Szlak z Pradesu do Ille-sur-Tét, 22 sierpnia 2595
Mentor jehammedańskiej eskorty odwrócił raptownie głowę, wbił lodowate spojrzenie w oblicze sierżanta Rezysty mową całego swego ciała dając mu jasno do zrozumienia jak bardzo nie na miejscu była wygłoszona właśnie propozycja.
A potem uderzył konika piętami zachęcając zwierzę do podjechania bliżej wozu.
- Dziękuję za waszą troskę o komfort podróży pani Durmont, żołnierzu - powiedział z wysokości siodła, półgłosem cedząc słowa przez zęby - I zapewniam, że jest ona zbyteczna. Pan Barsad wynajął nas jako eskortę swego znamienitego gościa i to na nas spoczywa obowiązek ochrony. I podołamy mu z łatwością. Wam zaś proponuję prowadzić dalsze gawędy dla rekrutów zamiast mieszania się w cudze sprawy.
Mathieu Renton odpowiedział Ruizowi wieloznacznym spojrzeniem, palcami ogromnej dłoni postukując w gładkie drewno siedziska.
Sierżant w pewnym sensie rozumiał trudne położenie Ruiza. Jehammedański Miecz miał za sobą piątkę gorącokrwistych wychowanków, których trzymał w ryzach jedynie dzięki swojemu autorytetowi. Skonfrontowany znienacka z podjazdem anabaptystów - znienawidzonych od lat nieprzyjaciół kultu Jehammeda - już musiał wyczuwać zmienne nastroje pupilów. Piątka młodzieńców tkwiła w siodłach swoich koni z wyrazem nerwowego wzburzenia, wahania i złości na twarzach. Sierżant mógłby pójść w zakład, że niektórzy z nich już przypięli w myślach Ruizowi łatkę tchórza, chociaż na dźwięk nazwiska Rzeźnika sami omal nie pospadali pod wpływem szoku z końskich grzbietów.
Stary
abrami musiał mieć baczenie na każdy swój ruch i słowo. Fakt, że Żercy mieli przewagę liczebną mógł nie wystarczyć za usprawiedliwienie przed obliczem Pasterza Perpignanu - tak więc osoba szlachetnej pani Durmont była dla niego w zasadzie jedyną liną ratunkową: jak długo chronił arystokratkę, tak długo mógł się bronić przed posądzeniami o słabość w obliczu zaciekłego nieprzyjaciela.
Nie mogło zatem dziwić, że odebrał propozycję sierżanta jako symboliczne wbicie noża w plecy i nawet nie próbował tego ukrywać. Starsi wiekiem i wyżsi statusem jehammedanie nie przepadali za Rezystą. Wychowywali swoich synów w etosie nieustraszonych wojowników, ale trzymali ich na łańcuchach psów strażniczych kultu i rodu. Liczyła się jedynie rodzina i wiara, dobrobyt kongregacji oraz jej bezpieczeństwo. Rekruterzy frankańskiego ruchu oporu burzyli ten uświęcony porządek, wabili młodych mężczyzn z jehammedańskich rodzin opowieściami o chwale Rezysty.
Pasterz Perpignanu nie ukrywał, co sądzi o takim stanie rzeczy, raz po raz śląc noty protestacyjne na dwór Veracqa oraz do Tuluzy i publicznie piętnując praktyki werbowników ruchu oporu. Sam Ruiz od początku wyprawy do Pradesu miał baczenie na to, aby jego podopieczni trzymali się daleko od Rentona i sierżant nie miał wątpliwości, że opinia Miecza na jego temat daleka była od życzliwej