Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2022, 08:41   #24
Dydelfina
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Przez chwilę była sama w kuchni. Gdy oni kończyli się rozbierać w garderobie. Wtedy wrócili w samych spodniach i koszulach jakie ubierali dziś rano. Spodnie były brudne jak już dało się dojrzeć w korytarzu ale koszule z termoaktywnego materiału chociaż na oko wyglądały w miarę czysto. Pewnie dlatego, że były pod spodem. Obaj usiedli na tych samych miejscach co wczoraj wieczorem przy kolacji i dziś rano przy śniadaniu. Chociaż patrząc na to, że zbliżała się 4 rano to też było to prawie dobę temu.

- Nie będziemy zostawać. Zjemy coś, spijemy kawę i wracamy do siebie. Chcieliśmy się pokazać, że wróciliśmy i nic nam nie jest. Nie będziemy ci głowy zawracać. Zresztą też chcemy się wyspać. Dupy nam ostro wymroziło od tych nocnych podchodów. - porucznik powtórzył swoje i coś nie był chyba w najlepszym humorze. Albo to ten mróz i zmęczenie tak na niego działały. Nie chciał widocznie nadużywać gościny Domino.

- No. Trochę zimno na zewnątrz. Dobrze, że nie wiało i nie padało. Ale żeśmy się nałazili po tych dziurach. Najgorzej to chyba trafiło Olivii. Władowała się w jakieś druty po ciemku jak szukała miejsca aby się położyć. Dobrze, że miała pancerz to jej tylko zarysowało kamizelkę. Trochę mundur podarła. No i rekę sobie trochę zadrapała ale to jej potem Zszywacz nakleił plasterek i było git. No ale ona musiała leżeć w tym błocie. Zresztą my też ale krócej. Bo widzisz one śpią w kupie. To najlepiej podejść po cichaczu i wrzucić im jajeczko czy dwa do zabawy. - kapral szybko ale przyciszonym głosem opowiadał jakie mieli tej nocy przygody.

- Ale to jak z tym młotkiem. Żadna sztuka rozwalić komuś głowę młotkiem. Sztuka do niego podejść aby go tym młotkiem walnąć. - Wingfield pokiwał głową i uśmiechnął się blado potwierdzając słowa kumpla.

- Właśnie. Powiedzmy, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Ale też nie wszystko się schrzaniło. Tak pół na pół. Może to je przepłoszy z okolicy. Zszywacz mówił, że zaczęły mutować. Jak nam potem pokazywał to było widać. Jednemu to jakieś kolce wyrosły a drugi to sierść mu na łbie wylniała… No i jakiś dziwny miał ten łeb. Pojebany. - kapral pokiwał swoją wygoloną na krótko głową trochę zamyślonym tonem jakby znów owe zwierzaki stanęły mu przed oczami.

- Bear miał najgorzej. Bo on duży jest. I ma dużą spluwę i zasobniki i resztę. To ciężko mu się łazi po takich dziurach. - Tomas dodał od siebie kolejną cegiełkę tych nocnych opowieści.

- Jakbym wiedział, że przez to go zostawisz na zewnątrz to bym się z nim zamienił. - Dave popatrzył na dowódcę z wyrzutem jakby miał mu za złe taki podział ról.

- Ty się z nas najlepiej skradasz. Kogo miałem posłać z tymi granatami? - porucznik wzruszył ramionami dając znak, że gdyby jeszcze raz miał przydzielać zadania to by raczej nic nie zmieniał. - A Bear na support jest spoko no ale jakby zaczął klekotać tym całym żelastwem to by z daleka pobudził te kundle. - dodał jeszcze aby mu przypomnieć o tym detalu.

- No to kurde zgadnij na kogo się te kundle rzuciły jak już walnęły te jajeczka? - Moore zabujał brwiami i uśmiechnął się minął dzielnego bohatera co własną piersią zasłania kolegów i koleżanki przed krwiożerczymi potworami.

- Pewnie tego najdzielniejszego, który bez strachu szedł prosto w paszczę lwa - kręcąca się po kuchni dziewczyna popatrzyła na łysola po czym z duszą na ramieniu postawiła przed nim miskę z gorącą, gęstą zupą na powierzchni której znajdowała się grzanka z pajdy chleba oraz ser. Podobna miska stanęła przed Wingfieldem, a blondynka wróciła pod kuchenkę aby zalać herbatę tłukąc sobie do głowy “trzymaj pion, trzymaj pion. Wszystko kontrolujesz, trzymaj pion”.
- Nie poszło według planu, ale daliście radę. Zmodyfikowaliście plan pierwotny biorąc pod uwagę cały wachlarz aktywnie zmieniających się zmiennych i wróciliście w komplecie, dodatkowo z próbkami, a przeciwnik bardzo poważnie się zastanowi czy jednak nie przenieść sie kilkadziesiąt mil dalej skoro potrafiliście go podejść i zaskoczyć podczas snu, gdy myślał że jest absolutnie bezpieczny. To najważniejsze, udało się, zadanie wykonane. - wróciła pod krzesło Dave’a obok zupy stawiając kubek herbaty i uścisnęła mężczyznę mocno.
- Cieszę się że poszło nawet pół na pół, a nie inaczej. Zresztą to już za wami, koniec zlecenia. Teraz jesteście tutaj i możecie odpocząć - pocałowała go w policzek zanim nie wyprostowała pleców. Zrobiła krok, zachwiało nią ale przytrzymała się stołu więc utrzymała pion. Parę potrząśnięć głową pozwoliło odzyskać ostrość widzenia i odegnać zmęczenie jeszcze kawałek dalej. Tak, aby nie czuć go siedzącego na karku.
- Zdążyłam posprzątać swoją sypialnię, więc jeśli… to naprawdę żaden problem. Co więcej byłoby mi bardzo miło, też zaraz padnę bo jadę na stymulantach. Myślałam że zdążę do rana ogarnąć wasze zabawki, niestety została połowa. Ta z samym nokto. Reszta już przeczyszczona i złożona, działa. - mówiła spokojnie wracając po dwa pozostałe kubki. Jeden postawiła przed swoim krzesłem, ostatni dostał porucznik którego, jak poprzednio Moore’a, objęła ramionami od tyłu.
- Nie zawracacie głowy, możecie spać ile chcecie. Nikt wam nie będzie przeszkadzał. Żadnego kręcenia, żadnych pretensji. Wstaniecie kiedy stwierdzicie że już taka pora, poruczniku. No już, nie daj się prosić. Przecież to nic złego… chyba że serio to Dave jest na twojej liście ponad mną. Wtedy ewentualnie mogę zapewnić śniadanie po pobudce. Gemma wpada po Britt jak się tam wybawią i wyśpią, ale klucze weźmie od wujka. Ja nie jestem potrzebna, czyli jak mówiłam. Zero pobudek przed czasem… i w razie czego mówcie. Grzanki są jeszcze w piekarniku. - skończyła, wypuszczając ciężko powietrze. Równie ciężko wisiała na brunecie zbierając siły do wyprostowania pleców.

- Są? To daj. Dobre są. - Moore spojrzał na piekarnik próbując dojrzeć jego zawartość. Widocznie mu to wczesne śniadanie podpasowało. - A to nasza okularnica gdzieś sobie dzisiaj hasa a tobie podrzuciła rudą kukułkę do niańczenia? - zagaił podnosząc na nią wesoły wzrok i wskazując brodą w stronę drzwi gdzie był salon a w nim miała spać rudowłosa dziewczyna z Rhu.

- Nie będziemy ci przeszkadzać. Zresztą też wyglądasz jakby ci się przydało pospać. Przez parę dni z rzędu. A tymi zabawkami się nie przejmuj. Mamy zapasowe. Ale dzięki. Za wszystko. Za szamę i za te zabawki. Te co zrobiłaś możemy zabrać, żeby ci miejsca nie zawalały. - porucznik grzecznie ale obstawał przy swojej decyzji aby wrócić do siebie. A i chyba wygląd siniaków u chwiejącej się gospodyni nie napawał go optymizmem co do jej stanu. Nie chciał więc pewnie jej dobijać i nadużywać gościnności skoro wyglądała jakby zaraz miała paść na własną podłogę.

- No. Na kiedy indziej się umówimy. My to teraz do niczego nie będziemy się nadawać. A spać to wiadomo, najlepiej u siebie. - kapral poparł swojego druha i też wolał po jedzeniu wrócić do siebie.

Jobin pokręciła głową, prostując się powoli i nie syknęła przy tym chociaż skrzypnęło w kościach. Wróciła pod piekarnik, grzebiąc przy nim ruchami sapera aby się nie poparzyć o skaczące jak głupie kratki wewnątrz.
- Wszyscy do niczego się teraz nie nadajemy, nie chodzi mi o żadne aktywności inne niż… po prostu pójście spać. Dobrze było nie budzić się wczoraj samemu, tak dla odmiany - prychnęła ironicznie wyjmując resztę grzanek i ostrożnie przekładając na talerz, a ten zaniosła z powrotem na stół. Usiadła na krześle, podwijając kolana pod brodę i sięgnęła po kubek patrząc osowiale w blat. Wyszła na desperatkę, cudownie.
- Gemma jest na dole, długa historia i niepotrzebna. Jedzcie póki ciepłe - wzruszyła ramionami.

- Na dole? - David trochę się zdziwił ale dostrzegł kręcący ruch kolegi aby nie drążył tematu. Więc zajął się zupą i grzankami. - Dobre te grzanki. - powiedział chwaląc te wyroby.

- No dobre. Dobre wyszły. - porucznik zgodził się z jego opinią. Przez chwilę jedli w milczeniu sycąc się ciepłem jakie rozgrzewało od zewnątrz i od środka.

- Gadaliśmy o Dniu Pamięci. Hank jeszcze nie wie. Bear powiedział, że pogada z Zoją ale jakby mieli przyjść to razem, we czwórkę. Oni i dwójka dzieci. Mieli w planie spędzić czas razem więc jak to jakiś kłopot to mogą zostać u siebie. Reszta chyba powinna móc przyjść. - Wingfield wrócił do planowania tego świątecznego dnia co wczoraj tak zaczęli o nim rozmawiać.

- Ale na dziś to dajmy sobie siana. Kiedy indziej sobie odbijemy. Trochę chyba wczoraj za bardzo poszliśmy na całość. - powiedział wskazując wzrokiem na liczne siniaki jakie do tej pory były widoczne na ciele gospodyni. I chyba obaj mieli z tego powodu wyrzuty sumienia i nieco zakłopotane miny.

Dominique skrzywiła się kwaśno, upijając herbatę z kubka.
- Czyli o to chodzi, jestem teraz waszym chodzącym poczuciem winy i nie możecie na mnie patrzeć? - podniosła brwi i prychnęła zirytowana, odstawiając picie na blat.
- Przypominam że wszyscy się na to zgodziliśmy będąc zdrów na ciele i umyśle. Nie zabiliście mnie, nie uszkodziliście trwale, z tego co pamiętam było fajnie. Przykro mi jedynie z powodu, że teraz próbujecie ze mnie zrobić kalekę która najlepiej żęby sama sobie pozdychała gdzieś w kącie póki nie wróci do formy bazowej. Wtedy się można odezwać i dalej bawić w bycie kumplami albo całą resztę. Ale póki jest źle to ewakuacja żeby się problem sam ogarnął. - sięgnęła po grzankę. Obróciła ją w palcach ale nie zaczęła jeść. Gapiła się na nią zmęczonym wzrokiem.
- Bez obaw, dałam Theo słowo że to się więcej nie powtórzy. Więc się nie powtórzy. Chcecie iść się zabawić to weźcie słoik z tabasmi i szurajcie jutro do Syrenki czy gdzie tam wam wygodnie.

- Idziemy do siebie spać. Tak po prostu. Zmęczeni jesteśmy i chcemy się na spokojnie wyspać w swoich łóżkach. Nie doszukuj się to nie wiadomo czego. Przecież ci mówimy, że nas wymroziło przez całą noc. I, że umówimy się następnym razem. Reszta to samo. Po nockach odsypiamy z pół dnia. Dzięki za grzanki i zaproszenie no ale nie tym razem. Ty też odpocznij i się wyśpij. Bo nie wyglądasz najlepiej. Też odeśpij. - Thomas wydawał się nieco zirytowany czy urażony takimi oskarżeniami jakimi poczęstowała go gospodyni. I zaczął mówić wolno ale dobitnie. Nie wyglądało aby miał zamiar ustąpić i zrezygnować z pierwotnego zamiaru powrotu do siebie.

- No jakoś się umówimy. W tygodniu. W środę powinniśmy mieć luźniejszy dzień. I dziewczyno, wczoraj było bosko. No ale dzisiaj to wyglądasz, że strach cię dotknąć bo się rozpadniesz na kawałki. A nie chcę mieć cię na sumieniu. Mam jeszcze co do ciebie sporo grzesznych planów. - Moore poparł kolegę chociaż w bardziej wyluzowanym i wesołym stylu. Pogroził jej palcem gdy mówił o tych planach jakby czekało ją nie wiadomo co.

Dziewczyna posłała mu w odpowiedzi długie, powątpiewające spojrzenie. Odłożyła grzankę, bo odechciało się jej jeść. Wszystkiego się jej odechciało.
- Nie myślałam o żadnych numerkach, po prostu chciałam żeby mnie ktoś do cholery przytulił żebym się przestała czuć jak ostatni przegryw. Wszędzie gdzie się nie obrócę ciągle wychodzą nowe cholerne dramaty albo problemy, a ja jak ten ostatni debil próbuję pomagać. W większości przypadków są z tego kolejne problemy, cała przeklęta spirala… jakbym i tak nie miała już wystarczająco na głowie. Jak z Britt, albo z Jen. Dzięki temu pierwszemu mam jutro, a w sumie dziś, wizytę O’Hary która będzie się pewnie zabawiać z Gemmą i może rudą, a ja się w tym czasie zmyję załatwiać sprawy na mieście po tym jak już odstawię swoją serię uśmiechów i bycia uroczą. Cały pieprzony wieczór to robiłam na premierze, bo jednak zamiast jak normalny człowiek wreszcie odpocząć poszłam tam z Theo żeby mu ogarnąć rozrywkę na wieczór. Ciągle albo siedzi w robocie, albo użera się z administracją lub Admiralicją, albo ma na głowie nieogarniętego wytrzeszcza z piętra wyżej którego obiecał że wychowa i utrzyma przy życiu. Praca na dwa albo trzy etaty non stop, dlatego teraz jest u siebie z dwoma napalonymi laskami i z tego co słyszałam to się nie nudzili. Nie wypada mu zarywać do młodszych, a tak bratanica-przyzwoitka oraz przykrywka w jednym pasowała idealnie żeby go wkręcić w towarzystwo… i bardzo dobrze. Wcześniej przy kolacji mieliśmy długą rozmowę, gdzie jakoś go uprosiłam żeby nie robił nic głupiego mimo że pomagał zaszpachlować ofiarę napaści zanim wlazła w kieckę jak ostatnia idiotka która widziała problem i chciała pomóc. Więc obejdzie się bez wypadków z bronią, zakopywania, cięcia piłą ani topienia w zatoce. Żadnego z was. Status neutralny. Po tym jak poszliście też nie było kiedy odpocząć, Britt zabrałyśmy do szpitala założyć kartę, pobrać krew i porobić podstawowe badania żeby mieć punkt zaczepienia. Manisha wyciągnęła z kadr dossier Jamesa, tego oblecha. Pokaże się jego gębę paru osobom żeby miały na niego oko. Poza tym z wujasem gadałam o was w innym temacie niż hałasy nocą. Mianowicie w poniedziałek Admiralicja puszcza oficjalną informację o Adruli. Zgłoście się, wtedy on łatwiej przepchnie Craigowi waszą kandydaturę jako najemnych do tej roboty. A święta… dzięki za zasięgnięcie języka u reszty, przekażę Amy co trzeba. Jasne że mogą wpaść i dzieciaki, będzie weselej. Pewnie dopiero na weekend się złapiemy, możecie zostawić info u Amy albo nam wrzucić do skrzynki. Jest tydzień roboczy, w tygodniu pracuję, a jeszcze chcę jechać do Carrik coś sprawdzić, więc tym bardziej “nie ma mnie”. Muszę brać nadgodziny i starać się bardziej aby zapchać gęby spieprzonym mentalnie debilom którzy chodzą i pierdzą że jadę Theo na plecach. Plotki nie służą dobrze wizerunkowi rodziny, nie służą wujkowi i jego renomie. Niestety każdy z nas ma swoje zobowiązania - przełknęła ślinę, walcząc przez chwilę z drganiem mięśni twarzy. Znowu je rozmasowała.
- Jeśli się uda naprawić resztę waszego sprzętu zostawię wam informacje w skrzynkach że są do odbioru. Może nie mam takiego bajeranckiego sprzętu i nie wyglądam zajebiście jak w bojowym oporządzeniu, ale za to nie muszę odpoczywać. Lekarze to rzadko robią, dlatego pijemy tyle kawy - prychnęła, dla odmiany popijając herbatę, a potem nagle wstała żeby na trzęsących nogach podejść do szafki z rozebranym sprzętem. Pogmerała tam i gdy wróciła z powrotem na krzesło przed każdym z łapsów położyła po pełnym magu 5.56.
-Z pierwszego sortu, przechowywane wedle dawnych norm i bez szans na niewypały w środku, bez zamokniętego prochu. Przydadzą się wam.

