Mama Deana patrzyła na Dianę z otwartymi ustami. Filiżanka z herbatą, którą uniosła, wisiała w powietrzu przez dobrą chwilę. W końcu kobieta się ogarnęła... w miarę. Filiżanka trafiła na stół z głośnym stukotem, a kobieta chwyciła się za serce.
-DIANO!!! - wykrzyknęła oszołomiona - Co ty wygadujesz, dziecko?! O Boże w Niebiosach i Panie Nazareński! TAK BYĆ NIE MOŻE!!! - oznajmiła głośno, chwytając telefon - Szybko, muszę zadzwonić... gdzie? Na policję? Prokuraturę? Do kuratorium oświaty? - wpatrywała się w czarny ekran smartfona, myśląc intensywnie - Dziecko, tak być nie może! - powtórzyła - Szkoła to miejsce edukacji, rozwijania talentów i rośnięcia na zdrowego psychicznie, przykładnego obywatela. A Ci tam... - zaczęła wymachiwać rękami, w jednej z nich wciąż trzymając telefon, szukając odpowiedniego słowa - TO NIE JEST NORMALNE! - oznajmiła w końcu - Dzieci i młodzież NIE POWINNI się tak zachowywać. Jak... jak... jak jacyś recydywiści, jak najgorsza patologia! Boże, gdzie są matki tych wszystkich dzieci! - odblokowała ekran i zaczęła coś w nim klikać.
- Moja droga... - zaczęła delikatnie babcia Atena, w mniejszym szoku niż mama Deana, być może próbując uspokoić kobietę.
- NIE TERAZ! KRYZYS! - krzyknęła pani Murphy histerycznie. Jej oddech był bardzo płytki i urywany.
W międzyczasie Joan wymknęła się do swojego pokoju, najpewniej chcą uporządkować to i owo, a może w dalszej perspektywie i wziąć prysznic. Nikt nie zauważył, zważywszy na to, co miało miejsce przy stole.