Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2022, 17:59   #300
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 66 - 2526.I.06; knt; ranek

Czas: 2526.I.06; knt; ranek
Miejsce: 5,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz zwiadowców
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, powiew, zachmurzenie, ciepło



Carsten



- Dobrze, że nie wzięliście wozów tylko muły. Nie są tak pojemne jak wozy no ale przelezą prawie wszędzie tam gdzie my. Z wozami byłby większy kłopot. - czarnobrody kapitan pochwalił wybór swojego kolegi po fachu w sprawie środków transportu logistyki ekspedycji. Póki byli w mieście albo maszerowali plażą to nie wydawało się takie istotne a nawet mniej efektywne od wozów. W końcu wół, koń czy mół albo ich para mogły przewieźć wozem więcej niż na swoim grzbiecie. Ale gdy chodziło o bezdroża to koła potrafiły być prawdziwą zawalidrogą.

- Wiem. Przedzieraliśmy się z naszym kapitanem ze dwa lata temu przez taką dżunglę i bagna. Jak nam mroczniaki statek zatopiły i buszowały po wybrzeżu. Musieliśmy uchodzić w głąb lądu. W życiu by tamtędy żaden wóz nie przejechał. - Glebowa jak zwykle w takich zwiadowczych misjach reprezentowała kapitana de Riverę. Już z wcześniejszych wzmianek wynikało, że ona, kapitan i jego oryginalna załoga niechcący i z musu ale jakieś doświadczenia z życia w dżungli mają. Zresztą to miało stanowić jeden z atutów podczas negocjacji z hrabiną de Limą aby została głównym patronem i sponsorem wyprawy.

- Na razie przyjemne ciepło. Ale potem pewnie się spaskudzi. - Miguel Olmedo i jego ludzi po tygodniu odpoczynku i dobrej szamy odzyskali na tyle siły, że kapitan znów zdecydował ich się wysłać na misję zwiadowczą. Podobnie jak Rojo zabrał swoich kuszników. Dwa dni temu zastanawiano się kto i w jakiej liczbie powinien wziąć udział w wyprawie rozpoznawczej. Im mniejsza grupa tym miała większe szanse umknąć gadziej uwadze. Ale też miała mniejsze możliwości obrony gdyby doszło do walki. A domyślnie powinni się już na tyle zbliżyć do piramidy, i to nie od strony nawiedzonych bagien, że mogli już natknąć się na patrole gadzich wojowników. Ostatecznie kapitan zdecydował się wysłać solidny pluton dając na miejscu dowódcom do zdecydowania jak nim rozdysponować.

Pierwszy dzień po opuszczeniu obozu przy rzece upłynął dość monotonnie. Upał, półmrok, błoto i żrące insekty. Zdaniem Rojo Amazonki prowadziły ich dość dobrze. W końcu on już tu spędził kilka tygodni buszując po okolicach piramidy. Ale odkąd zajęły ją jaszczury miał zbyt skromne siły aby liczyć na coś więcej niż utarczki z ich patrolami. Nie było co marzyć aby zdobyć piramidę posiadanymi siłami. Ale teraz, w połączeniu z siłami ekspedycji de Rivery i wojowniczkami królowej Aldery zadanie robiło się znacznie bardziej realne. To był też jeden z powodów dla jakiego de Rivera poprosił kamrata aby ten udał się na ten zwiad. Poza Amazonkami miał chyba najlepszą świadomość okolicy i przydałoby się zdanie swojaka jak to sytuacja na miejscu wygląda.

- Jak chcecie iść? My możemy dojść tam już dziś na wieczór. Mamy culhany. Ale z wami to nie. Wy piechota. Rozbić obóz i dojść pojutrze. Już blisko piramidy. Do południa wy dojść na miejsce. Ale tam już można spotkać gady. Te małe skinki trudno wypatrzeć. Lubią robić zasadzki. - Majo w swoim łamanym reikspiel zapytała o plany na ten drugi dzień. Ona, Kara i kilka wojowniczek królowej Aldery płynnie poruszały się na swoich pierzastych wierzchowcach o straszliwych dziobach jakie mogły rozłupać czaszkę w hełmie czy przebić żebra. Niemniej groźnie wyglądały ich szponiaste łapy. No i poruszały się szybko niczym konna kawaleria. Zwykle Majo i któraś z nich jechała na czele grupy zaś pozostałe chyba gdzieś tam z przodu albo po bokach. Piechurzy rzadko je widywali poza postojami. Najwyżej jak gdzieś tam przemykały między drzewami na swoich ptasich wierzchowcach.

Pierwszy dzień był dość oczywisty. Wystarczyło kierować się ku piramidzie. Ale tego ranka kawaleria już miała szansę do wieczora stanąć u przysłowiowych wrót piramidy. Piesi nie mieli co marzyć o takiej prędkości więc trzeba było zdecydować gdzie mają rozbić się na noc. Im bliżej piramidy tym szybciej by pojutrze mogli dotrzeć do jej opłotków. Ale też była większa szansa, że natknął się na patrole gadów jakie by mogły wykryć taki biwak. A im dalej tym mniejsze no ale wtedy mniej kolejnego dnia mieliby na aktywności w pobliżu piramidy.




Czas: 2526.I.06; knt; ranek
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji
Warunki: namiot narad; jasno, gwar rozmów, gorąco; na zewnątrz: noc, odgłosy dżungli, powiew, zachmurzenie, skwar



Bertrand



Panna Vivian von Schwarz, szlachcianka o nietypowej, dwukolorowej fryzurze nie wybierała się do piramidy razem z grupą zwiadowczą. Czas spędzała na pomocy przy rannych w lazarecie. Tych było coraz mniej. Większość poważnie rannych albo zmarła od zatrucia krwi chyba najczęstszej, pobitewnej przyczynie śmierci albo z osłabienia tymi ranami. Pozostali wracali powoli do zdrowia i było z nimi coraz lepiej. Ale mimo to chyba panna von Schwarz chciała się jakoś przydać w obozie bo odwiedzała ten lazaret urządzony w dwóch większych namiotach.

Zaś w reszcie obozu echa przeklętej nocy stopniowo bladły. Gdy wczoraj kapitan wysłał grupę rozpoznawczą ku pirmaidzie dla wszystkich jasne stało się, że wkrótce ruszy za nimi i reszta obozu. Tylko obstawiano kiedy. Za tydzień? Za kilka dni? Za dwa tygodnie? Pewnie nie wcześniej niż ktoś wróci z tej wyprawy z jakimiś wieściami. W obozie podniosło to morale bo w końcu większość awanturników dała się zwerbować dla złota jakimi miały ociekać piramidy. Wtedy jak się zaciągali jeszcze nikt nie wiedział o jaszczurach jakie w międzyczasie zajęły ten kompleks pradawnych świątyń jakie poddane królowej Aldery uważały za swoje dziedzictwo. Wtedy nawet Amazonki wydawały się czymś na półmitycznym i schwytanie jednej z nich stało się sensacją na całe miasto. Wcześniej niby plotkowano, że gdzieś tam w dżungli podobno są jakieś plemiona wojowniczych kobiet ale mało kto wracał z opowieściami ze spotkania z nimi. No a teraz prawie na stałe któraś z nich była w obozie więc się chyba już wszyscy chociaż trochę z nimi oswolili. Chociaż gdy parę dni temu kilka w nich zawitało do obozu na tych swoich wielkich, pierzastych wierzchowcach znów nie przeszło to niezauważone. Odjechały jednak wczoraj jako przewodniczki grupy rozpoznawczej. Wraz z nimi Carsten, Zoja, Rojo i Olmedo.

W obozie zaś wróciła rutyna. Skoro wszystko wskazywało na to, że o to złoto trzeba będzie walczyć z jaszczurami to nie zapowiadało się to tak łatwo jak zajęcie niebronionej piramidy. Ale też większość wyprawy była zawodowymi najemnikami i łupieżcami, byli gotowi walczyć o to złoto nawet z samymi demonami. Walka oznaczała, że pewnie ktoś zginie. Ale każdy był przy nadziei, że będzie tym który przetrwa i sięgnie po owe złote skarby jakie im kapitan obiecał jeszcze w Porcie Wyrzutków.

Dało się dostrzec jaką nagłą estymą i szacunkiem zaczęli się cieszyć imperialni gwardziści kapitan Koenig. To, że imperialne wielkie miecze cieszyły się zasłużoną opinią elitarnej jednostki to pewnie każdemu się obiło coś o uszy i wcześniej. Ale przed Hexennacht podwładni kapitan niezbyt mieli okazji się czymś wykazać. Ona sama wzięła się za łby z jednym z norsmeńskim wojowników jak u nich biwakowali i potem stoczyła szarmancki pojedynek z Bertrandem. Zresztą zwycięski dla niego. Tyle, że w takim pojedynku liczyły się trafienia. W prawdziwej walce gdyby Koenig była uzbrojona w swój ciężki miecz i pancerz niekoniecznie wszystkie trafienia Bretończyka musiałyby się okazać skuteczne a każde jej trafienie mogło być groźne. Dopiero w Hexennacht imperialni gwardziści mogli udowodnić swoją renomę i prawdziwą wartość. Wcześniej póki się po prostu maszerowało lub obozowało albo liczyły się jakieś zdolności rozpoznawcze nie wydawali się zbyt przydatni. Ale w walce tak. Byli chyba jedynym oddziałem jaki do nogi wybił dwa oddziały nieumarłych i starł się z trzecim. Nawet kapitan de Rivera który zaszarżował w pewnym momencie bitwy na czele ciężkokonnych konkwistadorów nie mógł poszczycić się takim wynikiem. A inne oddziały nawet nie zbliżyły się do takich osiągnięć imperialnych wielkich mieczy. Trudno było uwierzyć, że ta bosonoga szatynka przechadzająca się po wąskiej plaży przy rzece, w spodniach z obciętymi do łydek nogawkami i samej koszuli to ta pancerna kapitan co w ową przeklętą noc, na czele swoich ludzi, dała tak skuteczny odpór nieumarłej hordzie. Jedynie krótki katzbalger i barwny beret z jeszcze barwniejszymi piórami zdradzał, że to nie jest jakaś służka czy markietanka. Zresztą w dość ograniczonej liczbie osób w obozie zapewne wszyscy kojarzyli ją jak i większość najważniejszych lub najbardziej charakterystycznych osobistości.

Isabella wydawała się zadowolona, że brat został razem z nią w obozie. Wróciła do swojej ulubionej rozrywki w swatanie brata z jakąś dobrą partią.

- A ta Anette to ci się podoba? Słyszałam, że podczas tej strasznej nocy była bardzo dzielna. Chociaż nie jest szlachcianką. Poza tym kobieta z mieczem. To chyba troszkę niestosowne. - zagaiła go przy śniadaniu znów biorąc pod lupę wolne panny bez parnerów i nażeczeństwa jakie mogłyby być dobrym materiałem na żonę dla jej brata. Sporo nasłuchała się o męstwie pani kapitan i jej gwardzistach i widocznie zrobiło to na niej spore wrażenie. No ale kapitan najemników wcale nie ukrywała swojego plebejskiego pochodzenia. Wręcz pusząc się tym, że do swojej pozycji i zaszczytów doszła sama siekając krwawo swoich wrogów. No a w Bretonii wojaczka była przypisana do mężczyzn jeszcze bardziej niż w Imperium czy Estalii. Więc narzeczona czy żona z takim bojowym doświadczeniem i niepokornym duchem mogłaby być bardzo kontrowersyjna na bretońskich salonach. Izabella miała więc ciężki orzech do zgryzienia jak potraktować kapitan Koenig.

- No albo Vivian. Taka dostojna i uczona. Mogłaby zawstydzić swoją mądrością niejednego naszego mędrca. Lepiej zagadaj do niej póki każdemu nie wysypują się mieszki złota z kieszeni. - pod lupę wzięła następną kandydatkę chociaż akurat Vivian nie jako swoją bratową nie rozważała po raz pierwszy. Ją też imperialna uczona zdawała się fascynować i intrygować.

- Albo Zoja. Tylko teraz jej nie ma. Wydaje się bardzo wesołą dziewczyną. No ale nie jest szlachcianką. Ale jak będziemy mieć tyle złota co mówią to pewnie można by jej kupić szlachectwo. Jakieś parcele aby ziemię miała i będzie dobrze. A zresztą naziwsko i tytuł by miała po tobie. - rozważała kolejną kandydatkę więc pewnie była w dobrym humorze tego pogodnego poranka.

- No albo królowa Aldera. Taka wielka i egzotyczna pani. Albo któraś z jej Amazonek. Tylko trochę nie wiem jakie to by miało przełożenie na nasze tytuły. Niby królowa ale właściwie to jedną wioską rządzi. No i tą piramidą. Z drugiej strony ten cały Port Wyrzutków to na starym kontynencie byłby może małym miasteczkiem a tutaj to największa metropolia na wybrzeżu. Tu wszystko jest inne. Tylko z tymi Amazonkami to trochę nie wiadomo skąd się one biorą i gdzie są ich mężczyźni. Mam nadzieję, że ich nie zabijają tuż po ślubie czy co. Ale przecież skądeś muszą się brać kolejne Amazonki prawda? Inaczej by dawno wymarły albo coś takiego. - wróciła do kolejnych kandydatek bo chociaż egzotyczne i tajemnicze wojowniczy przypadły jej do gustu to nadal miały wiele tajemnic dotyczące ich zwyczajów i życia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline