Towarzystwo wróciło w końcu całe i bezpieczne na tereny College'u… dodatkowo z Nakpeną, i z jakąś wystraszoną dziewczynką, no i oczywiście teczką.
Samolot eksplodował, wiele dzieciaków-kanibali zginęło, wiele pewnie zostało rannych. W sumie jednak… kij z nimi? Przynajmniej będzie mniej tych paskud.
Na terenach "domu", oczekiwała ich zaś już sama Martha… i sprawy jakoś tak miały szybkie tempo, nikt więc do owej teczki nie zdążył nawet zerknąć? Podobnie jak choćby spytać małą o imię.
- Zajmiemy się tobą dziecinko, nie bój się… - Powiedziała Martha z miłym uśmiechem, zgarniając dziewczynkę, i teczkę - Nic konkretnego nie zdobyliście, ale przynajmniej wszyscy cali… wracajcie do swoich zajęć, odpoczywajcie, co tam kto… porozmawiamy później.
~
Owe "później", nastąpiło sześć godzin dalej, gdy powoli zbliżał się już wieczór… i w końcu wezwano ich do Marthy.
Drugie piętro, dawniej zwyczajowa klasa, w której uczono dzieciaki, obecnie coś jakby "biuro" z paroma stołami, krzesłami, a nawet kanapami. Była Martha, była "Rada Starszych"(składająca się z dwóch mężczyzn, i dwóch kobiet, w statecznym już wieku), była i znaleziona mała z samolotu, była i teczka.
Był też… i Laverne z "Pepsi", w sumie wiedząc tyle co oni. Po prostu go wezwano, i tyle.
- Siadajcie, siadajcie, miło że jesteście… hej "Pepsi"! - Martha z miłym uśmiechem zagoniła przybywających na miejsca. Duży stół, a na nim wielka mapa PSA?
- Siadajcie, i trzymajcie się własnych tyłków, to co wam bowiem zaraz powiem, jest niesamowite… - Starsza kobieta zerknęła na siedzącą w rogu "znajdę", bawiącą się z troszkę markotną miną jakąś wysłużoną lalką Barbie. Wskazała dziewczynkę krótko kciukiem.
- Ta biedna dziecinka nazywa się Amy. Ma 10 lat, jest częściowo głucho-niema. Trochę mówi, trochę słyszy, posługuje się językiem migowym. A tak to normalna dziewczynka. Pochodzi ze wschodu PSA, z dalszych okolic Nowego Yorku. Spędziła wiele lat w tajnym bunkrze… dawnego rządu. Przeprowadzano na bidulce wiele eksperymentów, jest bowiem wyjątkowa…
Martha specjalnie zrobiła przerwę, by chyba podkreślić wagę sytuacji, i by mieć pewność, iż każdy jest wystarczająco skupiony?
- Jej krew jest lekarstwem na Zombie.
Szok. Cisza. Rozdziawione gęby? Szeroki uśmiech Marthy, kiwanie głów innych członków "Rady".
- Jej krew, jest w stanie zanegować instynkty Zombie. Sprawić, by przestali być bezmózgimi, upartymi monstrami, pragnącymi zjadać innych. Przestają. Tak po prostu. Nie, nie cofają się z tego stanu, nie są znowu ludźmi. Ale przestają być Zombie. Uspokajają się, nie są już agresywni, nie chcą nikogo zeżreć. I rozumieją co się do nich mówi, i potrafią wykonywać polecenia! - Martha przyłożyła na moment aż pomarszczone dłonie do ust, wśród własnego uśmiechu - To z kolei oznacza… iż mogą przestać być naszym zagrożeniem, a stać się mocnym sprzymierzeńcem przeciw Alexie!
Mruganie oczami, niedowierzanie, setka pytań…
- Spokojnie, spokojnie - Martha ich uciszyła gestem dłoni - W teczce były papiery, gruby plik, wyjaśniający, jak z krwi Amy zrobić owe serum, które wystarczy rozpylać przy Zombie, by uzyskać efekt. I to jest potwierdzone miesiącami badań i testów. Są też trzy próbki…
Ktoś położył plik spiętych papierzysk na stole, na mapie PSA, oraz małą metalową skrzyneczkę, w której były fiolki.
- Oczywiście, nie jesteśmy w stanie tego sami… "wyprodukować" - Kontynuowała Martha - Ale jest ponoć ktoś, kto potrafi. Amy leciała z doktor Ashley do New Mexico. Tam w pobliżu, jeszcze na terenach nie zajętych przez Alexę, jest jakaś tajna baza wojskowa, i tam mogą się tym zająć, tam Amy podróżowała…
Wszyscy zerknęli na
mapę. Ktoś chyba nawet cicho zagwizdnął.
- 200km na zachód od Roswell, dawna baza wojskowa "Holloman". To będzie jakieś… 2200km od nas, około 6 dni drogi… pojedziecie tam. Dostarczycie małą, papiery, próbki. Załatwimy wam beczkę paliwa od sąsiadów, trochę żywności na drogę. To jest ważniejsze od nas wszystkich, od każdego z nas, od tego miejsca, od wszystkiego… ruszycie jutro z rana. Pojedziecie?
- Pie-sek… - Powiedziała siedząca z boku Amy, na widok "Pepsi", uśmiechając się szeroko. Przyklęknęła na podłodze na obu kolankach, po czym klasnęła kilka razy w dłonie… a towarzysz Laverne zamerdał ogonem. Ale i spoglądał to na swojego pana, to na dziewczynkę… w końcu Hensley szepnął "idź".
- Pie-sek! - Zachichotała dziewczynka, gdy "Pepsi" do niej podbiegł merdając ogonem, i zaczął ją obskakiwać, i lizać po twarzy. Radość dziecka, radość psa, te proste zabawy, ich czynności, chichot, skrobanie za uszkiem, głaskanie. Te proste rzeczy, takie ludzkie, niewinne, w tym pojebanym świecie, w tym syfie, bólu i cierpieniu, to łapało za serce, to cisnęło w środku, o wiele mocniej, niż się pozwalało. Niż by się chciało. To była namiastka dobra, jakie utracono, normalności, ciepła. Nadziei. Rodziny.
- Pie-sek… - Amy przytuliła obiema rękami "Pepsi" i zamknęła oczka uśmiechnięta.
A wśród ciszy, jaka nagle zapanowała w pomieszczeniu, wśród obserwujących tą scenę, ktoś chyba również musiał zamknąć na chwilę oczy, by nie popłynęły z nich łzy…
***
Komentarze jeszcze dzisiaj.