Reszta drużyny udała się za tym przeklętym kultystą. Anja powoli odzyskiwała siły, łapała spokojny oddech. Świat wokół niej znów stał się materialny, żywy, niewzruszony. Słońce nadal świeciło muskając kępki roślinności i strome pagórki. Tylko gęste krzaki, droga wiodąca do lasu i obozu anabaptystów wydawała się mroczna, skąpana gęstą krwią- choć tylko w wyobraźni szlachcianki... zapewne. Westchnęła i spojrzała na czarnoskórego olbrzyma. Teraz sierżant Renton i Miecze zyskali symboliczne znaczenie obrońców. Cokolwiek się stanie przecież ją ochronią prawda? Zastanawiała się Durmont w gruncie rzeczy ciesząc się, że nie była to zwyczajna zasadzka bandytów. Choć może wtedy cała ta śmieszna gra z poselstwem nie doszła by wtedy do skutku. Co też Jehan miał w głowie? Yago znowuż nieco ją uspokoił. Wiedziała, że to kobieciarz, do tego dziki i pełen bezwstydu, ale jego spojrzenie sprawiło, iż odzyskała morale. Nie pozostawało nic innego niż czekać, pod nieco już schodzącym z nieba gorącym słońcem przyklejającym ozdobny płaszcz do ciała, grzejącym blade policzki.