Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-07-2022, 14:21   #121
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Po tym jak "Doc" ją opatrzył, a w końcu i wszyscy wyszli z pokoju, i Melody zamknęła za nimi drzwi…
- To jak? - Powiedziała dziewczyna, spoglądając na Elizabeth - Wiejemy, czy nie?
- Chyba nie mam za dużo do powiedzenia - Powiedziała Elizabeth ściągając z siebie ręcznik, gdy wszyscy mężczyźni się ulotnili - Ale chyba nie na golasa. Pomożesz mi się ubrać. Czyste ciuszki powinny być w torbie.

Melody poczerwieniała na widok nagiej Elizabeth…
- No jak to nie masz?? - Zdziwiła się - W końcu my wszyscy równi, nie? Marudzisz… pipo - Parsknęła, unikając wzrokiem przyjaciółki, i podając jej parę rzeczy.
- A co mam? Chciałam, żeby "Doc" wyjął kule na miejscu, to powiedział że później. Bo ty pipo powiedziałaś, że jedziemy - Elizabeth zaśmiała się z grymasem na twarzy próbując założyć bieliznę.
- Serio?? Chcesz tu zostać? I mieć ten cały cyrk na głowie, jak się miejscowe barany zjawią?? Dawaj… - Melody wprost z zamkniętymi oczkami, zaczęła zakładać "Ognistej" bieliznę…
- Nie zostać, ale nie podoba mi się chodzenie z kulą w nodze - Jęknęła Dixon - O jeździe konnej mogę pewnie zapomnieć. Dobra, możesz otworzyć oczka, mój tyłek jest już zasłonięty - Gdy to powiedziała dała młodej pstryczka w nos.
- Jesteś twarda, i do bólu, i w ogóle piękna i cacy… - Melody zachichotała - Więc skończ marudzić. Na koniu nogi nie używasz, teraz masz opatrunek, potem cię "Doc" porządnie poskłada… a ja… nie pozwolę, żeby ci się stała krzywda, ok? - Melody spojrzała Elizabeth prosto w oczy, z migoczącym błyskiem w swoich - OK?? - Dodała z przelotnym uśmiechem.
- Ok, ok - Odpowiedziała z uśmiechem, ale nieco zaskoczona takim wyzwaniem - A ty chyba nigdy nie jeździłeś konno z przestrzeloną nogą. Przeceniasz mnie trochę, ale jakoś zagryzę zęby do momentu, aż John mnie połata.
- Hmmm - Powiedziała wielce wymownie dziewczyna, zakładając jej skarpetki - Dać ci w łeb, wsadzić na konia, i gotowe? - Melody roześmiała się głośno.
- Zaplączesz mi później warkocze? - Dodała.
- Jeżeli myślisz, że to pomoże, śmiało możesz spróbować - Elizabeth uśmiechnęła się - Pewnie, zaplączę, ale chcesz to robić teraz? Czy później? Mówiłaś, że się spieszysz - Dixon już prawie w pełni ubrana, cieszyła się że najgorsze, a mianowicie majtki i spodnie ma już za sobą. Pozostał jej jedynie gorset, który w zasadzie postanowiła teraz nie zakładać, oraz kapelusz.
- Warkocze później… - Uśmiechnęła się przelotnie Melody, krzątając się przy jej nogach, i zakładając jej buty - Ja? - Spojrzała na nią z sympatycznym uśmiechem - My. My się śpieszymy… z dala od tłumu, z dala od… szubienic. No i nie naprawiły mi Chińczyki gorsetu, ani nie wyprały… - Parsknęła, zakładając Elizabeth pierwszy but.
- Jeżeli cię to ma pocieszyć, to mogę ci oddać jeden ze swoich - Powiedziała Dixon próbując wstać już w pełni ubrana, ale pierwsze kroki nie wychodziły jej świetnie, a przy każdym się mocno krzywiła.
- O ile nie chcesz nieść mojego ciężkiego tyłka po schodach, to wołaj po chłopaków - Zaśmiała się "Ognista" patrząc na… przyjaciółkę?
- Skulam twój ciężki tyłek po schodach - Palnęła Melody, i głośno się roześmiała, łapiąc ich toboły, oraz dając własnym ciałem podporę dla Elizabeth - Ale ten… w następnym miasteczku, ja wybieram siedzibę! - Powiedziała i… uszczypnęła Dixon podstępnie w tyłek.
- Auć - Pisnęła kulawa dziewczyna - Widzę ktoś tu nabiera pewności siebie - Zachichotała.
- Możesz wybierać… ale jak będzie taki wybór jak tutaj, to nie zaszalejesz - Tym razem zaśmiała się głośniej.
- Z kim się zadajesz, taki się stajesz? - Melody pokazała jej na chwilkę jęzorek - A póki co, byle do przodu? Zaciskamy więc ząbki i…

I Elizabeth zacisnęła zęby idąc przed siebie, w dół po schodach, wykorzystując pomocne ramię oraz poręcz. Bolało, ale starała się tego zbytnio nie okazywać.
- Czy są tu dzielni, i silni panowie, którzy pomogą damie w potrzebie? - Zaszczebiotała Melody, mrugając do Elizabeth, a obie powstrzymywały się od śmiechów, mimo dosyć poważnej sytuacji.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 15-07-2022, 10:32   #122
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
James nie widział potrzeby, aby szukać sobie kolejnych problemów, więc uporawszy się z upłynnieniem broni i towarów zagrabionych w pociągu resztę wieczoru można było spędzić w karczmie. Rewolwerowiec nie szukał problemów, i grając dla rozrywki w karty dyskutował spokojnie o lokalnych problemach i polityce, zabijając czas i sącząc whisky. Nie wszyscy jednak problemów uniknęli, bo kiedy James poszedł na zasłużony odpoczynek, próbując złapać nieco snu, huk wystrzału ze strzelby postawił go na nogi. Kiedy James zebrał się do względnej kupy, uzbrajając i wciągając portki na tyłek, nie było już właściwie do czego się spieszyć. Dziewczyny załatwiły problem trapiący Taylora szybko i całkiem skutecznie.

Sprawę komplikował nieco brak szeryfa i obecnośc w mieście zbieranych ad hoc stróżów prawa. Co prawda james był skłonny zaryzykować spotkanie z uzbrajającym się, i mobilizującym się gdzieś w miasteczku tłumem bo wiedział, że musiał w tym tłumie być ktoś, kto ich razem zbiera. Lokalny przywódca stada. Może burmistrz, może jakiś klecha. James miałby w zanadrzu prosty plan odstrzelenia samca alfa, a wtedy jego owieczki mogłyby zostać szybko przegonione na cztery wiatry. Planu jednak nie zrealizował, bo dziewczyna nalegała, a rewolwerowiec był zbyt zaspany i zły z powodu przerwanej drzemki, aby się kłócić. Zresztą i tak załatwili już co trzeba w tym grajdołku, i równie dobrze spać mogli na prerii.

W pierwszej kolejności zabezpieczył rzeczy zabitych w knajpie zbirów. Potem zszedł na dół, taszcząc swoje rzeczy. Widział gest Oppenheimera, który nieco go ubawił. Płacić trupowi na napitek nie miało najmniejszego sensu. Z drugiej strony może w grę wchodził jakiś zabobon, lub wierzenia tego przybysza z Europy, w które James wchodzić za bardzo nie zamierzał. Zostawił więc pieniądze Oppenheimera tam, gdzie leżały, jednakże wszedł za kontuar, wybrał całą butelkę Hayner`sa, całkiem niezłego w smaku burbona i poprawiając kapelusz, wyszedł siodłać konie. Zabobonny nie był, więc napitek był siłą rzeczy, zrabowany.

Skrzynki dynamitu i osprzęt zaczynał się robić już całkiem pokaźny, a koń Gato wydawał się już nieźle objuczony, choć parę rzeczy pewnie by się na nim zmieściło. Zawsze można było dociążyć konie bandytów, których ustrzeliły dziewczyny. Rozłożyć ciężar równomiernie, i nie ryzykować, że jedna, zabłąkana kula w juki spowoduje wybuch całości dynamitu.

- Osiem dolarów, i jakieś graty. Tyle mieli w kieszeniach - powiedział James kładąc “dobytek” bandytów na niewielkiej serwetce. Sam wziął paczkę papierosów, odpalił jednego i zmarszczył brwii.
- Wstrętne. Ale dają radę - ocenił.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 15-07-2022, 11:58   #123
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Towarzystwo opuściło więc Saloon, zgarniając rzeczy z pokonanych bandziorów, oraz ich cztery konie. Wspólnymi siłami wsadzono Elizabeth na konia, po czym jak najszybciej opuszczono Ellsworth… i w sumie to była dobra decyzja. Na ulicach miasta, zaczęło się bowiem pojawiać coraz więcej, i więcej mieszkańców, uzbrojonych we wszelakie karabiny i strzelby, powoli zbierający się do kupy, i idący w stronę budynku, w którym doszło do kanonady…

~

A więc dalej na zachód, do ich celu, kilometr za kilometrem, godzina za godziną… "Doc" z obitą gębą i ciałem, "Ognista" z postrzeloną nogą… opatrzoną jedynie prowizorycznie, znieczulając się co pewien czas wewnętrznie flaszką whisky?

Godzina za godziną… kilometr za kilometrem.

Pościgu nie było. Nikogo, kto by ich śledził, również. A że powoli nadchodził już wieczór, i Elizabeth serio musiała być porządniej opatrzona, a kula wyciągnięta, w końcu się zatrzymano, by po raz kolejny rozłożyć nocny obóz na prerii.

Wesa znalazł rzeczkę(Smoky Hill River), przy brzegu której można było się rozłożyć…



- Nieźle to wygląda - powiedział John, rozglądając się dokoła. Rozkulbaczył wierzchowca, którego przywiązał do niewielkiego drzewka. Wziął koc i rozłożył go na spłachetku bujnej trawy. - Pomóżcie Elizabeth zejść z wysokości, a potem zapraszam..
Otworzył torbę i zaczął się szykować do operacji.
Zgodnie z prośbą doktora Oppenheimer pomógł Elizabeth zejść z wierzchowca a potem poprowadził do herr Taylora, już przygotowującego swoje narzędzia.
- Postaraj się za głośno nie krzyczeć frau. To miejsce jest dość urokliwe i szkoda byłoby je opuszczać w pośpiechu. Dość mam już uciekania.
- Zgoda, o ile będę mogła po fakcie kopnąć cię w cohones i też zachowasz stoicki spokój to obiecuję, że nie pisnę ani razu - Elizabeth powiedziała pół żartem pół serio z uśmiechem między grymasami podczas schodzenia z wierzchowca.
- Na szczęście nie muszę się rozbierać - Powiedziała do Johna - Widać spódnice przydają się w różnych sytuacjach.
- Jak chcesz, możesz mnie potrzymać za rękę… najwyżej obie powrzeszczymy - Powiedziała Melody i parsknęła, a Dixon wiedząc co ją za chwilę czeka, przyjęła dłoń, którą silnie zacisnęła.
John ponownie podał swej pacjentce miękki kawałek skóry, a potem sięgnął po narzędzia, układając obok pacjentki. Następnie ściągnął prowizoryczny opatrunek z jej uda, oblał nieco udo i samą ranę whisky… a Elizabeth syknęła. A potem… potem John po prostu wsadził jej swój (zdezynfekowany) palec prosto w dziurę. Wrzasnęła. Ale to była jedyna, najprostsza metoda, by zlokalizować kulę…

Elizabeth co prawda doktorem nie była, ale nie pierwszy raz wyjmowano jej kulę z nogi. Niejednokrotnie widziała też jak taką kule wyciągają z kogoś innego. I to niekoniecznie lekarze, a ktoś kto najwięcej się tego naoglądał i był "specem" w tej dziedzinie z jej obecnej bandy. Z tego powodu wiedziała, że lokalizowania kuli paluchem to nie jest metoda, która najczęściej się stosuje, a na pewno nie najdelikatniejsza.
- Ja ci kurwa dam nie przejmuj się! - Wrzasnęła "Ognista" uderzając pięścią ramię "Doca" - Ja wiem, że jesteś teraz ogłupiony, ale mogłeś ostrzec, że wbijasz palucha?! - Nie przestając krzyczeć i wrzeszczeć kierowała swoje słowa w stronę Johna.

Następnie zaś, palec zastąpiły w końcu długie szczypce, które wkrótce także zniknęły w ciele Elizabeth… bolało, oj jak bolało… "Doc" musiał aż siedzieć na jej nodze, by nie wierzgała. No i w końcu, jakby po wiecznościach, wyciągnął tą cholerną kulę. A potem było już z górki. Przemywanie rany, dezynfekcja, i w końcu i zszywanie, i znowu ból. Nowy opatrunek, i wreszcie po wszystkim…

Elizabeth ulżyło, że już po wszystkim. Ból był straszny, ale wiedziała czego się spodziewać… no może poza pieprzonym paluchem Johna. Teraz miała ochotę jedynie się odprężyć, najlepiej wykąpać, mimo że niedawno się kapała. Ale ze świeżym opatrunkiem to tak nie bardzo. Chyba że Melody by jej pomogła… ale znając jej to więcej by zamykała oczu niż by przy tym pomagała. Dixon uśmiechnęła się na tę myśl o wstydliwej przyjaciółce. No cóż… teraz zostało jej czekać, aż rana się zagoi, co wcale nie będzie takie szybkie.
- Dzięki John - Rzuciła na koniec "wizyty".
-Polecam się na przyszłość. - W ustach Johna pojawił się cień uśmiechu. - Chociaż nie życzę ci kolejnej kuli… ani niczego w tym stylu - dodał.

Gdy z Elizabeth było już wszystko gotowe, a kula opuściła jej ciało… w sumie przyszedł czas na niego samego? Miał dwie krwawiące rany na głowie, które trzeba było zeszyć? Ale samemu, to chyba nie bardzo?

No i okazało się, że Elizabeth się też na tym trochę znała, jako jedyna z grupy poza nim. A więc… zamiana ról? Wzdychając, że nikt poza Johnem nie zna się na leczeniu lepiej niż ona, w końcu swoje się w życiu napatrzała na łatanie ran, to i było, gdzie się poduczyć, zabrała się do roboty.

W czasie, gdy Taylor ją latał, ktoś już zdążył rozpalić ognisko, to dobrze - pomyślała. Położyła w ogniu swój nóż i czekała aż się nagrzeje, a gdy ostrze zrobiło się czerwone, przyłożyła je do jednej z ran na głowie nieświadomego obitego mężczyzny.
-Szlag by cię… - John nie zamierzał ukrywać swej opinii o rodzaju udzielonej mu pomocy. - Dobrze, że mi oka nie wypaliłaś…
Jakoś nie wyglądał na szczęśliwego.

Po krzykach z pierwszym przypadkiem, stwierdziła że drugiej chyba przypalać nie będzie. Wzięła więc igłę i nić z przyborów Johna i zaczęła go zszywać, wcześniej odkażając rany alkoholem, co też nie obyło się bez syczenia doktorka. Samo szycie nie szło jej źle do momentu, aż poczuła że robi jej się nieco słabo, czego w zasadzie nie poczuła do momentu jak się przewracał… na głowę Johna.

Gdy się podniosła okazało się, że szew został zerwany, a krwotok z głowy się odnowił, więc szycie trzeba było zacząć od nowa, ale dalej szło już bez większych przeszkód. Doktorek został pozszywany. Szwaczki patrząc na dzieło Elizabeth raczej nie zatrudniłyby jej w swoim zawodzie, ale sama Dixon była dumna ze swego dzieła do tego stopnia, że pochwaliła się tym Melody, której zaproponowała, że zszyć ten gorset co chciała oddać Chińczykom. Po krótkiej ciszy powietrze wypełniło się salwą śmiechu obydwu pań.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 15-07-2022, 12:12   #124
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Te głąby, które ustrzeliłyśmy w Saloonie, miały przy koniach trochę jedzenia, na kolację więc zaś fasolka… - Powiedziała Melody i krótko się uśmiechnęła, kręcąc przy ognisku.
- Chociaż jakiś zysk z tego spotkania - powiedział John. - Zaoszczędzimy… - dodał z przekąsem.
- Zajebisty zysk - Zaśmiała się Elizabeth - Kula w nodze i obita morda za puszkę fasoli. Złoty układ, chyba częściej będę dawała się postrzelić - Mówiła żartem Dixon sadowiąc się blisko Melody.
- Masz zamiar zbierać kule… na szczęście? - spytał John z lekkim uśmiechem.
- Taaaa… powieszę sobie je nad kominkiem - Zawtórowała Elizabeth, a Melody parsknęła.
- A może wisiorek? - Powiedziała.
- Na kolczyki do kompletu nie starczy - uśmiechnął się John.
- Przyjmę dodatkowe ze trzy kule i będzie dobrze - Dodała Elizabeth - To w takim razie zanim się ugotuje nasza fasolka. Jakie mamy teraz plany? Mamy czas, aby je obgadać.
- Strzelę ci śrutem po tyłku, to będziesz miała na cały komplet - Palnęła nagle Melody, i głośno się roześmiała, mieszając drewnianą łychą w garnku z fasolką nad ogniskiem.
- Wydłubywanie setki śrucin będzie pracochłonne... - uprzedził John, poważnym na pozór tonem. Nie wspomniał o tym, że 'pacjentka' nie będzie mogła usiąść przez parę dni. Nie tylko w siodle, ale nawet na miękkiej kanapie.
- Chyba pozostanę przy większym kalibrze, po co bawić się w takie małe pierdółki - Powiedziała także, wydawałoby się że poważnie, Elizabeth jednak uśmiech kończący wypowiedź, całkowicie zmieniał ton tej wypowiedzi.

- Cholercia! - Melody się najwyraźniej coś nagle przypomniało, pacnęła się bowiem dłonią w czółko. Spojrzała na Johna.
- "Doc" ja w bali zamoczyłam opatrunek…
- Teraz mi to mówisz? - John nie był zachwycony w najmniejszym nawet stopniu. - Chodź z dala od tego tłumu, to sprawdzę, czy bardzo narozrabiałaś.
- Kto mnie chwilowo zastąpi przy kucharzeniu? - Powiedziała Melody.

~

Melody udała się z "Dociem" na skraj obozowiska… w sumie jednak to było może ledwie 10 metrów. Tam przysiadła na obu kolanach na trawie, po czym… zwrócona tyłem do wszystkich, ściągnęła koszulkę, i była naga od pasa w górę! Przysłoniła sobie jednak piersi kapeluszem, trzymanym z przodu ciała, gdy John zabrał się do doktorowania…
John ściągnął bandaż, który przez te parę godzin jazdy całkowicie wysechł, a potem obejrzał rany. Wyglądało na to, że kąpiel niezbyt im zaszkodziła, co nie znaczyło, że nie trzeba było o nie dodatkowo zadbać.
- Nieco zapiecze - uprzedził dziewczynę, po czym, w ramach profilaktyki, użył tej samej metody, jaką zastosował w stosunku do Elizabeth - potraktował obie rany odpowiednią porcją whisky, a ona dwa razy syknęła.
John podał butelkę dziewczynie.
- Dwa łyki w ramach pokrzepienia - powiedział, po czym zabrał się za opatrywanie rany.
- Nie trzeba.. - Melody odmówiła alkoholu.
Trochę maści, czysta szmatka (których zapas powoli się kurczył), maść i druga szmatka...
- Przytrzymaj z przodu - polecił John, któremu za względu na ilość dziur, jakie pocisk wywiercił w ciele dziewczyny, zaczęło brakować rąk.
I znowu błyszczały jej blizny na plecach, wprost wiły się przy małych ruchach ciała, sporo jednak przesłaniały rozpuszczone włosy, Gregory bowiem nie miała swoich warkoczy… i nagle, te włosy zgarnęła, ruchem ręki do przodu, dając lepszy wgląd "podglądaczom"(?)na swoje plecki…
A potem do akcji wkroczył długi służący za bandaż pas materiału, który owinął się wokół ciała niczym dłuuugi wąż.
- Gotowe - powiedział "Doc", mocując końcówkę bandaża. - Możesz oddychać? - upewnił się, chociaż był to raczej żart, niż poważne pytanie.
- Mhm - Mruknęła dziewczyna.
- Możesz się ubrać - stwierdził, po czym zaczął pakować swoją torbę.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-07-2022, 12:00   #125
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Kolejna noc na prerii minęła spokojnie… gdzieś zawył kojot, coś bzyczało i czasem skrzeczało, nie było jednak nic niezwykłego. Ot kolejny nocleg w dziczy. Nad ranem jednak, sprawy wyglądały całkiem inaczej.

Wartę miała akurat Elizabeth, gdy świtało, i słońce powoli rozświetlało okolicę, a kobiecie serce podeszło do gardła.

Indianie.


Wielu czerwonoskórych, otaczających ich szerokim łukiem, kryjący się za drzewami, krzakami, małymi skałkami. Tuzin?? Uzbrojeni w łuki, strzelby, i cholera wie jeszcze co, zaszli ich w nocy, ciasno otaczając ich obozowisko. Nie byli dalej niż na 10-15m w wielu miejscach, jednak jeszcze nie atakowali…

Za to zaczęli nagle się wydzierać "po swojemu", robiąc te ich charakterystyczne, durne okrzyki, przytykając i bardzo szybko odtykając dłoń od ust.

Ale nadal nie atakowali…

Z przodu indianie, z tyłu rzeczka, nieciekawie to wyglądało. Rozespane towarzystwo łapało za broń, każdy próbował jakoś za czymś się schować, ale z tym to było już wprost fatalnie.

Gdzieś z przodu wyjechało trzech czerwonoskórych na koniach, którzy się zatrzymali na widoku. Jeden z nich miał dosyć "obfity" pióropusz. Jakiś wódz czy coś? Czekali… i chcieli chyba pogadać?

~

Wesa nie był w stanie się z nimi dogadać. On był w końcu Czirokezem, oni zaś Czeyenne. Pozostał więc tylko angielski.

Jeden z Czeyenne się nim posługiwał.

No i sprawa okazała się bardzo… kontrowersyjna.
- Bierzemy połowę waszych koni, i jedną białą kobietę. Albo zabijemy was wszystkich.

No pięknie.








***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 23-07-2022, 14:57   #126
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Obóz przy rzeczce okazał się być tylko tymczasową oazą spokoju. Noc minęła bez większych wrażeń przy akompaniamencie szumu wody, ale gdy już zaczęło świtać zaczęły się problemy. Do tego problemy najgorszego sortu, nadeszłe wraz z grupą Szejenów którzy jakimś cudem podkradli się i podeszli ich jak dzieci. Ot, zostawić wartowanie białym, którzy przegapiliby stado bizonów parę metrów dalej. Wesa, wyrwany jak reszta ze snu nagle i nieprzyjemnie, w pierwszej chwili myślał że coś mu się przyśniło i cienie przemykające miedzy kamulcami były jedynie półsenną marą, ale rzeczywistość ponownie okazała się gorsza od wyobraźni. Pobudka w potrzasku wyrwała z Czirokeza szeptaną litanię przekleństw, gdy zbierał się ze swojego posłania i naprędce chwycił za pas z rewolwerem, przypinając go drżącymi dłońmi. Było źle, a za chwilę mogło być jeszcze gorzej. Szczęśliwie jednak, Szejeni postawili na dyplomację. Trudno było im się dziwić, gdy to oni mieli lepsze rozdanie. Wesa ruszył pospiesznym krokiem ze swojego miejsca, zatrzymując się na moment przy Upiorze.

- Może osiągniemy jakieś porozumienie - wyszeptał w stronę Oppenheimera. - Jeśli nie, skończymy jako uczta dla sępów. Pomożesz? Wodzowi okażmy szacunek. Starsi są fundamentem każdego plemienia.

Jaką pomoc Wesa miał na myśli, miało pozostać w sferze domysłów. Smukły palec prześlizgnął się po rękojeści jego wiernego noża, przytroczonego do uda - w połączeniu ze wspominką o wodzu jakby sygnalizując jedną z możliwych ścieżek, jakie mogli obrać, gdyby dyplomacja zawiodła. Jednak wzrok wbity w nadciągający komitet powitalny zwężył się zaraz, gdy twarz Czirokeza wygięła się i zadrgała w prędkiej burzy mózgów. Nie mieli wiele do zaoferowania, ale mimo wszystko, Wesa ruszył na spotkanie Szejenom, z dłońmi uniesionymi z dala od pasa z rewolwerem, w uniwersalnym geście mówiącym "chcemy rozmawiać". Nahelewesa powitał Indianów tradycyjnym, czirokeskim powitaniem, ale bariera jezykowa wymusiła przejście na angielski. Czy rozmowa mogła przynieść satysfakcjonujący konsensus? Czirokez prędko w to zwątpił, gdy padło ultimatum Szejenów. Mimo wszystko, nadzieja umiera ostatnia.

- Z tych kobiet nie będziecie mieć pożytku, a same problemy - Wesa oznajmił. - Połowę koni możecie wziąć. A zamiast kobiet, możemy wam dać szaber. Karabiny. W mieście białych, tam o...

Czirokez wskazał dłonią kierunek na Ellsworth.

- ...kobiety zabiły czwórkę zbirów. Konie i szaber, pożytek z tych rzeczy będziecie mieli większy, niż z jednej białogłowej.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 23-07-2022 o 14:59.
Aro jest offline  
Stary 25-07-2022, 11:24   #127
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Noc na prerii minęła jej jako tako. Nie było najgorzej, ale z ranną nogą, która doskierwała jej cały czas, zdecydowanie wolałaby leżeć w wygodnym miękkim łóżku, a nie na twardej ziemi obok ogniska. Sytuacja jednak zmusiła do tych warunków. Przynajmniej miała opatrzoną nogę i jak wyzdrowieje to będzie mogła dalej jeździć konno bez bólu.

Pobudka była jeszcze gorsza niż cała noc. Nieużywana noga, w dodatku przeleżana, zdrętwiała i bolała jeszcze mocniej. Pierwsze kilkanaście minut to była katorga, ale gdy udało jej się rozchodzić ból, robiło się coraz lepiej. Wyciągnęła kawałek suszonej wołowiny i żuła go do rana raz siedząc, a drugi raz spacerując w koło i rozchodząc nogę ciągle obserwując okolicę.

Gdy słońce wzbiło się ponad krawędź horyzontu, żuty kawałek mięsa zamarł między zaciśniętymi zębami. Indianie! Cholerni Indianie otaczali ich, zapewne aby dokonać rzezi. Udało im się skrycie podejść i to w dodatku tacy, którzy czerpią z cywilizowanych wynalazków. Mieli broń. Dixon już zaczynała wybudzać najbliższe osoby, gdy czerwonoskórzy sami zdradzili się swoimi okrzykami. Tylko w jakim celu? Zauważyli, że kobieta ich widzi, czy mają inne zamiary?

Wesa wyszedł do przodu, aby porozmawiać z ich wodzem. Ot Indiańce. Nawet nie potrafią porozumieć się między sobą i żeby złapać wspólny język muszą sięgnąć po nasz, angielski. Banda dzikusów. Po angielsku to ona sama mogła się z nimi dogadać, nie musiał im w tym pomagać "ich" Indianin.

Łupy. Oczywiście. Bo co innego mogliby chcieć. Gdy usłyszała konie, pomyślała "Łatwo przyszło, łatwo poszło". Mogły nieźle na nich zarobić, ale lepsze życie niż luksusy. Gdy jednak usłyszała, że chcą białej kobiety, zagotowało się w niej. Ani ona, ani Melody nie są przedmiotem. Niby po co im biała kobieta? Żeby chędożyć jak psa, gdy będzie przywiązaną do drzewa? O nie, nie, nie! Elizabeth musiała się nieźle powstrzymywać, aby nie wycelować trzymanym w ręku rewolwerem w stronę łba ich pieprzonego wodza. Słowa Wesy o braku pożytku z kobiet, a problemach jeszcze bardziej ją rozwścieszyły. Gdzieś tam w środku był mały głosik, że powiedział to dla ich dobra, ale obecnie gotujące się nerwy nie pozwalały tej myśli wyjść na powierzchnię i dusiły ją w czeluściach "Ognistej".

Elizabeth postanowił zagrać do przedstawienia, które Wesa opowiedział, ale na swoich warunkach. Gdy powiedział o swojej propozycji dozbrojenia Indiańców, co według samej Dixon było bez sensu, bo nie mieli pewności, że gdy będą mieli więcej sztuk broni, to kolejnym razem ich zwyczajnie wystrzelą bez negocjacji, Elizabeth schowała Colty w kaburach i uniosła puste dłonie w górę na znak pokoju i skierowała się w stronę koni bez większego utkania niesiona adrenaliną.

"Jeszcze zobaczymy kto tu kogo wyrucha" - pomyślała idąc.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 01-08-2022, 18:23   #128
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Oppenheimer spodziewał się, że prędzej czy później trafią na czerwonoskórych. Koczowanie na prerii można porównać do chodzenia po rozżarzonych węglach, w końcu i tak się człowiek sparzy. Pocieszające, że barbarzyńcy nie wymordowali ich we śnie. Oznaczało to, że wciąż mieli szansę wyjść z tego w jednym kawałku. Kiedy Wesa poprosił go o pomoc w negocjacjach, szubienicznik spokojnie acz ostentacyjnie zrzucił z piersi pas noży, odpiął rewolwer, odrzucił nóż schowany w rękawie kurty. Rękawy podwinął pod łokcie. Nieuzbrojony ruszył za młodzieńcem. Niechętny był okazywać szacunek zwierzętom, ale nie miał w sobie krztyny jankeskiej pogardy i pewności siebie, nie zadzierał nosa. Odebrał tradycyjne europejskie wychowanie, nienaganne maniery stanowiły część jego osobowości, tego jak postrzegany jest przez innych. Gdy więc nawiązał kontakt wzrokowy z wodzem czejenów, skinął do niego w uprzejmym powitaniu. W milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań i czekał co czerwonoskórzy odpowiedzą na kontrpropozycję Wesy.

Zdaniem Johna propozycja czerwonoskórego była nie do przyjęcia... podobnie jak to, co w zamian zaproponował Wesa. Dozbrajanie indiańców? Po to, by parę mil dalej zrobili kolejny napad, tym razem lepiej uzbrojeni? Chyba lepiej było wystrzelać całą bandę i po kłopocie.
Nie wierzył czerwonoskórym ani za grosz, więc trzymał karabin w dłoniach.

Elizabeth ledwo powstrzymując emocje na wodzy po słowach Wesy ze schowanymi Coltami, a także uniesionymi rękoma szła w kierunku koni (też bliżej Elizabeth), wcześniej szepcząc do Melody.
- Chodź ze mną, mam plan.
- Ok - Powiedziała cicho Melody, z Winchesterem(!) w łapkach.
Oppenheimer kątem oka obserwował co się dzieje w obozie. Langford i Melody byli nieprzewidywalni i obawiał się, że zanim szubienicznik przedstawi zwierzętom swoją ofertę rozpocznie się regularna jatka. Tam gdzie reszta widziała zagrożenie i panikowała na dźwięk tanich gróźb on dostrzegał szansę. Wojen nie wygrywają ci, którzy trzymają w rękach karabiny, lecz ci co piszą listy a słowa to broń równie skuteczna jak ołów.
Tłumacz Czeyenów wyjaśnił słowa Wesy, temu z dużym pióropuszem. "Wódz" słuchał, i słuchał, kiwając lekko głową… a potem coś powiedział.
- Połowa koni, karabiny, i jedna kobieta - Wyjaśnił tłumacz, a "Wódz" wyszczerzył zęby. Najwyraźniej negocjacje Wesy nie do końca szły, jak ten to sobie wymyślił…

John omal nie wybuchnął śmiechem, gdy usłyszał odpowiedź. Takie były skutki, gdy za targowanie brał się jakiś głupiec. Można było tylko mieć nadzieję, że Arthur wyduma jakąś sensowną odpowiedź, zanim Wesa wpakuje ich w coś jeszcze gorszego.
Może zaproponuje indiańcom wspólną wyprawę na pociąg? Wszak to szansa zdobycia wielu skalpów i wielu karabinów.

Oppenheimer pamiętał odmowę Wesy, gdy ten zaproponował by zdobyć własną małą armię złożoną z czerwonoskórych. Chłopak z jakichś powodów nie chciał wciągać swoich pobratymców w przedsięwzięcie McCoya, szubienicznik jednak nie miał żadnych oporów. Był wręcz zadowolony z niezapowiedzianej wizyty tych zwierząt. Mówił powoli, co jakiś czas robiąc pauzy by indianiec dokładnie przetłumaczył jego monolog pozostałym.
- Możecie dostać znacznie więcej niż proponuje mój wspólnik. Ja i wy mamy wspólnego wroga. Wam odebrano ziemię i zamknięto w rezerwatach, mi odebrano miejsce, które uważałem za dom. Jankesi wznoszą świątynie i modlą się do swojego bóstwa, ale ja i wy dobrze wiemy, że jedynym bogiem jakiemu służą jest złoto. Wszystko co was do tej pory spotkało wynika z chorej chciwości i chęci posiadania. Dlatego oferuję wam zemstę. Zemstę, która waszych wrogów naprawdę dotknie i zaboli. Nie oddamy wam kobiet, one prędzej zginą w walce niż pozwolą byście zrobili z nich klacze rozpłodowe. Koni i broni potrzebujemy do przedsięwzięcia, które sprowadziło nas w to miejsce. Za kilka dni dojdzie do napadu. W jankeskim pociągu będzie przewożone złoto. Bardzo dużo złota. – podkreślił - Swoją część zamierzałem wyrzucić, ponieważ nie robię tego dla zysku, równie dobrze mogę swoją część oddać wam. Po martwych karabinierach pilnujących skarbu dostaniecie broń i amunicję, w przedziałach pasażerskich podróżować będą kobiety. Wybierzecie te najbardziej płodne i uległe. Resztę białych twarzy możecie oskalpować lub zrobić z nich swoich niewolników. Będziemy potrzebować jednak waszych najdzielniejszych, najbardziej zapiekłych wojowników, którzy upuszczą krew amerykańskim żołnierzom strzegącym złota barbarzyńców z Waszyngtonu. To dobra i uczciwa propozycja wodzu, znacznie lepsza niż te kilka karabinów, koni i jedna kobieta.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 01-08-2022, 18:39   #129
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
James ganił się przez chwilę za odrobinę słabości, choć w sumie to nie było dziwne. Ubiegła noc zeszła im na uciekaniu, ubiegły dzień…też na uciekaniu więc rewolwerowiec nie był specjalnie wypoczęty. Adrenalina jednak robiła swoje i James stał już pewnie na nogach. Spokojnie słuchał gadki Oppenheimera i Wesy z Indianami, zerkając raz to na jednych, jak i drugich. Broni oczywiście nie odłożył, i nie zamierzał nigdzie odkładać. Wpierw postanowił jednak rozluźnić się nieco, i zaczął powoli, nie spuszczając jednak wzroku z wodza skręcać sobie fajka.

"Wódz" Czejenów wysłuchał tłumaczonych słów Arthura… a potem kiwnął głową, i wyszczerzył nieco zęby.
- A ile tego złota dla nas? - Spytał po chwili indiański tłumacz.

Gdy Elizabeth i Melody znalazły się już przy koniach miały dogodniejszą pozycję do obrony w razie jatki, a także lekko osłonięte, gorzej z resztą ich towarzyszy, ale Dixon miała nadzieję, że wyjdą cało jeżeli miałoby do czegoś dojść.
- Jakby poszło źle to ja w tych przed nami, ty w tych za nami - Powiedziała do Melody wskazując jej na dynamity ukryte w jukach, po czym zaczęła czesać palcami grzywę wierzchowca.

Oppenhaimer tymczasem kontynuował negocjacje.
- Pięć tysięcy dolarów w sztabkach, prócz dodatkowe osiemset trzydzieści trzy dolary – odpowiedział licząc szybko w pamięci część swoich udziałów po nieświętej pamięci Gato.

Wyglądało na to, że Arthur jest znacznie lepszym negocjatorem niż Wesa, więc John nie zamierzał się wtrącać. Wszak gdyby się udało, zdobyliby garstkę sojuszników. Co prawda takich, którym należałoby patrzeć bez przerwy na ręce, ale i tak wyjście było lepsze, niż natychmiastowa strzelanina.
Ale i tak bacznie obserwował czerwonoskórych.

Na przetłumaczone po chwili słowa Oppenheimer'a, "Wódz" głośno się roześmiał, po czym coś powiedział, a jego towarzysze, podobnie jak on, zeszli z koni. Reszta otaczających zaś śmiałków Czeyenów, jakby… uspokoiła się. Opuścili łuki i karabiny, przestali z nich celować. Ale oni również, nadal się wpatrywali w "białe twarze".

W tym czasie, pojawił się duży koc, który rozłożono na trawie, gdzie zasiadł "Wódz", i dwóch jego ludzi.
- Porozmawiajmy - Padła propozycja, wsparta gestem dłoni, by Arthur i Wesa usiedli przy nich.

W tym czasie, Melody odetchnęła z ulgą, widząc, iż chyba sprawę idzie załatwić dyplomatycznie… a po chwili odetchnęła jeszcze głębiej, gdy z krzaków i traw wokół obozowiska, wychyliło się nagle dodatkowych sześciu(!) Czeyenne, których nikt wcześniej nie widział??

Szubiecznik znał zasady savoir-vivru, ale nie miał pojęcia jak zachowywać się w towarzystwie czerwonoskórych. Jeden niewłaściwie zrozumiany gest mógł zniweczyć ich starania. Dlatego starał się obserwować mowę ciała i gesty Wesy. Gdy wódz zaprosił ich do rozmów Oppenheimer poczekał na to co zrobi młodzieniec. Traktował go jak swojego przewodnika po świecie, którego nie znał ani nie rozumiał. Sytuacja na pewno dla Wesy nie była komfortowa, lecz to Arthur występował w roli diabła, to on wciągał czejenów na drogę zbrodni i występku. Bez względu na to co się wydarzy, uznał, że chłopak wciąż może zasypiać z czystym sumieniem, bez poczucia winy, wstydu czy zdrady.

Rozmowa przeszła na inny poziom, na pozór przynajmniej bardziej pokojowy etap, co nie znaczyło, że należało stracić czujność. Co prawda kolejne indiańce wylazły z krzaków, ale równie dobrze mogła to być kolejna demonstracja siły... tudzież niebagatelny argument w dyskusji. Dlatego też John nie wypuszczał broni z ręki. I stale przyglądał się potencjalnym sojusznikom podobnie jak Elizabeth, która ani na chwilę nie uznała tych dzikusów za możliwych sojuszników, a na pewno nie po tym czego wcześniej żądali. W tym momencie nie wiedziała jak rozwiąże się całą sytuacja, ale w myślach ciągle kleciła różne scenariusze tego co może się stać, szczególnie te najgorsze, tym bardziej że im nie ufała. Przywarła więc plecami do stojącego przy koniach drzewa i na powrót wyciągnęła swoje colty, które oparła o biodra przysłuchując się i obserwując "dyplomatycznemu" spotkaniu.

Wesie nie podobał się kierunek, w jaki Oppenheimer zepchnął negocjacje z Szejenami - już wcześniej był zdecydowanie przeciwny werbowaniu jakichkolwiek Indianów do napadu na pociąg ze złotem. Tak głośny rabunek, bez względu na to czy by się powiódł czy nie, znalazłby się na ustach wszystkich od Wielkich Równin po Wschodnie Wybrzeże i skończyłby się szeroko zakrojoną nagonką oraz, bez wątpienia, ekspedycją karną na Terytorium Indiańskim. Teraz jednak, gdy dalej byli otoczeni przez przeważającą siłę “wroga”, Nahelewesa nie zamierzał wokalizować swoich wątpliwości czy sprzeciwów. Alternatywą do werbunku byłaby krwawa rzeź, a Czirokez cenił sobie swoje zdrowie. Widząc, jak Oppenheimer spogląda ku niemu po przewodnictwo, usiadł ze skrzyżowanymi nogami na kocu, wskazując mu miejsce po swojej lewicy, naprzeciw szejeńskiego wodza - tymże gestem nie pozostawiając wątpliwości, w kim pokładał nadzieję na przeprowadzenie dalszych negocjacji.
Oppenheimer usiadł obok Wesy, podobnie jak on skrzyżował nogi i spojrzał wyczekująco na wodza.
- Wytłumacz dokładniej plan "Jednooki demonie" - Wyjaśnił tłumacz.
Jednooki demon niemal w słowo w słowo powtórzył plan przedstawiony przez McCoya, pomijając jedynie część o Missouri i burdelu „U Lucy”, gdzie mieli się rozliczyć ze swoim pryncypałem. Następnie przeszedł do ustaleń poczynionych przez ich grupę w trakcie podróży.
- Zamierzamy użyć dynamitu, żeby wykoleić pociąg. Tak jak wspominałem złota pilnuje około dwudziestu karabinierów. Zakładam, że część z nich po katastrofie nie będzie zdolna do walki, mimo wszystko mają jednak liczebną przewagę, dlatego jeśli zdecydujecie się do nas dołączyć szanse na powodzenie przedsięwzięcia znacznie wzrosną.
- Gdzie i kiedy? Macie jakąś… mapę? - Padło kolejne pytanie, po wysłuchaniu Arthura.
- Nie mamy map. Ładunek jest przewożony w tajemnicy z Denver w kierunku Kansas City. 12 maja, czyli za trzy dni przed południem pociąg będzie przejeżdżał przez granicę stanów Kansas i Colorado i tam nastąpi atak - wyjaśnił Oppenheimer.
- To skąd mam wiedzieć, gdzie być z wojownikami? - "Wódz" miał nieco niezadowoloną minę.

Wyglądało na to, że Arthur i wódz dzikusów znaleźli wspólny język i jakoś się dogadywali, nawet jeśli robili to za pośrednictwem tłumacza. A John uznał, że szczytem głupoty byłoby wtrącanie się do rozmowy. Pozostawało czekać na to, jak zakończą się negocjacje.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-08-2022, 18:56   #130
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
- Pssst, Elizabeth - Odezwała się Melody - W następnym mieście sprzedajemy łupy… i będzie masa dolców? - Dziewczyna mrugnęła do "Ognistej".
- Jakoś ciężko mi myśleć o gotówce, jak prawie któraś z nas została przehandlowana dla tych dzikusów - Powiedziała cicho Elizabeth do Melody - Ale jak już o tym wspominasz… to trzeba się będzie jakoś rozerwać.*

Oppenheimer uniósł powoli ręce w geście pokoju, po czym wstał i wziął do ręki leżący nieopodal patyk. Na ziemi wyrysował pionową kreskę .
- To są tory, biegnące z zachodu na wschód – wyjaśnił a potem kreskę przeciął pionową linią tworząc coś co mogło przypominać krzyż. – A to jest granica stanów. W tym miejscu….
Środek krzyża, gdzie linie się przecinały obrysował kręgiem.
- …przygotujemy zasadzkę. Jeśli ruszycie wzdłuż torów na zachód, znajdziecie nas. Mój wspólnik…. – spojrzał na Wesę -… użyje sygnałów dymnych, żeby zaznaczyć naszą dokładną lokalizację. Jestem świadomy, że macie do nas ograniczone zaufanie, dlatego mogę zostać waszym zakładnikiem. Jeśli do napadu nie dojdzie odpłacicie mi w sposób w jaki uznacie za stosowny.
- Wasi ludzie znają tamte tereny? - Zapytał Czirokez.
- Będziemy za 3 dni w tamtym miejscu. Trzy tuziny wojowników. Broń po zabitych, kobiety z pociągu, prawie 6.000$ dla nas, tak. Jak wszystko będzie, jak "Jednooki demon" mówi, zostanie bratem "Szarego Lisa" - Tłumacz wyjaśnił słowa "Wodza", aż na niego na chwilę zerkając, chyba lekko zaskoczony, sam "Szary Lis" wyciągnął zaś… fajkę pokoju.



- Znamy tereny - Padła krótka odpowiedź do Wesy, po czym nastąpił czas "przypięczętowania" interesu?
Oppenheimer z niechęcią spojrzał na fajkę pokoju, ale zachowywał kamienny wyraz twarzy, z którego trudno było wyczytać cokolwiek po za zimą obojętnością. Odkąd go powieszono lata temu wystrzegał się gorzały, kart, tytoniu i kobiet. Ostatnią rzeczą jakiej teraz pragnął było palenie podejrzanych ziół. Miał jednak świadomość, że ten prostacki zwyczaj jest dla czerwonoskórych tym samym co podpis złożony na umowie.
- Rad jestem, że dobiliśmy targu herr. Trzy tuziny wojowników to więcej niż śmiałbym prosić. Dziękuję. – odpowiedział szubiecznik - Nazywam się Arthur Oppenheimer, ale „Jednooki demon” to całkiem dobre imię, możemy przy nim zostać.
Skinieniem wskazał na fajkę dając do zrozumienia, że jest gotowy przypieczętować umowę i spoufalić ze zwierzętami… co też w końcu uczyniono. A Oppenheimer musiał się mocno zmuszać, gdy palił, by nie zrobić głupiej miny, albo i nie kaszlnąć, ale podołał…
Wesa z kolei, w sumie już przyzwyczajony do takich spraw, też podołał…
 
Elenorsar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172