| Bart Spineli & Anastasia Bianco & Wikvaya Singelton Bart wszedł na oddział i naklejką „odwiedzający”, którą otrzymywał każdy przy recepcji. Szedł korytarzem rozglądając się przez uchylone drzwi i szyby w poszukiwaniu koleżanki. Czasem zaglądał do pokoju, gdzie rzucał krótkie przeprośki i szedł dalej. Spokojnie idąca z tyłu Ana mogła sobie pomyśleć, że nie dosłyszał lub zapomniał numer pokoju, o którym na pewno dowiedzieli się i który nawet był napisany flamastrem na przyklejonej wywieszce wizytującego. W końcu zobaczył Squaw, której pielęgniarki zdejmowały przylepione ustrojstwa, na oko Spineliego, od kroplówek i monitoringu. Z leżącego na korytarzu łóżka zwinął biały fartuch i kiedy piguły wyszły z pokoju szelmowsko uśmiechnął się do Any po czym głośno zapukawszy wparował do pokoju Singieltonowej.
- Siema! Jestem Dr. Spineli a to Dr. Bianco. – Z poważną miną stanął w nogach łóżka sięgając po kartę pacjenta, która o wymsknęła mu się rąk więc łapał ją na raty, na szczęście skutecznie. - Hmmmm… - popatrzył krytycznie w zapiski i wykresy a Ana poprawiła skoroszyt odwracając do góry nogami. - Oh… Dziękuje pani doktor. - skinął głową. - Tak… tak… - kiwał głową a potem spojrzał na Squaw i uśmiechnął się głupawo, acz troskliwie. - Jak się czujesz?
Gdy Bart odstawiał swój teatr Wikvaya siedziała na brzegu łóżka gotowa do drogi. Z nostalgią wpatrywała się w niebo za oknem. Badania, wywiady, zalecenia, i co najważniejsze, rozmowę z ojcem, miała już za sobą. Każde działanie osiągnęło z góry założony efekt. Mogła być z siebie dumna, ale czuła się zmęczona i niespokojna. Mimo dobrej miny do złej gry, jej organizm miał swoje granice, a ona słuchała go, tak jak on słuchał jej, gdy musiała wstać i pokazać się światu. Na dźwięk znajomego, wesołego głosu Barta powoli odwróciła głowę w stronę wejścia i przywdziała gościa ciepłym uśmiechem. Lubiła go i wiedziała, że pomógł Daryllowi, gdy jej, w ostatnim trudnym czasie, nie było obok brata. Nie do końca spodziewała się czegoś takiego po Spinellim, ale bardzo doceniała. Na widok Any przechyliła uprzejmie głowę ze zdziwieniem, ale też z niemałą ulgą. Wszyscy wszak byli na zakręcie życia i każdy z nich zasługiwał na to, żeby ktoś chciał przytrzymać go za kołnierz w czasie jazdy po równi pochyłej.
- Dzięki kochani, już lepiej. Zwłaszcza, że w perspektywie miałam podróż karawanem. Perspektywa, jak sądzę, nie zmieniła się wcale, ale towarzystwo wydaje się być bardziej rozrywkowe niż przewidywałam - uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Jak się trzymacie?
Spineli pokiwał głową. Ana w sumie stała w milczeniu, jak pusty dodatek w tle, który nie rzuca się w oczy.
- Dobrze, że lepiej. – Po tym westchnął i wskoczył na sąsiednie łóżko. - Brat pewnie wszystko ci opowiedział? - upewnił się retorycznie wzrokiem. - Sny nas prześladują. Dusze nawiedzają mnie… Głosy słyszę… Demony jakieś… Zobacz - wyjął zza pazuchy dżinsowej kurtki rysunek z mackami zła i znajomymi twarzami. - Twój brat we śnie był jakimś takimś opętanym, przemienionym. Ty może wiesz co więcej o vendigo, skinwalkerach i innych? Z mojej religii to na demona z piekła wygląda, który kogoś opętał…
Bart wydawał się słuchać i oceniać własne wypowiadane słowa. Mina zdradzała, że za każdym razem, gdy już nie były w jego głowie, brzmiały idiotycznie.
- Jestem przekonana, że to człowiek… Nawet jeśli owładnięty nienawiścią i zniewolony przeszłością, w której wiele rzeczy zapisało się na naszą niekorzyść. – Odpowiedziała Wikvaya bez żadnej odrazy, czy potępienia. - Ludzie zawsze się gubili i bardzo często znajdowali drogę do domu. Może nasz Vendigo też potrzebuje wskazania mu ścieżki… drogowskazu. Dopowiedzenia zaklętej w ciszy historii. W mojej religii wszystko dąży do harmonii i choć wiele z tego, czym rządzi się dusza, nie rozumiemy to mamy pewność, że w każdym przypadku szuka ona zespolenia w równowadze szal świata. Twój obraz… nie musi być odbiciem rzeczywistości, ale może być wskazówką.
Wi przyjrzała się bliżej pracy Barta szukając w pozostawionych na papierze plamach czegoś znajomego. Jednak żaden ślad nie dawał wskazówki, co robić dalej. Tym bardziej nie ułatwiał zrozumienia tego co się stało lub obecnie miało miejsce.
- Przykro mi Bart, ale nie poznaję niczego na tym obrazie. Może nie doświadczam tych samych bodźców, które miałeś ty tworząc dzieło i dlatego nie widzę tego, co dostrzegłeś w twórczym szale. Z drugiej strony, nie ty jeden śnisz. Wszyscy mamy swoje sny, demony, koszmary. Widzimy rzeczy, które nas przerażają i odbierają siłę ciału oraz spokój myślom. Możemy… jeśli to wszystko nie rozwiąże się, przed południem w domu Fallsa, spróbować razem znaleźć twoje duchy. Może naprawdę chcą być wysłuchane.
- Możemy. - odparł jak ktoś, kto niewiele ma do stracenia. - A bodźców od twojego znajomka z rezerwatu jeszcze mam.
Potem spojrzał na Anę.
- Piszesz się na Fallsa? - chciał się upewnić bez namawiania. Ana jednak smutno wzruszyła ramionami.
- Po prostu nie chcę być sama - skwitowała stłumionym głosem, gubiąc spojrzenie w kawałku podłogi.
- Racja. Musimy trzymać się teraz razem. – Podsumował Bart, a Wikwaya obiecała:
- Będziemy.
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |