|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
15-07-2022, 18:38 | #31 |
Reputacja: 1 | Kawałek nocy pracował jeszcze nad transparentami. Jakaś tablica, jakieś kawałek materii, gdzie możnaby napisać: “Z Jeffersonami zwyciężymy!” “Siła Jeffersonów naszą siłą” “Jeffersonizm naszą szansą” “Wola Jeffersonów wolą ludzkości” “Lepsze lepsze pojutrze od lepszego jutra”, e chyba niezupełnie oraz jeszcze parę innych. Skoro mieli podróżować przez ziemie fanatyków, ktorzy stworzyli nowy kult, można było albo pokazywać się, jako jeszcze więksi fanatycy, albo strzelać. Strzelanie może było dla niektórych OK, ale przeciwników zawsze mogło byc więcej. Ryzykowali również Małą, więc warto było wyłgać się, zamiast strzelać. Wreszcie nabazgrał coś takiego: Uśmiechnął się: - Ciekawe, co powiedzą inni, jak zobaczą? - rzekł wykonawszy artystyczne arcydzieło społecznej komunikacji. Jeszcze później się przygotował, spakował co potrzeba i już gotowy był do drogi. Ranek był jaki był. Wszyscy chyba się krzątali przy swoich rzeczach. Zresztą nie tylko oni. Starszyzna załatwiła paliwo oraz podstawiła pickupa. Fajny samochodzik, czerwony Ford. On niespecjalnie potrafił prowadzić, ale wiedział, ze Evelyn oraz Thomas to inna bajka. Siła ognia także była zapewniona, choć osobiście wolał zawsze najpierw rozmawiać, później strzelać. Lepiej być uprzejmym, coś na zasadzie: “Uprzejmie proszę: WOOOON!” Solidna beka ztała z tyłu, obok niej wrzucili sprzęt, który można oraz racje. Niby bowiem po co było je trzymać wewnątrz, gdzie i tak nie było zbyt wiele miejsca. Pewne rzeczy, typu leki, wartało trzymać wewnątrz, ale niektóre rzeczy niekoniecznie. Choćby namiot, śpiwór i włąściwie niemal wszystko, poza bronią, lekami, amunicją oraz koktajlami Mołotowa. Gdyby bowiem gdzieś coś, wartało takie rzeczy mieć pod ręką. Później kilka słów na papa. Solidna grupa. Najpierw motocykliści stanowiący straż przednią. Znał obydwu, choć nie była to znajomość identyczna. Nakpena bowiem raczej stronił od pozostałych członków enklawy, albo przynajmniej się tak Machowi wydawało. Oczywiście był pożytecznym dla innych, mądrym wsparciem, ale przynajmniej Mach nie mógł określić go, jako bliskiej właściwie osoby. Stanowczo inaczej Liao, świetny wojak, z którym lubił trenować. Nie posiadał Mach oczywiście zdolności wręcz, jednak bronią białą potrafił machać, szermierka stanowiła coś, co naprawdę lubił. Chętnie więc trenował walkę tocząc przy tym rozmaite rozmowy oraz szlifując język chiński, który nauczyć się… nieważne, przeszłość, która popłynęła swoim strumieniem. Siostry znał od niezwykle skutecznej strony. One siedziały w samochodzie. Evelyn jako kierowca oraz Dove jako strzelec. Trzymały się razem, czemu ciężko było się dziwić. Stanowiły rodzinę, ileż zaś osób mogło obecnie powiedzieć, że ma przy sobie krewnych? Ale lubił je, lubił z nimi rozmawiać, zaś szanował za umiejętności. Evelyn wszak szusując po ulicy jakimś sposobem utrzymała auto na asfalcie pomimo wybuchu. Zaś młodziutka Dove mająca jebitny warkocz, cóż, miała oko niczym sokolica, zaś jest wielka spluwa stanowiła konkretny argument. Thomas również był kierowcą. Fajna rzecz prowadzić na zmianę. Wtedy ani się kierowca nie męczy, ani nie zmniejsza się czujność. Poprzez wiele stanów się przemieszczają, więc para świetnych szoferów była wskazana mocno. Jeszcze para świetnych przyjaciół: człowiek oraz jego piesek, czyli Laverne oraz Pepsi. Kumple od kielicha oraz poczochrania ucha. Wreszcie Mała, która pewnikiem wolałaby na pace przytulać Pepsi. Evelyn uruchomiła gaz, wszyscy wtrynili się na swoje miejsca. Silnik włączył wyższe obroty, sprzęgło zostało opuszczone, samochód ruszył. Nie wiedzieć czemu przypomniał mu się wiersz własnie o takim wyruszaniu, ale skąd, któż wie… “A droga wiedzie w przód i w przód Choć zaczęła się tuż za progiem – I w dal przede mną mknie na wschód, A ja wciąż za nią – tak jak mogę… Skorymi stopy za nią w ślad – Aż w szerszą się rozpłynie drogę, Gdzie strumień licznych dróg już wpadł… A potem dokąd? – rzec nie mogę.” Zaiste wyruszali, choć na południowy zachód, nie na wschód, oraz póki co ich stopami były opony Good Year. Szerokopasmowa arteria poprowadziła ich najpierw na zachód. Właśnie ta, która jechali wczoraj, obok oczyszczalni, ale później nie jechali prosto, jak wczoraj, lecz prostu skręcili aby dostać się na M55. Inna kwestia, ze nawet przez ten kwartał było znać, jakie wczorajsze bumcnięcie wywołało zniszczenia. Nawet tutaj było mnóstwo wybitych szyb, zniszczonych kawałków murów, oczywiście jakiś fragment. Później już jechali sprawnie przemieszczając się jak obszył południowy zachód aż do St. Luis, gdzie powinni się przesiąść na M44 ku Oklahoma City. Szczególnie wyjątkowa chwila, uznawał oglądając przemykające za oknem krajobrazy. |
16-07-2022, 06:58 | #32 |
Reputacja: 1 | Nakpena spał tej nocy nad wyraz dobrze. Śniło mu się wprawdzie, że gdzieś jechał, nie był to jednak zły sen. Co ciekawe jechał nie na motorze, a wierzchem. Droga była równa i prosta. Świeciło słońce, a powietrze było rześkie. Może to znak od duchów, że nie będzie tak źle? Gdy rano wstał był wypoczęty. Czuł się dobrze. Jeszcze raz szybki rzut oka na ekwipunek. Wszystko jest. Śniadanie, odprawa u starszyzny i w drogę. Dwa harleye w charakterze awangardy, za nimi ford – pick up. Wyglądali z Liao jak obstawa jakiegoś dygnitarza. Kto by pomyślał, że ten dygnitarz to niedosłysząca dziesięciolatka… Jechało się dobrze. Wprawdzie stan drogi w wielu miejscach pozostawiał dużo do życzenia, jednak dla motocykli nie był to jakiś szczególny problem. Samochód też jakoś dawał radę. Indianin cieszył się podróżą. Od kilku lat siedział na terenie Chicago i nigdzie się nie ruszał. Teraz znów mógł poczuć wiatr we włosach i jakiś cel przed sobą. Mijane tereny cały czas przypominały, że dwadzieścia lat temu cały ludzki świat zaliczył kolaps. Opuszczone osiedla, popadające w ruinę budynki, obejścia zarastające chaszczami. Można było odnieść wrażenie, że ich grupka była jedynymi ludźmi, którzy przetrwali armagedon. Że nie ma już o co walczyć… Nakpena wiedział jednak, że to nie prawda. Ludzkość nadal istniała. Zdziesiątkowana, często zdegenerowana, zmuszona do życia podlegającego atawistycznym, pierwotnym instynktom trwała mimo wszystko. I nawet próbowała zawalczyć o odzyskanie władzy na ziemi. Władzy, którą straciła na rzecz własnego wynalazku. Głupiego, elektronicznego asystenta. Alexy. On i szóstka jego towarzyszy byli teraz właśnie żołnierzami ludzkości. Wysłannikami, których zadaniem było zdobycie nowych sojuszników do walki z żelazną bestią. Zombi. Kiedyś byli ludźmi. Wydawali się jednak bezpowrotnie straceni. Nieumarli błądzący bez celu, atakujący bez sensu, istniejący wbrew naturze i logice. Był jednak sposób na przeciągnięcie ich na jasną stronę mocy. Nazywał się Amy, miał 10 lat i jechał razem z nimi w pick-upie. Po kilku godzinach jazdy walkie-talki wydało krótki dźwięk, po chwili głos, któregoś z pasażerów forda oznajmił. - Szukamy miejsca na popas… siusiu… Nakpena przyśpieszył i oddalił się od samochodu. Zrobił rekonesans, wypatrzył wyglądające względnie bezpiecznie miejsce i dał znak, że można zjeżdżać na bok. Zatrzymali się przy jakichś magazynach. Okolica wydawała się opustoszała. Nie było śladów zombi, ludzi ani dzikich zwierząt. Można odpocząć. Indianin zalecił jednak ostrożność. Coś lub ktoś zawsze mogło się czaić między budynkami, albo w jakiejś piwnicy. Nakpena zatrzymał swój motor w pewnej odległości od forda. Starał się zająć miejsce pozwalające na jak najpełniejszą obserwację okolicy. W końcu jeśli ktoś miał wypatrzeć jakieś zagrożenie, to zapewne będzie to on. Oparł się plecami o pozbawioną okien ścianę jakiegoś trzymającego się jeszcze kupy budynku i cały czas się rozglądając i nasłuchując przystąpił do konsumpcji otrzymanych od Marthy racji.
__________________ Cóż może zmienić naturę człowieka? |
17-07-2022, 23:37 | #33 |
Reputacja: 1 |
__________________ This is my party And I'll die if I want to |
19-07-2022, 16:28 | #34 |
Reputacja: 1 |
|
20-07-2022, 13:14 | #35 |
Administrator Reputacja: 1 | Po krótkiej dyskusji ustalili trasę, wiodącą - ponoć - przez tereny opanowane przez fanatyków. Nakpena i Liao jakoś nie pałali chęcią spotkania się z ludźmi Jeffersonów, więc po skończonej naradzie Thomas sięgnął do słownika by dowiedzieć się, co tak niebezpiecznego kryje się w słowie "fanatyzm"... no i okazało się, że nie było to nic przyjemnego, szczególnie w skrajnych przypadkach tego zjawiska. No ale na to nic nie można było poradzić. Najwyżej starać się unikać tych, co popierali braci. * * * Przygotowanie się do wyprawy wymagało nie tylko sprawdzenia broni i ekwipunku. Thomas odwiedził jeszcze parę osób, wymieniając kilka drobiazgów na rzeczy przydatne w podróży (w tym i żywność), a potem spakował się. No i sprawdził każdy zakamarek swego pokoju. Istniała pewna szansa, że już tu nie wróci, nie należało zatem zostawiać nic cennego. A potem zajął się swoim gościem, co w sumie sprawiło, że rankiem obudził się nie do końca wyspany i nie całkiem wypoczęty. * * * Szybkie śniadanie, krótkie pożegnanie i ruszyli - dwa motocykle na szpicy i ford, wiozący "nadzieję ludzkości" i jej ochronę. Za kierownicą usiadła Evelyn, Thomas zaś zajął miejsce pasażera. Nie miał zresztą nic przeciwko temu. Starsza z sióstr nie prowadziła jak szaleniec, nie trzeba było obawiać się o samochód, można za to było podziwiać okolicę. Komuś zdałaby się ona nudna i monotonna, szczególnie gdy opuścili miasto, ale dla Thomasa szerokie przestrzenie stanowiły nowość. Prawdę mówiąc do tej pory nie opuszczał miasta, a wyprawy nad jezioro czy peryferia miasta to nie było to samo. Thomas usiłował sobie wyobrazić sobie autostradę pełną samochodów, pędzących w jedną i drugą stronę z prędkością stu i więcej kilometrów na godzinę, ale wyobraźnia nieco go zawodziła. Pusta droga i popękana nawierzchnia niezbyt sprzyjała takim wizjom. Ale mimo tego przymknął oczy... Przerwa w podróżny wymuszona została potrzebami naturalnymi, w miarę jasno wyrażonymi przez Amy. W takiej sytuacji trzeba było się zatrzymać. |
20-07-2022, 19:47 | #36 |
Reputacja: 1 | Noc przed wyprawą, Laverne spał jak zawsze. Jako wioskowy myśliwy często wypuszczał się w miasto lub w dzicz nawet na parę dni, za towarzyszkę mając swoją wierną Pepsi. Co prawda przed tą wyprawą wymagane było należyte i gruntowne sprawdzenie sprzętu i ekwipunku, co uczynił zgodnie z jego najlepszą wiedzą i umiejętnościami. Chyba jedynie Pepsi coś przeczuwała, bo ona jako jedyna była dość nerwowa i kręciła się z łóżka Laverna, do swojego posłania, aż w końcu zasnęła z emocji. Ekwipunek miał skromny, miał za zadanie go utrzymać przy życiu na pustkowiu. Nie bał się drogi, jako takiej, bardziej się bał głupków na jakich mogą trafić. Jego propozycja unikania autostrady nie spotkała się z uznaniem - trudno. Jeżeli ich autko spotka grad kul i zostanie z niego kolejny grat na autostradzie, oszczędzi sobie powiedzenia "a nie mówiłem", ale miał przeczucie że tak się może stać. W końcu gdyby on był złodupcem, to czekałby na swoje potencjalne ofiary właśnie przy autostradzie. Odpukać w niemalowane, miał straszną nadzieję że się mylił. Na wiwaty i pożegnanie zareagował dość niemrawo... Może dlatego że to go kompletnie zaskoczyło, ale podarunek w postaci jedzonka przyjął z uśmiechem i od serca podziękował za te kilka skromnych słoiczków. Z pewnością pójdą do spożycia na pierwszy ogień, a swoje zapasy które zabrał, które wolniej się psują mogą poczekać. Miał z resztą nadzieję coś upolować po drodze, cokolwiek by to nie było. W takich czasach nawet zmutowany szczur był rarytasem. Ważne żeby nie świecił w ciemności od przyjętych dawek promieniowania i żeby przy nim licznik Geigera nie ćwierkał jak kanarek. Ba, nawet karaluch mógł uratować życie i dostarczyć ostatnie kalorie, żeby dojść do schronienia i przeżyć. Nie musiał się nawet pytać gdzie ma siadać. Podniósł Pepsi i wsadził na pakę, po czym sam do niej dołączył, urządzili sobie osłonięte siedlisko, gdzie za jedną ze ścian robiła beczka. Pomógł też załadować bagaże pozostałych, po czym rozprostował nogi. Pepsi była bardzo podekscytowana, a kiedy auto ruszyła, wystawiła łeb i łapała w pysk powietrze. Kierowca z pewnością miał przez część drogi w lusterku uśmiechnięty psi pysk. Pierwszy popas. Pepsi załatwiła swoje potrzeby, a potem też Traper. Przy okazji kiedy mądrzejsi tudzież mniej lub bardziej oderwani od rzeczywistości towarzysze podróży rozmawiali ze sobą, Hensley wciągnął trzy czwarte porcji, a resztę oddał Pepsi która spałaszowała ze smakiem to co przygotowała starszyzna. Cokolwiek to było... Może jakiś kot? Przynajmniej teraz nie musiał czuwać i uważać na każdy swój krok. Miał od tego ludzi, a nawet Pepsi nie musiała nadstawiać uszu i węszyć, widać było że czuła się w tej okolicy w miarę bezpiecznie. Ale było trzeba ruszać, i znaleźć bezpieczniejsze miejsce na nocleg.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. Ostatnio edytowane przez SWAT : 21-07-2022 o 18:04. |
24-07-2022, 09:33 | #37 |
Reputacja: 1 | Barker Chevrolet w mieście Lexington pewnie kiedyś było ruchliwym miejscem. Prawdopodobnie przed oczywistymi problemami był to dealer oraz serwis samochodów marki Chevrolet. Mach niespecjalnie pamiętał, czy to była jakaś ekskluzywna marka, przeciętna, czy pospolita. Tym bardziej, iż obecnie nie miało to jakiegokolwiek znaczenia. Zwyczajnie poszukiwali miejsca na postój i właśnie w związku z tym zjechali z autostrady prowadzącej do wspaniałego St. Louis, ech, ewentualnie wspaniałego… Ostatnio edytowane przez Kelly : 24-07-2022 o 20:39. |
24-07-2022, 15:18 | #38 |
Reputacja: 1 | & Dove, Evelyn, Laverne, Nakpena, Thomas, Mach
Ostatnio edytowane przez Elenorsar : 29-07-2022 o 22:07. Powód: Dodanie współtwórców |
24-07-2022, 20:29 | #39 |
Administrator Reputacja: 1 | - Nie zawsze da się uciec, niestety. Dlatego potrzebujemy planu bo- Dove kucnęła przy siostrze. - Unikamy obcych, a jeśli nie będzie wyjścia najpierw spróbujmy im wcisnąć ściemę. To lepsza opcja niż zaczynanie dialogu od strzelania. Kul nie da się cofnąć, tak jak ran przez nie zrobionych. Nasza misja jest zbyt ważna abyśmy głupio ryzykowali i już na samym początku zmuszali Macha aby marnował na nas swoje zapasy medyczne które nie są z gumy. - Wybacz shīfu - zwrócił się Mach do Chińczyka, określając go wyjątkowym, chińskim słowem oznaczającym mistrza lub nauczyciela, a najczęściej i to i to wspólnie razem. - Wybacz shīfu - powtórzył - ale Dove ma rację - uśmiechnął się do sympatycznej dziewczyny. Lubił ją oraz jej starszą siostrę. Od czasu do czasu też chętnie pogadywał sobie z nimi, jak choćby podczas ich jazdy. Ostatecznie ciężko jest ileś godzin trwać milcząc. Evelyn wprawdzie musiała się skupić na prowadzeniu, ale Dove była obok i po prostu oprócz obserwowania okolic przez okna po prostu rozmawiali na rozmaite tematy. - Wszak nikt nie mówi, żeby - kontynuował - prościutko pakować się w ich łapy i co więcej, wszyscy pewnie chcielibyśmy owego uniknąć, ale jeśli się inaczej nie da, jeśli zaskoczą nas, albo uznamy, iż ryzyko walki czy ucieczki jest zbyt wysokie, warto spróbować się wyłgać jakoś. Niewiele wiem o nich, ale wszyscy słyszeliśmy chyba, że ich szeregi rosną, czyli muszą mieć iluś kolejnych członków, którzy przybywają do nich szukając jakiej takiej cywilizacji oraz wiary, optymizmu jakiejkolwiek, czegokolwiek… - przerwał na chwilę. - Przeto właśnie liczę, iż jeślibyśmy takich spotkali, raczej zamiast poddawać nas rygorowi od razu, skierują nas po prostu dalej, powiedzą gdzie nowicjusze winni się udać, zaś wiecie, my się udamy, gdzie się udamy. Uff, ale to oczywiscie filozofowanie. Zobaczy się. - Właśnie liczyć na to co się może stać, jest błędnym wyjściem - Liao mówił spokojnie wcześniej dając wypowiedzieć się innym - Nie wiem jak funkcjonowały sekty w byłym USA, bo te kilka dni co w nim żyłem nic mnie o nim nie nauczyły. Za to w Chinach - Shuren zrobił pauzę aby nabrać powietrza w płuca przypominając sobie o swoim rodowym kraju - Jest to kraj wielonarodowościowy. Istnieje wiele religii, z przewaga tych Chińskich. Z tego względu istniało też tam wiele sekt. Wtedy jeszcze trzymało je po części prawo, którego obecnie w ogóle nie ma, ale jak trafiłeś do złej dzielnicy, w której rządziła taka sekta, były trzy wyjścia. Pierwsza: uciekasz jak najszybciej się da, jak trzeba to i ranisz ich. Druga: Wykupujesz się, o ile się na to zgodzą, aby ciebie nie wcielili do swojego grona i unikasz tego miejsca już zawsze. Trzecia: Zostajesz do nich wcielony, czy to z własnej, czy z ich woli. I to nie jest tak, że jak jesteś chętny to powiedzą ci "Proszę bardzo idź tam". Raczej zaprowadzą cię sami. A takie grupy powiększają się właśnie na zasadzie samowolnego dołączenia, bo ktoś jest rzeczywiście przekonany całym sobą do tej ideologii, bądź wcielany siłą jako robol. Tutaj i teraz może działać to inaczej… jednak fanatycy od wieków działali w podobny sposób, nie spodziewałbym się, aby w czasach panowania robotyzacji mogłoby się coś zmienić. - Jeszcze raz - powtórzył Mach - zauważ Liao, że nie mówisz czegokolwiek innego, niż my. Jeśli się da uciekać, walczyć czy co tam jeszcze. Wtedy OK. Jeśli jednak się nie da, jeśli się na przykład okaże, że jesteśmy otoczeni przez przeważające siły, trzeba spróbować się jakkolwiek porozumieć. Przekupstwo zawsze wchodzi w grę, ale co szkodzi przed tym próbować ich zbajerować? Przy czym, próba przekupstwa, kiedy mają przewagę, prawdopodobnie skończy jakoś się wymianą strzałów. Bowiem czemu mieliby się dać przekupić wrogom Jeffersonów, zamiast utłuc nas oraz wziąć sobie wszystkie rzeczy? Sun Tzu powiedział: “Wojna to sztuka wprowadzania w błąd” oraz “Jeżeli wróg szuka swej korzyści, pokaż mu przynętę, aby go zwabić. Pomieszaj przeciwnika i wtedy uderzaj”. Jeśli zaś mielibyśmy walczyć przy jakiejś niekorzystnej sytuacji taktycznej, czy lepiej od razu się strzelać przy nikłych szansach, czy jednak zasiać wątpliwość, że może jesteśmy po jednej stronie? Jeśli wspominać fanatyków, szczególnie przy wzroście ilości, muszą zakładać, że ktoś właśnie po ich stronie jest. Hm, jeszcze kwestia - zwrócił się do wszystkich - czy jedziemy prosto na St. Louis, czy tak jak mówił Thomas, blisko St. Louis opuszczamy M55 oraz ruszamy bocznymi szlakami. Przy owej pierwszej, nie ma właściwie szansy uniknięcia fanatyków, przy kolejnej, szansa jakaś istnieje. Osobiście wybrałbym opcję Thomasa, ale rzeknijcie, jak oceniacie wspomniana kwestię. Dove upiła wody z manierki i wzruszyła ramionami. - Nie ma co się pchać bezpośrednio do miasta, jego okolice też zostały przed wojną zurbanizowane, a Wrota mają parę przejść. Znajdźmy nasze, a jeśli wszystkie mosty i przeprawy po drodze okażą się niewypałem dopiero spróbujemy wjazdu. Albo wzięcia problemu po jego drugiej stronie. Czas aż tak nas nie goni aby głupio ryzykować jeśli ciągle mamy pole manewru. Traper oraz Pepsi przysłuchiwali się tym rozmowom, nie bardzo miał coś dodać to tej góry różnych argumentów, więc w ciszy karmił siebie i psa. Dla niego cała ta podróż główną drogą była nie po jego myśli, bowiem byli na autostradzie odsłonięci i mogli już dawno zostać wypatrzeni, a wpadnięcie w pułapkę to może być tylko kwestia czasu. Ale nie był człowiekiem konfliktowym, nie miał zamiaru kłócić się z załogą. Miał tylko nadzieję że jak się wszystko skiepści, to on i Pepsi sobie poradzą. - Myślę… - odezwał się niepewnie. - Myślę że powinniśmy poszukać bocznej drogi. Jeżeli mamy wpaść na jakiś patrol albo grupy powitalne, to na autostradzie wpadniemy na nie na sto procent. - Dove, przez Wrota rozumiesz Missouri? - upewniał się Mach spoglądając na młodą kobietę. Nie znał bowiem owego określenia zaś ze wspomnianym słowem kojarzył mu się jedynie słynny kalifornijski most. Ale to sprzed Alexy, która obecnie posiadła część zachodniego wybrzeża. - Istnieją opcje: powyżej St. Louis oraz poniżej. Pierwsza: jakąś przeprawę mamy na północ od St. Louis w Alton. Niemal przedmieścia St. Louis. Słusznie Dove ostrzegała, że taki szlak ryzykowny. Właściwie jechalibyśmy M55 oraz zboczyli zaraz przed rzeką na prawo. Wcześniej jeszcze w miejscowości Louisiana. To jakieś niewielkie 60 mil na północ od St. Louis. Wtedy musielibyśmy przecinać gdzieś szlak pomiędzy St. Louis oraz Kansas City - wszak wszyscy wiedzieli, że były to miasta obsadzone fanatykami. - Kolejna możliwość to minąć St. Louis bokiem oraz przekroczyć Missouri w Chester. Tak jak mówi Laverne, bezpieczniej. Jakby nie wypalił most Chester to Cape Girardeu, 50 mil od Chester. Później kolejne mosty przy połączeniu Missouri oraz Ohio. To też proponowałbym rozważyć właśnie tę trasę. Minimalizujemy szansę spotkań fanatyków, sporo potencjalnych mostów oraz jeszcze szansa na przeprawy promowe, łodzie sporej wielkości. Wprawdzie właściwie jest to ryzyko, pewnie bowiem promy stoją nieużywane od sporego czasu, ale też kolejna szansa, jeśli nie mielibyśmy wyjścia. Oczywiście pierwej nastawilibyśmy się na mosty. Zauważcie też, że jest to właściwie idea szlaku na St. Louis, mająca wszak również na uwadze obiekcje osób chcących minąć szerokim łukiem St. Louis. Minęlibyśmy je, aczkolwiek wąskim łukiem. Nakpena zjadł, załatwił co trzeba i spakował wyjęte rzeczy na motor, cały czas uważnie lustrując okolicę. Upewnił się jeszcze, że Thomas cały czas filuje na dachu i wypatruje ewentualnego niebezpieczeństwa. Podprowadził swój pojazd bliżej rozmawiającej grupki i odezwał się: - Wszyscy zjedli i załatwili potrzeby naturalne? Proponowałbym ruszać. Lepiej nie siedzieć w jednym miejscu za długo jeśli nie ma takiej konieczności. Wydaje się bezpiecznie, ale kto wie czy jakieś zombie nie siedzą w tych szopach. A nawet jeśli nie siedzą, to żywe trupy albo jakieś zmutowane zwierzęta mogły zwęszyć nasz zapach. Po za tym po prostu szkoda czasu. - Myślę że powinniśmy teraz się rozglądać za miejscem na nocleg. Jazda w nocy jest niebezpieczna, a jak staniemy na noc wystarczająco szybko, mogę spróbować coś upolować lub rozłożyć sidła, o ile okolica będzie obiecująca. - zwrócił się do Nakpeny Traper, kiedy ten zarządził wyjazd. - Noc nad wodą też może być, może udałoby się coś złowić. To że dostaliśmy parę słoików domowego jedzenia, nie znaczy że mamy wszystko zeżreć w jeden dzień. - Oczywiście, ale do nocy jeszcze sporo czasu. Myślę, że kilka godzin spokojnie ujedziemy - odparł Indianin. - Racja - Przytaknął Chińczyk - Pora ruszać, a czasu na podróż mamy dużo. Nie ma jeszcze 15, a słońce zachodzi po 21. To sześć godzin jazdy bez postojów. Powiem jednak szczerze, że wolałbym nie nocować w pobliżu St. Louis. Nie ma potrzeby kusić losu. Trzeba będzie kontrolować trasę i w miarę zbliżania lepiej zatrzymać się trochę wcześniej. Możemy to ustalić już w trasie. Może ktoś coś wypatrzy wcześniej ciekawego. - Może skołujemy młodej jakiś nocnik, jakby ją przycisło w miejscu w którym NIE - podkreślił tonem Hensley - powinniśmy się zatrzymywać. Wiecie, żeby wam w środku było wygodnie. I z tyłu kawał brezentu by się przydał, jakby zaczęło padać… "Młoda" krzywo spojrzała na "Trapera", ale nie odezwała się ani słowem. Gdy całe towarzystwo było gotowe do drogi, Thomas zszedł z posterunku. Mogli ruszać. |
25-07-2022, 20:04 | #40 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Po godzinie odpoczynku, rozprostowaniu kości, przegryzieniu czegoś, i takich tam, innych drobnych spraw, ruszono w końcu w dalszą drogę… Nadal autostradą 55, na południe. Po niecałej godzince, dotarli do dziury zwanej Bloomington. W trakcie jazdy, po lewej stronie widzieli kilka zarośniętych boisk do gry w bejzbola… co to była za gra ten "bejzbol" nie wiedział każdy, ale o kiju słyszeli. Fajnie się nim kogoś oklepywało. Po prawej Nakpena zauważył fabrykę, chyyyyyba produkującą kiedyś samochody? Zatrzymał się harleyem, obserwował ją chwilę przez lornetkę. Po parkingach, i samych terenach zakładu kręciło się sporo Zombie. A skoro tam ich było dużo, czy to mogło oznaczać, iż sama fabryka nie była do cna ogołocona? Może warto sprawdzić, mając na uwadze właśnie paliwo? W bakach motorów została go ćwiartka. Pickup miał jeszcze nieco ponad pół baku… była beczka na pace, owszem. Ale kiedyś się skończy, a jak jest okazja, można sprawdzić. Przejażdżka po terenie fabryki była… zabawna. Jadący na szpicy pickup, wszelkie pojedyncze Zombie akurat będące na jego drodze, po prostu rozjeżdżał. Jeden, dwa, trzy trupy. Czasem coś chrupnęło, czasem trysnęło juchą, gdy kolejny żywy trup znikał pod maską auta. Amy zasłoniła oczy dłońmi, i trochę pod noskiem buczała. Chyba jej się takie coś nie podobało… a tu jeszcze od czasu do czasu ktoś strzelał z okien, gdy zdechlaki były zbyt blisko boków pickupa. Nakpena na Harleyu, kilka metrów za Fordem, wymijając "przemielone" trupy, czy i jeszcze te chidzące, od czasu do czasu też posłał kulkę to jednemu, to drugiemu, a Liao tuż obok na swoim motorze, to nawet używał swojej szabli. Całe towarzystwo było głośne, padały strzały, warczały silniki… no i co z tego? Trochę zabawy nie zaszkodzi. ~ W końcu dotarli do jednego z głównych budynków, objechali go łukiem, i znaleźli otwartą bramę, by wjechać do wnętrza jednej z hal… dwuskrzydłowa, solidna zapora, cała z metalu, była co prawda rozwalona, i wyglądało to tak, jakby ktoś ją kiedyś staranował, by dostać się do środka, ale jakby w środku cofnąć trochę pickupem, to można ją było i zamknąć, blokując autem, by durne Zombiaki zostały sobie na zewnątrz. No i w sumie można było zwiedzać przybytek? *** Komentarze jeszcze dzisiaj.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |