Czasami problemy otaczają kogoś ze wszystkich stron i jest ich więcej, niż w ogóle można sobie wyobrazić. A gdy zabrnie się w nie dość daleko, nie pozostaje nic, jak tylko przedzierać się dalej - byle do przodu, żeby dotrzeć na drugi brzeg. Czy właśnie ta zasada kierowała dziwną, teraz już martwą, kobietą aby wzbić się wysoko w powietrze i tam próbować swojej szansy? Swojej i jeszcze innych dusz, taki pakiet łączony. Jakże Dove się cieszyła że oni podróżują po bezpiecznej, twardej ziemi. Z auta można było wyskoczyć i jeśli umiejętnie się to zrobiło co najwyżej dostało się parę otarć albo siniaków. Tyle.
Gorzej gdy maszyna spadała kilkadziesiąt albo kilkaset metrów z nieba. Wtedy ratunek był na granicy błędu statystycznego jak to lubiła mówić Evelyn.
Ich powrót do domu był mniej spektakularny niż kraksa latającego wehikułu i to dosłownie wehikułu czasu, bo kto widział teraz działające samoloty?
- Leciałaś kiedyś tak ponad chmurami? - młodsza z sióstr O’Haley spytała tej drugiej gdy już zabrały swój sprzęt z pickupa, oddały dziewczynkę oraz papiery i mogły spokojnie odejść na bok. Wydawała się żywo zainteresowana, głowa co i rusz uciekała jej do tyłu.
- Ciekawe kto to jest i skąd. Myślisz że z nami zostanie? Ciekawe jak ma na imię, albo czy lubi polować… w ogóle czy umie. Mogłabym jej pokazać, przecież to nic trudnego, wystarczy trochę cierpliwości i dobre oko. Młoda jest, młodsza ode mnie więc szybko załapie… ciekawe czy lubi komiksy.
Uderzona potokiem rozważań oraz pytań Jednooka łypnęła z góry na małego rudzielca, biorąc głębszy oddech. Tak wiele pytań i tak niewiele odpowiedzi, mimo że najchętniej udzieliłaby wszystkich możliwych.
- Tak, leciałam kiedyś. Raz, może dwa… ale to było naprawdę dawno. Byłam naprawdę bardzo mała, niewiele pamiętam oprócz dywanu z chmur pod samolotem. Nie wiem czy ta mała z nami zostanie, pewnie tak. Martha nie wykopie jej ot tak. Potrzebowałaby dobrego powodu, zobaczymy. Na razie nie ma co sobie zawracać tym głowy… mam inne obowiązki, a co będzie to będzie - westchnęła.
Dove popatrzyła na nią, marszcząc nos.
- Nie martw się Eve, będzie dobrze. A jak będzie źle to Mach nas połata, co nie?
Na chwilę blondynka uśmiechnęła się pod nosem, zerkając w kierunku gdzie znikął ich zarośnięty medyk.
- To z pewnością - mruknęła całkiem sympatycznie, poprawiając przepaskę na oku i zaraz wróciła do powagi.
- Dobrze dzieciaku, przejmuję wartę w gnieździe. Wracaj do domu, zjedz a potem postaraj się zrobić kolejne dwie strony zadań…
- Eeeeeve! - przerwał jej jęk wyrzutu.
Próbował przynajmniej, choć nieskutecznie.
-... z matematyki. Przeczytaj też dwunasty rozdział książki do geografii. - starsza siostra kontynuowała niewzruszona - Sprawdzę cię jak skończę. Sprawdzę dokładnie Dove, jeśli zlekceważysz polecenie pan Tolkien mówi papa na następne dwa tygodnie, rozumiesz?
Od strony rudzielca doszło niewyraźne mamrotanie. Dziewczyna szła z ciężkim karabinem przerzuconym przez ramię i wzrokiem wbitym w ziemię.
- Nie słyszę, Dove - blondynka powiedziała krótko, na co ruda przewróciła oczami.
- No dobrze przecież zrobię i przeczytam, weź już się nie wyżywaj. - prychnęła
- Nie wyżywam. Jest wystarczająco wielu idiotów dookoła, nie możesz być głupia. Podstawy musisz znać. Znać i umieć wykorzystać… - Evelyn powiedziała cicho. Podniosła też rękę i poczochrała rdzawą czuprynę na co jej właścicielka zaśmiała się wesoło.
xXx
Wezwanie na spotkanie z Radą przyjęła jak zbawienie. Mogła odłożyć nudną książkę gdzie nie było dużo obrazków za to małe literki nijak nie chciały się złożyć w ciekawą treść sprawiając że Dove prawie usnęła z nosem na podręczniku. Na szczęście wybawienie przyszło niespodziewanie jak Gandalf Biały i Erkenbrand w bitwie o Rogaty Gród!
Snajper szybko i chętnie opuściła dom, aby w te pędy ruszyć na wyznaczone miejsce… i wtedy się zaczęło.
Większości tego co mówiła pani Martha rudzielec nie rozumiał. Tajne bazy, eksperymenty?
Najważniejsze chyba jednak wyłapała - lek pomagający okiełznać nienażarty apetyt żywych trupów to dużo, bardzo dużo. Zadała więc ich przywódczyni kilka pytań które przyszły jej do głowy, a potem wzruszyła ramionami, opierając się plecami o front siostry.
Też gapiła się na mapę, bo wychodziło że czeka ich daleka droga. Bardzo daleka.
- Łatwiej walczyć z ludźmi niż maszynami. Ludzie krwawią i sie męczą.
Popatrzyła w pewnej chwili na Azjatę z pogodnym uśmiechem.
- Nie jesteś stąd, Saint Louis to brama Wschodu na Zachód jedno z głównych przejść przez Mississippi. A jak byśmy patrzyli gdzie jest bezpiecznie to nie ruszylibyśmy się stąd bo albo żywe trupy, albo Alexa, albo naziole, albo koklusz, albo sekciarze, albo świry w białych kapturach, albo gradobicie. Skoro to takie ważne załatwmy to szybko i wracajmy… o ile w tym Nowym Meksyku w ogóle coś jest oprócz ruin, ale to zobaczymy - wzruszyła ramionami z wesołą miną. Nieważne, jak bardzo życie daje człowiekowi w kość, zawsze jest lepsze niż to drugie.
Albo nuda.