Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2022, 07:25   #119
Arthur Fleck
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
W głównej, pustej sali saloonu, Arthur usłyszał zaś po chwili płacz za ladą.
- Zabili go, zabili… - Lamentowała jakaś starsza kobieta(jego żona?), klęcząc przy trupie barmana, z dziurą po nożu w szyi. A sam barman, w otwartej dłoni, miał mały zakrwawiony nożyk.
Oppenheimer spojrzał na nożyk. Najwyraźniej bandyci w nieudolny sposób próbowali upozorować samobójstwo. Wdowa lamentowała, lecz szubienicznik przyglądał się tej scenie z zimną obojętnością. Ściągnął ze stolika czysty obrus a potem wrócił i przykrył ciało, by oszczędzić niewieście bolesnego widoku. Położył jej dłoń na ramieniu.
- Jeśli to dla pani jakieś pocieszenie, trupy morderców leżą na górze – powiedział cicho – Niestety mieli szczęście i zginęli zanim zdążyłem się z nimi bliżej poznać. Moja przyjaciółka w czasie strzelaniny została ranna i będę potrzebował whisky. Proszę zostać przy mężu, sam się obsłużę.


Elizabeth leżała na łóżku w pokoju dziewczyn, a Melody latała w tą i z powrotem, nadal tylko owinięta ręcznikiem. Przenosiła resztkę rzeczy Johna, który już opatrywał "Ognistą", jak i… zbierała pistolety pokonanych.
- Tam teraz są - Wskazała kciukiem właściwy pokój, pojawiającemu się ponownie na piętrze Arthurowi. A ten znowu miał widoki na jej plecki… i w sumie nie tylko na nie.
Arthur widząc Melody chciał zrobić tył w krok, wycofać z powrotem na schody. Nie zdążył. Zastygł jak posąg z butelką whisky w ręku. Starał się patrzeć wszędzie, byle nie na dziewczynę i jej apetycznie wijące się blizny znaczące skórę. Szramy oszałamiały jego zmysły, były niczym obietnica niezapomnianego bólu i rozkoszy. Dziewczyna eksponowała je lubieżnie. Całości tego niespotykanego piękna dopełniał jędrny dekolt i zaokrąglone biodra owinięte ciasno w ręcznik.
- Na miłość boską, Melody – wychrypiał – Załóż coś na siebie. W tym przybytku są mężczyźni.
- Dobrze panie Arthurze, już… - Uraczyła go lekkim uśmiechem, a on znalazł w sobie siłę by ją minąć i wejść do pokoju, gdzie doktor już zajmował się Elizabeth… również owiniętą tylko ręcznikiem. Odkręcił butelczynę i podał „Ognistej” by mogła się znieczulić.
- Dzięki Arthur - Powiedziała Dixon biorąc butelek w dłoń, z której wypiła duszkiem kilka łyków dla zaburzenia zmysłów, a później oddała butelkę Johnowi - Działaj.
- Czterech bandziorów, więc zapewne cztery konie - powiedział John. - Zaboli, więc przygryź... - Podał jej złożony na cztery kawałek miękkiej skóry. - Poczekał, aż dziewczyna wykona polecenie, po czym chlusnął wysokoprocentową whisky na kawałek szmatki i przetarł okolice rany. Ta zawyła i wygieła się jak kot do tyłu, wpijając palce w do niedawna czystą pościel.
- W razie czego powieziemy cię między końmi, nie musisz się przejmować - "pocieszył" dziewczynę.
Wolał nie uprzedzać, że podczas wyciągania kuli będzie jeszcze "ciekawiej".
- Daj tę flaszkę - Wyskrzeczała Elizabeth wyrywając butelkę "Docowi", gdy wyjęła z zębów kawałek skóry.
- W razie czego przytrzymaj mnie - Powiedziała do mało obecnego w tej sytuacji Arthura po czym ponownie zagryzła szczęką materiał dany przez Taylora. Doktor nie mógł wiedzieć, że ona doskonale wie z czym to się będzie zaraz wiązało i żadne pocieszanie tutaj na nic się zda.
- Słyszałaś, co powiedziała Melody? - John uśmiechnął się z przekąsem. - Ruszamy za parę minut i nie ma czasu na wyciąganie kuli. - Bandażujemy, jedziemy, a wieczorem ciąg dalszy operacji.
Uciął pas prześcieradła, na ranę przyłożył czystą szmatkę, a potem zaczął bandażować ranę.
Oppenheimer stał przy łożku gotowy był spełnić prośbę Elizabeth. Podobnie jak w przypadku Melody, szubienicznik starał się zerkać wszędzie byle nie na kobietę okrytą w kusy ręcznik. Nie sądził by ta miała na ciele kuszące blizny, ale wolał nie kusić losu. Wystarczy mu wrażeń jak na jeden dzień.
- Chcecie uciekać? Nie rozumiem dlaczego. Powinniśmy się trzymać planu Langforda. Część osób wyjeżdża, część zostaje tutaj i wsiada do pociągu.
- Też nie rozumiem, czemu Melody chce tak szybko opuścić miasto… ufff - Zawyła Elizabeth, gdy John bandażował jej nogę.
- Szeryf nie żyje, zastępca nie żyje. Nie wiemy czy to cała banda, i nie gra roli, że to… bandziory? A jak w końcu milicja ruszy tyłki, i tu przylezą, to powodzenia z negocjowaniem z setką miejscowych ćwoków z karabinami w łapach - Powiedziała Melody, wchodząc do pokoju, zgarniając swoje ubrania, i znikając za parawanem w rogu… przez który i tak było nieco widać zarysy jej sylwetki, gdy się szybko ubierała - A do pociągu zawsze można wsiąść w następnym miasteczku, w którym nie dokonaliśmy jatki w saloonie…
- Mimo wszystko jestem gotowy spróbować frau – odpowiedział spokojnie Oppenheimer odwrócony plecami do dziewczyny schowanej za parawanem – W końcu ustaliśmy jakieś konkrety, mamy potrzebne informacje. Nie chcę kolejny raz improwizować. Ale nie będę decydował sam. Zdam się na głos większości. Ja jestem za tym, żeby trzymać się planu herr Langforda. Herr Taylor? Elizabeth?
 
Arthur Fleck jest offline