Postój w Zelbad
Petra i Inez wędrowały tędy wcześniej dlatego też przeciągnęły marsz poprzedniego dnia gdyż wiedziały, że mogą nocować już w Zelbad, do którego dotarli długo po zmroku. Jednak nocleg w obrębie obszaru osady zawsze to lepsze niż nocowanie w lesie, na skałach czy gdzieś na trakcie. Nikt się nie spodziewał aż tak dużej karawany jednak mieszkańcy stanęli na wysokości zadania i nikt tej nocy nie spał pod gołym niebem. Większości przypadły miejsca noclegowe w szopach czy też w stodołach jednak na głowy nie padało i było sucho oraz ciepło.
Davandrell Zielony Liść razem z Golim i Magnusem trafiła nocleg w przytulnej niewielkiej choć bardzo przytulnej szopie. Po intensywnym dniu wypełnionym nieudaną pułapką i dłuższym niż zazwyczaj marszem nie marnowali więcej czasu wieczorem tylko niezwłocznie ułożyli się do snu. Ot taki najemniczy nawyk. Śpij kiedy tylko możesz i jedz kiedy tylko możesz. To się zawsze w dłuższym rozrachunku sprawdzało. Nie ustalali żadnych straż czy też czuwania na zmiany. Raz, że byli na w miarę bezpiecznym terenie osady, a dwa znali się zbyt dobrze i wiedzieli, że każdy z nich ma czujny sen i na pewno przynajmniej jedno z nich zawsze zdąży zareagować i w razie czego obudzić pozostałych. Sen był potrzebny wszystkim.
Rano wstali i udali się do karczmy na posiłek. Oczywiście zajęli jeden wspólny stół w najdalszym kącie gospody, plecami do ściany mając doskonały widok na drzwi wejściowe. Taki najemniczy nawyk, ale nie raz i nie dwa ratujący życie. Przy śniadaniu dyskutowali nad dalszymi pomysłami jak wykorzystać czas spędzony w osadzie i co dalej.
- Co sądzicie o pomyśle zapolowania na śnieżną panterę? - Zaczęła rozmowę elfka. Znali się zbyt dobrze, żeby nie przewidywała w dużej części jak ona przebiegnie iz góry mogła przewidzieć zdanie towarzyszy jednak postawiła na dyskusję, żeby ożywić nieco skwaszoną ostatnio atmosferę.
- Po ostatnim dość wątpliwym sukcesie nieudanej zasadzki na wilki nie wróżyłbym wielkich sukcesów. - Odezwał się milczący ostatnio Magnus. - Śnieżna pantera w pełni sił i w swoim naturalnym środowisku na terytorium, które dobrze zna jest znacznie poważniejszym i po wielokroć bardziej niebezpiecznym przeciwnikiem nawet niż wataha wilków. Uwierzcie mi na słowo, bo wiem co mówię.
Davandrell tylko potaknęła głową gdyż pokrywało się to z jej wiedzą na ten temat.
- Ja tam chętnie zająłbym się tymi rzekomymi rozbójnikami. Moim zdaniem to ważniejszy temat niż jakieś futro śnieżnej pantery. Raz, że można by zaprowadzić spokój w okolicy, a dwa, że prawdopodobnie można by się przy tym trochę obłowić w łupy. - Odezwał się krasnolud.
Davandrell wiedziała, że był głodny czynów i akcji tym bardziej po ostatnim niepowodzeniu w trakcie zasadzki.
- Myślę, że obie sprawy są nie potencjalnie podobnie trudne i niebezpieczne. My natomiast nie jesteśmy typowym zbrojnym oddziałem przygotowanym na wszelkie możliwe sytuacje, a jedynie karawaną osadników. - Wtrąciła swoje co nie co elfka. - Myślę, że warto poczekać na rozwój wypadków. Na pewno nie zamierzam się zgłaszać na ochotnika. Myślałam, że nam prowadzącym tę wyprawę spieszyło się żeby dotrzeć na miejsce. - Dodała.
Skończyli posiłek i wyszli zapoznać się z Zelbad.
Davandrell nie była pewna czy miała rację czy to był jedynie chwilowy osąd sytuacji, ale wyglądało to tak, jakby karawana rozdzieliła się na wiele małych grupek, z których każdy zajmował się jakimiś swoimi sprawami. W sumie było to chyba naturalne, choć wydawało jej się, że zaczęli się już jakoś tak integrować w trakcie tej wyprawy. Być może odniosła jednak mylne wrażenie.
- To jakieś inne propozycje? - zapytała elfka.
- Chyba widziałem to wczoraj wieczorem kramik krasnoluda. Natomiast gdzie kramik krasnoluda tam i towary dobrej jakości, plotki i informacje z pierwszej ręki oraz dobrej jakości trunki. Tym bardziej gdy krasnolud spotyka krasnoluda. - Rzekł Goli.
Nie mając ciekawszych rzeczy do roboty ruszyli zgodnie w kierunku, jaki wskazał krasnolud.