Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2022, 01:14   #31
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 14 - 1998.01.30 pt, zmierzch

Czas: 1998.01.28 śr, ranek; g 07:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; płw. Arenitas; okolice obozu
Warunki: na zewnątrz: jasno, deszcz, powiew, umiarkowanie


Buck planował efektywne wejście na pierwsze spotkanie zagranicznych najemników z lokalnymi bojownikami ale tubylczy teren i sami spiskowcy nieco nasypali mu piachu w tą świetnie pomyślaną akcję. Zaczęło się już od samego początku, ledwo Tweety wyszczerzyła się radośnie, że ma wreszcie okazję użyć swoich firmowych umiejętności.




https://menhairstylist.com/wp-conten...hairstyles.jpg


- Wjechać pod górę? W offroad? W ten deszcz i błoto? Wozami bez offroad? Te ostatnie kilkaset metrów to ma po 40* conajmniej. - Newman jak usłyszał na czym ma polegać plan Bucka okazał znacznie większy sceptycyzm niż Szwajcarka. No ale obiecał, że zrobi co się da. I z kolegami wsiadł do samochodu aby przejechać drogą z plażę na ten parking z dwoma samochodami jakie tam stały. To był pierwszy przejazd samochodu w pobliżu obozu od przybycia głównej grupy obozowiczów i nie przeszedł niezauważony.

- Dwóch rusza w naszą stronę. - zameldował Arab pewnie w okolicach gdy Tweety z kolegami dojeżdżała i wysiadała w ten poranny deszcz na parkingu aby pożyczyć sobie chwilowo niczyje wozy. Później, już podczas rozmowy po spotkaniu z Buckiem, okazało się, że to gospodarze obawiali się, że być może mogą to być ich goście z zagranicy ale nie mogą dokładnie trafić na te bezdroża czy coś w ten deseń to Sirio wysłał dwóch kolegów aby ich w razie czego naprowadzili na właściwy adres lub jak to nie oni to dali znać co się dzieje.

Obie strony miały podobną drogę. I to pod górę pewnie z kilometr albo półtorej. Szwajcarska imprezowiczka zdołała oczywiście bez większych trudności uruchomić osobówkę a potem furgonetkę i pożyczyć ją kolegom. Przez radio Paul przekazał, że te dwie pożyczone fury nie mają offroad. Ale dalej wtrąciła się natura.

Dokładniej same wzgórza i to pełne śliskiego błota jakie trzeba było pokonać na przełaj i pod górkę. A żaden z wozów to nie była terenówka przygotowana na taki offroad. Może zawodowy kierowca jak Newman by sobie poradził ale on mógł prowadzić tylko jeden wóz więc wsiadł za sterami vana jaki wydawał się z całej czwórki jaką mieli do dyspozycji najtrudniejszy w pilotażu po takim terenie. Ale nawet on nie był w stanie sforsować stromego, błotnistego bezdroża w momencie jak dwóch zwiadowców partyzantów dotarli do szczytu wzgórza aby dojrzeć co się tam dzieje to oba wozy jeszcze były w połowie zachodniego zbocza.

No i gdyby partyzanci mieli krótkofalówki to by pewnie inaczej to wyglądało. Mogliby ostrzec kolegów na dole co się dzieje i spaliliby tą efektowną akcję Bucka. Ale jak nie mieli to użyli gwizdków. Widocznie mieli jakieś sygnały opracowane bo gdy przenikliwy gwizd rozległ się nad doliną w obozie przerwano pracę i zapanowało poruszenie. Gwizdkami jednak nie dało się przesyłać słów więc pewnie ci na dole niezbyt wiedzieli co się dzieje nawet jak już wiedzieli, że coś się dzieje. Znów później wyszło podczas rozmowy, że to był sygnał “coś innego” czy o podobnym sensie. Coś co oznaczało nietypowe zdarzenie. Więc na dole nadal nie wiedzieli co się właściwie dzieje bo nie było sygnału alarmowego. Jeden ze zwiadowców został na grzbiecie zachodniego wzgórza drugi zaczął zbiegać z powrotem na dół. Nawet zbiegł zanim trójka wozów dojechała na szczyt. Czwarty, jeden z dwóch wysłanych na wschodnie pasmo poległ w walce ze stromym stokiem i błotem i nie dał rady dojechać na szczyt. Reszta jego pasażerów musiała wysiąść i mozolić się na piechotę. Ale w dolinie, bojownicy i tak nie mieli już zbyt wiele czasu na reakcję. Partyzanci jednak zgodnie rozproszyli się i ruszyli w kierunku wschodnim. Ale w deszcz, po błocie i pod górę na piechotę nie zdołali się wymknąć z doliny zanim Buck z ekipą nie pojawił się na szczytach wzgórz.

Zanim to się stało było już w pełni widno jak w dzień. Więc zasapane i ubłocone samochody były widoczne w dzień a ich światła nie robiły już takiego wrażenia jak po zmroku. Zwłaszcza z kilometra albo więcej. Sami też widzieli głównie niedokończony obóz i ze dwie czy trzy grupki jakie próbowały do końca wymknąć się z matni. Pomogła czwórka obserwatorów jaka cały czas trzymała wartę i miała akcję na oku. A i tak okazało się, że w zamieszaniu “zgubiło się” im kilka osób. Później kosztowało to także dwa pożyczone wozy. Van kierowany przez Newmana przewalił się na burtę zjeżdżając po śliskim, błotnistym zboczu w drodze powrotnej. Kierowcy nic się nie stało ale furgonetka została na burcie pośrodku bezdrożna na stoku niczym pomnik wyczynów turystów po pijaku. Trzeba było traktora aby tam wjechał i ją ściągnął. Osobówka zaś się zatarła z wysiłku do jakiego nawet na desce kreślarskiej nie była projektowana. Ponieważ oba wozy należały do ludzi Miguela tak nie do końca przyjemnie zaskoczonych pierwszym spotkaniem z najemnikami nie osłodziło to pierwszego wrażenia.

- Człowieku, jak chcesz się bawić w taki ostry offroad to załatw jakieś fury offroad. Takie zwykłe to się nie nadają. - powiedział mu potem Newman na osobności. Tak jak Frog był ich ekspertem od pływającego sprzętu tak Amerykanin z SEAL był ekspertem od tego co jeździ.

---


Wystrychnięci na dudka partyzanci mieli z początku kwaśne miny. Zwłaszcza, że najedli się autentycznych nerwów i pewnie strachu też. Spodziewali się najazdu jakiegoś gangu, bandy czy kto wie czego. Mimo to nie okazali się tak całkowicie bierni i nieudolni. Zapewne nie do końca wiedzieli czego się spodziewać po tym obozie, kto na nim będzie z tych zagranicznych najemników i co będą właściwie robić na tym obozie. Powiedziano im tyle, że będą sprawdzani o oceniani przez nich i to pewnie będzie obóz surwiwalowy i sprawności fizycznej. Tego więc oczekiwali jak tu przyjechali. A zastali tylko swoich kolegów, i żadnego z najemników co ich mocno zaskoczyło i poczuli się zrobieni w wała. Byli rozczarowani, że najęci żołnierze zawodowi nie potraktowali ich poważnie aby stawić się na spotkanie jakie sami wyznaczyli. Ludzie Miguela stawili się o czasie i miejsca a ci zza zagranicy co? No ale jeszcze brali pod uwagę, że może mają trudności z samochodami, dojazdem albo znalezieniem drogi do tego obozu chociaż i tak Dymitri, Carla czy ktokolwiek z ich otoczenia powinien ich tu zaprowadzić w razie potrzeby.

Ale mimo to nie przyjechali całkiem na pałę i mieli też plan samoobrony. Po pierwsze ludzie przy jedynym moście jaki spinał obie wyspy. A było prawie pewne, że jakaś większa obława wojska czy policji jechałaby z wschodniej wyspy to musiałaby przejechać przez ten most. Najemnikom się znów udało bo przejechali przez niego dwoma cywilnymi furami więc nie zwrócili uwagi czujek. Co innego konwój wojskowych ciężarówek czy policyjnych bud. W takim wypadku czujki miały przez radio na dać znać do innych kutrów i zwykły radioodobiornik w obozie. Nadawać nie mógł ale sygnał alarmowy odebrać mógł jak był nastawiony na odpowiedni kanał.

Bliską osłonę zaś miały stanowić czujki na wzgórzach podobnie jak uczynili to najemnicy. Tyle, że uznali, że mają na to czas do rozbicia obozu skoro na miejscu nikogo z nich nie zastali. Najazdu policji czy wojska niezbyt się obawiali. Z racji tego, że nawet gdyby był nalot to nie mieli broni, narkotyków ani żadnych trefnych towarów. Uprzedzono aby takich rzeczy nie zabierać a jeszcze przed wyjazdem z miasta była wewnętrzna inspekcja. Właśnie dlatego przyjechali tu głównie ci co nie mieli na pieńku z prawem więc całościowo bez trudu mogli udawać prawdziwy obóz i wycieczkę w terenie. Dopiero wiadomość, że to nie policja hałasuje na zboczu tylko własne skradzione fury mozolą się pod górę zaskoczyły obozowiczów bo tego się w ogóle nie przewidywali. I po chwili dezorientacji postanowili na wszelki wypadek dać dyla. Ale z powodu błota i deszczu a potem także zamieszania spowodowanego warkotem zbliżających się pojazdów nie zdążyli ich wysłać. A z powodu braku łączności innej niż gwizdki i gońcy to zamieszanie spowodowane niejasną sytuacją trwało na tyle długo, że mimo trudności Buck zdołał zrealizować większość swojego planu z wzięciem ich z zaskoczenia. Chociaż tą gadkę o trupach usłyszało może z ćwierć z oryginalnej grupy, ci którzy byli względnie najbliżej. Ale pocztą pantoflową rozeszło się to potem po obozie.

Ludzie Cantano mieli nawet plan ewakuacji. Dlatego jak już postanowili dać dyla to wszyscy zgodnie się rozproszyli, całkiem sprawnie, i skierowali się ku wschodniemu wzgórzu. Część na północ, wzdłuż doliny i niektórzy z nich tak skutecznie znikli z oczu nawet obserwatorom na grzbietach, że znaleźli się dopiero w południe. Punktowo rozstawieni wzdłuż obu wzgórz najemnicy nie mieli szans ustawić szczelnego kordonu na tak dużym obszarze. Chociaż mieli szansę sprawić takie pierwsze wrażenie. Jak sytuacja się wyjaśniła a dwoje z nich wykazało się taką sprawnością, że dotarli na przełaj do czekających na plaży kutrów. Okazało się, że Cantano na wszelki wypadek zorganizował swoim ludziom i ewentualnie najemnikom drogę morskiej ewakuacji.

To być może były nawet jedne z tych kutrów co czekając na świt najemnicy widzieli przez zalewane deszczem szyby samochodów jak wypływały jeszcze o zmroku w morze. Ale ze swojego miejsca nie było widać ich docelowej twarzy. Poza tym jak nie byli wtajemniczeni w plan ewakuacji to zwrócili na nie uwagi tyle co inni na “Czarną szkapę” jaka przywiozła ich na tą wyspę. Czyli w ogóle. A wyrywkowa kontrola się nie trafiła to dobiły do plaży Maguey i tam czekały na zabranie swoich gdyby była taka potrzeba. Władzom trudno było zoriganizować większą akcję bez wzbudzania czujności organizacju Miguela. Zwłaszcza akcja policji. Poza tym musiałaby przejechać przez miasto naszpikowane informatorami i sympatykami separatystów. To z przekazaniem informacji w czasie rzeczywistym mógł być kłopot. Ale ostatecznie w okolicy mostu były czujki jakie dawałyby w obozowi do około 10 minut dotarcia w okolice wzgórz lub polnej drogi na plażę. A dalej trzeba było wysiadać i zasuwać pieszo. To kolejne 10 minut do kwadransa w najlepszym razie i sprawnej organizacji aby żołnierze czy policjanci mieli szansę zająć pozycję na najbliższych im wzgórzach. Aby domknąć okrążenie potrzebowaliby kolejnych 30 do 60 minut. Skoro w nocnych ciemnościach sprawnym najemnikom zajęło to też prawie godzinę do tych dalszych stanowisk to wydawał się to całkiem realny czas jeśli regularni robiliby to w dzień. Do tego czasu załoga obozu już dawno byłaby w drodze na kutry albo i na samych kutrach. Uderzenie sił rządowych trafiłoby w próżnię zastając pusty obóz. Ot cantanowcy nie przewidzieli, że to najemnicy jakich wynajęli będą próbowali ich podejść i zajmą pozycję zanim uruchomią swój system alarmowy który i tak był wyprofilowany pod akcje sił rządowych a nie ludzi w cywilu. No a załogi kutrów w środę rano ostatecznie doczekały się wysłannika z obozu aby kierował do obozu z powrotem tych co zwiali zanim się sytuacja wyjaśniła. No i tak w południe do obozu wróciła ta dwójka co wymknęła się z rana.

Wyjaśniło się też dlaczego przybyło ich akurat tylu i ci a nie inni. Otóż większość organizacji spiskowców nadal legalnie pracowała. I tak prawie z dnia na dzień trudno było większości z nich wziąć urlop na żądanie. Więc przybyli albo ci co mieli akurat urlop, mogli go sobie załatwić, sami byli swoimi szefami i mogli sobie pozwolić na kilkudniowe zniknięcie bez wcześniejszego uprzedzania, mogli się z kimś zamienić lub mieli jakieś wolne zawody co same organizowały sobie czas. Więc to była niejako ogniskowa przez samą organizację cantanowców a zapewne i resztę społeczeństwa wyspy. Tyle udało się zorganizować w tak krótkim czasie już z góry selekcjonowano tych co byli względnie “na chodzie”, w sam raz na obóz w plenerze. A i jak to uprzedzał we wtorek wieczorem Arab, też nie zamierzali ogłaszać pełnej mobilizacji i wysyłać większość swoich zwolenników w jedno, odizolowane miejsce. Nie miało to sensu ani nie było takiej potrzeby i mogłoby wzbudzić czujność władz, że coś się dzieje. Tubylcy też widocznie potraktowali ten obóz jako okazja do obwąchania się z przybyszami spoza wyspy i taki papierek lakmusowy kim właściwie są ci najemnicy i jak się zabiorą do rzeczy.




Czas: 1998.01.30 pt, zmierzch; g 20:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; San Juan; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, b.sil.wiatr, nieprzyjemnie



Wieczorna narada



- Wnioski można podsumować następująco: szału może nie ma ale wstydu też nie. Jak to miała być ich średnia uliczna to taki rekrucki poziom. Większość była młoda, w wieku studenckim. Nieco krucho u nich z tężyzną fizyczną. Ale to pewnie z powodu mniejszej ilości kalorii przez całe życia w porównaniu do waszego zgniłego zachodu. Przynajmniej grubasów jest mniej. A niedobory fizyczne nadrabiają zapałem. Wszyscy to byli ochotnicy i to było widać. Jak reszta też ma taki zapał to jesteśmy na dobrej drodze. - Yuri wziął na siebie podsumowanie tego kilkudniowego obozu. Ze wszystkich najemników on miał największe doświadczenie jako szkoleniowiec. Zwłaszcza w szkoleniu rekrutów którzy w większości wypadków nie byli w wojsku lub mieli inne podstawowe niedobory w wyszkoleniu. W końcu szkolił różne armie, policje, milicje i partyzantki rozsiane po różnych krajach Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu ku chwale radzieckiego sojuza. A gdy ten upadł po paru latach przerwy robił to samo tylko już dla kapitalistycznego zysku i dla AIM. Jako, że przyjechał na farmę we wtorek w południe a obóz zaczął się w środę o świcie to nie miał zbyt wiele czasu na opracowanie czegokolwiek więc bazował na swoim wcześniejszym doświadczeniu. I przejął rolę głównego szkoleniowca.

- Z doświadczeniem wojskowym tak sobie. Niewiele z młodych je ukończyło. Przynajmniej z tych na obozie. Ale jak z nimi rozmawiałem to taka jest tendencja. Rząd wysyła rekrutów stąd na kontynent i to często tam pod niebezpieczną, kolumbijską granicę albo do walk z kartelami w dżungli, miastach, i wioskach. Niezbyt ich to kręci jak wolą walczyć tutaj o własną wolność. Więc migają się od tego jak mogą, najczęściej zapisują się na studia albo kupują sobie lewe papiery o niezdolności do służby, wstępują do marynarki albo policji. Ale jak tym wszystkim młodym zapewnimy alternatywę dla wojska i możliwości walki o wolną Margaritę to myślę, że będzie dobrze. Fizycznie i ideologicznie są w porządku. W Rosji, Ameryce czy Niemczech robić by nabór do wojska pewnie wśród ochotników wyniki byłyby podobne. W kondycji, biegach, marszach, pływaniu i tak dalej. No ale efekt tego jest taki, że umiejętności typowo wojskowe to rokują dość słabo. - Rosjanin popatrzył w swoje notatki jakie inni też przeglądali. Położył je na stole w jadalni jaka w domku gościnnym Corralesów pełniła teraz rolę pokoju sztabowego. Był duży stół i miejsca aby się mogło pomieścić sporo osób.

- Ci co zrezygnowali to zwykle tatuśkowie, grubasy i słabeusze. Chyba nie do końca spodziewali się takich forsownych ćwiczeń. Niemniej myślę, że w roli jakiegoś zaplecza dalej byliby całkiem użyteczni. Jeden to taki astmatyk co go atak zadyszki łapie po stu krokach. Mówię mu aby szedł do domu bo i tak odpadł. No ale prosił aby mógł zostać. No dobra to mówię, mu aby pomagał przy obiedzie, ogarniał obóz i w ogóle sporo mi pomógł jako przewodnik. Więc fizycznie no zero z niego, pożytku z niego nie będzie ale całkiem bystry i użyteczny. Jose, Mały Jose tak na niego mówią. - wskazał na jedną z kartek gdzie były wyniki tego Josego. Faktycznie pewnie by odpadł w każdych testach sprawnościowych.

- Zaś socjalnie jest bardzo dobrze. Większość młodych zna się jak nie z ulicy, to ze szkoły, studiów, dyskotek albo obozów żeglarskich i skautowskich. Taka trochę większa wiocha tak mentalnie. Więc są ze sobą zżyci i oswojeni. Z połowa z nich to właśnie taka jedna, wielka banda jak z jednego osiedla. Traktują to jako przygodę i mają sporo zapału. To nam daje wielki potencjał. Cieszą się, że będą ich szkolić prawdziwi żołnierze z Ameryki i tak dalej w ten deseń. - relacjonował dalszą cześć swoich wniosków z tych codziennych obserwacji z tego obozu.

- Z tego też wynika dalsza część. Czyli spora ich część zna się na żeglarce, przynajmniej tak mi mówili. Ale gadałem z Frogiem, też odniósł takie wrażenie. Dał im robić jakieś węzły czy co to im to poszło całkiem nieźle. Ale obóz był głównie lądowy to sprawami morskimi niezbyt się zajmowaliśmy. Z obozów skautowskich zaś umieją bytować w terenie. Rozbijać namioty, rozpalać ogień, maszerować z plecakiem, spać w hamaku i tak dalej. No całkiem dobra baza rekrutacyjna do dalszego szkolenia, jakby jeszcze ktoś ich szkolił z bronią albo walce bezpośredniej to by było naprawdę dobrze. No ale tutaj na broń są duże restrykcje więc no z tym to raczej kiepsko. To już właśnie od tego by trzeba zacząć. Zdobyć większą ilość broni palnej do szkolenia. Może być w kalibrze .22 LR, cicha, lekka, tania, do szkolenia w sam raz. Albo coś podobnego, mogą być nawet starocie z wojny ojczyźnianej, ot aby ich nauczyć którym końcem się strzela, jak się rozkłada, czyści i tak dalej bo większość z tych młodych nie miała prawdziwego karabinu broni w rękach. - dodał co mu się rzuciło w oczy u sporej części tych rekrutów. Na tyle aby dało się to jakoś generalizować.

- Było też dwóch czy trzech klubowych ochroniarzy. Ci zwykle kondycyjnie są całkiem sprawni. W bitce umieją coś więcej niż prosty strzał na ryj. Jeden ćwiczy kickboxing to naprawdę dobrze wymiata. Maestro go wołają. Ale bardziej wpada tu w oko Selena. Jest instruktorką samoobrony, szkoli głównie kobiety i ma już całkiem przyzwoity poziom, nawet na nasze standardy. No i jest policjantką. Jedna z niewielu co na tym obozie miała jakieś doświadczenie z bronią palną chociaż głównie pistoletami. - pokazał palcem na notatki zapisane na którejś z kartek aby wskazać komuś kto by potrzebował zobaczyć wyniki opisane w tabelkach i literkach na papierze.

- Co do struktur dowodzenia to właściwie ich nie było. To zbieranina jaką w pośpiechu zmobilizowano z różnych komórek na ten obóz. Zwykle mają swojego lidera a ten jak dostał wezwanie o tej imprezie miał wyselekcjonować kogoś kto by się mieścił w podanych kryteriach. Za bardzo nie byli rozmowni na ten temat. Nikt mi nie podał swojego nazwiska. Posługują się imionami albo ksywami. Im to wystarcza jak między sobą zwykle znają się jeszcze sprzed konspiracji. Całkiem słusznie zresztą. Mnie to do ganiania ich po polu i tak właściwie nie jest potrzebne. Ale świadczy, że otrzymali jakieś BHP o tej konspiracji. Albo nieufność do obcych mają we krwi. - Arab swoim nieco kanciastym angielskim raportował dalszą część tego podsumowania.

- W oczy rzuca się też Sirio. To nauczyciel historii, patriota i działacz skautowski i organizator ich obozów. Z tego powodu większość z obozowiczów zna się z nim, była na jego obozach i traktuje jak lidera. To właśnie on był jednym z tych dwóch co zastaliśmy ich w namiocie po przyjeździe. I to jemu zatarliśmy tą osobówkę. Nie ucieszył się. Pierwsze wrażenie też nie zrobiliśmy na nim pozytywnego. A jestem pewien, że przekaże to Miguelowi albo Carlosowi, nie wiem do kogo z nich ma dostęp. Niemniej to dobry organizator i kondycyjnie jak na swój wiek to też jest w dobrej formie. No i sporo pomógł dając przykład i zagrzewając innych do wysiłku. Myślę, że jako szkoleniowiec i pośrednik bardzo mógłby nam się przydać. Tylko taka sprawa, że może być naszym wielkim sprzymierzeńcem jak go przekonamy do siebie albo przeciwnikiem jak go wkurzymy. A myślę, że to dobry koń nawet jak trudno mówić o miłości od pierwszego wrażenia. Przydałoby mu się naprawić tą furę czy co na zgodę. Dać mu jakieś istotne stanowisko. Ma doświadczenie w organizowaniu obozów na wyspie i okolicy a przynajmniej początkowe szkolenie bez broni wyglądałoby podobnie. - zszedł w końcu na temat jednego uczestników obozu który w jakichś sposób się wyróżniał z grupy.

- Zaś na szkolenie ogniowe trzeba znaleźć jakieś miejsce. Albo się podszyć pod którąś z grup na jednej ze strzelnic albo znaleźć jakieś miejsce. Tam na Arenitas to albo z tego przesmyku między wyspami co zawsze cumują jakieś łodzie turystów albo z płynących łodzi ktoś to może zgłosić. Farta mieliśmy, że po tej twojej karabinowej serii w środę rano żaden radiowóz nie przyjechał. Ale następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. Tutaj tylko siły rządowe mogą legalnie mieć broń i strzelać więc wszystko co nie od nich jest z miejsca podejrzane. A często ci inni to gangi, piraci i tak dalej więc nawet przestraszony obywatel co nie jest wtajemniczony w sprawę może zadzwonić na policję. - zwrócił też uwagę na to co może być potrzebne do przyszłych szkoleń nawet jeśli na tą chwilę były one jeszcze mocno teoretyczne.

- No i bardzo dobrze wyszło im łażenie w terenie. Jak mówię, po części dlatego, że prawie wszyscy byli w wieku rekruckim i studenckim, kobiet prawie nie było, poza tą Seleną może ze trzy inne. Prawie wszyscy mają zaliczone jakieś obozy survivalowe, skautowskie, żeglarskie, takie młodzieżowe i dla amatorów ale jednak. Albo pracuje w ochronie mienia czy policji. Więc takie zwykłe chodzenie z plecakiem, bytowanie w terenie, orientacja terenowa jest u nich bardzo dobra. Po prostu są stąd i znają wyspę. Nie chcą używać kompasów bo właśnie wiedzą co tu jest co. Chociaż spora część z nich umie posługiwać się mapą i odnajdywać punkty na czas wedle niej i tak dalej. Tutaj póki my nie nauczymy się wyspy tak jak oni to raczej oni będą naszymi nauczycielami i przewodnikami. - tą orientację w terenie Rosjanin uznał za najmocniejszy punkt swojej grupy studentów. Na tyle mocną, że uznał, że szkoda tracić czas na dłuższe szkolenia w tej materii chyba, że byłyby częścią zaprawy kondycyjnej czy czegoś takiego a nie celem samym w sobie. W końcu rosyjski szkoleniowiec skończył. Podrapał się po nosie zastanawiając się czy jeszcze ma coś do dodania ale raczej nie. Rzucił więc notes na stół i czekał na to co na to powie reszta.

Dziś był ostatni dzień tego obozu i był nieco krótszy niż dwa poprzednie. Najemnicy wrócili na ranczo Corralesów z przyjemnością. Pogoda nie dopisywała. Jeszcze przed świtem rozszalała się burza a o zmierzchu ulewa. W międzyczasie nawet jak wyszło z rana słońce i świeciło do południa to wiał tak silny wiatr, że nie bez trudu zamiatał nawet sporymi konarami. Nie stanowiło to większej przeszkody jak się było w suchym, ogrzanym wnętrzu gdzie drzwi i okna odcinały od tych mało przyjemnych warunków. Ale płachta namiotowa już niekoniecznie. Pogoda dała dzisiaj wycisk sama od siebie, nie tylko kursantom ale i instruktorom. Wszyscy wracali więc brudni, zmarznięci i ubłoceni. Z lubością brali prysznic i cieszyli się, że mogą coś zjeść i przebrać się w coś suchego i czystego. Po tym właśnie zaczęła się ta wczesno wieczorna narada gdzie omawiano na gorąco podsumowanie z dopiero co zakończonego obozu na półwyspie. Większość zdała się na referowanie przez rosyjskiego kolegę w arafacie skoro ten miał w tej materii największe doświadczenie.

- Właśnie dzwonił Alpen. Wypuścili go. Postara się jutro wsiąść w samolot i do nas dotrzeć. - powiedział Frog którego niedawno Carla poprosiła na chwilę więc wyszedł. Wiadomość wywołała uśmiechy u zgromadzonych bo jakby Austriakowi udało się jutro dotrzeć to już do kompletu brakowałoby im tylko Voo Doo i Schiffer.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline