Czeyenne wkrótce spakowali swoje graty, i odjechali, zapewniając, że będą gdzie trzeba, za 3 dni.
John przez chwilę jeszcze wpatrywał się w odjeżdżających, po czym odłożył broń
- Ciekawie się skończyło - powiedział.
Indiańcom nie wierzył za grosz, ale słyszał, że umów przypieczętowanych fajką pokoju dotrzymują. Zazwyczaj.
Co oznaczało, że i tak trzeba będzie patrzeć im na ręce.
Ceremoniał, który przypieczętował umowę Oppenheimera z Szejenami dobiegł końca, a Indianie oddalili się w swoją stronę. Obyło się bez rozlewu krwi, bez strat własnych czy uszczuplonego ekwipunku, ale Wesie daleko było do zadowolenia. Czirokez zebrał się z powrotem do pionu, w przypływie nagłej śmiałości nawet posyłając kwaśne spojrzenie w kierunku Upiora, zanim oddalił się prędkim krokiem, by rozpocząć poranne rytuały na które nie było czasu przez nagłą pobudkę.
- Dobrze rozegrane? - Stwierdził pytająco James, przyglądający się całej scenie, wciąż z papierosem w ustach. Patrząc na miny Wesy, Elisabeth, Johna czy Melody, układ też niespecjalnie mu się podobał, co nie znaczyło, że nie docenił tego chwilowego zakrętu losu.
Oddychali, więc mogli kombinować dalej.
- Mam nadzieję, że możesz spłacić te zobowiązanie Oppenheimer - mruknął zwłowieszczym głosem rewolwerowiec i poszedł zdrzemnąć się jeszcze przed wyjazdem.
Oppenheimer z powrotem przywdział pas z nożami, włożył rewolwer do kabury, zaciągnął rękawy kurty, do której schował swoje szczęśliwe ostrze.
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie liczyłem na takie rozstrzygnięcie herr Langford. Sen z powiek spędzało mi dwudziestu wyszkolonych, uzbrojonych żołnierzy. Skoro paru dzikusów i podrzędni bandyci poczynili przez parę dni takie szkody w naszych szeregach, nie chcę nawet myśleć jakby się mogła skończyć konfrontacja z karabinierami. Nie wliczam tu marshalli i uzbrojonych pasażerów. W tak liczebnej przewadze szanse na powodzenie operacji drastycznie wzrosły. Jedynym zmartwieniem pozostaje kwestia tego czy Czejeni dotrzymują umowy. Jeśli chodzi o mnie, ja swoje zobowiązania wobec nich spłacę. Oddam swoją część łupu, bo nie dla złota przyjąłem ofertę herr McCoya.
- Ja tam wzroku z ich łap spuszczać nie będę. Nie wierzę, że dotrzymają słowa. Najpewniej już po akcji i nam się od nich dostanie. Ot tyle z całej ugody - Powiedziała niemrawo Dixon patrząc na mężczyzn - Umowa w ogóle mi się nie podoba, ale wpływu na nią nie miałam żadnego. Jak widać mogłam uchodzić tutaj jedynie za towar przez tych dzikusów, bez urazy Wesa - Spojrzała kątem oka na indianina, który dość mocno wyróżniał się na tle tych co niedawno odjechali.