Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2022, 19:16   #147
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Poniedziałek powitał ich zmienna pogodą. Zachmurzone niebo nad Twin Oaks mogło zwiastować zarówno kolejną falę deszczu, ale silny wiatr popychał chmury na północ, co mogło równie dobrze oznaczać, że po południu rozpogodzi się i nad miasteczko wróci słoneczna, wczesno jesienna pogoda.

Wstawanie dla wszystkich nie było łatwe. Nie każdemu dane było pojawić się tego dnia w szkole. Śmierć, od samego rana, pokazała swoją wyszczerzoną czaszkę wyraźnie pokazując coraz bardziej sterroryzowanym mieszkańcom, że jeszcze nie odpuściła. Że dopisuje kolejne imiona do listy tych co umarli lub zaginęli w Twin Oaks.

Zaczęło się na progu jednego z mieszkań, na obrzeżach miasta, ale kto mógł wiedzieć, gdzie to się skończy….

Chyba nikt.

BRYAN CHASE

Nie było odpowiedzi. Tylko jęk. Bełkotliwy jęk. Jęk jego ojca. Poznał te pijackie majaczenie.

Drżące, nie wiadomo dlaczego, ręce Bryana otwierały drzwi dłużej niż zawsze. Synowi mechanika wydawało się, że trwa to całą wieczność, ale w końcu udało mu się wyjrzeć na zewnątrz.

To był jego ojciec.

Frank Chase, leżał w dziwnej pozie, na trzech niewysokich stopniach, które nawet zimą czy po pijaku, nie stanowiły dla niego przeszkody. Teraz jednak Frank nie był pijany. Był ranny. Na schodkach, co Bryan zauważył niemal od razu, zebrała się wielka kałuża krwi. Młody Chase widział też długi, rozmazany zaciek z krwi, ciągnący się od furtki, przez niemal cały podjazd. Szkarłat na betonie znaczył miejsce, przez które jego staruszek czołgał się, pełzał niczym ślimak. W stronę domu. W stronę ratunku.

Teraz, gdy Bryan otworzył drzwi, wzrok ojca powędrował w stronę syna. Mętny, zamglony z bólu i alkoholu. Jakimś niewiarygodnym wysiłkiem woli i hartu ducha, Frankowi udało się usiąść. Jedną ręka opieral się betonie, drugą trzymał na zmasakrowanym, dosłownie posiekanym brzuchu.

Koszula ojca na tej części ciała była cała we krwi, podziurawiona, w strzępach. Spomiędzy palców ojca wyciekałą czerwień. Morze czerwieni.

Frank spojrzał na syna. Twarz wykrzywił mu grymas bólu i cierpienia.

- Szeryf … - wyjęczał niewyraźnie i bełkotliwie, pokonując cierpienie podziurawionego brzucha.

To były jego ostatnie słowa, nim jego głowa zwisła bezwładnie. Bryan nie miał pojęcia, czy jego ojciec właśnie umarł, czy po prostu stracił przytomność.

MARK FITZGERALD

Szkoła wydawała się dużo mniej zatłoczona, niż zazwyczaj. Jakby połowa uczniów zachorowała nagle i została w domach. W sumie, poniekąd, tak było. Ta choroba nazywała się strachem rodziców.

Wchodząc do budynku, przed wejściem, zobaczył Paulinę Dermond i jej psiapsióły, koleżanki Jessici, które pomagały "królowej pszczół", zbierać porozrzucane na podłodze rzeczy. Wśród nich - zdjęcie uśmiechniętej Jessici Hale. Na podłodze. Pośród kobiecych środków higieny.

- Pierdolony Singelton - Paulina miała poczerwieniałą z wściekłości twarz i gniewny wzrok. - Zapłaci za to, mały chujek.

Złowiła wzrokiem Marka.

- Cześć - gniew zniknął z jej twarzy i oczu zastąpiony czymś innym, może współczuciem, może jakąś chorobliwą ciekawością. - Nie mieliśmy okazji pogadać - bąknęła. - Wiem, że ostatnio pomiędzy tobą i Jess różnie się układało, ale też nam jej brakuje.

Koleżanki, stojące obok 'królowej pszczółek" rozbeczały się jedna, po drugiej, przyciągając ciekawskie spojrzenia uczniów i nauczycieli. W końcu psycholożka, która akurat napatoczyła się na korytarzu, postanowiła interweniować. To była dobra okazja do ewakuacji. To i dzwonek na zajęcia. Zajęcia, na które Mark nie miał zamiaru dotrzeć.

BART SPINELI i ANASTASIA BIANCO

Oboje nie mieli ochoty jechać do szkoły. Wiązało się to z koniecznością lawirowania pomiędzy wszystkimi twarzami, wysłuchiwania wszystkich bzdur, o tym jaka to Jess była fajna, super i cool, i kto zabija.

Oni mieli plan. Jako chyba jedyni w miasteczku, tak im się wydawało, domyślali się, co zabija. W tym planie byli też inni ludzie. Ich rówieśnicy z Twin Oaks, z którymi połączył ich los. Dla Barta to nie była nowość, ale dla Ann, taka liczba ludzi wokół niej wydawała się czymś nienaturalnym, czymś niesamowitym ale też i czymś, co mogło, na dłuższą metę, jej się spodobać.

Kiedy ruszyli w stronę szkoły, do której i tak nie mieli zamiaru wchodzić, ale chcieli się upewnić, że reszta "spiskowców" będzie gotowa do działania, zorientowali się, że w miasteczku nadal trwa spektakl złożony z dziennikarzy, policji i innych służb. Coś działo się pod ratuszem, który mijali w drodze do szkoły. Coś, co przyciągnęło wozy transmisyjne, nawet takie z wielkimi talerzami satelitarnymi. Sensacja chyba nie tylko już stanowa, ale idąca na cały kraj. W końcu ich mała "pipidówka" stanie się sławna. Seryjny morderca grasujący po ulicach spokojnego miasteczka. Zapewne przyjechało też FBI. W filmach zawsze tak było. Jak działo się coś, co wykraczało poza kompetencje i możliwości lokalnej policji, ktoś przysyłał FBI.

Zapewne ojciec Ann też tam jest. W swoim żywiole, Zbiera informacje. Drąży temat, jak kornik drewno, aby dobrać się do najbardziej smakowitych i prawdziwych kąsków. Aby pokazać światu prawdę o Twin Oaks? Czy aby jednak na pewno? Czy przypadkiem nie było odwrotnie i przez te wszystkie lata ojciec Ann ukrywał jakiś mroczny sekret, który teraz odbijał się na życiu mieszkańców.

Kino w Twin Oaks pierwszy seans wyświetlało o 1:00 PM. Mieli mnóstwo czasu. Czasu na obijanie się, na pokręcenie po mieście i ułożenie planu. Mogli też podjechać do szpitala, po to, aby spotkać się z Wii i jej bratem. Taki chyba zresztą był plan.


WIKVAYA SINGELTON

Od samego rana Wii została wzięta w obroty medyczno - biurokratycznej karuzeli. Nie udało się jej porozmawiać za bardzo z Hawoi, bo to właśnie działania jej ojca wprowadziły w ruch tę karuzelę.

Badania, konsultacje, dużo pytań o to, jak się czuje, czy boli ja tu, czy boli ją tam. Wii była bystra. Łatwo wyczuwała intencje starszych od siebie ludzi. Wiedziała, jak odpowiadać, aby uzyskać wypis. Kiedy mówić, że ją nie boli, nawet jeśli bolało, a kiedy mówić, że boli, kiedy bolało. Tak, aby upewnić lekarzy, że jest ranna, ale nie na tyle, by coś jej zagraża.

W ten sposób, jeszcze przed południem, miała już dokumenty medyczne pozwalające jej na opuszczenie szpitala i obarczając odpowiedzialnością za ewentualne szkody na zdrowiu jej prawnego opiekuna, jakim był ojciec.

Potem dopiero zaczęła się trudniejsza część batali. Wiedziała, że Hawoi przyjechał po to, aby zapewnić Wii i jej bratu bezpieczeństwo. A w wizji jej ojca to bezpieczeństwo oznaczało zabranie rodzeństwa z Twin Oaks. A oni chcieli tutaj zostać. Czy też raczej musieli.

Więc, gdy zakończyła badania a lekarze naradzali się, czy wypisać pacjentkę, Wii zaczęła "urabiać" ojca. Pokazała mu rysunek brata, porozmawiała z nim o snach, podzieliła się obawami, jakie odczuwała i chciała naciskać na pozostanie w miasteczku.

Hawoi milczał, jak to on. Słuchał jej słów, dokładnie z uwagą, studiując jej mowę ciała i podejmując decyzję.

- Jesteś słaba. Straciłaś dużo krwi. Dam wam jednak ten dzień. Potem wyjedziemy do twojego dziadka. On jest mądry. Mądrzejszy niż ty i ja razem wzięci. On wie wiele. I to on mówił o złym manitou, który prześladuje go w snach, gdy mnie tutaj wysyłał. Jeden dzień i jedna noc, ale jutro wyjeżdżamy.


DARYLL SINGELTON

To było coś. Pokazał Paulinie, że już nie jest popychadłem. Że już nie można nim bezkarnie pomiatać. Że ma zęby i potrafi jej nie tylko szczerzyć, ale też nimi kąsać, jeśli się go do tego zmusi.

Rozpierająca go adrenalina dawała mu siłę. Budziła mnóstwo pozytywnej energii. Szybko się jednak okazało, że jest chyba jedyną osobą, która się uśmiecha na cichych, jak nigdy, korytarzach szkoły w Twin Oaks. Szkoły, do której nie dotarła, tak na oko, co najmniej połowa uczniów.

Na szczęście nie musiał się długo męczyć. Ujrzał Marka idącego korytarzem i, przełamując ostatni opór jaki odczuwał, podszedł do niego, ku zdziwieniu innych ludzi, zagadując. Mieli plan.


WSZYSCY

(Jakiś czas później, pod domem Fallsa).

Twin Oaks zrobiło się jasne. Wiatr przegonił chmury i słońce świeciło jasno. Do miasteczka przybyły, jak głosiła plotka, wyspecjalizowani płetwonurkowie. Mieli sprawdzić rzekę i okolicę, tam gdzie znaleźli ostatnio ślady zaginionej turystki. Kolejna plotka głosiła, że ktoś podziabał nożem Franka Chase'a i że ten mechanik samochodowy jest teraz w stanie krytycznym w szpitalu. Jeszcze inna pogłoska mówiła, że to wina tego turysty, którego znaleziono w lesie. Że uciekł on w nocy ze szpitala i znaleziono go nad ranem, całego we krwi. A może nie chodziło o turystę, ale właśnie o Chase'a seniora?

No i przyjechało FBI. Dwóch agentów federalnych przebywało teraz ponoć na posterunku policji, zapoznając się ze sprawą "Nożownika z Twin Oaks".

Tak czy owak w miasteczku sporo się działo. I, co było im na rękę, mocno zaangażowało policję.

Teraz więc stali na ulicy, obok domu Fallsa. Policjant mieszkał na jednej z typowych dla ich miasteczka ulic, pełnej podobnych do siebie szeregowych domów.


Ulica nie była duża, a odstęp pomiędzy kolejnymi budynkami wynosił jakieś pięćdziesiąt metrów. Tu i ówdzie, na podjeździe, stał zaparkowany samochód. Od czasu do czasu jakiś pojazd przejechał nieopodal, zazwyczaj jedną z większych ulic, do której dochodziła boczna, zaciszna uliczka, na której mieszkał "ich cel".
Dom Fallsa był parterowy, lekko zaniedbany, miał podniszczony dach, ale trawnik przed domem był dobrze utrzymany, chociaż wyraźnie dotknęła go już jesień.


Było pustawo, słonecznie, a ich emocje osiągnęły apogeum.

Wyglądało na to, że Falls jest poza domem, co było oczywiste, ponieważ nadzwyczajna sytuacja w Twin Oaks angażowała mundurowych niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 10-07-2022 o 19:22.
Ravanesh jest offline