Dunin-Wilkosz obejrzał dziesiątki filmów, w których czarny charakter lekceważył protagonistę, chełpił się swoją potęgą by ostatecznie skończyć jako podziurawiony worek mięsa. Zasada była tak stara jak opowieść o Dawidzie i Goliacie. Pycha zawsze kroczy przed upadkiem. Zawsze.
Prokurator patrząc na rozpruty nożem uniform i rozlewającą się wokół ciemną plamę krwi wpadł w słuszny gniew. Miał ochotę rozpierdolić tego karalucha, rozgnieść mu łeb na krwawą miazgę, uderzać jego twarzą o krawężnik tak długo aż nawet koroner się zrzyga na widok zwłok. Jak ma siedzieć za zabójstwo, to przynajmniej w słusznej sprawie, usuwając chwasta.
Do drugiej rundy nigdy jednak nie doszło. Jego niewydarzeni towarzysze wybiegli z bieda-marketu i rzucili do ucieczki. Domyślił się skąd wynikał ten pośpiech. Gdy znów spojrzał na nożownika, ten już gnał w przeciwnym kierunku. Wilkosz splunął siarczyście a potem ruszył za Ryżym i resztą bandy, próbując dotrzymać im kroku. Po drodze zgarnął od rudego goryla skradzione ciuchy. Buty oczywiście były za duże a dres jakością niewiele różnił od więziennego drelichu. Albo go szyły jakieś wybiedzone chińskie dzieci albo skazańcy.
Gdy w końcu zatrzymali się przy autach i stanęli w świetle księżyca Dunin-Wilkosz przyjrzał się Zmorze wystrojonej w sukienkę. Parsknął głośnym śmiechem, który natychmiast zamienił się w grymas bólu. Złapał się za brzuch.
- Ałaaa…o kurwa, chyba otworzył mi się skrzep.
Dopiero po chwili zrozumiał, że żarty z bezlitosnej przywódczyni gangu, to nienajlepszy pomysł. Szybko spoważniał.
- Do twarzy ci w tej sukience Zmora, przysięgam. Gdyby nie te tatuaże i fryzura, zaprosiłbym cię na kawę.
Prokurator nie czekając na odpowiedź zrzucił się z siebie drelich a potem zaczął go drzeć, by zrobić sobie prowizoryczny bandaż, którym obwiąże sobie brzuch.