Leśna polana opodal szlaku do Ille-sur-Tét, 22 sierpnia 2595
Wskazane przez Gauthiera miejsce faktycznie okazało się polaną - wciśniętą jednym skrajem w wapienny załom o spękanej i pełnej szczelin powierzchni, z pozostałych zaś stron otoczoną przez gęstą tyralierę świerków i wyrastających ponad nie drzew liściastych, z których największą uwagę zwracał okazałych rozmiarów wiąz górski.
Silny zapach żywicy mieszał się z przyjemną wonią mięsnego rosołu z warzywami. Zawieszony nad paleniskiem metalowy kocioł był już pusty, ale w powietrzu wciąż dawał się wyczuć smakowity zapach. Anabaptyści zdążyli już zwinąć większą część rozbitego na polanie obozowiska, przytroczyli złożone namioty i posłania do grzbietów koni. Pozostawili po sobie zdeptaną trawę i wykopane w ziemi latryny. Oraz nie dający się pomylić z niczym innym miedziany odór krwi, wymieszany ze smrodem fekaliów, moczu i treści żołądkowej.
Kuoro Wanadu wyprostował się w siodle, westchnął bezgłośnie odnotowując w myślach z pewną nutą rozczarowania, iż znów się okazał nieomylny.
Harapowie słynęli z krwiożerczej pomysłowości w zadawaniu bólu, wszak Anubis powołał ich właśnie do uświęconej misji siania grozy w sercach nieprzyjaciół Lwa. Arabscy buntownicy, zbiegli niewolni, hybrispańscy partyzanci, wreszcie wstrzymujący tryumfalny marsz Neolibii na Bałkanach klanyci voivodów - wszyscy oni błagali swych bogów o to, aby nie wpaść w ręce afrykańskich wojowników żywcem.
Lecz były na tym świecie Wrony, które równie wprawnie posługiwały się cierpieniem jako narzędziem w misji szerzenia zgrozy i obozujący na polanie biali należeli do tego grona.
Okazały górski wiąz miał pień o średnicy ponad dwóch metrów, dzięki czemu przybite do niego ciała nie musiały się ze sobą w żadnym miejscu stykać. Zawieszono je na wielkim drzewie głowami w dół za pomocą wbitych w golenie i stopy żelaznych ćwieków.
- Słudzy szatana mogą próbować uciekać, ale Bóg zwykł uskrzydlać swoich synów i córki - oznajmił z przyjaznym uśmiechem Bernamot Gauthier. Kuoro Wanadu zauważył, że uśmiech ten przydawał okaleczonej twarzy starca jeszcze większej szpetoty.
Dwa martwe ciała należały do mężczyzny i kobiety. Obojgu ktoś pokiereszował ostrzem genitalia, rozpruł brzuchy, poodcinał palce i uszy, wyłupił oczy. Zwłoki pokryte były grubą warstwą zakrzepłej krwi, jej czarne strumyki znaczyły korę wiązu poniżej karmazynowych masek o czarnych
oczodołach, wsiąknęły w ziemię wśród korzeni drzewa.
Dwa budzące żałość ludzkie szczątki, zniszczone w akcie sadystycznego ferworu, który musiało budzić stosowne wrażenie.
- To dzieci Demiurga - oznajmił Gauthier zakładając ręce za plecy i spoglądając na trupy z wyrazem wstrętu na twarzy. Oko tkwiące w jego przeciętym starą blizną oczodole błyszczało sugerując, że wykonano je z wypolerowanego szkła. Gromada stojących wokół wiązu Żerców wydała z siebie niezrozumiałe pomruki dotykając palcami rękojeści przypasanych mieczy lub wiszących u szyi amuletów.
- Niektórzy z nich potrafią wtapiać się bez śladu pomiędzy ludzi - ciągnął dalej Rzeźnik z Queribusu - Udawać nas i naśladować, mamić i zwodzić na manowce. Ci tutaj wyglądali prawdziwie niewinnie i do końca klnęli się na Krzyż, że nie mają nic wspólnego z Kruczą Matką, ale my wiemy, gdzie szukać ich tajemnych znaków, ich kastowych tatuaży. On skrywał swój pod napletkiem, a ona wewnątrz waginy. Szatański spryt nigdy nie zwiedzie ludzi wielkiej wiary.
Siedzący na koniu Wanadu oraz stojący po jego bokach przewodnik Bordenoir i rosły polański klanyta spoglądali to na starca, to na ludzkie zwłoki nie ważąc się przerywać mu w trakcie pełnej emfazy przemowy Gauthiera.
- Lecz nie oni są treścią ostrzeżenia dla Perpignanu, lecz to, co bezskutecznie próbowali chronić nawet za cenę swojego parszywego życia! - Rzeźnik zrobił kilka kroków obok wiązu i ruchem dłoni polecił, aby para anabaptystów rozstąpiła się ukazując oczom podróżnych prawdziwy powód ich wizyty na cuchnącej odorem śmierci polanie.