Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2022, 23:23   #101
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Gleowyn zwróciła się głównie do pani Esfeld ale też do pozostałych Rohirrimów.

- Jesteśmy Bractwem Skaczącego Konia, posłańcami króla Thengela. Mnie zwą Gleowyn, córką Gleomera, moich towarzyszy zaraz przedstawie. - Mówiąc to, pokazała monetę. - Jechaliśmy do marszałka Eogara, w dordze dowiadująć się o porwaniu. Udaliśmy się więc jak najszybciej na pomoc i udało nam się wytropić porywaczy, dzięki zdolnościom Roderica. - Wskazała na Zwinnorękiego. - Panu Cadocowi, pani Eiliandis i pani Yaradriel udało się wynegocjować puszczenie pani Esfeld wolno, ale poręczyli za bezpieczeństwo porywaczy, by panią Esfeld oswobodzić. Dlatego też proszę o zaniechanie pościgu, choćby jako okazanie wdzięczności moim towarzyszom, a wybawicielom żony marszałka. - Następnie zwróciłą się już bezpośrednio do marszałkowej, kłaniająć się jej jak należy. - Zaszczyt to dla mnie pani cię poznać, choć żałuję, że nie w weselszych okolicznościach. Radam jestem, że nic ci nie jest i możesz już bezpiecznie wrócić do swoich.
-Zatem i królowi naszemu Thengelowi miłościwie nam panującemu wdzięczną jestem. - zdawała się być zaskoczona takimi informacjami. - Na moje szczęście was do Éogara posłał. Obawiam się, że bandyci, którzy mnie więzili do postawienia tych ziem w ogniu mogli się przyczynić… - rzekła zmartwiona. - Jak udało się wam ich przekonać? - zapytała bractwo.
Tymczasem Fenmer wydawał rozkazy i jeden z konnych ruszył z lasu na północ a dwóch na wschód. Wyraźnie niecierpliwił się chcąc coś powiedzieć, lecz rozmowy marszałkowej z wybawicielami nie przerywał jeszcze.
Zwinnoręki w międzyczasie dołączył do towarzyszy, których Gléowyn właśnie przedstawiała pani marszałkowej. Gdy padło jego imię, skłonił tylko głowę i bez słowa słuchał dwornej mowy bardki. Nie bardzo wiedział, co miałby rzec.
-Niebawem pewnie ruszymy. Pójdę po konie. - powiedział po chwili i odwrócił, zamierzając ruszyć w stronę, gdzie wraz z Gléowyn pozostawili swoje wierzchowce.

Z Rogacza napięcie schodziło powoli. Czarnowłosy z taką samą ufnością jak oficer zerkał na oddział zbrojnych, to znów na samą marszałkową jakby niepewny jakiejś ważnej dlań kwestii, która pozostała poza jego zasięgiem i jedyny wpływ na nią mieli właśnie ci ludzie. Przedstawiony nie podniósł wzroku na uratowaną ni na oficera choć bacznie przyjrzał się powracającym jeźdźcom, a w szczególności luzakowi i ich klingom. Zastrzygł też nieco bardziej ożywiony uchem gdy oficer wysyłał posłańca do Frecasburga, by usłyszeć coś więcej, a potem mruknął tylko.
- Zostawiłem oręż na krawędzi lasu. - I oddalił się.

Wróciwszy do miejsca, z którego nawoływali do Żelaznych, Rogacz zatrzymał się nad porzuconą bronią. Spojrzał na nią jednak zamiast podnieść po prostu usiadł na ziemi obok. Czuł, że krew szybko krąży goniąc niespokojne myśli, ale też jakieś niedowierzanie. W końcu odetchnął i zaśmiał się chyba tak szczerze jak jeszcze nigdy dotąd. I podniósłszy broń ruszył z powrotem.
Gdy z ust Gleowyn, przedstawiającej bractwo, padło imię Eiliandis ta kiwnęła nieznacznie głową by w należyty sposób powitać lady Esfeld.

- Macie już swą panią,- rzekła uzdrowicielka by odpowiedzi udzielić na pytanie o powód zaniechania pościgu - całą i zdrową. Pościg za porywaczami przypominać będzie pogoń za wiatrem. Chcecie szukać wiatru w tych kniejach? - Spojrzała na zbrojnego zastanawiając się ile czasu w siodle spędził jeżdżąc to tu to tam i nie mogąc znaleźć marszałkowej.

- Pani, czasem nawet do najbardziej zarwardziałych dociera bezsens ich działań gdy ktoś z zewnątrz odpowiednio wyłoży im błędy - Gondoryjka wyjaśniła jak udało się przekonać porywaczy do uwolnienia jej.

Esfeld po raz pierwszy lekko jakby uśmiechnęła się i nie było to tylko grzecznościowy gest.
- Osiągać cele bez rozlewu krwi to mądra dyplomacja. - rzekła zadowolona z otrzymanej odpowiedzi.

Fenmer podjechał bliżej Marszałkowej. Ona skinęła głową czekając na jego słowa.
- Pani, blisko pół setki jeźdźców z Frecasburga ruszyło do obozu Éogara po drugiej stronie lasu. - Gdyśmy nie zobaczyli pani Gléowyn, nas by tu już nie było. Pozwól pani, że wezmę dziesięciu wojów i pojedziemy szybciej od was niosąc dobrą nowinę, ale i dodatkowe miecze jeśli tam do potyczki dojdzie.
- Dość się nasiedziałam w kniei. Jedźmy wszyscy bez zwłoki. Opóźniać was nie będę a na odpoczynek przyjdzie pora. - odpowiedziała Esfeld.
Później obróciła się w siodle do bractwa.
- Pojedziecie z nami, czy za nami? - zapytała. - Konie wasze nadążą? - w głosie słychać było autentyczną troskę o zwierzęta poznanych wybawicieli.
- Dziękuję Ci pani za troskę - odparła Eiliandis z autentyczną wdzięcznością w głosie. - Nasze konie są wypoczęte pojedziemy zatem z wami.
- Ruszajmy - przytaknął Rogacz.

***

Podczas gdy Eiliandis opatrywała rany marszałkowej, Eslfed zapytała.
- Czy wiecie kim byli porywacze i dlaczego mnie uprowadzili?
- Tak pani. Poznaliśmy powód twego uprowadzenia. To działanie tego męża pchnęły tych ludzie ku tak desperackim działaniom. I tak jak im powiedzieliśmy, że odwet jest najgorszy możliwym rozwiązaniem tak i tobie to powiem - Eiliandis mówiła spokojnie, bez żadnego pouczenia.
Esfeld przez chwilę milczała myśląc o tym co rzekła Gondoryjka.
-Działanie mego męża? - powtórzyła słowa, które zrobiły na niej wrażenie. - Wiem, że bandyci są z Dunlandu. Éogara ten lud miłością nie darzy, a i o wrogów nie trudno. Bandytów jednak w opiekę brać chcecie słowem honoru im danym. To okropni ludzie. - rzekła zdecydowanie. - Obiecali po dotarciu do lasu zabić wszystkie konie jeśli próbować będę uciekać. Jednego słyszałam jak zarzynali nim uszy zalepili. A herszt ich… - z odrazą sięgnęła w pamięć - był z nich najgorszy. Za takie zbrodnie u nas topór kata czeka lub gałąź pod ciężarem zgięta… - westchnęła. - Ciężko będzie wam Éogara do puszczenia wszystkiego płazem nakłonić, że sprawiedliwa kara najgorszym rozwiązaniem. Po cóż ja im byłam, jeśli nie do wszczęcia wojny z lordem Franą? - zapytała retorycznie.
- Mąż twój Pani bez ostrzeżenia wysłał za Tobą na królewskie lenno trzy zbrojne jak na wojnę eoredy. Rohirrimskie krzyki o krwi Dunlandczyków niosły się po całym Grimslade i dalej pewnie po Helmowy Jar. Dobry to mąż zaiste, ale wódz… Sama pani oceń bo poza królem tylko tyś władna. Porwał Cię Pani Caswelun z Żelaznych Ludzi. Watażka i reketer, który uraz jakiś głęboki do Twego męża żywi. Poślubić mu się Ciebie zamarzyło. Do wielkości lordów jednak dalej mu niźli mnie do siodła i plan ten powieźć się żadną miarą nie mógł. Do pokrzyżowania go wystarczyło pięć osób. I może trochę wiary. W to, że nie w każdym zatargu w dolinie Iseny musi polać się krew. Choć krzywdy chłopów, którym wojsko chałupy przetrząsnęło w szukaniu Cię na oślep, się nie cofnie. A i sam lord Frana wciąż może nie zrozumieć co tu zaszło. I mylne wnioski wyciągnąć na widok wojska.

Esfeld słuchała słów wojownika z powagą i skupieniem patrząc na twarz i w oczy rozmówcy. W pierwszym odruchu skinęła głową w uprzejmym geście podziękowania za raport. Jeśli chciała coś odpowiedzieć, to ten zamiar został przerwany słowami uzdrowicielki.
- Dobrze, już dobrze, Cadocu - powiedziała Eiliandis uśmiechając się nieco nerwowo, wyciągnęła przy tym rękę przed siebie jakby chciała zatrzymać Rogacza. Nie chciała by jej towarzysz wyładował swą frustrację na tej Bogu ducha winnegej kobiecie. - Lady Esfeld, nie chciałam by moje słowa zabrzmiały jak oskarżenie, czy obrona porywaczy, których zasłużona kara spotkać musi. Ale tylko ich.
-I ja inaczej tego nie widzę. - Esfeld z wdzięcznością położyła dłoń na kończących opatrunek rękach Gondoryjki. - Chciałabym odwdzięczyć się wam za oszczędzenie mi losu okrutnego. Czy prócz złota, na które zasłużyliście, jest coś jeszcze co mogłabym wam uczynić?

Cadoc spojrzał na Gondoryjkę jednak ta czy to celowo czy przypadkiem skupiona zdawała się na swoich przyborach leczniczych i pytanie jak i wzrok marszałkowej utknęły ma nim. Sapnął speszony nagłą zmianą tematu gdyż wolał wyrażanie swojego nieprzychylnego o Rohirrimach zdania z bezpiecznej pozycji wybawcy. Skwapliwie pokiwał jednak głową.
- Nasze spotkanie zupełnym zrządzeniem losu nie było Pani. Na Twym dworze służy kobieta. Mildryd spod znaku Tarczy. Do niej sprawa nas wiedzie i Twoje słowo mogłoby sprawić, że przychylniej by nas wysłuchała.

- Mildryd? - zdziwiła się i obróciła ku Gléowyn. - Mówiłaś, że królewskie posłannictwo do Éogara was prowadziło z Edoras do Zachodniej Marchii?

Rogacz odetchnął, że temat ten wrócił między osoby, którym był przeznaczony i czym prędzej oddalił się od Marszałkowej i Gleowyn, która pospieszyła z wyjaśnieniem.

***

-Szczęście, żeśmy na trop owych Żelaznych natrafili. - Zwinnoręki zagadnął Fenmera, gdy zatrzymali się na krótki popas. - I że głosy nas w głąb lasu zwabiły, na obóz porywaczy naprowadzając. A jakże ty panie i twoi jeźdźcy w owe miejsce trafiliście? Widzieliśmy ze wzgórza konne oddziały, ale te spod lasu zawróciły. Może za tropem jakim fałszywym podążyły. Pan marszałek pewnie wojska na cztery strony świata na poszukiwanie rozesłał?
-Wieść o konnych lorda Frána do nas dotarła. Przeto obserwacje tej części lasu porzuciliśmy. - odparł żołnierz. - Jeśli tam do potyczki dojdzie zanim Grimborn dołączy, to skończyć się to naszym źle może. Wielu miejscowych za wrogów Rohanu się uważa. Nie jest to lud tak krnąbrny i zajadły jak z pogórza Gór Mglistych, ale… Éogar w razie napaści… może… - popatrzył na Leśnego Człowieka. -… różnie być.
-Źle, jakby dzielni ludzie mieli zginąć przez tych dwoje, co sobie porwanie umyślili. Może na czas zdążymy… pani marszałkowa już wolna. Pani Eliandis mądra. I odważna, jako i pan Rogacz. Wszak to oni sprawili, że porwaną bez walki uwolniono. Mogli by i teraz do rozumu niejednemu przemówić. A jest jeszcze pani Yaraldiel i… i Gleowyn. - wzrok Zwinnorękiego mimowolnie pobiegł w stronę bardki, stojącej przy Esfeld.
-Aye, pani Esfeld wolna i to najważniejsze. Bez tego… oby za późno nie było. Lepiej jednak być może niż gorzej. - spojrzał z sympatią na bractwo a po chwili dodał. - Pojmanie bandytów dokończyć jednak mogło problem. Teraz… jednych w braku sprawiedliwości a drugich zuchwałości utwierdza…
- Prawda. Brak nieuchronnej kary może zuchwałość pobudzić. Ale tym razem jedność wodzów się załamała. Siostra własnemu bratu cios z tyłu zadała, pewnie przekonana, że tylko tak może szaleństwo jego powstrzymać.
Fenmer dotychczas czyszczący kopyta swojej klaczy wyprostował się i klepiąc konia delikatnie po szyi z niekrytą ciekawością i aprobatą popatrzył po widnokręgu.
-Klany dunlandzkie jak liczne stada wilków są. Każda wataha problem stwarzać może oddzielny. Jak i bandy orków. - podniósł wzrok na góry. - Ich podzielenie korzyścią naszą… Jedność Rohanu naszą siłą.
- Oby nią była. Choć ponoć wodzowie Rohanu… panowie marszałkowie… w zgodzie wcale nie są.
Rohirrim machnął ręką.
-Pogwarki takie zostawmy pleciugom… Obaj marszałkowie wiernie służą jednemu królowi. - szybko uciął temat spraw dotyczących zwierzchnika. - Ciekaw jestem usłyszeć, kiedy czas na to będzie lepszy, skąd jesteś cudzoziemcze i dlaczego tak z dala od swoich.
Zwinnoręki, gdy tylko skończył wypowiadać swoje słowa, zdał sobie sprawę, że lekkomyślnie powiedział za dużo. Z ulgą przyjął reakcję Fenmera, jednak następująca po niej propozycja rozmowy wprawiła go zakłopotanie - wszak okoliczności w jakich opuścił rodzinne strony mogły nie świadczyć zbytnio na jego korzyść. Z niespodziewaną - i niezamierzoną - pomocą przyszedł Szron, który swoim zwyczajem wsunął głowę pod ramię jeźdźca i począł trącać pyskiem, domagając się uwagi, a może i poczęstunku. Korzystając z przerwy w rozmowie, poklepując ruchliwy pysk konia, Zwinnoręki rozważał, co by tu odpowiedzieć. Ów lepszy czas mógł wszak wcale nie nadejść, a gdyby nawet, to pewnie dało by radę w opowiedzieć historię oględnie, co nieco przemilczając... Czując jednak na sobie bystry wzrok Rohirrima, przypomniał sobie zasłyszane gdzieś słowa: "ludzie Marchii nie kłamią, dlatego niełatwo dają się oszukać". A na dodatek... Fenmer zdawał się być prawym człowiekiem, jego spojrzenie było otwarte... a młody łowca, ku własnemu zdziwieniu poczuł, że właśnie temu człowiekowi mógłby swoją historię opowiedzieć. A nawet, że chyba chciałby to zrobić.
Odchrząknął, delikatnie odsuwając na bok głowę wierzchowca.
- Z chęcią. Gdy czas po temu będzie, opowiem o moich stronach. I o moich losach, choć nie wiem, czy warta uwagi to opowieść będzie. - uśmiechnął się blado i skinął głową, czując, że czas kończyć rozmowę. Lecz gdy odwracał się, jego wzrok ponownie padł na Gléowyn. Zatrzymał się w pół ruchu, jakby o czymś sobie przypominając.
- Panie Fenmerze - rzekł, ponownie zwracając w stronę Rohirrima - pani Gléowyn poszukuje brata, który z domu odszedł, i możliwe, że do służby wojskowej wstąpił. Zwie się Garulf, syn Gleomera. Dowodzisz eoredem, może słyszałeś o nim? A jeśli nie, może pośród innych dowódców mógłbyś rozpytać? Znaczną przysługę byś jej oddał, na ślad brata naprowadzając.
Rohirrim uśmiechnął się.
-Dziesiątnikiem jestem w eoredzie marszałka. - rzekł skromnie. - Garulfa nie znam. O Gleomerze z dworu króla Fengela słyszałem, jeśli o tego samego chodzi ojca. Éoredowi z Helmowego Jaru przewodzi Mildryd Tarczowniczka. Ją spytać możecie, bo dłużej ode mnie marszałkowi służy. W Grimslade mieszka Erkenhelm, co jednemu z eoredów Grimborna dowodzi. I sam lord zna swych ludzi z imienia. A i Elfthain, lord Fowlmere znać losy Garulfa może, jeśli na służbę Zachodniej Marchii brat pani Glèowyn się zaciągnął.
- Dziękuję za twe wskazówki. - Zwinnoręki skłonił głowę. - Zaraz pewnie na koń przyjdzie nam siadać? Oby dobre wieści czekały u celu.
Raz jeszcze skinął głową dziesiętnikowi i, prowadząc Szrona, ruszył w stronę reszty bractwa. Chciał jeszcze przed wyruszeniem w dalszą drogę podzielić się z Gléowyn zasłyszanymi od Fenmera informacjami.

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem