Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2022, 19:08   #23
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
z Kelly

Laverne powrócił chwilę później niż reszta. Szczęśliwie wytrwały piechur nie miał problemu z taką odległością, która dla wielu Amerykanów przed Alexą wydawałaby się czymś niewyobrażalnym bez samochodu. Ale oni nie mieli problemu, oni czyli mężczyzna oraz pies, żeby przyśpieszyć kroku oraz zameldować się u Marthy niewiele później, niźli reszta ekipy. I z tego też powodu, nie wiedział wiele więcej niż sama szefowa. Kazała mu odpocząć, a w razie jakiegoś “odkrycia” powiedziała że zostanie wezwany. Traper nie mając nic więcej do roboty trochę pokręcił się po stołówce i poplotkował z kucharkami przy misce jakiejś zupy, a potem udał się do swojej kanciapy w piwnicy. Nasypał Pepsi trochę suchej karmy, po czym sam rozłożył się na materacu pamiętającym lepsze czasy. Z pół snu wyrwało go pukanie do drzwi. Jeszcze zaspany, otworzył drzwi i szczerze uśmiechnięty, wpuścił kumpla do środka.
- Cześć - Mach przywitał go uściśnięciem dłoni - jak było na zwiadzie? - spytał i jednocześnie wyciągnął kawałeczek mięska do słodkiej psiej pannicy. - Mrr, witaj również, śliczna mała - karmił siedzącego pieska, jednocześnie drapiąc pomiędzy przednimi łapkami. - Jak było? - powtórzył pytanie. - Bo u nas całkiem jakoś … - brakowało mu słowa. - Fajnie oraz jednocześnie kiepsko - skomasował wydarzenia.
- Cześć, cześć. - odpowiedział Hensley, zamykając drzwi za kolegą. - U mnie? U mnie nuda. Przez ten samolot musiałem wracać, nie dokończyłem sprawdzania sideł, na zwierzynę się zasadzić też nie miałem czasu, tak samo szabrować. Ale na kolację powinno być trochę zająca. A ty byłeś z resztą przy tym samolocie? - wyciągnął z szafki dwie puszki przedwojennego piwa z prywatnych zapasów. Było okropnie podłe w smaku, ale dało się to pić, zwłaszcza jeśli nie pamiętało się oryginału którego data przydatności do spożycia nie upłynęła kilkanaście lat temu. Jedno podał Machowi.
- Wszystkich zdrowie! - Mach podniósł puszkę. - Kurcze, nie wiedziałem, że Miller wytrzyma tyle lat i nie będzie szczynami - wypił nieco. - Samolot zaś, walnął zaraz. W środku, no właśnie, to było dziwne. Żywi ludzi. Naprawdę. Jednak ostatecznie przywieźliśmy jedynie ocalałą, nooo jedenastolatkę - zaryzykował. - Albo jakoś tak. Kolejna kobieta niestety nie … świetnie sam wiesz, jak to bywa. Kurczę, nie mogłem jej pomóc - Mach zawsze pod tym względem starał się być OK wobec potencjalnych osób potrzebujących wsparcia konowała. - Wtarabaniliśmy się do środka - opowiadał - interesująco było, albowiem pomiędzy siedzeniami odkryliśmy ową młodą kobietę - przerwał na moment, żeby ponownie wciągnąć piwko. - Oraz jeszcze teczka - uzupełnił. - Kompletnie nie wiem, co zawierała. Podałem szefowej. Pewnie wspólnie z Thomasem ją obejrzy. Ale ponoć ważna. Aaaaaa jeszcze jedno - uzupełnił. - Ona boi się facetów. Prawie ogłuchłem, kiedy Nakpena ją podniósł oraz przytaszczył do Evelyn. Dobrze, że nasza sister in arms uspokoiła ją jakimś sposobem.
- Ciekawe skąd lecieli… - zastanowił się Hensley. - Możliwe że tam skąd przylecieli, są lepsze warunki do życia… - zasępił się. - Powinniśmy całą grupą opuścić Chicago, to miasto to jeden wielki strup coraz bardziej wyjałowiany z zapasów. Jeszcze kilka lat, może jedno pokolenie i będziemy jak Ci kanibale, rzucać się sobie do gardeł. - podzielił się swoimi przemyśleniami. - Ale mniejsze, słyszałem wybuch. Nikomu nic się nie stało?
Mach słuchał. Właściwie zwiadowca miał rację. Mieszkając tutaj trzeba było, albo wyszukiwać zapasy sprzed apo, albo samemu produkować. Martha jakoś potrafiła tak wszystkim kierować, ażeby było OK, ale jakby jakiś gang chciał odebrać im zapasy, cóż, niewesoło śpiewaliby.
- Mieliśmy farta przy wybuchu - rzekł Lavernemu. - Niewiele brakowało - przyznał westchnąwszy. - Rozwaliło pewnie kilka okolicznych budynków oraz drzew. Szczęśliwie budynki powstrzymały falę uderzeniową, ale i tak, gdyby nie umiejętności Evelyn za kierownicą, byłoby paskudnie - wszyscy wiedzieli, że wysoka kobieta jest niezwykle utalentowanym kierowcą, pomimo utraty oka. - A jak u ciebie? Trzymaliście się daleko od wybuchu, co nie?
- Taaa.. Wiesz jak to mawiam, złego diabli nie biorą. Byliśmy na północy w Cicero, dopiero z wieży przy Mendars przez lornetkę zobaczyłem co to właściwie się stało. A potem spokojnie wróciłem, gdyby trzeba było… Nie wiem… Odbijać kogoś z rąk nastoletnich kanibali. - już nie raz Laverne głowił się skąd się one wzięły, w końcu nie mogły pamiętać apokalipsy, a z drugiej strony nie było w ich szeregach dorosłych. A więc skąd te dzieciaki?
- Widziałeś smarkaczy? Kurczę, niczym chmara - oczywiście lornetką chyba ich obserwował również pod względem wrogów. - Zlazły się u nas, ale obawiałem się, że część może szukała łupu gdzie indziej - wprawdzie Pepsi wyczułaby innych osobników ostrzegając Lavernego, ale nawet taki zwiadowca jak on musiał uważać.
- Widziałem wszystko jak na dłoni. Ale mój karabin skuteczny zasięg do ośmiuset metrów, byłoby to marnowanie amunicji. - odkręcił manierkę i nalał wody do psiej miski, kiedy spostrzegł że jest prawie pusta. - Dzieciaki nie zapuszczają się na niezamieszkałe tereny. - podzielił się swoją obserwacją. - W końcu tam gdzie mieszkają gangi łatwiej upolować ludzkie mięso. Tam nie mają czego szukać, ewentualnie mogą polować na traperów i myśliwych z innych gangów, ale to zbyt ciężka zwierzyna. Wolą się czaić przy polach uprawnych, przy bramach, przy drogach częściej uczęszczanych przez kobiety, dzieci i ogólnie, cywilów. Tam, na północy to muszę się bać tylko żywych trupów i żeby mnie nie pomylono z sarną. - Czuję w kościach że ten samolot, to dopiero wierzchołek problemów.
- Kto wie - wypił resztkę piwa. - Ano muszę się zbierać - wstał powoli czochrając Pepsi. - Ciekawe jakieś efekty przyniesie sprawdzenie zawartości teczki. Dzięki za piwko - uniósł rękę.- Auć! - wyrwało mu się, kiedy wstając rypnął nogą o kant taboretu. - Uwięzła mi noga - wyjaśnił kompanowi. - Nic się nie stało, ale sinior jest. Przywaliłem ostro jakiejś rurze. Okazała się zbyt mocna - wyjaśnił. - Hejo na razie - rzucił już na progu.
- Jasne, jasne. Rura okazała się jak widać twardym zawodnikiem. - zaśmiał się Hensley. - Dobrze że nie oddała, byśmy pewnie wtedy nie rozmawiali. - pożegnał kolegę na progu, po czym zamknął za nim drzwi.

* * *


Na zebraniu słuchał Marthy kolegów i koleżanki z wyjątkowo skwaszoną miną. To że pojedzie z tą bandą nie podlegało dyskusji, już dawno myślał o tym żeby się wyrwać z miasta, chociaż bardziej myślał o kierunku północno-wschodnim, bardziej umiarkowanym klimatycznie. Ale i południe może być.
- Po pierwsze przez jakikolwiek stan byśmy nie jechali, musimy unikać dużych miast, stanowych stolic oraz autostrad. Większość będzie zawalona wrakami z dnia apokalipsy, a boczne drogi, nawet jak będzie zakorkowana, objedziemy poboczem. Z autostrady nie zjedziemy aż do następnego zjazdu, a jeżdżenie w tą i z powrotem na wstecznym, nie ma sensu. A na wsi jest większa szansa znaleźć nieruszone spiżarnie, mniej chodzących trupów, maszyn i wszelkich innych dupków. Im większe odludzie tym lepiej.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 16-07-2022 o 21:25.
SWAT jest offline