Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2022, 19:05   #111
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- To ty nie wiesz… wodzu? - Powiedział w końcu jeden z roboli kolejowych, i zarechotali obydwaj.
- No dobra, dobra… Cheyenne tu blisko, a dalej to Kansa, czy jakoś tak, a co?
- To nie twoi? - Dodał drugi.
- A ten, wy się umiecie tak między sobą dogadywać, jak to inne…te… plemiona są? - Spytał pierwszy, i to całkiem seryjnym tonem.
- Pierdu pierdu swoimi dymkami robią… bhahaha!
- Styl pysk Thommas, ja poważnie go pytam…


No i taką miał Wesa pseudo-rozmowę z dwoma kretynami.


***


Handel wymienny trwał w sklepie w najlepsze… znoszono towary, sprzedawca podliczał… i rżnął ich na całego z cenami. Ale co się dziwić, on chciał na tym towarze też zarobić… przy lornetkach jednak, i cenie za nie, ktoś w końcu nie wytrzymał, i znacząco odchrząknął, i wbił spojrzenie w faceta. Ten więc nieco zmiękł, i za sztukę dał o całe 2$ więcej.

Sprzedano więc zdobycze z wagonu kolejowego, zakupując jednocześnie detonator, druty, i wykupując cały(!) dynamit, jaki był…

A potem jeszcze James sprzedał broń i amunicję Gato, i sklepikarz koniec końców musiał nawet lecieć do banku, by wybrać gotówkę, której mu nagle brakło.

~

Po rozdzieleniu dynamitu i kasy, towarzystwo nie widząc chwilowo innej możliwości, i dochodząc do wniosku, iż pora choć na chwilę na "małe co nieco" dla nich, udała się do Saloonu.

A tam spotkali "Doca"!

- Eeeej szanowny panie barman! - Zawołała Melody przez pół sali - Dla nas po piwku, byle zimnym! Do tego coś ciepłego na ząb! O, i ten, kąpiele! Dla każdego balia ciepłej, czystej wody! I mydełko, i szczotkę, i ręczniczek do tego! A dla mnie i mojej przyjaciółki - Wskazała paluszkiem na Elizabeth - To mogą być i dwie balie w tym samym pokoju!

W saloonie przebywał jakiś dziadek, i dwóch innych facetów, głównie z powodu pory obiadowej…

Parę osób zamrugało ślipkami. Ktoś odkaszlnął, ktoś się zaczął durnowato uśmiechać pod nosem. A (chyba) męska wyobraźnia zaczęła działać. Dwie "ptaszyny" w baliach z wodą, kąpiące się golutkie i chichoczące między sobą…

Melody błysnęła ząbkami.
- No co? - Powiedziała, rozglądając się po towarzyszach.


- A ja bym jeszcze musiała do chińczyków podejść, żeby mi gorset zacerowali i wyprali - Powiedziała panienka Gregory, popijając zimne piwko - Długo tu zostaniemy? Bo wypada chwilę odpocząć? Tyłek od siodła boli, i takie tam… - Uśmiechnęła się z małym wąsikiem z piany piwnej.

….

- Oooo, i jest jedzonko! - Dodała po chwili wesołym tonem, gdy na stole wylądowały talerze.

~

Wkrótce do Saloonu zajrzał i Wesa, widząc konie towarzyszy przed przybytkiem… oczywiście wszyscy wewnątrz, poza jego bandą, spojrzeli na niego niechętnie.








***
Komentarze za moment.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 02-07-2022, 13:43   #112
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Oppenheimer nie był duszą towarzystwa. Zamówił obiad, a jedynym trunkiem jaki sączył tamtego dnia była woda. Głównie milczał i słuchał. Kiedy do saloonu wszedł Wesa, ostentacyjnie odsunął krzesło by Indianin mógł zająć miejsce przy ich stole.
- On jest z nami – rzucił półszeptem do barmana – Mam nadzieję, że to żaden problem herr gastwirt?
Barman patrząc w zimne oczy szubieniczka wiedział, że jest tylko jedna właściwa odpowiedź na to pytanie. Gdy Arthur skończył posiłek postanowił iść za przykładem swoich towarzyszek. Ponad wszystko cenił sobie schludność i higienę, tego samego zresztą wymagał od swoich pracowników, gdy zarządzał plantacją. Brzydził go ludzki brud. Potrafił być bardzo nieprzyjemny, gdy za paznokciami dostrzegł ślady nieczystości albo wyczuł odór niedomytej skóry.
- Człowiek stoi ponad każdą istotą zamieszkującą Ziemię. Dlaczego sam siebie sprowadzasz do roli cuchnącego kundla? – zwykł pytać gdy batem zdzierał skórę niereformowalnym abnegatom. Ostatnie dni wystawiły jego poczucie estetyki na ciężką próbę. Podróż bydlęcym wagonem i godziny spędzone w siodle sprawiły, że z trudem znosił własne towarzystwo.
Gdy Oppeheimer skończył jeść wyciągnął spod kołnierza chustę, wytarł nią usta a potem grzecznie pożegnał się życząc wszystkim udanego dnia. Potem zwrócił się z prośbą do barmana.
- Chciałem zamówić kąpiel w pokoju. Dopłacę jeśli woda będzie zimna, właściwie lodowata. Do tego proszę przysłać kogoś po moje rzeczy do prania. Najlepiej czarnucha. Czarne to najlepsze praczki.
Kiedy wszedł do pokoju balia z wodą już czekała. Tak jak prosił woda była chłodna, choć daleka od jego oczekiwań. Gdyby mógł kąpałby się w lodzie. Nic tak nie uśmierzało bólu jak lód. Jego ciało szpeciła jedna, jedyna blizna, ale to te których nie widać potrzebowały specjalnej pielęgnacji. Zaczął się rozbierać, ściągnął kurtę, rozpiął pas z nożami, zsunął koszulę, buty, bieliznę i spodnie. Ułożył wszystko w kupkę, przygotowaną dla praczki. Gdy zanurzył się w chłodnej toni, blada skóra stała czerwona, zupełnie jakby kąpał się we wrzątku. Rozłożył się wygodnie, zamoczył chustę w wodzie a potem przyłożył ją do twarzy. Myśli i wspomnienia zaczęły blaknąć i się zacierać aż w końcu z Oppenheimera nie zostało nic prócz cielesnej powłoki zanurzonej w zimnej kipieli.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 02-07-2022 o 13:58.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 02-07-2022, 16:36   #113
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
MG, dzięki za dialog :)

Kąpiel?
To słowo zadźwięczało nader miło w uszach Johna. Tym milej, że nieco wcześniej w jego sakiewce zabrzęczały nowo zdobyte monety. Widać handel poszedł na tyle dobrze, że zostało jeszcze trochę grosza do podziału.

Nagły a niespodziewany dopływ gotówki skłonił Johna do podjęcia czynności, które w gorszych czasach byłyby niczym innym, jak szaleństwem. A tak...
Zostawiając kompanów przy stole podszedł do barmana.
- Reflektowałbym na tę kąpiel - powiedział.
- Balia, ciepła woda, mydło, ręcznik...? - Barman spojrzał na "Doca", który skinął głową na znak, że taka opcja mu pasuje. - Zaraz załatwię. Do jedynki - dodał.
- A da się przy okazji załatwić jakąś panienkę chętną do... hmmm... umycia pleców? - spytał John, pochylając się ku barmanowi i ściszając głos. - Za dodatkową opłatą.
Barman szeroko się uśmiechnął.
- Za dodatkową opłatą wszystko da się załatwić. Od dolara do dwóch i pół. W zależności od jakości i zakresu obsługi.
- No to tę najlepszą usługę poproszę...
- Za kwadrans - odparł barman.

John wrócił do stolika.
- Tylko uważaj na ranę - powiedział do dziewczyny. Na tyle cicho, że ciekawskie uszy przy innych stolikach nie powinny tego usłyszeć. - Jeśli zamoczysz bandaż, to zapraszam do jedynki.
- Ehem…

~

Chwilę później "Doc" zabrał swoje rzeczy i po pokonaniu parunastu drewnianych schodów znalazł się na galeryjce, skąd nie tylko był świetny widok na to, co działo się na dole. Było tu też parę drzwi... a jedynka znajdowała się na samym końcu korytarza.
John odruchowo zastukał, a potem nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się, ukazując standardowy, nie wyróżniający się niczym pokój - niezbyt szerokie łóżko, stolik, dwa krzesła, wieszak w kącie, przy drzwiach, umywalka. Drewniana balia. I w sumie już do połowy pełna.
John powiesił kapelusz na wieszaku, do kapelusza dołączył surdut. a właściciel tych rzeczy usiadł na łóżku, czekając na wodę. I panią od mycia pleców. Kroki na korytarzu… pukanie do drzwi, ale i momentalne wejście.

- Hiiii kowboju! Na mnie czekasz? - Zaszczebiotała panienka z uśmieszkiem.
- Hej... - John podniósł się, równocześnie lustrując nowo przybyłą. Przynajmniej na pierwszy rzut oka warta była grzechu... i dwóch dolarów z hakiem. - Na taką uroczą pannę warto czekać - powiedział, uśmiechając się do kobiety.
- Jestem Cindy - Mrugnęła do niego, zamykając drzwi na klucz - To co z tą kąpielą?
- John... - stwierdził. - Możemy zaczynać....
Zaczął rozpinać kamizelkę.
- A może dołączysz? - skinął głową w stronę balii.
- Jaaaasne - Dziewczyna najpierw ściągnęła rękawiczki, potem butki. Postawiła też nóżkę na taborecie, i zaczęła zwijać w dół pończoszkę, patrząc się z uśmieszkiem na Johna, który przerwał rozbieranie się, z zainteresowaniem przyglądając się dziewczynie. Ta się nieco zdziwiła.
- Co jest? - Spytała, gdy w końcu pończoszka została zdjęta, a nóżka zmieniona, i powtarzała czynność…- Z przyjemnością pomagam uroczym kobietom -
- Na interesujące rzeczy warto popatrzeć... - odparł.
Był pewien, że "pokaz" jest zrobiony specjalnie dla niego, by rozbudzić jeszcze większe zainteresowanie osobą Cindy.
- Nie chciałbym niczego przegapić - dodał, obdarzając dziewczynę kolejnym uśmiechem. Nie odrywając od niej wzroku wznowił rozbieranie się. Ściągnął buty.
A Cindy zachichotała, po czym ściągnęła drugą pończochę. Następnie przytuptała do Johna, i… odwróciła się pleckami.
- Rozepniesz? - Miała oczywiście na myśli guziki kiecki na plecach.
- Zawsze z chęcią pomogę uroczej kobiecie - odparł.
Podszedł do Cindy i ze zręcznością wskazującą na sporą wprawę rozpiął znajdujący się tu tuzin guzików. I ukazały się nagie plecki panienki, i już rąbek pośladków… zdecydowanie nie miała na sobie już żadnej bielizny pod sukienką.
- Dzięęęki, słodziak jesteś - Zaszczebiotało dziewczę, po czym odwróciła się do "Doca", i z uśmiechem pogładziła jego policzek dłonią.
John chwycił i ucałował dłoń dziewczyny, a druga ręka "Doca" sięgnęła do biustu, i złapała rąbek sukienki, którą Cindy nadal jeszcze na sobie miała. Lekko pociągnął palcem w dół, a wtedy całość opadła już na podłogę, i panienka stała przed nim nagusieńka i uśmiechnięta.
- Uroczy widok... - powiedział, przesuwając dłońmi po ciele dziewczyny, muskając piersi i zatrzymując się na kształtnych biodrach.
- A ty jeszcze ubranyyyy - Zrobiła zawiedzioną minkę, i zarzuciła mu rączki na szyję… a potem ześlizgnęła je w dół, i zaczęła rozpinać koszulę mężczyzny.
- Były ciekawsze rzeczy do zrobienia - odparł. po czym zaczął rozpinać spodnie, które już od paru chwil stały się jakby nieco przyciasne. Ściągnął je mniej więcej w tej samej chwili, w której Cindy pozbawiła go koszuli. Został w samych gatkach, które nie były w stanie ukryć jego 'zainteresowania' dziewczyną. A ta obejrzała go sobie na szybko z góry do dołu, po czym na widok małego "namiotu" parsknęła, i trąciła tamte rejony dłonią.
- Jak na razie całkiem nieźle… a co tam chowasz? - Powiedziała słodkim głosikiem, i cofnęła się o krok w tył, by lepiej się przyglądnąć(?).
John uznał, że od słownej odpowiedzi lepsze są czyny. Ściągnął gatki, ukazując Cindy swój 'oręż'. A ta pisnęła z uśmieszkiem, i nawet kilka razy przyklasnęła w dłonie. Następnie zaś podtuptała do balii, obok której postawiła sobie taborecik. Usiadła na nim, a nogi wsadziła do balii. Chwyciła mydełko w dłoń, i przywołała "Doca" kiwaniem paluszka.
- Zapraszam więc do kąpieli, Jooohnn.

Z takiego zaproszenia nie można było nie skorzystać, więc John w dwóch krokach znalazł się przy balii, w której usiadł, starając się nie rozlewać wody.
Obrócił się plecami do dziewczyny, a ta podała mu mydełko, po czym zaczęła nabierać wody w dłonie, i oblewać jego plecy.
- Co robisz w mieście kochaniutki? Nie widziałam cię tu nigdy? - Cindy słodkim głosikiem zaczęła typową gadkę-szmatkę.
- Jestem przejazdem i niedługo jadę dalej - odparł, namydlając tors i ręce. - Jak przelotny ptak - dodał z uśmiechem.
- Ale chyba nie jesteś zwykłym kowbojem? Nie wyglądasz na takiego… - Obmyła mu wodą kark.
- Zgadłaś... - Podał jej mydełko i zaczął spłukiwać z siebie pianę. - Jestem lekarzem.
- Taki prawdziwy doktor? Wooooow… a skąd jedziesz, a dokąd jedziesz? Ja to niewiele świata widziałam, hihi… - Panienka zaczęła mydlić Johnowi plecy.
- Tak, najprawdziwszy - odparł. -. A jadę z jednego końca świata na drugi.... - zażartował. - Z Teksasu do Denver, a potem jeszcze dalej. No chyba że znajdę jakieś ciekawe miejsce, to się zatrzymam na dłużej.
- Serio? No ale po co? - Zdziwiła się panienka, kończąc mydlenie plecków, i przekazała mydło na powrót Johnowi, a sama zaczęła spłukiwać jego plecy - Bo jakiś powód chyba musi być? Robota… Żona? - Parsknęła.
- Żonę może sobie poszukam... - John lekko się skrzywił, czego Cindy nie mogła zauważyć ten temat średnio mu odpowiadał, ale wiedział, co powiedzieć w takiej sytuacji. - Jakaś młoda, bogata wdówka... - zażartował.
Uklęknął, by móc umyć kolejną partię ciała, i mało co nie podskoczył, gdy nagle znienacka, stopa Cindy gdzieś tam w wodzie, znalazła się… przy jego klejnotach, a dziewczyna trąciła je tam paluszkami, i zachichotała.
- Młoda i bogata wdówka, o tym teraz marzą faceci? - Powiedziała dziewczyna, i zsunęła się do balii, siadając w niej za "Dociem"... i musiała baardzo rochylić nogi, by tak za nim zająć pozycję.
- Tylko ci najbardziej rozsądni - odparł żartobliwym tonem, po czym sięgnął dłonią do tyłu, by znaleźć jakiś ciekawy fragment ciała Cindy.
- Miła jesteś w dotyku... - powiedział. - I masz bardzo przyjemne rączki.

Odpowiedzią był wesoły chichot Cindy… i nagle przylgnęła całym ciałem do jego pleców, i wyraźnie wyczuwał na sobie jej mięciutkie cycuszki.
- Usiądź… - Powiedziała, a gdy John ponownie przed nią usiadł w wodzie, dłonie dziewczyny zaczęły błądzić po jego brzuchu, i powoli schodzić w dół, pod wodę…
- Bardzo miłe rączki... - powiedział, po czym przechylił się nieco do tyłu, bardziej przytulając się do kształtnych cycuszków dziewczyny... i ułatwiając jej dostęp do siebie.
Jedna dłoń Johna błądziła po biodrze dziewczyny, druga pieszczotliwym ruchem głaskała jej łydkę.
- Też jesteś milusi… - Mruknęła Cindy, i złapała w końcu pod wodą, za co trzeba, po czym rozpoczęła powolne ruchy dłonią… zaczęło się robić naprawdę miło.
- A wiesz… jakbyś chciał… i miał… 25c, to ja bym mogła… tak… no wiesz, po francusku… - Szepnęła mu nagle do uszka panienka, nie przerywając pieszczot rączką.
- No wiesz... ale może później...? - spytał. - Skończymy się myć... pofiglujemy... troszkę... i potem... - zaproponował.
- Jaaasneee… - Cindy skubnęła jego uszko ząbkami.
- Może się... przesiądziesz...? - spytał.
Działania dziewczyny była baaardzo przyjemne, ale John miał ochotę przestać być stroną bierną w tych zabawach.
- Jasne - Powiedziała panienka, i natychmiast wstała, po czym przesunęła się w balii kroczkiem, i była przed "Dockiem", świecąc swoim krzaczkiem na wysokości jego twarzy…
John pochylił się i cmoknął ją w brzuch, a potem ciut niżej, tuż nad "krzaczkiem", co wywołało małe "och" i chichot… a dziewczyna pogładziła go nawet dłonią po głowie.
- To co, mam siadać? - Spytała uśmiechnięta - Teraz ty mnie umyjesz? - Mrugnęła.
- Taaak... z wielką przyjemnością... - Chwycił ją za biodra. - Za chwilkę...
Na moment zanurzył usta w zagajniczku.
- Od czego by tu zacząć...? - zadał pytanie i nie czekając na odpowiedź zaczął namydlać uda i pupę dziewczyny. - Zaraz będzie ciąg dalszy... - zapewnił, spoglądając nieco w górę, na krągłe piersi uśmiechniętej Cindy.
Po chwili dziewczyna usiadła, a John zajął się jej biustem, łącząc namydlanie z masowaniem i zajmowaniem się sterczącymi suteczkami, które polizał, najpierw spłukawszy z nich pianę, na co ona słodko mruczała, i ciągle się pięknie uśmiechała.
- Może zaczniemy jeszcze w wodzie...? - zaproponował John, odrywając się od biustu dziewczyny i sięgając dłonią między jej uda, a jego palce zaczęły błądzić wśród 'zarośli', rozpoczynając delikatny masaż tych ciekawych dla męskich palców okolic.
Chwilę później palce Johna zapragnęły odwiedzić niezgłębione do tej pory rejony i zaczęły się dobierać do kryjącej w zaroślach szczelinki.
- Ostrooożnie... - powiedziała Cindy, ale nie wyglądała na niezadowoloną.
John nie zamierzal być brutalny. Pocałował dziewczynę w szyję, równocześnie odrobinę zwiększając intensywność masażu. Na moment przerwał próbę wsunięcia się głębiej, by po chwili ponowić próbę, w nieco bardziej zdecydowane, choć stale w dość delikatny sposób. Dziewczę zaś siedziało w wannie, z rozchylonymi nóżkami, a rączkami opartymi na brzegach, oddając się w pełni tym zabiegom. Na chwilę nawet Cindy przymknęła oczka, a na jej ustach czaił się uśmieszek… od czasu do czasu również "ochnęła" i "achnęła", ze sterczącymi suteczkami. Było dobrze…
- Może pójdziemy na łóżko? - Spytała uśmiechnęła, i pogładziła "Doca" po policzku.
- Z chęcią - powiedział, podnosząc się i demonstrując swoją gotowość do dalszych działań. Podał rękę Cindy, by pomóc jej wstać. A gdy wyszli z wanny wziął ręcznik i zaczął ją wycierać. Od tyłeczka zaczynając.
Po chwili byli mniej więcej susi.

- To co, jakbyś chciał? - Spytała Cindy z uśmieszkiem, zerkając na łóżko, znowu z męskością Johna w swojej dłoni, którą lekko masowała…
- Połączymy tradycyjność z obyczajami Francuzów? - spytał. - Zaczniemy normalnie, a skończymy... po francusku...?
Zajął się biustem dziewczyny.
- Ja tam lubię od tyłu… a potem cię poujeżdżam? - Parsknęła panienka, gładząc jego głowę przy swoich piersiach.
- Wiesz, co dobre... - Possał lekko jeden z sutków. - Świetnie smakujesz... - powiedział. Chwycił ją za biodra i lekko popchnął w stronę łóżka. - Gotowa…?
- Jaaasne… - Zachichotała Cindy, i po chwili pięknie wypięła się do "Doca"...


A to pozostawiamy domyślności czytelników

 
Kerm jest offline  
Stary 03-07-2022, 21:45   #114
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Po posileniu się, napiciu i krótkiej rozmowie Elizabeth się przeciągnęła na krześle. Zetknęła na swoją łydkę. Cholerstwo dalej siedziało, a suchość i piach ani trochę przy tym nie pomagała. Marzyła o kąpieli i wraz jak na zawołanie właściciel saloonu dał znać, że pokoje są przygotowane.

Dixon wstała spojrzała na koleżankę i dała jej znać, że idzie odpocząć, na co ta z uśmiechem powędrowała za nią.

Po dotarciu na pięterko, i do odpowiedniego pokoju, oczom obu dziewczyn ukazały się dwie drewniane balie, napełnione ciepłą wodą. Były i ręczniczki, mydełka…

- Wreeeeszcie - Powiedziały niemal równocześnie obie, spojrzały po sobie, i się zaśmiały. Melody zamknęła drzwi pokoju na klucz, po czym sprawdziła wodę dłonią. Była odpowiednia.

- No to siup! - Zachichotała ta z warkoczami, po czym zaczęła się rozbierać, przy jednej z bali, kładąc swoje rzeczy na postawione obok krzesełko. Szło jej to jednak tak trochę… opornie. Albo wstydziła się Elizabeth, albo i trochę z powodu rany na boku, może jedno i drugie.
- "Doc" gadał, żebym rany nie moczyła - Mruknęła w końcu Melody, unikając tak też troszkę wzrokiem towarzyszki.
- Skoro doktor ci kazał, to może nie mocz się cała, a tak do pasa? - Stwierdziła Elizabeth także powoli ściągając z siebie ciuchy obok drugiej bali - Jak masz jakiś problem z ruchem, to mogę ci pomóc - Dodała po chwili.
- Może… potem… - Mruknęła naga Melody, z jedynie bandażem na tułowiu, i szybko owinęła się ręcznikiem(?). A potem wzięła naprawdę mały taborecik, wstawiła go do bali, i usiadła w końcu, zanurzona w wodzie jedynie do pępka.
- Uffff… ale fajnie… - Powiedziała, po czym i przysunęła bliżej siebie krzesełko, na którym były jej rzeczy. Wyciągnęła, ku zdziwieniu Elizabeth, Colta z holstera, odciągnęła kurek, po czym położyła rewolwer na kupce ubrań, na krześle - Nigdy nie wiadomo - Przelotnie uśmiechnęła się do drugiej dziewczyny, po czym zaczęła myć mydełkiem trochę uda, trochę ręce i ramiona…

Elizabeth niczym nieograniczona, zwyczajnie nago zanurzyła się aż po brodę i wyciągając nogi, położyła je na brzegi bali.



- Ach… tego mi było trzeba - Zamruczała wygodnie sadowiąc się w ciepłej wodzie patrząc na Melody, która ustawiła swoją broń obok wody - No nie wiadomo, chociaż nie wydaje mi się, aby znalazł się jakiś bałwan, który by tutaj próbował wejść, widząc wcześniej nas uzbrojone.
- Różnie to bywa - Powiedziała dziewczyna z uśmiechem, w końcu i spoglądając na Elizabeth - A co robimy po kąpieli? Masz jakieś plany?
- Jeszcze nie myślałam nad tym… - Zastanowiła się Elizabeth - Ale w sumie, nie wiadomo, czy to nie nasze ostatnie dni… ten plan z pociągiem nie wydaje się perfekcyjny, więc przydałoby się zaszaleć - Dixon spojrzała na ranną dziewczynę.
- No chociaż na tyle ile to możliwe - Uśmiechnęła się szeroko po czym łapiąc za mydło, lekko wychyliła się z wody i zaczęła namydlać całe ciało.
- A tam ostatnie dni… - Melody nagle chlapnęła wodą w stronę Elizabeth, i roześmiała się - Już niedługo, pierwsze dni lepszego, nowego życia!
- Oby - Uśmiechnęła się Dixon, która także chciała chlapnąć w młodszą dziewczynę, ale powstrzymała się pamiętając co mówiła o moczeniu opatrunku - Potańczyłabym trochę, ale tobie większy ruch raczej nie jest wskazany - Powiedziała z lekkim smutkiem w głosie.
- Tak w ogóle, co się okrywasz tym ręcznikiem? - Zapytała "ognista" - Wstydzisz się mnie? Nie przeszkadza ci on?
- Trochę się wstydzę, tak… - Powiedziała bardzo cicho Melody - No i… - Nie dokończyła, wpatrując się w wodę we własnej bali.
- No i co? - Drążyła Dixon - Przecież sama zamówiłaś balie w jednym pokoju. Ale jak ci to przeszkadza, to mogę się odwrócić do ciebie tyłem. To nie jest problem - Powiedziała po czym uniosła się nieco bardziej, ukazując trochę mokrego ciała, aby ułożyć się tyłem do koleżanki.
- Nie o to chodzi… - Burknęła panienka z warkoczami.
- To w końcu powiedz o co ci chodzi - Powiedziała stanowczo, lecz bez nerwów Elizabeth, która zastygła w swojej pozycji - Zachowujesz się dziwnie od momentu wydarzeń w lokomotywie. Dowiem się wreszcie co cię gryzie, czy będziemy bawić się w kotka i myszkę?

Dixon nie ruszała się, oparta dłońmi o brzegi balii, zwrócona oczami w stronę dziewczyny, wierciła ją swoim wzrokiem, który mówił, że nie pozwoli jej tym razem uciec od odpowiedzi, wzrok który mógł jedynie powiedzieć, że będzie dążył sprawę, aż nie uzyska satysfakcjonującej odpowiedzi.

Melody milczała, i zrobiła się dziwnie blada. A potem, to ona powoli okręciła się w bali, plecami do Elizabeth, i ta już chciała na nią fuknąć, gdy panienka Gregory zsunęła z siebie ręcznik, odsłaniając plecy.


Na chwilę zapanowała niezręczna cisza?

A potem, najwyraźniej ignorując kompletnie wcześniejsze słowa "Doca", Melody ześlizgnęła się ze stołeczka, i zanurzyła w wodzie po szyję, nadal zwrócona tyłem.

Elizabeth trwała chwilę w zamyśleniu. Łącząc fakty, docierało do niej zachowanie dziewczyny sprzed chwili. Jednak nie wyjaśniało jej wcześniejszego zachowania. Uznała, że to nie jest najlepszy moment, aby drążyć temat, a lepiej zostawić go i może wrócić do niego później. Teraz miała coś innego, ważniejszego na głowie.

- To… kto ci to zrobił? - Zapytała w końcu Dixon nad wyraz łagodnie - Nie zwróciła uwagi, gdy wyszła ze swojej bali. Ociekając wodą zostawiała za sobą mokry ślad na podłodze i zbliża się do tej drugiej.
- Jeżeli tego się wstydziłaś, to wiedz że to nie jest powód do wstydu - Powiedziała delikatnie dotykając włosów dziewczyny.
- Nie zrozum mnie źle… ale nie chcę o tym teraz rozmawiać… - Szepnęła Melody, a na dotyk(?), czy o bliskość Elizabeth, jakby przeszły ją dreszcze.
- Jak chcesz - Odparła Dixon cofając rękę i odwracając się - Ale może lepiej nie mocz tej rany, co jak ci się pogorszy?
- To będzie o jeden problem mniej - Dziewczyna wzruszyła ramionkami, po czym wyciągnęła z bali taborecik, a następnie zaczęła rozplątywać swoje warkocze, ale po paru chwilach, uniesionej jednej z rąk w górę, syknęła z bólu.
- Może ci jednak pomogę? - Zapytała Dixon - Nie gryzę, obiecuje - Dodała z lekką nutą żartu w głosie mając nadzieję, że rozluźni tym nieco atmosferę.
- Rozplączesz mi warkocze? No i… właź do bali, stoisz kurcze goła! - Powiedziała Melody, i się trochę przesunęła, robiąc miejsce za swoimi plecami.
- Nie ma problemu, ale mogę trochę szarpać. Ja zawsze noszę rozpuszczone - Elizabeth weszła do bali, tam gdzie zrobiono jej miejsce i zabrała się za rozplątywanie włosów - Tak dobrze?

Melody w trakcie rozplątywania warkoczy kilka razy zrobiła wymowne "ekhem", ale poza tym nic…
- Tak, dziękuję. A czy to będzie już za dużo, jak poproszę, żebyś mi umyła włosy? - Spytała dziewczyna, lekko zerkając na siebie.
- Nie… czemu nie? Chętnie ci pomogę - Odpowiedziała Elizabeth - Pomogę ci je umyć, plecy też mogę o ile mi pozwolisz… - Zawahała się trochę z tym zdaniem.

Nie mówiąc już nic więcej, usiadła okrakiem za Melody dla lepszej wygody, tak że jej wewnętrzne części nóg stykały się z ciałem dziewczyny. Sięgnęła po dzbanek, w który nabrała wody, aby jego zawartość wylać na czubek głowy mocząc całe włosy. Następnie je umyła mydłem, a potem porządnie spłukała… Melody zaś zebrała je z przodu ciała, po czym zaczęła jeszcze nieco na mokro rozczesywać.
- Dziękuję. Jesteś… bardzo miłą… przyjaciółką, wiesz? - Powiedziała dziewczyna, co Elizabeth skomentowała jedynie głośniejszym wydechem powietrza, nie wiedząc co odpowiedzieć.

No to…plecy? Choć Elizabeth w sumie nie była pewna. A zmoczone blizny Gregory wprost świeciły. Do wcześniejszej propozycji nie zaprotestowała, a milczenie to zwykle nieme przyzwolenie, chociaż nie zawsze właśnie to oznacza. Ognista postanowiła zaryzykować, wzięła mydło w ręce, spieniła je mocno i już własną ręką nałożyła na mokre plecy dziewczyny, nie mogąc się też powstrzymać, aby przejechać ręką wzdłuż blizn. Plecy Melody, same w sobie, były gładkie, i przyjemne w dotyku… blizny zaś, jeszcze gładsze. Uszkodzona skóra, jako tako zagojona, była naprawdę inna niż reszta, to było dziwne do opisania. W pewnym sensie, było to takie trochę niezdrowo fascynujące, i miłe w dotyku.

Elizabeth myła więc jej plecy, przejeżdżając i palcami po owych bliznach, nawet wzdłuż nich, po całej długości, i tak siedziały w bali, w milczeniu, wśród trochę dziwacznej sytuacji, która stała się jeszcze dziwaczniejsza, za sprawą… miłosnych odgłosów, jakiejś jęczącej panienki, gdzieś za którąś ścianą, a Dixon po chwili przesłuchiwania się owym dźwiękom roześmiała się.
- Ktoś tam się nieźle bawi - Powiedziała wśród swych śmiechów - Jak myślisz, to może być któryś z naszych towarzyszy, który ci wygląda na takiego, co by panienkę do siebie sprosił?
- Nie wiem… - Odparła cicho Melody - Ale… może… "Doc" to chyba pies na baby co? - Powiedziała i w końcu parsknęła, a Elizabeth razem z nią.
- No raczej nie Arthur - Mówiła ciągle śmiechem dziewczyna.

Gdy po krótkiej chwili się uspokoiła, zapytała koleżanki.
- Pomożesz teraz ty mi z plecami? O ile to nie będzie dla ciebie bolesne?
- No… ok… - Powiedziała dziewczyna, i po paru niemal cyrkowych numerach(w trakcie których nie chciała wychodzić z wody poniżej pasa, a dłonią przysłaniała piersi), ona siedziała za Elizabeth lekko bokiem, i zaczęła myć jej plecy. Choć można było wyraźnie wyczuć, iż jedną ręką była zawsze niżej, niż drugą.
- A co z włosami? - Spytała w pewnym momencie "ognistą".
- Miałam to zrobić sama, ale jeżeli jesteś chętna i nie sprawia ci to kłopoty, to śmiało. Zawsze to jakieś urozmaicenie codzienności - Zachichotała Elizabeth - Tak w ogóle co ty taka wstydliwa jesteś? Rozumiem plecy, nie chciałaś tego pokazywać, ale… tu zasłaniasz, tu się chowasz. Przecież nie masz nic więcej co ja bym miała i na odwrót - Ponownie zachichotała, gdy ręce Melody łaskotały ją za uchem przy myciu włosów.
- Ummm… no wiesz… tak zostałam wychowana. U nas nikt nie biegał na golasa, czy w połowie, i no… uhhhh… - Na końcu wypowiedzi Melody jęknęła - Może jednak dokończ te mycie włosów sama, przepraszam… trochę mnie boli - Cofnęła swoje łapki od głowy Elizabeth, ale i po chwili zaczęła oblewać trochę jej plecy wodą nabieraną w dłonie.
- Rozumiem. U nas było nieco inaczej… a i inne sytuacje spowodowały, że jestem jaka jestem - "Ognistej" przyjemnie było, gdy Gregory polewała jej plecy wodą, ale nie chciała jej nadwyrężać. Odwróciła się więc przodem do niej i zaczęła myć swoje włosy.
- Jeżeli ci przeszkadza to mogę wrócić do swojej bali - Powiedziała z uśmiechem na twarzy i puściła oczko, nie spuszczając z niej wzroku.
- Jak już siedzisz, to siedź, tam się najwyżej opłukamy, nie ma mydlin… - Powiedziała Melody, zanurzona po szyję w wodzie, kolanami tuż przy brodzie. Siedziała tak, przycupnięta na drugim końcu bali, starając się zajmować jak najmniej miejsca?

A wtedy też, odgłosy miłosne z jakiegoś pokoju, przybrały na sile. Melody schowała zaś zaczerwienioną twarz za kolankami…

- Czy mi się zdaje, czy ty jeszcze nie… - Powiedziała dosyć cicho i delikatnie, bez szyderstwa, czy śmiechu w głosie - No wiesz…
Melody zamrugała ślipkami. A potem potrząsnęła głową.
- Nie noooo, co ty… taaak… - Powiedziała i zaśmiała się cała czerwona, choć nadal skrywająca za własnymi kolanami. I ochlapała Elizabeth wodą.
- Hej, pipko! - Krzyknęła oblana dziewczyna, po czym odwdzięczyła się tym samym - Skoro tak, to czemu twoja twarz ma kolor dojrzałego pomidora? Odsłon trochę tej twarzy - Śmiejąca się Dixon stopą, próbowała odsunąć kolano dziewczyny od jej twarzy.
- No… ej… co… - Wymruczała Melody, ale trochę pokazała więcej swojej twarzy… i jęzorek do Elizabeth.
- To ja mogę się spytać "co" - "ognista" na widok jęzorka znowu chlapnęła wodą - O co tu chodzi młoda? Peszysz się jak nastolatka - Zaśmiała się, po czym lekko wynurzyła się z wody.
- Nogi drętwieją od tej pozycji.
- To ymmm ty tu, a ja tu? - Powiedziała Gregory, i pokazała, jak mogą obie leżeć w bali, z nogami obok siebie, choć nadal zwrócone twarzami.
- Niech będzie - Przytaknęła Elizabeth sadowiąc się tak jak pokazała jej koleżanka - Będziesz miała bliżej do wymasowania mi… "szwaj"? - Zaśmiała się w głos, a Melody uniosła brwi.
- Najpierw se je porządnie wyszoruj szczotą, potem pogadamy - Parsknęła dziewczyna, a Elizabeth razem z nią.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 07-07-2022, 11:17   #115
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Bywały konwersacje pobudzające, zmuszające do wysilenia szarych komórek i mentalnej rozgrzewki, ale pech chciał, że Wesa na taką nie trafił. Tragarze, ludzie (delikatnie mówiąc) prości, zapewnili jednak dosyć cenne informacje o lokalnej polityce i podziale ziem. Szejeni i Kanza nie należeli do bardziej wojowniczych plemion, ale Nahelewesa nie łudził się, że ewentualny kontakt odbędzie się w atmosferze przyjaźni i współpracy. Tyle dobrego jednak, że dyplomacji w przypadku natknięcia się na autochtonów tych stron nie musieli z góry skreślać. Co się ceniło.

- A wy jak dogadujecie się z innymi plemionami? - Ripostował Wesa, mimo uszu puszczając komentarze o "dymkach" i inszych takich. - Z Germanami, z Latynosami, ze Skandynawami?

- Eee - inteligentna odpowiedź uleciała z ust tragarzy.

- My też się teraz dogadujemy, prawda? Indianie mówią po angielsku, jak widać.

- No widać, widać - przytaknął Thomas.

- Za pomoc i informacje dziękuję - Czirokez nie zapomniał o manierach. - Miłego dnia życzę.

I zostawił tragarzy samym sobie, chroniąc własne szare komórki przed obumarciem, które bez wątpienia nastąpiłoby przy dłuższej rozmowie.


***


Resztę kompanii zdołał znaleźć nader prędko, zauważając wierzchowce przywiązane przed saloonem. Mało przyjazne powitanie przez innych gości przybytku nie zrobiła na Wesie zbytniego wrażenia - ot, kwestia przyzwyczajenia. Wślizgnął się na odsunięte przez Oppenheimera krzesło, ze zdziwieniem lekko rysującym się na twarzy. Nie spodziewał się aż takiego wstawiennictwa ze strony szubienicznika, ale Czirokez nie odezwał się na ten temat nic, a nic. Dobra cywilizacji, w postaci ciepłego posiłku i jeszcze cieplejszej kąpieli chwilowo zaprzątały mu głowę. Zamówił więc i jedno, i drugie, wysupłując gotówkę z kieszeni, darując sobie jakikolwiek alkohol, za którym przepadał słabo. Rozmowy na temat dalszej drogi musiały poczekać, a że Wesa nie był wielkim wielbicielem tak zwanej "gadki-szmatki", pałaszował tylko obiad w najlepsze.

Kąpiel była przyjemna. Wyciągnięty w balii Wesa mruczał niczym kot, na cześć którego był nazwany, delektując się ciepłem wdzierającym się wszędzie. Czirokez porządnie wyszorował każdy cal ciała, po raz kolejny utwierdzając się w przekonaniu o wyższości "sztucznych" kąpieli nad naturalnymi, bo choć lubił pluskać się w rzekach, strumykach i innych akwenach wodnych, to nic nie dorównywało ciepłym kąpielom z mydłem. Nie dość, że zmywały cały brud, to do tego rozluźniały mięśnie. Luksus relaksu był rzadki i, gdy tylko nadarzała się doń okazja, trzeba było czerpać zeń garściami. Co Wesa właśnie czynił.
 
Aro jest offline  
Stary 07-07-2022, 20:51   #116
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
W Saloonie nastał czas… kąpieli. W wielu pokojach na piętrze, liczne towarzystwo pluskało się w wodzie, zmywając z siebie kurz i trudy ostatniej podróży.

Ciepła(albo i nie) woda, mydełko, ręcznik. Tak, chwilowo było im dobrze. A jeśli doliczyć do tego i jakąś chętną panienkę, i to nie tylko do kąpieli… było bardzo dobrze.

~

O czym żaden z nich zaś jeszcze nie wiedział, do miasteczka przybył pewien zakapior ze swoją bandą… z której dwóch wisiało na pętlach.

Oczywiście go to wkurwiło.

I oczywiście ulice natychmiastowo opustoszały. A szeryf i jego zastępca byli martwi… milicja również chyba robiła w portki ze strachu.

Jack "Wolf" West i jego ludzie skierowali zaś rumaki do Saloonu.


- Um, um, pan West, w-w-witam… - Zaskomlał barman, na widok czterech typków wchodzących do jego przybytku. West w milczeniu omiótł jedynie spojrzeniem salę, i typka i dziadka, którzy wcześniej grali w karty z Jamesem… ci nieco pobledli. On zaś podszedł do lady, i od razu pojawiły się cztery kieliszki, i barman napełnił je trzęsącą się w dłoni flaszką whisky.

- Co się stało? - Warknął Jack.
- Pana… pana… ludzie… mieli za… zatarg z szeryfem… była strzelanina… szeryf i zastępca martwi…
- To kto ich powiesił? - Błysnęły złowrogo oczy rewolwerowca.
- Milicja… - Wysapał barman.

Zgrzytnęły zęby.

- Załatwimy go szefie? Powiesimy tu i teraz szefie? - Spytał jeden z ludzi "Wolfa" a barman pobladł kompletnie.
- Hmm… nie. Kto nam będzie whisky polewał… a Jimmy nie ma z tym nic wspólnego, co nie Jimmy? - Jack wyciągnął łapsko do barmana, i poklepał go po pysku.
- Nie… proszę pana… nic… a nic… - Odparł trzęsący się jak w febrze barman.
- Gdzie Cindy? - Burknął West.
- Ona… ona… ona…
- No?!
- Jest… do… góry… - Barman chyba zesrał się w gacie.
- Ma klienta? - Wycedził West, a biedny Jimmy pokiwał głową.
- Który pokój?
- Cz… cz… cztery… - Wyjąkał właściciel lokalu, po czym… zemdlał za kontuarem, padając na podłogę.
- Wypierdalać - "Wolf" warknął na dziadka i faceta przy stoliku, którzy baaaardzo szybko się z Saloonu ulotnili.

- Nożem w gardło - Jack splunął na leżącego za kontuarem barmana - I zmocz jakiś w jego krwi, i wciśnij mu w łapę - Zemdlał i sam się nadział…
- Jasne szefie - Padło wśród wrednych uśmieszków.

Po chwili barman był martwy.

- Idziemy… - "Wolf" ruszył na piętro pierwszy.

~

John "Doc" Taylor, miał jeden z lepszych numerków w swym życiu, gdy słodka Cindy podskakiwała na nim, w trakcie "ujeżdżania". Jej piersi lekko falowały, dziewczę ładnie pojękiwało, i wszystko było jak należy… i wszystko się nagle spierdoliło.

Drzwi pokoju ktoś wypieprzył z kopyta.

A do środka wpadło kilku facetów z rewolwerami w dłoniach, i mordem w oczach. Cindy krzyknęła ze strachu, "Doc" zakurwił… Cindy dostała z otwartej w twarz, i zleciała z Johna i z łóżka.

A John był nagi, nieuzbrojony, i ze sterczącym fiutem.

- Gadałem ci dziwko, jesteś tylko moja! - Ryknął jeden z nich. Pozostali zaś już dopadli "Doca", i zaczęli go okładać pięściami, a nawet i rękojeściami rewolwerów. Mężczyzna nie miał szans. Strzelać umiał, owszem. I to z różnych kalibrów. Doktorzyć też umiał, i to nieźle. Jeździć konno też… ale bić nie bardzo.

A broń Johna była daleko, dobre 3 metry od niego. Nie miał szans. I dostawał wycisk.

- Przeciągniemy cię po całym mieście skurwielu za koniem. Gołego. Nauczysz się wtedy kurwa paru rzeczy… - Warknął ich przywódca do "Doca". A Cindy płakała.
- Jack nie, proszę nie rób mu krzywdy…


~

Trzask wywalanych drzwi. Darcie ryja, piski panienki, jakieś zamieszanie, kurwienie Johna(?) Odgłosy jakby… walki?

Melody spojrzała na Elizabeth, Elizabeth na Melody.
- "Doc" ma kłopoty?? - Ranna dziewczyna zerwała się na równe nogi w bali, zapominając o swej nagości.

A Elizabeth, mimo kurwienia, uśmiechnęła się na bardzo króciutki moment, oglądając sobie towarzyszkę z góry do dołu… ta zaś opuściła już balię, i owinęła się szybko ręcznikiem. Założyła swój kapelusz, po czym chwyciła w prawą dłoń rewolwer, a w lewą obrzyna. Spojrzała na "Ognistą" z zaciętą miną, kiwając głową w stronę drzwi ich pokoju.

~

Oppenheimer wylegiwujący się w bali wody, również wszystko usłyszał. "Doc" miał kłopoty?

~

Wesa niemal zasypiał w miłej, ciepłej kąpieli, trochę tylko marszcząc na moment brwi na jakiś cholerny raban, ale co go to tam…

~

Drzemiący w swoim pokoju James… drzemał dalej. Był najedzony, wykąpany, i odpoczywał. Raz tylko coś burknął pod nosem na odgłosy, i drzemał dalej.


***

- No czekaj moment… kur… - Warknęła Elizabeth, ale Melody już wyszła na korytarz. Mokra, bosa, owinięta jedynie ręcznikiem, no ale z kapeluszem na głowie. I bronią w łapkach.

Napastnicy zostawili uchylone drzwi, i byli zajęci okładaniem "Doca". I żaden z kretynów nie pilnował ich pleców, zabawiając się wśród rechotów na całego z katowaniem golasa.

Panienka Gregory odchyliła nieco bardziej stópką drzwi, po czym weszła w próg pokoju z wycelowanymi w nich pukawkami.
- Nikt się kurwa nie rusza - Wycedziła.

Zbaranieli. No ale kto by nie zbaraniał, na widok dwóch półnagich, nieco jeszcze mokrych, uzbrojonych panienek, celujących w nich z licznych pukawek.






***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 08-07-2022, 13:11   #117
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Błoga cisza. Zanurzony w ciepłej wodzie Wesa leżał rozanielony, delektując się chwilą spokoju, lekko tylko żałując że prosta balia i jego wydłużona, kunia sylwetka kolidowały ze sobą, nie pozwalając mu zanurzyć się na całego. Siłą rzeczy więc, Czirokez musiał zadowolić się cokilkuminutowymi zmianami pozycji, by porządnie namoczyć każdy cal żylastego ciała, posiatkowanego dawno zagojonymi, srebrnymi bliznami. Świat prędko zszedł na drugi plan, gdy Wesa wyciągnął nogi i zjechał górnymi partiami pod wodę, pozwalając cieczy wedrzeć się do uszu. Ciśnienie w uszach wygłuszyło wszelkie inne dźwięki saloonu, pozwalając Wesie skupić się na własnym, miarowym oddechu. Pogrążony w tej specyficznej medytacji, z na wpół przymkniętymi powiekami, Nahelewesa nawet nie usłyszał rabanu i dźwięków, jakie zwiastowały problemy.

Dopiero huk wystrzałów wyrwał Wesę z transu. Wyuczone odruchy, pamięć mięśniowa i instynkty przejęły kontrolę, chłopak wystrzelił ku górze niczym sprężyna, rozchlapując wokół wodę. Od razu skoczył w stronę swojego dobytku, starannie złożonego na stoliku nieopodal. Chwyciwszy rewolwer w jedną dłoń, a nóż myśliwski w drugą, Czirokez przemknął szybko pod ścianę tuż przy drzwiach, nasłuchując i w napięciu czekając, czy aby ktoś nie miał w planach wedrzeć się do pokoju z jego kąpielą. Kolejne wystrzały. Wesa ścisnął mocniej broń, ale chwilowa cisza jaka nastała, sprawiła że przycisnął ucho do drzwi, nasłuchując ze wstrzymanym oddechem. Po chwili uchylił nawet wierzeję, wyłapując znajome głosy i równie znajome rytmy kroków w korytarzu. Zagrożenie chyba minęło i Wesa odetchnął, ubierając się na szybkiego. Zgarnął dobytek, nóż wsuwając do pochwy na udzie, a rewolwer dalej trzymając w dłoni. Odgarnął jeszcze mokre, klejące się nieprzyjemnie do skóry włosy z twarzy i wyłonił się z pokoju, kroki kierując ku źródłu całego rabanu.
 
Aro jest offline  
Stary 08-07-2022, 22:39   #118
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Elizabeth stojąca z lewej strony drzwi, celowała w dwóch typków po lewej.
- Zbyt gwałtowny ruch i kurwa macie przedziurawione dupska! - Krzyknęła "ognista" w stronę towarzystwa - Rzucić broń na podłogę.

Jahn jęknął... i spróbował odsunąć się od bandziorów. Z mizernym skutkiem.

Po pierwszym… szoku(?), i chwilowym niedowierzaniu, odwracanych powoli głów, jak i kowbojów w stronę obu półnagich pannic z rewolwerami w dłoniach, jeden z nich szybko odzyskał jęzor w gębie.

- Słuchajcie cipencje… - Zaczął "Wolf".

Podwójny huk obrzyna, i rewolweru, zagłuszył jego słowa. Melody trafiła z colta mówiącego typka w prawe płuco, i ramię, w którym trzymał rewolwer, a śrut obrzyna zrobił jatkę z gęby i częściowo torsu dwóch obok niego. Poprawiła i Elizabeth, trafiając środkowego gościa prosto w tors, oraz uraczyła z drugiego rewolweru tego obok niego.

"Wolf" padł jak długi na plecy… wystrzelił, ale niecelnie. Kula trafiła w ścianę o metr od "Ognistej". Pozostali również strzelali, choć raczej przedśmiertnie, w podłogę… raz było blisko głowy Johna, bardzo blisko.

Ale jeden z tych palantów, mimo postrzału, dał radę, nim Elizabeth nie walnęła do niego drugi raz.

Huk wystrzałów, rozbryzgi krwi, dym, wrzeszczący kowboje i dziwka. Po niecałych dwóch sekundach już po wszystkim. Czterech typów na podłodze…

Elizabeth poczuła jednak ból. Na jej lewym udzie pojawiła się dziura, z której zaczęła cieknąć krew. Dziewczyna widząc to, przeniosła ciężar ciała na zdrową nogę, po czym opierając się o futrynę drzwi, osunęła się na podłogę.
- Jebany pies mnie trafił - Powiedziała nie do końca wyraźnie, po czym parsknęła śmiechem na całe gardło.
- Ja pier… - Melody zerknęła na towarzyszkę, a potem na trupy…

- Ten pies dycha! - Powiedziała Gregory, po czym podbiegła do "Wolfa", który charcząc i zalewając się krwią, próbował lewą ręką sięgnąć po rewolwer w lewym holsterze. Przydeptała jego broń bosą stopą… a on złapał ją za kostkę u nogi.
- Ty su… - Dostał kolejną kulkę, tym razem prosto w serce, patrząc jej w twarz, i był już definitywnie martwy.

A naga dziwka w rogu pokoju, przycupnięta na podłodze, wciąż się darła.

- Zamknij tę mordę - Ranna warknęła na dziwkę, czy kto tam darł mordę - Albo ty też dostaniesz kulkę.

Dixon nacisnęła ręką na ranę, odkładając wcześniej rewolwer na deski, przy czym mocno zawyła. Drugą dłonią, która dalej trzymała broń, sprawdziła tył nogi i skrzywiła się nie czując dziury wylotowej, po czym znów się roześmiała.

- Ja pierdole, co za banda. Ty dziurawa, James dziurawy, John kulawy, ja teraz też będę. Arthur wygląda jakby już nie żył. Indiańcowi trzeba jeszcze coś zrobić dla kompletu - Mówiąc to chichrała się pod nosem - No i nie zapominajmy o jednym trupie, gdzieś przy torach na prerii.

Nagi "Doc" wśród tej kanonady, z obitą gębą i ciałem łypnął na swoje wybawicielki… a Cindy się dalej wydzierała.
John spróbował się podnieść i usiąść, ale kiepsko mu to wychodziło.

Melody podeszła do niej i jej dała z piąchy w gębę, a Cindy padła nietomna. Błoga cisza…

A Oppenheimer, z naprawdę dziwaczną miną, rewolwerem w lewej, a nożem w prawej, stoi w progu pokoju, wpatrując się w masakrę wewnątrz, leżącą w progu i ranną w nogę Elizabeth… i Melody, z nieco odsłoniętymi plecami, z dawnymi bliznami po ich biczowaniu.
- Co się stało? – zapytał półszeptem choć nie wiadomo czy pytanie było skierowane do rannej Elizabeth bo jak zahipnotyzowany wpatrywał się w okaleczone plecy Melody. Zimna po lodowatej kąpieli skóra zaczęła odzyskiwać ciepło.
- Chyba poszło o panienkę - Powiedziała Melody uśmiechając się przelotnie do Oppenheimera, po czym stawiając z gracją bose stópki między trupami i kałużami krwi, zbliżyła się do Johna, poruszając się po pokoju lekko na palcach.
- Żyjesz "Doc"? - Chwyciła go pod pachę, odrobinę prostując do pionu.
John potrząsnął głową.
- Żyję, żyję... dzięki.... - usiadł, po czym spojrzał na leżących. - Dobra robota... - powiedział. - Bardzo dobra...
- Wpadli i zrobili awanturę o nią. - Wskazał na nieprzytomną Cindy. - A potem przeszli do działań. I złożyli mi parę nieprzyjemnych obietnic...
Zaczął się ubierać. Ktoś tam potrzebował pomocy, ale on już dosyć naparadował goły i bosy.
- Dziewczyna szefa... tego tam. - Wskazał na typa, którego dobiła Melody. - To znaczy on tak twierdził.
Arthur nawet nie drgnął, dalej gapiąc się na dzieło sztuki pozostawione na gładkiej skórze Melody. Zaschło mu w gardle, oddech przyśpieszył. Obrazy którymi karmił swój schorowany umysł, twarze mieszkańców Santo Domingo palonych żywcem w kościele, twarze martwych żołnierzy z Arkansas City i Marthy Farrens, zastąpiła wizja skrępowanej dziewczyny, gotowej by zostać wychłostaną. Oppenheimer zbladł. Nadludzkim wysiłkiem zdusił w sobie te myśli i przeniósł wzrok na postrzeloną nogę Elizabeth.
- Trzeba będzie to zdezynfekować. Pojdę po whisky – mruknął i nie czekając na odpowiedź ruszył korytarzem w kierunku schodów.
- No dobra... - John w spodniach i koszuli, bosy, podszedł do Elizabeth. - Położysz się na łóżku, zajmę się twoją nogą. Melody, pomożesz mi?
- No ale w naszym pokoju, nie? - Powiedziała panienka Gregory, podchodząc do Elizabeth - No i chyba powinniśmy się zbierać dosyć szybko z miasta? Szeryfa nie ma, no ale…
- Jeśli masz wóz, to możemy się zmyć stąd bardzo szybko... - Pokręcił głową. - Pech nas prześladuje. - Spojrzał na nogę Elizabeth. - Nie gwarantuję, że za godzinę będziesz w siodle.
Melody na słowa Johna, aż na niego spojrzała. A jej usteczka na moment przybrały formę poziomej kreseczki.
- Ruszamy za 10 minut - Powiedziała dosyć twardym(jak na nią) tonem - Teraz prowizorka, za miastem porządne łatanie.
- Nachalni adoratorzy? - Wesa wyrósł w progu jakby znikąd, ściskając rewolwer i ślizgając spojrzeniem po pomieszczeniu.
- Bandyci - odparł John. - Z szefem zazdrosnym o panienkę - dodał, wskazując głową Cindy, która stale leżała nieprzytomna i goła w kącie pokoju.
- Mhm - mruknął Czirokez w odpowiedzi. - Ona żyje?
John na moment zatrzymał spojrzenie na dziewczynie, będącej tematem tej wymiany zdań.
- Tak... - powiedział. Nie wdawał się w szczegóły i nie informował nikogo, że to Melody tak skutecznie uciszyła dziewczynę.
- To dobrze - Wesa przeniósł wzrok na trupy zbirów. - Przetrzepcie im kieszenie i weźcie broń. Zobaczę, czy nie ma ich więcej na zewnątrz.
- Pomóżcie mi przejść do mojego pokoju - Powiedziała do mężczyzn siedząca i krwawiąca na podłodze Elizabeth - I John, połataj mnie jak trzeba, rób co trzeba, abyśmy się stąd zabrali.
James właściwie dotarł niemal na sam koniec. W rozchełstanej koszuli i spodniach, bo tylko to zdołał na siebie zarzucić po tym, jak usłyszał sążnisty huk strzelby, wciąż trzymał w luźno opuszczonej ręce rewolwer, którego użyć nie miał okazji. Pokręcił głową
- Co z wami ludziska, aby nie można się było nawet wyspać w cywilizowanym miejscu - rzucił i pochylił się nad martwymi ciałami zbirów. Wesa miał dobry pomysł. Żal pozostawiać trupom cokolwiek, co przydać się im mogło.
- Jestem w trakcie - Burknęła Melody.
- To ja sprawdzę kieszenie tych…dżentelmenów - uśmiechnął się wrednie i przystąpił do plądrowania.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 09-07-2022, 07:25   #119
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
W głównej, pustej sali saloonu, Arthur usłyszał zaś po chwili płacz za ladą.
- Zabili go, zabili… - Lamentowała jakaś starsza kobieta(jego żona?), klęcząc przy trupie barmana, z dziurą po nożu w szyi. A sam barman, w otwartej dłoni, miał mały zakrwawiony nożyk.
Oppenheimer spojrzał na nożyk. Najwyraźniej bandyci w nieudolny sposób próbowali upozorować samobójstwo. Wdowa lamentowała, lecz szubienicznik przyglądał się tej scenie z zimną obojętnością. Ściągnął ze stolika czysty obrus a potem wrócił i przykrył ciało, by oszczędzić niewieście bolesnego widoku. Położył jej dłoń na ramieniu.
- Jeśli to dla pani jakieś pocieszenie, trupy morderców leżą na górze – powiedział cicho – Niestety mieli szczęście i zginęli zanim zdążyłem się z nimi bliżej poznać. Moja przyjaciółka w czasie strzelaniny została ranna i będę potrzebował whisky. Proszę zostać przy mężu, sam się obsłużę.


Elizabeth leżała na łóżku w pokoju dziewczyn, a Melody latała w tą i z powrotem, nadal tylko owinięta ręcznikiem. Przenosiła resztkę rzeczy Johna, który już opatrywał "Ognistą", jak i… zbierała pistolety pokonanych.
- Tam teraz są - Wskazała kciukiem właściwy pokój, pojawiającemu się ponownie na piętrze Arthurowi. A ten znowu miał widoki na jej plecki… i w sumie nie tylko na nie.
Arthur widząc Melody chciał zrobić tył w krok, wycofać z powrotem na schody. Nie zdążył. Zastygł jak posąg z butelką whisky w ręku. Starał się patrzeć wszędzie, byle nie na dziewczynę i jej apetycznie wijące się blizny znaczące skórę. Szramy oszałamiały jego zmysły, były niczym obietnica niezapomnianego bólu i rozkoszy. Dziewczyna eksponowała je lubieżnie. Całości tego niespotykanego piękna dopełniał jędrny dekolt i zaokrąglone biodra owinięte ciasno w ręcznik.
- Na miłość boską, Melody – wychrypiał – Załóż coś na siebie. W tym przybytku są mężczyźni.
- Dobrze panie Arthurze, już… - Uraczyła go lekkim uśmiechem, a on znalazł w sobie siłę by ją minąć i wejść do pokoju, gdzie doktor już zajmował się Elizabeth… również owiniętą tylko ręcznikiem. Odkręcił butelczynę i podał „Ognistej” by mogła się znieczulić.
- Dzięki Arthur - Powiedziała Dixon biorąc butelek w dłoń, z której wypiła duszkiem kilka łyków dla zaburzenia zmysłów, a później oddała butelkę Johnowi - Działaj.
- Czterech bandziorów, więc zapewne cztery konie - powiedział John. - Zaboli, więc przygryź... - Podał jej złożony na cztery kawałek miękkiej skóry. - Poczekał, aż dziewczyna wykona polecenie, po czym chlusnął wysokoprocentową whisky na kawałek szmatki i przetarł okolice rany. Ta zawyła i wygieła się jak kot do tyłu, wpijając palce w do niedawna czystą pościel.
- W razie czego powieziemy cię między końmi, nie musisz się przejmować - "pocieszył" dziewczynę.
Wolał nie uprzedzać, że podczas wyciągania kuli będzie jeszcze "ciekawiej".
- Daj tę flaszkę - Wyskrzeczała Elizabeth wyrywając butelkę "Docowi", gdy wyjęła z zębów kawałek skóry.
- W razie czego przytrzymaj mnie - Powiedziała do mało obecnego w tej sytuacji Arthura po czym ponownie zagryzła szczęką materiał dany przez Taylora. Doktor nie mógł wiedzieć, że ona doskonale wie z czym to się będzie zaraz wiązało i żadne pocieszanie tutaj na nic się zda.
- Słyszałaś, co powiedziała Melody? - John uśmiechnął się z przekąsem. - Ruszamy za parę minut i nie ma czasu na wyciąganie kuli. - Bandażujemy, jedziemy, a wieczorem ciąg dalszy operacji.
Uciął pas prześcieradła, na ranę przyłożył czystą szmatkę, a potem zaczął bandażować ranę.
Oppenheimer stał przy łożku gotowy był spełnić prośbę Elizabeth. Podobnie jak w przypadku Melody, szubienicznik starał się zerkać wszędzie byle nie na kobietę okrytą w kusy ręcznik. Nie sądził by ta miała na ciele kuszące blizny, ale wolał nie kusić losu. Wystarczy mu wrażeń jak na jeden dzień.
- Chcecie uciekać? Nie rozumiem dlaczego. Powinniśmy się trzymać planu Langforda. Część osób wyjeżdża, część zostaje tutaj i wsiada do pociągu.
- Też nie rozumiem, czemu Melody chce tak szybko opuścić miasto… ufff - Zawyła Elizabeth, gdy John bandażował jej nogę.
- Szeryf nie żyje, zastępca nie żyje. Nie wiemy czy to cała banda, i nie gra roli, że to… bandziory? A jak w końcu milicja ruszy tyłki, i tu przylezą, to powodzenia z negocjowaniem z setką miejscowych ćwoków z karabinami w łapach - Powiedziała Melody, wchodząc do pokoju, zgarniając swoje ubrania, i znikając za parawanem w rogu… przez który i tak było nieco widać zarysy jej sylwetki, gdy się szybko ubierała - A do pociągu zawsze można wsiąść w następnym miasteczku, w którym nie dokonaliśmy jatki w saloonie…
- Mimo wszystko jestem gotowy spróbować frau – odpowiedział spokojnie Oppenheimer odwrócony plecami do dziewczyny schowanej za parawanem – W końcu ustaliśmy jakieś konkrety, mamy potrzebne informacje. Nie chcę kolejny raz improwizować. Ale nie będę decydował sam. Zdam się na głos większości. Ja jestem za tym, żeby trzymać się planu herr Langforda. Herr Taylor? Elizabeth?
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 09-07-2022, 14:04   #120
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Dziwka żyje, jak mi się zdaje i może jak się obudzi, to powie ćwokom co tu zaszło. Taylor dostał łomot, a oni napadli na dwie kobiety i dostali za swoje. Proste. - James miał własny pogląd na tą sprawę. - Zaryzykowałbym tych ćwoków - kiwnął głową Oppenheimerowi.
Nie bardzo rozumiał dlaczego Melody panikuje, bo tylko tym James mógłby tłumaczyć nadmierny pośpiech dziewczyny na wyjazd z miasta.
- Może i ma trochę racji... - powiedział John. - Jeśli któryś z tych truposzy ma jakiegoś sympatyka wśród mieszkańców, to będziemy mieć kłopoty. A i tak może się zdarzyć, że jakiś milicjant z poczuciem władzy zechce nas tu przetrzymać... do całkowitego wyjaśnienia sprawy? I większe zadupie, tym większe... mniemanie mieszkańców o sobie i swej ważności.
- I jeszcze jedno... a nuż oni wolą najpierw strzelać, a potem pytać? - dodał. - Możemy zostać lokalnymi bohaterami, albo trafić do pudła za zabójstwo "niewinnych" kowbojów. Który z tych truposzy ma na czole wypisane "bandzior"?
- No dobrze. Tym razem zaufam waszej intuicji – stwierdził po zastanowieniu Arthur zwracając się do Johna i Melody. – Teraz przekonajcie pozostałych.
- No i jeszcze kto uwierzy dziwce… - Prychnęła Melody na słowa Jamesa zza parawanu.
- Na dole leży martwy barman. Nie przeżył spotkania z szumowinami – poinformował Oppenheimer – Wolałbym, żeby nam nie przypisywano cudzych zbrodni, a nasza ucieczka wzbudzi podejrzenia. Miej to na uwadze, frau.
Szubienicznik w końcu odważył się spojrzeń na Melody, licząc, że zdążyła już założyć bardziej odpowiedni strój.
- Z tłumem się nie dogadamy i nic nie przetłumaczymy. - Wesa odezwał się z oszczędnym wzruszeniem ramion ze swojego miejsca, które zajął po powrocie z prędkiego zwiadu.
- Jeszcze lepiej… też będzie na nasze konto… - Mruknęła Melody, wychodząc już ubrana kompletnie zza parawanu. - Nie wiem jak wy, ale ja się zmywam - Wzruszyła ramionkami, po czym zerknęła na Elizabeth, i zaczęła zbierać jej ubrania po pokoju.
- Proponowałbym iść po swoje rzeczy i pozwolić, by Elizabeth się ubrała - powiedział John.
- Byłabym wdzięczna - Odparła Dixon - Chociaż i tak niejeden z was widział to i owo przy tym ręczniku, to wolałabym nie latać przy was całkiem na golasa. Tym bardziej, że pewnie będzie mi potrzebna pomoc Melody.
Wesa tylko kiwnął głową i ruszył szykować się od odjazdu.
- Poczekam na zewnątrz - powiedział John, który i tak widział już więcej, niż pozostali - a potem pomogę ci zejść na parter.
Zabrał swoje rzeczy i wyszedł na korytarz.


Oppenheimer udał się bez słowa po swoje rzeczy do pokoju, a następnie po schodach zszedł na dół. Podszedł do baru, za którym leżał nieszczęsny trup barmana opłakiwany przez wdowę.
- To za whisky – szepnął i położył na blacie dwa dolary. Następnie wyszedł na zewnątrz by tam zaczekać na resztę towarzyszy.


Czekając, aż Elizabeth się przyodzieje, John zajrzał do sąsiedniego pokoju. Cindy przytomności nie odzyskała, ale oddychała. "Doc" nie zamierzał jej cucić. Przede wszystkim nie wiedział, jaka byłaby jej reakcja. No i chociaż nie dotarli do finału, nie zamierzał domagać się wypełnienia 'kontraktu' ani zwrotu części pieniędzy.
Przykrył dziewczynę prześcieradłem, zakrywając co ciekawsze fragmenty jej ciała, a potem wyszedł, zamykając drzwi.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172