Młoda kobieta wsłuchiwała się w śpiew Yago. Szybko odkryła, że obracając nieco głową do tyłu na klaczy, kierując linię ud nieco bardziej w stronę Pollanina, ten poczynał melodycznie skandować jeszcze głośniej i żywiej. Czekała, tylko co przyniesie nowa, improwizowana zwrotka. W duchu westchnęła, lecz kiedy jechała przodem zaraz za Ruizem i dwójką Mieczy, którzy ubezpieczali front uśmiechnęła się lekko pod wąskim, ale wyrazistym nosem, tak, że jej drobne pieprzyki i piegi wygięły się malowniczo, niczym niskie tuje smagane wokół niej wiatrem.
Poczuła nagle spokój ducha. Coś co ostatnio stawało się u Anji częstsze, jakiś niepoprawny odpymizm wypływający spod otwartego błękitno-żółtego nieba, z dala od ponurych terenów jej domu. Teraz miała naprawdę wspaniałą bryłkę srebra. Gdy tylko pokaże ją ojcu i matce. Jakże chciała ją uściskać!
Zastanawiając się tak, marząc o rodzinnych stronach spojrzała na Mathieu Rentona. On też przecież pochodził z Franki. Jego hebanowa skóra, potężne sploty mięśni, łysa głowa odbijająca promienie słoneczne jak tafla czekoladowej fontanny, za której łapczywe podjadanie na balach była zawsze karcona- wszystko to było iście niekonwencjonalne, nietypowe, po prostu dziwne. Akcent zgoła podobny do jej, zwyczaje i patriotyzm rezysty. To było niecodzienne spotkanie i cieszyła się, może z lekką rezerwą, że go poznała. Świat okazał się większy, bardziej tajemniczy i różnorodny niż kiedykolwiek śmiała przypuszczać poznając go z nosem w tekście i latarką pod kołdrą zarywając noce na wykradane z biblioteczki ojca, rzadkie księgi.
Baudelaire znowuż, był taki młody, pełen ogłady. Mówił do niej per “nadobna panienko” i zdawał się raz pewny siebie, raz to wyjątkowo nieśmiały i kruchy jak mały piesek o długich jasnych lokach. Nie mogła jednak go rozgryźć. Wydawał się nad wyraz inteligentny, ale zdystansowany, tajemniczy. To dla Anji Iranduli było nieco odstręczające. Jak róża z kolcami, albo właśnie no- piękny koń, pełen gracji i dumy, lecz potrafiący kopnąć, kiedy spróbuje się do niego zbliżyć… albo dosiąść. Anja zamyślona, z głową w chmurach parsknęła rozbawiona, lecz jak miała nadzieję nikt tego nie słyszał. Zupełnie nie wiedziała jak obchodzić się z mężczyznami. Po prawdzie ją przerażali. Mowa oczywiście o kimś posiadającym ogładę, kulturę, pełnym szacunku i na owy zasługującym. Górnicy zwerbowani do Rezerwy, nie wydawali się jej nawet ludźmi, stąd możliwość ruszenia szpicą do Ille-Sur-Tét, przed innymi wydawała się kojąca. Spojrzała na jaśniejące słońce, które piekło skórę jak płomień podpiekający ciasto chleba- jej skórę. Wyjęła z jasnej, prostej, skórzanej torby na ramię (celowo mało ozdobnej i praktycznej) emulsję do opalania kupioną w pośpiechu od zielarki i wmasowała ją sobie w twarz oraz odsłonięte ręce, z trudem utrzymując równowagę.