W Saloonie nastał czas… kąpieli. W wielu pokojach na piętrze, liczne towarzystwo pluskało się w wodzie, zmywając z siebie kurz i trudy ostatniej podróży.
Ciepła(albo i nie) woda, mydełko, ręcznik. Tak, chwilowo było im dobrze. A jeśli doliczyć do tego i jakąś chętną panienkę, i to nie tylko do kąpieli… było bardzo dobrze.
~
O czym żaden z nich zaś jeszcze nie wiedział, do miasteczka przybył pewien zakapior ze swoją bandą… z której dwóch wisiało na pętlach.
Oczywiście go to wkurwiło.
I oczywiście ulice natychmiastowo opustoszały. A szeryf i jego zastępca byli martwi… milicja również chyba robiła w portki ze strachu.
Jack "Wolf" West i jego ludzie skierowali zaś rumaki do Saloonu.
- Um, um, pan West, w-w-witam… - Zaskomlał barman, na widok czterech typków wchodzących do jego przybytku. West w milczeniu omiótł jedynie spojrzeniem salę, i typka i dziadka, którzy wcześniej grali w karty z Jamesem… ci nieco pobledli. On zaś podszedł do lady, i od razu pojawiły się cztery kieliszki, i barman napełnił je trzęsącą się w dłoni flaszką whisky.
- Co się stało? - Warknął Jack.
- Pana… pana… ludzie… mieli za… zatarg z szeryfem… była strzelanina… szeryf i zastępca martwi…
- To kto ich powiesił? - Błysnęły złowrogo oczy rewolwerowca.
- Milicja… - Wysapał barman.
Zgrzytnęły zęby.
- Załatwimy go szefie? Powiesimy tu i teraz szefie? - Spytał jeden z ludzi "Wolfa" a barman pobladł kompletnie.
- Hmm… nie. Kto nam będzie whisky polewał… a Jimmy nie ma z tym nic wspólnego, co nie Jimmy? - Jack wyciągnął łapsko do barmana, i poklepał go po pysku.
- Nie… proszę pana… nic… a nic… - Odparł trzęsący się jak w febrze barman.
- Gdzie Cindy? - Burknął West.
- Ona… ona… ona…
- No?!
- Jest… do… góry… - Barman chyba zesrał się w gacie.
- Ma klienta? - Wycedził West, a biedny Jimmy pokiwał głową.
- Który pokój?
- Cz… cz… cztery… - Wyjąkał właściciel lokalu, po czym… zemdlał za kontuarem, padając na podłogę.
- Wypierdalać - "Wolf" warknął na dziadka i faceta przy stoliku, którzy baaaardzo szybko się z Saloonu ulotnili.
- Nożem w gardło - Jack splunął na leżącego za kontuarem barmana - I zmocz jakiś w jego krwi, i wciśnij mu w łapę - Zemdlał i sam się nadział…
- Jasne szefie - Padło wśród wrednych uśmieszków.
Po chwili barman był martwy.
- Idziemy… - "Wolf" ruszył na piętro pierwszy.
~
John "Doc" Taylor, miał jeden z lepszych numerków w swym życiu, gdy słodka Cindy podskakiwała na nim, w trakcie "ujeżdżania". Jej piersi lekko falowały, dziewczę ładnie pojękiwało, i wszystko było jak należy… i wszystko się nagle spierdoliło.
Drzwi pokoju ktoś wypieprzył z kopyta.
A do środka wpadło kilku facetów z rewolwerami w dłoniach, i mordem w oczach. Cindy krzyknęła ze strachu, "Doc" zakurwił… Cindy dostała z otwartej w twarz, i zleciała z Johna i z łóżka.
A John był nagi, nieuzbrojony, i ze sterczącym fiutem.
- Gadałem ci dziwko, jesteś tylko moja! - Ryknął jeden z nich. Pozostali zaś już dopadli "Doca", i zaczęli go okładać pięściami, a nawet i rękojeściami rewolwerów. Mężczyzna nie miał szans. Strzelać umiał, owszem. I to z różnych kalibrów. Doktorzyć też umiał, i to nieźle. Jeździć konno też… ale bić nie bardzo.
A broń Johna była daleko, dobre 3 metry od niego. Nie miał szans. I dostawał wycisk.
- Przeciągniemy cię po całym mieście skurwielu za koniem. Gołego. Nauczysz się wtedy kurwa paru rzeczy… - Warknął ich przywódca do "Doca". A Cindy płakała.
- Jack nie, proszę nie rób mu krzywdy…
~
Trzask wywalanych drzwi. Darcie ryja, piski panienki, jakieś zamieszanie, kurwienie Johna(?) Odgłosy jakby… walki?
Melody spojrzała na Elizabeth, Elizabeth na Melody.
- "Doc" ma kłopoty?? - Ranna dziewczyna zerwała się na równe nogi w bali, zapominając o swej nagości.
A Elizabeth, mimo kurwienia, uśmiechnęła się na bardzo króciutki moment, oglądając sobie towarzyszkę z góry do dołu… ta zaś opuściła już balię, i owinęła się szybko ręcznikiem. Założyła swój kapelusz, po czym chwyciła w prawą dłoń rewolwer, a w lewą obrzyna. Spojrzała na "Ognistą" z zaciętą miną, kiwając głową w stronę drzwi ich pokoju.
~
Oppenheimer wylegiwujący się w bali wody, również wszystko usłyszał. "Doc" miał kłopoty?
~
Wesa niemal zasypiał w miłej, ciepłej kąpieli, trochę tylko marszcząc na moment brwi na jakiś cholerny raban, ale co go to tam…
~
Drzemiący w swoim pokoju James… drzemał dalej. Był najedzony, wykąpany, i odpoczywał. Raz tylko coś burknął pod nosem na odgłosy, i drzemał dalej.
***
- No czekaj moment… kur… - Warknęła Elizabeth, ale Melody już wyszła na korytarz. Mokra, bosa, owinięta jedynie ręcznikiem, no ale z kapeluszem na głowie. I bronią w łapkach.
Napastnicy zostawili uchylone drzwi, i byli zajęci okładaniem "Doca". I żaden z kretynów nie pilnował ich pleców, zabawiając się wśród rechotów na całego z katowaniem golasa.
Panienka Gregory odchyliła nieco bardziej stópką drzwi, po czym weszła w próg pokoju z wycelowanymi w nich pukawkami.
- Nikt się kurwa nie rusza - Wycedziła.
Zbaranieli. No ale kto by nie zbaraniał, na widok dwóch półnagich, nieco jeszcze mokrych, uzbrojonych panienek, celujących w nich z licznych pukawek.
***
Komentarze jeszcze dzisiaj.