Zeszli do podziemi, gdzie znów okazało się, że w ataku na Sandpoint biorą udział jakieś nieprzejednane moce. Vall miał złe przeczucie, jak się okazało słusznie. W komnacie wyglądającej jak komnata ofiarna z dziwnym ołtarzem były dwa dziwne psy.
Elf nie był pewny kto krzyknął, że może je zranić jedynie magiczna broń. Nie zastanawiał się długo. Verna nie miała magicznej broni, a on gdy będzie to konieczne to zawsze może spopielić wrogów magią.
- Proszę, zrób z niego użytek.
Zaraz po tych słowach odskoczył unikając ciosu piekielnego ogara. Splótł palce w znak i cisnął ognistym pociskiem we wroga. Gdy ten nawet nie zwrócił uwagi na jego starania, a wypalony kawałek sierści przygasł Vall doszedł do wniosku, że nie to miał na myśli gdy założył, że “spopieli wrogów magią”.
Verna zaś ewidentnie nie radziła sobie z krótkim ostrzem. Machała nim jak mieczem, nie mając zasięgu miecza. Broń mijała cel nawet nie o grubości palca, lecz o szerokości całych dłoni.
Jednak mieli ogromną przewagę nad potworami. Główną przyczyną przewagi byli Mharcis ze swą demoniczna bronią i Sherwyn, której przeciwnicy tańczyli jak im zagrała. Bardka kontrolowała sytuację, wzbudzając strach w istotach rodem z piekła. No i Argaen. On reprezentował stały, dobry poziom. Ciekawe czy to ta szkoła czarów?
Tak czy inaczej, choć ani on, ani Verna tym razem się nie wykazali, to drużyna z każdą chwilą działała coraz lepiej. Byli jak dobrze naoliwiona maszyna. Jak te cepy napędzane korbą, które tłukły zboże w niewiarygodną siłą. Nic nie mogło ich zatrzymać. Może gdy to się skończy, to powinni opuścić Sandpoint? Ruszyć szukać przygód w wielkim świecie? Czyż nie takich historii szukała Sherwyn?
Z zamyśleń wyrwała go Verna. Podszedł do paladynki i sięgnął po swój sztylet.
- To broń kontaktowa. Nie liczy się siła, ani to jak szeroki zamach weźmiesz. Trzeba skrócić dystans - na poparcie tych słów Elf zrobił krok w stronę paladynki, tak że dotknął swoim czołem jej czoła - a potem wyprowadzasz krótkie pchnięcia. Nie cięcia. Przy cięciach siła gra wielką rolę. Tu potrzeba tylko tyle siły, żeby przebić skórę.
W kilku miejscach dotknął delikatnie zbroi Verny stukając ostrzem, a gdy podniósł wzrok na jej twarz, tak, że ich spojrzenia się spotkały, to odskoczył jakby coś go nagle oparzyło. Co więcej potknął się przy tym o zwłoki ogara zaliczając lądowanie na tyłku.
- Au. Dobra, sprawdźmy co to za posąg i czy są tu jakieś ślady ich zleceniodawcy. Myślicie, że ktoś osadziłby w posągu prawdziwą broń?