Po krótkiej dyskusji ustalili trasę, wiodącą - ponoć - przez tereny opanowane przez fanatyków. Nakpena i Liao jakoś nie pałali chęcią spotkania się z ludźmi Jeffersonów, więc po skończonej naradzie Thomas sięgnął do słownika by dowiedzieć się, co tak niebezpiecznego kryje się w słowie "fanatyzm"... no i okazało się, że nie było to nic przyjemnego, szczególnie w skrajnych przypadkach tego zjawiska.
No ale na to nic nie można było poradzić. Najwyżej starać się unikać tych, co popierali braci.
* * *
Przygotowanie się do wyprawy wymagało nie tylko sprawdzenia broni i ekwipunku. Thomas odwiedził jeszcze parę osób, wymieniając kilka drobiazgów na rzeczy przydatne w podróży (w tym i żywność), a potem spakował się.
No i sprawdził każdy zakamarek swego pokoju. Istniała pewna szansa, że już tu nie wróci, nie należało zatem zostawiać nic cennego.
A potem zajął się swoim gościem, co w sumie sprawiło, że rankiem obudził się nie do końca wyspany i nie całkiem wypoczęty.
* * *
Szybkie śniadanie, krótkie pożegnanie i ruszyli - dwa motocykle na szpicy i ford, wiozący "nadzieję ludzkości" i jej ochronę.
Za kierownicą usiadła Evelyn, Thomas zaś zajął miejsce pasażera. Nie miał zresztą nic przeciwko temu. Starsza z sióstr nie prowadziła jak szaleniec, nie trzeba było obawiać się o samochód, można za to było podziwiać okolicę.
Komuś zdałaby się ona nudna i monotonna, szczególnie gdy opuścili miasto, ale dla Thomasa szerokie przestrzenie stanowiły nowość. Prawdę mówiąc do tej pory nie opuszczał miasta, a wyprawy nad jezioro czy peryferia miasta to nie było to samo.
Thomas usiłował sobie wyobrazić sobie autostradę pełną samochodów, pędzących w jedną i drugą stronę z prędkością stu i więcej kilometrów na godzinę, ale wyobraźnia nieco go zawodziła. Pusta droga i popękana nawierzchnia niezbyt sprzyjała takim wizjom.
Ale mimo tego przymknął oczy...
Przerwa w podróżny wymuszona została potrzebami naturalnymi, w miarę jasno wyrażonymi przez Amy.
W takiej sytuacji trzeba było się zatrzymać.