Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2022, 17:16   #14
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
&Sonichu

Weszli do wnętrza. Najpierw Indianin, potem Evelyn, wreszcie Liao, Mach obok siebie. Wszyscy rozglądali się intensywnie na boki uruchamiając wszelkie możliwe zmysły, nooo może oprócz smaku. Nikt nie miał ochoty czegokolwiek próbować… wtedy się zaczęło. Najpierw gość przepołowiony. Fatalnie wyglądało, później krwawiąca kobieta… Rzut oka wystarczył, że bardziej potrzebowała modlitwy niżli pomocy konowała. Przykre, lekarz nawet przy tak syfiastej sytuacji Ameryki pozostawał lekarzem, który chciał pomagać innym. Ale jej słowa, dziwne. Nadzieja, jaka nadzieja? Przypomniał sobie cytat z nadzieją z książki, którą kiedyś czytał fragmentarycznie, ale nie pamiętał ani tytułu, ani autora: “Nadzieja i pamięć przetrwają w jakiejś ukrytej dolince, gdzie trawa zieleni się świeżością”. Owa dziewczynka miała być czystością górskiej kotliny? Tyle, że pierwszy ruch w jej kierunku powodował wyłącznie ściśnięcie piąstek na obramowaniach foteli, gwałtowną nienawiść, albo jakąś wyjątkową obawę, strach, czy cokolwiek. Krzyk przerażenia, na którego ton Mach odsunął się niemal przewracajac się o dziurę w podłodze. Coś zazgrzytało. Wypieprzył się, zaś podłoga zachrobotała łamiąc się pod podeszwą oraz odsłaniając okablowany spodek.
- Szlag! - wyrwało mu się, kiedy wpadł nogą, która uwiązła pomiędzy kablami pod spodem. Głupie kabliska oraz popekana podłoga, które jakoś tak złościwie się ułożyły, aż wpadł po niemal połowę uda. Ruszył jakoś powoli, ale podłoga zaczęła potrzaskiwać niebezpiecznie. Nie chciał, żeby jeszcze coś się podłamało. “Kurpierwypier” przelecialo mu przez myśl “jeszcze sie załamie, wtedy będzie nieciekawie”.Ostrożnie, byle ostrożnie oraz powoli. Ale jak powoli, skoro ktoś chyba zaczął ostrzegać, że zbliżają się dzieciaki?

W pewnej chwili zauważył kawał metalowego drąga lecący w jego stronę. Rura upadła obok niego wydając z siebie metaliczny brzdęk.
- Wciśnij wzdłuż nogi i użyj jako dźwigni żeby rozgiąć syf który może cię pokaleczyć - usłyszał nad głową spokojny głos starszej O’Haley. Stała nad nim, trzymając się wygiętego kawałka stalowej ramy gdzieś nad głową i wychylała tułów aby nie stać bezpośrednio obok dziury.
- Dawaj Mach, nie mamy całego dnia - ponagliła go, a widząc że zaczyna działać i odgina plątaninę kabli oraz złomu, złapała go za kurtkę na górze pleców, ostrożnie ciągnąc do góry. Sapnęła gdzieś w połowie, lecz nie ustawała póki medyk nie wrócił z powrotem do pionu.
Szybki rzut oka upewnił kobietę o braku krwi, mruknęła z aprobatą.
- Szukaj teczki… - chyba chciała dodać coś jeszcze, jednak do ogólnego chaosu dołączył pisk przerażonego dziecka.
- No ja pierdole - dodała pod nosem, odwracając się do Indianina z szarpiącym się pakunkiem.
- Dzięki - wybełkotał stając wreszcie na nogi Mach. Jasny ciasny, podłoga była pokryta jakimiś połamanymi kawałkami plastiku, natomiast pod podłogą szły kable, rury, często wogięte, popękany, jakby się na nie nabił nogą, byłoby paskudnie. Starał się uważać, jednak po krzyku małej cofnął sie odruchowo… spokojnie, jak było, tak było. Teraz potrzeba się było skupić na tej teczce. Zresztą wszyscy chyba szukali, poza Evelyn, która swoją słodkopiękną buzią miała uspokoić ocalałą. Przed chwilą otrzymała ów prezent od czerwonoskórego brata.

Zamiast jednak niuniania od strony wysokiej kobiety doszło jego uszu ostrzegawcze szczeknięcie.
- Paliwo się ulatnia! Spierdalać!
Później jednak wyszeptała dzieczynce coś uspokajajacego chyba, przynajmniej tak to Mach widział, bowiem mała uspokoiła się wyniesiona na rękach przez Evelyn.

Sekunda właściwie. Mach rozejrzał się nerwowo, lewo, prawo, góra, dołek etc. Wystające pręty, kable, które nagle ożywiły się elektrycznymi iskierkami. Czyżby uruchomił się jakiś akumulator? Niewesoło. “Szybciej” pogonił się, szczególnie że spoza pokładu słychać było głos Dove, że nadchodzą goście. Wiadomo kto próbował się właśnie przystawiać. “Teczka”.“Teczka”.“Teczka”.“Teczka”.“Teczka”. Powtórzył ileś razy wewnątrz myśli oraz ponownie głośno. Zwiewać, ale wpierw znaleźć. Chrzanić, spieprzać natychmiast, ale nagle teczka sama zjawiła się, niczym choinkowy upominek.
- Teczka! Brać, uciekać
Kolejna sekunda. Och ty. Samolot był właściwie pusty. Nie miał stosu fajnych gadżetów do sympatycznego obrobienia. Właśnie jednak to umożliwiło znalezienie teczki. Wyróżniała się i innej za połamanego grzyba nie było. “Chyba jest”.
- Chyba jest - powtórzył głośno pochylając się oraz podnosząc spod fotela teczkę. Zawierała jakieś papiery, opisy techniczne, coś elektronicznego? Kij wie i tego, nie było czasu.
- Później się obejrzy - mruknął spieprzając. - Pewnie Thomas najlepiej na to zerknie - jakby nie było chicagowski MacGyver znał się na takich rzeczach chyba najlepiej.

Głos Dove oraz Thomasa popędzał informując, iż tamci nadchodzą. Dodakowo jeszcze… przeraźliwy głos kobiety wprawił ich w ruch.
- Chodu!!!! - może, albo - Zwiewać!!! - albo coś podobnego. Umysł Macha nie zarejestrował szczegółów okrzyku kolejnego Evelyn, ale jego sens był jasny. - Zwieeeeeeeewać!
Mach zabierając tekę pod pachę rzucił się do wyjścia, tym razem uważajac na nogi. Nie mógł sobie pozwolić na kolejną przewrotkę.

Sekundy, minęły sekundy, gdzie matocyklowo - samochodowy konwój wyskoczył niczym wyścigowiec na północ. Zbliżały się, zaś smród unoszących się oparów, który ktoś wyczuł pierwszy oraz rzucił ostrzeżenie coraz bardziej przenikał powietrze. Ponadto cichutkie bzzz…, bzyczenie przewodów elektrycznych, których wcześniej nie było tak słychać dawał się coraz bardziej we znaki uszom. Prąd jeszcze plus opary nafty. Kurczę, paskudnie. Arcypaskudnie wyglądało.

Spod samochodowych kół wystrzeliły kawałeczki ziemi oraz kamieni. Mechaniczne konie zawyły rzucajac się do galopu, zaś gwałtowne przyśpieszenie wcisnęło wszystkich w fotel. Półno, północ, północ!!! Błyskawicznie przeskoczyli obok paru budynków, minęli jakieś skrzyżowanie. Gwałtowny skręt na prawo sprawił, iż opony zaprotestowały, jednak posłusznie poprowadziły samochód przez ulicę Pershinga, a potem stało się to. Chyba wszyscy poczuli nagle pęd gorącego powietrza oraz huk! Straszliwy huk, który ogłuszał sprawiając, że głowa nagle przypominała dynię, zaś samochód przesunęło o pas obok. Trafem szczęśliwym się nie przewalił, tylko pojechał na bok niczym pchnięty gigantyczną spychaczką. Jeszcze gorący kurz, który przesłonił wszystko, nawet maskę samochodu, nawet szybę, unosząc się oraz okrywając okolicę…

Mach przez moment nic nie słyszał, nic nie widział, po prostu przez chwilę była chaotyczna przestrzeń pełna jakichś fruwających nad głowami przedmiotów. Jakiś ganek, koło sterowe, wszytko oszalało. Gorąca fala przemieściła się nad nimi, zaś ich ocaliło szereg budynków, które przyjęły na siebie cios stopniowo go osłabiając. Jednak nawet ów osłabiony sprawił, że niewiele brakowało, by zaliczyli wywrotkę. Ocalił ich wszystkich talent kierowcy. Cóż, wszyscy jakoś, półogłuszeni, półprzytomni siedzieli w wozie, dziewczynka również, teczka też.
- Chyba ów gang należy spisać na straty - próbował rzec Mach, ale chrapliwy jego głos zabrzmiał niczym krakanie sroki.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 04-07-2022 o 18:58.
Kelly jest offline