Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-07-2022, 11:47   #71
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Postój w Zelbad, pierwszy wieczór

Greta przyzwyczajona była do sypiania pod odkrytym niebem, ale oczywiście ceniła sobie przyjemności cywilizowanego życia. Wciąż nieufna wobec towarzyszy podróży i nieco już zmęczona gwarem wspólnej wyprawy, bez mrugnięcia okiem wniosła swoje sakwy do jednej z obór wspinając się na pachnący rozkosznie ziołami stryszek. Nie zwracając uwagi na beczące lękliwie owce pozgarniała rękami cienką już po długich miesiącach zimy warstwę siana i wprawnie uformowała z niej miękkie posłanie, które następnie przykryła jednym ze swoich wełnianych koców. Była już dobrze w połowie roboty, kiedy szczeble wiodącej na stryszek drabinki zaskrzypiały pod ciężarem ludzkiego ciała i ponad krawędzią kiepsko oheblowanych desek pojawiła się głowa jednego z eskortujących karawanę jegrów.

- To miejsce jest zajęte - rzuciła pozornie obojętnym głosem Greta, wciąż tkwiąc na czworakach, ale tak wyginając się w biodrach, aby miast jej ukrytych pod skórzanymi spodniami pośladków mężczyzna ujrzał w pierwszej kolejności pochwę z nożem - Dwoje się tu nie zmieści.

- Można spróbować - mruknął zachęcającym tonem górski strażnik, ale lodowcowy chłód ziejący z oczu Grety szybko wybił intruzowi z głowy dalsze zaloty. Kiedy pomstujący pod nosem żołdak wyszedł na zewnątrz, łuczniczka zawinęła się w drugi koc i ułożona na miękkim kobiercu siana, zasnęła w jednej chwili.


Zelbad, następnego dnia

Greta prała w pożyczonym od jednego z wieśniaków cembrze swoje ubrudzone błotem spodnie, kiedy Petra powitała ją zaproszeniem do wspólnego posiłku. W jukach łowczyni ukryty był jedynie owczy ser, czerstwy chleb, cebula i rzepa, toteż dziewczyna postanowiła nie odrzucać okazji do napełnienia brzucha za cudze srebro. Ugoszczona w góralskiej chacie, siadła w kącie na drewnianej ławie i poświęciła niemal całą swą uwagę misce ciepłej kaszy, rozmowy towarzyszy śledząc jednym uchem.

Przytyki kapłanki pod adresem miejscowych wierzeń zignorowała, świadoma tego jak bardzo kult Młotodzierżcy przylgnął do bogatych i sytych miast i jak niewielkim poparciem cieszył się w miejscach, gdzie ludzie każdego dnia musieli walczyć z bezlitosną naturą. Na wspomnienie górskich panter zaczęła nieco wolniej przeżuwać znaleziony w kaszy kawałek słoniny, a kiedy rozmowa zeszła na rozbójników, łowczyni włożyła łyżkę do miski i chrząknęła znacząco.

- Prawda to, że o tej porze futro pantery ciągle jeszcze jest gęste i grube - przytaknęła posyłając spojrzenie w stronę Laury - Wszelako pantera to nie wilk, którego łacno spłoszyć. Będzie bronić swojego rewiru, a wielkie koty to wielkie ryzyko polowania. Potrafią wspinać się na drzewa i walczą też pazurami, gdy wilk kładzie wszystko na swe zęby. I ciągle jeszcze doskwiera im głód po zimie. Wybierać się na nie bez ważkiej potrzeby byłoby… nierozsądne.

Greta urwała na chwilę czekając, aż jej słowa zapadną w umysły biesiadników.

- Jeśli zaś rzecz idzie o górskich zbójów, nie raz i nie dwa słyszałam w twierdzy opowieści wędrownych dziadów o niesłusznie wygnanych z miast banitach, o niespełnionej miłości, zemście złego pana, męstwie i dobrych sercach rozbójników, którzy łupią jeno bogaczy, a dzielą się z chłopami - zaczęła mówić po krótkiej chwili milczenia - Różniste one, wszelako wszystkie je łączy jedno. Łeż ubrany w piękne słówka. Zbóje to rzezimieszki bez cienia litości, gotowi łupić każdego, choćby i staruszkę wysłaną po chrust. Nie przepuszczą pojmanej dziewce, puszczą za to z dymem chałupę tego, kto im nie wystawi za próg ostatniego kubka mleka. Mordercy i złodzieje, a wieść niesie, że wielu z nich hołd oddaje bogom, których miano lękam się wymówić. Rzeknę tedy, że choć polowanie na panterę kiepskim mi się jawi pomysłem, to poszukiwania tych zbójów jeszcze mniej mi przypadły do gustu.

Tyle powiedziawszy, Greta umilkła sięgając z powrotem po miskę w poczuciu spełnionego obowiązku. Obie przywódczynie karawany jawiły jej się coraz bardziej znudzonymi do granic rozsądku mieszczkami zawzięcie szukającymi co rusz nowej przygody, ale to one płaciły za wikt i opierunek najmitów. Łowczyni ostrzegła je na tyle, na ile pozwoliła jej odwaga i świadomość nikłej wartości jej własnego statusu.

Będzie jak zechce Taal.

Greta będzie bardzo niechętna obu pomysłom, ale obowiązek jest obowiązkiem. Jeśli Petra się uprze, łowczyni pójdzie razem z nią jako obstawa. Dodatkowo Greta weźmie udział w sigmaryckim obrządku, ale wcześniej, zaraz po posiłku, złoży niewielką ofiarę z jadła pod rzeźbą Taala.

Aha, te dwa upolowane świstaki, które jeszcze nosi w plecaku odda właścicielowi obórki, w której spała. Będzie jeszcze okazja na upolowania nowego poczęstunku dla Goliego!

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online  
Stary 08-07-2022, 11:56   #72
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Postój w Zelbad, pierwszy wieczór

Miło było po kilku dniach niewygodnej podróży, dotrzeć do kolebki cywilizacji. Wioska Zelbad była mała i niezbyt dostatnia, ale lepsze to, niż spać pod gołym niebem w ulewę. Podziękowawszy, medyczka grzecznie odmówiła Petrze i Ines zaproszenie od izby z łóżkami. Wolała zostać ze swoimi ludźmi, mimo nalegań Lenarda by odpoczęła w dogodniejszym miejscu. Melissa i jej ludzie ulokowali się w jednej z udostępnionych przez gospodarzy obór, na stryszku pełnym siana. Po rozłożeniu kocy, zrobiło się tam całkiem przytulnie. Melissa, Andrea i służąca Olga położyły się razem, by nawzajem się grzać w tą chłodną noc. Otulone słomą, trzy kobiety, spały całkiem dobrze. Krople deszczu rytmicznie bębniły w dach i jednostajny dźwięk szybko uśpił uzdrowicielkę. Mężczyźni czuwali na zmianę przy swojej patronce, a Hugo, ze swoją paskudną gębą, dopilnował, żeby nikt karawany im się nie naprzykrzał.

Zelbad, następnego dnia

Medyczka chętnie skorzystała z zaproszenia na śniadanie ze strony Petry. Zabrała ze sobą Andrę. I kiedy obie siedziały przy wspólnym stole z resztą towarzystwa, jedząc parującą kaszę, przysłuchiwała się burzliwej wymianie zdań towarzyszek. Po chwili sama zabrała głos.
- Zanim zamieszkałam z wujem w Bechafen, mieszkałam z ojcem na wsi. Zdarzało się, że tacy rozbójnicy niepokoili mieszkańców. Nic dobrego nigdy nie przyniosły ich wypady do naszej osady. Mieliśmy szczęście jak przyszli tylko kraść, ale zazwyczaj na tym się nie kończyło. Zgadzam się z Gretą, że pomysł by ich zaprosić do naszej grupy, jest bardzo ryzykowny, by nie powiedzieć wprost, głupi. Chcesz narazić, Petro tych wszystkich ludzi? Co do wyprawy na pantery, to nie jestem biegła na tyle w wiedzy o górskich zwierzętach, więc w tej sprawie również będę polegać na zdaniu Grety. Wiesz, że bardzo cię lubię i cenię, Petro, ale ta wyprawa to nie jest wycieczka krajoznawcza czy inny piknik. Jesteście z Inez odpowiedzialne za tych wszystkich ludzi. Mało nam wilków na karku? Ale zrobisz co będziesz chciała, w końcu ty tu dowodzisz. W każdym razie ja zostanę z Inez w wiosce. Ani w tropieniu ani w polowaniu na pantery wam się nie przydam, tylko bym zawadzała, a iśc do jamy rozbójników ani mi się widzi. Natomiast, bardzo chętnie będę ci towarzyszyła, Inez, w poszukiwaniu ziół. - Zwróciła się do drugiej przedstawicielki szlachcica. - Chętnie nauczę się czegoś nowego, a i przyda mi się uzupełnić zapas moich leków o lecznicze rośliny. Dla bezpieczeństwa pójdziemy z moją obstawą. Co ty na to, moja droga?

Tymczasem ochroniarze Melissy zajęli się czyszczeniem broni, i konserwacją swoich pancerzy. Za wyjątkiem Lenarda, który asystował swojej pani przy śniadaniu i Wilhelma, który zaprosiła na śniadanie i spacer Olgę wraz z psem Brunem. Natomiast dwoje służących medyczki zajęli się praniem i koniem.

Po posiłku, Melissa udała się do kapliczki. Miała zamiar oczywiście brać udział w nabożeństwie, bardziej ze względu na Yvonne, niż na jakieś szczególne oddanie kultowi Sigmara. Młoda kobieta wychowała się na wsi i jej sercu bliżsi byli bogowie natury, a z racji profesji, którą się parała również Pani Miłosierdzia. Toteż złożyła ofiary i odmówiła dziękczynną modlitwę przy ołtarzykach Taala, Rhyii i Shallyii. Wychodząc z kapliczki, prawie zderzyła się z Gretą. Skorzystała więc z okazji i zapytała łowczynię, o lekcje łucznictwa.
- Sama widziałaś, że nie najlepiej sobie radzę z łukiem, choć przynajmniej wiem za jaki koniec trzymać. - Zażartowała by przełamać pierwsze lody. Nie miała za bardzo okazji jeszcze rozmawiać z tropicielką. - Chciałabym być bardziej przydatna i następnym razem lepiej wesprzeć was w walce. Im wyżej w góry, tym niebezpieczniej, nie chcę zawadzać. Była bym ci niezmiernie wdzięczna, Greto, jeżeli byś mnie poduczyła.

Medyczka nie chciała się narzucać i liczyła z odmową. Jak dotąd, Greta trzymała się raczej na uboczu reszty towarzystwa, Może za wyjątkiem krasnoluda z grupy Davandrell. Dlatego też starał się być miła i zachowywać przyjaźnie. Zauważyła już wcześniej, przy opatrywaniu łuczniczki, że Greta, nie lubi jak się ją dotyka, co rodziło pewne podejrzenia co do przeszłości kobiety. Melissa spotkała się już z takim zachowaniem podczas swojej praktyki medycznej. Starała się więc dać Grecie przestrzeń podczas tej rozmowy.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...

Ostatnio edytowane przez Lua Nova : 08-07-2022 o 12:08.
Lua Nova jest offline  
Stary 08-07-2022, 12:43   #73
Highlander
 
Connor's Avatar
 
Reputacja: 1 Connor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputację
Postój w Zelbad

Petra i Inez wędrowały tędy wcześniej dlatego też przeciągnęły marsz poprzedniego dnia gdyż wiedziały, że mogą nocować już w Zelbad, do którego dotarli długo po zmroku. Jednak nocleg w obrębie obszaru osady zawsze to lepsze niż nocowanie w lesie, na skałach czy gdzieś na trakcie. Nikt się nie spodziewał aż tak dużej karawany jednak mieszkańcy stanęli na wysokości zadania i nikt tej nocy nie spał pod gołym niebem. Większości przypadły miejsca noclegowe w szopach czy też w stodołach jednak na głowy nie padało i było sucho oraz ciepło.

Davandrell Zielony Liść razem z Golim i Magnusem trafiła nocleg w przytulnej niewielkiej choć bardzo przytulnej szopie. Po intensywnym dniu wypełnionym nieudaną pułapką i dłuższym niż zazwyczaj marszem nie marnowali więcej czasu wieczorem tylko niezwłocznie ułożyli się do snu. Ot taki najemniczy nawyk. Śpij kiedy tylko możesz i jedz kiedy tylko możesz. To się zawsze w dłuższym rozrachunku sprawdzało. Nie ustalali żadnych straż czy też czuwania na zmiany. Raz, że byli na w miarę bezpiecznym terenie osady, a dwa znali się zbyt dobrze i wiedzieli, że każdy z nich ma czujny sen i na pewno przynajmniej jedno z nich zawsze zdąży zareagować i w razie czego obudzić pozostałych. Sen był potrzebny wszystkim.

Rano wstali i udali się do karczmy na posiłek. Oczywiście zajęli jeden wspólny stół w najdalszym kącie gospody, plecami do ściany mając doskonały widok na drzwi wejściowe. Taki najemniczy nawyk, ale nie raz i nie dwa ratujący życie. Przy śniadaniu dyskutowali nad dalszymi pomysłami jak wykorzystać czas spędzony w osadzie i co dalej.
- Co sądzicie o pomyśle zapolowania na śnieżną panterę? - Zaczęła rozmowę elfka. Znali się zbyt dobrze, żeby nie przewidywała w dużej części jak ona przebiegnie iz góry mogła przewidzieć zdanie towarzyszy jednak postawiła na dyskusję, żeby ożywić nieco skwaszoną ostatnio atmosferę.
- Po ostatnim dość wątpliwym sukcesie nieudanej zasadzki na wilki nie wróżyłbym wielkich sukcesów. - Odezwał się milczący ostatnio Magnus. - Śnieżna pantera w pełni sił i w swoim naturalnym środowisku na terytorium, które dobrze zna jest znacznie poważniejszym i po wielokroć bardziej niebezpiecznym przeciwnikiem nawet niż wataha wilków. Uwierzcie mi na słowo, bo wiem co mówię.

Davandrell tylko potaknęła głową gdyż pokrywało się to z jej wiedzą na ten temat.
- Ja tam chętnie zająłbym się tymi rzekomymi rozbójnikami. Moim zdaniem to ważniejszy temat niż jakieś futro śnieżnej pantery. Raz, że można by zaprowadzić spokój w okolicy, a dwa, że prawdopodobnie można by się przy tym trochę obłowić w łupy. - Odezwał się krasnolud.
Davandrell wiedziała, że był głodny czynów i akcji tym bardziej po ostatnim niepowodzeniu w trakcie zasadzki.
- Myślę, że obie sprawy są nie potencjalnie podobnie trudne i niebezpieczne. My natomiast nie jesteśmy typowym zbrojnym oddziałem przygotowanym na wszelkie możliwe sytuacje, a jedynie karawaną osadników. - Wtrąciła swoje co nie co elfka. - Myślę, że warto poczekać na rozwój wypadków. Na pewno nie zamierzam się zgłaszać na ochotnika. Myślałam, że nam prowadzącym tę wyprawę spieszyło się żeby dotrzeć na miejsce. - Dodała.

Skończyli posiłek i wyszli zapoznać się z Zelbad.
Davandrell nie była pewna czy miała rację czy to był jedynie chwilowy osąd sytuacji, ale wyglądało to tak, jakby karawana rozdzieliła się na wiele małych grupek, z których każdy zajmował się jakimiś swoimi sprawami. W sumie było to chyba naturalne, choć wydawało jej się, że zaczęli się już jakoś tak integrować w trakcie tej wyprawy. Być może odniosła jednak mylne wrażenie.
- To jakieś inne propozycje? - zapytała elfka.
- Chyba widziałem to wczoraj wieczorem kramik krasnoluda. Natomiast gdzie kramik krasnoluda tam i towary dobrej jakości, plotki i informacje z pierwszej ręki oraz dobrej jakości trunki. Tym bardziej gdy krasnolud spotyka krasnoluda. - Rzekł Goli.
Nie mając ciekawszych rzeczy do roboty ruszyli zgodnie w kierunku, jaki wskazał krasnolud.
 
__________________
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku?
- Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma.
Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć.
Connor jest offline  
Stary 08-07-2022, 21:54   #74
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Zelbad, następnego dnia

Słowa medyceuszki nieco Gretę zbiły z tropu, ponieważ żująca ostatni skrawek słoniny łuczniczka myślami krążyła wokół szalonych pomysłów pani Petry.

- Cóż, skoro nalegacie, pani… - odbąknęła Greta mierząc Melissę podejrzliwym spojrzeniem. Nie dostrzegając niczego niepokojącego ani w zachowaniu kobiety ani przyjaznym wyrazie jej twarzy, koniec końców skinęła z aprobatą głową.

- Mus mi jednak rzec, żem nie jest cierpliwą i wyrozumiałą nauczycielką. Lecz jeśli chcecie… możemy postrzelać. Tylko widzi mi się, że dzisiaj nic z tego nie będzie, jeśli pani Petra uprze się na wycieczkę w głuszy. Da Taal, możemy ćwiczyć każdego wieczoru po rozbiciu obozu, dopóki nie dojedziemy do Bastionu.

Pozwalając sobie na zdawkowe kiwnięcie głową Greta odłączyła się od Melissy skręcając w stronę drewnianej rzeźby Taala.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online  
Stary 09-07-2022, 01:31   #75
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 17 - 2520.03.33; abt (2/8); południe > święto Pierwszego Kufla

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Zelbad - Steinwald; obozowisko karawany
Czas: 2520.03.33; Aubentag (2/8); południe
Warunki: ; na zewnątrz: jasno, umi.wiatr, deszcz, zimno



Wszyscy






https://media.istockphoto.com/photos...yCPPYP5UkLyTI=


- Pogoda jak pod psem. - burknęła Laura dorzucając kawałek mokrego drewna do ogniska. Wilgoć zasyczała w starciu z ogniem ale była na przegranej pozycji. Płomienie niechętnie owijały się wokół mokrego drewna ale wiadomo było, że w końcu odparują tą wilgoć swoim gorącem i pochłoną to drewno. Efektem zmagań tych dwóch żywiołów był dym i strzelanie mokrego drewna w ogniu. Ostateczny wynik tego starcia nie był do końca taki pewny bo wilgoć wciąż padała z góry. Deszczem. Dlatego każde drewno jakie wrzucano do każdego ogniska było tak mokre. Już samo rozpalenie ogniska nie było takie proste. Ale tu pomagały żary przewożone na wozach. Ten wagon obu szefowych szczególnie się do tego nadawał. I obie użyczały swojego żaru aby inni też mogli rozpalić swoje ogniska. Lub jak już im się udało rozpalić to pierwsze przy wagonie to inni brali płonące gałęzie jako zarzewie do własnych ognisk.

Tak, ta górska wiosna nie rozpieszczała swoją aurą. Odkąd karawana opuściła Zelbad pewnie niejeden podróżny z rozrzewnieniem wspominał przyjemne, suche ciepło wiejskiej chaty albo stodoły. Niestety teraz ten okruch cywilizacji jawił się jako niedościgły luksus. Trzeba było podróżować na własnych nogach w tej słocie i błocie. Często zmagając się z mgłą, deszczem i wiatrem. Nawet jak już nie było śniegu i lodu to ta górska kraina była bardzo niegościnna. Brakowało zwyczajowych przydrożnych karczm i wiosek jakie zwykle były rozmieszczone tak aby po jednym dniu podróży była szansa skryć się i ogrzać pod dachem. Tutaj jedynym dachem dysponowały obie szefowe w swoim wagonie. Ten podróżny dom na kołach sprawdzał się całkiem nieźle. Wewnątrz było sucho i ciepło jak w wiejskiej chacie. Nawet jeśli torchę ciasno a po drodze bujało i kolebało się wszystko. W chłopskich wozach można było co najwyżej rozbić brezent jako improwizowane zadaszenie. Ale nie było tam tak szczelnie i sucho jak w podróżnej budzie. I wiatr potrafił wcisnąć się pod każdą szczelinę albo i wiać na wylot. Chociaż i tak to chroniło przed deszczem i częścią słoty. Więc kto mógł to szukał schronienia podczas jazdy właśnie na tych chłopskich wozach. A i tak większość musiała maszerować na własnych nogach. Tu znów udogodnieniem były własne siodła. Ale tych było bardzo niewiele. Właściwie poza liderkami karawany to tylko medyczka i kapłanka miały swoje wierzchowce. Z czego Inez rzadko jechała w siodle preferując suche i ciepłe zacisze wagonu. Więc to zwykle Petra z grzbietu swojego wierzchowca kontrolowała sytuację w karawanie.

- Jak wyście tędy przeszli wcześniej? - Uta zagaiła trochę żartem a trochę na poważnie obie szefowe. Bo z całej wycieczki tylko one przebyły chociaż raz tą trasę. I to na piechotę bo ten wagon i konie to kupiły dopiero w Lenkster.

- Sama nie wiem. Jakoś dałyśmy radę. Szliśmy, szliśmy aż doszliśmy. Chociaż wtedy jeszcze śniegi leżały. Znaczy niżej niż teraz. I powietrze było suchsze. Tych deszczy i mgieł tyle nie było. Tylko wiatr. Zawsze tu wieje jakiś wiatr. - Petra odparła z zastanowieniem zerkając na swoją partnerkę. Żadna z nich nie sprawiała wrażenia muskularnego i odpornego na wszystko chojraka. I nawet nie próbowały udawać kogoś takiego. Chociaż o całkiem innych charakterach to obie wydawały się być przede wszystkim młodymi kobietami. Petra mogła sprawiać bardziej męskie wrażenie ale pewnie dzięki spodniom no i zdecydowanej postawie lidera. Przy niej Inez zdawała się wpasowywać w tradycyjny ubiór i zachowanie kobiety, zwłaszcza kobiety wykształconej i z dobrymi manierami. Łatwo było ją wziąć za szlachciankę chociaż jeszcze nie miała żadnego “von” przy nazwisku a papiery złożone w Lenkster dopiero zaczynały swoją biurokratyczną podróż. Więc jak górski hrabia ją mianował szlachcianką wydawało się to być jakby zatwierdzeniem stanu faktycznego. Petra tutaj o wiele mniej wpisywała się w schemat szlachty. Sprawiała raczej wrażenie jakiejś awanturniczki, najemniczki i podobnego elementu jaki często był uważany za podejrzany. Zwłaszcza na szlacheckich salonach. No ale fizycznie żadna z nich nie wyglądała na mocarza to pewnie właśnie dziwiło Utę, że jakoś musiały wcześniej przbyć tą samą drogę i to na piechotę i niekoniecznie przy lepszej pogodzie niż to czego doświadczali teraz.

- Tak, tu często wieje. Czasem tylko lżej lub mocniej. A śnieg jak pada ale bez wiatru to nawet jest bardzo ładnie i malowniczo. Nie tak jak teraz. - Inez poparła koleżankę. Siedziały na przewalonym pniu drzewa przy jakim zaparkował ich wagon. Na ten pień położyły koce aby nie siedzieć na mokrym a ponad rozpostarły płachtę aby było jakiekolwiek zadaszenie. Parę osób mogło usiąść obok siebie w tych w miarę wygodnych warunkach pozostali musieli siedzieć sobie na pniach i kamieniach albo na tyczkach rozpościerać własne koce jak ktoś miał. Częto nie zdążyły jeszcze wyschnąć po przemoczeniu w poprzednim dniu. Wszystko wydawało się teraz mokre albo wilgotne. Ubrania, buty, płaszcze, brezenty, koce jakie chroniły właścicieli przed aurą. Tak samo siodła, uprzeżę i wierzchowce. Pogoda nie oszczędzała niczego i nikogo. Ciepło i suchość ogrzanej chaty, gorący piec, suche posłanie, brak wiatru były obecnie tylko wspomnieniem i niedościgłym marzeniem.

- Dlatego kupiliśmy konie i wagon. Mam nadzieję, że wozy dadzą radę dalej pojechać. - Petra skwitowała to dorzucając kolejną mokrą gałąź do ognia. Ognisko sypnęło iskrami i zabujało się od tego ruchu. Po chwili rozległo się strzelanie wilgoci z nowego polana. Był środek dnia. Zatrzymali się na popas. Po obiedzie był plan ruszać dalej.

- Jak dobrze pójdzie jutro dotrzemy tam. To już niedaleko. Tylko najpierw trzeba sprawdzić ten potok co wam mówiłam. - liderka w spodniach wskazała nowym patykiem w dal. Na północy widać było wzgórza i jakby rozdroże doliny jaką maszerowali od Zelbad. Widać było jak na szczycie wzgórza jest pewna regularność. I wybija się pionowa kreska albo dwie. To było Steinwald. Opuszczona stanica zamieszkała prze dwie, gorliwe sigmarytki jakie spotkały w drodze do Lenkster. Osiedliły się tu pod koniec jesieni lub na początku zimy. Jakoś ją przetrwały. No a w międzyczasie postawiły sobie za cel odbudowanie tamtejszej świątyni Sigmara. Co dla tylko dwóch osób w ocenie obu liderek to było zadanie na lata. Ale te wieści bardzo podbudowały Yvonne. Nie mogła się doczekać kiedy tam dotrze i będzie mogła osobiście spotkać i podziękować tym dzielnym, wspaniałym kobietom tak wielkiej wiary w jej patrona. Tylko, że to najprędzej jutro. O ile sforsują strumień.

Poprzednio jak byli pieszo to znaleźli miejsce gdzie można było po kamieniach poskakać na drugą stronę. Ale wtedy wody było mniej niż teraz. No i dla wozów ta droga odpadała. Trzeba było znaleźć jakiś bród albo coś wymyślić aby przeprawić wozy na drugą stronę. Pod tym względem nawet dla obu przywódczyń ekspedycji był to teren dziewiczy bo poprzednio jak pokicali po kamieniach to poszli dalej ku Zelbad i Lenkster. Nie szukali żadnego brodu.

A pogoda odbijała się na zdrowiu i samopoczuciu wyprawy. Generalnie gdyby Ostlandczycy nie byli tacy uparci to kto wie czy w Zelbad nie zostałoby więcej niż dwa wozy. Bo zostały. W jednej rodzinie żona się rozchorowała i chcieli zostać na miejscu. Drudzy kręcili nosem jakby trudy podróży im były już nie w smak. A może to właśnie Zelbad im się spodobało na tyle, że woleli zostać na miejscu niż jechać dalej do jakiegoś odległego i nieznanego im Bastionu. Więc mieli pierwsze zauważalne straty liczebne, chociaż nie z powodu wilków, banitów, górskich panter czy pogody. Uszczuplona o dwa wozy karawana ruszyła po tamtym dniu odpoczynku dalej. I wciąż jechała kolejną doliną okoloną przez górskie żleby i szczyty powyżej. Na nich wciąż leżał śnieg ale w dolinach to już była wiosna. I ta słotna, górska wiosna też dawała się im we znaki.

- Melisso jak chcesz, to możemy przyjąć jednego z twoich chłopców pod dach. My jakoś się pomieścimy z Petrą na jednej pryczy albo będziemy spać na zmianę czy co. Ale druga by była wolna. - Inez zaproponowała gościnę jednemu z ochroniarzy cyruliczki. Wiadomo było, że obecnie naznośniejsze warunki były w wagonie obu liderek. A pogoda i trudne warunki bardzo dały się we znaki trójce braci jacy byli ochroniarzami panny Blitz. Początkowe prychanie i kichanie przeszło w ciągu tych paru słotnych dni w gorączkę i ogólne osłabienie. Obecnie doszło do takiego stanu, że niezbyt mogli pełnić swoje ochroniarskie obowiązki. Odpoczynek w suchym i ciepłym miejscu na pewno by im się przydał. Nie tylko im dlatego ta widoczna pionowa krecha wież dawnej stanicy tak wabiła spojrzenia odkąd tylko dzisiaj ją dostrzegli. Inez i Petra uprzedzały, że to głównie kamienne ściany i raczej nie będzie takich luksusów jak w Zelbad no ale i tak jakoś wszystkim kojarzyło się to z domem i odpoczynkiem.

Obie łowczynie nagród, służka Sigmara i Magnus też siąpili nosami, kichali, prychali i mieli lekką gorączkę no ale jeszcze nie rozwinęło się to w nic poważniejszego. Melissa, Davandrel i Petra były w nieco lepszym stanie. Czasem im się kichnęło ale właściwie to raczej dominowało znużenie psychiczne tą ponurą aurą rodem z późnej jesieni. Szefowa w spodniach straciła zwyczajową werwę i ochotę do żartów, zrobiła się bardziej milcząca i ponura. Greta, Goli i Olga nie odczuwali jakichś specjalnych przykrości, aura też miała ograniczony wpływ na ich samopoczucie. Może nie było ani pięknie ani wygodnie no ale nie było też tak źle. Właściwie to jedynie Inez wydawała się teraz podtrzymywać innych na duchu i mieć dobry humor. Jakby przejęła częściowo pałeczkę od nieco markotnej koleżanki. Może była od niej odporniejsza a może chodziło o to, że w przeciwieństwie do niej większość czasu nie spędzała w siodle tylko w suchym, ogrzanym wagonie. Sama kuszniczka już w Zelbad niezbyt miała powodu do radości bo nic nie szło po jej myśli.

Uta i Laura mimo gderania Grety wybrały się w góry po śnieżną panterę. Petra od razu zapowiedziała, że jak zdobędą skórkę to ona chętnie ją od nich odkupi. Obie łowczynie nagród nie zniechęciły się brakiem ochotników do towarzyszy na tą wyprawę, zabrały kogoś z miejscowych w roli przewodnika i we trójkę poszli w góry. Nie było ich przez większość dnia. Wróciły wraz z deszczem takim jak teraz padał. Górski, zimny, nieprzyjemny deszcz. Wtedy rozpadał się pod koniec dnia chociaż z tego co mówiły spodziewały się tego i zaczęły wracać do Zelbad wcześniej. Ot nie zdążyły i końcówkę przeszły już w deszczu.

Tropy pantery znalazły. Co je bardzo ucieszyło, że nie są to jakieś mrzonki i wymysły tubylców. I to całkiem świeże tropy. Nawet jakąś ogołoconą częściowo do kości świeżą padlinę ofiary górskiego kota. Co też uznały za dobry znak. No ale nie samą panterę. Tej nie udało im się spotkać. Niemniej wracały dobrej myśli. Tym razem nic z tego nie wyszło ale doszły do wniosku, że jak w okolicach Zelbad sa górskie koty to i pewnie w reszcie gór także. Ot jak na przypadkowy spacer po górach trzeba by mieć sporo szczęścia aby natrafić na taką panterę. Ale jakby miały parę dni a nie jeden i to szybciej zakończony bo deszcz zaczął padać to pewnie mogłyby się spróbować z taką panterą. Obiecały sobie, że jak będzie jeszcze jakiś postój czy inna okazja albo potem już w Bastionie to znów spróbują. No ale wtedy wróciły z pustymi rękami więc póki co Petra musiała się obejść smakiem z tym pięknym futrem górskiego kota.

Obie łowczynie nie zdążyły wrócić na mszę jaką odprawiła siostra Yvonne. Z powodu tego deszczu msza na otwartym powietrzu nie należała do najprzyjemniejszych. Ale kapłanka zdając sobie sprawę, że ma tylko jeden dzień i jedną szansę na odprawienie tej uroczystości chciała ją zrobić jak należy. A prośba Inez aby przesunąć mszę na końcówkę dnia zaowocowała właśnie tym, że odprawiano ją podczas deszczu. Mimo to stawiła się większość populacji Zelbad i karawaniarzy. Ci pierwsi w ogóle nie zwracali uwagi na deszcz bo tak rzadko jakiś kapłan ich odwiedzał aby pełnić posługę, że byli wręcz zachwyceni tym, że młoda kapłanka spełniła ich prośbę. Zaś z karawaniarzy spora część była już wcześniej wiernymi ze świątyni na Podzamczu to znali siostrę Yvonne jako swoją kapłankę więc też zdawali się ją szanować a nawet lubić. Poza tym mimo deszczu okazało się, że siostra Yvonne ma dar do opowiadania. I zaserwowała podczas mszy przypowieść o tym jak Sigmar pokonał strasznego wija jaki pustoszył tą kraina. Nikt, ani zacni rycerze, ani mężowie stanu, ani bandy najemników czy barbarzyńców nie ośmielili się ruszyć na tego strasznego potwora. Dopiero sam Sigmar przybył na jęki i lamenty poddanych. I osobiście zabił smoka swoim poświęconym po trzykroć młotem jaki otrzymał od krasnoludzkiego płatnerza Alaryka Szalonego za uratowanie ich króla. Do dziś ten święty młot stanowi jedną z insygniów władzy imperatorów i obecnie dzierży go nasz miłoświe panujący Karl Franz I. Ta legenda była znana i stanowiła jeden z mitów założycielskich Ostlandu. Tradycyjnie uważano, że właśnie dlatego Sigmar jest patronem wszystkich Ostlandczyków, i z miast i wsi, i uczonych i chłopów, i wojowników i rzemieślników. I nawet jak w danej sytuacji zwracano się do innych dobrych bogów to jednak zawsze gdzieś tak ogólnie na pierwszym miejscu stawiano Sigmara jaki przed mileniami uratował tą krainę przed strasznym potworem. Biorąc pod uwagę jak rozkład sił w tych patronach dominował w kapliczce górskiej wioski nie było aż takie dziwne, że kapłanka Sigmara wybrała właśnie taką a nie inną przypowieść na mszę.

Niemniej służka boża ze wschodnich kresów Ostlandu ładnie mówiła o zjednoczeniu i wspólnym przeciwstawieniu się złym mocom, przeciwnościom losu i wrogom Imperium. Dość wyraźnie zaznaczyła, że oczekuje od wiernych współpracy przy odbudowie tego kawałka Imperium jaki obecnie znów znamionował ród von Falkenhorstów i odnawiał ciągłość wspólnoty z resztą Imperium w tej górskiej krainie jaka obecnie była cywilizacyjną dziurą pomiędzy prowincjami. I karawaniarze i tubylcy pokiwali głowami pomimo deszczu i zdawało się, że ta przemowa młodej kapłanki ich przekonała. Gdy następnego dnia rano karawana pod wodzą obu wysłanniczek górskiego hrabiego ruszała dalej mieszkańcy Zelbad żegnali się z nimi całkiem przyjaźnie.

Zaś Melissa i Inez wyrobiły się wtedy akurat przed deszczem. Albo po prostu jak chodziły po okolicznych lasach i zboczach to miały bliżej niż trójka jaka wybrała się na górskie koty. W połączeniu z poranną prośbą Inez o przesunięcie mszy sprawiło, że na nią zdążyły.

- Muszę ci się przyznać, że zawsze korzystam z opinii mojego eksperta. - powiedziała do Melissy wyciągając z torby księgę. Nawet dała jej ją pooglądać i przejrzeć. To był zielnik. Z rysunkami i opisem w klasycznym różnych roślin oraz jaką część rośliny można do czego użyć. Okazało się, że z Inez też nie jest zawodową zielarką i do tej pory raczej korzystała z półproduktów od zielarzy do dalszej obróbki. Ale trochę z nudów jak utknęła na całą zimę w Bastionie zaczęła studiować ten zielnik. Ale raczej teoretycznie. Bo zimą w górach to jak mówiła można zbierać śnieg, lód albo wiatr. Dopiero jak wiosna przyszła i niedługo przed tym jak ruszyli ku Lenkster miała okazję popróbować nieco z praktyki tego zielnika. Już szło jej całkiem dobrze z grzybami i jagodami bo te uznała za najłatwiejsze do znalezienia i rozpoznania. Potrafiła już dość dobrze oszacować teren w jakim mogły się znajdować no ale za prawdziwą zielarkę to się jeszcze nie uważała. Też dopiero uczyła się tego fachu. I chętnie powitała koleżankę co żywiła podobne zainteresowania. Tamte poszukiwania oprócz trójki braci co stanowili ich eskortę to towarzyszyło im jeszcze kilku zbrojnych jakich Inez ze sobą zabrała.

Samych wilków więcej nie spotkali. Chociaż póki byli w Zelbad albo okolicy czasem słychać było ich wycie. Uta wysnuła stąd wniosek, że pewnie ową wilczą dolinę traktują jak swój rewir łowiecki bo dalej coś ich było słychać coraz rzadziej. Pytanie czy dalej będą grasować między Lenkster a Zelbad pozostawało bez odpowiedzi.

Petra zaś mimo ostrzeżeń koleżanek postanowiła jednak spróbować z tymi górskimi rozbójnikami. Z jednej strony miejscowi o nich wiedzieli ale się na nich nie skarżyli na takie numery jakie ze swojej przeszłości wyciągnęły Greta czy Melissa. Petra wzięła to za dobry znak, że nie są to jacyś krwiożerczy barbarzyńcy co atakują wszystko co się rusza i nawet babuszce co do lasu po chrust poszła nie przepuszczą. Albo działali w innym rejonie niż Zelbad, albo potrafili się sami wyżywić, albo było coś co mieszkańcy Zelbad im nie mówili. Więc była zdania, że warto spróbować ich odnaleźć i przekonać do współpracy aby zwerbować jako eskortę czy pomocników. I widocznie wierzyła, że będzie w stanie nad nimi zapanować.

- Nie mamy co wybrzydzać kochani. Teraz wilki nam siedzą na ogonie a kto wie co jeszcze nam się napatoczy? Orki, zwierzoludzie, ogry? Każdy łuk czy miecz wtedy jest na wagę złota. A wcale nie mamy ich tak dużo. Zapomnieliscie już jaki wielki oddział łuczników mogliśmy wysłać do zasadzki na wilki? A jakbyśmy mieli ich ze dwa czy trzy razy więcej? A tak to większość to chłopi i rzemieślnicy. A rabusie jak rabują to na trakcie czy gdzie indziej ale nie tam gdzie mieszkają. - Petra była zdecydowana dać owym zbójnikom szansę. Bo na tych górskich pustkowiach trudno było o inną bazę werbunkową. Liczyła, że obietnica żołdu i stabilnych posiłków w służbie górskiego hrabiego przekonają owych banitów do właściwego zachowania. W starciu z takim przeciwnikiem o jakim mówiła a było całkiem realne, że mogą spotkać kogoś takiego to była gotowa zaryzykować wzmocnienie karawany oddziałem zbrojnych. W końcu zwerbowali już gebirgsjaeger a ci też momentami mieli opinię górskich maruderów i zbójników. I faktycznie tak wyglądali ze swoimi zarośniętymi gębami i prostolinijnym zachowaniem. A jak dotąd nie sprawiali w karawanie kłopotu a nawet w roli zwiadowców sprawdzali się całkiem nieźle.

Ruszyła więc wtedy po śniadaniu z ludźmi Eryka i paroma tubylcami jako przewodnikami i pomocą w ewentualnych negocjacjach. Widząc jak bardzo trójka rozmówczyń tryska entuzjazmem na taki pomysł ani im nie proponowała udziału w wyprawie ani im nie dała takiego rozkazu pozwalając spędzić ten dzień postoju wedle uznania. Nie było ich większość dnia. Wrócili tuż przed zmierzchem. Dorwał ich ten sam deszcz przed jakim zdążyły umknąć do Zelbad Inez i Melissa i dopiero podczas mszy im się oberwało. Podobnie jak Uta i Laura dostały tylko początkiem tego deszczu. Tak wyprawa Petry wracała z dobrą godzinę czy dwie w tym deszczu moknąc i marznąć przy tym kompletnie. Wrócili w kiepskich nastrojach bo nie tylko aura im nie sprzyjała ale jeszcze w jaskini gdzie mieli być ci zbójnicy nikogo nie znaleźli. Znaczy poza starym obozowiskiem. Ci co tam obozowali dłuższy czas już się wynieśli a tubylcy z Zelbad nie mieli pojęcia gdzie. A jak mieli tylko jeden dzień do dyspozycji to podobnie jak z łowami na górskie pantery - nie bardzo było już czas ich szukać. Do tego jeszcze chmurzyło się jakby zbierało się na deszcz więc wrócili. No a ten deszcz faktycznie lunął. A jakby tego było mało wieczorem te dwie rodziny zgłosiły liderkom, że zostają w Zelbad. Może na jakiś czas a może na stałe. W każdym razie nie jadą dalej. Z tuzina wozów w jedną noc zrobiła się dziesiątka. To podkopało humor Petry do reszty. Nie dość, że nie udało jej się zwerbować kogoś do wzmocnienia ekspedycji to jeszcze liczebnie osłabła gdy odpadły z niej dwa wozy. Ale następnego dnia rano karawana ruszyła dalej, ku sercu gór, gotowa stawić czoła kolejnym przeciwnościom.

No a gdy znaleźli się w drodze los nie oszczędzał górskich podróżników. Pierwszego dnia wycieczki jeden młodziak z chłopskiej rodziny potknął się na tyle pechowo, że spadł z jadącego wozu a potem sturlał się po zboczu. Potłukł się i karawana musiała się zatrzymać a pechowego młodzieńca pozbierano i zaniesiono jako pacjenta do Melissy. A po obiedzie spotkali jakiegoś trapera czy myśliwego z łukiem jaki z zaciekawieniem obserwował ich przemarsz. Widocznie to była duża rzadkość aby widzieć tu tak liczne wycieczki obcych.

Drugiego dnia był Festag, dzień świątynny. Ale obie szefowe zdecydowały się opóźnić wyjazd o jeden symboliczny dzwon aby Yvonne mogła odprawić mszę. Bo w końcu był dzień świątynny jaki służył do oddawania czci dobrym bogom. Jednak ogólnie zdecydowały się jechać dalej. Przy południowym popasie jak kilku ludzi próbowało usunąć belkę aby zrobić miejsce na przejazd ta obsunęła się im z mokrych i zmarzniętych rąk i trochę ich potłukła. Znów trafili do Melissy jako pacjenci. Co prawda nie było to coś poważnego ale jednak przy rozbijaniu tego popasu musiała poświęcić czas i uwagę aby przeczyścić rany i zadrapania no a potem założyć im opatrunki. Za kilka dni powinny być po tym jedynie świeże blizny. No ale spora część karawany uznała to za zły omen i karę dobrych bogów, że się nie przestrzega dnia wolnego. A pod wieczór spotkali pastuchów ze stadem owiec. Byli niemniej zaciekawieni widokiem karawany jak wczoraj ten łucznik. Nawet mogli wymienić jakąś owcę na coś innego o co trudno było w górach. Obie liderki chętnie kupiły od nich kilka sztuk jakie potem powierzyły chłopom z karawany.

Zaś wczoraj z pół dnia nad doliną jaką jechali wisiała mgła. Znów doszło do wypadku. Jeden z woźniców nie zauważył skrytego w trawie pniaka czy jakiegoś progu i wozem grzmotnęło. Poza momentem zaskoczenia i przestrachu nic się nikomu nie stało. Prawie. Jakaś skrzynia czy beczka obluzowała się i przygniotła jego dorosłej córce stopę. Znów Melissa zyskała zajęcie i nowego pacjenta. Nawet było to nieco zabawne bo dziewczyna jeszcze nigdy nie była u cyrulika a już na pewno nigdy się żaden nie zajmował tylko nią. To nawet była całkiem dzielna pomimo boleści w spuchniętej kostce i stopie i z zafascynowaniem obserwowała z bliska zabiegi prawdziwej cyruliczki co się zajmowała tylko nią. A potem, po popasie, zwiadowcy znaleźli jakieś leżące w trawie rohatyny. Były mokre, brudne i nieźle zarośnięte świeżą trawą. Ale nadal wciąż dobre. Zastanawiali się potem do kolacji co one tam robiły? Pewnie je zgubił albo porzucił jakiś myśliwy. Pewnie jesienią skoro zdążyła wiosenna trawa tak porosnąć te kijaszki. Ale więcej nie wymyślili. To było wczoraj.

Dziś rano przed, w trakcie albo po śniadaniu kolejni pacjenci meldowali się u Melissy. Raczej nie byli w takim stanie co by wymagało czegoś więcej niż szybką kontrolę i zmianę opatrunków. Ten potłuczony pierwszego dnia młodzian to już właściwie nic mu nie było. Za to właśnie trójka jej ochroniarzy już gorączkowała i kaszlała na całego. A teraz, jak już znów się rozpadało i zatrzymali się na popas to widać było jakieś resztki kamiennych ścian. Niezbyt było wiadomo co to mogło kiedyś być bo sponad trawy i krzaków niewiele tego wystawało. Za to dla obu szefowych stanowiło niezły punkt orientacyjny bo za tymi ruinami miał być ten potok o jakim mówiły.

No i dziś był ostatni dzień Pflugzeit. Czyli święto krasnoludzkiego pierwszego kufla. I Goli mimo, że był jedynym krasnoludem w karawanie zamierzał uświęcić tradycję khazadów i otworzyć te beczki z tegorocznym piwem po które zasuwał z Lenkster aż do Risted i prawie spóźnił się a odjazd karawany. Sam Goli mógł być rad, że na tym końcu świata spotkał swojego krajana. Tamten zresztą też był nie mniej zaskoczony. Nie spodziewał się ani karawany ani tym bardziej jakiegoś pobratymca w tej zapomnianej przez krasnoludzkich bogów dziurze. On sam był też przypadkiem.

Wpakował się w obietnicę dostarczenia paczki do rąk własnych Alexowi z Zelbad. Wyraźnie to słyszał: "Alex z Zelbad". To miał być ktoś z gebirgsjaeger z Lenkster więc sprawa się wydawała dość prosta. Więc się zgodził. Po drodze mu było do Lenkster i też tam miał swoje sprawy. No ale okazało się, że owego Alexa z Zelbad nie ma w rejestrze na nowy sezon. Więc pewnie wciąż jest w tym Zelbad. Okazało się, że to jakaś wiocha w górach. No to sprawy się skomplikowały. Ale słowo jest słowo. Gotrikson wziął paczkę, i śmiało ruszył w góry. Niestety okazało się, że po tych górach pętaką się jakieś cholerne wilki. Całymi hordami! Pewnie by go wykończyły no ale prawie w ostatniej chwili przyszło mu na pomoc jakichś dwóch pastuchów co pochodniami i krzykami odpędziły wilki jakie już rozwaliły nogę krasnoluda i szykowały się to samo zrobić z jego gardłem. Sprawy więc skomplikowały się troszkę bardziej. No ale zaraz wyprostowały! Bo okazało się, że ci dwaj to są właśnie z Zelbad więc prawie dotarł na miejsce. I chyba ci dobrzy ludzie zanieśli go do swojej wiochy bo obudził się już na miejscu. No nic to, dzielny i wytrwały Gotrikson pomyślał, że odda tą paczkę jak jest na miejscu, wyzdrowieje i wróci do Lenskter. Ale sprawy się nieco bardziej skomplikowały.

Okazało się, że ten Alex to raczej ta Alex. Co bardzo zdumiało khazada. Bo takiej możliwości nie brał wcześniej pod uwagę. A imię rzeczywiście dość uniwersalne a nie przyszło mu do głowy pytać o to wcześniej. Cały czas było, tylko, że “Alex z Zelbad”. Ci z Zelbad też do końca nie byli pewni bo mieli jednego Alexa no ale on był ojciec, i rodzinę miał i nigdy nie był w Gebirgsjager. Więc chociaż “Alex” i “Zelbad” się zgadzało to reszta raczej nie.

No i była Alexandra jaką zwykle wołali Alex. Tak bardzo, że ona sama też już od dawna tak się przedstawiała i reagowała na to zdrobnienie. Trochę dziwna była bo zamiast szykować się chłopa znaleźć to w zeszłym sezonie poszła w niziny, do Lenkster właśnie. Potem wróciła przed zimą. A teraz znowu poszła. Ale nie do Lenskter tylko do tych zbójników. No i sprawy dla Gotriksona znów się skomplikowały. Bo słowo jest słowo a obiecał dostarczyć paczkę do rąk własnych. Więc jak się wykuruje do reszty pewnie ruszy na poszukiwania tych zbójników i Alex z Zelbad. Sam Goli niezbyt mógł mu pomóc bo jak rozmawiali to już było sporo po tym jak Petra z pieszymi wyjechała z Zelbad a potem jak wrócili mokrzy i zmarznieci to i tak się okazało, że ich nie znaleźli. Póki co Goli zamierzał wypić na jego cześć coś z tego nowego piwa skoro dzisiaj było święto krasnoludzkiego piwa. Tamten trunków nie miał bo ze swojego majątku miał tyle co na sobie. Poza toporem i pancerzem niewiele miał zbytku i to raczej on bazował na gościnie i dobroci mieszkańców Zelbad niewiele mając do zaoferowania w zamian. Dlatego tak ciepło się o nich wyrażał.


---



- Myślisz, że długo będzie tak padać? - Petra zagaiła Utę jaka zdawała się mieć talent do przepowiadania pogody. Milcząca zazwyczaj tropicielka chwile wpatrywała się ponure niebo z jakiego padał na ten zimny padół zimny deszcz non stop próbując zgasić ogniska. Ale póki dokładano nowych gałęzi, nawet mokrych, to na to się nie zanosiło. Po chwili dała znać, że na drugim końcu doliny się przejaśnia więc jest nadzieja, że deszcz nie będzie padał do zmierzchu.

- Trzeba rozpoznać strumień. Znaleźć przejście dla wozów na drugą stronę. Wezmę Eryka i jego ludzi. Ktoś jeszcze pisze się na wycieczkę? - niebieskowłosa w spodniach popatrzyła na pozostałych. Uta, Laura i Yvonne nie czuły się najlepiej to dały znać, że raczej wolałyby zostać przy ognisku. Szefowa pokiwała głową przyjmując to do wiadomości i popatrzyła na pozostałych. Póki nie było brodu nie było co ruszać wozami dalej. Ale jak żadnego nie znajdą to był niezły klops z przeprawieniem wozów na drugi brzeg. Dlatego Inez zostawała na miejscu jak nie było jeszcze pewne czy nie będą tu nocować.

- Poproszę w kuchni aby zrobili dla was coś dobrego. Coś ciepłego. Żeby czekało jak wrócicie. - Inez zachęciła ich aby im jakoś wynagrodzić to forsowanie się dla dobra całej karawany. Nawet Petra choć ostatnio coś chodziła markotna uśmiechnęła się do niej wesoło tak jak dawniej bywało znacznie częściej.

- O piękna pani! Dla takiej nagrody i uśmiechu na twym pięknym licu gotowam góry pokonać i morza przepłynąć! - zawołała dziarsko klękając na jedno kolano przed siedzącą na pniu koleżanką jakby była jakimś amantem z rycerskiego etosu. Złapała się za serce i ucałowała dłoń Inez do kompletu tej kompozycji rozbawiając ją do rozpuku. Zresztą i na innych twarach skupionych przy ognisku pojawiły się uśmiechy rozbawienia tym małym, żartobliwym skeczem.

- Dobrze to ja chyba też się skuszę. Może nie spadnę z siodła ani nic takiego. - powiedziała Yvonne zachęcona na tyle aby się zgłosić. I faktycznie z grzbieru wierzchowca łatwiej się podróżowało niż na wałsnych nogach. A z obecnego składu grupy zwiadowczej tylko Petra miała konia.

- O piękna pani, twa śmiałość i poświęcenie może konkurować tylko z twoją urodą i wcziękiem. - kuszniczka w spodniach dalej komediowała składając teraz hołd kolejnej pani jaka zdecydowała się dołączyć do grupy rozpoznawczej.


---



Mecha 17

Odporność terenowo - pogodowa (ODP + skille)


Melissa 35+10+10+10=65-20=45; rzut: https://orokos.com/roll/947322 46; 45-46=-1 > remis = mod 0; nie jest tak źle ale ostatecznie może być

Davandrel 35+10+10=55-20=35; rzut: https://orokos.com/roll/947323 41; 35-41=-6 > remis = mod 0; nie jest tak źle ale ostatecznie może być

Greta 40+10=50-20=30; rzut: https://orokos.com/roll/947324 6; 30-6=24 > ma.suk = mod 0; jakoś to będzie

Lenart, Will, Hektor rzut: 93 > sp.porażka = mod -25; poty i gorączka, b.silne przeziębienie

Magnus rzut: 74 > śr.porażka = mod -10; słaba gorączka i przeziębienie

Goli rzut: 21 > ma.suk = mod 0; jakoś to będzie

Petra rzut: 45 > remis = = mod 0; nie jest tak źle ale ostatecznie może być

Inez rzut: 13 > śr.sukces = mod 0; jest w porządku

Olga rzut: 26 > ma.sukces = mod 0; jakoś to będzie

Laura rzut: 61 > śr.porażka = mod -10; słaba gorączka i przeziębienie

Uta rzut: 79 > śr.porażka = mod -10; słaba gorączka i przeziębienie

Yvonne rzut: 55 > śr.porażka = mod -10; słaba gorączka i przeziębienie
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 10-07-2022, 10:55   #76
Highlander
 
Connor's Avatar
 
Reputacja: 1 Connor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputację
Na szlaku

Pogoda ich nie rozpieszczała, ale w końcu czegóż oczekiwać o tej porze roku wysoko w górach na górskim szlaku. Na pewno nie tego, że tak szybko odpadnie tak duża część karawany. Można się było tego spodziewać prędzej czy później jednak Davandrell jako elfka nigdy nie potrafiła zrozumieć mentalności ludzi, ich częstych zmian decyzji i słomianego zapału. Z jednej strony dla wyprawy to lepiej bo zostaje mniej ludzi do pilnowania, z drugie strony dla wyprawy gorzej, bo mniej potencjalnych osadników, którzy dotrą na miejsce do Bastionu, a temu głównie w gruncie rzeczy służyła cała ta ekspedycja.

Goli wraz ze swoimi towarzyszami odwiedził jak przebywającego tu samotnego krasnoluda i wysłuchali jego smutnej historii. Goli rozumiał go jak nikt inny, w końcu krasnoludzki honor i krasnoludzkie słowo to rzecz święta. Nie mógł jednak i nie potrafił w żaden sposób pomóc pobratymcowi. Jedyne co mógł dla niego zrobić, to podzielić się przed wyjazdem informacjami, że rozbójników nie zastano w ich domniemanym miejscu pobytu co wyniknęło z wyprawy pod przewodnictwem Petry. Goli przyniósł tą informację z ciężkim sercem, gdyż wiedział, że to tylko jeszcze bardziej skomplikuje sytuację w jakiej znalazł się Gotrikson. Jedyne co mógł zrobić to postawił współplemieńcowi kilka piw. Chętnie zabrałby go ze sobą w dalszą podróż jednak wiedział zbyt dobrze jak wielkie i zobowiązujące jest poczucie obowiązku u krasnoludów. Na odchodne zaproponował Gotrksonowi, że jeśli załatwi w końcu honorową sprawę dostawy lub jakoś inaczej rozwiąże ten temat to niech dołączy do nich w Bastionie. Jeden osadnik więcej zawsze się przyda, a jeden krasnolud więcej to już na pewno się przyda.

Wieczorem tegoż samego dnia Davandrell wraz z towarzyszami zjawiła się pomimo bardzo niesprzyjających warunków pogodowych na zapowiedzianej mszy. Było nie było i niezależnie od własnych przekonań czy wierzeń postanowili zademonstrować tym samym jedność drużyny składającej się na pozostałą część ekspedycji osadniczej.

Wyprawy zarówno w poszukiwaniu rozbójników jak i próby upolowania śnieżnej pantery spełzły na niczym. Tym bardziej trójka towarzyszy zadowolona była, że podjęła słuszną decyzję i nie brali udziału w żadnej z nich. Przynajmniej nie wrócili zmęczeni, zmoknięci do suchej nitki, zziębnięci i z pustymi rękami.

Wyruszyli w dalszą drogę następnego dnia. W dalszej części podróży dotychczasowe szczęście ich opuściło. Trudności na trasie się kumulowały i zaczęło dochodzić do coraz częstszych wypadków. Na szczęście póki co większość była niezbyt poważna jednak skutecznie przyczyniły się one do jednego. Ludzie szeptali między sobą o złym omenie czy nawet klątwie. Davandrell wraz ze swoimi towarzyszami jako zaprawieni w bojach najemnicy jedynie kiwali między sobą głowami jednak nie komentowali. Zabobon był zbyt silnie zakorzeniony w pewnych środowiskach, że nie było sensu nawet próbować z nim walczyć.
Na szczęście póki co ze wszystkimi ranami i obrażeniami Melissa radziła sobie bez problemów. Po prostu był to dla niej bardzo pracowity okres. Nie skarżyła się jednak tylko pomagała gdzie i jak mogła. Choć tego jeszcze nie wiedziała jednak zdobyła sobie taką postawą szacunek Davandrell.

W ostatni dzień Pflugzeit czyli święto krasnoludzkiego pierwszego kufla Goli oczywiście nie mógł sobie odmówić świętowania tym bardziej, że młode krasnoludzkie piwo zdobył takim poświęceniem. Jako, że liczebność karawany znacznie zmalała, więc zaprosił wszystkich. Piwa i tak starczyło, a krasnolud nie czuł się samotnie. Nie żeby specjalnie się tym przejmował jednak krasnoludzkie święta zawsze należały do tych huczniejszych i okazalszych. Jeden dodatkowy kufel Goli wypił za zdrowie nie dawano poznanego współplemieńca. Na koniec z resztek piwa w beczce i specjalnych krasnoludzkich przypraw przygotowała na ciepło tradycyjny trunek leczniczy i poczęstował nim Magnusa, który od kilkunastu godzin wykazywał wyraźne oznaki przeziębienia jakie złapał na szlaku. Nie tylko zresztą on. Jednak pozostali mieli medyczkę, a Goli i tak wyznawcą bardziej tradycyjnych - czytaj dalej skutecznych - metod leczenia przeziębienia.

W końcu dotarli w okolice Steinwald. Osada i bezpieczeństwo było już prawie na wyciągnięcie ręki. Pozostała jednak do pokonania jeszcze jedna przeszkoda w postaci strumienia. Petra i Inez już raz tędy się przeprawiły jednak poziom wody był znacznie niższy i bodajże nie podróżowały wtedy z wozem. Zadanie mogło być trudniejsze niż przypuszczali.
Jako, że Magnus nadal walczył z przeziębieniem Goli razem Davandrell zgłosili się do obejrzenia strumienia i ewentualnej oceny lub próby przygotowania bezpiecznej przeprawy.
 
__________________
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku?
- Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma.
Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć.
Connor jest offline  
Stary 12-07-2022, 21:24   #77
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Dolina Zelbadu w okolicach Steinwaldu

Przelotne deszcze i wszechobecna wilgoć były oczywistą uciążliwością, ale Greta Henschel prawie całe życie wychowywała się w głuszy i nawykła od dziecka do zmiennej aury. Pochodzący z bardziej mieszczańskich rodzin towarzysze wędrówki zaczynali jednak poddawać się trudom podróży, przejawiając pierwsze oznaki górskich chorób albo ulegając wypadkom wywołanym zwyczajnym znużeniem. Nic z tego Grety nie dziwiło, nic nie było dla niej zaskoczeniem - i nie czuła też zbytniego rozczarowania takim obrotem spraw, bo po prawdzie tego się właśnie spodziewała od chwili wyruszenia z Lenkster.

Sama czuła wzbierającą w piersiach radość, dziwną i pozornie pozbawioną namacalnego powodu, a zrodzoną najpewniej z poczucia odzyskiwanej wolności. Twierdza Lenkster została daleko w tyle, wraz z nią również ostatni członek rodziny Lommów i jego zapiekły gniew. Otaczające łowczynię monumentalne górskie szczyty, skrzące się w słońcu czapami lodowców, jawiły się Grecie gwarantami spokoju ducha i nadziei na nowe życie. Gwizd zimnego wiatru na stromych turniach, ostre krzyki padlinożernych ptaków, okrzyki przestraszonych susłów i stukot kamyków strącanych kopytami zwinnych kozic stały się w uszach łuczniczki prawdziwą muzyką, słyszaną na nowo każdego kolejnego dnia i wciąż magicznie wręcz piękną.

Górska kraina mimo swej surowej natury wcale nie była bezludna. Napotkany po drodze myśliwy, pasterze pilnujący owiec na wysokich halach i wreszcie robiący za posłańca krasnolud jawnie dowodziły tego, że rozumne życie miało się w wyższych partiach gór całkiem dobrze - i wyjątkiem byli tu rozbójnicy z okolic Zelbadu, ale akurat ich nieobecność szczerze Gretę ucieszyła.

Polowanie w drodze jawiło się Grecie jedynie stratą czasu, ale w skąpych godzinach odpoczynku też nie miała ku temu okazji, chociaż od dłuższego czasu chodziła za nią chętka na pieczoną koźlinę. Dane słowo pozostawało słowem, toteż kiedy tylko była ku temu sposobność, łowczyni poświęcała swoją uwagę łuczniczym talentom Melissy Blitz, krok po kroku demonstrując cyruliczce umiejętności władania tym orężem. Po prawdzie pani Blitz całkiem dobrze sobie z łukiem radziła. Trafiająca w większości przypadków w tarczę i nie skarżąca się na ból pociętych cięciwą palców, popełniała błędy charakterystyczne dla tych łuczników, którzy miotali strzały ze statycznej pozycji, poświęcając dużo czasu na spokojne mierzenie do nieruchomych celów. Brakowało jej z oczywistych powodów umiejętności ludzi puszczy: szybkiego napinania, strzelania podług instynktu, w ruchu, do uciekającego celu o małych rozmiarach, w utrudniających przemieszczanie się zaroślach, raz za razem i w jak najszybszym tempie.

Wstrzemięźliwa w komentarzach Greta dochodziła powoli do wniosku, że pani Blitz miała predyspozycje dla łuku, ale potrzebowała znacznie więcej ćwiczeń - a rosnąca liczba zabiegających o jej atencję pacjentów skutecznie pożerała medyczce czas. Coraz więcej kaszlących, kuśtykających i narzekających na ból stawów ludzi zaczynał Gretę przytłaczać rozmiarami swojego - prawdziwego lub przesadnego - cierpienia, toteż łuczniczka bez chwili namysłu dołączyła do pani Petry i jegrów gotowiących się na zwiad wzdłuż strumienia.

Potrzebowała ciszy i spokoju, jaki mógł jej dać jedynie wypad z dala od karawany.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online  
Stary 16-07-2022, 20:07   #78
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Dolina Zelbadu w okolicach Steinwaldu

Odkąd opuścili Zelbad, droga stawała się coraz trudniejsza. Nie tyle z powodu trudnego szlaku, a paskudnej pogody, częstych wypadków i ogólnego zmęczenia wszystkich. Melissa robiła wszystko co mogła, by nieść pomoc, pociechę i podnieść nieco morale. Sama była twarda, nawykła do ciężkich warunków, przez lata pomagania ojcu i wujowi nabyła odporność, w zasadzie nie chorowała. Także teraz stawiała opór deszczowej aurze i niedogodnościom, ale zmęczenie i nawał pracy przy chorych dawał się jej we znaki, przez co czuła się lekko osłabiona. Starała się jednak nie dawać znać po sobie zmęczenia. Dla wszystkich miała zawsze ciepły uśmiech i słowo pociechy. Lepiej nie niepokoić ludzi dodatkowo i tak byli już podenerwowani i mówili o złych omenach. medyczka nie była przesądna, taka pogoda była czymś normalnym o tej porze roku w górach. Zapewniała więc pacjentów, że bogowie nad nimi czuwają i zachęcała kapłankę Yvonne, by wspierała ją w tych staraniach. Podczas całej podróży, uzdrowicielka i kapłanka nawiązały nić porozumienia i zaprzyjaźniły sie nieco. Młoda medyczka poznała też lepiej Inez, nic tak nie zbliża wszak do siebie jak wspólne zainteresowania, a zielarstwo było zaprawdę frapujące dla Melissy, a zielnik niezwykle ciekawą lekturą.

Młodą kobietę martwił też stan trzech z jej ochroniarzy. Lenard, Wilhelm i Hektor źle znosili kaprysy pogody. toteż chętnie przystała na propozycję Petry i Inez, by jeden z nich jechał z nimi na wozie. Dwóch pozostałych znalazło miejsca na wozach innych członków karawany. Melissa dbała o wszystkich, więc nikt jej także nie odmówił pomocy. Co prawda było to tylko za dnia, podczas podróży, a w nocy spali jak wszyscy, ale i tak byli tak osłabieni, że przynajmniej w podróży mogli oszczędzać siły. Ich obowiązki wziął na siebie Hugo i Olaf. Medyczka martwiła się poważnie o stan zdrowia członków karawany i z wytęsknieniem wyglądała stanicy, o której opowiadała Petra. Miałą nadzieję, że chociaż ci najbardziej chorzy będę mogli spęzić ze dwie noce w suchym, ciepłym miejscu i wydobrzeć trochę. Poza tym chciała porozmawiać z jej mieszkankami. Cały czas miałą w głowie obietnicę złoźoną śledczemu Klausowi Nacht.

Greta dotrzymała obietnicy i te rzadkie chwile, które miała Melissa, poświęcały na szkoleniu medyczki w strzelaniu z łuku. Ku zaskoczeniu uzdrowicielki, łowczyni była dość cierpliwą nauczycielką. Melissa miałą sporo pytań do Grety, ale wrodzony takt jak również brak czasu, skutecznie ją hamował przed zadaniem ich. Miała nadzieję, że kiedy dotrą do Bastionu, będzie więcej czasu, by się lepiej poznać. Uważnie słuchała instrukcji i starała się dokładnie wykonywać każde ćwiczenie jej zlecone. Melissa zawsze starała się wykonywać wszystko najlepiej jak mogła. Perfekcjonizm i dokładność, którą wpoił jej wuj. Miała nadzieję, że u niego wszystko dobrze.

Podczas kiedy wszyscy świętowali z krasnoludem Golim, Melissa starała się nie rzucać w oczy. Nie piła alkoholu i nie przepadała za pijanymi ludźmi. toteż starała się unikać towarzystwa. Usiadła na uboczu, niezbyt daleko od reszty, by nikt się o nią nie martwił, ani ona niepotrzebnie nie narażała się na niebezpieczeństwo, ale na tyle, by mieć odrobinę prywatności. Był to luksus, na który nie mogła sobie pozwolić odkąd opuścili Lenkster. Patrząc w gwiazdy, cieszyła się tą krótką chwilą spokoju. A mogła przecież być teraz żoną tego okrutnika, Henrego, poniżaną i bitą. Zamiast tego jechała w nieznane, mogła leczyć ludzi na własny rachunek i nikt jej tego nie odbierze. Nikt nie przywłaszczy sobie owoców jej pracy. Uciekła, naprawdę uciekła. Nikt jej tutaj nie znajdzie, ani Henry ani jego napastliwa rodzina. Czuła w sercu czystą dziką radość i gdyby nie ludzie siedzący niedaleko, przy ogniskach, mogła by krzyczeć z tej radości.

Choć cyruliczka miała sporo pacjentów, pragnęła się od nich oderwać choć na chwilę. Upewniwszy się, że są dobrze zaopiekowani przez Inez i Yvonne, ona również zgłosiła się na wyprawę do strumienia.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline  
Stary 19-07-2022, 23:36   #79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - 2520.03.33; abt (2/8); popołudnie > święto Pierwszego Kufla

Miejsce: Góry Środkowe; pd-wsch rejon; dolina Zelbad - Steinwald; obozowisko karawany
Czas: 2520.03.33; Aubentag (2/8); popołudnie
Warunki: ; na zewnątrz: jasno, umi.wiatr, zachmurzenie, b.zimno (-10)



Wszyscy






https://www.westend61.de/images/0001...-ADSF12632.jpg



- Tu można by spróbować. Mamy kogoś na ochotnika? - zapytała Petra ze swojego siodła. Podobnie jak Melissa czy Yvonne miały z końskiego grzbietu nieco lepszy widok niż pozostała, piesza część grupy zwiadowczej. To było im nieco łatwiej ocenić co tam widać pod wodą bystrzycy.

Sam widok górskiego strumienia wielkością nie powalał. Grupa zwiadowcza dotarła do niego może pacierz albo dwa od wyruszenia z obozu. Więc jak mówiła Petra faktycznie nie było to tak daleko. Szefowa pokazała im miejsce gdzie kilka tygodni temu przeprawili się prawie suchą nogą gdy we trójkę podróżowali do Lenkster. Teraz widać było głaz czy dwa jakie wystawały ponad rozbijającą się o nie wodę. I kilka innych tuż pod nią. Pewnie jak woda była niższa to dało się po nich przejść z jednej strony na drugą no ale nie teraz jak zasilana wiosennymi roztopami i deszczami potok zmienił się w rwącą bystrzycę.

Ta wielkością nie powalała. Zwłaszcza jak się widziało albo podróżowało po którejś z wielkich imperialnych rzek jakie stanowiły arterie komunikacyjne największego kraju ludzi. I gdy tylko można było imperialni korzystali z łodzi i rzecznych barek zamiast niepewnych traktów. Więc wielkością ten górski strumień nie powalał. Ale widać było, że nurt jest bardzo silny i pełno w nim zatopionych otoczaków. Tych małych co bez trudu można było wziąć w rękę ale i takich co były większe od człowieka. Zimna woda i silnym nurcie i niepewnym podłożu nie wyglądała zbyt zachęcająco. Petra więc zdecydowała ruszyć pod górę bystrzycy licząc, że gdzieś tam znajdzie się jakieś spokojniejsze miejsce jakie dawało nadzieję na sforsowanie przez wozy i pieszych.

Wędrowali tak mieszaną konno - pieszą grupą w dość spacerowym tempie. Raz aby przyjrzeć się zdradliwym górskim wodom a dwa aby Goli mógł nadążyć. W końcu mocarny ale krótkonogi khazad zdecydowanie spowalniałby ich grupę gdyby chodziło o tempo podróży. Ale spacerowe tempo długonogich mu odpowiadało.

Dwie beczki krasnoludzkiego ale szybko się rozeszły po karawanie. I zacny krasnoludki trunek, całkiem inny od gęstej, piwnej zupy ludzkich piwowarów pomógł poprawić humory karawanie. Nawet jeśli większość mogła skorzystać co najwyżej z jednego kubka. Pomógł on przetrwać deszczowy postój i dobrze smakował do obiadu gotowanego nad dymiącymi i strzelającymi wilgocią ogniskami. Ale obyło się bez pijanych i hałaśliwych biesiadników za którymi tak nie przepadała Melissa. Właściwie to wyglądało tak, że kto miał ochotę a większość dorosłych pewnie miała, to przychodzili z kubkami pod wagon szefowych gdzie urzędował Goli ze swoimi beczkami i korzystała z jego gościnnej życzliwości. No a on chociaż nie ze swoimi braćmi khazadami to miał przynajmniej z kim pokomentować i spróbować tego świeżego piwa aby tradycji stało się zadość. A ludzie karawany poklepywali go po ramieniu, pili jego zdrowie i wznosili toasty za odwieczną przyjaźń między imperialnymi a krasnoludami zapoczątkowaną przed mileniamii przez samego Sigmara i króla Kurgana Żelaznobrodego. Było to ponad 2,5 tysiąca lat temu ale nadal ten sojusz trwał. A te młode piwo faktycznie wyszło całkiem niezłe i zapowiadało się, że jak w pełni dojrzeje to na jesieni będzie całkiem solidny napitek.

Ale to było z dzwon czy dwa temu, jak jeszcze deszcz padał. Teraz już nie ale nad głowami dalej zwisało pochmurne niebo a pod nogami mokre trawy, błoto i kamienie. No i ta zimna, uciążliwa, wilgotna aura jaka dominowała nad tą górską krainą. Stali przy przegu bezimiennej górskiej bystrzycy wpatrując się w miarę obiecujące miejsce. Bliżej tamtego brzegu była niewielka wysepka z gołych otoczaków a tamta druga odnoga wezbranego strumienia wydawała się dość płytka i spokojna. Pewnie dałoby się ją przejść pieszym i przejechać wozom bez większych trudności. Po wysepce z otoczaków pewnie też. No ale zostawał niezbadany ten główny, bliższy nurt.

- Nie powiem aby ten las to przyjemnie wyglądał. Aż ciarki przechodzą. - mruknęła pochodząca z wschodnich kresów kapłanka patrząc podejrzliwie na las jaki okalał strumień po obu jego stronach.




https://wallpaperaccess.com/full/5093809.jpg


- I tak musimy się przedostać na drugą stronę. - odparła kuszniczka podążając za jej spojrzeniem i siąpiąc nosem.

- Przywiążcie się liną. Żeby kogoś nie zmyło. I jak da się przejść to rzucimy następną. Przywiążcie ją do czegoś. Trzeba zaznaczyć bród dla wozów. - zakomenderowała szefowa odpinając od swojego siodła zwój liny. - A potem trzeba sprawdzić czy wozy dadzą radę przejechać przez ten las. - dorzuciła następny punkt programu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-07-2022, 18:46   #80
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Dolina Zelbadu w okolicach Steinwaldu

Greta nie przysłuchiwała się zbytnio rozmowom swoich kompanów, większość uwagi poświęcając obserwacji ukształtowania terenu, roślinności i odgłosom wydawanym przez drobne ptactwo. Nie bywając nigdy wcześniej w tej części Gór Środkowych, łowczyni budowała sobie w głowie trójwymiarową mapę okolicy. Jeśli jej plany miały zostać zwieńczone sukcesem, ten region mógł stać się nowym domem Grety Henschel, z dala od Lenkster i Walbecku. Łuczniczka pozostawała zdeterminowana, aby osiąść w Bastionie, stąd też zależało jej na skrzętnym budowaniu sobie odpowiedniej pozycji - a obeznani z okolicą zwiadowcy i myśliwi zawsze byli w cenie!

Woda w strumieniu okazała się przeraźliwie zimna, biorąc swe źródło najpewniej z czap śniegu zalegającego w wyższych partiach gór. Greta zanurzyła w niej tylko palec, ale wystarczyło to, aby po jej kręgosłupie przebiegł lodowaty dreszcz. Łuczniczka nie miała najmniejszego zamiaru szukać brodu na ochotnika, kosztem przemoczenia ubrania i złapania gorączki. Widziała jak kaszleli i powłóczyli nogami ci towarzysze wyprawy do Bastionu, których już dopadła choroba. W przeciwieństwie do coraz liczniejszych pacjentów pani Blitz Greta wciąż pozostawała zdrowa, co jawnie dowodziło trwającej protekcji Taala - a tylko głupiec chciałby ją stracić na własne życzenie.

Łowczyni zarabiała na swe utrzymanie celnym okiem i pewną rękę, skrytością ruchów i szybkością reakcji. Przeziębienie pozbawiłoby ją w jednej chwili większości z tych atutów, czyniąc w oczach pryncypałów nieoczekiwane obciążenie zamiast przydatnego sługi.

Odsuwając się o kilkanaście kroków od reszty grupy w górę strumienia, Greta wyjęła z pokrowca łuk i założyła czarno upierzoną strzałę na luźną jeszcze cięciwę. Wiedziała, że z chwilą rozpoczęcia przeprawy czujność towarzyszy ulegnie rozproszeniu, a wówczas najłatwiej będzie ich zaskoczyć. Ludzie - albo i krasnolud - skupieni na trzymaniu liny, skakaniu po otoczakach czy nawet jedynie dopingowaniu śmiałka gotowego wejść do wody natychmiast tracili perspektywę, przestawali dostrzegać resztę swojego otoczenia.

Jednym z zadań Grety w służbie wysłanniczek Bastionu było pilnowanie, aby nikt nie wykorzystał tak niebezpiecznych momentów obracając ów brak czujności przeciwko ekspedycji.

Spojrzenie młodej kobiety myszkowało po rozmiękłym gruncie na brzegach potoku, wnikało w gęstwę zieleniejących szybko krzewów, skakało ku konarom większych drzew.

Gdzieś w głębi jej myśli przewijali się niewyraźnie rozbójnicy z okolic Zelbadu, którzy tak nieoczekiwanie rozpłynęli się w powietrzu, a którzy przy odrobinie pecha Petry i Inez mogli szukać brodu w tej samej okolicy.

Jak już wspomniałem powyżej, Greta pod żadnym pozorem nie będzie szła na ochotnika w lodowatą wodę. Nie może ryzykować choroby, z powodów wzmiankowanych w części fabularnej. Będzie strzec flanki w górze potoku, cały czas wypatrując niebezpieczeństwa.

 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172