Obaj milczeli póki mówiła. Patrzyli głównie na nią a czasem na siebie. Na koniec nieco zdziwionym wzrokiem obejrzeli pełne magazynki do broni jakiej używali. Zastanawiali się chwilę. Po czym jak zwykle pierwszy odezwał się Dave.

- No cóż. Dziewczyna się dla nas zaharowuje dzień i noc, 7 dni z rzędu, nie ma co być niewdzięcznym chujem. No przynajmniej tobie nie wypada. Sam wiesz jaki ja jestem. No ale ty to oficer i w ogóle chłopiec jak malowany. To sobie macie pewnie wiele do powiedzenia i pogruchania. Jak to z młodymi gołąbeczkami bywa. No ale taki tępy trep jak ja to już będę leciał. Dzięki za grzanki. Zajebiste były. Daj przepis Hankowi. Może uda mu się podrobić coś w ten deseń. I nie wiem ile tam masz w końcu tych koleżanek bo się trochę pogubiłem w liczeniu bo wiadomo, kaprali to nie uczą liczyć więcej niż palców jednej dłoni no ale pozdrów je, uściskaj, ucałuj a jakby się któraś czuła samotna i potrzebowała męskiego ramienia to bywam w “Magnum” albo “Syrence”. A poza tym adres do mnie znasz. No to ja spadam. - powiedział kończąc swoją grzankę i miskę zupy. Po czym gadał już jak wstawał i wychodził z kuchni. Wrócił do garderoby i zaczął się zbierać. Szybko mu to poszło gdy Wingfield został na swoim miejscu i ogarnął ramieniem siedzącą obok blondynkę. Wstał dopiero aby pożegnać się z kumplem.

Ona zrobiła to samo, trzymając przy tym krawędź blatu dla stabilizacji pionu. Milczała póki na widoku nie pojawiła się masywna, groźnie wyglądająca sylwetka w moro, obwieszona szpejem i z wypchanym plecakiem. Wtedy blondynka wyprzedziła porucznika i wyciągając ręce skróciła dystans łapiąc materiał w buro-zielone plamy ledwo znalazł się pod jej dłońmi. Następnie objęła łysola kładąc mu głowę na ramieniu.
- Przepraszam cię Dave za burczenie, to ze zmęczenia. Kamień spadł mi z serca, naprawdę. Dziękuję że przyszliście bo się cały wieczór zamartwiałam czy aby na pewno jest z tobą i Tomem w porządku. Przy weekendzie, gdy chyba wszyscy wrócimy do siebie, wrócimy do tematu inspekcji sanitarnej… tylko bez Hyper. O ile zniesiesz mnie bez wspomagaczy, bo Tommy’ego to wiadomo, co? Każdy by z nim chciał wylądować na wycieczce zaczynającej się pod prysznicem.

- No pewnie, że każdy. Nawet nie wiesz co się działo w koszarach jak szedł pod prysznic. Pół kompanii za nim! A dla świadomości sytuacji to dziewczyn dało się policzyć na palcach jednej ręki i nie miały szans z jego namydlonym tyłeczkiem. - David poklepał ją po plecach i nawijał tym swoim gejowskim humorem jak zwykle. Puścił gospodynię, uniósł jej brodę i pocałował ją krótko po czym machnął dłonią kumplowi i skierował się to drzwi wyjściowych. Po chwili słychać jeszcze było jego kroki na schodach. Ale te szybko cichły aż zostali sami we dwójkę w korytarzu.

- Chodź spać... padam na ryj. Jutro pogadamy. - Tom skinął głową w bok na drzwi do sypialni jakby miał już dość tych ciężkich klimatów rozmów i po prostu chciał iść do łóżka spać.

-Nie. Najpierw prysznic - zdołała wymamrotać i podniosła rękę stopując rodzący się w mężczyźnie sprzeciw zanim zdołał go wyartykułować.
-Twój, samotny, na szybko. Po prostu ochlap się bo zmieniłam pościel, dobrze? - poprosiła.

Brunet westchnął i kiwnął głową na zgodę, a potem oboje przeszli do łazienki gdzie gospodyni odebrała od niego mundur oraz resztę ciuchów. Podczas gdy się mył wyjęła z kieszeni spodni wszystkie drobiazgi, pakując je do koszyka który ustawiła na pralce. Dała mu też stare spodnie od dresu Garcii, koszulka niestety okazała się za mała, więc gość ubrany tylko w połowie ruszył do sypialni, a dziewczyna zapakowała jego rzeczy do bębna pralki. Ustawiła wszystko co potrzeba aby Amelie jedynie włączyła maszynę o bardziej ludzkiej porze.

Kolejny punkt planu odhaczony, skierowała się więc ku kuchni aby zostawić kartkę i poszłoby sprawnie, gdyby w progu nie cofnęło jej z powrotem. Następne minuty spędziła klęcząc nad toaletą i wymiotując jak najciszej żeby nie obudzić nikogo.
Wszystko pod kontrolą, jasne…
Ciało miało na ten temat swoje zdanie przypominając dobitnie że była tylko człowiekiem, a ludzie potrzebowali snu, odpoczynku zamiast pakowania w siebie stymulantów. Jedyne z czego mogła się cieszyć to fakt, że Tom tego nie widzi. I tak zepsuła mu poranek swoim gadaniem, mimo że miała powiedzieć coś kompletnie innego. Choćby to jak potwornie cieszy ją jego powrót w jednym kawałku. Sama jego obecność sprawiała że dzień od razu stawał się lepszy.

Dziesięć minut później wyszła z łazienki już przebrana, z umytymi zębami i opłukaną twarzą. Trzymając się ścian wróciła do kuchni zostawiając tam notkę dla Amy z prośbą o wstawienie prania i powieszenie go na kaloryferze. Przeprosiła też za gary w zlewie obiecując że pozmywa gdy wstanie. Teraz, obawiała się narobić hałasu albo potłuc delikatne naczynia. Wreszcie zatoczyła się do swojej sypialni i swojego gościa.

Był tam, dostrzegła jego górną, nagą połowę ciała między jasną pościelą. Leżał w łóżku na brzuchu, odwrócony twarzą do ściany i chyba już spał, bo jego łopatki poruszały się powoli i miarowo w rytm spokojnego oddechu.
Naprawdę musiał być zmęczony, nie dziwne…
Ale przyszedł, wysłuchał utyskiwania na w sumie mało znaczące problemy mając całą masę swoich własnych… i był, czego nie dało się nie zauważyć. Zwykle pusta połowa łóżka została zajęta, a Dominique stała jak sparaliżowana nie mogąc się ruszyć ani oderwać wzroku od ciemnowłosej potylicy. Trzymała się oparcia krzesła i patrzyła czując się z jednej strony podle, z drugiej… nie, przede wszystkim czuła się podle.

Przez trochę ponad dwadzieścia cztery godziny były oficer przewrócił jej idealny plan, wyrywając kontrolę z rąk jakby nigdy jej nie ściskała panicznie w obawie przed powrotem do bycia przerażonym dzieciakiem którego świat właśnie staje w ogniu, a on nic nie może zrobić. Bezradność, niewiedza i strach przed kolejnymi zmianami. Przed niewiadomą, tym co ludzie powiedzą. Przed oddaniem cholernej kontroli nad sobą. Przed tym, że łaps nie wróci zza murów i dołączy do listy bliskich których opłakiwała gdy nikt nie widział.
Dwadzieścia cztery godziny… choć tak naprawdę zaczęło się wcześniej. Pół roku wcześniej, z małym ogonem paru tygodni. Wtedy też widziała go nieprzytomnego lecz w mniej sprzyjających warunkach. Pół roku aby przełamać się i go pocałować… potem poleciało z grubej rury jedynie dzięki Hyper. Wtedy, wczoraj. A teraz stała jak kołek przyglądając się ze strachem i rozczuleniem jak śpi…znowu. Z tym że dziś już nie walczył o życie pod kroplówkami. Pamiętała też doskonale kto go odwiedzał, sami wojskowi… korowód mundurów i żargon obijający się o uszy. Dominique Jobin ze swoim statusem cywila tam nie pasowała. Przejście unitarki i branie udziału w zwiadach Royal Navy nie robiło z niej Royal Navy. Nadal zostawała zwykłym lekarzem który okłamywał sam siebie, bo nad niczym nie panował. Nudziarą wbitą w sztywne ramy protokołów i oczekiwań.
-Désolé Thomas… - wyszeptała, zaciskając dłonie na oparciu krzesła. Miała za co przepraszać, długa… bardzo długa lista.

Zaklęła szpetnie w głowie i przeszła te parę kroków siadając ostrożnie na łóżku. Równie ostrożnie ułożyła się plecami do jego pleców, starając się go nie obudzić. Musiał spać, zasługiwał na odpoczynek. Ona za to zwinęła się w embrion z ramieniem ułożonym tak aby widzieć wskazówki zegarka na nadgarstku. Za sobą słyszała miarowy oddech mężczyzny, czuła jego ciepło grzejące kręgosłup lepiej niż termofor. Zapach ciała i płynu do kąpieli. Obecność jaką chciało się objąć i mocno przytulić… ale to by go pewnie obudziło, a wystarczyło mu nieprzyjemności ze strony gospodyni. Zamiast mu przeszkadzać podwinęła mocniej kolana pod brodę i trwała w letargu obserwując uciekające sekundy. Bardzo chciała spać, wstać by już nie dała rady ale sen nie przychodził. Zamiast niego pojawił się chemiczny kac oraz zawroty głowy. Jobin oddychała ciężko mając wrażenie że zaraz zwymiotuje. Tylko już nie miała czym.
Sekundy zmieniły się w minuty, dłuższa wskazówka przesunęła się o ćwierć koła… i wtedy za plecami wyczuła ruch inny niż oddech śpiącego. Wingfield przekręcił się i coś wymamrotał, a potem ciepłe, masywne ramię objęło ją przyciskając do żołnierza. Spokojny oddech załaskotał jasne włosy na czubku głowy. Domino zastygła wsłuchana w mocne tętno i bicie serca… tak ludzkie, normalne.
Zamknęła oczy skupiając uwagę na poczuciu bezpieczeństwa a także rytmicznym łup, łup, łup… cudownie kojące.
Pomogło.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline