Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-06-2022, 05:18   #141
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Bart siedział przed telewizorem obok babci. Oboje z nogami z stoliku oglądali jakiś film. Chyba, to był film, choć kiedy Spineli skupiał się na ekranie zazwyczaj leciała reklama Mentosów i Old Spice. Na brzuchu leżał nadgryziony gofr z masłem orzechowym. Nie było z nim dobrze. Ewidentnie stracił apetyt.

Babcia Betty w kruchej, pomarszczonej dłoni trzymała bonga i odpalając zapalniczką, bez pośpiechu zaciągnęła się gęstym dymem. Wygodnie usadowiła się w objęciach oparcia kanapy i spojrzała na wnuczka.

- A jak poznałeś Ann? - zagaiła seniorka.

- Emmm… - Spineli wydał z siebie dźwięk po dłużej chwili, a potem znowu minęło kilka sekund jakby z trudem zbierał myśli. - Na komisariacie. - pokiwał głową.

- O… - Betty nieco się zdziwiła. - W sumie miejsce jak każde. Ale nietypowe. - uniosła brew.
- Ta…
- To wtedy, gdy te tabletki ci znaleźli w tornistrze?
- W plecaku babciu. Tornister nosi się w podstawówce. - popatrzył na gofra, którego ujął w palce. Zdawał się być dwa razy większy niż zwykle.

- Nietypowe miejsce spotkania i dziewczyna nietypowa. - szturchnąła wnuczka lekko łokciem.
- No w sumie tak. Jest jakaś… takaś… inna?
- A dlaczego inna? - babcia zdecydowanie miała fazę na plotki.

Bart odłożył jedzenie na talerzyk i wyciągnął rękę po wodną faję, którą mu pani starsza uczynnie odpaliła.

- Wiesz… ona chyba naprawdę jest kumata. Chyba mnie rozumie… Dużo jej o sobie dzisiaj powiedziałem w samochodzie.

- To dobrze, że rozmawiacie w samochodzie. Twoich rodziców nie raz nakryłam na tylnym siedzeniu Buicka. Raz na górce miłości, raz w kinie samochodowym. I raz nawet w naszym garażu. Za każdym razem niechcący. Niektórych rzeczy nie da się odwidzieć. - westchnąwszy przewróciła oczami.

- Ojciec był jak Fitzgerald, a matka jak Jessica. - mruknął od niechcenia.
Babcia chyba nie usłyszała lub tylko nie skomentowała.

- Ale fajna ta Ana, co nie? - Betty drążyła temat Anastazji.
- Yep. I wiesz… ona chyba mądrzejsza jest ode mnie. Nie chodzi obyło, że pewnie jest kujonką, ale jakoś tak czasem głupi się przy niej czuję… i niezdarny…

Babcia zaśmiała się.

- Oj wnusiu, wnusiu…

Później Bart zmienił temat przechodząc do spraw metafizycznych rozprawiając o duchach, opętaniach, zbrodniach i trupach. Nie wiedział kiedy babcia zaczęła ciąć komara, ale kiedy zorientował się, to w telewizorze leciał już nocny program sprzedaży bezpośredniej. Okrył staruszkę kocem układając wygodnie w jej łóżku i poczłapał do siebie. Filigranowa Betty zdawała się tracić na wadze jeśli to w ogóle było nadal możliwe. Choroba wyniszczała ją coraz bardziej niemal z każdym dniem. Widział to zwłaszcza teraz, gdy wprowadził się do niej. Kiedy spała jej twarz zdawała się być dwadzieścia lat młodsza i jakby pozbawiona jakiegokolwiek bólu. Jak twarze umarłych przed zamknięciem wieka trumny…
Todd… Todd nie będzie miał otwartego. Niespecjalnie wyglądał w przyszłość, aby widzieć go na stole w piwnicy po plastycznej opowieści Bryana.

Dookoła babcinego łóżka na dywan rozlał święconej wody tworząc niewidoczny krąg, bo krople szybko wsiąkły w puszysty dywan. Spojrzał na krucyfiks nad drzwiami, z którego w bladym świetle latarni zza okna, spode łba patrzył na niego umęczonym wzrokiem Jezus Chrystus. Bart wzruszył ramionami. Przecież to nie zaszkodzi.


***


To co widział, lub śnił czy też wyobrażał sobie, tak nim ruszyło, że wyskoczył rano z mokrego łóżka. Dysząc ciężko upewnił się czy przypadkiem nie zsikał się w prześcieradło z tego przerażenia. Na szczęście tylko spocił się. Nerwowo masował lepkie włosy na klacie i z obrzydzeniem wzdrygnął się wciąż czując te ręce, które go trzymały! To nie było normalne… może jednak starzy mają rację z tym odwykiem? Zastanowił się chwilkę i wyjrzał przez okno odruchowo sprawdzając, czy nikogo za nim nie ma obserwującego go. Skołatany w myślach wziął czyste slipy z komody i podeptał wziąć prysznic.

Po porannej kupie i świeżo spalonym joyem świat jednak nabierał kolorów.
W kuchni z radia sączył się przebój. Spojrzał na kalendarz ścienny. Pełnia księżyca za nieco ponad dwa tygodnie 8 października.
Babcia czytała gazetę, którą musiał na górę przynieść ojciec wziąwszy z chodnika.

- A dzisiaj urodziny ma Steven King. - rzuciła na głos widząc, że wnuczek sprawdza daty.

- A Lovecrafta kiedy babciu? - zaśmiał się nalewając mleko do kubka.

- Na pewno nie dzisiaj. O! Dzisiaj było pierwsze wydanie Hobbita.

Babcia lubiła kolumnę o datach co i kiedy.

- To ten od obrączki ślubnej, której pozbyć nikt nie mógł się?
- Ty i te twoje Star Wars…
- Babciu. Star Wars przynajmniej jest logiczne. I tam nikt nie chodzi do usranej śmierci po górach i dolinach na bosaka.
- O… A jednak czytałeś?
- Dziadek mi czytał przed snem. I tego Hobbita też.
- Przeczytaj teraz sam. Nie wszyscy, którzy błądzą są zagubieni.
- Jasne…

Wychodząc ucałował babcie w policzek i złapał z kuchennego stołu kilka świeżo upieczonych bułeczek nadziewanych szpinakiem.

- Tornister! - krzyknęła za nim babcia, gdy zniknął na schodach.

Ale Spineli machnął na to ręką. W dupie miał dzisiaj budę. Plotka poszła po miasteczku, że Squaw się obudziła w szpitalu, o czym mu Betty wspomniała. Dobrze, że miała jeszcze kilku żyjących znajomych i telefon, bo z domu nie wychodziła już od dawna...

Wkrótce potem podjechał pod dom Any. Namówi ją na wagary. A jeśli nie, to chociaż podrzuci do szkoły. Chciał opowiedzieć jej o widzeniu… Darylla Singeltona. Ciężko przełknął ślinę na samo nader wyraziste wspomnienie.

Nacisnął na klakson.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 23-06-2022, 12:01   #142
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Mimo iż Ana zdawała sobie sprawę z koszmaru, już na etapie bycia w nim, obudziła się przerażona i nie w humorze. Cała zlana potem wyłączyła budzik, który ustawiony miała na 6tą rano. Natrętny, mechaniczny dźwięk jedynie dołożył jej więcej strachu, wyrywając tak gwałtownie z krainy snów. Czuła nerwowość, lęk, niepokój i nie miała nawet ochoty iść do szkoły, do ludzi. Nie czułaby się dziś dobrze otoczona przez hordę licealistów, ćwierkających, śmiejących się, zadowolonych z życia i trącających ją barkami i łokciami na szkolnym korytarzu. Było jej niedobrze.

Wzięła rano prysznic i kilkanaście minut spędziła przed lustrem, patrząc na swoją upiorną twarz. Zastanawiała się czy może makijażem zdoła poprawić swoje samopoczucie. Czas poświęcony na tę czynność był znacznie dłuższy niż zazwyczaj, a mimo to czuła się jak zawsze - brzydko.


Anastasia coraz bardziej nie miała ochoty iść do ludzi. Miała wrażenie, że ciśnienie jej wzrosło na tyle, że za moment zacznie jej się kręcić w głowie i zwymiotuje. Wiedziała jednak, że wszystkie te objawy wywołane są przez jej lęki i psychikę, która roztrzaskała się jeszcze bardziej po minionym koszmarze i wszystkich sytuacjach, z którymi mierzyło się Twin Oaks i jej znajomi.

Mimo to okularnica spakowała się do szkoły i zeszła na dół, gdzie nikogo nie zastała. W sumie zdziwiła się, bo mama zwykle o tej porze krząta się po kuchni, ale może jednak była zmęczona i po prostu wróciła z powrotem do łóżka. Na blacie kuchennym przygotowane były kanapki, sok pomarańczowy i dwa batoniki do szkoły. Nastolatka westchnęła ciężko i zabrała prowiant. Nie potrafiła zmusić się do wyrwania tej smutnej miny z twarzy. Kiedy myślała już, że jej los jest przesądzony i resztę dnia spędzi z ekstremalnie wysokim ciśnieniem bojąc się przechodzących i mijających ją nastolatków, usłyszała przed domem klakson. Wychodząc z domu i zamykając za sobą drzwi weszła do auta Barta z ulgą. Pierwszy raz dzisiejszego ranka kącik jej ust drgnął do góry.

- Hej... - rzuciła krótko i cicho, lecz słyszalnie. Nie dało się ukryć, że jest dziś coś nie tak. Zapytana, opowiedziała Spinelliemu o swoim śnie i swoich lękach, które nosi w sobie już wiele lat. Nie chciała iść do szkoły, więc w tym momencie faktycznie był dla niej wybawieniem.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 24-06-2022, 19:15   #143
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
***
Kłamać jak dorosły
Daryll w drodze do szkoły zastanawiał się czy ktoś przed nim użył już takiego porównania. Raczej na pewno, bo czasy się zmieniają, ale ludzie nigdy. Nie ma gorszego rodzaju kłamcy niż dorosły, zwłaszcza gdy podpiera się autorytetem rodzica. Wciąż nie mógł uwierzyć w to co usłyszał od Wii. Ich mama, najmądrzejsza, najwspanialsza osoba jaką znał pomogła zamordować upośledzonego chłopca. Przez te wszystkie lata nie zrobiła nic by ulżyć cierpieniom rodziny Macrumów, prowadziła z nimi interesy, kupowała od Antona dziczyznę i słowem się nie zająknęła o tym co się stało z jego synem. Billy Macrum nigdy nie został pochowany, jedyną mogiłą była stara szopa pełna świec i zdjęć chłopaka. Przez zeznania Debry i jej przyjaciół został zapamiętany jako morderca i bratobójca. Ta przerażająca niesprawiedliwość znalazła w końcu swoje ujście. Miała twarz wilka szczerzącego żółte kły, wykrzykującego nienawistne groźby w kierunku jednej z sióstr Bredock.
Pieprzyć Hale’a, pieprzyć Falls’a, pieprzyć matkę, pieprzyć ich wszystkich. Już nikt nigdy nie powie co mogę a co nie. A jak spróbuję, zaśmieję mu się w twarz.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3u2YbzQHT14[/MEDIA]

Gdy dotarł w końcu przed budynek szkoły, mimo pokonanego piechotą dystansu nie czuł zmęczenia. Wręcz przeciwnie. Wypełniała go narastająca wściekłość. Mięśnie, płuca, mózg pracowały na wyższych obrotach. Zniknął garb, który wyrastał mu zawsze w chwili gdy przemykał korytarzami z jednej lekcji na drugą. Szkoła pełna młodocianych sadystów była jego kryptonitem, ale teraz nie czuł nic po za gniewem, nie gapił się potulnie w czubki swoich trampek. Gdyby ktoś się na niego gapił, nie odwróciłby wzroku, tylko odpowiedział zimnym, bezlitosnym spojrzeniem. Gdyby ktoś go zaczepił, trącił ramieniem, rzucił jakąś uwagę na temat ssania lasek i zapinania chłopców albo nazwał Normanem Bates, Singelton skoczyłby na niego z pięściami, choćby ta osoba miała gabaryty i mięśnie Bryana. Nie obchodziło go już co powie matka, co powie dyrektor Bosch, ani szkolna psycholog, macocha Barta. Bo oni wszyscy to kłamcy. Nie mają moralnego prawa, mówić co jest dobre a co złe. Dlatego jeśli wcześniej miał jakieś wątpliwości czy włamywać się do domu Fallsa i narażać na nieprzyjemności, teraz miał to w dupie.
Łańcuchy i kajdany opadły.
W pewnym momencie zauważył ją w otoczeniu pszczółek. Zamiast jak zwykle przemknąć po cichu bokiem, podszedł szybkim krokiem i wyrwał plecak z ramion. Wszystko co miała w środku – książki, zeszyty, kosmetyki, tampony – wysypał na podłogę. Plecak oddał z powrotem.
- Pozwij mnie Dermound – rzucił do Pauliny a potem wyciągnął do niej dwa środkowe palce i ruszył dalej korytarzem. Szukał Marka i Bryana. Fitzgerald był wtajemniczony w plan, ale Daryll wątpił by syn burmistrza znał się na włamaniach. Co innego Chase. Chyba. Wciąż nie ufał Bryanowi, ale oni wszyscy, Singetonowie, Mark, Bart, Anastiasia i Bryan siedzieli w tym razem. Musieli zapalować na wilka, zanim wilk zapoluje na nich. Do zachodu słońca wciąż zostało wiele czasu. Mogli to zakończyć dzisiaj. O ile to Falls sprowadził na Twin Oaks ten koszmar.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 24-06-2022, 20:46   #144
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień był męczący, na dodatek męczący w niezbyt przyjemny sposób. No ale chyba nikomu nie podobało się to, że podejmowane działania kończyły się niepowodzeniem. Bo trudno było nazwać pełnym sukcesem informację, że maska, jaka była w posiadaniu Billa, trafiła na posterunek policji. Co prawda potwierdzało to podejrzenia, jakie mieli wobec Fallsa.
Było jeszcze jedno "ale"... Czy maska będąca w posiadaniu Fallsa była równocześnie maską sprawiającą, że jej nosiciel zamieniał się z żądnego krwi potwora?
Aby tego dowieść musieliby widzieć Fallsa podczas przemiany, albo ukraść maskę i wypróbować, a prawdę mówiąc ani jedna ani druga opcja nie napawała Marka zachwytem.
Trzecią opcją było zniszczenie maski, ale Mark nie miał pojęcia, czy nożyczki alko ogień poradzą sobie z przeklętym przedmiotem.

By oderwać myśli od Maski i Wilka włączył transmisję meczu, lecz nawet najlepsze i najciekawsze zagrania nie zdołały rozbudzić w nim entuzjazmu. W końcu wyłączył telewizor i położył się spać.


* * *

Sen byl na tyle "przyjemny", że Mark bez problemów doszedł do wniosku, że lepiej byłoby nie zmrużyć oka,niż przeżywać koszmar sugerujący, co się stanie jeśli nie zniszczą maski.

- Już wstaję, wstaję... - powiedział. 0 Nie zamierzam się spóźnić - dodał.
Ubrał się pospiesznie, a spakowanie rzeczy i śniadanie zajęłymu kolejne minuty.
Co prawda wątpił, by po ostatnich rewelacjach zajęcia szkolne będą miały normalny przebieg, ale była szansa, żew szkole pojawi się ktoś, z kim będzie można porozmawiać na ważne i aktualne tematy.

Pięć minut po skończeniu śniadania był już w drodze do szkoły.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-06-2022, 09:35   #145
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Deszczowa noc przeszła w pogrążony w mroku poranek, gdy wyrwana ze snu Wikvaya nie zdążyła nawet jeszcze zamknąć ust, a zaczął wtórować jej krzyk brata. Dziewczyna natychmiast otworzyła oczy w panice szukając czegoś realnego, twardego, czego mogła namacalnie doświadczyć. Wtedy zatrzymała wzrok na Daryllu. W tej jednej sekundzie, w której nastolatek leżał rozciągnięty na podłodze, dostrzegła to czego nie widziała przez ostatnie lata - chłopak dawno przestał być już być dzieckiem. Tym chorowitym oseskiem, o którego wszyscy drżeli. Łatwiej on uniósłby ją, niż ona dałaby radę choćby podźwignąć go z ziemi. Nie trzeba było go traktować jak malucha. V zrozumiała, że czas było porzucić dawny obraz brata.

-To sen Daryll. Przez sny Wilk woła o przelaną krew. O zadość, której nie było mu doświadczyć do końca.

Słowa wybrzmiały, a Daryll siedział oszołomiony na szpitalnej podłodze. Jasne włosy kleiły mu się mokrego czoła, pot spływał też po skroniach i karku. Pierś unosiła się i opadała w szybkim tempie, jakby był drżący ptakiem złapanym w klatkę. Początkowo nie zarejestrował co powiedziała do niego siostra. Najprawdopodobniej cześć jego świadomości wciąż znajdowała się po drugiej stronie jaźni, w krainie upiornych snów, gdzie to Daryll Singelton był Wilkiem. Szalonym, brutalnym mordercą. Kto wie czy by nim nie został, gdyby urodził się w innych czasach, jak Billy Macrum. Był przecież takim samym wyrzutkiem, dziwakiem z lasu. Zanim zginęła Mary wydawało się, że na końcu drogi Darylla czeka jedynie samotność, połączona z frustracją i nienawiścią do swoich szkolnych oprawców. Obecny ciałem, lecz jego duch przepadłby na zawsze jak Billy. Teraz miał po swojej stronie ludzi, za życie których warto się poświęcić i podjąć walkę. Nie tylko z mordercą, ale przede wszystkim z samym sobą. Sen nie kłamał, Singelton nosił wilczą maskę, kryła się przez cały czas za jego skórą, utkana z ponurych myśli, gniewu i tęsknoty za Amy. Zszyta igłami, którymi kłuli ich w szpitalu, wypełniona szyderczym śmiechem Pauliny Dermoud i groźbami Bryana Chase.

"Mylisz się, byłem wilkiem mamo. Ale już nie jestem. Nie chcę nim być" - odpowiedział w myślach matce. Podniósł się z powrotem na krzesło i podsunął bliżej siostry.

- W porządku Wi? Jak się dzisiaj czujesz? – spytał z troską.

- Jestem zmartwiona. Smutna i zła. Jak ojciec. Nie mam pewności, czy nie powinnam mówić też przy nim. Mama osłabła na tyle, że chciała w nocy ze mną rozmawiać - urwała.

- Mówiła coś?

Bezpośrednie pytanie sprowokowało bezpośrednia odpowiedź:

-Billy Macrum nie żyje. Młodzi z tamtych czasów postanowili sami wymierzyć mu sprawiedliwość dźgając go nożami i spychając z River Top. Między nimi była nasza mama, a także z całą pewnością Glen Hale, Frank Chase i Tom McBride. Wie o tym kilka osób. Ja, Ty i ci, którzy brali udział w zabójstwie.

Daryll zapadł się w krześle, cienie pod oczami stały jeszcze ciemniejsze, chłopak wyglądał jak upiór, albo człowiek, który właśnie dowiedział się o nieuleczalnej chorobie. Już wcześniej zaschło mu w ustach, a teraz czuł jakby mielił popiół. Brał pod uwagę, że mama skrzywdziła Billego, ale noże, zepchnięcie z klifu? Boże jedyny. Chłopak siedział ze spuszczoną głowa, próbując przetrawić to co powiedziała siostra.

- Okey – wydusił z siebie cicho – Na razie to zostawmy. Wiem kim jest Wilk. Maska Billego przez lata leżała w policyjnym depozycie. Teraz nosi ją Jack Falls. Nie wiem dlaczego akurat on zabija… może maska go opętała… może ma inny powód… nieważne. Trzeba w końcu to zatrzymać. Dzisiaj idę z Markiem sprawdzić jego dom.

- Mam złe przeczucie co do Fallsa. Pojadę z Wami, ale musimy pomówić z moim ojcem i być może z Macrumami. Po tylu latach, w imieniu tamtych dzieci, jesteśmy im to winni… I Daryll, ja nie zniosłam tego czego się dowiedziałam tak twardo jak Ty. Śniłam o krwi. Chciałabym żeby ktoś mi to wytłumaczył albo żeby ten fakt sam był wytłumaczeniem.

Chłopak milczał. Nie chciał wyprowadzać siostry z błędu. Chciało mu się płakać, ale twarz pozostawała ponura i zawzięta.

- Nie – sprzeciwił się. – Dowiedzą się, ale nie teraz Wi. Hale jest zdolny do wszystkiego. Nie chcę, żebyśmy skończyli jak koledzy Bryana. Jeden psychopatyczny glina to i tak za wiele… a dwóch….

Daryll westchnął tak ciężko, jakby był samym Tantalem, któremu znów nie udało się ukoić pragnienia.

- Ufasz tacie, ale ja nie ufam już nikomu poza tobą. Proszę, uszanuj to i o niczym mu na razie nie mów.

- Jesteśmy dziećmi, mimo, że postrzegamy siebie inaczej. Wyglądamy inaczej. Myślimy inaczej... To nie jesteśmy dorośli, nie decydujemy o sobie. Możemy i mamy prawo nie widzieć i nie wiedzieć wszystkiego. Zacznijmy od tego, że nie wyjdę stąd bez podpisu Hawoi.

- Ale nie musi wiedzieć wszystkiego – upierał się młodszy brat. – A już na pewno nie to, że jego córka planuje z bratem złamać prawo.

Chłopak wstał ciężko z krzesła.

- Pogadaj z Hawoi, załatw wpis a ja jadę do szkoły. Zgarnę Marka i przyjedziemy po ciebie.

Wikvaya skinęła głową chociaż sama nie była pewna co ma zamiar zrobić. Nie podobał jej się stawiany przez najbliższych opór we wszystkich istotnych sprawach. Nie miała jednak zamiaru wszczynać konfliktów. W jej mniemaniu wszystko płynęło więc należało poddać się nurtowi, nawet jeśli zalewał jej płuca i przyciskał do dna.

Gdy Daryll wyszedł, dotknęła świeżych ran na brzuchu. Dokuczały i bolały mniej. Jakby środek od ojca miał obowiązek na nią zadziałać. Niespiesznie podniosła się z łóżka i zajęła poranną toaletą żeby móc, w pełni przygotowaną, porozmawiać z ojcem. W przeciwieństwie do dzieciaków w jej wieku, nie czuła oporów przed dyskusjami z dorosłymi. Co więcej często kierowała się ich opiniami. Dlatego miała cichą nadzieję, że Hawoi wskaże jej kierunek, którego mogła jeszcze nie dostrzec. Drogę, którą miała podążyć, by osiągnąć cel i zatrzymać nienawiść w Twin Oaks. Indianin był inny. Ona też była inna. Nie oczekiwała, że świat ich zrozumie, ale czuła, że może liczyć na ojca. Miała zamiar pokazać mu rysunek od brata, zapytać o sen, podzielić się obawą i naciskać na pozostanie w miasteczku. Obiecać, co trzeba będzie obiecać, ale zrobić co do niej... a właściwie do nich wszystkich należało.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 26-06-2022, 22:51   #146
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bryan otworzył oczy, rozglądając się półprzytomnie po salonie. Zdezorientowany wzrok szukał Todda bądź wilczego napastnika z nożem, jednak bezskutecznie. Rozpłynęli się.
- Przepraszam… Przepraszam, Todd… - mruknął chłopak, z trudem kiełznając emocje po tak intensywnym śnie. Uważał, że zasłużył na wszystkie przykre słowa, którymi raczył go martwy kumpel. Miał całkowitą rację. Zostawił go. Zostawił! Jeśli był choć cień szansy, że powali napastnika, a następnie uratuje Todda, powinien był ryzykować. Tak właśnie powinien był zrobić! Ale obleciał go strach… Czuł się jak skończona pizda. Jak frajer. Nie potrafił już inaczej o sobie myśleć.
- Panie Johnie, bardzo nam miło, że pan do nas zadzwonił. Prosimy o podanie hasła - prezenterka nocnej telegry nawijała na ekranie telewizora. Bryan nie był w stanie normalnie iść spać do łóżka, więc siedział do późna w fotelu, bezmyślnie gapiąc się w grające pudło. Tak też zasnął. Dzięki telewizji nie czuł się tak samotny i podatny na atak. Zwłaszcza, że ojca nie było w domu. Stary był przemocowym gnojem, ale przynajmniej by go nie zabił, a raczej pomógłby z ewentualnym napastnikiem. Raczej, bo nie wiadomo czy byłby trzeźwy.
- Panie Johnie, bardzo proszę o podanie hasła - nalegała prezenterka.
- POKAŻ DUPĘĘĘĘĘ - odparł napalony głos. Prezenterka udała, że się oburzyła i rozłączono połączenie z panem Johnem.

Jeszcze parę dni temu śmiałby się z czegoś takiego jak ostatni debil. Teraz nawet nie drgnął. Tępo spoglądał na ekran w zamyśleniu. Dlaczego śnił mu się ten wilczy przebieraniec? Przecież nawet zbytnio w niego nie wierzył. To Hale go martwił, nie zwidy Marka czy Darylla. Być może od słuchania tych wszystkich rozmów nowej “paczki” kolegów, udzieliła mu się ta horrorowa atmosfera.

Usłyszał walenie do drzwi. Która mogła być godzina? Czwarta? No tak, pewnie stary wracał z baru nad ranem.
- Kto idzie? To tata? - młodszy brat pojawił się w drzwiach prowadzących na górę.
- Taaa, pewnie tata. Wracaj na górę i śpij, Bob… - wymamrotał Bryan, ociężale podnosząc się z fotela. Chłopiec po chwili wahania zniknął za drzwiami i dało się słyszeć skrzypienie schodów. Bryan wiedział, że młodszy brat panicznie boi się, iż stracą również drugiego rodzica. Dlatego nie mógł spać, gdy Frank wychodził na walety. Bob nie zaznał brutalnej strony ojca, więc był bardziej przywiązany do tatusia…

Chase wrzucił młotek za pasek i ospałym krokiem podążył w stronę drzwi wejściowych. Od czasu zajścia z szeryfem nie ruszał się nigdzie bez choćby prowizorycznej broni.
- Tato? Tato to ty? - krzyknął przez drzwi, ale nie spieszył się z otwieraniem. Słyszał niepokojące głosy. Miał nadzieję, że Frank zwyczajnie nie może trafić kluczem do zamka z powodu nadmiaru krążącej w żyłach whisky.
 
Bardiel jest offline  
Stary 10-07-2022, 19:16   #147
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Poniedziałek powitał ich zmienna pogodą. Zachmurzone niebo nad Twin Oaks mogło zwiastować zarówno kolejną falę deszczu, ale silny wiatr popychał chmury na północ, co mogło równie dobrze oznaczać, że po południu rozpogodzi się i nad miasteczko wróci słoneczna, wczesno jesienna pogoda.

Wstawanie dla wszystkich nie było łatwe. Nie każdemu dane było pojawić się tego dnia w szkole. Śmierć, od samego rana, pokazała swoją wyszczerzoną czaszkę wyraźnie pokazując coraz bardziej sterroryzowanym mieszkańcom, że jeszcze nie odpuściła. Że dopisuje kolejne imiona do listy tych co umarli lub zaginęli w Twin Oaks.

Zaczęło się na progu jednego z mieszkań, na obrzeżach miasta, ale kto mógł wiedzieć, gdzie to się skończy….

Chyba nikt.

BRYAN CHASE

Nie było odpowiedzi. Tylko jęk. Bełkotliwy jęk. Jęk jego ojca. Poznał te pijackie majaczenie.

Drżące, nie wiadomo dlaczego, ręce Bryana otwierały drzwi dłużej niż zawsze. Synowi mechanika wydawało się, że trwa to całą wieczność, ale w końcu udało mu się wyjrzeć na zewnątrz.

To był jego ojciec.

Frank Chase, leżał w dziwnej pozie, na trzech niewysokich stopniach, które nawet zimą czy po pijaku, nie stanowiły dla niego przeszkody. Teraz jednak Frank nie był pijany. Był ranny. Na schodkach, co Bryan zauważył niemal od razu, zebrała się wielka kałuża krwi. Młody Chase widział też długi, rozmazany zaciek z krwi, ciągnący się od furtki, przez niemal cały podjazd. Szkarłat na betonie znaczył miejsce, przez które jego staruszek czołgał się, pełzał niczym ślimak. W stronę domu. W stronę ratunku.

Teraz, gdy Bryan otworzył drzwi, wzrok ojca powędrował w stronę syna. Mętny, zamglony z bólu i alkoholu. Jakimś niewiarygodnym wysiłkiem woli i hartu ducha, Frankowi udało się usiąść. Jedną ręka opieral się betonie, drugą trzymał na zmasakrowanym, dosłownie posiekanym brzuchu.

Koszula ojca na tej części ciała była cała we krwi, podziurawiona, w strzępach. Spomiędzy palców ojca wyciekałą czerwień. Morze czerwieni.

Frank spojrzał na syna. Twarz wykrzywił mu grymas bólu i cierpienia.

- Szeryf … - wyjęczał niewyraźnie i bełkotliwie, pokonując cierpienie podziurawionego brzucha.

To były jego ostatnie słowa, nim jego głowa zwisła bezwładnie. Bryan nie miał pojęcia, czy jego ojciec właśnie umarł, czy po prostu stracił przytomność.

MARK FITZGERALD

Szkoła wydawała się dużo mniej zatłoczona, niż zazwyczaj. Jakby połowa uczniów zachorowała nagle i została w domach. W sumie, poniekąd, tak było. Ta choroba nazywała się strachem rodziców.

Wchodząc do budynku, przed wejściem, zobaczył Paulinę Dermond i jej psiapsióły, koleżanki Jessici, które pomagały "królowej pszczół", zbierać porozrzucane na podłodze rzeczy. Wśród nich - zdjęcie uśmiechniętej Jessici Hale. Na podłodze. Pośród kobiecych środków higieny.

- Pierdolony Singelton - Paulina miała poczerwieniałą z wściekłości twarz i gniewny wzrok. - Zapłaci za to, mały chujek.

Złowiła wzrokiem Marka.

- Cześć - gniew zniknął z jej twarzy i oczu zastąpiony czymś innym, może współczuciem, może jakąś chorobliwą ciekawością. - Nie mieliśmy okazji pogadać - bąknęła. - Wiem, że ostatnio pomiędzy tobą i Jess różnie się układało, ale też nam jej brakuje.

Koleżanki, stojące obok 'królowej pszczółek" rozbeczały się jedna, po drugiej, przyciągając ciekawskie spojrzenia uczniów i nauczycieli. W końcu psycholożka, która akurat napatoczyła się na korytarzu, postanowiła interweniować. To była dobra okazja do ewakuacji. To i dzwonek na zajęcia. Zajęcia, na które Mark nie miał zamiaru dotrzeć.

BART SPINELI i ANASTASIA BIANCO

Oboje nie mieli ochoty jechać do szkoły. Wiązało się to z koniecznością lawirowania pomiędzy wszystkimi twarzami, wysłuchiwania wszystkich bzdur, o tym jaka to Jess była fajna, super i cool, i kto zabija.

Oni mieli plan. Jako chyba jedyni w miasteczku, tak im się wydawało, domyślali się, co zabija. W tym planie byli też inni ludzie. Ich rówieśnicy z Twin Oaks, z którymi połączył ich los. Dla Barta to nie była nowość, ale dla Ann, taka liczba ludzi wokół niej wydawała się czymś nienaturalnym, czymś niesamowitym ale też i czymś, co mogło, na dłuższą metę, jej się spodobać.

Kiedy ruszyli w stronę szkoły, do której i tak nie mieli zamiaru wchodzić, ale chcieli się upewnić, że reszta "spiskowców" będzie gotowa do działania, zorientowali się, że w miasteczku nadal trwa spektakl złożony z dziennikarzy, policji i innych służb. Coś działo się pod ratuszem, który mijali w drodze do szkoły. Coś, co przyciągnęło wozy transmisyjne, nawet takie z wielkimi talerzami satelitarnymi. Sensacja chyba nie tylko już stanowa, ale idąca na cały kraj. W końcu ich mała "pipidówka" stanie się sławna. Seryjny morderca grasujący po ulicach spokojnego miasteczka. Zapewne przyjechało też FBI. W filmach zawsze tak było. Jak działo się coś, co wykraczało poza kompetencje i możliwości lokalnej policji, ktoś przysyłał FBI.

Zapewne ojciec Ann też tam jest. W swoim żywiole, Zbiera informacje. Drąży temat, jak kornik drewno, aby dobrać się do najbardziej smakowitych i prawdziwych kąsków. Aby pokazać światu prawdę o Twin Oaks? Czy aby jednak na pewno? Czy przypadkiem nie było odwrotnie i przez te wszystkie lata ojciec Ann ukrywał jakiś mroczny sekret, który teraz odbijał się na życiu mieszkańców.

Kino w Twin Oaks pierwszy seans wyświetlało o 1:00 PM. Mieli mnóstwo czasu. Czasu na obijanie się, na pokręcenie po mieście i ułożenie planu. Mogli też podjechać do szpitala, po to, aby spotkać się z Wii i jej bratem. Taki chyba zresztą był plan.


WIKVAYA SINGELTON

Od samego rana Wii została wzięta w obroty medyczno - biurokratycznej karuzeli. Nie udało się jej porozmawiać za bardzo z Hawoi, bo to właśnie działania jej ojca wprowadziły w ruch tę karuzelę.

Badania, konsultacje, dużo pytań o to, jak się czuje, czy boli ja tu, czy boli ją tam. Wii była bystra. Łatwo wyczuwała intencje starszych od siebie ludzi. Wiedziała, jak odpowiadać, aby uzyskać wypis. Kiedy mówić, że ją nie boli, nawet jeśli bolało, a kiedy mówić, że boli, kiedy bolało. Tak, aby upewnić lekarzy, że jest ranna, ale nie na tyle, by coś jej zagraża.

W ten sposób, jeszcze przed południem, miała już dokumenty medyczne pozwalające jej na opuszczenie szpitala i obarczając odpowiedzialnością za ewentualne szkody na zdrowiu jej prawnego opiekuna, jakim był ojciec.

Potem dopiero zaczęła się trudniejsza część batali. Wiedziała, że Hawoi przyjechał po to, aby zapewnić Wii i jej bratu bezpieczeństwo. A w wizji jej ojca to bezpieczeństwo oznaczało zabranie rodzeństwa z Twin Oaks. A oni chcieli tutaj zostać. Czy też raczej musieli.

Więc, gdy zakończyła badania a lekarze naradzali się, czy wypisać pacjentkę, Wii zaczęła "urabiać" ojca. Pokazała mu rysunek brata, porozmawiała z nim o snach, podzieliła się obawami, jakie odczuwała i chciała naciskać na pozostanie w miasteczku.

Hawoi milczał, jak to on. Słuchał jej słów, dokładnie z uwagą, studiując jej mowę ciała i podejmując decyzję.

- Jesteś słaba. Straciłaś dużo krwi. Dam wam jednak ten dzień. Potem wyjedziemy do twojego dziadka. On jest mądry. Mądrzejszy niż ty i ja razem wzięci. On wie wiele. I to on mówił o złym manitou, który prześladuje go w snach, gdy mnie tutaj wysyłał. Jeden dzień i jedna noc, ale jutro wyjeżdżamy.


DARYLL SINGELTON

To było coś. Pokazał Paulinie, że już nie jest popychadłem. Że już nie można nim bezkarnie pomiatać. Że ma zęby i potrafi jej nie tylko szczerzyć, ale też nimi kąsać, jeśli się go do tego zmusi.

Rozpierająca go adrenalina dawała mu siłę. Budziła mnóstwo pozytywnej energii. Szybko się jednak okazało, że jest chyba jedyną osobą, która się uśmiecha na cichych, jak nigdy, korytarzach szkoły w Twin Oaks. Szkoły, do której nie dotarła, tak na oko, co najmniej połowa uczniów.

Na szczęście nie musiał się długo męczyć. Ujrzał Marka idącego korytarzem i, przełamując ostatni opór jaki odczuwał, podszedł do niego, ku zdziwieniu innych ludzi, zagadując. Mieli plan.


WSZYSCY

(Jakiś czas później, pod domem Fallsa).

Twin Oaks zrobiło się jasne. Wiatr przegonił chmury i słońce świeciło jasno. Do miasteczka przybyły, jak głosiła plotka, wyspecjalizowani płetwonurkowie. Mieli sprawdzić rzekę i okolicę, tam gdzie znaleźli ostatnio ślady zaginionej turystki. Kolejna plotka głosiła, że ktoś podziabał nożem Franka Chase'a i że ten mechanik samochodowy jest teraz w stanie krytycznym w szpitalu. Jeszcze inna pogłoska mówiła, że to wina tego turysty, którego znaleziono w lesie. Że uciekł on w nocy ze szpitala i znaleziono go nad ranem, całego we krwi. A może nie chodziło o turystę, ale właśnie o Chase'a seniora?

No i przyjechało FBI. Dwóch agentów federalnych przebywało teraz ponoć na posterunku policji, zapoznając się ze sprawą "Nożownika z Twin Oaks".

Tak czy owak w miasteczku sporo się działo. I, co było im na rękę, mocno zaangażowało policję.

Teraz więc stali na ulicy, obok domu Fallsa. Policjant mieszkał na jednej z typowych dla ich miasteczka ulic, pełnej podobnych do siebie szeregowych domów.


Ulica nie była duża, a odstęp pomiędzy kolejnymi budynkami wynosił jakieś pięćdziesiąt metrów. Tu i ówdzie, na podjeździe, stał zaparkowany samochód. Od czasu do czasu jakiś pojazd przejechał nieopodal, zazwyczaj jedną z większych ulic, do której dochodziła boczna, zaciszna uliczka, na której mieszkał "ich cel".
Dom Fallsa był parterowy, lekko zaniedbany, miał podniszczony dach, ale trawnik przed domem był dobrze utrzymany, chociaż wyraźnie dotknęła go już jesień.


Było pustawo, słonecznie, a ich emocje osiągnęły apogeum.

Wyglądało na to, że Falls jest poza domem, co było oczywiste, ponieważ nadzwyczajna sytuacja w Twin Oaks angażowała mundurowych niemal dwadzieścia cztery godziny na dobę.
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 10-07-2022 o 19:22.
Ravanesh jest offline  
Stary 22-07-2022, 20:36   #148
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
- Tata?... - wydusił z siebie Bryan, wypuszczając młotek na podłogę. Tak wiele krwi… Tak wiele… - Co się stało? Żyjesz, tato?
Chłopak czym prędzej kucnął przy Franku, zdejmując koszulkę i przykładając zwinięty materiał do rany. Nic lepszego nie miał pod ręką. Nie wiedział co robić.
“Szeryf” - znienawidzone słowo wybrzmiało w głowie nastolatka ze zdwojoną mocą. Dlaczego znów był przez niego prześladowany? Dlaczego tym razem trafiło na ojca? Czy ten cholerny Hale ich osaczał? Co się działo, do kurwy nędzy?! Tak wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi.
- Jak szeryf? Co się stało? Tato, jaki szeryf? Nie zasypiaj! Co z szeryfem?! Co się stało?!

Ojciec nie odpowiadał. Frank przelewał się przez ręce, będąc bezwładnym i nieprzytomnym. Nawet taki bysior jak Bryan miał problemy z podniesieniem go. Dysząc ciężko, w końcu wciągnął mechanika do środka.
- O kurwa… O kurwa… - powtarzał chłopak, widzą wyraźnie w świetle lampy jak dywan łapczywie wchłania krew. - Co ja mam robić… Co robić…
- Co z tatą? - sam nie wiedział kiedy młodszy brat zszedł na dół. Oszołomiony adrenaliną nawet nie zwrócił uwagę na skrzypiące schody.
- Bob! Wszystko gra… Chyba… Albo nie - odparł podniesionym głosem Bryan. - Wiesz jak zadzwonić na policję… ALBO NIE! Nie dzwoń na policję, rozumiesz?!
Wystraszony chłopiec kiwnął głową.
- Zadzwoń na pogotowie, rozumiesz? Wiesz jaki mamy adres, prawda? Wiesz?
Ponowne kiwnięcie głową.
- No to szybko! Numer jest koło telefonu. Gazem, młody, gazem!

***

Bryan siedział na szpitalnym korytarzu. Spoglądał na Boba. Młody spał na sąsiednim krześle. Chłopięca głowa opierała się o ścianę. Nic dziwnego. Był wykończony emocjonalnie i fizycznie. Bryan ledwo pozwolił mu się przebrać z piżamy i zaraz wypruli samochodem za karetką. Nie zamierzał siedzieć w domu i czekać na Hale’a. Nie zamierzał też pozwolić mu na dokończenie roboty w szpitalu. O nie! Nie przyjdzie sobie pod pozorem “przesłuchania”, aby po cichutku wykończyć ojca poduszką. Będzie musiał strzelać tutaj w szpitalu, jeśli naprawdę będzie chciał go uciszyć. Bryan pogładził trzonek schowanego pod kurtką młotka…

Zamierzał pilnować tak długo, aż nie dowie się co się stało. Musiał wiedzieć dlaczego Frank wspomniał o szeryfie. A gdy się dowie…
Bryan wyobraził sobie jak z całym impetem wjeżdża w Hale’a kradzionym samochodem, przygważdżając go do muru. Jak “stróż prawa” pluje krwią i zastanawia się co ujebało mu nogi aż po same jaja.
- Podobno przyjechało FBI - dosłyszał fragment rozmowy dwóch pielęgniarek. FBI… Być może to byłoby rozwiązanie? Nie mógł liczyć na lokalną policję, a tym bardziej deputowanych szeryfa, ale przecież FBI było ponadstanowe! Gdyby udało mu się porozmawiać z jakimś agentem i zgłosić sprawę nadużyć Hale’a, być może zamknąłby skurwiela na dobre? Wtedy przynajmniej nie wylądowałby na krześle elektrycznym za morderstwo szeryfa.

Póki co nie mógł się jednak ruszyć ze szpitala. Nie mógł zostawić brata, ani ojca. Nieraz myślał o odrąbaniu Frankowi łba siekierą, ale w tej chwili docierało do niego, że były to tylko fantazje. Mimo wszystko nie chciał grzebać tego przemocowego, smutnego skurwysyna. A już na pewno nie zanim powie mu co się stało.
 
Bardiel jest offline  
Stary 30-07-2022, 11:08   #149
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Bart Spineli & Anastasia Bianco & Wikvaya Singelton

Bart wszedł na oddział i naklejką „odwiedzający”, którą otrzymywał każdy przy recepcji. Szedł korytarzem rozglądając się przez uchylone drzwi i szyby w poszukiwaniu koleżanki. Czasem zaglądał do pokoju, gdzie rzucał krótkie przeprośki i szedł dalej. Spokojnie idąca z tyłu Ana mogła sobie pomyśleć, że nie dosłyszał lub zapomniał numer pokoju, o którym na pewno dowiedzieli się i który nawet był napisany flamastrem na przyklejonej wywieszce wizytującego. W końcu zobaczył Squaw, której pielęgniarki zdejmowały przylepione ustrojstwa, na oko Spineliego, od kroplówek i monitoringu. Z leżącego na korytarzu łóżka zwinął biały fartuch i kiedy piguły wyszły z pokoju szelmowsko uśmiechnął się do Any po czym głośno zapukawszy wparował do pokoju Singieltonowej.

- Siema! Jestem Dr. Spineli a to Dr. Bianco. – Z poważną miną stanął w nogach łóżka sięgając po kartę pacjenta, która o wymsknęła mu się rąk więc łapał ją na raty, na szczęście skutecznie. - Hmmmm… - popatrzył krytycznie w zapiski i wykresy a Ana poprawiła skoroszyt odwracając do góry nogami. - Oh… Dziękuje pani doktor. - skinął głową. - Tak… tak… - kiwał głową a potem spojrzał na Squaw i uśmiechnął się głupawo, acz troskliwie. - Jak się czujesz?

Gdy Bart odstawiał swój teatr Wikvaya siedziała na brzegu łóżka gotowa do drogi. Z nostalgią wpatrywała się w niebo za oknem. Badania, wywiady, zalecenia, i co najważniejsze, rozmowę z ojcem, miała już za sobą. Każde działanie osiągnęło z góry założony efekt. Mogła być z siebie dumna, ale czuła się zmęczona i niespokojna. Mimo dobrej miny do złej gry, jej organizm miał swoje granice, a ona słuchała go, tak jak on słuchał jej, gdy musiała wstać i pokazać się światu. Na dźwięk znajomego, wesołego głosu Barta powoli odwróciła głowę w stronę wejścia i przywdziała gościa ciepłym uśmiechem. Lubiła go i wiedziała, że pomógł Daryllowi, gdy jej, w ostatnim trudnym czasie, nie było obok brata. Nie do końca spodziewała się czegoś takiego po Spinellim, ale bardzo doceniała. Na widok Any przechyliła uprzejmie głowę ze zdziwieniem, ale też z niemałą ulgą. Wszyscy wszak byli na zakręcie życia i każdy z nich zasługiwał na to, żeby ktoś chciał przytrzymać go za kołnierz w czasie jazdy po równi pochyłej.

- Dzięki kochani, już lepiej. Zwłaszcza, że w perspektywie miałam podróż karawanem. Perspektywa, jak sądzę, nie zmieniła się wcale, ale towarzystwo wydaje się być bardziej rozrywkowe niż przewidywałam - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Jak się trzymacie?

Spineli pokiwał głową. Ana w sumie stała w milczeniu, jak pusty dodatek w tle, który nie rzuca się w oczy.

- Dobrze, że lepiej. – Po tym westchnął i wskoczył na sąsiednie łóżko. - Brat pewnie wszystko ci opowiedział? - upewnił się retorycznie wzrokiem. - Sny nas prześladują. Dusze nawiedzają mnie… Głosy słyszę… Demony jakieś… Zobacz - wyjął zza pazuchy dżinsowej kurtki rysunek z mackami zła i znajomymi twarzami. - Twój brat we śnie był jakimś takimś opętanym, przemienionym. Ty może wiesz co więcej o vendigo, skinwalkerach i innych? Z mojej religii to na demona z piekła wygląda, który kogoś opętał…

Bart wydawał się słuchać i oceniać własne wypowiadane słowa. Mina zdradzała, że za każdym razem, gdy już nie były w jego głowie, brzmiały idiotycznie.

- Jestem przekonana, że to człowiek… Nawet jeśli owładnięty nienawiścią i zniewolony przeszłością, w której wiele rzeczy zapisało się na naszą niekorzyść. – Odpowiedziała Wikvaya bez żadnej odrazy, czy potępienia. - Ludzie zawsze się gubili i bardzo często znajdowali drogę do domu. Może nasz Vendigo też potrzebuje wskazania mu ścieżki… drogowskazu. Dopowiedzenia zaklętej w ciszy historii. W mojej religii wszystko dąży do harmonii i choć wiele z tego, czym rządzi się dusza, nie rozumiemy to mamy pewność, że w każdym przypadku szuka ona zespolenia w równowadze szal świata. Twój obraz… nie musi być odbiciem rzeczywistości, ale może być wskazówką.

Wi przyjrzała się bliżej pracy Barta szukając w pozostawionych na papierze plamach czegoś znajomego. Jednak żaden ślad nie dawał wskazówki, co robić dalej. Tym bardziej nie ułatwiał zrozumienia tego co się stało lub obecnie miało miejsce.

- Przykro mi Bart, ale nie poznaję niczego na tym obrazie. Może nie doświadczam tych samych bodźców, które miałeś ty tworząc dzieło i dlatego nie widzę tego, co dostrzegłeś w twórczym szale. Z drugiej strony, nie ty jeden śnisz. Wszyscy mamy swoje sny, demony, koszmary. Widzimy rzeczy, które nas przerażają i odbierają siłę ciału oraz spokój myślom. Możemy… jeśli to wszystko nie rozwiąże się, przed południem w domu Fallsa, spróbować razem znaleźć twoje duchy. Może naprawdę chcą być wysłuchane.

- Możemy. - odparł jak ktoś, kto niewiele ma do stracenia. - A bodźców od twojego znajomka z rezerwatu jeszcze mam.

Potem spojrzał na Anę.

- Piszesz się na Fallsa? - chciał się upewnić bez namawiania. Ana jednak smutno wzruszyła ramionami.

- Po prostu nie chcę być sama - skwitowała stłumionym głosem, gubiąc spojrzenie w kawałku podłogi.

- Racja. Musimy trzymać się teraz razem. – Podsumował Bart, a Wikwaya obiecała:

- Będziemy.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 31-07-2022, 21:26   #150
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
The Fall Of Jack Falls - Fitzgerald, Spineli, Bianco, Singeltonowie

Zbliżało się południe, gdy Mark, Daryll, Bart, Ana i Wikvaya spotkali się w okolicy domu Jacka Fallsa zajętej codziennymi sprawami oraz barwnymi wydarzeniami z życia miasteczka, które właśnie miały miejsce. Nie one jednak pochłaniały uwagę młodych ludzi. Głównym celem zebranych było doprowadzenie do upadku legendy demona nawiedzającego sny i myśli pozornie niepowiązanych ze sobą licealistów z Twin Oaks. Wspólnie patrzyli w jednym kierunku – na dom, który miał odkryć przed nimi tajemnice swojego właściciela.

„Rezydencja grozy”. Tak pomyślał Daryll, gdy stanął po przeciwnej stronie ulicy i spojrzał na zaniedbany dom Jacka Fallsa. W myślach wyobraził sobie radiowozy i czarne limuzyny agentów FBI zaparkowane przed posesją. Tłumy reporterów i gapiów. A potem zdjęcia w gazetach, opisane sensacyjnymi nagłówkami o seryjnym mordercy z Twin Oaks. To wszystko mogło wydarzyć się już niedługo, o ile uda się powiązać policjanta z zabójcą w masce. Byli dziećmi wyrodnych rodziców, ale mogli naprawić chociaż część wyrządzonych krzywd. Tu już nie chodziło tylko by ocalić życie. Gdyby tak było, Daryll po prostu wsiadłby z Wii i jej ojcem do auta i odjechał w stronę zachodzącego słońca, nie oglądając się za siebie. Chłopak w ręku trzymał piłkę bejsbolową i podrzucał nią swobodnie, jakby od niechcenia. Próbował zachowywać się naturalnie, by żadnemu sąsiadowi Fallsa nie przyszło do głowy, że coś kombinują. Miał czas przemyśleć plan i teraz dzielił się szczegółami.

- Lepiej nie kręcić za długo koło posesji, bo ktoś w końcu zwróci na nas uwagę. Trzeba to zrobić szybko. Możemy zbić szybę piłką i otworzyć okno– zwrócił się do swoich rówieśników, tłumacząc poniekąd skąd w jego ręku znalazł ten konkretny przedmiot.

– Gdy Falls wróci pomyśli, że to sprawka okolicznych dzieciaków. Trzeba zostawić dom w nienaruszonym stanie, by się nie zorientował, że ktoś tam był. Chyba, że ktoś ma jeszcze jakiś inny pomysł?

Jego siostra, w odpowiedzi na pytanie o inne plany działania, pokręciła tylko głową. Koncept był dobry. Założenia słuszne. A im krócej stali na widoku tym łatwiej uda się im z tego wykręcić, gdy zajdzie taka potrzeba.

-Podzielmy się na grupy, z których każda sprawdzi swój obszar. Pilnujmy tylko tego, żeby jak najmniej pokazywać się w oknach, ale samemu przez nie wyglądać żeby nie przegapić jakiegoś zagrożenia. Proponuję żeby Daryll zaczął od piwnicy, a ja w tym czasie sprawdzę z Markiem pomieszczenia na parterze po lewej stronie licząc od frontowego wejścia. Ana z Bartem wezmą drugą stronę domu. Niech jedno z Was - “doktorów” wygląda skrajnej prawej części działki, drugie widoku na ogród. My spróbujemy zabezpieczyć drugą stronę - front i przeciwną flankę. Jeśli będziemy uważać na szczegóły i nie zrobimy bałaganu, powinno być dobrze.

Bart choć zazwyczaj rozproszony własnymi wizjami również popatrzył na dom policjanta.

- Takie malutkie okienka nad fundamentem to może tam jest tylko podpiwniczenie wysokie na kilka stóp? - głośno myślał. - Dobre miejsce do ukrywania tajemnic. No i poddasze. Ale mi może ciężko być wygramolić się w oba włazy. - Zdecydowanie nie uśmiechała mu się perspektywa czołgania się przez brudne, gliniane, zapajęczony crawl space lub pełne waty izolacyjnej poddasze. - Możemy wziąć prawą stronę z garażem. - Zgodził się choć w duchu wolałby stać gdzieś na czatach.

- Najpierw spróbujmy dostać się do środka - powiedział Mark. - A nuż Falls uczynił ze swej chatki twierdzę nie do zdobycia... a może zostawił otwarte okno, jak to się niektórym zdarza. A to by nam ułatwiło życie.

Indianka wysłuchała Marka i dobrze przyjrzała się okolicy. Obiektywnie oceniając teren na włamanie był całkiem sprzyjający. Mieszkali przecież w małym miasteczku, z serii tych, w których ludzie nawet czasami drzwi do mieszkań nie zamykali. Dom Fallsa też nie jawił się twierdzą czy bunkrem. Nie było żadnych krat, chociaż drzwi frontowe akurat wyglądały na mocne. Dodatkowo budynek znajdował się w bocznej uliczce, na której nie mieszkało zbyt dużo ludzi, a co ważniejsze większość zapewne była teraz w pracy. Odległości od sąsiednich domów były dość znaczne i wynosiły nawet do 80 metrów obustronnie obsadzonych ogrodów. Jednak wybicie okna z tyłu domu wydawało się jak najbardziej możliwe. Od tyłu posesji niewiele osób miało szansę ich zauważyć. O ile się V zorientowała to za domem powinno być trochę nieużytków i ogrodów, aż do domów na kolejnej uliczce. Dawało to odległość około 100-120 metrów. Jeszcze parkany, płoty, ogrodzenia. Sąsiedzi policjanta zadbali o swoją i ich prywatność, dlatego Wi próbowała przeforsować pierwotny plan brata:

- Od frontu nie widać okazji, więc chodźmy na tyły i załatwmy to jak najszybciej, chociaż po cichu. - Skinieniem głowy wskazała reszcie kierunek.

- Włamać się zdążymy. Lecz jeśli ma gościa w domu lub psa, to może być przypał. - westchnął Spineli. - Na szczęście mam gaz. – Ostatnie zdanie sprawiło, że od razu zrobiło mu się optymistyczniej na duszy.

- Sprawdzając tutaj za mocno będziemy się rzucać w oczy. Zapukamy od tyłu budynku. – upierała się V.

Uśmiechnął się lekko.

- Macie latarki i rękawiczki? - spytał Mark.

Bart podał mu parę rękawic ogrodowych, które woził, czasem trzeba było pomóc kopać groby.

Sportowiec rozejrzał się dookoła, wypatrując ewentualnych obserwatorów, po czym ruszył na tyły domu Fallsa. Miał zamiar sprawdzić, czy policjant okazał się nieostrożny i czy będzie można dostać się do środka bez zbicia szyby. Niestety nie dopisało mu szczęście. Aura, albo zapobiegliwość Fallsa, spowodowały, że wszystkie okna, jak i drzwi były zamknięte. Młodzi włamywacze nie znaleźli też klucza pod wycieraczką, kamieniem czy doniczką. W sumie to chyba było nawet logiczne, bo policjant, z tego co się orientowali, mieszkał samotnie.

Daryll trzymał się blisko Barta i Marka, który sprawdzał budynek z zewnątrz. Dla chłopaka było jasne, że seryjny morderca ukrywający dowody zbrodni nie pozwoliłby żeby weszła tam przypadkowa osoba z ulicy. Cierpliwie czekał aż koledzy skończą obchód. Im dłużej kręcili się przy domu, tym bardziej ryzykowali, że jakiś życzliwy sąsiad powiadomi w końcu szeryfa.

- Pośpieszcie się – rzucił w końcu krótko, gotowy w każdej chwili zbić jedno z okien na tyłach domu.

- Walnij, a ja otworzę - powiedział Mark.

Miał co prawda swoje rękawiczki (wielu przestępców wpadało przez odciski palców, a on nie popełniać takiego błędu), ale rękawice Barta lepiej chroniły przed szkłem. Daryll ścisnął pewnie piłkę w dłoni a potem zamachnął się niczym rasowy miotacz i cisnął nią prosto w jedną z szyb. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła a w szybie pojawił poszarpany otwór otoczony pajęczyną pęknięć. Singleton skinął do Fitzgeralda.

Przez całą akcję z obejściem posiadłości i wybiciem szyby V wraz z Aną trzymały się na niewielki dystans od grupy. Singeltonówna wiedziała, że może wadzić reszcie ekipy swoją ograniczoną sprawnością. Nie pchała się więc tam, gdzie nic nie było sprawdzone. Za to to ona starała się cały czas obserwować sytuację i dać reszcie znać jakby działo się coś niepokojącego. Dopiero, gdy dotarł do niej chrzest uprzątanej z ramki szyby dołączyła do wszystkich.

Dziura po piłce pokaźna nie była - w sam raz, by przełożyć rękę... Więc Mark zrobił to, po czym przekręcił klamkę. To wystarczyło, by móc otworzyć okno. Droga do wnętrza domu Fallsa stanęła otworem. Mark pchnął skrzydła okien, a potem wpakował się do środka, dając innym przykład. Wi weszła tuż za nim, ale bardzo uważając żeby niczego nie dotykać jeśli nie było to zupełnie niezbędne. Rozejrzała się.

Mieszkanie pachniało kurzem, lekko przepoconymi ubraniami i niewietrzoną przestrzenią. Trochę dymem papierosów i ogólnie niechlujnością. Nie było zapuszczone czy brudne, o nie. Raczej niezbyt często sprzątane. I skromne. Policjant był minimalistą albo był biedny. Mało mebli. mało ozdób, mało przedmiotów osobistych. Lokum miało na pierwszej kondygnacji dwie sypialnie, salon połączony z kuchnią oraz łazienkę, na piętrze poddasze w stylu standardowej amerykańskiej rupieciarni wysokiej na 5-6 stóp. Przejrzenie tego wszystkiego nie powinno zająć zbyt dużo czasu, jeśli się pośpieszą i dobrze zorganizują. Na to plan już mieli.

Krótki korytarz prowadził do salonu z kuchnią. W zlewie stało kilka talerzy, na stole styropianowe opakowanie po jedzeniu na wynos, nad którym kręciły się muchy.

-Słuchajcie, nie widzę zejścia do piwnicy… więc spróbuj może Daryll rozejrzeć się od góry, ja z Markiem pójdziemy w lewo, a Wy dwoje na prawo. – V poczekała na potwierdzające skinienia głowy i ruszyła we wskazanym sobie i futboliście kierunku. Dom może nie był duży, ale nie mogli narobić bałaganu i musieli uważać na rzucanie się w oczy przez niezasłonięte okna. Krok za krokiem Wi przeglądała elementy wyposażenia starając się niczego niepotrzebnie nie dotykać oraz pilnować przestrzeni przed domem.

Bart postanowił zajrzeć do szaf na parterze otwierając drzwi do wnęk. Oprócz maski lub innych dowodów, których szukali, mogły też tam być klapy w podłodze do podpiwniczenia skoro drzwi do pełnej piwnicy nie widzieli. Otwierać cudze szafy to rzecz ryzykowna, więc Spineli robił to ostrożnie jakby od dziecka nauczony wyobraźnią, że tam zawsze mieszka jakiś potwór. Seryjny morderca kto wie, mógłby nawet w takiej upchać trupa. I nie aby Bart bał się zmarłych. Niepokoił się, bo wszystko to było nieprzyjemne i straszne.

- Zobaczę nie ma tu jakiegoś stryszku, ale najpierw muszę coś sprawdzić – odpowiedział Daryll. Po tym rozejrzał się po salonie, próbując zapamiętać rozmieszczenie poszczególnych przedmiotów. Nie miał fotograficznej pamięci, ale dom Fallsa na szczęście urządzony był surowo, by nie powiedzieć biednie. Skupił się na biblioteczce, zamierzając dobrać się do szkolnego albumu ze zdjęciami i dedykacjami od uczniów. Nawet nie marzył o tym by psychopata prowadził pamiętnik, ale chciał lepiej go poznać, zgłębić cząstkę umysłu i osobowości szaleńca. Z albumu mamy nie za wiele się dowiedział oprócz tego, że była raczej lubiana. A jaki był Jack Falls? Co myśleli o nim rówieśnicy? Czy miał powód by nienawidzić lub kochać Lucy Bredock? Założyć wilczą maskę i wrobić biednego Billego w podwójne zabójstwo? Gdzieś w tym domu musiała się kryć odpowiedź.

Biblioteka, jak wszystko, było skromna. Dwie książki kucharskie, kilkanaście pozycji o samomotywacji, kilka prawniczych, sporo o broni i konfliktach zbrojnych, kilka o myślistwie i wędkarstwie. Był też album szkolny, a jakże. Ale wynikało z niego, że Falls nie pochodził z Twin Oaks. Pochodził z Nashville w stanie Tennessee. Ukończył szkołę dwadzieścia siedem lat temu. Z wpisów wynikało, że Jack był lubiany, że miał jakieś osiągnięcia w sporcie.

W tym samym czasie Mark debatował na temat sposobu działania:

- Sprawdź, czy nie wepchnął czegoś za szafę - poradził Bartowi, któremu oddał rękawice i założył swoje, nie takie grube. - A może, jak w filmach, ma sejf za jakimś obrazem?

Miał zamiar to posprawdzać… Trafił w dziesiątkę, bo za jednym z obrazów znaleźli sejf. Taki na pokrętło i klucz. Wyglądał na dość solidny. W toku wizji lokalnej znaleźli też przejście do garażu. Było w dość nietypowym miejscu, bo w salonie. Widać było że to efekt dawnych przeróbek. Co więcej za szafą dostrzegli kurz, pajęczyny i coś, co wyglądało jak jakieś zawiniątko.

Spineli popatrzył na sejf. Bez kodu nawet z kluczem nie daliby rady nic z nim zrobić. Każdy policjant musiał mieć choćby na przechowywanie amunicji więc w sumie nie było to zbyt podejrzane. Olali to. Natomiast zawiniątko mogło kryć sekrety.

- Chodź Mark odsuniemy ją. - rzekł cicho i zatarł rękawice mając nadzieje, że nie pęknie mu żadna żyłka z wysiłku lub spodnie w kroku i że jednak da radę, bo dziewczyny patrzyły.

Mark popatrzył na szafę i na podłogę.

- Może by spróbować wydostać to coś bez ruszania szafy? - spytał. - A nuż to paskudztwo zostawi ślady na podłodze? Jakiś kij... miotła...?

Rozejrzał się.

- W garażu może mieć też jakieś wędki. Po książkach to typ myśliwego. A co najmniej miotłę. Zobaczę. - Poszedł do garażu, gdzie wędki oczywiście były. Stało ich kilka. Obok podbieraków na pstrągi i narzędzi ogrodniczych. Było tam też coś jeszcze. Coś, co o mało nie spowodowało, że Bart nie wyskoczył ze spodni. W półmroku, niedaleko wejścia ktoś stał i dopiero kolejna sekunda uświadomiła chłopakowi że patrzy na pelerynę sztormiaka z szerokim kapeluszem i wysokimi woderami.

-Ufff… - z Barta zaczęła nieco schodzić podniesiona w ułamku chwili adrenalina. Chwycił za wędkę, aby wyłowić fanta zza szafy a przechodząc obok zawieszonej na kołku peleryny podskoczył lądując z groźną miną pozy Bruce Lee z Wejścia Smoka.

W czasie wyprawy Spineliego przyglądający się szafie Mark zauważył coś jeszcze. Coś, czego wcześniej nie dostrzegł żaden z nich. Mały obiektyw kamery, sprytnie ukryty w miejscu, z którego ciężko go było zobaczyć, skierowany na salon i na wejście do niego.

Wikvaya ograniczona niedawno zszytymi ranami na brzuchu nie była w stanie wyginać się jak reszta ekipy poszukiwawczej. Przeglądała więc z grubsza pomieszczenie, próbując trzymać się w cieniu i mieć oko na przestrzeń wokół domu. Gdyby coś miało się zdarzyć - wiedziałaby pierwsza.

Daryll zaś odłożył szkolny album na miejsce rejestrując w pamięci adres liceum Falls’a a potem ruszył w głąb domu w poszukiwaniu wysuwanej drabinki ukrytej w suficie. Jeśli w domu znajdował się strych z pewnością warto było przyjrzeć mu się bliżej.

Spineli wziął się za polowanie na zawiniątko kiedy zobaczył na co patrzy Mark.

- Kurwa… - zaklął chłopak. Po chwili powiedział:

- Może nie jest podłączona lub na zamkniętym obwodzie? Może po kablu znajdziemy nagrywacz i zabierzemy kasetę. - gdybał unikając pesymizmu. Swoją drogą VHS mógłby im dużo pokazać co knuje Falls w domu, pomyślał zarzucając haczyk na pakunek.

Drabinka na strych - z tych rozkładających się szczebelków - znajdowała się w korytarzu i bez trudu znaleźli mechanizm ją uruchamiający. Ten, który zajrzał na górę, zobaczył sporo pustej przestrzeni i jakieś kartony i pudła. Poddasze był bardzo niskie. Widać było także ocieplenie domu, orurowanie i okablowanie. Jakby nikomu nie chciało się zadbać o to, by dom był eleganckim miejscem.

Od kamery też biegły kable. Do jednego z pokojów, którym okazała się być chyba sypialnia Fallsa. Niezbyt czysta pościel, ale też nie jakoś przesadnie zaniedbana. Trochę literatury na stoliku, kilka pocisków, zdjęcie jakiś dwóch młodych dziewczyn, w wieku góra czternaście lat jedna i dziesięć druga, dyplom na ścianie, kilka pocztówek przyczepionych spinaczami do korkowej tablicy, Playboy i magazyn o broni. System monitoringu był w szafie. Mały telewizor i nagrywacz VHS. Mark podszedł do urządzenia by sprawdzić, czy nagrywarka działa... i, w razie konieczności, zabrać kasetę. Lepiej było nie zostawiać w łapskach Fallsa informacji o tym, kto zechciał go odwiedzić.

Udało im się wydobyć zza szafy zawiniątko. Było ono niezbyt szerokie, jak gruba koperta, owinięte w lekko zakurzoną i zapajęczoną szmatkę.

Każdy wykonywał swoją robotę, a dom był cichy i pusty, nie licząc myszkującej w nim młodzieży. Ulica spokojna, nikt i nic nie zakłócało ciszy.

Bart trzymał kopertę i obracał w poszukiwaniu jakichś napisów. Palcami naciskał sprawdzając, czy to co skrywa było miękkie jak na przykład papier lub twarde jak klucz lub jakiś inny przedmiot. Choć orgaleptyka twierdziła, że to raczej było coś miękkiego. Jakieś papiery czy coś podobnego to Spineli i tak odwinął szmatkę aby zajrzeć do środka. To były banknoty. Dwudziesto i pięćdziesięcio dolarowe. Plik na tyle spory, że na pewno było tutaj kilka, może nawet kilkanaście tysięcy. Bart upchnął zawartość z powrotem do koperty, zawinął w materiał i wrzucił z powrotem na swoje miejsce. Później poszedł odłożyć wędkę i rozejrzeć się w garażu. Ana poszła za nim, jak było ustalone na początku. Miała wrażenie, że skoro wszyscy wszystko przeszukiwali, to ona mogła jedynie zaglądać pod dywany i szukać jakichś wejść, zejść lub ruchomych desek, pod którymi mogłoby coś być.

Wikvaya czuła się lekko zmęczona, ale patrząc dyskretnie przez okno zauważyła, jak w uliczkę wjeżdża powoli wóz patrolowy. Powoli brał zakręt i leniwie zbliżał się do posesji.

Daryll przez zaledwie moment zawahał się, ale w końcu wszedł po drabince do góry. Zamierzał szybko przejrzeć zawartość pudeł. Okazało się, że wypełniały je papiery, jakieś bibeloty i ubrania. Wyglądały …. zwyczajnie. Pomyślał, że przecież jeśli Falls nosił maskę, mógł mieć ja przy sobie? Niekoniecznie zostawiał ją w domu.

- Musimy iść, radiowóz zbliża się do podjazdu od lewej! Koniec zwiadu. Ulatniamy się! - syknęła na wszystkich V. Samej już kierując się do wyjścia, które zrobili rozbijając szybę. Ogólnie to nie znaleźli nic znaczącego w ich sprawie, co wcale też nie musiało przesądzać o niewinności Fallsa, a więc także o ich bezpieczeństwie. Lepiej było dmuchać na zimne, niż odbierać sobie szansę na kolejną próbę rozpędzenia burzowych chmur nad Twin Oaks. Mieli z Daryllem tylko wynegocjowaną z Hawoi dobę i dziewczyna coraz dotkliwiej odczuwała upływ czasu, którego pozostałe skrawki nie pozwoliły jej jeszcze przekazać bratu ostatnich ustaleń. Ciężar odpowiedzialności za los przyjaciół w miasteczku ciągnął Wikvaye w głąb pustki, której nie wypełniło przeszukanie posesji adoratora matki. Nie mogła teraz przestać. Nie mogła pozwolić, żeby ktoś ich zatrzymał. Musieli się zmyć. Daryll, jak na niewypowiedzianą prośbę siostry, przerwał przeszukiwanie strychu. Szybko zeskoczył na podłogę a potem włożył drabinkę z powrotem w otwór sufitu.

- Naprawdę nic nie znaleźliście? – spytał rozczarowany, gdy przemieszczał się z pokoju w kierunku zbitej szyby – Szlag. Musi trzymać maskę w radiowozie. Może to nasza szansa… - Singelton zastanawiał się głośno.

- Daryll my nie możemy zostać, ale może Ana lub Mark mógłby sprawdzić radiowóz, jeśli Falls zaparkuje w garażu? Moglibyśmy spróbować go zagadać i odciągnąć od auta?

Krzyk Squaw zaalarmował i duet Spineli & Bianco. Wyciągnął wtyczkę motoru z gniazdka, aby policjant nie otworzył drzwi, tylko musiał iść do wejściowych skonsternowany dlaczego pilot nie działa. To mogło dać im kilka chwil więcej.

- Kupę kasy chowa za szafą. Może jest skorumpowanym gliną, że nawet w sejfie nie chce tego ukrywać? - rzucił Bart w korytarzu patrząc jeszcze czy Mark coś zrobił z kamerą i spokojniejszy ruszył do wyjścia. Ten zaś chyba stwierdził, że system nie działał, bo opuścił pomieszczenie, jedynie zamykając szafę i zacierając tym samym ślady pobytu w pokoju.

Jeżeli Falls zaparkuje na podjeździe zostawiając otwarty samochód na chwile, w razie gdyby planował wjechać do garażu po sprawdzeniu dlaczego drzwi nie otworzyły się do niego, to Bart zamierzał w tym czasie podkraść się do niego, aby sprawdzić schowek auta, pod siedzeniami z przodu oraz ewentualnie na końcu otworzyć bagażnik.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172