Miejsce makabrycznej kaźni, 22 sierpnia 2595
Gwizdek zagrał ostrą metaliczną nutą i nim jeszcze w pełni przebrzmiał, anabaptyści już byli w siodłach, z przewieszonymi przez plecy bidenhanderami i wodzami w dłoniach. Konia bladego jak śmierć André wiódł sam Bernamot Gauthier, pomimo podeszłego wieku bez trudu radzący sobie w siodle.
- Wiedzie mnie Pneuma, chłopcze - oznajmił Rzeźnik zatrzymując wierzchowca na chwilę obok Jehana - Nie wiem, dokąd dotrzemy jutro. Będziemy szukać na pograniczu innych Przedrzeźniaczy albo tych, którzy się pod nich podszywają. Ci, których zarąbaliśmy w pierwszym obozie mieli radio. Zdążyli je zniszczyć, ale rozpoznaliśmy przeznaczenie tych szczątków. Wyczuwam wiszące nad nami zło.
Pierwsi anabaptyści zapuścili się w przecinkę łączącą szlak z wypełnioną gęstniejącym dymem polanę.
- Jeśli Pięść będzie chciał przesłać mi wiadomość, zna ku temu odpowiednie sposoby, ma ich wiele - dodał Gauthier po chwili milczenia, a potem zaskoczył Jehana przykładając dłoń do piersi na modłę Bordenoir - Dobrze ci z oczu patrzy, chłopcze. Wypełnij swoje zadanie, a będziesz mile widzianym gościem w Queribusie. Nigdy nie jest zbyt późno, aby się nawrócić.
Ponagliwszy wierzchowca uderzeniem pięt Rzeźnik dołączył do reszty Żerców. Polana opustoszała w jednej chwili, nim w przecince pojawiły się nowe sylwetki konnych.
Nadjechał Ruiz i trzej młodzi Miecze, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w obwieszone zwłokami drzewo oraz trawione językami ognia ludzkie ciało u podstawy wiązu.
- Co… co tu się stało?! - starszy Miecz stanął w strzemionach wbijając spojrzenie w miejsce kaźni - Kim są ci ludzie?!