Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-07-2022, 18:38   #31
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kawałek nocy pracował jeszcze nad transparentami. Jakaś tablica, jakieś kawałek materii, gdzie możnaby napisać:
“Z Jeffersonami zwyciężymy!”
“Siła Jeffersonów naszą siłą”
“Jeffersonizm naszą szansą”
“Wola Jeffersonów wolą ludzkości”
“Lepsze lepsze pojutrze od lepszego jutra
”, e chyba niezupełnie
oraz jeszcze parę innych. Skoro mieli podróżować przez ziemie fanatyków, ktorzy stworzyli nowy kult, można było albo pokazywać się, jako jeszcze więksi fanatycy, albo strzelać. Strzelanie może było dla niektórych OK, ale przeciwników zawsze mogło byc więcej. Ryzykowali również Małą, więc warto było wyłgać się, zamiast strzelać. Wreszcie nabazgrał coś takiego:




Uśmiechnął się:
- Ciekawe, co powiedzą inni, jak zobaczą? - rzekł wykonawszy artystyczne arcydzieło społecznej komunikacji.

Jeszcze później się przygotował, spakował co potrzeba i już gotowy był do drogi.

Ranek był jaki był. Wszyscy chyba się krzątali przy swoich rzeczach. Zresztą nie tylko oni. Starszyzna załatwiła paliwo oraz podstawiła pickupa. Fajny samochodzik, czerwony Ford. On niespecjalnie potrafił prowadzić, ale wiedział, ze Evelyn oraz Thomas to inna bajka. Siła ognia także była zapewniona, choć osobiście wolał zawsze najpierw rozmawiać, później strzelać. Lepiej być uprzejmym, coś na zasadzie: “Uprzejmie proszę: WOOOON!”

Solidna beka ztała z tyłu, obok niej wrzucili sprzęt, który można oraz racje. Niby bowiem po co było je trzymać wewnątrz, gdzie i tak nie było zbyt wiele miejsca. Pewne rzeczy, typu leki, wartało trzymać wewnątrz, ale niektóre rzeczy niekoniecznie. Choćby namiot, śpiwór i włąściwie niemal wszystko, poza bronią, lekami, amunicją oraz koktajlami Mołotowa. Gdyby bowiem gdzieś coś, wartało takie rzeczy mieć pod ręką. Później kilka słów na papa.

Solidna grupa. Najpierw motocykliści stanowiący straż przednią. Znał obydwu, choć nie była to znajomość identyczna. Nakpena bowiem raczej stronił od pozostałych członków enklawy, albo przynajmniej się tak Machowi wydawało. Oczywiście był pożytecznym dla innych, mądrym wsparciem, ale przynajmniej Mach nie mógł określić go, jako bliskiej właściwie osoby. Stanowczo inaczej Liao, świetny wojak, z którym lubił trenować. Nie posiadał Mach oczywiście zdolności wręcz, jednak bronią białą potrafił machać, szermierka stanowiła coś, co naprawdę lubił. Chętnie więc trenował walkę tocząc przy tym rozmaite rozmowy oraz szlifując język chiński, który nauczyć się… nieważne, przeszłość, która popłynęła swoim strumieniem.

Siostry znał od niezwykle skutecznej strony. One siedziały w samochodzie. Evelyn jako kierowca oraz Dove jako strzelec. Trzymały się razem, czemu ciężko było się dziwić. Stanowiły rodzinę, ileż zaś osób mogło obecnie powiedzieć, że ma przy sobie krewnych? Ale lubił je, lubił z nimi rozmawiać, zaś szanował za umiejętności. Evelyn wszak szusując po ulicy jakimś sposobem utrzymała auto na asfalcie pomimo wybuchu. Zaś młodziutka Dove mająca jebitny warkocz, cóż, miała oko niczym sokolica, zaś jest wielka spluwa stanowiła konkretny argument. Thomas również był kierowcą. Fajna rzecz prowadzić na zmianę. Wtedy ani się kierowca nie męczy, ani nie zmniejsza się czujność. Poprzez wiele stanów się przemieszczają, więc para świetnych szoferów była wskazana mocno. Jeszcze para świetnych przyjaciół: człowiek oraz jego piesek, czyli Laverne oraz Pepsi. Kumple od kielicha oraz poczochrania ucha. Wreszcie Mała, która pewnikiem wolałaby na pace przytulać Pepsi.

Evelyn uruchomiła gaz, wszyscy wtrynili się na swoje miejsca. Silnik włączył wyższe obroty, sprzęgło zostało opuszczone, samochód ruszył. Nie wiedzieć czemu przypomniał mu się wiersz własnie o takim wyruszaniu, ale skąd, któż wie…

A droga wiedzie w przód i w przód
Choć zaczęła się tuż za progiem –
I w dal przede mną mknie na wschód,
A ja wciąż za nią – tak jak mogę…
Skorymi stopy za nią w ślad –
Aż w szerszą się rozpłynie drogę,
Gdzie strumień licznych dróg już wpadł…
A potem dokąd? – rzec nie mogę
.”

Zaiste wyruszali, choć na południowy zachód, nie na wschód, oraz póki co ich stopami były opony Good Year.

Szerokopasmowa arteria poprowadziła ich najpierw na zachód. Właśnie ta, która jechali wczoraj, obok oczyszczalni, ale później nie jechali prosto, jak wczoraj, lecz prostu skręcili aby dostać się na M55. Inna kwestia, ze nawet przez ten kwartał było znać, jakie wczorajsze bumcnięcie wywołało zniszczenia. Nawet tutaj było mnóstwo wybitych szyb, zniszczonych kawałków murów, oczywiście jakiś fragment. Później już jechali sprawnie przemieszczając się jak obszył południowy zachód aż do St. Luis, gdzie powinni się przesiąść na M44 ku Oklahoma City. Szczególnie wyjątkowa chwila, uznawał oglądając przemykające za oknem krajobrazy.
 
Kelly jest offline  
Stary 16-07-2022, 06:58   #32
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Nakpena spał tej nocy nad wyraz dobrze. Śniło mu się wprawdzie, że gdzieś jechał, nie był to jednak zły sen. Co ciekawe jechał nie na motorze, a wierzchem. Droga była równa i prosta. Świeciło słońce, a powietrze było rześkie. Może to znak od duchów, że nie będzie tak źle? Gdy rano wstał był wypoczęty. Czuł się dobrze. Jeszcze raz szybki rzut oka na ekwipunek. Wszystko jest. Śniadanie, odprawa u starszyzny i w drogę.

Dwa harleye w charakterze awangardy, za nimi ford – pick up. Wyglądali z Liao jak obstawa jakiegoś dygnitarza. Kto by pomyślał, że ten dygnitarz to niedosłysząca dziesięciolatka…

Jechało się dobrze. Wprawdzie stan drogi w wielu miejscach pozostawiał dużo do życzenia, jednak dla motocykli nie był to jakiś szczególny problem. Samochód też jakoś dawał radę. Indianin cieszył się podróżą. Od kilku lat siedział na terenie Chicago i nigdzie się nie ruszał. Teraz znów mógł poczuć wiatr we włosach i jakiś cel przed sobą.

Mijane tereny cały czas przypominały, że dwadzieścia lat temu cały ludzki świat zaliczył kolaps. Opuszczone osiedla, popadające w ruinę budynki, obejścia zarastające chaszczami. Można było odnieść wrażenie, że ich grupka była jedynymi ludźmi, którzy przetrwali armagedon. Że nie ma już o co walczyć… Nakpena wiedział jednak, że to nie prawda. Ludzkość nadal istniała. Zdziesiątkowana, często zdegenerowana, zmuszona do życia podlegającego atawistycznym, pierwotnym instynktom trwała mimo wszystko. I nawet próbowała zawalczyć o odzyskanie władzy na ziemi. Władzy, którą straciła na rzecz własnego wynalazku. Głupiego, elektronicznego asystenta. Alexy. On i szóstka jego towarzyszy byli teraz właśnie żołnierzami ludzkości. Wysłannikami, których zadaniem było zdobycie nowych sojuszników do walki z żelazną bestią. Zombi. Kiedyś byli ludźmi. Wydawali się jednak bezpowrotnie straceni. Nieumarli błądzący bez celu, atakujący bez sensu, istniejący wbrew naturze i logice. Był jednak sposób na przeciągnięcie ich na jasną stronę mocy. Nazywał się Amy, miał 10 lat i jechał razem z nimi w pick-upie.

Po kilku godzinach jazdy walkie-talki wydało krótki dźwięk, po chwili głos, któregoś z pasażerów forda oznajmił.
- Szukamy miejsca na popas… siusiu…
Nakpena przyśpieszył i oddalił się od samochodu. Zrobił rekonesans, wypatrzył wyglądające względnie bezpiecznie miejsce i dał znak, że można zjeżdżać na bok. Zatrzymali się przy jakichś magazynach. Okolica wydawała się opustoszała. Nie było śladów zombi, ludzi ani dzikich zwierząt. Można odpocząć. Indianin zalecił jednak ostrożność. Coś lub ktoś zawsze mogło się czaić między budynkami, albo w jakiejś piwnicy. Nakpena zatrzymał swój motor w pewnej odległości od forda. Starał się zająć miejsce pozwalające na jak najpełniejszą obserwację okolicy. W końcu jeśli ktoś miał wypatrzeć jakieś zagrożenie, to zapewne będzie to on. Oparł się plecami o pozbawioną okien ścianę jakiegoś trzymającego się jeszcze kupy budynku i cały czas się rozglądając i nasłuchując przystąpił do konsumpcji otrzymanych od Marthy racji.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 17-07-2022, 23:37   #33
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Wielka, wielka podróż przez pół Stanów, jak nie ekscytować się czymś takim?!
Ważna podróż, życiowa misja i okazja do opuszczenia Chicago, gdzie może i było bezpiecznie, ale jak lubiła mówić starsza siostra Dove: spokój był zastojem któremu lepiej nie folgować. One dwie wystarczająco pozwoliły sobie na luksus stabilizacji, całe pół roku zimując w miarę bezpiecznej osadzie ludzi Marthy. Sześć sympatycznych miesięcy pozwalających na odpoczynek i zaleczenie ran, zarówno tych fizycznych, jak i psychicznych. Dzięki temu wizja opuszczenia całkiem nieźle poznanego terenu nie wzbudzała niechęci, a ciekawość, bo ruszali w nieznane. Kiedyś jeszcze ponoć dało się zaplanować całą trasę łącznie z postojami i miejscami do tankowania dzięki magicznemu internetowi. Można było podpatrzeć na interaktywnych mapach milę po mili drogę do przemierzenia. W radio mówiono o wypadkach, a śmieszne funkcje telefonów komórkowych badały nawet natężenie ruchu. Aplikacje, tak to nazywała Eve i to z jej opowieści Dove czerpała wiedzę o przeszłym świecie, bo ten ich stanowił jedną, wielką niewiadomą.

Nikt ich nie poinformuje czy na wyznaczonej drodze natkną się na twory Alexy, kanibali, żywe trupy, przeróżnych świrów, szaleńców… no cały ten kolorowy, przyprószony pyłem radioaktywnych pustkowi galimatias osobowości, a jak już to gdzie dokładnie.

Pozostawało liczyć na podstawowe zmysły, instynkt przetrwania, fart oraz własne umiejętności. Z tego też powodu Dove O’Haley zamiast zaszyć się w swoim pokoju z książką i wsiąkać w lepszy świat gdzie istnieje jasny podział na dobro i zło, skrupulatnie pakowała w niewielki plecak ubrania, zapasy, a także amunicję. Sztuka po sztuce rozkładała całą ich broń palną, czyściła ją, składała do kupy i odkładała na stolik obok wysłużonej kanapy.

Nie mieli za sobą techniki w dawnym tego słowa znaczeniu, jednak nie zostawiono ich z kijami i kamieniami, wciąż posiadali narzędzia zarówno do obrony jak i ataku jeśli zajdzie taka potrzeba. Narzędzia dzierżące narzędzia w próbie przetrwania tego, co przyniesie los.
Nikt nie dawał gwarancji że następny wieczór zastanie ich żywych, ale to był problem na później…

Tej nocy Dove przede wszystkim próbowała odpocząć, wyspać na zapas w wygodnym łóżku i pod ciepłym kocem. W bezpiecznym miejscu pozwalającym na odłożenie całej masy żelastwa oraz wyłączenie trybu czuwania. W drodze znów przyjdzie spać z jednym otwartym okiem, skorzystała więc w pełni z ostatniej szansy na normalny odpoczynek.
Rano razem z siostrą zebrały rzeczy, dopięły ostatnie napy i w ciszy zeszły na dół do pozostałych, aby po krótkich pożegnaniach ruszyć pickupem poprzedzonym przez parę motocykli.
Czerwony Ford pruł dzielnie popękany asfalt pełen dziur i skorodowanych wraków usianych na poboczach, a czasem i w poprzek drogi. Jeśli metalowe truchła zalegały pobocze praktycznie ginęły w dzikiej zieleni krok po kroku wypierającej stary, szary i asfaltowy świat. Natura odbierała niedobitkom ludzkości swoje królestwo. Zamknięty krąg, życie, śmierć i znowu życie. Albo życie po śmierci gdy wzięło się pod uwagę Zgnilce włóczące się bez celu po okolicy po sztuce lub po parę sztuk. Na razie, z początku samego, ludzka wyprawa miała szczęście. Żadnej hordy, żadnych hałd trupów przyciągających wszelkiej maści padlinożerców. Jechali bez przeszkód, z Eve za kółkiem, Thomasem po jej prawej stronie. Z tropicielem i jego psiulkiem na pace oraz małą dziewczynką pomiędzy Dove, a Machem. Jeśli drugiego kierowcę rudzielec raczej ignorował, to docowi nie omieszkał zadać paru pytań, pośmiać się albo obserwować kątem oka, bo czemu nie? Tak samo jak snajper obserwowała Amy obok, czasem coś do niej mówiąc, a czasem milcząc lub nucąc cicho pod nosem. Długa droga, siedzenie w jednym punkcie, praktycznie bez ruchu… dlatego przywitała z radością informację że zatrzymują się na popas. Popas, toaletę i rozprostowanie nóg.


