Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2022, 23:29   #131
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Czeyenne wkrótce spakowali swoje graty, i odjechali, zapewniając, że będą gdzie trzeba, za 3 dni.

John przez chwilę jeszcze wpatrywał się w odjeżdżających, po czym odłożył broń
- Ciekawie się skończyło - powiedział.
Indiańcom nie wierzył za grosz, ale słyszał, że umów przypieczętowanych fajką pokoju dotrzymują. Zazwyczaj.
Co oznaczało, że i tak trzeba będzie patrzeć im na ręce.

Ceremoniał, który przypieczętował umowę Oppenheimera z Szejenami dobiegł końca, a Indianie oddalili się w swoją stronę. Obyło się bez rozlewu krwi, bez strat własnych czy uszczuplonego ekwipunku, ale Wesie daleko było do zadowolenia. Czirokez zebrał się z powrotem do pionu, w przypływie nagłej śmiałości nawet posyłając kwaśne spojrzenie w kierunku Upiora, zanim oddalił się prędkim krokiem, by rozpocząć poranne rytuały na które nie było czasu przez nagłą pobudkę.
- Dobrze rozegrane? - Stwierdził pytająco James, przyglądający się całej scenie, wciąż z papierosem w ustach. Patrząc na miny Wesy, Elisabeth, Johna czy Melody, układ też niespecjalnie mu się podobał, co nie znaczyło, że nie docenił tego chwilowego zakrętu losu.
Oddychali, więc mogli kombinować dalej.
- Mam nadzieję, że możesz spłacić te zobowiązanie Oppenheimer - mruknął zwłowieszczym głosem rewolwerowiec i poszedł zdrzemnąć się jeszcze przed wyjazdem.

Oppenheimer z powrotem przywdział pas z nożami, włożył rewolwer do kabury, zaciągnął rękawy kurty, do której schował swoje szczęśliwe ostrze.
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie liczyłem na takie rozstrzygnięcie herr Langford. Sen z powiek spędzało mi dwudziestu wyszkolonych, uzbrojonych żołnierzy. Skoro paru dzikusów i podrzędni bandyci poczynili przez parę dni takie szkody w naszych szeregach, nie chcę nawet myśleć jakby się mogła skończyć konfrontacja z karabinierami. Nie wliczam tu marshalli i uzbrojonych pasażerów. W tak liczebnej przewadze szanse na powodzenie operacji drastycznie wzrosły. Jedynym zmartwieniem pozostaje kwestia tego czy Czejeni dotrzymują umowy. Jeśli chodzi o mnie, ja swoje zobowiązania wobec nich spłacę. Oddam swoją część łupu, bo nie dla złota przyjąłem ofertę herr McCoya.
- Ja tam wzroku z ich łap spuszczać nie będę. Nie wierzę, że dotrzymają słowa. Najpewniej już po akcji i nam się od nich dostanie. Ot tyle z całej ugody - Powiedziała niemrawo Dixon patrząc na mężczyzn - Umowa w ogóle mi się nie podoba, ale wpływu na nią nie miałam żadnego. Jak widać mogłam uchodzić tutaj jedynie za towar przez tych dzikusów, bez urazy Wesa - Spojrzała kątem oka na indianina, który dość mocno wyróżniał się na tle tych co niedawno odjechali.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 02-08-2022, 21:54   #132
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Przerzutka z doca

Wesa wzruszył obojętnie ramionami na słowa Elizabeth.
- Gorzej mnie wołano - oznajmił, po czym odezwał się w stronę Arthura. - Szejeni dotrzymają umowy. Ta... ceremonia z fajką, to jak wasze przysięgi...
Urwał, jakby szukając odpowiednich słów.
- Jak to mówicie? Przysięga w twarzy Boga?

Oppenheimer w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań. Przysiadł przy wygasłym ognisku, sięgnął po bukłak by przepłukać z ust posmak fajkowego ziela.
- Jeśli mam być szczery Elizabeth bardziej się obawiam naszego pryncypała. Imperia białych ludzi zbudowane zostały na zdradach, intrygach i kłamstwie, nie inaczej jest z herr McCoyem. Jesteśmy jedynymi osobami, które mogą powiązać go z napadem, ma zbyt wiele do stracenia by zostawić nas przy życiu. Bardzo cię zdziwię jeśli nie spróbuje nas oszukać. Czejeni to barbarzyńcy, ale jeśli Wesa twierdzi, że dotrzymają umowy gotowy jestem w to uwierzyć.
- Bez wątpienia McCoy jest wielką niewiadomą... a na jego miejscu wnet bym doszedł do wniosku, że lepiej nie dzielić się zdobyczą - stwierdził John.
- Ja nigdy nie powiedziałam, że ufam McCoyowi - Sprostowała "Ognista" - Gdyby sytuacja, aby zarobić mnie nie zmusiła to nie pracowałabym z nim. Nie mogę jednak zrozumieć pewnej sprawy. Z jakiego powodu ty dla niego pracujesz skoro nie zależy ci na zarobku? Z całego napadu będziesz miał całe zero, a nawet mniej, bo musiałeś wydać z własnej kieszeni, aby nasz plan się udał. Co cię pcha do tego zdania? - Elizabeth skierowała swój wzrok na "jednookiego demona".
Po pytaniu Elizabeth jedyne zdrowe oko Oppenheimera wydawało się teraz czarną dziurą, ślepiami rekina w których tli się drapieżna zapiekłość. Szubienicznik zastanawiał się nad odpowiedzią, choć bo ta wydawała się oczywista dla każdego kto przyjrzał się temu ponuremu obliczu.
- Ukatrupiony przez Rzymian Nazarejczyk lubił posługiwać się parabolami to i ja spróbuję. Wyobraź sobie psa, który przez większość swojego życia mieszka na farmie i pilnuje zagrody dla świń. Jest uwiązany do łańcucha, ale mu to nie przeszkadza, dobrze wykonuje swoje obowiązki. Do szczęścia wystarcza mu buda, posłanie, miska z wodą, trochę strawy. Pewnego dnia na farmie pojawia się głupiec, nazwijmy go Abe. Decyduje, że od teraz już nie można hodować świń i wszystkie należy wypuścić. Pies z dnia na dzień staje się niepotrzebny. Stary głupi poczciwy Abe spuszcza go z łańcucha, ale pies okazuje się mieć czarne podniebienie. Dziczeje i zaczyna iść za zapachem każdego, kto cuchnie Abe’em. Bo ten smród przypomina mu o życiu, który stracił. Dlatego gotowy jest rzucić się z zębami na każdego kto przesiąkł fetorem tego głupca. Resztę swojego życia poświeci na to by wszyscy, którzy znali, szanowali i wypełniali wolę Abe’a zrozumieli ważną lekcję. Niektórych psów nie wolno spuszczać z łańcucha, bo wtedy dzieją się bardzo złe rzeczy frau Dixon.

Elizabeth zrobiła głupią minę i tylko jej było wiadomo z jakiego konkretnie to powodu, a każdy mógł wyciągnąć z tego swoje wnioski.
- A więęęc… - Przeciągnęła bardzo długo wyraz - W tej opowieści jesteś tym psem spuszczonym z łańcucha, któremu zabrano życiowy cel, dobrze rozumiem? A więc kim jest Abe? I czym są owce?
- Świnie – poprawił „Ognistą” – Czarne świnie. A Abe? Możesz go znać pod imionami Uczciwy Abe, Stary Abe, Wujek Abe.
Oppenheimer splunął pod nogi.
- Chociaż podobno nie znosił tego przydomku i wolał gdy nazywano go po prostu Lincoln. Złoto, które wy sobie przywłaszczycie a ja oddam czerwonoskórym należy do ludzi, którzy wynieśli go na najwyższy urząd w tym kraju i doprowadzili do trzynastej poprawki.
- Pierdolenie. Nie kupuję tego - Rzucił do Oppenheimera James, który miał pecha do porządnej drzemki tego dnia. I poprzedniego. zwlekł się z posłania. Najwyraźniej nie było mu dane odpocząć, więc słuchał, chcąc nie chcąc rozmowy. - Bez paraleli. Nie mieszajmy do tego boga. Tego czy innego. Po prostu staram się zrozumieć, jak były nadzorca niewolników trafił na smycz bandyty, z której już kolejny raz chce się zerwać - dodał ironicznie rewolwerowiec. Zamiast drzemki odpalił sobie kolejnego fajka, wypuszczając kłąb dymu.
 
