
Silver westchnął.
-To frustrujące, w ciągu ostatnich dni nic nie idzie jak powinno. Skoro April ukrywa się poza granicami galaktyki, może niech Iruta doda do fraz wyszukiwanych Januarego. - Zasugerował. Chyba, że Lazarus faktycznie nadal nie nadał im statusu terrorystów i spokojnie przelecą sobie bramami gwiezdnymi. Ale skoro Victor nie był już admirałem, chyba coś się w tej kwestii zmieniło

Drake przytaknął skinieniem głowy. - Też o tym myślałem. Inaczej nie zdążyliby tu wrócić spoza galaktyki. Muszą mieć pomoc albo od niego, albo od artefaktu o moc zbliżonej do Eddiego. To pierwsze wydaje mi się bardziej prawdopodobne. Być może magowie wciąż czują się lojalni względem April? - zasugerował. - Chyba, że jej moc zwyczajnie ma Marcha w garści. Ona opętuje jego, on oczarowany napędza ją. Taka samo spełniająca się przepowiednia. - Drake miał mało doświadczenia z magami, nie wiedział więc, czego się po nich spodziewać. Jego była równie prawdopodobna, co niepewna.
[color="sienna"]Szkoda, że w takich okolicznościach znajdowanie odpowiedzi nie było równie proste, jak wysuwanie hipotez.
-Nie będę wam przeszkadzał. Informuj mnie o postępach. - Pożegnał się. I poszedł poszukać bliźniąt. Każde dostało od niego mały prezent, drugą Iskrę. Ainsleyowi przypadła telekineza, rzecz niezastąpiona przy robocie precyzyjnej, takiej jak kalibracja urządzeń, czy pisaniu na kilku klawiaturach jednocześnie. Nessie natomiast otrzymała rozszerzoną percepcję. Chyba nikt nie musiał jej tłumaczyć jak przydatna jest możliwość prześwietleniela pacjenta bez potrzeby sięgania po aparaturę.
Snuł się właśnie bez określonego celu po korytarzach stacji i pozwalał swoim myślom błądzić, w nadziei, że go olśni, gdy zderzył się z czymś przyjemnie miękkim, co odbiło się od niego i za chwilę miało uderzyć w podłogę. Instynktownie wyciągnął rękę i złapał, jednocześnie wracając umysłem do ciała. Miękką materią okazał się być biust Natashy, którą Silver właśnie podtrzymywał w pasie, a jej wzrok był niemal równie rozkojarzony co jego. Co ciekawe na plecach miała dość spory pakunek. Pomógł jej ustać stabilnie na nogach, ale zanim zdołał wydukać coś w rodzaju przeprosin, odezwała się pierwsza.
-O, właśnie Ciebie szukałam! - Wydawała się ucieszona, mimo że przed chwilą dość boleśnie zderzyła się z ważącym ponad 100kg pancernym potworem. Ściągnęła pakunek z pleców i wcisnęła mu go w ręce. - Najnowszy model, dopasowany specjalnie do Ciebie. Wiem, że byłeś dumny z Mk IV, ale niedługo są twoje urodziny i chciałam Ci zrobić wcześniejszy prezent. - Zarumieniła się. Objęła go krótko i cmoknęła w policzek, po przyjacielsku. - Muszę lecieć, mam mnóstwo pracy. Mam nadzieję, że Ci się spodoba! - I już jej nie było, jakby to ona była tu speedsterem. Silver zaciekawiony otworzył przedwczesny prezent. Na krwistoczerwonej poduszce spoczywało ostrze, niemal bliźniaczo podobne do jego Excalibura, ale o gabarytach miecza dwuręcznego i na, o ile mógł ocenić, ponad dziesięć razy cięższe, co wciąż nie było wielką masą, bo Mk IV ważył około pół kilograma. Silver osobiście opracował stop, który był dość mocny na utrzymanie pola energetycznego i jednocześnie tak lekki, że broń zdawała się nic nie ważyć.
Dobył miecza oceniając wymiary, wagę i balans. Nat naprawdę się napracowała, idealnie pasował do jego preferencji, wzięła nawet pod uwagę wzrost siły fizycznej. Choć October nigdy nie był chucherkiem, Excalibur Mk V (jak podejrzewał) wydawał mu się lekki jak piórko. Choć skoro był to model spersonalizowany, może powinien nadać mu jakieś imię…
Zabawne, miał właśnie w ręku prawdopodobnie najlepszy miecz wykonany ludzką ręką, a w jego głowie rozbrzmiewały słowa Nessie, o magicznych różdżkach drwiących sobie z ich wynalazków. Chyba właśnie przyszło jego olśnienie, potrzebował Augusta. Nawet jeśli nie samego miecza, to chociaż pomocy, której Miesiąc mógł mu udzielić. Z neurolinka połączył się z komunikatorem i wysłał do Adama krótką notkę.
"Potrzebny mi kontakt do Zilvy, to pilne.
PS Lazarus coś kombinuje, chce się ze mną spotkać w cztery oczy po komisji. Może trzeba będzie zrewidować plan."

***

Adam odpisał jeszcze tego samego dnia. Decyzję w sprawie jak kwestionować Lazarusa zostawił Silverowi. Obiecał kontakt z Zilvą, zagadnienie nie było to aż tak proste. Zorganizowanie rozmowy zajęło obu stronom dwa dni. Królowa piratów musiała zrobić połączenie z zaufanej stacji, prezentując się jako osoba niepowiązana ze swoim biznesem, czyli jej alterego Avlii. Rozmowa była szyfrowana, nie było więc strachu o jej treść. Chcąc jednak trzymać swoją flotę w ukryciu, kobieta musiała być ostrożna.
- Silver, cześć. - miała dość wyluzowane podejście. - Adam wspominał coś o Lazarusie. To o nim chcesz rozmawiać? - spytała.
-Cześć i nie, Lazarus to było post scriptum skierowane do Adama. Nie będę owijał w bawełnę, chcę prosić o przysługę. - Przywitał się i jednocześnie odpowiedział na jej pytanie. Miał nadzieję, że Zilva doceni prostolinijność. - Szykuję się na Marcha i chciałem skorzystać z pomocy Augusta, jeśli byłby tak miły, żeby mi jej udzielić. A że pieczę nad nim sprawujesz Ty, zwracam się z tą prośbą do Ciebie.
- Co masz na myśli? - dopytała. - Powiedz mi, czego konkretnie oczekujesz i co o tym wiesz, wytłumaczę ci resztę.
-Prościej byłoby o tym porozmawiać w cztery oczy. - Przyznał Silver. - Otwórz kanał video na trzy sekundy i będę u Ciebie.
- Nie potrzebujemy wideo. Co masz na myśli, że będziesz u mnie? - zdziwiła się dziewczyna. - Nie chcę osobistego kontaktu z tobą. - wyznała.
-Dosłownie to co powiedziałem, zaraz znalazłbym się obok. - Odparł spokojnie, choć słowa Zilvy go zaskoczyły. Nie mieli personalnych zaszłości.
-Specjalnością Augusta jest kreacja, zwłaszcza jeśli chodzi o narzędzia zniszczenia. Przynajmniej tyle udało mi się do tej pory dowiedzieć. - Skoro nie chciała się spotykać, musiał zadowolić się chatem głosowym. Choć i tak musieliby się spotkać, jeśli Miesiąc zgodzi się pomóc. - Chciałem się czegoś od niego nauczyć, albo żeby pomógł mi ulepszyć broń którą posiadam. - Albo jedno i drugie, jeśli byłby w pomocnym nastroju, ale tego już Silver na głos nie powiedział, nie chciał wyjść na zbyt zachłannego. Pytanie tylko, co zrobi Zilva, jeśli August się zgodzi, a ona dalej nie będzie chciała się spotkać. Mogła mu po prostu powiedzieć, że odmówił, a choć był w stanie wyczuć mniej więcej czy kłamie, nie mógł jej zmusić. No dobra, mógł ale to by im popsuło relacje personalne.

- Wybacz, ale ciężko mi będzie trzymać się w tajemnicy, gdy ludzie zobaczą, że paraduję z dziedzicem Armstrongów i Maximilliana. - przeprosiła. - Coś czułam, że o to ci chodzi. Z Augustem nie jest tak łatwo. - ostrzegła. - Z tego, co rozumiem, nawet magii bardzo ciężko stworzyć coś z niczego. Dużo łatwiej zmienić istniejący kod, stąd te całe natury i to wszystko. Bronie Augusta są potężne, ale też tak działają. Z tym że on nie edytuje stali. Można powiedzieć, że jego bronie mają dusze. - starała się insynuować, ale zmieniła szybko zdanie i odparła wprost. - August może wykuć broń tylko z żywej osoby. Normalnie jestem przeciwna rozdawaniu artefaktów. Biorąc jednak pod uwagę naszą sytuację, jeżeli znajdziesz kogoś, kto mi udowodni, że dobrowolnie się na to zgadza, to pozwolę Augustowi użyć swojej magii. - obiecała.
-Nie może przekuć istniejącej broni tak by stała się potężniejsza? Albo, bo ja wiem, połączyć istniejącego artefaktu ze zwykłą bronią? - Ton Silvera zdradzał niedowierzanie, głównie z powodu tego, jak nieludzka była taka metoda tworzenia broni. Młody Armstrong wątpił, by pierwsze co przyszło Augustowi do głowy, gdy zdobył moc magiczną, to metaforyczne wrzucanie ludzi do pieca hutniczego. Oczywiście, mógłby rzucić Miesiącowi “na pożarcie” ludzi których nienawidził, ale czemu taki miałby się zgodzić dobrowolnie?
- Jest kilka technik, których można się od niego nauczyć. Nie wiem, ile może z nich wyciągnąć inny mag. Mogę przekazać Adamowi coś, z czego będziesz miał okazję się uczyć. - zaproponowała. - Na ulepszenie istniejącej broni nie masz co się napalać. To trudny mężczyzna. Wielki artysta i takie tam.
-Moja najlepsza przyjaciółka właśnie podarowała mi miecz w prezencie. To jest prawdziwa broń z duszą, cudo po prostu… - Silverowi brakowało słów, był autentycznie przybity. Natasha nie miała talentu magicznego, co oznaczało, że jeśli chciałby skorzystać ze wskazówek Augusta, cała jej praca i dedykacja poszłyby na marne. Choć tak naprawdę do perfekcji, wystarczyłaby odrobina magicznego dotyku, którego zadufany w sobie Miesiąc najwidoczniej nie zamierzał użyczyć. Silver nie zamierzał odrzucać szansy nauczenia się czegoś od Augusta, ale istniała szansa, że nigdy tych umiejętności nie użyje.
Zilva nie odpowiadała przez dłuższą chwilę. - No i? - dopytała wreszcie, brzmiąc na zmieszaną. - Za słaba na Marcha? - zagadywała.
-No i to, że jakkolwiek Natasha nie byłaby utalentowana, nie jest magiem, ani nawet adeptką. - Ton Armstronga wciąż był przybity. - Mam tu okaz technicznej perfekcji, w którym widzę pierwszą okazję na prawdziwą fuzję technologii i magii, ale do tego potrzebny jest największy twórca broni wśród magów. - Westchnął, żeby uspokoić emocje. Połechtał próżność Miesiąca. Nie lubił tego robić, ale wierzył w to, co powiedział, w jego słowach nie było przesady. Gdyby August w przyszłości chciał uczyć Natashę, to by było coś. O ile nie byłoby to przetapianie ludzi, rzecz jasna.
-A co do Marcha, to mag Pierwszej Generacji, mający kilkaset tysięcy lat doświadczenia, nie można lekceważyć żadnej potencjalnej przewagi do zdobycia. - Dodał po chwili. Sam dołączył do Pierwszej Generacji jakieś dwa miesiące temu i choć już był potężny, jego umiejętności nie były szczególnie niszczycielskie. Potrzebował więcej mocy…

- Dlatego jestem gotowa pozwolić ci skorzystać z jego usług, jeżeli ktoś faktycznie zgodzi się poświęcić dla sprawy. - wyjaśniła. - Przemyśl sprawę i porozmawiaj z Adamem na waszej komisji. On puści to dalej do mnie. - poinstruowała.
October już się uspokoił, doszedł do wniosku, że to co mówił mogło brzmieć jak użalanie się. Niemniej, to była dla niego duża rozterka emocjonalna, Nat była jak rodzina.
-Gdy ktoś mówi "Po mojemu, albo wcale" to nie jest kompromis moja droga. - Tym razem głos Silvera był twardy. - Skoro nie chcesz po dobroci, złożę Augustowi propozycję nie do odrzucenia. Zrobi teraz o co go poprosiłem, najlepiej jak potrafi i nie będzie zasłaniał się dumą artysty, a ja, gdy moja moc już się wystarczająco rozwinie, będę w stanie przywrócić mu ludzką postać. - Wyrzucił to z siebie na jednym oddechu, by Zilva nie mogła mu przerwać. Sukinkot utknął w formie miecza na tak długo, że kilka do kilkunastu miesięcy jeszcze by chyba wytrzymał.

- Huh? Mówiliśmy coś o kompromisach? - Zilva była zdezorientowana. - Spytam resztę, co sądzą o uwolnieniu Augusta w zamian za jego pomoc, to zawsze jakaś opcja. - zgodziła się.
Silver sądził, że piratka komunikuje się z Augustem, odnośnie jego planów, ale właśnie zdradziła, że wszystko co powiedziała było jej samowolką.
-Najpierw przekaż moją propozycję Augustowi, bo póki co rozmawiam tylko z Tobą. Chcę znać jego odpowiedź, zaczekam.

- To będzie wszystko, czy coś jeszcze mu podrzucić? Przekażę odpowiedzi Augusta Adamowi, da ci rozeznanie przed tą waszą komisją. Swoją drogą, powodzenia z tym. - Zilva brzmiała szczerze. Nie znała Silvera, znała jednak ludzi, którzy w niego wierzą, więc wydawała się mu ufać.
-Nie, w jego kwestii to wszystko. - Odparł Silver, nieco rozczarowany faktem, że nie da się tego zrobić "na już", ale jego głos tego nie zdradził. - Nie będę dziękował, żeby nie zapędzić. A jeszcze swoją drogą. Jeśli żywot "zwykłej" najemniczki kiedyś Ci się znudzi, na moim pokładzie zawsze znajdzie się dla Ciebie miejsce. - Zilva była bardzo utalentowaną osobą nawet bez Augusta, z pewnością stanowiłaby cenny nabytek. Zwłaszcza z resztą swoich oficerów.
- Dzięki, na razie muszę dbać o swoich chłopaków. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie po bitwie. Trzymajcie się. - ukrywając się pod maską Avlii, Zilva dalej była królową piratów, a jej załoga obecnie przygotowywała się do nadchodzącej bitwy. Być może mogli połączyć swoje siły, teraz nie było jednak czasu na taki logistyczny koszmar. Piratka rozłączyła się, a dwójka liderów wróciła do swoich obowiązków.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172