 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 19-07-2022, 16:28   #34
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Wieczór mógł poświęcić dla siebie. Dzienna drzemka sprawiła, że nie chciało mu się spać, a adrenalina powodowana myślą dnia kolejnego dodawała jeszcze większego pobudzenia. Miał czas, aby spokojnie się spakować i trzy razy przemyśleć co będzie mu potrzebne. Chciałby zabrać jeszcze jakieś rzeczy ze sobą, ale pojemność motocyklu, mimo powiększenia załadunku przez dodane elementy, dalej była ograniczona. Zdecydował się na najbardziej potrzebne rzeczy. Była szansa, aby zaoszczędzić nieco miejsca, ale niestety nie udało się to. Z drugiej strony może to i lepiej.

Złożone rzeczy zabrał do swojego pojazdu, które bardzo skrupulatnie przymocował, każde na swoje miejsce. Porządek co gdzie ma leżeć był bardzo ważny. Sprawiał, że nie traciło się później czasu na szukanie tego, co akurat jest potrzebne w danym momencie. Najbardziej przydawało się to w momencie sytuacji podbramkowych, nagłych, gdzie nie było czasu, aby przerzucać połowę bagaży, aby znaleźć tę jedną rzecz, która mogła uratować nam w tym momencie życie. Dlatego Shuren dokładnie miał zaplanowane miejsce na każdą rzecz w swoich bagażach i poświęcał teraz temu więcej czasu z myślą, że opłaci się to w przyszłości.

Gdy wrócił do swojego pokoju, przygotował sobie odzież na kolejny dzień oraz zabrał się za konserwacje swojej broni. Naciągnięcie cięciwy - jedna z ważniejszych rzeczy, jak również i smarowanie jej woskiem. Następnie sprawdzenie naostrzenia grotów, czy owijki i promienie nie są popękane, czy lotki są idealnie wyprostowane lub skręcone. Przyszła kolej i na inne ostre przedmioty, które należało odpowiednio przygotować. Wszystkie te rzeczy były w idealnym stanie, bo Chińczyk dbał o nie regularnie, ale jego natura kazała mu to wszystko sprawdzić. Najwięcej uwagi poświęcił jednak swojej szabli dao. Spadek po jego mistrzu, o który dbał najbardziej ze swojego całego dobytku. Ostrze było zawsze ostre i lśniące, a Liao sprawdzał je codziennie.


W momencie jak już wszystko było przygotowane i miało swoje miejsce, aby kolejnego dnia to ze sobą zabrać, Liao Shuren skierował się do ołtarzyka przodków. Zazwyczaj znajdowałyby się przy nim zdjęcia zmarłych, Shuren niestety takich nie miał, a sam ołtarzyk był raczej skromny. Umieszczone były na nim trzy kadzidełka. Po jednym dla jego rodziców i ostatni dla jego mistrza. Odpalił je i uklęknął. "Mamo. Tato. Mistrzu. Ponownie wyruszam w podróż. Daleką. Tym razem jednak mam cel. Proszę, dajcie mi siłę, abym dotrwał w niej do końca. Czuwajcie nad mym losem. - Modły trwały jeszcze jakiś czas. Liao opowiadał o tym co działo się od ostatniego razu, gdy komunikował się z duchami przodków, a także informował, że przez dłuższy moment może się nie odzywać.

W końcu przyszedł czas na sen, który nie był łatwy. Chińczyka zaprzątało milion myśli o tym co może wydarzyć się kolejnego dnia i przez kolejne dwa tygodnie, a może i jeszcze dłużej. Pół nocy kręcił się nie mogąc znaleźć miejsca w łóżku, aż w końcu zasnął i spał twardo do samego piania kura.

Rano niewiele czasu zajęło mu ogarnięcie się dzięki przygotowaniom dnia poprzedniego, więc jako pierwszy znalazł się w garażu i miał okazję jeszcze raz wszystko sprawdzić. Powoli zaczęła schodzić się reszta "wycieczkowiczów", a także starszyzna. Po rozmowach szybko zorientował się, że wybór bezpiecznej trasy pójdzie w odstawkę na rzecz tej najszybszej… teoretycznie, bo praktycznie mogą w ogóle nie dojechać. Nie miał zamiaru się kłócić. Do młodych którzy nie wyjechali poza miasto i tak nie dotrze, nie zrozumieją. Jedynie Nakpena przejawiał rozsądek podobny jak on sam.

Przyszedł czas pożegnania. Martha, jak obiecała, załatwiła beczkę paliwa oraz jedzenie. Paliwa raczej nie starczy, trzeba będzie załatwić więcej po drodze, ale większej ilości i tak by nie zabrali. Co do jedzenia… Liao był w niemałym szoku. Podczas pakowania dnia poprzedniego zastanawiał się, czy brać jakieś jedzenie, skoro Martha mówiła "Dostaniecie jedzenie.", "To jest ważniejsze niż wszystko inne." Był pewien, że dostaną spore racje, ale w końcu i tak zdecydował się na zabranie kilku swoich indywidualnych zapasów, tak na wszelki wypadek. Dobrze zrobił, bo trzy dzienne porcje na głowę, to jest niewiele na dwutygodniowy wyjazd. Czyli będą zmuszeni do przeszukiwania domów i sklepów w celu znalezienia dodatkowych porcji żywieniowych, a będzie potrzeba ich bardzo wiele.

Odjechali. Z początku znaną mu drogą, nawet niedawno przejeżdżaną, bo zaledwie wczoraj. Mógł zobaczyć skutki wybuchu samolotu, które rozniosły się na kilka ulic dalej. Tam gdzie jeszcze pozostały szyby, zostały one wybite przez wywołany wstrząs. Szkło leżało porozbijane na ulicach, które trzeba było teraz ominąć slalomem. Wyjazd z miasta przez most. Ten sam, którym się tutaj znalazł rok temu i miał nadzieję na dłuższy pobyt, gdy znalazł schronienie w starej szkole. Niestety, albo stety los poprowadził go ponownie w podróż.

Drogi i autostrady niewiele się zmieniły od jego ostatnich jazd. Popękane i zniszczone, nie pozwalające na szybszą jazdę. Chociaż doświadczenie Shurena mogło mu pozwolić pojechać szybciej, ale nie było takiej potrzeby. Samochód nie miał możliwości tak umiejętnie wyminąć wszystkich wybojów, więc trzymał się kolumny. Po kilku godzinach jazdy mieli za sobą niewiele, bo zaledwie 200 km i to nie całe. Jadąc samemu, albo w parze z drugim motocyklem obstawiałby chociaż drugie tyle. Niestety nie mogli sobie na to pozwolić.

Po radiu nagle poszła informacja, że szukają postoju. Chińczyk pomyślał, że w sumie przydałoby się rozprostować nogi i coś zjeść. Zobaczył jak Nakpena ruszył w przód. Zapewne, aby znaleźć dobre miejsce na przerwę. Była to dobra okazja, aby móc się nieco rozpędzić motocyklem, więc i Liao dołączył do Indianina w poszukiwaniach, wyprzedzając mocno czterokołowiec. Po chwili było jasne, gdzie się zatrzymają. Nie było to może najlepsze miejsce jakie mogli sobie wymarzyć, ale zdecydowanie lepiej niż na otwartym polu.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 20-07-2022, 13:14   #35
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Po krótkiej dyskusji ustalili trasę, wiodącą - ponoć - przez tereny opanowane przez fanatyków. Nakpena i Liao jakoś nie pałali chęcią spotkania się z ludźmi Jeffersonów, więc po skończonej naradzie Thomas sięgnął do słownika by dowiedzieć się, co tak niebezpiecznego kryje się w słowie "fanatyzm"... no i okazało się, że nie było to nic przyjemnego, szczególnie w skrajnych przypadkach tego zjawiska.
No ale na to nic nie można było poradzić. Najwyżej starać się unikać tych, co popierali braci.

* * *

Przygotowanie się do wyprawy wymagało nie tylko sprawdzenia broni i ekwipunku. Thomas odwiedził jeszcze parę osób, wymieniając kilka drobiazgów na rzeczy przydatne w podróży (w tym i żywność), a potem spakował się.
No i sprawdził każdy zakamarek swego pokoju. Istniała pewna szansa, że już tu nie wróci, nie należało zatem zostawiać nic cennego.
A potem zajął się swoim gościem, co w sumie sprawiło, że rankiem obudził się nie do końca wyspany i nie całkiem wypoczęty.


* * *

Szybkie śniadanie, krótkie pożegnanie i ruszyli - dwa motocykle na szpicy i ford, wiozący "nadzieję ludzkości" i jej ochronę.
Za kierownicą usiadła Evelyn, Thomas zaś zajął miejsce pasażera. Nie miał zresztą nic przeciwko temu. Starsza z sióstr nie prowadziła jak szaleniec, nie trzeba było obawiać się o samochód, można za to było podziwiać okolicę.
Komuś zdałaby się ona nudna i monotonna, szczególnie gdy opuścili miasto, ale dla Thomasa szerokie przestrzenie stanowiły nowość. Prawdę mówiąc do tej pory nie opuszczał miasta, a wyprawy nad jezioro czy peryferia miasta to nie było to samo.

Thomas usiłował sobie wyobrazić sobie autostradę pełną samochodów, pędzących w jedną i drugą stronę z prędkością stu i więcej kilometrów na godzinę, ale wyobraźnia nieco go zawodziła. Pusta droga i popękana nawierzchnia niezbyt sprzyjała takim wizjom.
Ale mimo tego przymknął oczy...

Przerwa w podróżny wymuszona została potrzebami naturalnymi, w miarę jasno wyrażonymi przez Amy.
W takiej sytuacji trzeba było się zatrzymać.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-07-2022, 19:47   #36
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Noc przed wyprawą, Laverne spał jak zawsze. Jako wioskowy myśliwy często wypuszczał się w miasto lub w dzicz nawet na parę dni, za towarzyszkę mając swoją wierną Pepsi. Co prawda przed tą wyprawą wymagane było należyte i gruntowne sprawdzenie sprzętu i ekwipunku, co uczynił zgodnie z jego najlepszą wiedzą i umiejętnościami. Chyba jedynie Pepsi coś przeczuwała, bo ona jako jedyna była dość nerwowa i kręciła się z łóżka Laverna, do swojego posłania, aż w końcu zasnęła z emocji. Ekwipunek miał skromny, miał za zadanie go utrzymać przy życiu na pustkowiu. Nie bał się drogi, jako takiej, bardziej się bał głupków na jakich mogą trafić. Jego propozycja unikania autostrady nie spotkała się z uznaniem - trudno. Jeżeli ich autko spotka grad kul i zostanie z niego kolejny grat na autostradzie, oszczędzi sobie powiedzenia "a nie mówiłem", ale miał przeczucie że tak się może stać. W końcu gdyby on był złodupcem, to czekałby na swoje potencjalne ofiary właśnie przy autostradzie. Odpukać w niemalowane, miał straszną nadzieję że się mylił.

Na wiwaty i pożegnanie zareagował dość niemrawo... Może dlatego że to go kompletnie zaskoczyło, ale podarunek w postaci jedzonka przyjął z uśmiechem i od serca podziękował za te kilka skromnych słoiczków. Z pewnością pójdą do spożycia na pierwszy ogień, a swoje zapasy które zabrał, które wolniej się psują mogą poczekać. Miał z resztą nadzieję coś upolować po drodze, cokolwiek by to nie było. W takich czasach nawet zmutowany szczur był rarytasem. Ważne żeby nie świecił w ciemności od przyjętych dawek promieniowania i żeby przy nim licznik Geigera nie ćwierkał jak kanarek. Ba, nawet karaluch mógł uratować życie i dostarczyć ostatnie kalorie, żeby dojść do schronienia i przeżyć.

Nie musiał się nawet pytać gdzie ma siadać. Podniósł Pepsi i wsadził na pakę, po czym sam do niej dołączył, urządzili sobie osłonięte siedlisko, gdzie za jedną ze ścian robiła beczka. Pomógł też załadować bagaże pozostałych, po czym rozprostował nogi. Pepsi była bardzo podekscytowana, a kiedy auto ruszyła, wystawiła łeb i łapała w pysk powietrze. Kierowca z pewnością miał przez część drogi w lusterku uśmiechnięty psi pysk.

Pierwszy popas. Pepsi załatwiła swoje potrzeby, a potem też Traper. Przy okazji kiedy mądrzejsi tudzież mniej lub bardziej oderwani od rzeczywistości towarzysze podróży rozmawiali ze sobą, Hensley wciągnął trzy czwarte porcji, a resztę oddał Pepsi która spałaszowała ze smakiem to co przygotowała starszyzna. Cokolwiek to było... Może jakiś kot? Przynajmniej teraz nie musiał czuwać i uważać na każdy swój krok. Miał od tego ludzi, a nawet Pepsi nie musiała nadstawiać uszu i węszyć, widać było że czuła się w tej okolicy w miarę bezpiecznie. Ale było trzeba ruszać, i znaleźć bezpieczniejsze miejsce na nocleg.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 21-07-2022 o 18:04.
SWAT jest offline  
Stary 24-07-2022, 09:33   #37
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Barker Chevrolet w mieście Lexington pewnie kiedyś było ruchliwym miejscem. Prawdopodobnie przed oczywistymi problemami był to dealer oraz serwis samochodów marki Chevrolet. Mach niespecjalnie pamiętał, czy to była jakaś ekskluzywna marka, przeciętna, czy pospolita. Tym bardziej, iż obecnie nie miało to jakiegokolwiek znaczenia. Zwyczajnie poszukiwali miejsca na postój i właśnie w związku z tym zjechali z autostrady prowadzącej do wspaniałego St. Louis, ech, ewentualnie wspaniałego…

Zjechali na prawo i tam znajdował się właśnie wspomniany obiekt, zaś naprzeciwko niego niewielkie zabudowania. Gdzieś jakaś szopa, albo magazyn, kolejna później. Wszystko rozrzucone. Mach szefem nie był, zresztą generalnie nie było szefa, ale takimi sprawami powinien się zajmować ktoś posiadający umiejętności wojskowe.
- Jeśli odpoczniemy sobie przycupnąwszy pod którąś szopą, albo nawet gdyby się udało wjechać do środka, będziemy mieli solidny widok wokoło, zaś nas pomiędzy budynkami nikt raczej nie zauważy.
Albowiem szopy miały wokoło porozrzucane rozmaite beki, czy jakieś inne żelastwo.
- Jakbyśmy podjechali, ktoś wejdzie na górę, żeby obserwować, zaś pozostali zjedzą, odpoczną, później zmienią strażnika - spojrzał wymownie na Dove, która ze swą super spluwą byłaby chyba najlepsza dla owej roli. - Zresztą nie tylko ona chce sikać - uzupełnił, ostatecznie sporo czasu wszyscy wstrzymywali się. - Oraz musimy ustalić, co powiemy fanatykom, jeśli spróbują nas powstrzymać oraz jeśliby przewyższali nas znacząco jakoś.
- Najpierw i tak trzeba zbadać teren - stwierdził Thomas. - Szansa na to, by w tym samym momencie się tutaj zatrzymał jest niewielka, ale po co ryzykować...
- Wobec tego ruszajmy. Chociaż może Pepsi wyczułaby, ale co tam. Dove może na pakę i razem z Laverne przygotują broń. My obok samochodu - zwrócił się do Thomasa - Evelyn oraz Skarb samochodem, zaś Nakpena i Liao po lewej i po prawej, co wy na to? - rzucił jakiś plan.

Siedząca za kółkiem Jednooka skrzywiła się i wręcz malowniczo splunęła przez okno na rozgrzany słońcem piach drogi.
- Po prostu załatwcie to szybko, nie mam ochoty potem prać zaszczanych gaci - powiedziała cichym, spokojnym głosem, patrząc przez wsteczne lusterko na trójcę z tyłu. Doc mówił z sensem, nie widziała zastrzeżeń. Dzieciak zostanie z nią, więc jeśli jeszcze coś się stanie na blond karku zostanie wyciągnięcie paczki żywej. Teoretycznie i praktycznie nie było się do czego doczepić.
- Dobra, dobra - mruknął Mach, po czym ruszyli wedle ustaleń oraz tego, jak wszyscy mieli czy nie mieli ochotę owe ustalenia realizować. Generalnie sobie jakoś nie przypominał, żeby Evelyn prała jego gacie, obsikane czy też nie, jednak pojmował jej stanowisko, iż nie ma ochoty tego również obecnie zrobić. Trza było się ruszyć, sprawdzić i ten tego.
- Z fanatykami ciężko się gada, wiedzą swoje i reszta ich nie interesuje. - do rozmowy wcięła się ruda snajper, z połuśmiechem błąkającym się na ustach patrząc siostrze na potylicę. Poprawiła włosy i jak gdyby nigdy nic obróciła głowę do Macha.
- Najlepiej z nimi gadać ołowiem. Kulą albo nożem wbitym między żebra. Jeżeli jednak będziemy musieli wejść w jakieś interakcje… całkiem fajne bannery zrobiłeś. Pójdźmy w to żeśmy fani Jeffersona, jego doktryny i całej reszty. Jak ktoś z nas zna doktryny i inne pierdoły które ci debile wyznają podzieli się z resztą przy posiłku. Na pewno lepiej będzie jak przy spotkaniu nie zaczniemy gadać jedno przez drugiego bo się zawsze wtedy robi zamęt i dupa wychodzi - westchnęła, a auto zatrzymało się.

Thomas na fanatykach się nie znał, a słowo "fanatyzm" znalazł w słowniku i stąd wiedział, co ono rzeczywiście znaczy, ale wiedział też, że jest pewna różnica między teorią a praktyką, czyli miedzy tym, co napisano a tym, z czym człowiek zetknie się w rzeczywistości. Dlatego też na temat sposobu postępowania z fanatykami się nie wypowiadał, chociaż ogólnie uznawał, że Dove dobrze mówi.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 24-07-2022 o 20:39.
Kelly jest offline  
Stary 24-07-2022, 15:18   #38
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
& Dove, Evelyn, Laverne, Nakpena, Thomas, Mach

Ludzie zaczęli działać, krok po kroku, ostrożnie sprawdzając teren potencjalnego popasu. Na pierwszy ogień poszły bliższe zabudowania, między którymi niczym cienie przemykały przygarbione sylwetki z bronią ściskaną w spracowanych dłoniach. Niebezpieczeństwa jednak nie znaleźli, ani ze strony żywych, ani maszynek. Chodzących trupów również okolicy poskąpiono, co wywołało na twarzy młodszej O’Haley prawdziwe zadowolenie. Nie lubiła Zgniłków jak ich nazywała, wkurzał smród padliny ciągnący się od nich i duszący potężnie kiedy w pobliżu znalazło się więcej niż trzech takich gnijących gagatków.


Na szczęście tym razem walące się budynki okazały się całkiem przyjazne i czyste (jak na powojenne standardy), więc grupka żywych szybko sprawdziła teren, zabezpieczyła go, a potem zabrała do przygotowania miejsca na postój. Sięgnięto po gary oraz zapasy, uzbierano drewna i połamano suche meble aby posłużyły za podpałkę. Kogo cisnął pęcherz miał okazję mu ulżyć, inni zgromadzili się przy ogniu, gdzie Liao rozkładając swoją przenośną kuchenkę oferował chętnym podgrzanie ich porcji jedzenia, a Dove z suszonym kawałkiem mięsa w zębach wymościła sobie na najwyższym dachu grzędę gdzie z karabinem opartym o komin przeglądała okolicę przez oko lornetki. Zanim jednak weszła na dach, Mach podał jej walkie talkie używane w samochodzie.
- Jakby co, daj znać - ostatecznie pozostałe aparaty miała para motocyklistów siedzących na dole. Dove wszak z góry nie powinna wrzeszczeć, iż ktokolwiek się zbliża, lecz poinformować przez niewielką radiostację, choć oczywiście wszyscy chyba liczyli, iż spokojnie wtrynią posiłek.
O'Haley przyjęła niewielkie ustrojstwo i pokiwała głową, przyczepiając je do paska spodni.
-Jasne, dzięki - powiedziała przy tym, zanim zniknęła.


Na dole zaś, tam gdzie bardziej płasko, Evelyn z Amy u boku łapała okazję aby rozprostować nogi. Pomogła jej załatwić się, a potem posadziła przy ogniu wciskając w ręce jedzenie. Tyle dobrego że dzieciak sam umiał jeść, odpadał jeden z problemów które generował.


Sama chodziła wolnym krokiem wokół grupy, co parę minut przystając i nasłuchując. Lub wymieniając nieme znaki z siedzącą na dachu Dove o ile złapały się spojrzeniami.
Było czysto, nie dosłownie, lecz jako jedyni żywi to oni robili najwięcej hałasu w domu zjaw i duchów przeszłości.
- Jeżeli spotkamy fanatyków w drodze do miasta mówimy, że zmierzamy aby skorzystać z mądrości i oświecenia dawanego przez Jeffersona, gdyż słowo jego jest w dzisiejszych czasach kierunkowskazem, a on sam kompasem dla każdego myślącego człowieka o prawdziwie czystym sercu… i inne takie gówna. Możemy być pielgrzymami zanęconymi przez któregoś z ich wędrownych kaznodziejów. Jeśli spotkamy ich po drugiej stronie idźmy w narrację że wracamy z wiecu, zboru czy jak to tam nazwać. Albo sami postanowiliśmy szerzyć święte słowa. Przekonamy ich brzmiąc równie fanatycznie - skrzywiła się, podnosząc lornetkę i wyglądając zza rogu aby sprawdzić, czy z drugiej strony nie podchodzi ich zagrożenie.
- Czyli robimy coś takiego - Mach objawił swój talent teatralny: - “Kiedy Jeffersoni z nami, któż przeciwko nam. Powiadam wam bracia i siostry, że wkopiemy Alexie i wszystkiemu tałatajstwu pod wodzą naszych światłych Przywódców. A teraz, kiedy usłyszeliście naszą wersję, albo się odpierdolcie albo was zabijemy.” Czy generalnie chodzi o coś takiego? - zerknął na Evelyn wyglądajacą za narożnik. Czy coś było nie tak? Chociaż nie, wszak Dove ostrzegłaby, gdyby ktoś się zbliżał. Zresztą podobnie Laverne, który przycupnął z boku oraz pilnował wypoczynku z ziemi ze swoją nieocenioną Pepsi.
- Zastąpię Dove - powiedział równie cicho Thomas, który już zdążył się rozprawić z udającą obiad porcją jedzenia.
Ruszył w stronę dziewczyny.
- Zmiana warty - powiedział, wchodząc na górę.
Rudzielec uśmiechnął się, a potem odpiął krótkofalówkę od paska i po chwili był już na dole, idąc raźno w stronę pozostałych.
Kilkadziesiąt metrów dalej siedział oparty plecami o ścianę Nakpena. Indianin cały czas uważnie lustrował okolicę. Wiedział, że z dachu budynku widok byłby znacznie lepszy, jednak nie rwał się do zajęcia tego punktu obserwacyjnego.Lata już nie te na łażenie po dachach.

- Jeżeli mogę coś poradzić - Powiedział Shuren kończąc jeść swoją porcję żywności - Kiedy spotkamy wyznawców Jeffersonów. W ogóle kogoś w tej okolicy, bo z daleka nie będziemy mieli pojęcia kim oni są. Polecam uciekać jak najprędzej się da. Fanatycy, nie ważne jakiej religii, mają to do siebie, że za wszelką cenę chcą zaciągnąć cię w swoje szeregi. Takie banery i teksty, nie wydają mi się pomocne. W takich sektach zwykle panuje hierarchia i jedyne co będziemy mieli do powiedzenia… to nic. Obstawiam, że zaciągnął nas do prac, jako najniższych w hierarchii, a żeby się wspiąć będziemy musieli się nieźle napracować, o ile w ogóle nam się uda. Ucieczka zapewne też nie będzie wchodziła w rachubę, bo możemy zostać rozdzieleni. Wtedy nasze szanse na ratowanie czegokolwiek spadną do zera.
 

Ostatnio edytowane przez Elenorsar : 29-07-2022 o 22:07. Powód: Dodanie współtwórców
Elenorsar jest offline  
Stary 24-07-2022, 20:29   #39
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Nie zawsze da się uciec, niestety. Dlatego potrzebujemy planu bo- Dove kucnęła przy siostrze.
- Unikamy obcych, a jeśli nie będzie wyjścia najpierw spróbujmy im wcisnąć ściemę. To lepsza opcja niż zaczynanie dialogu od strzelania. Kul nie da się cofnąć, tak jak ran przez nie zrobionych. Nasza misja jest zbyt ważna abyśmy głupio ryzykowali i już na samym początku zmuszali Macha aby marnował na nas swoje zapasy medyczne które nie są z gumy.
- Wybacz shīfu - zwrócił się Mach do Chińczyka, określając go wyjątkowym, chińskim słowem oznaczającym mistrza lub nauczyciela, a najczęściej i to i to wspólnie razem. - Wybacz shīfu - powtórzył - ale Dove ma rację - uśmiechnął się do sympatycznej dziewczyny. Lubił ją oraz jej starszą siostrę. Od czasu do czasu też chętnie pogadywał sobie z nimi, jak choćby podczas ich jazdy. Ostatecznie ciężko jest ileś godzin trwać milcząc. Evelyn wprawdzie musiała się skupić na prowadzeniu, ale Dove była obok i po prostu oprócz obserwowania okolic przez okna po prostu rozmawiali na rozmaite tematy. - Wszak nikt nie mówi, żeby - kontynuował - prościutko pakować się w ich łapy i co więcej, wszyscy pewnie chcielibyśmy owego uniknąć, ale jeśli się inaczej nie da, jeśli zaskoczą nas, albo uznamy, iż ryzyko walki czy ucieczki jest zbyt wysokie, warto spróbować się wyłgać jakoś. Niewiele wiem o nich, ale wszyscy słyszeliśmy chyba, że ich szeregi rosną, czyli muszą mieć iluś kolejnych członków, którzy przybywają do nich szukając jakiej takiej cywilizacji oraz wiary, optymizmu jakiejkolwiek, czegokolwiek… - przerwał na chwilę. - Przeto właśnie liczę, iż jeślibyśmy takich spotkali, raczej zamiast poddawać nas rygorowi od razu, skierują nas po prostu dalej, powiedzą gdzie nowicjusze winni się udać, zaś wiecie, my się udamy, gdzie się udamy. Uff, ale to oczywiscie filozofowanie. Zobaczy się.
- Właśnie liczyć na to co się może stać, jest błędnym wyjściem - Liao mówił spokojnie wcześniej dając wypowiedzieć się innym - Nie wiem jak funkcjonowały sekty w byłym USA, bo te kilka dni co w nim żyłem nic mnie o nim nie nauczyły. Za to w Chinach - Shuren zrobił pauzę aby nabrać powietrza w płuca przypominając sobie o swoim rodowym kraju - Jest to kraj wielonarodowościowy. Istnieje wiele religii, z przewaga tych Chińskich. Z tego względu istniało też tam wiele sekt. Wtedy jeszcze trzymało je po części prawo, którego obecnie w ogóle nie ma, ale jak trafiłeś do złej dzielnicy, w której rządziła taka sekta, były trzy wyjścia. Pierwsza: uciekasz jak najszybciej się da, jak trzeba to i ranisz ich. Druga: Wykupujesz się, o ile się na to zgodzą, aby ciebie nie wcielili do swojego grona i unikasz tego miejsca już zawsze. Trzecia: Zostajesz do nich wcielony, czy to z własnej, czy z ich woli. I to nie jest tak, że jak jesteś chętny to powiedzą ci "Proszę bardzo idź tam". Raczej zaprowadzą cię sami. A takie grupy powiększają się właśnie na zasadzie samowolnego dołączenia, bo ktoś jest rzeczywiście przekonany całym sobą do tej ideologii, bądź wcielany siłą jako robol. Tutaj i teraz może działać to inaczej… jednak fanatycy od wieków działali w podobny sposób, nie spodziewałbym się, aby w czasach panowania robotyzacji mogłoby się coś zmienić.
- Jeszcze raz - powtórzył Mach - zauważ Liao, że nie mówisz czegokolwiek innego, niż my. Jeśli się da uciekać, walczyć czy co tam jeszcze. Wtedy OK. Jeśli jednak się nie da, jeśli się na przykład okaże, że jesteśmy otoczeni przez przeważające siły, trzeba spróbować się jakkolwiek porozumieć. Przekupstwo zawsze wchodzi w grę, ale co szkodzi przed tym próbować ich zbajerować? Przy czym, próba przekupstwa, kiedy mają przewagę, prawdopodobnie skończy jakoś się wymianą strzałów. Bowiem czemu mieliby się dać przekupić wrogom Jeffersonów, zamiast utłuc nas oraz wziąć sobie wszystkie rzeczy? Sun Tzu powiedział: “Wojna to sztuka wprowadzania w błąd” oraz “Jeżeli wróg szuka swej korzyści, pokaż mu przynętę, aby go zwabić. Pomieszaj przeciwnika i wtedy uderzaj”. Jeśli zaś mielibyśmy walczyć przy jakiejś niekorzystnej sytuacji taktycznej, czy lepiej od razu się strzelać przy nikłych szansach, czy jednak zasiać wątpliwość, że może jesteśmy po jednej stronie? Jeśli wspominać fanatyków, szczególnie przy wzroście ilości, muszą zakładać, że ktoś właśnie po ich stronie jest. Hm, jeszcze kwestia - zwrócił się do wszystkich - czy jedziemy prosto na St. Louis, czy tak jak mówił Thomas, blisko St. Louis opuszczamy M55 oraz ruszamy bocznymi szlakami. Przy owej pierwszej, nie ma właściwie szansy uniknięcia fanatyków, przy kolejnej, szansa jakaś istnieje. Osobiście wybrałbym opcję Thomasa, ale rzeknijcie, jak oceniacie wspomniana kwestię.
Dove upiła wody z manierki i wzruszyła ramionami.
- Nie ma co się pchać bezpośrednio do miasta, jego okolice też zostały przed wojną zurbanizowane, a Wrota mają parę przejść. Znajdźmy nasze, a jeśli wszystkie mosty i przeprawy po drodze okażą się niewypałem dopiero spróbujemy wjazdu. Albo wzięcia problemu po jego drugiej stronie. Czas aż tak nas nie goni aby głupio ryzykować jeśli ciągle mamy pole manewru.
Traper oraz Pepsi przysłuchiwali się tym rozmowom, nie bardzo miał coś dodać to tej góry różnych argumentów, więc w ciszy karmił siebie i psa. Dla niego cała ta podróż główną drogą była nie po jego myśli, bowiem byli na autostradzie odsłonięci i mogli już dawno zostać wypatrzeni, a wpadnięcie w pułapkę to może być tylko kwestia czasu. Ale nie był człowiekiem konfliktowym, nie miał zamiaru kłócić się z załogą. Miał tylko nadzieję że jak się wszystko skiepści, to on i Pepsi sobie poradzą.
- Myślę… - odezwał się niepewnie. - Myślę że powinniśmy poszukać bocznej drogi. Jeżeli mamy wpaść na jakiś patrol albo grupy powitalne, to na autostradzie wpadniemy na nie na sto procent.
- Dove, przez Wrota rozumiesz Missouri? - upewniał się Mach spoglądając na młodą kobietę. Nie znał bowiem owego określenia zaś ze wspomnianym słowem kojarzył mu się jedynie słynny kalifornijski most. Ale to sprzed Alexy, która obecnie posiadła część zachodniego wybrzeża. - Istnieją opcje: powyżej St. Louis oraz poniżej. Pierwsza: jakąś przeprawę mamy na północ od St. Louis w Alton. Niemal przedmieścia St. Louis. Słusznie Dove ostrzegała, że taki szlak ryzykowny. Właściwie jechalibyśmy M55 oraz zboczyli zaraz przed rzeką na prawo. Wcześniej jeszcze w miejscowości Louisiana. To jakieś niewielkie 60 mil na północ od St. Louis. Wtedy musielibyśmy przecinać gdzieś szlak pomiędzy St. Louis oraz Kansas City - wszak wszyscy wiedzieli, że były to miasta obsadzone fanatykami. - Kolejna możliwość to minąć St. Louis bokiem oraz przekroczyć Missouri w Chester. Tak jak mówi Laverne, bezpieczniej. Jakby nie wypalił most Chester to Cape Girardeu, 50 mil od Chester. Później kolejne mosty przy połączeniu Missouri oraz Ohio. To też proponowałbym rozważyć właśnie tę trasę. Minimalizujemy szansę spotkań fanatyków, sporo potencjalnych mostów oraz jeszcze szansa na przeprawy promowe, łodzie sporej wielkości. Wprawdzie właściwie jest to ryzyko, pewnie bowiem promy stoją nieużywane od sporego czasu, ale też kolejna szansa, jeśli nie mielibyśmy wyjścia. Oczywiście pierwej nastawilibyśmy się na mosty. Zauważcie też, że jest to właściwie idea szlaku na St. Louis, mająca wszak również na uwadze obiekcje osób chcących minąć szerokim łukiem St. Louis. Minęlibyśmy je, aczkolwiek wąskim łukiem.
Nakpena zjadł, załatwił co trzeba i spakował wyjęte rzeczy na motor, cały czas uważnie lustrując okolicę. Upewnił się jeszcze, że Thomas cały czas filuje na dachu i wypatruje ewentualnego niebezpieczeństwa. Podprowadził swój pojazd bliżej rozmawiającej grupki i odezwał się:
- Wszyscy zjedli i załatwili potrzeby naturalne? Proponowałbym ruszać. Lepiej nie siedzieć w jednym miejscu za długo jeśli nie ma takiej konieczności. Wydaje się bezpiecznie, ale kto wie czy jakieś zombie nie siedzą w tych szopach. A nawet jeśli nie siedzą, to żywe trupy albo jakieś zmutowane zwierzęta mogły zwęszyć nasz zapach. Po za tym po prostu szkoda czasu.
- Myślę że powinniśmy teraz się rozglądać za miejscem na nocleg. Jazda w nocy jest niebezpieczna, a jak staniemy na noc wystarczająco szybko, mogę spróbować coś upolować lub rozłożyć sidła, o ile okolica będzie obiecująca. - zwrócił się do Nakpeny Traper, kiedy ten zarządził wyjazd. - Noc nad wodą też może być, może udałoby się coś złowić. To że dostaliśmy parę słoików domowego jedzenia, nie znaczy że mamy wszystko zeżreć w jeden dzień.
- Oczywiście, ale do nocy jeszcze sporo czasu. Myślę, że kilka godzin spokojnie ujedziemy - odparł Indianin.
- Racja - Przytaknął Chińczyk - Pora ruszać, a czasu na podróż mamy dużo. Nie ma jeszcze 15, a słońce zachodzi po 21. To sześć godzin jazdy bez postojów. Powiem jednak szczerze, że wolałbym nie nocować w pobliżu St. Louis. Nie ma potrzeby kusić losu. Trzeba będzie kontrolować trasę i w miarę zbliżania lepiej zatrzymać się trochę wcześniej. Możemy to ustalić już w trasie. Może ktoś coś wypatrzy wcześniej ciekawego.
- Może skołujemy młodej jakiś nocnik, jakby ją przycisło w miejscu w którym NIE - podkreślił tonem Hensley - powinniśmy się zatrzymywać. Wiecie, żeby wam w środku było wygodnie. I z tyłu kawał brezentu by się przydał, jakby zaczęło padać…
"Młoda" krzywo spojrzała na "Trapera", ale nie odezwała się ani słowem.

Gdy całe towarzystwo było gotowe do drogi, Thomas zszedł z posterunku.
Mogli ruszać.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-07-2022, 20:04   #40
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Po godzinie odpoczynku, rozprostowaniu kości, przegryzieniu czegoś, i takich tam, innych drobnych spraw, ruszono w końcu w dalszą drogę…

Nadal autostradą 55, na południe.

Po niecałej godzince, dotarli do dziury zwanej Bloomington. W trakcie jazdy, po lewej stronie widzieli kilka zarośniętych boisk do gry w bejzbola… co to była za gra ten "bejzbol" nie wiedział każdy, ale o kiju słyszeli. Fajnie się nim kogoś oklepywało.

Po prawej Nakpena zauważył fabrykę, chyyyyyba produkującą kiedyś samochody? Zatrzymał się harleyem, obserwował ją chwilę przez lornetkę. Po parkingach, i samych terenach zakładu kręciło się sporo Zombie. A skoro tam ich było dużo, czy to mogło oznaczać, iż sama fabryka nie była do cna ogołocona? Może warto sprawdzić, mając na uwadze właśnie paliwo?

W bakach motorów została go ćwiartka. Pickup miał jeszcze nieco ponad pół baku… była beczka na pace, owszem. Ale kiedyś się skończy, a jak jest okazja, można sprawdzić.


Przejażdżka po terenie fabryki była… zabawna. Jadący na szpicy pickup, wszelkie pojedyncze Zombie akurat będące na jego drodze, po prostu rozjeżdżał. Jeden, dwa, trzy trupy. Czasem coś chrupnęło, czasem trysnęło juchą, gdy kolejny żywy trup znikał pod maską auta. Amy zasłoniła oczy dłońmi, i trochę pod noskiem buczała. Chyba jej się takie coś nie podobało… a tu jeszcze od czasu do czasu ktoś strzelał z okien, gdy zdechlaki były zbyt blisko boków pickupa.

Nakpena na Harleyu, kilka metrów za Fordem, wymijając "przemielone" trupy, czy i jeszcze te chidzące, od czasu do czasu też posłał kulkę to jednemu, to drugiemu, a Liao tuż obok na swoim motorze, to nawet używał swojej szabli.

Całe towarzystwo było głośne, padały strzały, warczały silniki… no i co z tego? Trochę zabawy nie zaszkodzi.

~

W końcu dotarli do jednego z głównych budynków, objechali go łukiem, i znaleźli otwartą bramę, by wjechać do wnętrza jednej z hal… dwuskrzydłowa, solidna zapora, cała z metalu, była co prawda rozwalona, i wyglądało to tak, jakby ktoś ją kiedyś staranował, by dostać się do środka, ale jakby w środku cofnąć trochę pickupem, to można ją było i zamknąć, blokując autem, by durne Zombiaki zostały sobie na zewnątrz.


No i w sumie można było zwiedzać przybytek?








***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172