Sara podniosła wzrok na
Archibalda.
To zadziwiające jak bardzo odmłodniał w ostatnich dniach. A może to ona inaczej go teraz postrzegała?
Gdy spotkali się po raz pierwszy była rozczarowana, widząc starca w rozklekotanym pancerzu zamiast przystojnego młodziana w lśniącej zbroi. Teraz jednak coraz lepiej pojmowała istotę rycerskości, dostzregając przymioty starego rycerza. Wszak to nie wygląd, lecz wnętrze czyniło człowieka piewcą sprawiedliwości i obrońcą uciśnionych.
Dziewczyna popatrzyła z wdzięcznością w oczy
de Valsoy’a. Radość z okazanego zainteresowania wykwitła w postaci najszczerszego na świecie uśmiechu na jej wargach.
- Masz rację, powinnam jeść, bo ja… nie mogę się wycofać.
Jej oblicze zmieniło się w mgnieniu oka. Zagryzła wargi w wyrazie determinacji, a przy tym zacisnęła nieświadomie dłoń na kielichu wina – aż pobielały jej kostki
- Po prostu nie mogę. Moja wina jest wielka i tylko tak mogę ją zmazać. Zresztą… za mną i tak nikt nie zatęskni jakby co. Sara zaśmiała się lekko, bagatelizując sprawę wzruszeniem ramion.
- Ajjj!
„No tak, znów zapomniałam o ranie. Idiotka!”