Aro jest offline  
Stary 03-08-2022, 17:03   #133
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
rok 1878
9 maj
Stan Kansas.


Około południa, dotarli do Ellis City. Kolejne miasteczko na ich drodze, tym razem jednak mniejsze nawet niż poprzednie… ale była i stacja, był duży, kilkupiętrowy(!) hotel, wyglądający na nowy, i to z cegły, nie pasujący za cholerę do miasteczka, masa bydła, wielu kowbojów, no ale ogólnie… dziura.

- Dobra! Dajcie nam 5 minut! - Powiedziała nagle Melody - 5 minut! Nie będziemy spać w byle norze na piętrze kolejnego Saloonu, zobaczycie. 5 minut! - Wyszczerzyła ząbki do wszystkich, po czym zgarnęła ze sobą Elizabeth, i rumaki od bandytów z Ellsworth, i odjechały.

~

Wróciły po 10 minutach, bez zdobycznych koni, ale za to obie roześmiane…
- Jedziemy do hotelu! Ja stawiam! - Zakrzyknęła radośnie panienka Gregory - Ja stawiam, jedziemyyyy!


Jeszcze przed hotelem, zjawiło się kilku czarnych sługusów, którzy zabrali konie do stajni. Juki oczywiście towarzystwo wzięło ze sobą. Weszli do hotelu, z Melody zasuwającą na przodzie… wywołując zgorszenie wśród paru gości, jak i hoteliera, za kontuarem.
- Dzień… dobry… - Skrzywił się na widok wchodzących do przybytku, a indianina to już w ogóle.
- Dzień dobry, dzień dobry! - Powiedziała głośno Melody, błyszcząc ząbkami.
- W czym mogę… pomóc?
- To dobry hotel? Porządny, tak?
- No… tak.
- Chcemy pokoje! Sześć pokoi! Takie cacy pokoje, luksusowe…
- Hmm, panienko…
- Chce pan zarobić, czy nie??
- No tak, oczywiście…
- No to sześć pokoi, takich cacy! Do tego ummm… kąpiel! W każdym pokoju, czysta woda, mydełko, ręczniki.
- Tak…
- Konie już w stajni, nie? Zostajemy na noc…
- Tak…
- No i ten, fryzjer! Dla każdego! Ogolić, włoski przyciąć! I ten… porządny obiad?
- Mamy tu jadalnię, oczywiście…
- Dobra! To jeszcze… piwo do pokoi, tak po dwie flaszki, zimne, i whisky flaszka, jak ktoś będzie chciał. I… praczka by się przydała… i… jakieś przekąski w pokojach. Owoce, mogą być i słodycze, tak za pół godziny, co?
- T…tak… może wszystko być…
- To super! To jeszcze… cygara! Dooobre cygara, tak po dwa.
- Jak sobie panienka życzy. Chwileczkę panienko… - Hotelier z czołem zroszonym potem coś liczył, bazgrając ołówkiem po papierach - To będzie tak 30$...(miesięczny zarobek typowego kowboja)
- No i fajnie! - Melody odliczyła ową zapłatę, kładąc ją przed nim. A na gębie gościa wyrósł wielki uśmiech.
- Kogo wpisać do księgi? - Spytał już wielce uprzejmie.
- Hmmm… - Zamyśliła się Melody - Panna… frau… Fran… ciska… Open..timer? - Wypaliła dziewczyna.

A Oppenheimer zamrugał okiem.

Zresztą hotelier również. Parą.
- Eeee…?
- Ja jestem ze starego świata… kon-ty-nen-tu… - Przesylabowała Melody, szczerząc ząbki.
- Oczywiście… a pani świta?
- Świta? - Melody spojrzała na okno. Było południe.
- Pani towarzysze?
- No tak… towarzysze! Tak!
- Dobrze… - Facet wydał w końcu klucze do pokoi - Miłego pobytu!
- Będzie! - Odparła Melody, po czym pochwyciła pod jedno ramię Elizabeth, a pod drugie zaskoczonego Arthura - Idziemy jeść!

No i udali się wszyscy na posiłek.

~

Zasiedli przy dużym, okrągłym stole. Wystrój hotelu był luksusowy, jadalnia była luksusowa, wszędzie zaś obrazy, wypchane zwierzaki, dywany, damy w sukniach i gentlemani w garniturach, krzywiący się na widok zakurzonej bandy kowbojów i indianina… aż Gregory pokazała parce język, i skrzywili się jeszcze bardziej, a ona zachichotała. Po chwili zjawił się zaś równie "skrzywiony" kelner.
- W czym mogę pomóc? - Spytał wielce zadufanym tonem.
- Co na obiad? - Spytała uśmiechnięta Melody.
- Dziś… stek, lub zupa grzybowa… ekhem… znajdzie się jednak i fasolka… - Kelner się wrednie uśmiechnął.

A Melody również, i przywołała go do siebie paluszkiem. Gdy ten zaś się nieco bardziej zbliżył, i przy niej służalczo pochylił…
- Słuchaj no. Palnę cię w kule, to zaśpiewasz inaczej… nie, nie chcemy fasolki, jasne? - Powiedziała szeptem dziewczyna i zatrzepotała rzęskami, błyszcząc przy tym ząbkami.
- O… oczywiście prosze pani, najmocniej przepraszam proszę pani… - Kelner uśmiechnął się nerwowo.

Posiłek był bardzo dobry. Zarówno stek z ziemniakiem nadziewanym masłem i serem, jak i zupa grzybowa ze śmietaną, kto co chciał. Do tego i zimne piwko, woda z bąbelkami, lemoniada, whisky. Czego dusza pragnie.

- Szampana! - Krzyknęła nagle wesoło panienka Gregory, kończąc zupę - Dwie flaszki szampana!
- No co? Nigdy nie piłam… - Zwróciła się ciszej do towarzystwa.

A na deser, było żurawinowo-jabłkowe ciasto z posypką, miodem i orzechami, do tego bita śmietana… i kawa, herbata? Pyyyyszności. Melody aż zjadła dwa kawałki, a potem masowała brzuch i się cichutko śmiała, że zaraz pęknie.
- Raz się żyje… - Uśmiechnęła się do wszystkich przy stole.

~

Pokoje były duże, i równie wystrojone, co cała reszta hotelu. Luksusy pełną gębą, żyć nie umierać.


Każdy pokój miał i własny "pokój kąpielowy" jak to tu nazwano, z dziwacznym, ponoć francuskim wynalazkiem zamiast bali, zwanym "wanną". W której już oczekiwała ciepła, i pachnąca(!) woda.


A wszędzie krzątali się służący, głównie czarni, zarówno panienki, jak i młodzianie, wielce grzeczni, i usłużni.
- Tak Sir, już Sir, tak Ma'am, już Ma'am…

A na niektórych, można było i zawiesić oko?

Zabrano ich rzeczy do pralni, ale nikt nie musiał biegać nago, były bowiem "szlafroki"(kolejne cudo z Francji?), niebieskie dla mężczyzn, a czerwone dla kobiet, i papucie.

Pokoje były łączone parami, oddzielone wewnątrz drzwiami zamykanymi na klucz. "Wychodki" były zaś na każdym piętrze, na obu końcach korytarzy. Po jednej stronie długiego korytarza męski, caaaałkiem po drugiej damski…







***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-08-2022, 07:53   #134
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację

- Dziękuję panno…Opentimer – mruknął Arthur rozkrajając stek – Nie wiem z czego wynika ta hojność, ale dziękuję.
Szubienicznik nie byłby sobą, gdyby w działaniach Melody nie próbował dopatrywać się drugiego dna. Czy pobyt w luksusowym hotelu i wykwintny obiad mógł być formą zadośćuczynienia? Ostatniej wieczerzy, w której Melody Gregory odgrywa rolę Judasza a jej mocodawca, Morgan Russel McCoy to faryzeusz płacący za ich głowy srebrnikami? Ranczer musiał mieć zaufanego człowieka w środku a wiedza, którą posiadała dziewczyna i delikatne próby nacisków na grupę utwierdzały Oppenheimera w przekonaniu, że jest ona kimś więcej niż mówi. Niestety pomimo najlepszych chęci nie znalazł na to żadnych dowodów a zachowanie Melody często wprawiało go w konsternację. Do tego te tajemnicze blizny….Do tej pory sądził, że tylko on potrafi w tak wspaniały sposób naznaczyć ludzkie ciało, ale najwyraźniej frau Gregory trafiła na równie wyrafinowanego, okrutnego artystę bólu.
Arthur jadł w ciszy, a przynajmniej próbował bo ich dobrodziejka wesoło szczebiotała przy stole rozstawiając kelnerów po kątach. Zanim przyniesiono deser i opróżniono dwie butelki szampana, Oppenheimer wstał od stołu i grzecznie się pożegnał. Po schodach udał się na piętro, ale minął swoją kwaterę i ruszył dalej, w głąb korytarza. Czarnuchy już powinni wnieść ich bagaże. Oppenheimer zatrzymał się przy drzwiach do pokoju, który zajmowały Melody i Elizabeth. Zamierzał przeszukać rzeczy tej pierwszej. Musiał istnieć jakiś dowód potwierdzający jego paranoiczne podejrzenia. Nacisnął klamkę, lecz drzwi nie ustąpiły, obsługa zdążyła je zamknąć.
- Następnym razem – powiedział sam do siebie. Chwilę później znalazł się w swoim pokoju. Naładowany rewolwer przezornie włożył pod poduszkę. Rozebrał się, ubranie złożył w kosteczkę i położył na łóżku, przygotowane dla pokojówki, która miała zanieść je do prania. Wanna była już napełniona wodą, niestety wciąż ciepłą. Szubienicznik zanurzył się po szyję. Nie minęło wiele czasu jak usłyszał, że drzwi się otwierają.
- Ubranie zostawiłem na łóżku – zwrócił się do pokojówki wciąż wylegując się w wannie. Kroki nagle ustały, zapadła cisza przerywana krótkim spazmatycznym oddechem jakiejś kobiety. Arthur zerknął w kierunku drzwi łazienki. W progu stała czarna kobieta w stroju służącej. Z przerażeniem i łzami w oczami patrzyła na Oppenheimera. Wyglądała jakby wróciły do niej upiory przeszłości. A konkretnie ten jeden, najgorszy.
Była niewolnica rękawem otarła łzy, jej usta bezgłośnie poruszyły się.
Diabeł.
Po chwili opuściła pokój a szubienicznik kontynuował kąpiel, czekając aż woda straci swoją pokojową temperaturę. Nie powinien przejmować się zwierzętami a jednak dostrzegając ból w oczach dziewczyny poczuł się nieswojo.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 12-08-2022, 11:51   #135
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Melody hojnie sypnęła groszem, a że panie wróciły z wycieczki bez zdobycznych wierzchowców, można było się domyślić, iż pieniądze wyciągnęła nie zza gorsetu, a od jakiegoś handlarza.

John, idąc w ślady Arthura, podziękował fundatorce, a potem, nie wnikając w motywy postępowania Melody, zabrał się za konsumpcję. Z nieukrywaną przyjemnością, jako że nie dało się porównać odgrzewanej przy ognisku fasoli z tym co pojawiło się na stole. Oczywiście na korzyść tego ostatniego.

A potem deser, szampan...
Nim otwarto drugą butelkę John udał się do swego pokoju, po drodze zabierając klucz z recepcji.

Pokój i obsługa były na najwyższym poziomie, a przywołana dzwonkiem pokojowa pojawiła się natychmiast. I zabrała rzeczy do prania.
- Życzy sobie pan coś jeszcze? - spytała.
- Może pomoc przy kąpieli?
Najwyraźniej jednak panienka uznała, iż Johnowi, chociaż był poobijany, pomoc przy myciu pleców nie była potrzebna.
- Przykro mi, ale to nie wchodzi w zakres usług oferowanych przez nasz hotel. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Rzeczy będą rano gotowe - dodała. Dygnęła uprzejmie i zniknęła za drzwiami.

Po kąpieli John rozsiadł się w fotelu - ze szklanką whisky z lodem i cygarem.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-08-2022, 19:40   #136
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Luksus jakim nasączony był hotel w Ellis City, jaki postanowiła ufundować Melody, momentalnie zbił Nahelewesę z tropu. Czirokez nic nie robił sobie z konwenansu towarzyskiego, ze szczęką w dole przeciągając skrzącym się spojrzeniem po każdym calu budynku, chłonąc bogactwo które w jego myślach rosło do poziomu francuskich pałaców. Zazwyczaj czułby się nieswojo i skóra świerzbiłaby go niemiłosiernie, ale tutaj jego myśli zaprzątała wartość i estetyka hotelu. Nieco czuł się jak na świeczniku, jakżeby nie mógł, ale czuł swego rodzaju satysfakcję gdy dystyngowane panie i eleganccy panowie patrzyli na niego z odrazą. Już brudni kowboje-obdartusi uderzali z całą mocą w delikatne poczucie wyższości, a co dopiero prymitywny Indianiec wpuszczony na salony. Wesa nie przejmował się ich grymasami i szeptanymi komentarzami ociekającymi odrazą w najczystszej formie, pałaszując serwowany im obiad. Nie mógł odmówić sobie delikatesów, nie gdy przyszłość rysowała się w niepewnych i groźnych barwach, a kolacja mogła okazać się ostatnią wieczerzą. Odmówił jedynie szampana, którego powąchał i eksperymentalnie pociągnął łyk, ale prędko splunął musującą ciecz z powrotem do kieliszka.

Najedzony do oporu opuścił jadalnię niedługo po Arthurze, kierując sie ku przydzielonemu mu pokojowi, po drodze urządzając sobie regularne przystanki w ramach podziwiania przeróżnych dekoracji. U szczytu schodów, gdzie zawieszono obraz przedstawiający pierwszy kontakt pielgrzymów z Indianami, przystanął na dłużej z grymasem odrazy wykrzywiającym twarz. Przez chwilę miał ochotę splunąć na olejne kłamstwo czy przejechać parę razy ostrzem noża po płótnie, ale opanował się. Dobry nastrój wyparował. Na krótką chwilę jednak, bo gdy otworzył drzwi do sypialni, fascynacja całym tym przepychem uderzającym po oczach ponownie pobudziła serce Czirokeza. Dobrych parę chwil spędził na przesuwaniu palcami po wystroju wnętrza, dźgając nawet poduchy i pufę w kącie, zafascynowany komfortową miękkością do jakiej nie był przyzwyczajony. Dobytek pochował w strategicznych miejscach wedle swoich przyzwyczajeń, rewolwer chowając pod stertę poduszek, a nóż wciskając między materac i stelaż. Łuk z kolei wylądował w kącie łazienki, zanim Wesa oddał się oględzinom francuskiego kuriozum zwanego "wanną".

Chrząknięcie służącego wyrwało go od analizy wynalazku zza wielkiej wody. Młody czarny służący, kłaniając się lekko, oznajmił że przyszedł wziąć ubranie do prania i Wesa bez większych ceregieli zaczął się rozbierać. Dopiero gdy opuścił spodnie, obnażając ostatnie cale ciemnej skóry, i na dźwięk dziwnego odgłosu z gardła pokojowego, spojrzał w jego stronę. Zaśmiał się pod nosem widząc, jak młody ucieka spojrzeniem i stara się patrzeć wszędzie, tylko nie w jego stronę. Chrześcijanie i ich "wartości".

- Jak ci na imię?

- Elijah, sir - odparł czarnoskóry.

- Elijah - powtórzył Wesa, zbierając ubranie z podłogi. - Nie ma nic zdrożnego w ludzkim ciele, Elijah. Od patrzenia nie uschną oczy.

Służący spojrzał w końcu w stronę gołego Czirokeza, gdy ten zbliżył się do niego i wcisnął ubranie w ręce. Błysk w oczach, które niedyskretnie prześlizgnęły się po nagiej skórze Indianina, Wesa zauważył. Z żywym zainteresowaniem otaksował młodziaka, zastanawiając się czy pierwsza reakcja nie była aby spowodowana zupełnie innym chrześcijańskim tabu. Czirokez sięgnął dłonią w kieszeń bryczesów, wydobywając trzymane tam dolary. Poufałym gestem wcisnął jeden z banknotów w kieszeń uniformu i poklepał chłopaka w pierś.

- Dla ciebie, Elijah.

I odwrócił się, kierując kroki ku parującej wannie, skory zmyć z siebie brudy dnia minionego.
 
Aro jest offline  
Stary 13-08-2022, 05:32   #137
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
- A niech mnie - mruknął widząc hotel o całkiem przyzwoitym wyglądzie w porównaniu do reszty miasteczka Ellis. Skąd taki hotel w takiej dziurze pośrodku niczego, tego James nie wiedział. Wyglądał albo jak jakiś sen o bogactwie i przepychu, być może obecny właściciel był obcokrajowcem i nie wiedział jak sprawy mają się na terytoriach, i w ogóle na pograniczu.
Być może hotel szykował się na bogatszą klientelę, bo gdzieś obok działo się coś, co być może ich przyciągało. Nie było czasu sięgnąć po lokalną trasę, więc rewolwerowiec nie był dokładnie na czasie z wiadomościami.

Posiłek był smaczny. Towarzystwo szczebioczących dziewczyn przypomniało mu o nieco lepszych czasach, w Anglii, w Chicago, a i w Teksasie bywało czasem całkiem nieźle.
James nie miał jednak nastroju na przedłużanie tego wieczoru i widząc wychodzącego z towarzystwa Oppenheimera sam skorzystał z sytuacji i dziękując za wieczór poszedł do pokoju.

Kąpiel była miłą odmianą po pyle i wertepach prerii. Rewolwerowiec postanowił sobie ją dodatkowo umilić szklaneczką whisky, bezczelnie zabraną z saloonu w którym zastrzelono barmana. Ciepła woda, pachnące proszki, cygaretka i szklaneczka whisky było całkiem skutecznym znieczulaczem. Żałował nawet, że wielkość wanny nie umożliwiała pełnego zanurzenia, ale nie mógł narzekać czując przyjemną goryczkę alkoholu, zapach mydlin mieszający się zapachem palonego Lorillarda i ciepło wody w której miał wrażenie, że się przyjemnie rozpuszcza. James, niedospany po ostatnich eskapadach pozwolił sobie nawet na małą drzemkę, zanurzony niemal po szyję w mydlinach.
Dopiero pokojówka, przesympatyczna dziewczyna, która po aparycji sądząc miała dokładnie tyle lat, że mogłaby być jego córką obudziła go stukaniem w drzwi jego pokoju kąpielowego.

- Pani zabierze tylko te czarne, zakurzone. - poradził przez drzwi kiedy dowiedział się o przyczynach jej wizyty. Zdumiał się, kiedy odważyła się wejść. Uśmiechnął się, kiedy widząc jego stan zarumieniła się ślicznie, ale o dziwo nie uciekała wzrokiem. Mała szelma.

- Pan wybaczy, ale tej koszuli też by się przydało - Nienaganny wygląd, nienaganne maniery. Jezusie, skąd w takiej dziurze ktoś wytrzasnął taką obsługę, i taki hotel?

- Skoro pani tak mówi, najpewniej ma pani rację. Oddaje ją w pani ręce. I proszę mi przynieść gazetę. Lokalną, jeśli można. Lubię poczytać przed snem. - Przesunął kapelusz, który wciąż tkwił na jego głowie w taki sposób, aby ocieniał mu oczy.
Bo musiał wyglądać nieco śmiesznie, w kapeluszu, wannie, w mydlinach, z niedopalonym fajkiem w zębach i lekko znieczulony whisky. Na pewno nie był to najlepszy wygląd na konwersację z uroczą, młodą panną. Ta zaś okazała się nie tylko urocza, ale bardzo taktowna, bo bardzo profesjonalnie dygnęła, i zniknęła za drzwiami z jego garderobą, posyłając mu prześliczny uśmiech.

James pokręcił głową, zarechotał z sytuacji i rozbawiony, postanowił wypróbować owe szlafroki, siedząc z drinkiem w ręku na fotelu. Życie na skinienie ręki. Przynajmniej, dopóki nie skończą się pieniądze.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 14-08-2022, 17:27   #138
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Ellis City,
Hotel.
9 maj
Około 16:00


James po pewnym czasie otrzymał swoją gazetę… od tej samej pokojówki, co wcześniej. Tym razem jednak dziewczę, z dziwnie migoczącymi oczkami, ociągało się z wyjściem.

- Czy… czy życzy sobie pan… coś jeszcze? - Powiedziała, oglądając go sobie bezczelnie z góry do dołu, siedzącego w fotelu w samym szlafroku, i aż nawet lekko przygryzła na moment usteczka. Pojawił się również słodki uśmieszek i rumieńce…





***

Gdy woda zrobiła się już dosyć chłodna, a kąpiel zamieniła się po prostu na relaks w wannie… trwający dobre pół godziny, Wesa usłyszał czyjeś kroki w swoim pokoju(!)

Zdziwiony wpatrywał się w drzwi łazienki, jednocześnie szukając w swoim pobliżu jakiejś "broni".

Ktoś zapukał jednak grzecznie, po czym wszedł od razu, nie czekając na zezwolenie.

Elijah.

- Ja… ummm… przepraszam za… najście… ale tak sobie przemyślałem sprawę… no i… - Wzrok młodego czarnoskórego początkowo unikał sylwetki Wesy w wannie, wkrótce jednak na nim spoczął, a nawet zaczął i po nim błądzić - Jakbyś chciał… to… mogę ci umyć plecy…



***

Woda w wannie była już kojąco zimna, co bardzo pasowało Oppenheimerowi, oddawał się więc w niej błogiemu lenistwu… gdy ktoś zapukał do drzwi pokoju. Początkowo Arthur to zignorował, lekko marszcząc brwi, owy ktoś był jednak uporczywy.

Złorzecząc pod nosem, wyszedł z wanny, i po prostu założył szlafrok, po czym udał się do owych drzwi. Kogo niesie…

Melody.

Panienka Opentimer, a właściwie Gregory, jedynie w szlafroku i pantofelkach, z mokrymi, rozpuszczonymi jeszcze włosami po kąpieli. Bez kapelusza, bez niczego więcej, za to ze słodkim uśmieszkiem na ustach.

- Panie Arthurze… - Zaczęła niewinnym głosikiem, choć zdradzały ją błyski w oczach, no i wyczuwalny alkohol w oddechu - …chciałam spytać, czy wszystko w porządku, no i czy nie jest pan na mnie zły, że ja pana nazwiska użyłam…

Stali metr od siebie. Oboje jedynie w szlafrokach. A pod skąpym materiałem, nagie ciało naznaczone życiem, wyrzeźbione przez nie, przez okrucieństwo jakiego czasem w nim doznawano… wpatrywała się w jego blizny na szyi.

Wilk i owca. Tylko kto był kim?


***

- Oooooch taaaak! Mmmmm… trochę mocniej… ooooojjjj… tak dobrze… mmmm… - Jęki Elizabeth były dosyć głośne, i zdecydowanie nieprzyzwoite. Ale poza jej pokojem, tego raczej nikt nie słyszał?

To jednak było to, czego potrzebowała, a nawet nie zdawała sobie o tym sprawy.

Masaż.

Masaż obolałego ciała, pleców, nóg. A Helen znała się na rzeczy, masując ją z wprawą, od czasu do czasu cichutko chichrając pod nosem na owe jęki Dixon. Wszystko zaś w sumie wyszło przez przypadek… gdy służba kręciła się po pokoju, zbierając rzeczy Elizabeth do prania, i oprowadzając ją, "Ognista" narzekała na obolałe ciało, ktoś zaproponował właśnie owy masaż, w wykonaniu Helen. No i w sumie czemu nie… posłano więc po Helen, i tyle.

Pyszne jadło, szampany, kąpiel, a teraz wspaniały masaż, żyć nie umierać.

Leżała naga na wielkim łożu, ułożona na brzuchu, na pupie miała jedynie mały ręcznik. Służka zaś ściągnęła butki, usadowiła się obok niej, a sprawne dłonie Helen wędrowały po jej ciele, masując je i wcierając pachnący olejek…


***

Do pokoju wypoczywającego Johna zapukał… fryzjer. Tak, fryzjer, z wizytą w pokoju, ze swoim pomocnikiem, i masą dupereli, potrzebnych do wykonania swoich czynności.



Tak jak przecież Melody zamawiała, no faktycznie… i w sumie strzyżenie i golenie było całkiem niezłym pomysłem, by już całkowicie się doprowadzić do porządku, i w końcu wyglądać naprawdę, naprawdę porządnie po tych wielu dniach podróży w pyle na prerii? No i wszystko opłacone przez panienkę Gregory.








***
Komentarze za chwilę.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 17-08-2022, 18:09   #139
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
występują: Arthur Oppenheimer i Francesca Opentimer

Oppenheimer spodziewał się ujrzeć w progu każdego, ale nie ją. Stała blisko, zbyt blisko i nagle stracił oddech jak wtedy gdy pętla zacisnęła mu się na gardle. Instynkt podpowiadał mu by po prostu zamknąć drzwi. Nie bał się śmierci, chorób, bólu ale uczucie jakie wywoływała w nim Melody przerażało go dogłębnie. Tak się musiał czuć alkoholik, przed którym postawiono szklankę najszlachetniejszej i najczystszej whisky. Ta konsystencja, ten aromat… Oppenheimer wypierał z siebie tą myśl, ale w duchu wiedział, że zapach kobiety to najwspanialsze z pachnideł. Wyczuwał go wyraźnie przez mydło i szampon. Wyczuwał też słodko-kwaśny zapach szampana i nagle po tych wszystkich latach ascezy zapragnął go spróbować, spić zachłannie każdą kroplę. Choć przelewały się przez niego niepożądane emocje, na zewnątrz pozostawał zimny jak polodowcowy głaz. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Skup się na tym co ważne głupcze. Musisz się dowiedzieć kim ona tak naprawdę jest – skarcił siebie w myślach.
- A często zdarza ci się używać cudzych nazwisk? – odpowiedział zaczepnie, pytaniem na pytanie. Bolało go przyglądanie się temu nieskazitelnemu pięknu. Przypominało mu dawne, lepsze czasy, ale, jeśli miał doszukać się w jej spojrzeniu śladów kłamstwa, nie miał wyboru.

- Noooo… - Przeciągnęła słodko Melody, jednocześnie i słodko przekrzywiając główkę w bok, i prężąc tą smukłą, wiotką szyjkę - …w NASZYM fachu, to się zdarza… - Uśmiechnęła się.

Oppenheimer czuł się bezsilny. Nie mógł przebić się przez te słodkie, dziewczęce uśmieszki, dojrzeć czegoś więcej. Gdyby nie jej zimny wyraz twarzy po tym jak zastrzeliła maszynistów pewnie przestałby dociekać prawdziwej natury Melody. To był ten jeden moment, gdy na chwilę zdjęła maskę roześmianej od ucha do ucha dziewczyny. Nie dawał mu spokoju.
Oblicze szubienicznika stało się jeszcze bardziej zimne i mroczne, choć krew zawrzała na widok gładkiej, odsłoniętej szyi. Arthur sam nie wiedział czy bardziej wolałby ją dusić czy wgryźć się i wchłonąć jej woń.
- Skoro już tu jesteś porozmawiajmy.
Odsunął się od drzwi by zamknąć je gdy tylko dziewczyna przekroczy próg.

- Ok - Padła krótka i wesoła zgoda, po czym dziewczyna wkroczyła do jego pokoju, rozglądając się z zaciekawieniem wokół… a on, będąc już za nią, za przechodzącą Melody, wyczuł o wiele wyraźniej zapach kobiety. Tak… świeży, kręcący w nosie… wprost w mózgu, pobudzający do… działania?
Zbliżyła się do okrągłego stoliczka na środku pokoju, i z miseczki wzięła jabłko. Dopiero wtedy na niego spojrzała.
- A o czym porozmawiamy? - Panienka Gregory przelotnie się uśmiechnęła.

Szubienicznik przejechał językiem po zębach, przekonany, że w miejsce siekaczy wyrosły mu wilcze kły. Tak bardzo gardził mężczyznami, którymi kierowały chutliwe żądze a teraz sam, niczym bezrozumne zwierzę oddawał się swoim żałosnym popędom. Przy Melody tracił chłodny, zdrowy rozsądek. Była niczym jego nemezis, odwieczny wróg, którego wolałby zniszczyć, ale bez którego nie potrafi żyć. Próbował wyjść ze stanu oszołomienia, zignorować wypełniające pokój zapachy przywołujące niechciane wspomnienia. Dziewczyna jednak atakowała prawie każdy ze zmysłów. Zapatrzył się na jej usta, nieskazitelnie białe zęby a potem powiódł wzrokiem niżej, zatrzymując tam gdzie kończyła szyja a zaczynał szlafrok. Nie wiedział ile czasu znajdował się w stanie odrętwienia. Zmusił się jednak w końcu, żeby podejść bliżej. Chciał rzucić na nią swój cień, przestraszyć, wywołać niepokój tak jak to czynił za każdym razem gdy rozmawiał z ludźmi. Wzbudzanie strachu było jego pancerzem i tarczą. Kosmyki jasnych włosów, które opadały mu na czoło i twarz zaczesał dłonią do tyłu, by ukazać w pełnej okazałości oblicze upiora.
- Zazwyczaj staram się trzymać konwenansów panienko Gregory, ale męczy mnie już ta gra pozorów. Ciężko mi udawać i skrywać swoje myśli. Ty zasłaniasz się za uśmiechami, ja z reguły milczę. Teraz będzie inaczej. Zdradzę ci co myślę i czuję.
Choć każdy krok ważył więcej niż mógł udźwignąć, podszedł jeszcze bliżej, by osaczyć ją i przerazić.
- Zapytałem czy często zmieniasz tożsamości, bo mam wątpliwości, czy Gregory to twoje prawdziwe nazwisko. Wiele rzeczy mnie w tobie zastanawia. Wydaje mi się, że nie jesteś tym za kogo się podajesz. Podejrzewam, że wśród nas jest człowiek, który pilnuje interesów naszego pryncypała i spróbuje nas zdradzić. Pamiętasz co powiedziałem w czasie kolacji, gdy zatrzymaliśmy się w naszym pierwszym obozie? Złożyłem wtedy deklarację, że osobę, która jest donosicielem McCoya spotkają surowe konsekwencje.
W takim sytuacjach Oppenheimer zazwyczaj łapał ludzi za szyję, miażdżąc grdykę, odcinając tlen i próbując zmusić do mówienia. Arthur wyciągnął do Melody dłoń, lecz zamiast zacisnąć ją na krtani dziewczyny, musnął ją po policzku. Zrobił to czule i delikatnie. Gdy spojrzała w jego zdrowe oko nie zobaczyła już tam zimna i lodu.
- Prawda jest jednak, taka, że bez względu na to kim jesteś, nie potrafiłbym cię skrzywdzić frau. Dlatego zapytam ten jeden, jedyny raz i nigdy już nie wrócę do tego tematu. Czy jesteś osobą, za którą się podajesz?
Melody sympatycznie się uśmiechała, wpatrując w oko mężczyzny, a gdy wyciągnął ku niej dłoń, nawet nie drgnęła.

- Melody Gregory. Tak - Powiedziała, bez mrugnięcia, bez uciekania wzrokiem w bok - A w naszej bandzie, każdy może być wtyką McCoy'a… nawet pan, panie Arthurze - Przez jej usta przemknął cień uśmieszku - A może to był Gato? To by ułatwiło wiele?

Odstąpiła od Oppenheimera, odwróciła się tyłem, w końcu ugryzła jabłko.
- Zabrałbyś mnie na koniec świata, prawda? Opiekował, i nie pozwolił skrzywdzić? - Zerknęła przez ramię na mężczyznę - Jako… kogo? Przybraną córkę? Czy… - Nie dokończyła. Zrobiła kroczek w kierunku dużego łóżka.
- Melody Oppenheimer… - Szepnęła dziewczyna i zachichotała.

Arthur nie znał odpowiedzi więc milczał i tylko przyglądał się dziewczynie. Być może dla innych hotelowy pokój wydawał się duży i przestronny, lecz dla niego stał ciasną klatką. Wszystko wydawało się na wyciągnięcie ręki.
- Nie pragnę twojego towarzystwa panienko – odezwał się w końcu, nie wiedząc ile czasu minęło zanim ona skończyła mówić a on się na nią gapił – Jedyne czego potrzebuję, to wykonać zlecenie. A żeby tak się stało muszę pozostać skoncentrowany.
Zaschło mu w ustach, oblizał wargi.
- Zakładam, że byłaś ze mną szczera, więc i ja zdobędę się na osobiste wyznanie. Przypominasz mi kogoś, kogo znałem dawno temu, w poprzednim życiu. Być może z tego wynika moja słabość. Powinienem cię związać a potem przesłuchać, tak jak robiłem to dziesiątki razy. Zostawić na twoim ciele nowe bliny. Ale nie potrafię, jesteś jedyną osobą na tym świecie, której nie dałbym rady skrzywdzić. Jednocześnie twoja obecność przypomina mi o tym kim kiedyś byłem, co straciłem i czego już nie odzyskam. Dlatego ograniczmy nasze kontakty do minimum frau. Dla dobra przedsięwzięcia. Oboje jesteśmy przecież zawodowcami. Gdy już będzie po wszystkim nasze drogi się rozejdą i nigdy się nie zobaczymy, ale do tego czasu starajmy sobie nie wchodzić w drogę.

- Rozumiem… - Rozległ się cichy szept Melody - I… wiem. Widziałam… jak patrzysz.
Nadgryzione jabłko wylądowało nagle na łóżku Arthura. A ona… zsunęła poły szlafroka z ramion. Materiał opadł do lędźwi, ukazując jej blizny. Stała tam tak przed nim, półnaga, z błyszczącymi bliznami, głęboko oddychając. Była na wyciągnięcie ręki.

- Ubierz się – rozkazał Oppenheimer, ale nie był pewien czy wypowiedział te słowa na głos, czy jedynie bezdźwięcznie poruszył ustami. Próbował odwrócić wzrok, ale blizny pełzające po skórze dziewczyny były jak węże hipnotyzujące ofiarę swym pięknem i doskonałością. Nie pamiętał momentu, kiedy znalazł się za plecami Melody, zupełnie jakby jego ciałem kierowała jakaś pierwotna siła, nad którą chłodny, kalkulujący wszystko i pozbawiony sentymentów umysł, nie miał żadnej kontroli. Mogła teraz poczuć jego oddech na karku, gdyby zrobił pół kroku przywarłby do niej ciałem. Zimny upiór, na wpół martwe, wcielone zło na powrót stawało się żywym człowiekiem. Mężczyzną. Resztkami wolnej woli próbował zatrzymać rękę lecz w końcu jego palce spoczęły na jej zabliźnionej skórze. Z pokoju wyssano całe powietrze i nie mógł złapać tchu. Jego zmysły nigdy nie były tak wyostrzone jak teraz, chłonął nimi każdy najmniejszy detal jej kobiecości. Przesunął się bliżej i złożył pocałunek w miejscu, gdzie zadano jej kiedyś ból. Potem drugi, trzeci... Schodził coraz niżej, zbliżając do miejsca gdzie kończyły się blizny.

Melody drżała na całym ciele, a jej oddech przyspieszył. Stała tak, nie ruszając się nawet o cal, wśród lekko świszczącego oddechu, podczas gdy Arthur poznawał jej ciało… i nagle obniżony już szlafroczek opadł. Zsunął się już całkowicie z jej rąk i bioder, i wylądował na podłodze, odsłaniając już ostatnie skrawki skrywanego ciała.

Teraz stała przed nim naga, zmysłowa, niewinna. Oppenheimer wiedział, że nie ma już odwrotu, serce biło mu coraz szybciej pompując życiodajne płyny w rejony podbrzusza. Nie przestawał jej całować, uświęcając ustami każdy fragment jej blizn. Przyklęknął schodząc w rejony jej pośladków. Były idealnie wyrzeźbione, jedwabiście gładkie, stworzone by dawać mężczyznom przyjemność. Dopiero teraz poczuł jak bardzo jest spragniony. Bardziej niż wtedy, gdy po trzech dniach pętla zerwała się z szyi a on wpadł w pustynny piach, odwodniony i umierający. Rozchylił jej kształtne półkole, odsłaniając wilgotne źródełko, z którego tak bardzo teraz pragnął się napić. Krew w żyłach się zagotowała, był jak pies, który wyczuł sukę w rui, kierowała nim już tylko zwierzęca żądza. Wbił się ustami w jej kobiecość, w słodycz, od której pociemniało mu w głowie. Nic nie smakowało lepiej niż kobieta. Wssał się w nią, próbując językiem dotrzeć w głąb studni, do samego źródła skąd wybijały najpyszniejsze soki.

Z ust Melody co pewien czas wydobywał się cichy jęk, gdy Arthur pieścił jej ciało… a dziewoja rozchyliła nawet nieco nóżki, by ułatwić mu dostęp do swych najwrażliwszych rejonów. I zdecydowanie cała sytuacja działała na nią bardzo pobudzająco, "źródełko" było bowiem obfite… ale i nogi panienki Gregory zaczęły się trząść coraz bardziej, wprost wibrować. Albo była blisko spełnienia, albo już była wymagana zmiana pozycji?

Arthur czując jak dziewczyna drży oderwał się od jej pośladków, podniósł z kolan a potem zdecydowanie odwrócił do siebie. W jego oku płonął ogień, którego żadna siła nie była w stanie ugasić. Krew wciąż wrzała, posłał jej spojrzenie wygłodniałego drapieżnika a potem pchnął na łóżko. Chwycił za pasek szlafroka, zerwał go, szlafrok zsunął się bezszelestnie na dywan, pasek został w ręku. Stał teraz przed nią nagi, jego ciało, całe, bez wyjątku było twarde jak skała. Nie czekał długo. Położył się nad nią okrakiem, jego jasne, kosmyki włosów, opadły na jej twarz. Chciał spróbować jej ust, nie całował kobiety odkąd stracił żonę .Jednocześnie jego silne dłonie pochwyciły nadgarski Melody. Dziewczyna poczuła jak wokół nich zaciska się pasek od szlafroka, który Oppenheimer zamierzał przywiązać do wezgłowia łóżka by unieruchomić swoją kochankę.

Na twarzy dziewczyny gościła mieszanka podniecenia, i odrobiny strachu. Gdy pchnął ją na łóżko, aż zgubiła klapeczki… uśmiechnęła się. Tak lisio. Słodko. Bez najmniejszych oporów pozwoliła sobie związać ręce, wśród przyspieszonego oddechu, i cudnie unoszących się, i opadających w tym rytmie piersi. Przymknęła po chwili oczka, i lekko rozchyliła usteczka, podobnie zresztą jak uda, w zapraszających gestach…

Wciąż pochylał się nad nią, zachłannie biorąc w posiadanie usta, które tak ochoczo rozchyliła by mógł smakować jej pocałunki. Jedną dłonią muskał ją po twarzy, drugą zacisnął na jej kształtnej piersi miętosząc ją i pocierając twardniejący z podniecenia sutek. Niewiele jest rzeczy przyjemniejszych w dotyku niż młoda kobieca pierś, z namaszczeniem więc pieścił jeden z atrybutów jej kobiecości. Czując wilgotne ciepło na udzie, wiedząc że rozchyliła przed nim nie tylko swoje usta stał się jeszcze twardszy, choć wydawało się to zwyczajnie niemożliwe. Nie mógł dłużej czekać, żyły pokrywające jego męskość stały boleśnie nabrzmiałe, żołądź pulsowała domagając rozkoszy. Podniósł się, klęknął, przed nią, ujął za łydki i rozkrzyżował jej nogi odsłaniając najcudowniejsze tajemnice jakie skrywają niewiasty. Znalazła się w lubieżnej pozycji, jaka nie przystoi bogobojnych kobietom. Naga, związana, rozciągnięta na łóżku i oczekująca na spełnienie stanowiła kwintesencję piękna. Przez chwilę jak wampir chłonął ten obraz a potem wciąż trzymając ją za łydki wszedł w wilgotną szparkę.
Jęknęła. Długo i przeciągle, głośno, prężąc się na moment na łóżku. I miała szeroko otwarte oczy, wpatrujące się w sufit. A jej nadgarstki, związane paskiem szlafroku, aż poczerwieniały od ucisku materiału. Czyżby… był za duży? Dziewicą przecież nie była… chyba. Ciasna, bardzo ciasna, tak cudownie go sobą obejmująca, wilgotna, zapewniająca błogie doznanie swym wnętrzem.
- Proszę… powoli… - Zaskomlała dziewczyna, spoglądając w twarz Oppenheimera z migoczącymi oczkami. Ale uśmiechnęła się. Przejechała kokieteryjnie końcówką własnego języczka po swych ustach.

Melody odpowiedział złowieszczy błysk w oku jej kochanka. Zapatrzył się na jej usta, wykrzywione w lubieżnym uśmieszku. Ciasność jej pełnej soków kobiecości sprawiła, że jego umysł owładnęła gwałtowna, dzika żądza. Warknął, napinając mięśnie grzbietu. Zaczął się w niej rozpychać i wypełniać, wchodził mocno, namiętnie, wytrwale. I szybciej, coraz szybciej, zupełnie jak pociąg, w którym nie ma maszynisty, jest tylko żelazna maszyna napędzana parą, niezmordowana, niezniszczalna, pędząca ku zagładzie. Pokój wypełniały cichutkie jęki Melody, przyśpieszony oddech Arthura i skrzypiące sprężyny w łóżku, które poruszało się wraz z nimi. Puścił jej nogi i całymi dłońmi objął jędrne piersi. Ścisnął je do siebie, przez co stały jeszcze większe i bardziej apetyczne. Zachłannie wgryzł najpierw w jeden sutek, potem drugi, smakując ciało młodej bogini… i nie potrwało to już długo, gdy nadeszło spełnienie owych żądzy. Arthur w ostatniej chwili wyszedł jednak z Melody, i uraczył jej brzuszek swym nasieniem. Trwał tak chwilę, drżąc nad nią w spazmach spełnienia, ciężko i chrapliwie oddychając, jakby poza miejscem i czasem. A wzrok przesłaniała mgła, powoli jednak opadająca.

Słodka Melody, dziewczę mogące być jego córką, oddała mu się cała, sprowokowała go, a on uległ jej pięknu i słodkości… szaleństwie? Grze pozorów? Zakazany owoc… Nie uśmiechała się już. Leżała z twarzą zwróconą w bok, a jej usteczka utworzyły kreseczkę. W oczach zaś coś migotało. Drżała na całym ciele, i oddychała przez nosek, a jej uwięzione dłonie mocno zaciskały się na krępującym pasku, nadgarstki były zaś już mocno zaczerwienione…

Gdy nadeszło spełnienie, wróciło też otrzeźwienie. Oppenheimer w końcu ocknął się. Wciąż klęczał przed Melody. Zawstydzony swym uczynkiem odwrócił wzrok, starając się nie patrzeć na jej ciało. Zszedł z łóżka i z powrotem przywdział szlafrok. Okrył jej nagość pościelą a potem wziął za rozwiązywanie więzów. W końcu ją wyswobodził a pomieszczenie przez cały ten czas wypełniała wstydliwa cisza. Chciał zapytać dlaczego to zrobiła, czego od niego chce, ale chyba wolał nie znać odpowiedzi. Możliwe, że była obłąkana bardziej niż on, albo wyrachowana do takiego stopnia, że nawet szubienicznik wydawał przy niej naiwny jak dziecko. Mężczyzna położył obok niej szlafrok a potem bez słowa ruszył do łazienki. Zanim zniknął w środku, zatrzymał się przy drzwiach.
- Tak jak mówiłem frau…nie wchodźmy sobie więcej w drogę. To dla nikogo nie skończy się dobrze – powiedział po czym wszedł do łazienki, by dać jej czas na ubranie się i opuszczenie pokoju. I tak też nastąpiło. Najpierw cisza, cisza, później oddalające się kroki, i dźwięk zamykanych drzwi pokoju Oppenheimera. Odrobinkę mocniej niż wypadało. Tylko tyci. Albo mu się zdawało?

***

Oppenheimer przez kolejne długie minuty siedział w wannie, zanurzony po czubek brody w wystygłej wodzie. W ostatecznym rozrachunku okazał się głupcem, wiedzionym na pokuszenie przez niewiastę, której nie ufał i podejrzewał o nieczyste zamiary. Wystarczyła chwila spędzona sam na sam z Melody by złamał swoje zasady. Dziewczyna była trucizną, zatruwała jego myśli, odbierała zdrowy rozsądek, czyniła go słabym i żałosnym. Wiedział, że musi wyrzucić ją z głowy, z powrotem uciec w mrok, w lodowatą obojętność na ludzki los. W dzieciństwie ojciec opowiadał mu o wiosce we Fryzji gdzie się wychował, zanim przypłynął statkiem do Ameryki. Pod lasem mieszkała niewidoma szeptucha wróżąca z ręki. Pewnego dnia, jeden jedyny raz powróżyła również ojcu i jego kuzynowi. To od niej dowiedzieli się, że nazwisko Oppenheimer jest przeklęte na wieki i jeden z nich sprowadzi na ludzkość niewyobrażalną grozę. Arthur zapomniał o tej opowieści, ale powoli docierało do niego kogo miała na myśli starucha. To on był największym potworem jakiego nosiła ta ziemia, złoczyńcą nad złoczyńcami, diabłem w ludzkiej skórze, zmorą rodzaju ludzkiego, bestią stworzoną na szubienicy i przebudzoną gdy przyjął zlecenie McCoya. Od niego wyszedł pomysł by wykoleić pociąg i pozabijać w katastrofie pasażerów, to on przehandlował bezbronne kobiety, które trafią w ręce dzikusów i wciągał w to szaleństwo pozostałych a był to pewnie dopiero początek potworności jakich się dopuści. Jeśli zacznie mu zależeć, jeśli na powrót stanie Arthurem Oppenheimerem, kochliwym i prostodusznym pastorem z Santo Domingo, gotowym okazać litość przyszłym ofiarom i wrogom, zmienić plan lub nawet wycofać z przedsięwzięcia. O wiele łatwiej nosić w sobie krzywdy i ból gdy zadaje się go innym. Człowiek, który nie jest zdolny nikogo pokochać, do nikogo się przywiązać, ani z nikim przyjaźnić nie może nic stracić po za życiem. To czyniło Oppenheimera przeciwnikiem wyzbytym z sumienia i strachu. Tak było do dnia gdy nie poznał przeklętej Melody Gregory. Powinien zostać wtedy na stacji, pozwolić jej wykrwawić się w wagonie pocztowym. Teraz jedynym ratunkiem było wyrzucić ją z głowy, wymazać z pamięci jej zapach, uśmiech, blizny i ciało. By to zrobić musiał odtworzyć ból jaki mu kiedyś zadano, wrócić wspomnieniami na pustynię, do tamtego dnia gdy odrzucił wszystko co czyniło go człowiekiem, gdy przeklął Boga i obiecał światu zemstę. Zamknął oczy, wciągnął powietrze w płuca a potem zanurzył cały w zimnej wodzie. Nastała upragniona cisza, upragniona ciemność.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yCPWthMwfM0[/MEDIA]

Gdy otwiera oczy, widzi, że leży twarzą w piachu. Próbuje się podnieść, ale nawet najmniejszy ruch sprawia mu ból. Każdy odsłonięty fragment ciała pokryty jest wrzodami po oparzeniach słonecznych, nie przypomina już przystojnego, młodego, blondwłosego mężczyzny lecz okaleczonego nieszczęśnika, który właśnie wyszedł z płomieni. Popękane usta wysuszone są na wiór, z pragnienia pali go w gardle. Na zawsze gładko ogolonej twarzy pojawił się trzydniowy zarost. Próbuje krzyczeć, ale orientuje się, że coś ściska go za krtań. Ból rozchodzący się po szyi jest obezwładniający, odbiera zdrowe zmysły. Gdy dotyka miejsca, które jest jądrem jego cierpienia wyczuwa sznur. Jest wrośnięty w otwartą niezagojoną ranę, w żywe, czerwone mięso. Dociera w końcu do niego że to pętla. Reszta urwanego sznura kołysze się nad nim, na gałęzi. Musiał w końcu spaść, ale dlaczego nie umarł? Spogląda w niebo, lecz nie dostrzega nic po za padlinożernym ptactwem, zataczającym leniwe kręgi nad jego głową. Orientuje się też, że w jednym oku stracił wzrok, nie widzi nic po za krwią, która wypłynęła w popękanych naczynek krwionośnych, gdy dusił się i umierał na szubienicy. Jeszcze przez chwilę Arthur Oppenheimer pozostaje mężczyzną, który dał się poznać jako pastor z Santo Domingo, zagubiony w swoich nałogach, ale w gruncie rzeczy, dobry poczciwy i uprzejmy, ale potem wracają wspomnienia. Leżąc pod drzewem gdzie go powieszono przypomina sobie co stało się z jego ciężarną żoną, co zrobili jej ludzie, których miał za przyjaciół. Z gardła wydobywa się zwierzęcy skowyt. Nikt nie jest w stanie go usłyszeć, bo sznur wciąż zaciska się na jego szyi. Nagle wzbiera się wiatr, powietrze robi rześkie, chłodne, z nieba spada rzęsista ulewa. Pustynia zaczyna topić się w deszczu, pustkowie wypełnia hipnotyczny szum wody. Ostatkiem sił wisielec przewraca się na plecy. Rozchyla spieczone, popękane wargi pozwalając by życiodajne krople spływały mu do ust. Poparzone, poranione ciało powoli wraca do życia, lecz umysł mężczyzny wypala ogień wzniecony z rozpaczy, gniewu i nienawiści. Leżąc w wannie w hotelowym pokoju Arthur Oppenheimer raz jeszcze wznieca płomień by unicestwić Melody i to co zostawiła po sobie w zimnej otchłani jego umysłu.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 17-08-2022 o 18:12.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 20-08-2022, 15:10   #140
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Przepych. Tak mogłaby nazwać to co zastali w Ellis City. Czarni i biali, służba od samego początku. Kiedyś, w bardzo, ale to bardzo odległych czasach też takich miała. Później jednak ich znienawidziła, a teraz byli jej obojętni.

Melody działała stanowczo z obsługą hotelu. Jakby w takim miejscu była nie pierwszy raz i nie pierwszy raz udawała, że jest z wyższych sfer. A może z takich była, a jedynie teraz przy nich udaje kogoś na ich poziomie?

Do tej pory życie Elizabeth wyglądało zgoła inaczej. Zamiast wykwintnych dań i deserów jej kuchnia zazwyczaj ograniczała się do pieczeni z ogniska lub podgrzewany puszek. Ciasto w porównaniu do poprzednich posiłków było jak niebo w gębie, a "Ognista" aż poprosiła o dokładkę tego znakomitego dania i nie zwracając uwagi na pomruki i spojrzenia innych osób, wypisała okruszki ze swojego talerzyka.

***

Dixon z pełnym brzuchem udała się do swojego pokoju z kolejnym kawałkiem ciasta w ręku. Stwierdziła, że skoro pozwolili sobie tego dnia na luksus, to nie będzie się ograniczała. Na miejscu w swoim pokoju zastała jeszcze większe luksusy niż w holu, a przy tym równie dużo służących. I pań i panów. Tych drugich, czarnych bardzo szybko odprawiła i w jej pokoju pozostały jedynie panie i biali panowie, którzy bardzo sprawnie pomogli jej się odprężyć. Przede wszystkim najlepszy moment był, gdy odwiedziła ją Helen. Te jej zręczne i silne palce, które działały cuda. Długie dni w siodle i w dodatku rana po postrzale sprawiały, że nie czuła się najlepiej. Te palce wróciły życie do jej obolałego ciała. Taka osoba przydałaby się już w momencie jak ta cała nieudolna "wycieczka" się skończy. "Ognistej" nawet przeszło przez myśl, aby na koniec pobytu w przybytku porwać Helen wraz z jej nieziemskimi rękoma, aby mieć już coś sprawdzonego, co jej się podoba, ale myśl szybko odleciała, gdy Dixon zapominała się przy kolejnych naciskach dłoni na jej ciało.

Gdy całe plecy oraz nogi Elizabeth zostały rozmasowane, Helen spytała się leżącej kobiety, czy z drugiej strony także ją wymasować. Dixon nie protestowała i leniwie przewróciła się na plecy odsłaniając całe ciało, nie zwracając na to większej uwagi. Masażystka zachowała się jednak profesjonalnie i osuwającym się ręcznikiem z jej pupy zasłoniła to co trzeba, a także dodała kolejny na jej biust. Rewolwerzystka się zdziwiła, że kobieta stanęła za jej głową i zaczęła wcierać małe ilości olejku w jej twarz. Chyba musiało być to wspaniałe uczucie, bo kolejne co Elizabeth pamiętała to jak Helen powiedziała jej, że to już koniec i skierowała się do wyjścia. Najwyraźniej masowana dziewczyna musiała przysnąć podczas zabiegu, a po wybudzeniu czuła się jak w niebie. Dixon podziękowała kobiecie i poprosiła, aby poczekała. Szybko wstała i skierowała się do swoich rzeczy, a następnie wręczyła kobiecie mały napiwek za tak udaną usługę. Poprosiła także o powtórkę rano, przed śniadaniem, zaznaczając aby wzięła ze sobą butelkę dobrego wina z restauracji.

Dixon rozluźniona, odprężona i dziwnie nie obolała zawołała dziewczę i poprosiła o podgrzanie wody. Miała ochotę leżeć długo w wannie korzystając z ostatnich spokojnych chwil.
 
Elenorsar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172