- Te głąby, które ustrzeliłyśmy w Saloonie, miały przy koniach trochę jedzenia, na kolację więc zaś fasolka… - Powiedziała Melody i krótko się uśmiechnęła, kręcąc przy ognisku.
- Chociaż jakiś zysk z tego spotkania - powiedział John. - Zaoszczędzimy… - dodał z przekąsem.
- Zajebisty zysk - Zaśmiała się Elizabeth - Kula w nodze i obita morda za puszkę fasoli. Złoty układ, chyba częściej będę dawała się postrzelić - Mówiła żartem Dixon sadowiąc się blisko Melody.
- Masz zamiar zbierać kule… na szczęście? - spytał John z lekkim uśmiechem.
- Taaaa… powieszę sobie je nad kominkiem - Zawtórowała Elizabeth, a Melody parsknęła.
- A może wisiorek? - Powiedziała.
- Na kolczyki do kompletu nie starczy - uśmiechnął się John.
- Przyjmę dodatkowe ze trzy kule i będzie dobrze - Dodała Elizabeth - To w takim razie zanim się ugotuje nasza fasolka. Jakie mamy teraz plany? Mamy czas, aby je obgadać.
- Strzelę ci śrutem po tyłku, to będziesz miała na cały komplet - Palnęła nagle Melody, i głośno się roześmiała, mieszając drewnianą łychą w garnku z fasolką nad ogniskiem.
- Wydłubywanie setki śrucin będzie pracochłonne... - uprzedził John, poważnym na pozór tonem. Nie wspomniał o tym, że 'pacjentka' nie będzie mogła usiąść przez parę dni. Nie tylko w siodle, ale nawet na miękkiej kanapie.
- Chyba pozostanę przy większym kalibrze, po co bawić się w takie małe pierdółki - Powiedziała także, wydawałoby się że poważnie, Elizabeth jednak uśmiech kończący wypowiedź, całkowicie zmieniał ton tej wypowiedzi.
- Cholercia! - Melody się najwyraźniej coś nagle przypomniało, pacnęła się bowiem dłonią w czółko. Spojrzała na Johna.
- "Doc" ja w bali zamoczyłam opatrunek…
- Teraz mi to mówisz? - John nie był zachwycony w najmniejszym nawet stopniu. - Chodź z dala od tego tłumu, to sprawdzę, czy bardzo narozrabiałaś.
- Kto mnie chwilowo zastąpi przy kucharzeniu? - Powiedziała Melody.
~
Melody udała się z "Dociem" na skraj obozowiska… w sumie jednak to było może ledwie 10 metrów. Tam przysiadła na obu kolanach na trawie, po czym… zwrócona tyłem do wszystkich, ściągnęła koszulkę, i była naga od pasa w górę! Przysłoniła sobie jednak piersi kapeluszem, trzymanym z przodu ciała, gdy John zabrał się do doktorowania…
John ściągnął bandaż, który przez te parę godzin jazdy całkowicie wysechł, a potem obejrzał rany. Wyglądało na to, że kąpiel niezbyt im zaszkodziła, co nie znaczyło, że nie trzeba było o nie dodatkowo zadbać.
- Nieco zapiecze - uprzedził dziewczynę, po czym, w ramach profilaktyki, użył tej samej metody, jaką zastosował w stosunku do Elizabeth - potraktował obie rany odpowiednią porcją whisky, a ona dwa razy syknęła.
John podał butelkę dziewczynie.
- Dwa łyki w ramach pokrzepienia - powiedział, po czym zabrał się za opatrywanie rany.
- Nie trzeba.. - Melody odmówiła alkoholu.
Trochę maści, czysta szmatka (których zapas powoli się kurczył), maść i druga szmatka...
- Przytrzymaj z przodu - polecił John, któremu za względu na ilość dziur, jakie pocisk wywiercił w ciele dziewczyny, zaczęło brakować rąk.
I znowu błyszczały jej blizny na plecach, wprost wiły się przy małych ruchach ciała, sporo jednak przesłaniały rozpuszczone włosy, Gregory bowiem nie miała swoich warkoczy… i nagle, te włosy zgarnęła, ruchem ręki do przodu, dając lepszy wgląd "podglądaczom"(?)na swoje plecki…
A potem do akcji wkroczył długi służący za bandaż pas materiału, który owinął się wokół ciała niczym dłuuugi wąż.
- Gotowe - powiedział "Doc", mocując końcówkę bandaża. - Możesz oddychać? - upewnił się, chociaż był to raczej żart, niż poważne pytanie.
- Mhm - Mruknęła dziewczyna.
- Możesz się ubrać - stwierdził, po czym zaczął pakować swoją torbę.