Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-07-2022, 01:14   #31
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 14 - 1998.01.30 pt, zmierzch

Czas: 1998.01.28 śr, ranek; g 07:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; płw. Arenitas; okolice obozu
Warunki: na zewnątrz: jasno, deszcz, powiew, umiarkowanie


Buck planował efektywne wejście na pierwsze spotkanie zagranicznych najemników z lokalnymi bojownikami ale tubylczy teren i sami spiskowcy nieco nasypali mu piachu w tą świetnie pomyślaną akcję. Zaczęło się już od samego początku, ledwo Tweety wyszczerzyła się radośnie, że ma wreszcie okazję użyć swoich firmowych umiejętności.




https://menhairstylist.com/wp-conten...hairstyles.jpg


- Wjechać pod górę? W offroad? W ten deszcz i błoto? Wozami bez offroad? Te ostatnie kilkaset metrów to ma po 40* conajmniej. - Newman jak usłyszał na czym ma polegać plan Bucka okazał znacznie większy sceptycyzm niż Szwajcarka. No ale obiecał, że zrobi co się da. I z kolegami wsiadł do samochodu aby przejechać drogą z plażę na ten parking z dwoma samochodami jakie tam stały. To był pierwszy przejazd samochodu w pobliżu obozu od przybycia głównej grupy obozowiczów i nie przeszedł niezauważony.

- Dwóch rusza w naszą stronę. - zameldował Arab pewnie w okolicach gdy Tweety z kolegami dojeżdżała i wysiadała w ten poranny deszcz na parkingu aby pożyczyć sobie chwilowo niczyje wozy. Później, już podczas rozmowy po spotkaniu z Buckiem, okazało się, że to gospodarze obawiali się, że być może mogą to być ich goście z zagranicy ale nie mogą dokładnie trafić na te bezdroża czy coś w ten deseń to Sirio wysłał dwóch kolegów aby ich w razie czego naprowadzili na właściwy adres lub jak to nie oni to dali znać co się dzieje.

Obie strony miały podobną drogę. I to pod górę pewnie z kilometr albo półtorej. Szwajcarska imprezowiczka zdołała oczywiście bez większych trudności uruchomić osobówkę a potem furgonetkę i pożyczyć ją kolegom. Przez radio Paul przekazał, że te dwie pożyczone fury nie mają offroad. Ale dalej wtrąciła się natura.

Dokładniej same wzgórza i to pełne śliskiego błota jakie trzeba było pokonać na przełaj i pod górkę. A żaden z wozów to nie była terenówka przygotowana na taki offroad. Może zawodowy kierowca jak Newman by sobie poradził ale on mógł prowadzić tylko jeden wóz więc wsiadł za sterami vana jaki wydawał się z całej czwórki jaką mieli do dyspozycji najtrudniejszy w pilotażu po takim terenie. Ale nawet on nie był w stanie sforsować stromego, błotnistego bezdroża w momencie jak dwóch zwiadowców partyzantów dotarli do szczytu wzgórza aby dojrzeć co się tam dzieje to oba wozy jeszcze były w połowie zachodniego zbocza.

No i gdyby partyzanci mieli krótkofalówki to by pewnie inaczej to wyglądało. Mogliby ostrzec kolegów na dole co się dzieje i spaliliby tą efektowną akcję Bucka. Ale jak nie mieli to użyli gwizdków. Widocznie mieli jakieś sygnały opracowane bo gdy przenikliwy gwizd rozległ się nad doliną w obozie przerwano pracę i zapanowało poruszenie. Gwizdkami jednak nie dało się przesyłać słów więc pewnie ci na dole niezbyt wiedzieli co się dzieje nawet jak już wiedzieli, że coś się dzieje. Znów później wyszło podczas rozmowy, że to był sygnał “coś innego” czy o podobnym sensie. Coś co oznaczało nietypowe zdarzenie. Więc na dole nadal nie wiedzieli co się właściwie dzieje bo nie było sygnału alarmowego. Jeden ze zwiadowców został na grzbiecie zachodniego wzgórza drugi zaczął zbiegać z powrotem na dół. Nawet zbiegł zanim trójka wozów dojechała na szczyt. Czwarty, jeden z dwóch wysłanych na wschodnie pasmo poległ w walce ze stromym stokiem i błotem i nie dał rady dojechać na szczyt. Reszta jego pasażerów musiała wysiąść i mozolić się na piechotę. Ale w dolinie, bojownicy i tak nie mieli już zbyt wiele czasu na reakcję. Partyzanci jednak zgodnie rozproszyli się i ruszyli w kierunku wschodnim. Ale w deszcz, po błocie i pod górę na piechotę nie zdołali się wymknąć z doliny zanim Buck z ekipą nie pojawił się na szczytach wzgórz.

Zanim to się stało było już w pełni widno jak w dzień. Więc zasapane i ubłocone samochody były widoczne w dzień a ich światła nie robiły już takiego wrażenia jak po zmroku. Zwłaszcza z kilometra albo więcej. Sami też widzieli głównie niedokończony obóz i ze dwie czy trzy grupki jakie próbowały do końca wymknąć się z matni. Pomogła czwórka obserwatorów jaka cały czas trzymała wartę i miała akcję na oku. A i tak okazało się, że w zamieszaniu “zgubiło się” im kilka osób. Później kosztowało to także dwa pożyczone wozy. Van kierowany przez Newmana przewalił się na burtę zjeżdżając po śliskim, błotnistym zboczu w drodze powrotnej. Kierowcy nic się nie stało ale furgonetka została na burcie pośrodku bezdrożna na stoku niczym pomnik wyczynów turystów po pijaku. Trzeba było traktora aby tam wjechał i ją ściągnął. Osobówka zaś się zatarła z wysiłku do jakiego nawet na desce kreślarskiej nie była projektowana. Ponieważ oba wozy należały do ludzi Miguela tak nie do końca przyjemnie zaskoczonych pierwszym spotkaniem z najemnikami nie osłodziło to pierwszego wrażenia.

- Człowieku, jak chcesz się bawić w taki ostry offroad to załatw jakieś fury offroad. Takie zwykłe to się nie nadają. - powiedział mu potem Newman na osobności. Tak jak Frog był ich ekspertem od pływającego sprzętu tak Amerykanin z SEAL był ekspertem od tego co jeździ.

---


Wystrychnięci na dudka partyzanci mieli z początku kwaśne miny. Zwłaszcza, że najedli się autentycznych nerwów i pewnie strachu też. Spodziewali się najazdu jakiegoś gangu, bandy czy kto wie czego. Mimo to nie okazali się tak całkowicie bierni i nieudolni. Zapewne nie do końca wiedzieli czego się spodziewać po tym obozie, kto na nim będzie z tych zagranicznych najemników i co będą właściwie robić na tym obozie. Powiedziano im tyle, że będą sprawdzani o oceniani przez nich i to pewnie będzie obóz surwiwalowy i sprawności fizycznej. Tego więc oczekiwali jak tu przyjechali. A zastali tylko swoich kolegów, i żadnego z najemników co ich mocno zaskoczyło i poczuli się zrobieni w wała. Byli rozczarowani, że najęci żołnierze zawodowi nie potraktowali ich poważnie aby stawić się na spotkanie jakie sami wyznaczyli. Ludzie Miguela stawili się o czasie i miejsca a ci zza zagranicy co? No ale jeszcze brali pod uwagę, że może mają trudności z samochodami, dojazdem albo znalezieniem drogi do tego obozu chociaż i tak Dymitri, Carla czy ktokolwiek z ich otoczenia powinien ich tu zaprowadzić w razie potrzeby.

Ale mimo to nie przyjechali całkiem na pałę i mieli też plan samoobrony. Po pierwsze ludzie przy jedynym moście jaki spinał obie wyspy. A było prawie pewne, że jakaś większa obława wojska czy policji jechałaby z wschodniej wyspy to musiałaby przejechać przez ten most. Najemnikom się znów udało bo przejechali przez niego dwoma cywilnymi furami więc nie zwrócili uwagi czujek. Co innego konwój wojskowych ciężarówek czy policyjnych bud. W takim wypadku czujki miały przez radio na dać znać do innych kutrów i zwykły radioodobiornik w obozie. Nadawać nie mógł ale sygnał alarmowy odebrać mógł jak był nastawiony na odpowiedni kanał.

Bliską osłonę zaś miały stanowić czujki na wzgórzach podobnie jak uczynili to najemnicy. Tyle, że uznali, że mają na to czas do rozbicia obozu skoro na miejscu nikogo z nich nie zastali. Najazdu policji czy wojska niezbyt się obawiali. Z racji tego, że nawet gdyby był nalot to nie mieli broni, narkotyków ani żadnych trefnych towarów. Uprzedzono aby takich rzeczy nie zabierać a jeszcze przed wyjazdem z miasta była wewnętrzna inspekcja. Właśnie dlatego przyjechali tu głównie ci co nie mieli na pieńku z prawem więc całościowo bez trudu mogli udawać prawdziwy obóz i wycieczkę w terenie. Dopiero wiadomość, że to nie policja hałasuje na zboczu tylko własne skradzione fury mozolą się pod górę zaskoczyły obozowiczów bo tego się w ogóle nie przewidywali. I po chwili dezorientacji postanowili na wszelki wypadek dać dyla. Ale z powodu błota i deszczu a potem także zamieszania spowodowanego warkotem zbliżających się pojazdów nie zdążyli ich wysłać. A z powodu braku łączności innej niż gwizdki i gońcy to zamieszanie spowodowane niejasną sytuacją trwało na tyle długo, że mimo trudności Buck zdołał zrealizować większość swojego planu z wzięciem ich z zaskoczenia. Chociaż tą gadkę o trupach usłyszało może z ćwierć z oryginalnej grupy, ci którzy byli względnie najbliżej. Ale pocztą pantoflową rozeszło się to potem po obozie.

Ludzie Cantano mieli nawet plan ewakuacji. Dlatego jak już postanowili dać dyla to wszyscy zgodnie się rozproszyli, całkiem sprawnie, i skierowali się ku wschodniemu wzgórzu. Część na północ, wzdłuż doliny i niektórzy z nich tak skutecznie znikli z oczu nawet obserwatorom na grzbietach, że znaleźli się dopiero w południe. Punktowo rozstawieni wzdłuż obu wzgórz najemnicy nie mieli szans ustawić szczelnego kordonu na tak dużym obszarze. Chociaż mieli szansę sprawić takie pierwsze wrażenie. Jak sytuacja się wyjaśniła a dwoje z nich wykazało się taką sprawnością, że dotarli na przełaj do czekających na plaży kutrów. Okazało się, że Cantano na wszelki wypadek zorganizował swoim ludziom i ewentualnie najemnikom drogę morskiej ewakuacji.

To być może były nawet jedne z tych kutrów co czekając na świt najemnicy widzieli przez zalewane deszczem szyby samochodów jak wypływały jeszcze o zmroku w morze. Ale ze swojego miejsca nie było widać ich docelowej twarzy. Poza tym jak nie byli wtajemniczeni w plan ewakuacji to zwrócili na nie uwagi tyle co inni na “Czarną szkapę” jaka przywiozła ich na tą wyspę. Czyli w ogóle. A wyrywkowa kontrola się nie trafiła to dobiły do plaży Maguey i tam czekały na zabranie swoich gdyby była taka potrzeba. Władzom trudno było zoriganizować większą akcję bez wzbudzania czujności organizacju Miguela. Zwłaszcza akcja policji. Poza tym musiałaby przejechać przez miasto naszpikowane informatorami i sympatykami separatystów. To z przekazaniem informacji w czasie rzeczywistym mógł być kłopot. Ale ostatecznie w okolicy mostu były czujki jakie dawałyby w obozowi do około 10 minut dotarcia w okolice wzgórz lub polnej drogi na plażę. A dalej trzeba było wysiadać i zasuwać pieszo. To kolejne 10 minut do kwadransa w najlepszym razie i sprawnej organizacji aby żołnierze czy policjanci mieli szansę zająć pozycję na najbliższych im wzgórzach. Aby domknąć okrążenie potrzebowaliby kolejnych 30 do 60 minut. Skoro w nocnych ciemnościach sprawnym najemnikom zajęło to też prawie godzinę do tych dalszych stanowisk to wydawał się to całkiem realny czas jeśli regularni robiliby to w dzień. Do tego czasu załoga obozu już dawno byłaby w drodze na kutry albo i na samych kutrach. Uderzenie sił rządowych trafiłoby w próżnię zastając pusty obóz. Ot cantanowcy nie przewidzieli, że to najemnicy jakich wynajęli będą próbowali ich podejść i zajmą pozycję zanim uruchomią swój system alarmowy który i tak był wyprofilowany pod akcje sił rządowych a nie ludzi w cywilu. No a załogi kutrów w środę rano ostatecznie doczekały się wysłannika z obozu aby kierował do obozu z powrotem tych co zwiali zanim się sytuacja wyjaśniła. No i tak w południe do obozu wróciła ta dwójka co wymknęła się z rana.

Wyjaśniło się też dlaczego przybyło ich akurat tylu i ci a nie inni. Otóż większość organizacji spiskowców nadal legalnie pracowała. I tak prawie z dnia na dzień trudno było większości z nich wziąć urlop na żądanie. Więc przybyli albo ci co mieli akurat urlop, mogli go sobie załatwić, sami byli swoimi szefami i mogli sobie pozwolić na kilkudniowe zniknięcie bez wcześniejszego uprzedzania, mogli się z kimś zamienić lub mieli jakieś wolne zawody co same organizowały sobie czas. Więc to była niejako ogniskowa przez samą organizację cantanowców a zapewne i resztę społeczeństwa wyspy. Tyle udało się zorganizować w tak krótkim czasie już z góry selekcjonowano tych co byli względnie “na chodzie”, w sam raz na obóz w plenerze. A i jak to uprzedzał we wtorek wieczorem Arab, też nie zamierzali ogłaszać pełnej mobilizacji i wysyłać większość swoich zwolenników w jedno, odizolowane miejsce. Nie miało to sensu ani nie było takiej potrzeby i mogłoby wzbudzić czujność władz, że coś się dzieje. Tubylcy też widocznie potraktowali ten obóz jako okazja do obwąchania się z przybyszami spoza wyspy i taki papierek lakmusowy kim właściwie są ci najemnicy i jak się zabiorą do rzeczy.




Czas: 1998.01.30 pt, zmierzch; g 20:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Zachodnia; San Juan; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, b.sil.wiatr, nieprzyjemnie



Wieczorna narada



- Wnioski można podsumować następująco: szału może nie ma ale wstydu też nie. Jak to miała być ich średnia uliczna to taki rekrucki poziom. Większość była młoda, w wieku studenckim. Nieco krucho u nich z tężyzną fizyczną. Ale to pewnie z powodu mniejszej ilości kalorii przez całe życia w porównaniu do waszego zgniłego zachodu. Przynajmniej grubasów jest mniej. A niedobory fizyczne nadrabiają zapałem. Wszyscy to byli ochotnicy i to było widać. Jak reszta też ma taki zapał to jesteśmy na dobrej drodze. - Yuri wziął na siebie podsumowanie tego kilkudniowego obozu. Ze wszystkich najemników on miał największe doświadczenie jako szkoleniowiec. Zwłaszcza w szkoleniu rekrutów którzy w większości wypadków nie byli w wojsku lub mieli inne podstawowe niedobory w wyszkoleniu. W końcu szkolił różne armie, policje, milicje i partyzantki rozsiane po różnych krajach Afryki, Azji i Bliskiego Wschodu ku chwale radzieckiego sojuza. A gdy ten upadł po paru latach przerwy robił to samo tylko już dla kapitalistycznego zysku i dla AIM. Jako, że przyjechał na farmę we wtorek w południe a obóz zaczął się w środę o świcie to nie miał zbyt wiele czasu na opracowanie czegokolwiek więc bazował na swoim wcześniejszym doświadczeniu. I przejął rolę głównego szkoleniowca.

- Z doświadczeniem wojskowym tak sobie. Niewiele z młodych je ukończyło. Przynajmniej z tych na obozie. Ale jak z nimi rozmawiałem to taka jest tendencja. Rząd wysyła rekrutów stąd na kontynent i to często tam pod niebezpieczną, kolumbijską granicę albo do walk z kartelami w dżungli, miastach, i wioskach. Niezbyt ich to kręci jak wolą walczyć tutaj o własną wolność. Więc migają się od tego jak mogą, najczęściej zapisują się na studia albo kupują sobie lewe papiery o niezdolności do służby, wstępują do marynarki albo policji. Ale jak tym wszystkim młodym zapewnimy alternatywę dla wojska i możliwości walki o wolną Margaritę to myślę, że będzie dobrze. Fizycznie i ideologicznie są w porządku. W Rosji, Ameryce czy Niemczech robić by nabór do wojska pewnie wśród ochotników wyniki byłyby podobne. W kondycji, biegach, marszach, pływaniu i tak dalej. No ale efekt tego jest taki, że umiejętności typowo wojskowe to rokują dość słabo. - Rosjanin popatrzył w swoje notatki jakie inni też przeglądali. Położył je na stole w jadalni jaka w domku gościnnym Corralesów pełniła teraz rolę pokoju sztabowego. Był duży stół i miejsca aby się mogło pomieścić sporo osób.

- Ci co zrezygnowali to zwykle tatuśkowie, grubasy i słabeusze. Chyba nie do końca spodziewali się takich forsownych ćwiczeń. Niemniej myślę, że w roli jakiegoś zaplecza dalej byliby całkiem użyteczni. Jeden to taki astmatyk co go atak zadyszki łapie po stu krokach. Mówię mu aby szedł do domu bo i tak odpadł. No ale prosił aby mógł zostać. No dobra to mówię, mu aby pomagał przy obiedzie, ogarniał obóz i w ogóle sporo mi pomógł jako przewodnik. Więc fizycznie no zero z niego, pożytku z niego nie będzie ale całkiem bystry i użyteczny. Jose, Mały Jose tak na niego mówią. - wskazał na jedną z kartek gdzie były wyniki tego Josego. Faktycznie pewnie by odpadł w każdych testach sprawnościowych.

- Zaś socjalnie jest bardzo dobrze. Większość młodych zna się jak nie z ulicy, to ze szkoły, studiów, dyskotek albo obozów żeglarskich i skautowskich. Taka trochę większa wiocha tak mentalnie. Więc są ze sobą zżyci i oswojeni. Z połowa z nich to właśnie taka jedna, wielka banda jak z jednego osiedla. Traktują to jako przygodę i mają sporo zapału. To nam daje wielki potencjał. Cieszą się, że będą ich szkolić prawdziwi żołnierze z Ameryki i tak dalej w ten deseń. - relacjonował dalszą cześć swoich wniosków z tych codziennych obserwacji z tego obozu.

- Z tego też wynika dalsza część. Czyli spora ich część zna się na żeglarce, przynajmniej tak mi mówili. Ale gadałem z Frogiem, też odniósł takie wrażenie. Dał im robić jakieś węzły czy co to im to poszło całkiem nieźle. Ale obóz był głównie lądowy to sprawami morskimi niezbyt się zajmowaliśmy. Z obozów skautowskich zaś umieją bytować w terenie. Rozbijać namioty, rozpalać ogień, maszerować z plecakiem, spać w hamaku i tak dalej. No całkiem dobra baza rekrutacyjna do dalszego szkolenia, jakby jeszcze ktoś ich szkolił z bronią albo walce bezpośredniej to by było naprawdę dobrze. No ale tutaj na broń są duże restrykcje więc no z tym to raczej kiepsko. To już właśnie od tego by trzeba zacząć. Zdobyć większą ilość broni palnej do szkolenia. Może być w kalibrze .22 LR, cicha, lekka, tania, do szkolenia w sam raz. Albo coś podobnego, mogą być nawet starocie z wojny ojczyźnianej, ot aby ich nauczyć którym końcem się strzela, jak się rozkłada, czyści i tak dalej bo większość z tych młodych nie miała prawdziwego karabinu broni w rękach. - dodał co mu się rzuciło w oczy u sporej części tych rekrutów. Na tyle aby dało się to jakoś generalizować.

- Było też dwóch czy trzech klubowych ochroniarzy. Ci zwykle kondycyjnie są całkiem sprawni. W bitce umieją coś więcej niż prosty strzał na ryj. Jeden ćwiczy kickboxing to naprawdę dobrze wymiata. Maestro go wołają. Ale bardziej wpada tu w oko Selena. Jest instruktorką samoobrony, szkoli głównie kobiety i ma już całkiem przyzwoity poziom, nawet na nasze standardy. No i jest policjantką. Jedna z niewielu co na tym obozie miała jakieś doświadczenie z bronią palną chociaż głównie pistoletami. - pokazał palcem na notatki zapisane na którejś z kartek aby wskazać komuś kto by potrzebował zobaczyć wyniki opisane w tabelkach i literkach na papierze.

- Co do struktur dowodzenia to właściwie ich nie było. To zbieranina jaką w pośpiechu zmobilizowano z różnych komórek na ten obóz. Zwykle mają swojego lidera a ten jak dostał wezwanie o tej imprezie miał wyselekcjonować kogoś kto by się mieścił w podanych kryteriach. Za bardzo nie byli rozmowni na ten temat. Nikt mi nie podał swojego nazwiska. Posługują się imionami albo ksywami. Im to wystarcza jak między sobą zwykle znają się jeszcze sprzed konspiracji. Całkiem słusznie zresztą. Mnie to do ganiania ich po polu i tak właściwie nie jest potrzebne. Ale świadczy, że otrzymali jakieś BHP o tej konspiracji. Albo nieufność do obcych mają we krwi. - Arab swoim nieco kanciastym angielskim raportował dalszą część tego podsumowania.

- W oczy rzuca się też Sirio. To nauczyciel historii, patriota i działacz skautowski i organizator ich obozów. Z tego powodu większość z obozowiczów zna się z nim, była na jego obozach i traktuje jak lidera. To właśnie on był jednym z tych dwóch co zastaliśmy ich w namiocie po przyjeździe. I to jemu zatarliśmy tą osobówkę. Nie ucieszył się. Pierwsze wrażenie też nie zrobiliśmy na nim pozytywnego. A jestem pewien, że przekaże to Miguelowi albo Carlosowi, nie wiem do kogo z nich ma dostęp. Niemniej to dobry organizator i kondycyjnie jak na swój wiek to też jest w dobrej formie. No i sporo pomógł dając przykład i zagrzewając innych do wysiłku. Myślę, że jako szkoleniowiec i pośrednik bardzo mógłby nam się przydać. Tylko taka sprawa, że może być naszym wielkim sprzymierzeńcem jak go przekonamy do siebie albo przeciwnikiem jak go wkurzymy. A myślę, że to dobry koń nawet jak trudno mówić o miłości od pierwszego wrażenia. Przydałoby mu się naprawić tą furę czy co na zgodę. Dać mu jakieś istotne stanowisko. Ma doświadczenie w organizowaniu obozów na wyspie i okolicy a przynajmniej początkowe szkolenie bez broni wyglądałoby podobnie. - zszedł w końcu na temat jednego uczestników obozu który w jakichś sposób się wyróżniał z grupy.

- Zaś na szkolenie ogniowe trzeba znaleźć jakieś miejsce. Albo się podszyć pod którąś z grup na jednej ze strzelnic albo znaleźć jakieś miejsce. Tam na Arenitas to albo z tego przesmyku między wyspami co zawsze cumują jakieś łodzie turystów albo z płynących łodzi ktoś to może zgłosić. Farta mieliśmy, że po tej twojej karabinowej serii w środę rano żaden radiowóz nie przyjechał. Ale następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. Tutaj tylko siły rządowe mogą legalnie mieć broń i strzelać więc wszystko co nie od nich jest z miejsca podejrzane. A często ci inni to gangi, piraci i tak dalej więc nawet przestraszony obywatel co nie jest wtajemniczony w sprawę może zadzwonić na policję. - zwrócił też uwagę na to co może być potrzebne do przyszłych szkoleń nawet jeśli na tą chwilę były one jeszcze mocno teoretyczne.

- No i bardzo dobrze wyszło im łażenie w terenie. Jak mówię, po części dlatego, że prawie wszyscy byli w wieku rekruckim i studenckim, kobiet prawie nie było, poza tą Seleną może ze trzy inne. Prawie wszyscy mają zaliczone jakieś obozy survivalowe, skautowskie, żeglarskie, takie młodzieżowe i dla amatorów ale jednak. Albo pracuje w ochronie mienia czy policji. Więc takie zwykłe chodzenie z plecakiem, bytowanie w terenie, orientacja terenowa jest u nich bardzo dobra. Po prostu są stąd i znają wyspę. Nie chcą używać kompasów bo właśnie wiedzą co tu jest co. Chociaż spora część z nich umie posługiwać się mapą i odnajdywać punkty na czas wedle niej i tak dalej. Tutaj póki my nie nauczymy się wyspy tak jak oni to raczej oni będą naszymi nauczycielami i przewodnikami. - tą orientację w terenie Rosjanin uznał za najmocniejszy punkt swojej grupy studentów. Na tyle mocną, że uznał, że szkoda tracić czas na dłuższe szkolenia w tej materii chyba, że byłyby częścią zaprawy kondycyjnej czy czegoś takiego a nie celem samym w sobie. W końcu rosyjski szkoleniowiec skończył. Podrapał się po nosie zastanawiając się czy jeszcze ma coś do dodania ale raczej nie. Rzucił więc notes na stół i czekał na to co na to powie reszta.

Dziś był ostatni dzień tego obozu i był nieco krótszy niż dwa poprzednie. Najemnicy wrócili na ranczo Corralesów z przyjemnością. Pogoda nie dopisywała. Jeszcze przed świtem rozszalała się burza a o zmierzchu ulewa. W międzyczasie nawet jak wyszło z rana słońce i świeciło do południa to wiał tak silny wiatr, że nie bez trudu zamiatał nawet sporymi konarami. Nie stanowiło to większej przeszkody jak się było w suchym, ogrzanym wnętrzu gdzie drzwi i okna odcinały od tych mało przyjemnych warunków. Ale płachta namiotowa już niekoniecznie. Pogoda dała dzisiaj wycisk sama od siebie, nie tylko kursantom ale i instruktorom. Wszyscy wracali więc brudni, zmarznięci i ubłoceni. Z lubością brali prysznic i cieszyli się, że mogą coś zjeść i przebrać się w coś suchego i czystego. Po tym właśnie zaczęła się ta wczesno wieczorna narada gdzie omawiano na gorąco podsumowanie z dopiero co zakończonego obozu na półwyspie. Większość zdała się na referowanie przez rosyjskiego kolegę w arafacie skoro ten miał w tej materii największe doświadczenie.

- Właśnie dzwonił Alpen. Wypuścili go. Postara się jutro wsiąść w samolot i do nas dotrzeć. - powiedział Frog którego niedawno Carla poprosiła na chwilę więc wyszedł. Wiadomość wywołała uśmiechy u zgromadzonych bo jakby Austriakowi udało się jutro dotrzeć to już do kompletu brakowałoby im tylko Voo Doo i Schiffer.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-08-2022, 21:50   #32
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Cóż, zdaje się, że trzeba będzie dostosować plany rewolucji, do grafików urlopowych. Nie zapominając rzecz jasna o sjeście! - stwierdził kwaśno Kazinski słuchając podsumowania Rosjanina.

O ile z samego „przeglądu” ich sił był jako tako zadowolony, to z ich ilości już nie specjalnie. Wszystkie możliwe tłumaczenie tego stanu były logiczne, ale jednocześnie nie rokowały pozytywnie na przyszłość. W końcu jeśli mają z tych ludzi zrobić coś chociaż w zarysie przypominające wojsko, to muszą ich najpierw wyszkolić, potem zgrać a na końcu przeprowadzić ćwiczenia już faktycznych scenariuszy działań czy planowanych akcji. Nie da się tego zrobić w przerwie urlopowej.

Fakt, fizycznie nie było najgorzej, podobnie ze znajomości terenu, zorganizowaniem i konspiracyjnym BHP, chociaż, co do tego, wciąż miał za mało informacji. To, że lokalsi nie chcieli się najemnikom przedstawiać, czy mówić o swoich kolegach, nie oznaczało, że o nich nie wiedzieli. A jeśli wiedzieli, to wystarczyło ich tylko odpowiednio przesłuchać, aby zaczęli być bardziej rozmowni. Sama organizacja walki partyzanckiej i jej zwalczania był, aż nadto jasny, utarty i przewidywalny…

Cóż, przynajmniej niedługo będą w komplecie. Dobrze się skalda, bo roboty to tutaj nie zabraknie…

- Yuri, pójdziesz ze mną na spotkanie z Cantano. Do tego Ikebana, Storm, Frog i Mi. -
- A o czym my będziemy z nim w ogóle gadać?
- Na początek chętnie wysłucham, czego tak naprawdę się od nas oczekuje i jaką mamy swobodę w realizacji tych oczekiwań. No a potem będę miał pytania. Dużo pytań. Zabierzcie przekąski i popite. To będzie długa narada…
 
malahaj jest offline  
Stary 04-08-2022, 14:35   #33
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 15 - 1998.01.31 sb, południe

Czas: 1998.01.31 pt, południe; g 13:15
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Wschodnia; San Juan; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie



Wszyscy






https://storage1.censor.net/images/6...9f/280x376.jpg

- Nie bądź taki skwaśniały. Sam chciałeś aby działali pod presją czasu i bez przygotowania. I to 3 dni w środku tygodnia a nie w weekend albo jakieś święta. - coś w ten deseń wczoraj wieczorem skomentował Yurij kwaśne słowa Bucka. Sam wydawał się być lekko optymistyczny biorąc pod uwagę, że tubylcy mieli bardzo mało czasu na przygotowania do obozu jakiego w ogóle nie planowali wcześniej.

---


Sobotnie południe okazało się pochmurne. Ale na zewnątrz utrzymywała się na tyle umiarkowana temperatura, że większość gości i lokatorów chodziła w koszulach na długi rękaw lub lekkich bluzach. Właśnie w południe bramy rancho otworzyły się i wjechała kolumna trzech pojazdów z jakich wysiadł wódz zbrojnej rebelii na tej wyspie, jego współpracownicy i obstawa. Wszystkich ich było z tuzin osób. Jak bojownicy zastosowali jeszcze jakieś środki ostrożności to z wnętrza końskiego rancho nie dało się tego dostrzec.

- A miło mi poznać. Widzę, że nasza najemnicza rodzina rośnie nam w siłę. - Cantano zaczął od spotkania z najemnikami. Od ostatniej niedzieli gdy był tu ostatnio zrobił się cały tłumek, jakieś półtora tuzina pstrokatej zbieraniny najemników z różnych stron świata o różnorodnych specjalnościach i doświadczeniu. Bo tydzień temu to było ledwo kilka osób na krzyż. Wydawało się, że jest kontent z tego co widzi a i sam potrafił zjednywać sobie ludzi. Więc spotkanie przebiegło w całkiem przyjacielskiej atmosferze. Na koniec wódz rewolucji zapytał czy mógłby obejrzeć broń i sprzęt z jakim najemnicy przybyli wspierać boje o wolność Margarity.

---


Spotkanie tubylczych spiskowców i ich najętych sojuszników zaczęło się w jadalni domu gościnnego. Jakie ostatnio i tak z racji dużego stołu i wolnej przestrzeni i tak robiło za miejsce spotkań, narad i odpraw. Obie strony zasiadły po swojej stronie długiego stołu.

- No i mister Kasińsky. Jakie masz wnioski po tym obozie co życzyłeś sobie zorganizować? - jak już wszyscy się rozsiedli, przywitali, przedstawili to Cantano zaczął od pytania o obóz na jakim skończyło się poprzednie, niedzielne spotkanie.

A gdy przeszli do celów i zadań jakie Cantano widział dla najętych psów wojny niezbyt to się różniło od tego co było już ustalone wcześniej zanim pierwszy najemnik postawił stopę na tej wyspie albo nawet przeczytał maila o tym zadaniu na początku grudnia poprzedniego roku. Cantano zdawał sobie sprawę z braku wojskowego przeszkolenia, doświadczenia i wyposażenia większości swoich ludzi. Więc chociaż chęci i zapału im nie brakowało obecnie nie mieli co liczyć na otwartą walkę z regularnym wojskiem. Zwłaszcza jak z kontynentu rząd mógł dosłać kolejne fale żołnierzy. Więc do tej pory się za to nie zabierali. Walczyli metodami słabszej strony czyli strajkami, demonstracjami, wywieraniem presji w mediach i próbami wzbudzania sympatii wśród turystów lub krewnych w rodzimych krajach. W końcu może nie wszyscy ale spora część wyspiarzy była wyspiarzami dopiero w pierwszym czy drugim pokoleniu więc gdzieś tam w Europie nadal mieli swoich krewnych z jakimi czuli się związani. I między innymi dlatego nurt prozachodni i dążenie do takich właśnie kapitalistycznych standardów był na wyspie silniejszy niż gdziekolwiek w kontynentalnej części kraju.

- No ale jak to mawiał Voltaire, Bóg jest po stronie silniejszych batalionów. A my tych batalionów na razie w ogóle nie mamy. - pułkownik Cantano zdawał sobie sprawę, że nawet jakby wszyscy wyspiarze jak jeden mąż stanęli po stronie rebelii to jednak globalnie to nadal stanowili tylko drobny procent populacji i zasobów kontynentalnej części kraju.

Dlatego właśnie Cantano wynajął specjalistów z AIM. Głównie do tego aby zapewnić szkoleniowców, organizatorów i planistów do tego szkolenia. Aby pomogli wyszkolić kadry żołnierzy i oficerów jakie stanął do walki gdy nadejdzie godzina próby. Chcieli uniknąć sytuacji gdy żołnierzami wolności mieliby być sprzedawcy, hotelarze i kelnerki bez wojskowego przeszkolenia. Zapewne w początkowym okresie i tak fundamentem wszelkich operacji byliby przybysze spoza wyspy ale też wątpliwe aby zdołali oni działać bez tubylców czy to w roli rozpoznania czy przewodników. A i wtedy Cantano życzył sobie aby jego ludzie brali w jakimś stopniu czynny udział w takich akcjach. Przejściowo zapewne powstaną mieszane grupy zadaniowe gdzie rolą przewodnią liderów i planistów nadal by pełnili aim-owcy ale trzon oddziałów składałby się już z tubylców. Zaś ostatecznie to sami tubylcy, pod wodzą swoich wyszkolonych przez zagranicznych specjalistów oficerów powinni móc być w stanie przeprowadzić samodzielne operacje. Ale w tej chwili to była dość odległa przyszłość. Trzeba było zacząć od podstaw czyli od szkolenia rekrutów.

Wenezuelski reżim jak większość mu podobnych dyktatur wzdragał się przed oddaniem broni w ręce własnych obywateli. Więc o broń poza resortami rządowymi było trudno. To miało swoje odbicie w organizacji cantanowców gdzie tej broni było niewiele i niewielu z nich miało z nią przeszkolenie. Pierwszym krokiem aby zacząć szkolenie na żołnierzy było więc zdobycie większej ilości broni, chociaż takiej “aby była”. Na wyspie było o to trudno i Cantano nie ukrywał, że liczy tutaj na AIM. Gospodarze brali na siebie znalezienie miejsca do takich treningów strzelecki no a gościom pozostawiali zdobycie broni i amunicji do tych treningów.

Co do ilości rekrutów to Cantano zdawał się uważać, że będzie więcej chętnych niż broni i miejsc do szkolenia oraz limitami zachowania BHP konspiracji. O ile ustali się jakiś grafik tych szkoleń a nie tak z dnia na dzień jak ten obóz ostatnio. W końcu jedną grupę “studentów” potrafił zorganizować prawie z dnia na dzień, bez przygotowania i ostrzeżenia. Więc gdyby miał zawczasu wiedzę co i jak pewnie można by podnieść ten wynik. Wąskim gardłem był właśnie obecny brak broni palnej niezbędnej do treningu strzeleckiego. No a w dalszych etapach potrzebna była broń z jaką rebelianci mieliby stanąć do zbrojnej walki o swoją wolność.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-08-2022, 00:15   #34
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Obóz? Cóż, jeśli chodzi o rodzaj materiału z którym będziemy pracować, to nie jest źle. Można, przy odrobinie czasu i wysiłku, zrobić z niego wszystko to, czego potrzebujemy. Pytanie tylko, czy przy tych ilościach nam go na to starczy… -

Buck uważał się za profesjonalistę, dlatego nie pozwalał sobie na oznaki rozczarowania ilością „obozowiczów” w obecności Cantano. No, a przynajmniej się starał. Z zaciekawianiem wysłuchał też tego co pułkownik ma do powiedzenia na początek spotkania. Tutaj nie było za wielu konkretów, ale Kazański potraktował to tylko jako wstęp do rozmowy.

- Panie pułkowniku, nie będę ukrywał, że mam wile pytań i spraw do omówienia, które muszą być omówione jak najszybciej, ale jest jedna podstawowa, od której trzeba zacząć. Jak Pan sobie to wszystko wyobraża?
- Nie za bardzo rozumiem, co Pan ma na myśli, Panie Kazinski?

- Na ten moment nie Pan niczego, co choćby przypomina wojsko, ale po to wynajął Pan nas, żeby to zmienić. I my zrobimy, co do nas należy. Ja pytam czy Pan wie, co chce Pan zrobić z tymi siłami, jak już będzie Pan nimi dysponował.

- Nasz cel jest oczywisty i został Panu bardzo dobrze przekazany.

- Cel tak. Środki do tego celu – ich uzyskanie – to nasze zadanie. Ja pytam o metody. Innymi słowy czy ma Pan już jakieś plany operacyjne. Choćby w zarysie. Jak chce Pan walczyć.

- Znów mam wrażenie, że ma Pan coś konkretnego na myśli, Pani Kaziński. Proszę mówić otwarcie.

- Niech będzie. Powiem wprost, widzę tylko dwie możliwości, aby doprowadzić Pana i Pana rodaków do celu. W zależności od tego, na którą się Pan zdecyduje, nasze i Pana działania, w zasadzie już od teraz będą się różnić.

- Słucham.

- Jedna opcja, to można powiedzieć klasyczna wojna partyzancka. Po wyszkoleniu pierwszych sił, albo nawet przed tym, przy większym udziale najemników, można zaczynać pierwsze operacje. Ataki na posterunki, składy wojskowe, patrole, co ważniejszych dowódców i dygnitarzy, służby bezpieczeństwa, nawet terroryzm, jeśli uzna Pan to za konieczne. Nie wiem, czy ma Pan z tym doświadczenia, ale widziałem to już wiele razy. Z obydwu stron. W odpowiedzi na takie akcje, rząd sprawdzi więcej żołnierzy, z czasem zaangażuje lotnictwo, artylerie, sprowadzi marynarkę, która przy niewielkiej wielości wyspy z powodzeniem może ostrzeliwać ją z lądu. Do tego dojadą represje, z czasem i kolejnymi trupami, coraz większe. Nie da się prowadzić partyzantki bez wsparcie lokalnej ludności. Jeśli ludność nie poprze tej walki, jest po wszystkim a jeśli poprze, rząd odpowie większymi represjami, to sprawi co prawda, że ludność będzie jeszcze bardziej wspierać partyzantkę, ale też sprawi, że rząd będzie coraz bardziej bezwzględny. Dzisiaj być może niektórym ciężko byłoby sobie wyobrazić niektóre rzeczy, ale owej ludności nie ma na wyspie na tyle, aby nie dało się jej pozbyć lub spacyfikować. Jest na to wiele sprawdzonych sposobów a władze centralne bez trudy znajdą na rynku specjalistów mających wiedze, umiejętności i napędzane zielonymi chęci przeprowadzenia takich operacji. W końcu jak Pana stać na najemników, to ich też. A nie wszyscy są tak uroczy jak my…

- Nie ma wojny bez ryzyka czy wolności bez ofiar. Jestem gotowy…

- Przegracie. Jeśli walki staną się poważniejsze, turyści uciekną, bez nich uwaga tak zwanego cywilizowanego świata też się odwróci a to rozwiąże ręce rządowym. Wyspa jest zwyczajnie za mała, nie ma na niej aż tak wielu miejsc, gdzie można się ukryć, na dobra sprawę tylko jedno duże miasto, do lądu kontrolowanego przez rząd jest znacznie bliżej niż do najbliższej neutralnej wyspy a na kontynentalnej Wenezueli nikt tej walki nie poprze, co praktycznie uniemożliwi prowadzenie tam czegoś więcej, niż pojedynczych, ograniczonych czasowo i miejscowo operacji. Jakikolwiek zaopatrzenie będzie można sprowadzić tylko morzem a to rząd będzie wstanie zablokować, zwłaszcza jak nie będzie to już turystyczny raj i „rejon operacji antyterrorystycznej”.

- Partyzantka, to zawsze jest walka z silniejszym przeciwnikiem.

- Tak, to prawda. Tylko partyzanci mogą działać tak długo, jak ich wróg nie wie gdzie są a w tej materii jest Pan dość ograniczony.

- Wiem jakie jest położenie mojego kraju Panie Kazinski. Wiem też, że nie przebył Pan całej tej długiej drogi wraz ze swoimi towarzyszami, żeby mi powiedzieć, że to wszystko nie ma sensu.

- Fakt. Jest jeszcze opcja druga. Zamiast partyzancki zróbcie rewolucje. Błyskawiczną rewolucje, najlepiej.

- Słucham?

- Zamach stanu, jeśli to brzmi dla Pana lepiej. Jedna, duża, skoordynowana operacja przejęcia całkowitej władzy na wyspie. W jeden dzień. Bez żadnego uprzedzenia, bez niepotrzebne eskalowania, bez niczego co wybudziło by wojskowych i władze z samozadowolenia. Ba, nawet z kilka sygnałami, ze plany są zupełnie przeciwne. Tylko po to, żeby Postawić druga stronę przed faktem dokonamy a jednocześnie zrzucić na nią cała odpowiedzialność za ewentualną pełnoskalową wojnę. Ile jest miejsc na wyspach, które trzeba tak naprawdę kontrolować, żeby powiedzieć, że się tu rządzi? Kluczowe budynki administracji, centrala służb bezpieczeństwa, lotnisko, port, telewizja, radio. Może jakieś centrale waszych przeciwników politycznych, tak na wszelki wypadek.

- Wzięte z zaskoczenia wojsko będzie potrzebowało czasu na reakcje, zwłaszcza jak okaże się, że ktoś do nich faktycznie strzela, mimo, że nigdy tego tak naprawdę na poważnie nie robił. Wcale nie trzeba go niszczyć czy nawet pokonywać. Wystarczy, że będzie bierne, niezdolne do działania w kluczowym czasie. Ze swojego nowego Pałacu Prezydenckiego ogłosi Pan się Prezydentem nowego wolnego kraju, jednoczenie oznajmiając, że lud Margarity kontroluje wyspę - porty, lotnisko, radio, telewizje, administracje, wszystko. Lud nowo narodzonego Państwa wyjdzie na ulicę, żeby to potwierdzić. Pan wezwie żołnierzy armii rządowej do złożenia broni, jednoczeni gwarantując im, że są przecież „naszymi braćmi” a zatem będą dobrze traktowani i będą mogli natychmiast wrócić do swoich rodzin na stały ląd. Kto wie, może znajdzie się jeden czy dwóch „rozsądnych” oficerów, którzy dadzą dobry przykład, za którym będą mogli pójść inni. To da się zorganizować.

- Policjantów, urzędników i całą resztę koniecznych do funkcjonowania wyspy ludzi poprosi Pan o kontynuowanie pracy. Jednocześnie zwróci się o ochronę do społeczności międzynawowej, zwłaszcza tej, która mu tu swoich turystów a także zadeklaruje, że kocha wolność, równość i demokracje, że wolne, demokratyczne wybory odbędą się już za raz, prawie, że od razu, no i że ma Pan ropę, którą chętnie się podzieli. To ostatnie już małym druczkiem, między wierszami. Nic tak nie wzbudza chęci niesienia wolności i demokracji w wolnym świecie, jak zapach ropy naftowej.

- Oczywiście to wszystko - na razie - dość ogólna wizja. Bardzo optymistyczna, trudna do wykonania, zakładająca, że faktycznie dysponuje Pan konkretną liczą, chętnych do tego ludzi, ale nie niemożliwa. Ryzykowna, niebezpieczna, skomplikowana, zapewne mocno arogancka w samym swym założeniu, biorąc po uwagę, że na dziś nie ma nawet jednego wyszkolonego poddziału, ale możliwa do wykonania. To co wcześniej było wadą – niewielki rozmiar i odizolowanie Margairy – stanie się atutem. Dysproporcja sił nadal pozostanie, ale podtrzymanie swojej władzy na wyspie a zdobycie jej od zera, to dwie rożne sprawy. Wystarczy jeden amerykański niszczyciel, który zupełnie przypadkowo był w okolicy i musi teraz zadbać o bezpieczeństwo amerykańskich obywateli spędzających urlop w urokliwym i pięknym, choć dopiero co powstałym kraju a wszelki operacje lotniczo-morskie w okolicy staną się co nie bądź ryzykowne. Zwłaszcza, że one dziwny trafem rzadko pływają samotnie… Z drugiej strony zapewnienie czystego nieba czy morza dla US Navy to stosunkowe łatwe, przyjemne, nie pochłaniające dużych zasobów i nie powodując ryzyka dla amerykańskich boys zajęcie. No i jasno pokazuje, że są potrzebni i że to oni powinny dostać największą cześć budżetu na swoje zabawki. Dla tego typu wizji na pewno znajdzie się kilka par uszu, które co najmniej zechcą jej wysłuchać.

- Co innego babranie się w jakieś wojnie domowej. To zadanie co najwyżej dla szczurów z CIA, które stwierdzi, że chętnie by pomogło, ale nie za wiele może, bo sumie to najbardziej im odpowiada, aby ta wojenka trwał jak najdłużej, bo to będzie osłabić nie koniecznie przychylny im rząd w Caracas.

- To, o czy mówię jest możliwe do wykonania, ale przygotowania trzeba zacząć już teraz, już na etapie szkolenia, tworzenia struktur, dobieranie ludzi, zdobywania kontaktów, już z myślą o konkretnych zadaniach. Jest mnóstwo do zrobienie i to nie tyko na samej wyspie.

- Oczywiście jak tu jestem tylko pracownikiem najemnym, który będzie się starał zrealizować Pana wizje i odczekania. Chcę je mieć tylko sprecyzowane od samego początku. Ułatwi to życie nam wszystkim.
 
malahaj jest offline  
Stary 14-08-2022, 16:51   #35
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 16 - 1998.01.31 sb, popołudnie

Czas: 1998.01.31 pt, popołudnie; g 16:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Wschodnia; San Juan; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, pogodnie, powiew, gorąco



Wszyscy



- No ciekawe rzeczy opowiadasz Buck… - pułkownik dowodzący ruchem rewolucjonistów miał niezły orzech do zgryzienia. Długo nad tym dyskutowali, najemnicy AIM z jednej strony i lokalni rebelianci co chcieli oderwać swoją wyspę od reżimu jaki panował w kontynentalnej części kraju. Na tyle głów, pomysłów, detali, sprzeczności, punktów widzenia było o czym dyskutować. Na zewnątrz słoneczny blask zalał okolicę przeganiając pochmurne południe i gorąco rozgrzewało beton, asfalt i szyby. Jednak nie sięgało wygodnego, klimatyzowanego wnętrza jadalni i reszty domu dla gości w jakim odbywało się to tajne spotkanie spiskowców.

- Na pewno wolałbym uniknąć ofiar i krwawej wojny domowej. A tego niestety się mocno obawiałem już wcześniej. Co by nie mówić to na kontynencie jest jakieś 30 milionów ludzi. A u nas jakby stosować wesołą księgowość to pół miliona. - pułkownik boleśnie zdawał sobie sprawę z rażącej dysproporcji między zasobami swojej rodowitej wyspy a resztą kraju od jakiego chcieli się oderwać. Dlatego właśnie szukał sposobu jak tu coś ugrać i do tej pory unikał otwartej konfrotnacji z siłami rządowymi. Nawet jeśli wewnątrz ruchu separatystów klimat był rewolucyjny i niezgoda na reżim z Caracas była powszechna. Ale byli za słabi aby stanąć do otwartej walki. W końcu nie chodziło nawet o ten batalion zmechu i różne paramilitatne i partyjne organizacje. Ale o te kontyngenty jakie Wenezuela mogła wysłać z kontynentu. No chyba, że stałoby się “coś” co by sprawiło, że by cię w Caracas wahali przed takim krokiem. W końcu w takich surowych statystykach to taki Wietnam też nie miał startu do USA. A trudno było mówić aby globalne mocarstwo wygrało tamtą wojnę. Podobnie jak sowieci w Afganistanie. To dodawało otuchy Cantano i jego ludziom, że jest szansa na pokonanie o wiele silniejszego przeciwnika który by miał o wiele więcej batalionów.

- Zamach stanu mówisz… - Cantano złożył dłonie na karku, oparł się o krzesło i jak trawił swoje myśli to machinalnie wodził wzrokiem po suficie.

- Gdyby zrobić wolne wybory na naszej wyspie, naprawdę wolne wybory, to jestem pewien, że byśmy wygrali. Zwłaszcza w sprawie oderwania się od Wenezueli. Myślę, że z 50% poparcie to dolny próg. Górny to kto wie? Może nawet 70-80%? To oczywiście moje szacunki bo przecież nie możemy wyjść na ulicę z takimi ankietami. - powiedział jakby zaczął od końca omawiać drugi z pomysłów łysego Amerykanina. Spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko. No tak, zasady konspiracji mocno utrudniały takie różne oficjalne środki badań, szacunków, komunikacji jakie miały legalne organizacje czy po prostu przedstawiciele rządu.

- Ale to by trzeba robić takie głosowanie wyłącznie na naszych wyspach. Na to Caracas nigdy się nie zgodzi bo zdaje sobie sprawę jakie by były wyniki. Nie utrzymałby nas przy sobie gdyby pozwolił nam na wolne wybory. Dlatego ich nie przeprowadzi. I dlatego przysyła tu coraz więcej swoich żołnierzy, policjantów, partyjniaków i innych takich. Co więcej nasza secesja, zwłaszcza udana, mogłaby wywołać niepokoje i niewygodne pytania na kontynencie. Wszyscy wiedzą, że u nas w porównaniu do jakichś wioch w interiorze dżungli to jest dobrobyt a nawet luksus. To by mogło wywołać rewolucję nawet na kontynencie. I rząd to wie dlatego zrobi co się da aby nas spacyfikować w zarodku i nie dopuścić do takiej sytuacji. Dopiero jakbyśmy mieli wyspę dla siebie można by zorganizować takie referendum. - Cantano wyjaśnił jak to wygląda w świetle całego kraju i zapewne z perspektywy rządu. Jaki by on nie był. Bo ten populista Chavez zdobywał sobie coraz większe poparcie w ostatnich tygodniach a wyraźnie sympatyzował z lewicą i obiecywał różne nacjonalizacje, zabieranie majtków bogatym i w Rosji upatrywał najważniejszego partnera strategicznego Wenezueli zamiast jak dotychczas trzymać się Stanów. Na wyspie zaś spora część mieszkańców pochodziła z Europy zachodniej i tam kierowała swoje sympatie. A ogólnie ku szeroko pojętemu Zachodowi. Niestety to znów wskazywało, że rząd Wenezueli, będzie dążył do spacyfikowania secesjonistycznych tendencji wyspiarzy. W końcu dla Wenezueli to byłby taki Berlin Zachodni, jak drzazga w boku i jawne zaproszenie do ucieczki z kraju "dobrobytu" firmowanego przez reżim w Caracas do tej oazy zachodniego stylu życia, dobrobytu i swobody.

- Strategicznie nawet jakby taki przewrót poszedł całkowicie po naszej myśli. To nadal Caracas w ciągu paru dni, powiedzmy tygodnia, może tu przysłać kolejne bataliony. A my nie będziemy temu mogli przeciwdziałać póki nie wylądują na naszej wyspie. A z Caracas jest tu bliżej niż z USA czy ONZ. Zanim Jankesi czy Bruksela coś postanowią, nawet jakby postanowili znowy całkowicie nas poprzeć to tu już będziemy mieli czołgi na ulicach. No ale i tak taki pałacowy zamach pozwoliłby nam ogłosić się legalnymi przedstawicielami naszych wysp. I dałby nam spore pole manewru, pozwoliłby działać otwarcie. Można by ogłosić mobilizację ochotników czy co a nie tak pokątnie jak teraz. To jeszcze nie byłby koniec ale pozwoliłoby na mocne otwarcie tych dyskusji z Caracas i resztą świata. - szef rewolucjonistów główkował nad sprawą tego przewrotu. Na razie bez zbędnych detali, tak strategicznie jakie by to niosło możliwości. I oczywiście zakładając, że by się udał bo inaczej mieliby sytuację z nieudanym puczem i kto wie? Może stanem wojennym czy operacją antyterrorystyczną jaką by ogłosiła strona rządowa. O ile uważał, że są przesłanki jakie by świadczyły o tym, że taki przewrót jest do zrobienia. To już mniej klarowne dla niego było postawa państw zachodnich. Bo bez takiego poparcia międzynarodowego nawet w razie powodzenia trudno było aby mała wyspa toczyła zwycięskie boje z krajem i średniej populacji i ogromnym terytorium.

- Samo przeprowadzenie zamachu powinno się udać. Mamy wielu popleczników w różnych organizacjach i punktach miasta. Dlatego trudno ukryć rządowym jak szykują nam coś większego. Wyjątek to koszary. Tam prawie wszyscy są z kontynentu i tutaj czują się obco i na gościnnych występach. To utrudnia infiltracje. No i ten pluton antyterrorystyczny na lotnisku. Samo lotnisko to też główna arteria dla turystów z zachodu. Źle by to wyglądało jakby kręcili się tam ludzie z bronią i odstawiali jakieś strzelaniny. Najlepiej jakby przejąć to lotnisko bez wystrzału, tak aby turyści nic o tym nie wiedzieli. Aby ich nie spłoszyć. No ale tam właśnie są ci antyterroryści. Oni są z kontynentu. Mimo wszystko jakby dobrze wyselekcjonować cele i sprawnie przeprowadzić akcję myślę, że to byłoby do zrobienia. - co do szans samego przeprowadzenia zamachu wódz rewolucjonistów wydawał się być umiarkowanie optymistyczny. Brzmiało jakby miał już teren rozpoznany pod tym wględem. A do samej infiltracji jego organizacja nadawała się wyśmienicie i miała w tym wprawę. Byli miejscowi co mieszkali i pracowali w różnych miejscach wysp co razem tworzyło sieć jaka przenikała przez tkankę społeczną tego miasta. W wielu hotelach, urzędach, posterunkach policji, szkołach, restauracjach byli jacyś sympatycy secesji lub wręcz należeli do organizacji cantanowców. Może nie mieli broni, nowoczesnej łączności, wojskowego przeszkolenia. Ale w tych konspiracyjnych rozgrywkach działali całkiem prężnie.

No ale mocno niepewne było co będzie dalej nawet jakby taki przewrót pałacowy się udał. W razie tak silnej akcji trzeba było się liczyć z równie silną reakcją z Caracas. Zwłaszcza jakby np. nie wszystko poszło zgodnie z planem i jakieś walki np. z żołnierzami w koszarach, się przeciągały. Jako monolit to w tej chwili ten batalion zmechu to był joker jaki w otwartej walce rozbiłby każdą blotkę partyzantów nawet wspartych najemnikami. Nawet gdyby udało się wcześniej zdobyć broń i wyszkolić jakieś pododdziały partyzantów to nadal otwarta walka z regularnym wojskiem zapowiadała się kiepsko. Dlatego Cantano wolał aby jakoś nakłonić tych wojaków z kontynentu aby nie walczyli. Tylko jeszcze nie był pewny jak to osiągnąć. Na pewno gdyby żołnierze nie stawili czynnego oporu to by wszystko bardzo uprościło. A gdyby zaczęli pacyfikować rebelię no to zrobiłoby się grubo a i działałoby na korzyć Caracas i sił jakie mieliby tu przysłać. No i dlatego zapewnienie sobie poparcia Zachodu, chociaż jednej stolicy, najlepiej Waszyngtonu, Londynu, Paryża czy Brukseli czyli tych państw lub ONZ co miały środki aby fizycznie zadziałać w tym rejonie świata. Tylko musiałyby zechcieć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-08-2022, 21:55   #36
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Dobrze. Teraz wiemy na czym stoimy. - skwitował krótko Buck - niektórym gdy mówią o wojnie partyzanckiej, kojarzy się to z Afganistanem i Wietnamem, ale proszę mi wierzyć pułkowniku nie chciałby Pan żeby tak skończył pana kraj. A oni przecież „wygrali”.

- Dobrze, w takim razie czas przejść do szczegółów. Na początek wywiad i kontrwywiad. Co oczywiste będziemy potrzebowali sprawnie działających ludzi na terenie wyspy. Cieszę się, że udało wam się zinfiltrować większość struktur, chętnie poznam szczegóły. Żeby z powodzeniem przeprowadzić naszą operację, będziemy potrzebowali ludzi wszędzie. W każdej rządowej instytucji, w mediach - słyszałem, że jest tu lokalne radio i telewizja. Ich nadajniki można tez wykorzystać w innych celach. - ale również u swoich przeciwników politycznych, na lotnisku i w porcie, w pobliżu jednostek wojskowych. Wszędzie. Ci ludzie nie muszą nosić broni ani nawet umieć się z nią posługiwać, ale będą konieczni do tego, żeby prowadzić obserwację i przekazywać informacje o ruchach przeciwnika. Będą też potrzebni klasyczni wywiadowcy, sabotażyści, jak również osoby, które zdobędą zaufanie odpowiednich ludzi i wykorzystają jej we właściwym momencie. Jeśli mamy jakieś braki w tym zakresie w Pana organizacji, to również należy zacząć szkolenie odpowiednio wcześniej wybranych osób.

- Nie chodzi tylko o infiltrację (choć co oczywiste, że też jest kluczowa), ale o rozpoznanie i wyselekcjonowanie najważniejszych osób, jak również umieszczenie w ich bezpośrednim otoczeniu agentów. Kochanki, kochanków - jeśli ich mają. Jeśli nie, tym lepiej możemy im ich zapewnić. Współpracownicy, podwładni, znajomi, przyjaciele, spowiednicy, nawet członkowie ich własnych rodzin. Każdego z tych ludzi można zrekrutować, każdy z nich może wiedzieć coś, co stanowi wstydliwy sekret lub inną podstawę szantażu, której w odpowiednim momencie trzeba użyć. Jeżeli nie uda się czegoś takiego znaleźć, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby to stworzyć.

- Co więcej, wszystko, to musi być przygotowane odpowiednio wcześniej. Im mniej improwizacji, tym lepiej. A nawet jeżeli takich osób nie da się zrekrutować lub dostarczyć w otocznie wybranych ludzi, to może się okazać, że są oni na tyle ważni, że będzie można tego użyć przeciwko naszym celom. Tak, wiem, że to niekoniecznie jest moralne, ale wojen nie wygrywa się moralnością. Jeżeli taki dowódca będzie miał wybór między natychmiastowym wykonaniem rozkazu a ewentualnym zameldowaniem o błędach z łącznością, wykonaniem go w opieszały i twórczy sposób, za to gwarantujący bezpieczeństwo tym, na którym mu zależy, to jest szansa, że bardziej zależy mu na nich, niż na swoich przełożonych. Widziałem już sytuację, w której ktoś nie wydał rozkazu otwarcia ognia bo po przeciwnej stronie stała jego kochanka.

- Do grona celów, należy też zaliczyć osoby, które nie są naszymi przeciwnikami, ale będziemy ich potrzebowali. Na przykład są to zachodni dziennikarze, którzy przebywają na wyspie. Trzeba sprawdzić jakie są ich powiązania rodzinne i towarzyskie, jaki jest ich nastrój i nastawienie do naszej sprawy a jeżeli się okaże, że nie jest odpowiednie lub, że nie są odpowiednio zmotywowani, to należy im tej motywacji dostarczać. W mniej lub bardziej bezpośredni czy zawoalowany sposób. Sytuacja może być też odwrotna, chociaż, to może być trudne do ustalenia, ale być może jest tak, że na wyspie przebywa lub będzie przebywał ktoś, kto jest osobą bliską i która ma wpływ na dziennikarzy, którzy zostali w kraju.

- Drugim tego rodzaju celem mogą być przedstawiciele zagranicznych firm, które mają znaczące inwestycje na wyspie. Tak, mam tu na myśli między innymi ową platformę wiertniczą, o której słychać tylko plotki, ale również inne firmy o ile mają, tutaj znaczące inwestycje mogą nie być zainteresowane tym, żeby w trakcie działań wojennych je stracić a to może je skłonić do wywarcia pewnych nacisków tu i tam. To może być daleki strzał, ale nigdy nic nie wiadomo. Jeżeli takie firmy istnieją, trzeba stworzyć ich listę a następnie listę ludzi do których trzeba dotrzeć, żeby przekonać ich do podjęcia działań.

- Tak na marginesie, co się zaś tyczy samej obsługującej obecnie platformę wiertniczą firmy, też należy poświęcić jej większą uwagę. Pytanie, czy w razie konfliktu poprze nas, czy stronę rządową. Zawsze można złożyć im dużo korzystniejsza ofertę niż rząd centralny. Z drugiej strony, jeżeliby się okazało, że ma nie odpowiednie poglądy, należy nawiązać kontakt z konkurencją, która w razie zmiany władzy, może dostać pewnego rodzaju gwarancję tego, że zawarte wcześniej umowy mogą się zmienić z racji tego, że właściciel złóż jest już inny film. Jeśli jest to możliwe należałoby sprawdzić w jaki sposób właśnie ta firma stała się eksploratorem tego złoża i czy w trakcie tego procesu nie miała jakiejś znaczącej konkurencji. Jak już wspomniałem, nic tak bardzo jak zapach ropy naftowej nie motywuje Zachodu do obrony demokracji.

- Wszystkie te rzeczy, o których do tej pory wspomniałem obejmują działania na terenie wyspy lub w jej bezpośrednim pobliżu, ale to nie jest wszystko czym należy się zająć. Należy również postarać się zbudować jakąś siatkę agentów na kontynencie. Do różnych celów. Na podstawie struktury armii Wenezueli prawdopodobnie będzie możliwe wyselekcjonowanie tych jednostek, które w pierwszej kolejności mogą zostać użyte przeciwko nam. Wtedy dobrze było mieć człowieka w pobliżu ich miejsca stacjonowania, który zamelduje, że coś się u nich dzieje. Ot na przykład pakują się na ciężarówki lub szykują do desantu. Większy ruch przy bazach lotniczych, również bazach morskich też będzie dla nas cenną wskazówką. Tacy ludzie nie muszą być jakimiś wielkimi szpiegami. Mogą tam po prostu żyć i pracować, ale mając na uwadze swoje zadanie. Wystarczy, że ułatwimy im nieco - o ile mamy takie możliwości - na przykład znalezienie odpowiedniego mieszkania czy miejsca pracy, które nie będzie kolidowało lub wręcz ułatwiało im to zadanie.

- Jeżeli udałoby nam się opanować wyspę, jak również zneutralizować (w dowolny sposób) jednostki rządowe, to jedyną możliwością przerzucenie tutaj nowych sił jest desant lotniczy lub morski. To są skomplikowane, trudne i nie możliwe do sprawnego przeprowadzenia z dnia na dzień operacje. Armia wenezuelska pod względem liczebności, jak również wyposażenia, ma nad nami ogromną przewagę, ale jeżeli okaże się, że może użyć jedynie tych jednostek, które zdolne są do przeprowadzania takiego desantu, to ta przewaga liczebna może nie okazać się już tak duża. Jak również samo dostarczenie na wyspę ciężkiego sprzętu wcale nie będzie takie łatwe. Należy sprawdzić, kiedy ostatni raz armia rządowa ćwiczyła tego typu operacje i jakie jednostki brały w tych ćwiczeniach udział, na jaką skalę, w idealnych okolicznościach również to jak te ćwiczenia wypadły i w których dziedzinach wyszły słabe strony uczestniczących jednostek. To może nam powiedzieć bardzo dużo względem tego z czym będziemy musieli się mierzyć. Oczywiście o ile władze centralne, zdecydują się na interwencję.

- Kolejnym etapem działań zagranicznych, jest zdobycie kontaktów w odpowiednich instytucjach, szczególnie w USA. Mówię tutaj zarówno o instytucjach międzynarodowych, administracji państwowej, szczególnie wojskowej, ale również w mediach. Czasami jeden dobry artykułu lub program znaczy więcej niż wygrana bitwa. Pozyskanie tam kogoś, kto zostanie naszym przedstawicielem, „ambasadorem” naszej sprawy i będzie mówił w naszym imieniu. Nie wiem czy dysponuje Pan takimi możliwościami pułkowniku, ale jeżeli nie być może powinien się Pan skontaktować z moim szefem. Być może on będzie w stanie coś w tym pomóc.

- Ostatnia sprawa to sama Wenezuela. Bez względu na to, jak to się potoczy a szczególnie jeśli potoczy się zgodnie z naszymi oczekiwaniami, będziemy musieli porozumieć się z rządem. Musi tam znaleźć się ktoś, kto będzie chciał z nami rozmawiać w kluczowym momencie. Z oczywistych przyczyn, to nie musi być ktoś, kto będzie nam w jakikolwiek sposób przychylny. Wystarczy, że będzie rozsądny i że podejmie dialog. Sam fakt prowadzenia rozmów, stanowi już pewnego rodzaju legitymizację dla drugiej strony. Zwłaszcza w naszym przypadku. To my w oczach międzynarodowej powinniśmy być stroną, która dąży do pokoju a jedyną drogą do pokoju są rozmowy. Tutaj sam identyfikacja osoby, do której trzeba skierować pierwszy kontakt, jest już istotna.

- Proszę mnie, źle nie zrozumieć pułkowniku, wszystkie te sprawy o których mówiłem w dużej części zahaczają o politykę a to nie stanowi elementu naszej misji, jak również Ja sam nie chciałbym się do tego mieszać. Zapewne wielu z tych spraw jest Pan świadomy i być może podjął Pan już jakieś działania. Ja ze swojej strony chciałem tylko nakreślić jak to wszystko może wpłynąć na same działania militarne. Ja i reszta zespołu nie jesteśmy tu w stanie wiele pomóc. Możemy wyszkolić w zakresie pewnych umiejętności przyszłych agentów, zwiadowców, sabotażystów i tym podobnych, jednak przy polityce na dużą skalę, musi Pan poradzić sobie sam. Lub z pomocą kogoś, kogo można wynająć do takiego zadania

- Wracając jednak do sprawy bardziej przyziemnych. Będę potrzebował dużo większego udziału Pana ludzi w moich następnych zadaniach. Potrzebuje ludzi, którzy zorganizują miejsca treningowe ale również innych, którzy umożliwią nam rozpoznanie kluczowych obszarów wyspy. Potrzebuje poznać strukturę pana organizacji i wyselekcjonować tych, których należy wyszkolić w pierwszej kolejności i w czym, bo nie wszystkich będziemy szkolić w ten sam sposób. Na ten moment szczególnie ważny dla mnie są osoby, które w ten lub inny sposób zinfiltrowały porty, jak również lotnisko. Sam przerzut potrzebnej nam broni zorganizujemy drogą morską. Z jednej strony mamy jednostkę, którą to przybyliśmy ale z drugiej można też zaangażować do tego inne, podobne. Będą do tego jednak potrzebne załogi. Samo przebywanie nietutejszych na tego typu kutrach, już wzbudza podejrzenia a każde ryzyko należy ograniczyć do minimum. Na samym kontynencie też powinien Pan mieć swoich ludzi, którzy będą w bezpośrednim kontakcie z dostawcami. Poczyniliśmy już pewne kroki w celu pozyskania tych dostawców, jeszcze przed przerzutem na wyspę, jednak nie chciałbym oddelegować jakieś części mojego zespołu do nadzorowania operacji poza Margarią na stałe, gdyż tutaj mogą być dużo bardziej potrzebni. Rzecz jasna zorganizujemy i zaplanujemy pierwszy przerzut, jak również poczynimy uzgodnienia z naszymi dostawcami. Natomiast dalszy nadzór nad operacją powinien już być przeprowadzony przez oddelegowanych do tego i odpowiednio przeszkolonych przez nas operatorów.

- Biorąc pod uwagę, że z jednej strony w chwili obecnej przerzut uzbrojenia może napotkać na pewne trudności, ale na pewno dużo mniejsze niż po samym rozpoczęciu operacji, należy uzbroić nasze siły w broń taką samą jaką dysponują jednostki armii rządowej na terenie wyspy. W ten sposób w razie przejęcia ich uzbrojenia i amunicji, nasi ludzie będą na nim odpowiednio przeszkoleni. Same jednostki przebywające na terenie wyspy, też należy dokładniej rozpoznać. Miejsca ich stacjonowania, uzbrojenie, trasy zaopatrzenia, patroli, to jakim dysponują sprzętem, kto dowodzi, jakie są ich środki łączności wszystko, kto dostarcza im jedzenie i wodę, gdzie wolny czas spędzają żołnierze a gdzie oficerowie. Gdzie znajdują się składy amunicji, paliwa i zapatrzenia, obrona przeciwlotnicza – musimy ją przejąć, bo nie widzę szans na szybkie dostawy tego typu sprzętu.
 
malahaj jest offline  
Stary 20-08-2022, 15:29   #37
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 17 - 1998.01.31 sb, zmierzch

Czas: 1998.01.31 pt, popołudnie; g 20:30
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Wschodnia; San Juan; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: ciemno, zachmurzenie, łag.wiatr, ciepło



Wszyscy



Na zewnątrz druga połowa dnia przeszła w styczniowy zmierzch a ten w nocne ciemności. Rozświetlone jednak lampami przy drodze i murze okalającym ranczo. A budynkach paliły się ciepłe prostokąty świateł. Niebo spochmurniało ale wewnątrz jadalni w jakiej od paru godzin toczyły się rozmowy pomiędzy przedstawicielami obu spiskowych stron nie miało to większego znaczenia.

- No widzę, że masz szeroki zakres zainteresowań Buck. - dowódca rebeliantów pokiwał w pewnym momencie głową gdy usłyszał co lider przysłanych AIM ma do powiedzenia. Zakres propozycji był szeroki i głęboki więc nie dało się tego streścić, omówić czy zaplanować w paru słowach. Trzeba to było rozbić na mniejsze elementy aby dało się nad tym zapanować i się nie pogubić w gąszczu danych, miejsc, dat, nazwisk i opcji.

- Tak, myślę, że taką listę najważniejszych osób lub najbardziej wpływowych powinno dać się przygotować. Postaramy się ją dostarczyć jak najszybciej. - Miguel krótko podsumował chwilę rozmowy z Carlosem i innymi doradcami o tych osobach. Ale widać było, że to tylko czubek góry lodowej i muszą to omówić na spokojnie. W sprawie infiltracji też był raczej dobrej myśli. Może nie miał swoich ludzi wszędzie. Ale w wielu miejscach. Sympatyków, informatorów a czasem członków organizacji. Gdyby trzeba było zinfiltrować jakiś konkretny adres możliwe, że już tam kogoś mają a jak nie to w ciągu paru tygodni powinno dać się kogoś umieścić. Zwykle jako personel pomocniczy. W końcu każdy hotel, restauracja, policja, lotnisko czy koszary potrzebowały wywozić śmieci, kogoś do sprzątania, recepcji i tak dalej a ci zwykle rekrutowali się z miejscowej społeczności w jakiej cantanowcy mieli spore wpływy.

- Jednak w sprawie platformy wiertniczej czy zagranicznych firm bym był ostrożny. Nie chciałbym uchodzić za mafioza. A sam chyba wiesz jaki jest odbiór gdy smutni panowie, jeszcze z bronią, przychodzą i mówią, że chcą jakiś charytatywny datek czy inny podatek w zamian za ochronę czy możliwość działania w spokoju. - akurat co do propozycji w sprawie zagranicznych firm jakie działały na wyspie pułkownik odniósł się z dużą rezerwą. Przyznał, że zagranicznych firm jest na wyspie sporo. Głównie duże hotele, kluby i restauracje. No i ta platforma wiertnicza co ją kończą na szelfie wyspy. Prawie wszystkie miały istotny kapitał zagraniczny, należały do jakiejś sieci hoteli czy konsorcjum petrochemicznego. Przychodziły ze swoimi dolarami, funtami i euro aby inwestować tutaj na wyspie stąd między innymi było tu tak bogato w porównaniu do kontynentalnej Wenezueli. Rajska i wolnocłowa wyspa była wdzięcznym obiektem i dla zagranicznych inwestycji i dla zagranicznych turystów. Co się zresztą ze sobą wiązało. Miguel był niechętny aby spłoszyć jednych i drugich. Pośrednio wielu z jego ludzi i sympatyków pracowało w sektorze turystycznym. A z ich portfeli szły składki na organizacje zaś z tego budżetu płacono też na wynajęcie ekspertów z AIM. W jakimś więc stopniu było to wszystko ze sobą powiązane. Szef planowanej rewolucji nie był zbyt chętny mieć metki mafioza a swojej organizacji nie chciał utożsamiać z mafią wymuszającą haracze. A to właśnie tacy wielcy, zagraniczni gracze napędzali koniunkturę na wyspę. Lokalni to zwykle byli na niższym, średnim i małym szczeblu. Mniejsze hotele i motele, restauracje, wypożyczalnie skuterów i łodzi, gospodarstwa agroturystyczne i tak dalej. W swojej liczbie też stanowili spory procent dochodów i rozwoju ale pojedynczy sklepikarz czy właściciel klubu nie mógł się równać z wielopiętrowym, luksusowym hotelem zdolnym obsługiwać setki turystów na raz.

- Poza tym jakby się rozeszło po wyspie, że Miguel Cantano ściąga haracze to by to nawet u naszych źle wyglądało. Do tej pory bardzo starałem się uniknąć takiej metki. I bardzo przestrzegam dyscypliny w podległych oddziałach aby nie byli postrzegani jak jacyś bandyci. - dodał jeszcze na koniec tego wątku. W końcu w pewnym sensie jako organizacja nieformalna i bez odgórnego sponsora byli mocno uzależnieni od dobrowolnych datków zwykle od lokalnej społeczności. A te mocno uzależnione były od tego jak ta społeczność postrzega cantanowców. Póki byli widziany jako obrońcy, jako ci co mieli szansę przynieść wolność i niezależność wyspy, ci którzy walczyli z reżimem z Caracas było dobrze. Datki płynęły i nawet można było się pokusić o wynajęcie najemników z największej, międzynarodowej organizacji tego typu. Ale to mogło się skończyć gdyby się rozniosło, że Cantano bawi się w jakieś mafijne zagrywki albo wystraszy zagranicznych inwestorów. Owszem, przyznał, że gdyby te zagraniczne kompanie wsparły ich ruch mogłyby to być użyteczne no ale ryzyko było spore aby właśnie nie odczytali tego jako wymuszanie haraczu. Gdyby udało się uzyskać niepodległość to te hotele i platforma wiertnicza i tak by wpadły w ich ręce. Bo szelf i złoża pod nim należał do wyspy a ta gdyby się stała niezależnym państwem mogłaby renegocjować pierwotną umowę. I petrodolary mogłyby płynąć do kasy nowego rządu wyspy. O ile by już uruchomili tą platformę bo na razie to dopiero ją kończą. Ponoć w lecie mieli ją otwierać jak nie będzie jakiś przestojów. Podobnie z konsorcjami zarządzającymi dużymi hotelami. Po prostu zmieni się właściciel wyspy to podobnie będą płacić podatki dla nowego, lokalnego rządu a nie do Caracas. Więc w takim strategicznym względzie i tak by ci wielcy, zagraniczni inwestorzy zaczęli pracować dla nowego rządu. Gdyby przewrót i utrzymanie władzy się udało a sytuacja nie byłaby na tyle groźna aby wypłoszyć turystów i inwestorów. W tej chwili więc to była dość odległa i mglista perspektywa.

- A z tymi szpiegami na kontynencie tak, też coś o tym myślałem. - za to jako szef konspiratorów pomysł z rozszerzeniem siatki informatorów bardzo mu się spodobał. Za kluczowe uważał załogi promów pływających na i z wyspy. Od Caracas na zachodzie, przez Barcelonę, Cumana na południu i Carupano na wschodnim wybrzeżu kontynentu pływały bezpośrednie rejsy na wyspę. Oczywiście to były cywilne rejsy więc mogli widzieć tylko to co cywile. I może sytuację ogólną w portach w jakich mieli postoje, zwykle bowiem prom zostawał na noc w danym porcie i wypływał z powrotem następnego ranka. Większą trudność stanowiło przekazanie pilnej wiadomości bo ktoś z takiej załogi mógłby pewnie zameldować czego był świadkiem dopiero jakby wrócił na Margaritę. I o takich świadkach wydarzeń poza wyspą to i Miguel już myślał wcześniej więc tutaj Buck niejako utwierdził go w tym pomyśle. No ale trzeba było się liczyć z tym, że gdyby sytuacja na wyspie się zaogniła to rejsy i loty na wyspę zostaną wstrzymane i ta nitka informacyjna się urwie.

- A gdyby mieli wysłać do nas jakichś pacyfikatorów to prawie na pewno zacznął od marines. To elitarna formacja i szkolona do desantów z morza. Do opanowania wyspy byłaby w sam raz. Poza tym nasza wyspa jak i całe wybrzeże podpada pod resort marynarki, tak samo jak marines. A nawet jeśli wyślą jeszcze jakieś jednostki to pewnie już w drugiej fali. - w sprawie ewentualnego przeciwnika który miałby zostać wysłany do zdławienia rewolucji pułkownik wydawał się być prawie pewny kogo Caracas mogłaby wysłać. Korpus Marines. Który miał siły pełnej dywizji i wydawał się być w sam raz do desantu na zbuntowaną wyspę. Ale nawet gdyby wysłali którąś z dywizji lądowych trudno byłoby rebeliantom przeciwdziałać. Rządowi nie musieli ćwiczyć desantów. Mogli załadować wojsko nawet na te rejsowe promy i wysadzić ich w porcie na Margaricie. I cantanowcy nie mając własnej floty ani sił powietrznych niezbyt mogli temu przeciwdziałać. A jedyna artyleria na wyspie jaką można by użyć do ostrzelania jednostek pływających była w koszarach Porlamar. Tamtejszy zmech miał siłę batalionu przeliczeniowego i miał też odpowiedni komponent artylerii. Na razie jednak to było i tak poza zasięgiem partyzantów. Trudno było o obsługę tych dział nawet gdyby jakieś wpadło w ich ręce. W końcu bycie artylerzystą wymagało odpowiedniego treningu właśnie z obsługą artylerii a cantanowcy mieli jak na razie 0 tej artylerii. Pułkownik był zdania, że rząd miałby kłopot wysłać na wyspę więcej niż jedną, dużą jednostkę na raz. Siły lądowe Wenezueli składały się z ok 5-6 dywizji lub ich odpowiedników. Do tego Gwardia Narodowa w sile dywizji przeliczeniowej. Ale raz, że byli rozproszeni po całym kraju bo było to coś w stylu rządowej, lokalnej milicji jaką wystawiał każdy region. A dwa byli tak skorumpowani, że Cantano wątpił aby się nadawali do akcji ofensywnej. Chociaż oczywiście sam wolałby aby ich wysłaniu tutaj zamiast prawdziwego wojska bo raczej nie mieli opinii zbyt bitnych a może nawet dałoby się z nimi robić jakieś interesy skoro byli wręcz synonimem korupcji w tym kraju. No i był jeszcze korpus marines. Ci też byli obliczani na kolejną dywizję no ale uchodzili za jednostkę elitarną. Tak czy inaczej pocieszające było to, że rząd w Caracas nie mógł ogołocić interioru dżungli i kolumbijskiej granicy z wojska. Podobnie był tak lubiany i kochany przez własnych obywateli, że nie mógł ogołocić miast. Więc na jakąkolwiek akcję ofensywną, na przykład wysłania na wyspę raczej nie powinien wysłać więcej niż jedną wielką jednostkę na raz. Może jakieś Gwardię Narodową czy Milicję Narodową jako siły okupacyjne ale bojowo ich wartość i morale nie wydawały się zbyt wielkie. Złą stroną było to, że biorąc pod uwagę jak kiepsko stali z uzbrojeniem i wyszkoleniem cantanowcy to nawet jedna taka wielka jednostka byłaby wielkim zagrożeniem dla ich rewolucji nawet gdyby przewrót poszedł całkowicie po ich myśli.

- Najlepiej dla nas by było jakby tutejszy zmech przeszedł na naszą stronę. Wtedy byśmy mieli batalion uzbrojonego i wyszkolonego wojska po naszej stronie. Tylko, że oni są z kontynentu a nie od nas. Musieliby mieć dobry powód aby stanąć z bronią w ręku przeciwko innym wojakom z kontynentu. Albo, żeby chociaż się poddali i oddali nam sprzęt. Wtedy byśmy chociaż z uzbrojeniem dostali solidny zastrzyk. Tylko jak na razie oni są tam w koszarach a my tu na naradzie. - Cantano rozważał myśl co by było gdyby tutejszy garnizon przeszedł na stronę buntowników. Na pewno bardzo by to ich wzmocniło. Tylko kwestia lojalności. Na razie nic nie wskazywało aby chłopcy z kontynentu mieli ochotę umierać za wolność wyspy jaka była im obca walcząc z innymi chłopcami przysłanymi z kontynentu. W tej chwili ten batalion zmechu to była największa siła bojowa na wyspie.

- Tak naprawdę to jak Caracas zdecyduje się wysłać tu jakieś oddziały to wyśle. Raczej nie mamy jak tego powstrzymać. O ile Zachód nie potrząśnie szabelką wysyłając tu swoje lotniskowce i samoloty co da Caracas do myślenia to raczej nie powstrzymamy lądowania nowych oddziałów. - pułkownik oceniał, że nawet przy pomyślnych wiatrach raczej będą mieli ograniczone możliwości przeciwdziałania lądowania rządowych oddziałów na wyspie. Dopiero jakby tu byli można było myśleć co z nimi robić dalej.

- Dlatego jak widzicie, tak czy inaczej będziemy potrzebować własnego wojska i wojskowych specjalistów. I szkolenie ich jest takie ważne. No i muszą mieć się na czym szkolić. Co do miejsca to jak mówiłem, jakieś się znajdzie. Ze strzelnicami w terenie nie będzie problemu. A jak na coś innego to dajcie znać o co chodzi. - wódz planowanej rewolucji wzruszył ramionami. Tak czy inaczej wychodziło mu, że wyspiarze jakąś walkę pewnie będą musieli podjąć. Jak nie podczas przewrotu to potem gdy rząd zorientuje się co się stało i zapewne spróbuje przedsięwziąć jakieś kroki. I pewnie siłowe. O ile więc opinia międzynarodowa jakoś nie zastopuje takiego kroku lub choćby go nie ograniczy to raczej liczebnie i technicznie żołnierze z kontynentu będą górować nad rewolucyjnymi siłami. Nawet gdyby ogłosić pobór to wyszkolenie rekrutów zajmie czas liczony w miesiącach. A reakcja rządu pewnie będzie liczona w dniach. Może uda się coś przeciągnąć ale technicznie zmobilizowanie i wysłanie marines na wyspę to sprawa paru dni, do tygodnia. Opóźnienia mogą być spowodowane decyzjami politycznymi a nie samą mobilizacją i wysłaniem piechoty morskiej lub innych lądowych oddziałów.

- A z Caracas ja bym się bardzo chętnie dogadał. Najchętniej to bym w ogóle uniknął jakiejś rewolucji i rozlewu krwi. I nawet bym zgodził się na jakąś formę autonomii. Jednak Caracas nie jest tym zainteresowane. Mamy być ich złotą kurą co napędza gospodarkę reszty kraju. Ich wizytówką przed Zachodem. Turyści ze Stanów czy Europy przylatują tu i potem myślą, że tak jest w całej Wenezueli. A to nieprawda. My jesteśmy niczym Berlin Zachodni w otaczającej biedzie i szarzyźnie demokracji ludowej. A skoro nie chcą kompromisu musimy postawić ich przed faktem dokonanym. Przejąć władzę i wtedy negocjować. Jeśli staną za naszymi plecami Stany i Europa to wtedy Caracas nas potraktuje poważnie. I może do żadnej wojny nie dojdzie. Po prostu zaakceptują stan faktyczny. Co innego jeśli zostaniemi sami. Wiadomo, że jesteśmy słabsi niż reszta kraju. Więc myślę, że wtedy wyślą tu wojska z kontynentu. No chyba, że Chavez obejmie władzę. A z miesiąca na miesiąc ma coraz większą popularność. W grudniu sa wybory. To populista i fan socjalizmu, przeciwnik zgniłego Zachodu. Wątpię aby zaakceptował, że taka złota kura jak my opuści jego ludowy raj i chce kultywować tradycje zachodu. Dlatego właśnie chcemy załatwić sprawę przed wyborami. Obecny rząd mimo wszystko wydaje mi się bardziej skłonny do rozmów. Choćby pod względem ekonomicznym i obawami przed sankcjami Zachodu. Bo Chavez i tak głosi wszem i wobec, że Ameryka i Zachód są złe i trzeba się przyjaźnicć z Rosją i Chinami. - pułkownik nawiązał do sytuacji politycznej Wenezueli o jakiej mówił Buck. Chociaż obecny rząd uważał za reżimowy to i tak wydawał mu się bardziej partnerem do ewentualnych negocjacji niż lewicowy kandydat na prezydenta. A ten niestety ostatnio piął się w słupkach popularności.

- A w sprawie tych kutrów… - spojrzał na swoich doradców i chwilę z nimi dyskutował o kolejnym elemencie jaki poruszył rosły Amerykanin. - Myślę, że coś powinno dać się zorganizować. Kuter i załogę. No i umówione miejsce tutaj oraz magazyn czy inną skrytkę na sprzęt. Jednak nie mamy kontaktów więc to ktoś od was by musiał być chociaż w roli łącznika.

- Właściwie w sprawie broni to myśleliśmy o tych niedojdach z Gwardii Narodowej. U nas zbyt wielu ich nie ma. Ale my podpadamy pod rejon Barcelony. To na kontynencie. Tam mają główną kwaterę i koszary. Oraz magazyny z bronią. Można by coś zorganizować z tamtej strony ale przyznam, że nie mamy tego zbyt rozpoznane poza luźnym pomysłem. Więc dobrze jakby ktoś od was się tym zajął. Jakby coś się udało to byłoby świetnie, nie to trudno. - Cantano podpowiedział kolejną możliwość zdobycia broni spoza wyspy. Do Barcelony można było dopłynąć zwykłym promem co zajmowało jakieś pół dnia rejsu. A tam była lokalna centrala Gwardii Narodowej więc była to jakaś okazja do zorganizowania broni skoro byli wręcz synonimem korupcji w tym kraju. Tylko trzeba było do tego podejść z głową i pewną dozą finezji. No i pieniędzmi oczywiście. W sprawie szkolenia z bronią strzlecką raczej Miguel nie przewidywał trudności. W Wenezueli najpolularniejszym modelem piechociarzy wszelakich był FN FAL i jego pochodne. Do tego w rezerwie, milicjach, policjach, organizacjach paramilitarnych były starsze Garandy i inny miszmasz sprzętu odzwierciedlającego polityczne i historyczne zawirowania tego kraju. Ale obsługiwało się je dość podobnie. Więc raczej chodziło o to, że spora część separatystów w ogóle nie miała kontaktu z bronią palną lub tylko minimalny podczas służby zasadniczej albo w policji. Trudno było uważać ich za wyszkolonych żołnierzy. Gdyby mieli dostęp do treningu strzeleckiego wówczas pewnie poradziliby sobie z każdym konwencjonalnym karabinem czy pistoletem jaki wpadłby w ich ręce. Teraz to nawet nie bardzo mieli na czym ćwiczyć. Dlatego właśnie Miguel oczekiwał od najemników, że zorganizują większą ilość broni i amunicji oraz treningi z ich używania.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 26-08-2022, 00:08   #38
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Kończąc temat infiltracji. W pierwszej kolejności powinniśmy zająć się lotniskiem, koszarami batalionu zmechanizowanego, jak również kluczowymi budynkami administracji. W każdym z tych miejsc musimy mieć swoich ludzi. Na lotnisku zaś musimy przeniknąć do obsady wieży tak, żeby w razie jego panowania mieć tam kogoś, kto potrafi obsługiwać radar i ruch powietrzny. Należałoby wybadać, jakie nastroje są wśród tej załogi i czy w razie czego stanie po naszej stronie. Nie zapominam o jednostce antyterrorystycznej, ale ona jest tam w określonym celu. Przypuszczam, że będzie dla nich dużą niespodzianką, gdy to oni zostaną zaatakowani. Poza tym istnieją też inne metody eliminacji, nie związane z otwartą walką. W przypadku właściwego rozpoznania, są one jak najbardziej możliwe do zastosowania.-

Gdy Cantano przeszedł do omawiania kwestii zagranicznych inwestorów i nakreśli wizje wręcz mafijnych porachunków, Buck zrobił kwaśną minę.
- Ja chyba naprawdę muszę zmienić wizerunek. -
- No. Zacznij od fryzury. - Dodała Mi z zimnym uśmiechem, na co Buck zareagował jeszcze bardziej kwaśną miną

- Panie Cantano Ja tylko tak wyglądam. Nie Jestem mafiosem. Nie zajmuje się wymuszaniem haraczy, ani nic takiego nie proponuje. Zauważam jedynie, że jeśli opanujemy wyspę, to należy również zwrócić się do wszystkich tych firm i zwrócić im uwagę na fakt, co może dla nich oznaczać interwencja sił rządowych. To są biznesmeni, dla nich liczy się zysk, pieniądze i bezpieczeństwo prowadzonych przez nich interesów. To, czy jest to dla tego państwa czy innego nie będzie miało znaczenia. A dla tych interesów kluczowe będzie uniknięcie zniszczeń wojennych. Dlatego mogą nas poprzeć. Będziemy musieli z nimi tylko porozmawiać. Bez podtekstów. Tylko tyle i aż tyle. Niech poczują, że dla władz niedużej nastawionej na turystykę wyspy są znacznie ważniejsi niż dla, co by nie mówić administracji, sporego państwa. Przy odpowiednim podejściu i odrobinie szczęścia oni sami wyczują w tym swój interes.

- Osobną sprawą jednak jest kwestia platformy wiertniczej. Tutaj jednak pozwoliłbym sobie na nieco bardziej daleko idącą inicjatywę. Ta inwestycja może okazać się bardziej kluczowa niż wszystkie pozostałe razem wzięte. Należałoby zadbać o to, żeby zdobyć informacje na przykład o wielkości złóż. Może się okazać, że potencjał tego Obszaru. Jest na tyle duże, że zapewnienie sobie nad nim kontroli. Będzie warte tego, żeby uruchomić wpływy wielkich tego świata. Dlatego należałoby zbadać. Czy jakaś administracja rządowa jakaś agencja lub może jakaś firma, która nie jest powiązana z administracją? Przeprowadziła badania geologiczne. I już wie, na czym siedzi. To może być bardzo cenna wiedza i można ją wykorzystać na przeróżne sposoby. Jeżeli ma Pan dojść do tego typu informacji, to bardzo dobrze, ale jeżeli Pan ich nie ma, to myślę, że w naszej sytuacji sensowne byłoby ich kupienie. Za rozsądną cenę, oczywiście.

- Co do szpiegów na kontynencie, a także operacji piechoty morskiej, to oni nie przybędą tu na promach. W sytuacji, w której opanujemy wyspę i nie będzie na niej sił sprzyjających rządowi, a przynajmniej takich, które będą mogły cokolwiek zrobić, Marines będą mogli tu przybyć tylko na trzy sposoby. Wylądować na lotnisku, a to możemy uniemożliwić, jeżeli je opanujemy. Będą mogli spróbować wpłynąć bezpośrednio do portu i po prostu rozładować cały swój sprzęt i ludzi, ale znów jeżeli go opanujemy, jesteśmy w stanie powstrzymać taką operację. W tym momencie pozbawieni dostępu do infrastruktury morskiej i lotniczej, będą musieli decydować się na desant prosto z morza. To nie jest już wcale taka prosta operacja. Wymaga przygotowań a te możemy wykryć i przygotować naszą obronę. Myślę, że możemy pokusić się nawet o przewidzenie miejsca ich lądowania. To wszystko może się to skończyć bardzo różnie. Ile z tych barek i amfibii, które stoi tam od jakiegoś czasu jest faktycznie sprawnych? Kiedy ostatni raz ta jednostka przeprowadzała tego typu operacje faktycznie na dużą skalę. Czy armia wenezuelska faktycznie utrzymuje swoje oddziały wojskowe cały czas w tak wysokiej gotowości bojowej, że wystarczy kilka dni na ich zmobilizowanie i wysyłanie? Zwłaszcza, jeżeli to jest oddział wielkości dywizji. Żadna armia na świecie tego nie robi. Naszym sprzymierzeńcem będzie zaskoczenie. Oni nie będą mieli czasu na przećwiczenie i dokładne zaplanowanie takiej operacji, prawdopodobnie nawet nie będą mnie mieli dobrego rozeznania w naszych siłach. Jesteśmy w stanie wprowadzić ich w błąd w kwestii naszej liczebności i możliwości bojowych. Z całym szacunkiem do ich wyszkolenia i wartości bojowej, zadanie, przed którym by stanęli, wcale nie byłoby łatwe do wykonania i nawet przy wszystkich naszych bolączkach mogłoby się skończyć dla nich bardzo wysokimi stratami i to bez gwarancję sukcesu.

- No chyba, że faktycznie spróbują przetransportować te wojska na tych promach. Wtedy chętnie bym to zobaczył. Jeśli oni zdecydowaliby się na lądowanie na promach, nawet w porcie, byłaby to najlepsza dla nas opcja. Tak brakuje nam lotnictwa i ciężkiej artylerii, ale istnieją inne sposoby radzenia sobie z takimi sytuacjami. Nie sprowadzimy sobie czołgów czy haubic, ale już materiały wybuchowe czy może nawet pewnego rodzaju miny, już tak. Prom to łatwy cel, nie jest okrętem wojennym, powolny, ślamazarny wrażliwy na uszkodzenia i pływający po z góry zaplanowanej trasie. Nawet okręt wojenny, który zdecyduje się wpłynąć do wrogiego portu, musi się liczyć z konsekwencjami. Były już takie przypadki i to nie raz. A zupełnie przypadkowo w naszej ekipie jest specjalista od morskich operacji specjalnych.

- Musimy zastanowić się nad metodami łączności z naszymi uszami i oczami na kontynencie. Kilka dni to stanowczo za dużo na przekazanie jakichkolwiek wiadomości. Musimy je mieć od razu. Mamy w naszym oddziale specjalistkę od łączności. Być może zdołamy coś stworzyć, zwłaszcza, że nie musi to być coś bardzo skomplikowanego, a odległość między kontynentem a wyspą wcale nie jest duża. Wystarczy nadawanie krótkich komunikatów, które nawet w razie przejęcia mogą być na tyle zaszyfrowane, że nic nie powiedzą stronie przeciwnej.

- Moi rodzice pochodzą z Polski. To taki kraj w Europie. Tam też kiedyś działał ruch oporu. Całkiem sprawny. W dodatku posiadał sprzymierzeńców za granicą. Zorganizowali oni łączność w taki sposób, że wiadomości były zaszyfrowane w cywilnych audycjach radiowych. W sposób zawoalowany, ale zrozumiały dla kogoś, kto wie, co tak naprawdę usłyszał. Dlatego ważne jest, żebyśmy byli w stanie umieścić kogoś w lokalnych mediach, radiu i telewizji. W ogóle dobrze by było wiedzieć, jakie nastroje panują wśród obsady tych stacji, być może znajdziemy tam sprzymierzeńców, których nawet się nie spodziewamy. Dziennikarze z reguły są…. bardziej otwarci na pewne sprawy. Oni wcale nie muszą nadawać wprost naszych komunikatów. Wystarczy wpleść w niej kilka zaszyfrowanych fraz, a ludzie, którzy będą ich słuchać zrozumieją co mają robić. Tyczy się to zarówno tych tutaj jak i tych na kontynencie.

- Ostatnia kwestia to broń przeciwlotnicza którą rozmieszczono na wyspie. Nie wiem, czy udało już wam się zlokalizować miejsca jej stacjonowania, ale jeżeli nie, to należy bezwzględnie to zrobić, a następnie przydzielić z tym miejscem „opiekunów”. To wcale nie muszą być jacyś szczególnie wyszkoleni bojownicy. W takich zadaniach czasami lepiej sprawdza się kilku młodzików, który akurat grają w piłkę na drodze przy jednostce albo codziennie chodzą tamtędy do szkoły lub do jakiejś pracy. Tu wystarczy ktoś, kogo żołnierze nie będą zauważać, bo nie będzie obiektem ich zainteresowań. Musimy zlokalizować te miejsca, ustalić, jakie mają załogi, kto nimi dowodzi i gdzie tych dowódców i żołnierzy można spotkać w momencie, w którym nie są przy swojej jednostce. Gdy przyjdzie czas na naszą małą rewolucję, to również będą nasze cele. Musimy względnie pozyskać to uzbrojenie i rozmieścić je zgodnie z naszymi potrzebami. Może okazać się to kluczowe w przypadku nie tylko odparcia ewentualnego ataku, ale wręcz zniechęcenia wroga do jego przeprowadzenia. Nikt nie zdecyduje się na lądowanie na lotnisku, którego pilnuje kilka działek. Nie przed ich zniszczeniem. A to wcale nie musi być takie łatwe.

- A że nie mamy ludzi przeszkolonych do ich obsługi? Cóż, Pan to wie. Ale czy wiedzą o tym ci, którzy będą zastanawiać się, czy wylądować na takim lotnisku? Kto powiedział, że ich obsługa za drobną opłatą nie zgodzi się nas przeszkolić w ich obsłudze. Ba, może nawet sama się na to zdecyduje

- Zgadzam się, że wybory są tu datą kluczową i do niej musimy dostosować harmonogram naszych operacji. Przyznam, że nie jestem ekspertem od sytuacji politycznej Wenezueli, jednak należałoby się zastanowić, jak nasza operacja wpłynie na notowania poszczególnych partii i kandydatów na kontynencie. Z jednej strony tego typu zdarzenie zawsze obniża notowania rządu, obnaża jego słabość, nieprzygotowanie, jak równie, to że nie przewidział takiej sytuacji i nie spróbował rozwiązać jej zanim jeszcze sprawy zaszły tak daleko. Ale pytanie, czy wtedy Chavez, który jeszcze nie przejął władzy, będzie osłabiony czy wzmacniano wskutek tych wydarzeń. Czy jeżeli opowie się za twardym i siłowym rozwiązaniem sprawy z rewolucjonistów, to czy spotka się to z poparciem wenezuelskiego narodu? Czy może wręcz przeciwnie, Wenezuelczycy będą oczekiwać raczej rozmów i rozwiązania pokojowego. Nikt nie lubi wojny domowej.


Po całej tej gadanie o „wielkiej” polityce i śmiałych operacjach wojskowych na „strategiczną” skale, przyszedł czas wrócić do szarej rzeczywistości i omówić pierwsze kroki najemników na wyspie.

- Nasze kroki w najbliższej przyszłości będą wyglądały w sposób następujący: Podzielę swoich ludzi mniej więcej na trzy zespoły. Dwa z nich zajmą się pozyskaniem uzbrojenia. Jeden od naszego kontaktu na Grenadzie, drugi od twojego kontaktu w Barcelonie. Z kolei trzecia grupa będzie przygotowała już ośrodki treningowe. Kilku moich z nas dostanie też zadania indywidualne, związane z rozpoznaniem i zaplanowaniem pewnych operacji na przyszłość. Będę potrzebował, żebyś wyznaczył do naszej pomocy kilku, może nawet kilkunastu swoich ludzi. Będę ich potrzebował zarówno jako przewodników, ale też również jako łączników, który w razie czego będą mogli przekazać ci wiadomości, jak również będą mogli przywieźć nam wiadomości od ciebie. Niektóre decyzje będą wymagały Twojej akceptacji lub aprobaty, dlatego muszę mieć możliwości w miarę szybkiego i sprawnego uzyskania. Co więcej, po tym jak nasze operacje przerzutu uzbrojenia zaczną przybierać charakter rutynowy, będę chciał, żeby z czasem przejmowali je również Twoi ludzie, po to, żebyśmy my, mogli zająć się kolejnymi sprawami.

- Zorganizuj jak najszybciej załogę naszego kutra, jak również pozostałe jednostki, których możemy użyć do przerzutu broni. Wszystko musi być jak najbardziej, legalne. Żadnej amatorki, rozładowania skrzyń na plażach, a jeżeli już, to to również musi być przygotowane w taki sposób, żeby uniknąć niespodzianek, w rodzaju tych, jakie spotkały nas w czasie przybycia na wyspę. Musimy stworzyć sprawny kanał przerzutu broni, ponieważ będziemy mieli tylko to, co zdołamy przerzucić przed rozpoczęciem operacji, plus to co ewentualnie zdobędziemy na oddziałach stacjonujących na wyspie. Jakiś mniejszy port, kilku przekupionych urzędników będą w sam raz. Na pewno jesteś w stanie to zorganizować.
 
malahaj jest offline  
Stary 26-08-2022, 23:34   #39
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 18 - 1998.02.01 nd, przedpołudnie

Czas: 1998.02.01 nd, przedpołudnie; g 10:10
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Wschodnia; San Juan; rancho Caribe
Warunki: jasno, ciepło, cicho; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie



Buck



Niedzielny poranek okazał się dość pochmurny ale w sam raz. Ani za zimny, ani za gorący, bez silnego wiatru i bez deszczu. W sam raz aby odświeżyć sobie głowę i spojrzeć na wszystko z perspektywy nowego dnia. Właściwie to nawet nowego miesiąca bo dzisiaj był 1-szy. Wczoraj zeszło do późna na tych rozmowach z szefem zbrojnego ramienia separatystów. Jak się rozstawali to była prawie północ. Jak tamci pojechali to Buck i reszta najemników co uczestniczyła w zebraniu mieli okazję spotkać Alpena. Widocznie Dymitri z Carlą przywieźli go w międzyczasie z lotniska. Przyleciał wieczornym lotem z Meksyku. I bynamniej nie był w dobrym humorze.

- Co za banda, cholernych, sprzedajnych brudasów! - austriacki góral złorzeczył na swoje niefortunne przygody w Meksyku. Miało być tylko międzylądowanie i noc w hotelu a skończyło się na prawie tygodniowym areszcie. No ale przynajmniej wyszedł w piątek z niego to w sobotę mógł dokończyć swoją podróż do Caracas i potem na Margaritę. To jak dołączył to już byli prawie wszyscy przewidziani z AIM na start tej operacji.

- No dobra Buck, to nagadaliśmy się wczoraj z naszymi gospodarzami a teraz coś z tym trzeba zrobić. - rosyjski szkoleniowiec klepnął go w muskularne ramię gdy siadali przy dużym stole jadalni do śniadania. Te podały im ładne i ładnie uśmiechnięty dziewczyny z obsługi. W tym dorosła już córka gospodarzy co zaraz po przybyciu szykowała konie dla Bucka i Mi. Ale potem poszły zostawiając najemników w spokoju.

No i dziś z rana było nad czym główkować po tym zalewie informacji, pomysłów, planów i nakładanie tego na lokalną sytuację. Trzeba to teraz było jakoś usystematyzować i zdecydować się o przydziale zadań. Już prawie mieli na miejscu komplet swoich ludzi. Dymitri praktycznie zamieszkał na tym rancho i był do ich dyspozycji razem ze swoją taksówką i wiedzą o wyspie. A Carla i Oliver pojawiali się razem lub osobno prawie codziennie. On w pierwszej połowie dnia a ona w drugiej jak skończyła swoją oficjalną pracę w hotelu. Rodzina Corallesów razem z obsługą rancho też była im życzliwa chociaż raczej wydawało się, że mają zadbać o wygody i bezpieczeństwo tego miejsca.

Cantano wiedział już jakie jest zdanie najemników co do ulokowania swoich agentów i informatorów więc obiecał zrobić co się da. No ale to wymagało czasu. Nie dało się tego zrobić od ręki z dnia na dzień. Musiał przejrzeć swoje zasoby ludzkie, zastanowić się kogo wytypować do danego miejsca, znaleźć ochotników i dobrać ich możliwości do konkretnego zadania i miejsca pracy.

Nie umiał powiedzieć jak by wyszło z lotniskiem czy koszarami. Z jednej strony “za” przemawiało to, że każde z tych miejsc wymagało personelu pomocniczego więc była to naturalna szansa aby ulokować tam jakiegoś sympatyka czy informatora. Z drugiej tacy niekoniecznie musieli mieć wstęp na wieżę kontrolną czy magazynu z bronią albo inne takie kluczowe miejsca. Przynajmniej oficjalnie. A nieoficjalnie? Trudno z góry coś było powiedzieć. Też trzeba by to już sprawdzić jak kogoś tam będą mieli. Zaś obsada lotniska podobnie jak żołnierze z koszar byli w większości z kontynentu. Na wyspie nie mieli żadnej technicznej wyższej uczelni do szkolenia radarowców czy radiowców jacy byli potrzebni do obsługi wieży lotniczej. Takich szkoliło się na kontynecie. Jak by się zapatrywali na ewentualny przewrót można było zgadywać. Ale zdawało się, że cantanowcy liczą przede wszystkim na rodowitych wsypiarzy a do ludzi z kontynentu podchodzą przynajmniej podejrzliwie.

- Buck, jak opanujemy wyspę to i tak wszystkie portfele i skarbonki wpadną w nasze ręce. Całkiem legalnie. Będziemy wtedy legalną władzą więc nam i mali i duzi gracze będą płacić podatki. Trzeba ich tylko o tym poinformować a to można zrobić i listownie, i przez radio albo lokalną telewizję. - jednak w sprawie platformy wiertniczej i dużych, zagranicznych inwestorów zwykle będących właścicielami dużych hoteli pułkownik pozostał sceptyczny. Uważał, że gdy przejmą wyspę to i tak będą im wszyscy płacić tak jak obecnie płacą ale kasa zostawałaby tutaj a nie płynęła dalej do Caracas. Zaś mamienie ich uniknięciem zniszczeń wojennych uznał za bezcelowe. W końcu gdyby doszło co do czego to Cantano nie zamierzał podpalać i bombardować własnej wyspy. Ale artyleria rządowa z lądu, marynarka wojenna swoimi działami i rakietami, lotnictwo swoimi bombami, armia lądowa gdyby wylądowała na wyspie już to może zrobić. A obrońcy niezbyt mieli narzędzia aby to powstrzymać. Wolał więc nie pakować się w obietnice które postawiłyby go w kłopotliwej sytuacji przed obywatelami.

Jak zaś wygląda sprawa z zasobami ropy na szelfie wyspy tego nie do końca wiedział. Zakładał jednak, że jeśli zachodni koncern zainwestował już mnóstwo twardej waluty aby tu wybudować platformę wiertniczą to raczej musiało to wyglądać obiecująco. No i parę lat temu było o tym głośno w mediach a wyspiarze obiecywali sobie wiele. W końcu na wybrzeżu Wenezueli znajdowały się ładne złoża ropy jakie wydobywano ale w tym rejone znaleziono je po raz pierwszy. Zaś koncern petrochemiczny koncesję dostali od rządu Caracas bo to była skala zdecydowanie ponad lokalny samorząd wyspy. Ale gdyby ta się usamodzielniła to oczywiście zgodnie z prawem międzynarodowym szelf należałby do niej. Co znaczyło, że kompania petrochemiczna musiałaby regenocjować umowę. Co jednak by z tego wyszło trudno było powiedzieć. Zwłaszcza, że podstawowym wymogiem był udany przewrót i przejęcie władzy no i na tyle stabilna sytuacja aby rząd buntowników traktowano na poważnie. To znów więc na tą chwilę była dość odległa pieśń przyszłości. Zwłaszcza jak platforma jeszcze była niedokończona.

Natomiast w sprawie desantu marines na wyspę sprawa była bardziej złożona. Owszem zapewne z dnia na dzień cała dywizja przeliczeniowa piechoty morskiej nie wyląduje na wyspie. I to właściwie był jedyny pewny wniosek jaki wysnuli spiskowcy. Co dalej to już miało wiele zmiennych. Od tego jak bardzo zaskoczenie z tym zamachem się uda, czy coś już na etapie przygotowań się nie wydarzy co ostrzeże Caracas. Jak szybko przebiegł by sam zamach. Bo jak w ciągu jednej doby to byłby istny Blitzkrieg. Ale jakby sprawy zaczęły się syfić to każdy dzień zwłoki wyglądałby gorzej dla spiskowców. Też zależało to od reakcji międzynarodowej bo z tą Caracas by pewnie liczyło się bardziej niż z rodzimymi buntownikami. To by mogło spowodować wahanie jak postąpić i czy dać rozkaz do inwazji czy nie. Zaś sama moblizacja marines to zależy jak liczyć. Zapewne z jedną trzecią sił czyli dwa czy trzy bataliony mieli względnie gotowe do akcji prawie od ręki. Chociaż rozrzucone po wybrzeżu po bazach i jednostkach. Więc tak w ciągu tygodnia to zapewne do akcji zaczepnej na wyspę byłby gotowy batalion, może dwa. Resztę prawdopodobnie musiano by najpierw skoncentrować i przygotować do działania. Jednak nawet w rozwlekłym terminie dwa tygodnie powinni się zmobilizować na przykład w Caracas. Jednostki armii lądowej pewnie trochę dłużej. Standardową procedurą było skadrowanie dywizji na stopie pokojowej do ok 1/3 stanu osobowego. Z czego zauważalną część zawsze stanowili poborowi. Potrzeba było chociaż częściowej mobilizacji aby powołać rezerwistów do pełnych stanów osobowych a to by zajęło z miesiąc. Wyszkolenie nowo powołanych rekrutów chociaż na unitarnym poziomie to ze trzy miesiące. Ale znów liczyło się to od decyzji o mobilizacji, chociaż danego okręgu wojskowego. Więc był to też trudny do oszacowania czynnik polityczny. Bez takiego powołania pod broń jednostki armii lądowej może by były w stanie wysłać “na szybko” czyli w ciągu tygodnia czy dwóch po batalionie, może dwóch. Resztę dopiero jakby spłynęły te mobilizacyjne uzupełnienia. Ale ile prezydent by powołał takich jednostek pod broń, czy w ogóle, i jak już to po jakim czasie to znów była zgadywanka. Jak już to stawiano w pierwszym rzędzie na 3 Dywizję Piechoty z Caracas albo 4-tą Pancerną z Maracay i 5-tą “Jungle” z Ciudad Bolivar bo miały najbliżej. Tych jednostek z gorącej granicy z Kolumbią prezydent pewnie wolałby nie ruszać. A w Maracay stacjonowała jeszcze 42 Brygada Spadochronowa więc też jak ulał pasowała do robienia desantu.

I te wszystkie możliwości armia kontynentalna miała u siebie na kontynencie, maksymalnie na wybrzeżu. Które jednak do południowych krańców Margarity nie było tak dalekie. Ustawiona na cyplu Chacopata artyleria mogła sięgnąć do skraju Porlamar. A gdyby zajęli wyspę Coche to już sporą cześć zamieszkałej Margarity Wschodniej.

Nieco inną sprawą był przerzut jakichkolwiek sił na wyspę. Gdyby była decyzja i wola polityczna to śmigłowcami można było przerzucić w dowolne miejsce na wyspie przynajmniej kompanię piechoty nawet na drugi dzień po zamachu. A potem dowozić podobnie kolejne siły i zaopatrzenie. To byłyby lekkie siły, bez ciężkiego sprzętu ale za to atutem była szybkość reakcji. A kompania dobrze uzbrojonej, regularnej piechoty dla separatystów byłaby sporym wyzwaniem. Zwłaszcza jakby mieli wsparcie z morza i powietrza. A każdy kolejny pluton i kompania dosłana w ten sposób tylko pogarszałby sytuację buntowników.

- A w przypadku desantu morskiego no to Buck, u nas średnio co 5 kilometrów jest jakaś piękna, malownicza plaża jaką zachwycamy się i my i turyści. Idealne miejsce aby tam lądować. - wczoraj Cantano okazał spory sceptycyzm co do przewidywania miejsca desantu z morza. To akurat zgadzało się z wywiadem AIM jaki jeszcze zanim pierwszy najemnik postawił stopę na Grenadzie opisało, że wyspy mają mnóstwo miejsc do skrytego podejścia z morza. Chociaż wtedy w HQ rozpatrywano skryte podejście własnych najemników podczas przenikania na docelową wyspę. No ale geografia się pod tym względem nie zmieniła od tego czasu.

Marynarka wojenna posiadała cztery średniej wielkości statki desantowe. Każdy mógł przewieźć odpowiednik kompanii piechoty plus zapasy i kilka pojazdów. Od wypłynięcia z takiego Caracas co nie było w końcu najbliższym portem z kontynentu w ciągu niecałej doby mogły przybijać do wybrzeży Margarity. Ale ile czasu by zajęło naszykowanie okrętów i sił desantowych znów trudno było oszacować. Bo częściowo było to powiązanie z czynnikiem politycznym i rozkazem do działania. Podobnie z wyspy trudno było stwierdzić stan techniczny tych czterech okrętów. Oczekiwano, że przygotowanie tego wszystkiego powinno zająć do tygodnia czy dwóch. Plus - minus to co zdecyduje prezydent i czynniki rządowe. Jakby zabrakło decyzyjności i stanowczości to i przez miesiąc mogli się nie wyszykować do wyjścia. A w negatywnym dla separatystów i AIM wariancie to tydzień albo dwa po przewrocie mogli mieć tu kompanię ciężkiej piechoty przynajmniej.




https://photos.marinetraffic.com/ais...photoid=971699


Do tego właśnie promy cywilne. Które były większe i pojemniejsze niż LST jakie miała marynarka. Miały po 100 metrów długości i wchodziło tam po pół setki samochodów i ze 4 setki pasażerów. Tą całą przestrzeń jakby zmobilzować dla armii też można by przewieźć i dwie kompanie piechoty wraz ze sprzętem i zapasami na raz. To mógł jeden większy prom a nie był tylko jeden i były jeszcze mniejsze jednostki. O ile rząd zdecydowałby się zmobilizować do takiej akcji cywilne jednostki. Znów zależało to od polityki przyjętej przez Caracas w obliczu kryzysu.

A jeśli chodziło o łączność za pośrednictwem lokalnych stacji radia i telewizji to pułkownik obiecał coś z tym zrobić. Znów jednak na jakieś efekty trzeba było poczekać aż uda się ulokować lub przekonać odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu.

Za to spiskowcy mieli dość dobrą świadomość gdzie jest ulokowana broń przeciwlotnicza. Tutaj ta cywilna masa turystów i tubylców jaka przewijała sie przez plaże, ulice, wzgórza, znacznie ułatwiała dyskretną obserwację posterunków mundurowych. Zwłaszcza takich stacjonarnych a takie sprzężone działko 23-mm czy ciężkie wkm-y przeciwlotnicze dość mocno wyróżniały się w takim otoczeniu. Niektóre były umieszczone na terenie koszar, portu i lotniska albo na dachu ratusza w Las Asuncion. Ale czasem były to dość osamotnione gniazda na szczycie wzgórz czy plażach. Takie samotne posterunki zdaniem pułkownika sprzyjały zaatakowaniu ich. No ale wolał przedwcześnie tego nie robić aby nie alarmować pozostałych sił. W obliczu inwazji z morza lub powietrza taka ciężka broń była jednak łakomym kąskiem dla separatystów i ich najemnych sojuszników.

- Zbyt wiele srok za ogon nie ma co łapać. Gniazda broni, lotnisko, port, plaże, koszary, ratusz… Pełno tego. Im więcej celów na raz zaatakujemy jak już będziemy gotowi tym większy efekt zaskoczenia ale też większe nasze rozdrobnienie czyli mniejsze szanse na osiągnięcie przewagi lokalnej. A im bardziej się skoncentrujemy na jakichś celach tym większa szansa na sukces ale pozostałe cele zostaną ostrzeżone i zyskają czas na reakcję i zaalarmowanie kontynentu. - Arab dzisiaj przy śniadaniu stwierdził dość filozoficznie te dwie, sprzeczne ze sobą ideę. Na razie i tak uznał za podstawowe zadanie zdobycie większej ilości broni i wyszkolenie bojowników w ich używaniu. To byłby wtedy zalążek bojowych oddziałów z jakimi mieliby iść ramię w ramię do ataku. Im więcej ich wyszkolą i uzbroja tym większymi możliwościami będą dysponować. Zresztą Cantano widocznie tak samo widział sprawę bo też ich zobowiązał do zorganizowania właśnie tego kroku. Mieli jakiś namiar na tego przemytnika co Lando znalazł na Grenadzie, i wczoraj Cantano jeszcze wspomniał o tych koszarach Gwardii Narodowej w Barcelonie więc można było się zastanowić jak to ugryźć.

- Wrócili Dymitri i Carla. Przywieźli naszych Kubańczyków. - do jadalni weszła Tweety i poinformowała ich o przybyciu kolejnego duetu najemników AIM. Po hotelowa manager i kierowca pojechali na lotnisko aby ich odebrać i przywieźć a teraz widocznie szczęśliwie wrócili w komplecie.




Czas: 1998.02.01 nd, przedpołudnie; g 10:10
Miejsce: Morze Karaibskie, Margarita Wschodnia; Porlamar; lotnisko
Warunki: tłoczno, jasno, ciepło, gwar; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, łag.wiatr, umiarkowanie



Lyra



Jak wsiadali do rejsowego samolotu który miał już lądować w Wenezueli to była jeszcze sobota w dzień. Jak wylądowali w Caracas, stolicy Wenezueli, to też jeszcze była sobota ale już wieczór. Trzeba było spędzić noc w hotelu. I w niedzielę samego rana znów jechać na lotnisko aby złapać już lokalny lot na Margaritę. Ten lot już był o wiele krótszy, z pół godziny i samolot zniżał już lot nad nieregularnymi, zielonymi plamami na błękitnym tle oceanu. Taki był plan. Na początku roku rząd Wenezueli wydał zakaz lotów bezpośrednich na Margaritę. Chociaż tamtejsze lotnisko, Porlamar, było w stanie przyjmować nawet międzykontynentalne loty z Europy czy USA. To znacznie skomplikowało AIM dostarczenie tam swoich ludzi i sprzętu i zmusiło do kombinacji. Ostatecznie już na Grenadzie ustalili, że Buck z paroma ludźmi, Carlą i Oliverem zabierze trefny sprzęt i popłynie na docelową wyspę zdezelowanym kutrem rybackim a reszta, bez obciążającego balastu, jako zwykli turyści poleci tam zwykłymi, rejsowymi samolotami. Tylko aby nie wzbudzać podejrzeń to mieli w ciągu paru dni rozsypać się po różnych lotniskach aby przylatywać z różnych kierunków i czasie. No ale Lyra miała pewne niedogodności na Grenadzie przez co jej odlot się opóźnił o parę dni. Gdy już było po wszystkim okazało się, że dawne brytyjskie koszary jakie przejęła AIM na bazę wypadową tej operacji właściwie już opustoszały. Wszyscy koledzy i koleżanki albo dotarli już na Margaritę albo byli już w drodze. Zostało do nich dołączyć i tak zaczęli z Eurico swoją podróż przez hotele i lotniska. Aż wreszcie dzisiaj, pierwszego dnia nowego miesiąca, w niedzielę rano, lądowali tam gdzie mieli. Jak rejsowy Airbus zniżał się nad wyspą podchodząc do lądowania przelatywał nad widoczkami jak z folderów reklamowych dla turystów. Warto było siedzieć koło okna.




https://content.r9cdn.net/rimg/dimg/...=630&crop=true


Potem jeszcze przyziemienie, lekkie uderzenie gdy koła zetknęły się z pasem lotniska i hamowanie. Wreszcie zjazd z pasa do lądowania na zatokę i czekanie na schodki i otwarcie drzwi. A potem razem z resztą prawdziwych turystów wysiadka na zewnątrz. Ranek okazał się zachmurzony ale było dość umiarkowanie. Na krótki rękaw było w sam raz. Można było odetchnąć świeżym powietrzem. Jeszcze trzeba było w terminalu dotrzeć do taśm ładowniczych i wybrać swoje bagaże. Jak najbardziej legalne bo w końcu laptop, ręczniki czy ubrania można było przewozić przez międzynarodowe lotniska. A broń i reszta szpeja powinna już od paru dni być gdzieś na wyspie. Już z torbami wyszli na halę przylotów próbując się zorientować co dalej. Wedle planu ktoś powinien na nich czekać i ich przejąć.




https://hnmagazine.com/wp-content/up...tina-woman.jpg


- Buenos dias! Cieszę się, że was znów widzę! Dobrze, że już jesteście. - Carla stała przy barierce dla oczekujących i energicznie do nich pomachała witając się dobrym słowem i ciepłym uśmiechem. Było to o tyle wygodnę, że stanowiła jedną z trójki separatystów przysłanych jeszcze na Grenadę dla nawiązania pierwszego kontaktu i omówienia pierwszych spraw. Między innymi przerzutu oddziału AIM na jej ojczystą wyspę. Z zawodu była managerem hotelu i świetnie mówiła po angielsku. I wyglądało na to, że dla separatystów jest człowiekiem od PR. Faktycznie zdawała się nieźle pasować do tej roli. Ostatni raz widzieli się jeszcze na Grenadzie ponad tydzień temu.

- Chodźcie, Dymitri już czeka w taksówce. Wszystko wam opowiem po drodze. - jak się przywitała i uściskała z dwójką przybyszy przejęła rolę przewodniczki i poprowadziła do wyjścia a potem na podjazd. Wymieszali się z tłumem podobnie zmierzających turystów. Ale Carla bez wahania minęła większość taksówek i innych pojazdów zatrzymując się przed jedną z nich. Kierowca wysiadł i popatrzył na ich trójkę pytająco.

- Dymitri jest jednym z nas. - poinformowała ich Latynoska. A jej kolega pomógł załadować bagaże do bagażnika. Przywitał się krótko i nie sprawiał wrażenia zbyt rozmownego. A może to przez to, że jego koleżanka świetnie się sprawdzała w tej roli. On sam wrócił za kierownicę, ona na miejsce pasażera a ich dwójka na tylnym siedzeniu. Całość pewnie wyglądała jakby ktoś z hotelu zabierał z lotniska umówionych gości. Po chwili taksówka włączyła się w ruch uliczny a Carla zaczęła opowiadać.

- Pojedziemy na Rancho Carrolesów. To farma agroturystyczna. Mają konie, basen, osobny dom dla gości. Tam już są prawie wszyscy wasi koledzy. Wczoraj wieczorem przyleciał Alpen. Chyba się pobił czy co w Meksyku. I go zgarnęli. Ale już wypuścili to przyleciał wczoraj. Nic mu nie jest. Właściwie to brakuje nam tylko dziewczyn. Grety i Lavinii. Są w szpitalu, Lavinia się z kimś pobiła i dostała butelką ale już jej schodzi i ostatnio mówiła, że niedługo powinni ją wypuścić. A Greta się czymś struła i się pochorowała. Ale też mówiła, że już jej lepiej i powinna wrócić na trasę i potem do nas. A reszta już jest. - manager jednego z tutejszych hoteli zaczęła opowiadać co ominęło dwójkę Kubańczyków. W ciągu ostatniego tygodnia widocznie większość najemników AIM dotarła już na wyspę docelową.

- Wasze zabawki też już są u nas. Znaczy u Corralesów. Buckowi i reszcie udało się je dowieźć kutrem i też przewieźliśmy wszystko na rancho. - gdy Dymitri jechał przez miasto pełne kolorowo i letnio ubranych turystów jego koleżanka opowiadała dalej co tu się działo. Wszyscy z AIM i ich sprzęt póki co byli zgrupowani u Corralesów. Było to o tyle wygodne, że nie było dziwne, że na agroturystycznym rancho nastawionym na obsługę zagranicznych turystów kręcą się zagraniczni turyści nawet w większej grupie. Poza tym teren był ogrodzony murem co pozwalało na pewną dozę dyskrecji. No i dopiero w ostatni weekend i gdzieś tak do wtorku wciąż się wszyscy ciurkali a Dymitri i ona regularnie jeździli z rancho na lotnisko i z powrotem z kolejnymi gośćmi. A potem od środy do piątku Buck postanowił urządzić obóz survivalowy dla ludzi Miguela. A wczoraj mieli spotkanie z samym Miguelem Cantano i omawiali wiele spraw jak to zacząć robić tą rewolucję.

- Dobrze, że przyjechaliście bo czeka nas mnóstwo pracy. Przyda się każda pomoc. Zaraz będziemy na miejscu. Szkoda, że nie przyjechaliście tu w lepszych czasach na wakacje. Tu jest tak pięknie. Mamy najpiękniejsze plaże w całej Wenezueli. I można nurkować, surfować, pływać, osobiście i na jachtach, łódkach, wędkować, chodzić po górach, opalać się, jeździć rowerem. Albo dyskoteki i kluby. Co kto lubi. Bym wam zorganizowała co tu można zwiedzać tylko byście powiedzieli co was interesuje. No ale… No nerwowo się robi. Mam nadzieję, że ten kryzys się skończy jak najprędzej i wszystko wróci do normy. - tłumaczyła ich przewodniczka często odwracając głowę na ile mogła aby na nich chociaż przelotnie spojrzeć. Niestety w taksówce nie było tyle miejsca aby siedzieć obok siebie. Pojazd zaś dojeżdżał do jakiegoś dwumetrowego muru i zatrzymał się przed bramą. Dymitri tylko machnął pozdrowienie strażnikowi i ten otworzył bramę. Taxi wjechała do środka a tam ukazały sie budynki całkiem sporej hacjendy.

- Ten na przeciwko to dom gospodarzy. Tam jest kuchnia, służba, pokoje mieszkalne i cała reszta. Ja i Dymitri jesteśmy tu prawie na stałe to też tam mamy swoje pokoje. Bo jesteśmy waszymi kierowcami i przewodnikami. “Oficerami łącznikowymi”. Tak to się chyba w wojsku mówi. A pieczę nad wami sprawuje Carlos. On jest prawą ręką Miguela. Ale nie wiem czy teraz będzie. - Carla tłumaczyła ochoczo co widzą w miarę jak Taxi nadjeżdżało szutrową drogą na główny podjazd. Ale minęło główny budynek i zjechało w bok, w stronę drugiego niewiele mniejszego. Po drodze minęło basen z błękitną wodą. I już tu dało się zobaczyć parę znajomych twarzy innych najemników. Pomachali im na powitanie. Dymitri zaś zatrzymał wóz przed głównym wejściem. Wysiadł jak i jego koleżanka i zabrał się za wyładowywanie toreb i walizek z bagażnika.

- A to jest dom gościnny. Do waszej dyspozycji. Nie bójcie się, jeszcze jest miejsce. A tam za domem gospodarzy są stajnie, tor przeszkód, padok i reszta do jazdy konnej. Jak lubicie konie albo byście chcieli się nauczyć to żaden problem. W końcu tu jest szkółka jeździecka. - Carla skończyła widocznie swoją rolę jako przewodnika w dotarciu na miejsce omawiając co na tym rancho jest co. Wprowadziła ich jeszcze do środka domu gościnnego i wskazła gdzie się idzie do pokojów. A wewnątrz widać było coraz więcej znajomych twarzy z ex-brytyjskich koszar z Grenady. Zostało się przwitać i rozpakować. Wyglądało na to, że rancho jest urządzone z myślą o zachodnich klientach więc było tu jak w 5-gwiazdkowym hotelu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-09-2022, 02:27   #40
 
Sonichu's Avatar
 
Reputacja: 1 Sonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputacjęSonichu ma wspaniałą reputację
Ubranie turystów, turystyczne bagaże i lot turystyczną linią z innymi turystami, a do tego widok za oknem jak z katalogu turystycznego. Lazurowe morze, złoty piasek. Tłum rozentuzjazmowanych wczasowiczów w którym dwójka Kubańczyków nie wyróżniała się absolutnie niczym. Kobieta i mężczyzna w kolorowych, lekkich strojach i z lekko wymuszonymi uśmiechami których nieszczerość dało się złożyć na karb konieczności płynięcia z prądem obcych ludzi wśród których znajdowało się płaczące niemowlę. Jego piskliwy kwik dało się słyszeć na całej hali przylotów.
- Daje lepiej niż syrena przeciwlotnicza - Eurico Avilés Otero pozwolił sobie na krótki komentarz po hiszpańsku przyciszonym głosem. Był ciemnookim, wysokim i szerokim w barach, zarośniętym na gębie mężczyzną po czterdziestce. Czarne niegdyś włosy przyprószyły mu pierwsze pasma siwizny, tak jak szpakowata szczecina zakrywała mu dolną szczękę ukrywając część zmarszczek przynajmniej w okolicach ust i policzków. Wyglądał niepozornie, kolejny z niezliczonej rzeszy turystów ubrany w płócienne spodnie i zielona koszulę z wyraźnie widocznym na szyi złotym krzyżem. Może odrobinę wyrośnięty, opalony jakby pracował na budowie i codziennie przewalał łopatą tony gruzu. Ciężko w nim szło rozpoznać cenionego specjalistę od broni dużego kalibru, albo w ogóle wojskowego. Sprawiał wrażenie podekscytowanego lekkoducha.
Jego towarzyszka prychnęła krótko, poprawiając biały słomkowy kapelusz.
- Wszystko lepsze niż zarzynanie Celine Dion po raz nie wiadomo który - odpowiedziała i wręcz się fantazyjnie skrzywiła. Wciąż słyszała w uszach strażnika MP który postanowił poświęcać czas na pilnowanie więźniów w karcerze treningom śpiewu, jakby skurkowaniec chciał zostać koszarowym Pavarottim.
Lyra przyspieszyła tempa wyciągając nogi bo wyjście z lotniska znajdowało się tuż tuż, a musiała porządnie nadrabiać bo była niższa od kompana o dobrą głowę jak nie lepiej. Niższa, młodsza o dekadę i drobniejsza. Ubrana równie turystycznie ciągnęła walizkę na kółkach i ginęła w tłumie. Nie wyróżniała się ani wyglądem, ani zachowaniem. Pospolita uroda, żadnych tatuaży, żadnych kolczyków czy biżuterii. Długie ciemne włosy nosiła spięte, makijażu tyle o ile i zwykle milczała, czym nie wpisywała się w stereotyp Kubańczyka.
Kubańczycy kochają bowiem długie rozmowy. O czym rozmawiają? O wszystkim i o niczym jednocześnie. Z detalami opowiadają sobie o minionym dniu, relacjonują co ich spotkało, ale też z wielkim zaangażowaniem opowiadają o sobie. O tym co lubią, jacy są, co ich trapi. O polityce rozmawiają rzadko, w końcu nigdy nie wiadomo kto słucha. Paranoja jest ich wrodzoną cechą w tej kwestii, ale Pereira Carvalho stawiała na ciszę i obserwację. Najbardziej zaś ze wszystkich możliwych tematów nie znosiła gadać o sobie. Zapytana o to zwykle odpowiadała że jest lekarzem i to też stało w jej aktach. Lekarz z Kuby, mówiący biegle po hiszpańsku i angielsku, mający niedługi staż w A.I.M.

Przywitali się z Carlą i Dymitrem ciesząc się z widoku znajomej twarzy. Wymienili pierwsze nic nie znaczące uwagi, opowiedzieli o spokojnym locie i nie zameldowali żadnych problemów po drodze, a potem słuchali pobieżnego raportu. Najzabawniejszy był fragment o reszcie oddziału, którego wciąż nieobecni i spóźnialscy mieli opóźnienia w większości ze względu na wdawanie się w bójki. Kubańczycy spojrzeli na siebie czekając aż zacznie się marudzenie również na nich. Ich dwójka również zaliczyła mordobicie w koszarach przez co wylot opóźnił się kilka dni spędzonych w luksusowym apartamencie za kratami.
Nie zaczęło się jednak, zamiast tego usłyszeli całkiem sporo pozytywnych informacji. Pozostali nie siedzieli na tyłkach korzystając z dobrodziejstw gospodarstwa agroturystycznego i tropikalnego klimatu zasłużonego urlopu. Działali, przenieśli bezpiecznie sprzęt, relokowali oddział na wyznaczony posterunek tymczasowy… i jeszcze nikt nie zginął, chociaż z opowieści Carli wynikało że atmosfera zaczynała się zagęszczać i ciążyć.
- Carlos, zapamiętane - Pereira odpowiedziała krótko aby łatwiej zapamiętać imię prawej ręki Miguela. Od czegoś należało zacząć.
- Orientujesz się na kiedy wyznaczono najbliższą odprawę? - zadała swoje pytanie patrząc przez lusterko wsteczne na twarz ich przewodniczki.

- Nie bardzo. Wiem, że wczoraj była długa narada z Miguelem. Gadali prawie od południa do północy. Ale potem Miguel wyjechał a jak Buck coś postanowił z resztą to nie wiem. Ja miałam rano przyjechać po was i was odebrać i zawieźć na miejsce. Ale jak przyjedziemy na rancho to można zapytać. - Carla na ile mogła obróciła się chociaż bokiem aby złapać kontakt wzrokowy z dwójką na tylnej kanapie taksówki. Jednak akurat na to pytanie nie znała odpowiedzi.

- Ominęła nas zbędna dawka przydługiego, nudnego pierdolenia i dostaniemy zjadliwy skrót który damy radę ogarnąć? Balle! - Euricio odegrał rozbawionego, prostego trepa. Za to Kubanka pokręciła głową, dmuchając dymem z papierosa przez uchylone okno. Na razie nie wiedzieli na czym stoją, ale mieli już odpowiedź gdzie szukać. Wyglądało że trzeba zostawić graty i złapać Bucka, albo kogoś obeznanego w temacie.
- Jak stoimy z zapasami medycznymi? - Kubanka zadała najważniejsze dla siebie pytanie, jednak jej towarzysz machnął na to ręką.
- Mieliście próby wtargnięcia czy jeszcze nie zorientowali się co i jak? Były jakieś większe problemy? - dołożył swoje pytania.

- No na razie wojsko ani policja nie zrobiły nam wjazdu na chatę jeśli o to pytasz. - Carla uśmiechnęła się do Latynosa chyba trochę rozbawiona jego albo swoją uwagą. Dimitri niemo potwierdził to skinieniem głowy ale dalej nie wtrącał się do rozmowy tylko pewnie prowadził swoją maszynę słonecznymi ulicami swojej ojczyzny.

- Myślę, że chyba jeszcze o nas nie wiedzą. W każdym razie nic na to nie wskazuje. Mamy czujki wokół ranczo i ostrzegą nas gdyby coś jechało. W policji też mamy swoje wtyki trudno by im było coś dużego zorganizować całkiem skrycie. Z wojskiem gorzej bo oni prawie wszyscy są z kontynentu. To tam nie tak łatwo umieścić kogoś z naszych. - powiedziała zerkając na sąsiada a ten znów poważnie skinął głową nadal się nie odzywając.

- Ale lepiej wyglądać jak turysta. Tu jest ich pełno, sami widzieliście na lotnisku. Macie zagraniczne paszporty to dobrze pasuje do tej roli. - zadumała się na chwilę czy coś miała jeszcze do powiedzenia w tym temacie ale chyba nie.

- A z zapasami medycznymi no mamy paru zaprzyjaźnionych lekarzy i pielęgniarek co pracują w szpitalu albo przychodni. Gdy coś potrzeba to korzystamy z ich pomocy. Na wizyty domowe, czasem się udaje wpisać kogoś jako pacjenta pod fałszywym nazwiskiem. No ale oczywiście sami na własność to nie mamy żadnego szpitala ani nic takiego. Ja w razie czego mogę załatwić pokój w moim hotelu. Znaczy w tym gdzie pracuję. Jakby ktoś potrzebował się ukryć albo doglądać. Myślę, że wizyty lekarza też by się dało zorganizować. - zastanawiała się znów chwilę nad tym tematem o jaki pytała Kubanka. Pokiwała głową i zgadzając się z własnym pomysłem.

- Broni nie mamy. Wiem, że szukamy miejsca na strzelnicę aby można było trenować. Ale z bronią to słabo. O tym też mieli wczoraj rozmawiać no ale nie było mnie tam to nie wiem co postanowili. Carlos nam pewnie powie ale dzisiaj jak jechaliśmy po was to jeszcze go nie było na rancho. - znów spojrzała na kierowcę a ten milcząco znów potwierdził jej słowa skinieniem głowy.

- Ja to się raczej zajmuje opieką nad wami, oprowadzaniem po wyspie no i kwaterunkiem. Takimi typowymi militarnymi sprawami to tak z przypadku. - rzuciła jeszcze tonem wyjaśnienia dlaczego nie jest zbytnio zorientowana w strategii nadchodzących działań.

- A ja mam taksówkę. Mogę was zawieźć. Jak gdzieś potrzeba. Ostatnio dużo jeżdżę. Na lotnisko i z powrotem. Przywożę was na rancho. Czasem po kilka razy dziennie. - niespodziewanie Dymitri się odezwał. Miał dość krótkie i ciemne włosy a mówił oszczędnymi, krótkimi zdaniami. Teraz jego koleżanka potwierdziła jego słowa kiwaniem głowy.

- Czyli jeśli potrzeba coś załatwić poza naszym zakresem obowiązków zgłaszamy się do ciebie - Lyra popatrzyła na Carlę, a potem przeniosła wzrok na kierowcę - A jeśli potrzebujemy się przemieścić lub coś przewieźć idziemy z tym do ciebie.
- Chyba zapamiętamy - Otero wyszczerzył się i chyba miał zamiar powiedzieć coś jeszcze, lecz Kubanka go ubiegła.
- Zapamiętam i w razie czego ci przypomnę - dodała.

***


Jeśli otoczenie rajskiej wyspy i ekskluzywnego hotelu jaki aż się prosi żeby w nim spędzić wakacje, jeśli jest się oczywiście bogatym białasem, na moment przytępiało główny cel misji i przykrywało obietnicą dobrej zabawy podczas długich wieczorów to wystarczyło przekroczyć próg domu aby czar prysnął.
Jedno spojrzenie na znajome mordy spoglądające ku wejściu rozwiało wszelkie wątpliwości, a im dalej w głąb sali tych było ich więcej.
Magia wyparowała, została proza dnia codziennego i widmo rodzącego się konfliktu na karku. Aż chciało się zakląć.
Kubańczycy, jak to Kubańczycy, mieli masę swoich powiedzeń, jednym z nich jest „falta de respeto” co oznacza „brak szacunku”. Tym stwierdzeniem potrafią skwitować wszystko. Przykład?
- Nie ma karniaka? Falta de respeto! - widząc co się dzieje Otero zaczął od nieśmiertelnego marudzenia, a jego towarzyszka uśmiechnęła się krzywo.
- No es facil - poklepała go współczująco po ramieniu, mniej współczująco wciskając w ręce swoje bagaże chwilę później aby w pełni poczuł, że “nie ma lekko”.
- Hola, gdzie tu można zrzucić graty? - przywitała się bo tak nakazywał obyczaj.

- Hola, hola! Dobrze, że już jesteście! Jak wam się leciało? - Tercio przywitał się wesołym pozdrowieniem ręki. No i po hiszpańsku. W końcu grenadier był rodowitym Hiszpanem. Siedział przy małym stoliku i z pomarańczowym sokiem w dzbanku i szklance wyglądał jak esencja turysty w niedzielny, wakacyjny poranek. On, kanadyjski snajper DD i fan gliniarzy z Miami z amerykańskiej kawalerii powietrznej oglądali jakiś film na telewizorze. Przy tym soku i śniadaniu.

- Cześć. Miło was widzieć. Pokoje są na górze. Jeszcze jakieś wolne zostały. Możecie sobie coś wybrać. - włoski karabinier wychodził gdzieś z korytarza gdy się na nich natknął. Przywitał się z uprzejmym uśmiechem wskazując na korytarz z jakiego przyszedł.

- Mogę was zaprowadzić. - zaoferowała się Carla do roli przewodniczki.

- Nie spadliśmy do morza, a to już coś - Carvalho odpowiedziała Hiszpanowi poważnym tonem nie wdając się w detale. Nie przepadała akurat za tym środkiem podróży i najbardziej cieszyła się, że już są na ziemi i przez najbliższy czas nie zanosi się aby musieli manewr z samolotami powtarzać.
- Mieli dobre żarcie, gdzieś z tyłu siedziała parka z dzieciakiem, ale przez większość drogi nie piłował mordy. No i tam przynajmniej dało się liczyć na drina - Kubańczyk przerzucił przez ramię swoją torbę, wziął też walizkę Lyry patrząc na nią z góry.
Nie zrobiła mu tej przyjemności, nie nazwała pantoflem i nie dała powodu do nowej porcji narzekania.
- Gdyby Bóg chciał dałby ludziom skrzydła żeby latali - mruknęła po hiszpańsku, odmachując ekipie kinomanów.
- Gdzie Buck i reszta? Coś straciliśmy? - spytała, a w tym czasie Euricio zwrócił się do ich przewodniczki.
- Bien, gracias.

- W jadalni. - Włoch wskazał przeciwny kierunek niż sam właśnie przyszedł. Widać tam było korytarz i dwuskrzydłowe drzwi pewnie do tego pomieszczenia co mówił.

- To jeszcze zdążycie, chodźcie, pokażę wam te pokoje. - manager jednego z tutejszych hoteli dała znać aby podążyć za nią. Ruszyli tym korytarzem co przyszedł włoski policjant a potem po schodach na górę. Tam spotkali się z Dravą.

- O! Przyjechaliście? No nareszcie! To dobrze. To prawie komplet. - bośniacka sanitariusza i okazyjny saper przywitała się z uśmiechem na widok duetu jaki do nich dołączył. Szła kompletnie w turystycznym stylu czyli szortach do kolan, klapkach i koszulce na krótki rękaw. Do tego z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. - Właśnie szłam na basen. Świetna woda. No i nie zostawia soli jak ta z morza. - wskazała dłonią na ten ręcznik.

- Sara! Que bueno verte! Dobrze cię widzieć - Kubanka ucieszyła się autentycznie, drugi Latynos też się wyszczerzył.
- Hola chica, a nie macie tam gdzieś strefy dla nudystów?

Sanitariuszka najpierw zamrugała oczami zaskoczona takim pytaniem. Bo samym serdecznym powitaniem to się szczerze ucieszyła. I zaraz roześmiała się z nieco rozbawionym zakłopotaniem.

- A wiesz, że nie wiem? Nie bardzo się stąd ruszamy. Tylko Lando i Tweety gdzieś łażą no ale wiesz jakie z nich powsinogi. Carla mamy takie plaże tutaj? - Jerković wciąż rozbawiona machnęła ręką, że chyba tkwią tu jak na razie w pewnym zawieszeniu na tym rancho. Zanim się wszyscy zbiorą do kupy i postanowią co dalej. Ale Holender i Szwajcarka faktycznie mieli opinię niespokojnych duchów co nie lubią siedzieć w miejscu.

- Tak, mamy. Tylko nie wszystkie. Musiałabym wam wytłumaczyć które. Albo Dymitri by mógł was zawieźć. Bo nie na każdej można. Ale u nas co chwila jest jakaś plaża, niektóre całkiem puste i dzikie to na takich też nikt chyba nie powinien wam zaglądać w paradę. - Carla w pierwszej chwili też chyba była zaskoczona pytaniem no ale podeszła do tego jak profesjonalna przewodniczka i manager jaka mogła zorganizować każdą rozrywkę swoim gościom. Też wydawała się rozbawiona pomysłem ale w życzliwy sposób.

- A mają tu normalny bar bez konieczności brania bryczki od Dymitra? - spytał Euricio, a Lyra prychnęła strofująco.
- Nie jesteśmy na wakacjach, pamiętasz?
- A pierdolisz, tu o tradycję chodzi. To jak z zasadą pierwszej wypłaty
- stwierdził z namaszczeniem - Trzeba ją przepić z kolegami z pracy.
- Ale ty nie masz kolegów, a tym bardziej w pracy
- Carvalho wyraziła powątpiewanie, a on spojrzał na nią jak na zdrajcę.
- Wiesz co el chocho? Spierdalaj.
- Tranquillo un putón. Najpierw byś musiał mnie zacząć gonić.
- Czy ja ci wyglądam na pojebanego?
- spytał i szybko zrozumiał swój błąd gdy kobieta zaśmiała się krótko. Miała jednak dobre serce, albo był dzień wspólnej dobroci bo nie ciągnęła tematu, a on również udał że sprawa nie miała miejsca.
- Dobra, zostawimy fanty i zobaczymy co u reszty. Nic nie wybuchnie to się złapiemy na basenie. Pasuje? - powiedziała sanitariuszce wracając do standardowo spokojnej miny.

- No pewnie. Będę czekać. Jak jest ładna pogoda to to tutaj chyba najlepsze miejsce. - Bośniaczka pokiwała głową, pomachała im na pożegnanie i ruszyła w dół schodów na ten zewnętrzny basen co gdzieś tu miał być.

- A taki minibar jest tutaj i w głównym domu. Mogę was obsłużyć jeśli chcecie. Ale uznaliśmy, że pewnie wolelibyście nieco prywatności, znaczy w ogóle wszyscy, to tylko przynosimy tu posiłki. Zależało nam abyście się mogli chociaż trochę poczuć jak u siebie. Ale w domu gospodarzy to już urzęduje obsługa na stałe to na pewno coś do wypicia się znajdzie. A teraz chodźcie, pokażę wam te pokoje. - Carla też pożegnała Dravę z uśmiechem a sama machnęła dłonią aby wznowić marsz na piętro. Przy okazji wyjaśniła jak tutaj jest z tym barem, alkoholami i pokrewnymi tematami.

Potem Carla zaprowadziła ich na górę. Otworzyła kilka pokojów aby Kubańczycy mogli sobie coś wybrać. Pokoje były całkiem niczego sobie. Takie jak w hotelach dla bogatych turystów. Raczej niczego tu nie brakowało. Miały nawet łazienkę gdzie można się było odświeżyć. Carla oprowadziła ich jeszcze po większej wspólnej łazience na końcu korytarza, wyjściu na taras z widokiem na ów basen o jakim mówiła Bośniaczka z Sarajewa. I tam też na leżakach albo w basenie spotkali parę znajomych osób. Wyglądało to dość sielankowo, jakby naprawdę grupka turystów przyjechała tutaj na wakacje.
Niestety nie przyjechali na urlop, dlatego zostawili graty i chcąc nie chcąc zeszli z powrotem na dół.
- Myślisz że nasza łysa wróżka skończyła już żreć? - Lyra mruknęła gdy znaleźli się parę kroków od drzwi.
- Zależy kogo i czy był duży - Otero susząc zęby nacisnął na klamkę.
Jęknęła sprężyna otwieranego zamka.
 
__________________
Adeptus Mechanicus inkantujący litanię dekontaminacji sarkofagu Rodowicz między cyklami jej odmrażania i ponownej hibernacji

Ostatnio edytowane przez Sonichu : 01-09-2022 o 02:54.
Sonichu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172