Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2022, 14:06   #303
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 67 - 2526.I.07; agt; popołudnie

Czas: 2526.I.07; agt; popołudnie
Miejsce: 6,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz zwiadowców
Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, umi.wiatr, zachmurzenie, ciepło



Carsten



Dzień okazał się być znośny. Jak na tą przeklętą, duszną i mroczną krainę gdzie jak się było na dnie zielonego, świata to nie było widać nieba przez baldachim liści, mchów, lian i gałęzi. O ile poranek okazał się całkiem ciepy i przyjemny to środek dnia dusił i gotował wszelkie żywe istoty w swoim tropikalnym uścisku. Dopiero niedawno ten zielony, lepki skwar zaczął odpuszczać. Ale atmosfera wydawała się mimo to gęstnieć z każdym, kolejnym dzwonem, im bliżej byli do egzotycznego dla staroświatowców kompleksu piramid jakie były dla Amazonek świętym miejscem. A więc rosła szansa na spotkanie z gadzimi istotami.

Wczoraj i Rojo i Glebowa zgodzili się z sugestią Sylvańczyka aby nie ryzykować przedwczesnego wykrycia i rozbić się na noc nieco wcześniej niźli by można jeszcze maszerować za dnia. Grupka Amazonek wzięła na siebie zmajstrowanie ognisk. Były dość nietypowe. Ot jama wygrzebana w ziemi i napchana chrustem. Tego się dodawało w miarę jak poprzedni się spalał. Ogień był ledwo widoczny i nadawał się raczej do gotowania niż oświetlenia albo ogrzania. Jednak nawet w nocy w tej krainie raczej zimno nie było. Za to tak skonstruowane ognisko prawie nie wydzielało dymu a jak się przyłożyło dłoń do któregoś z otworów dało się wyczuć bardzo gorący podmuch, jak z jakichś miechów kowalskich albo komina. Noc kto miał to spędził w hamaku a kto nie miał tego udogodnienia to na macie zrobionych wedle wskazówek ludzi Rojo i Amazonek. Robiło się je z gałęzi i liści aż powstawało coś w rodzaju materaca na jakim można było rozłożyć koc, umościć się bez zetknięcia z wodą i błotem w jakich roiło się od robactwa.

Rano zebrali się do drogi, wciąż wskazywanej przez dzikie wojowniczki na swoich równie egzotycznych, pierzastych wierzchowcach. Ale dało się wyczuć od początku presję aby nie dać się wykryć. Wczoraj jeszcze podróżowali w miarę swobodnie. Dzisiaj od rana wszyscy rozglądali się czujnie. Zamiast beztrosko rąbać znaki siekierami w pniach do oznaczenia szlaku albo miejsc nadających się na obóz nacinano je nożami. Bo uderzenia siekier nie wiadomo jak daleko się niosły i kto prócz dzikich zwierząt mógł je usłyszeć. Dzisiaj też częściej piesi widzieli jeżdżące w pobliżu Amazonki. Jakby skróciły dystans albo po prostu częściej jeździły w pobliżu grupy starając się wypatrzeć ewentualne niebezpieczeństwo.

Właśnie sojuszniczki od królowej Aldery wskazały miejsce pozornie niczym się nie wyrózniające. Poza tym, że płynął tędy strumień. Szeroki na kilka kroków i z dość mętną, zielonkawą wodą. Ale mógł zapewnić świeżą wodę tak dużej grupie jaką dysponował kapitan de Rivera. A do tego w pobliżu było łagodne wzniesienie. Niczym garb jakiegoś wielkiego koca. Ale dawał nadzieję, na w miarę suche miejsce jakie można było rozbić obóz.

- Stąd do piramid blisko. Dzwon marszu. Jak przyjdzie cała wasza armia to i tak zauważą. Ale jak nie będą gotowi to małe skinki niewiele zrobią. My też przyjdziemy. Z naszą królową. Będziemy walczyć o nasze dziedzictwo. - Kara mówiła cicho jakby bała się spłoszyć świergoczące ptaki i piszczące mały jakie buszowały gdzieś w niebotycznych koronach drzew. Jej reikspiel nie był idealny i można było rzec, że nie mówiła nim płynnie. Ale zwykle udawało jej się przekazać swoje lub czyjeś myśli w tym języku.

- Chcecie iść i zobaczyć piramidę? Tylko trzeba cicho. Tam już skinki pilnują. My widziałyśmy. Jaszczury dalej tam są. Budują coś. Kopią. - ciemnoskóra tłumaczka królowej Aldery zapytała swoich sojuszników zza oceanu co zamierzają dalej robić. Piramidy z tego miejsca w ogóle nie było widać. Nawet jakiegoś prześwitu między prastarymi drzewami oznaczającego jakiś wiekszy, otwarty teren. Ale z tego co mówiła Majo to do piramidy była z godzina marszu. To nie tak daleko. Tylko już trzeba było się pilnować aby nie zostać wykrytym przez patrole gadzich zwiadocwów jakie penetrowały teren wokół piramidy.

- No ja mogę rzucić okiem. Jak mnie poprowadzicie. - Zoja po chwili zastanowienia uznała, że gra jest warta świeczki. A ubrana w samą koszulę i spodnie czuła się chyba na tyle pewnie aby spróbować swoich umiejętności w podchodach. Starszy od niej i bardziej opancerzony kapitan Rojo podrapał się po swojej czarnej brodzie. Ale uznał, że to nie dla niego. I poczeka tutaj. Właściwie na razie poszło im nie najgorzej. Amazonki podprowadziły ich prawie pod samą piramidę i udało się oznaczyć szlak oraz miejsca na obóz dla całej wyprawy. Niemniej stojąc prawie w drzwiach można było zaryzykować rzucić okiem co się dzieje na sąsiednim podwórku.




Czas: 2526.I.07; agt; popołudnie
Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji
Warunki: - na zewnątrz: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, umi.wiatr, zachmurzenie, ciepło



Bertrand



W obozie przy Wężowej Rzece jak ją nazywały Amazonki panowała rutyna. Warty przy ogrodzeniu, jego naprawa i rozbudowa, patrole wokół niej, łowienie ryb w rzece albo próby polowania ale na to ostatnie mało kto się odważył. W tej egzotycznej krainie zwierzęta i rośliny były całkiem obce a sporo było jadowitych więc niezbyt lekko kto chciał ryzykować. Podobnie jak wyprawę w trzewia dżungli samemu czy nawet w małej grupce. Dlatego raczej próbowano coś ustrzelić z kusz czy łuków podczas patroli. Grzyby i owoce było łatwiej zbierać a zwłaszcza te ostatnie miały piękny wygląd i często osobliwy smak nieporównywalny z żadnym po tamtej stronie oceanu. Ale też trzeba było uważać aby nie zjeść czegoś trującego albo szkodliwego. Niemniej ta bytność Amazonek w obozie zaowocowała chociaż podstawową wiedzą jakie owoce można bezpiecznie zrywać i spożywać.

Mimo to dało się też poznać to charakterystyczne wyczekiwanie przed bitwą. Ludzie ostrzyli rapiery, miecze i topory. Próbowali dorabiać nowe bełty i strzały do kusz i łuków. Naprawiano buty, ubrania i pancerze. Wiadomo było, że wkrótce ruszą na piramidę. Zwłaszcza jak przedwczoraj kapitan wysłał w jej kierunku grupkę rozpoznawczą. Oczekiwano, że jak wrócą i nie wyjdzie jakaś heca to pewnie cała wyprawa ruszy na piramidy, po chwałę i złoto.

Nie przeszkadzało to jednak Izabelli korzystać z dnia aby sobie porozmawiać ze swoim starszym bratem. Miała niezłą łamigłówkę z tym swataniem go z jakąś “odpowiednią” partią. - Nie wiem czy królowa Aldera jest z kimś związana. Ale na tronie zasiada sama. I nie przedstawiono nam żadnego jej męża, króla czy kogoś takiego. - brunetka odparła po chwili zastanowienia. Ale jak się zaczęła nad tym zastanawiać to znów wrócił ten niepewny status plemienia egzotycznych wojowniczek bo jakoś nie było tam widać żadnego mężczyzny. Do tej pory nie zostało to jakoś wyjaśnione a zapytane o to wojowniczki odpowiadały, że nie mają mężczyzn i ich nie potrzebują. Więc skąd się biorą kolejne Amazonki i jak to jest z mężczyznami u nich to nadal nie było pewne. A bez tego Izabella nie do końca wiedziała czy byłaby jakaś szansa na ożenek swojego brata z którąś z nich czy nie.

- A te złoto by nam się przydało. Można by za nie kupić jakąś posiadłość i ziemię. Bo teraz to nie jest dobrze. Nie mamy startu do śmietanki towarzyskiej w Porcie. Wszyscy na nas patrzą jak na ubogich krewnych. Nie mamy ani pięknej willi ani nic takiego. Nie mamy jak kogoś na poziomie zaprosić do siebie aby było na poziomie. A nie można całe życie mieszkać w tawernie. - Izabela też widocznie żywiła nadzieję związane z poprawą ich statusu materialnego i społecznego gdy wróciliby do miasta z sakwami pełnymi skarbów. Bez takich inwestycji trudno było się zachowywać i być traktowanym przez innych jak pełnoprawny szlachcic. No i miało to przełożenie na sprawy ożenku. Każdy rodzic patrzył na to aby jego już dorosła pociecha miała jak najlepiej i najwygodniej, zwłaszcza szlachetnie urodzeni i z dobrymi nazwiskami nie mieli ochoty mieszać się z kimś o niższym statucie i pozycji.

Gdy Bertrand przypomniał jej o Astrid pokiwała głową. Zastanawiała się ale doszła do wniosku, że mimo wszystko to Norsmeni. Ci mieli dość szemraną sytuację. Astrid mogła coś znaczyć w swojej wiosce ale poza nią jej status był niepewny. Czy Bertrand a więc i póki Izabella nie byłaby mężatką chcieliby mieszkać tam u Norsmenów? Trudno było sobie imaginować jakby to mogło wyglądać. W Bretonii to były plemiona z północy uważano za piratów, łupieżców i barbarzyńców. Spore ryzyko pojawić się tam na salonach z jedną z nich jako swoją żoną. Więc z tą kandydatką też Izabella nie była tak do końca przekonana jak to by wyszło w praktyce.

Zaś pojedynek z “Panzerkapitan” znów zakończył się zwycięstwem bretońskiego kawalera. Co prawda kapitan Koenig też go spunktowała drewnianym mieczem używanym do treningu ale jednak wyraźnie nad nią górował swoimi szermierczymi zdolnościami. Pojedynek odbył się w przyjacielskiej atmosferze i wzbudził sporo aplauzu u w większości wojskowej publiczności. Nie dało się ukryć, że Bertrand pod tym względem był lepszy od imperialnej oficer. Chociaż też nie wyszedł z tego bez szwanku i trudno było uznać bosą brunetkę w obciętych spodniach za trywialnego przeciwnika. Ona sama zaś roześmiała się serdecznie i poklepała go po przyjacielsku po ramieniu składając mu gratulacje ze zwycięstwa. Zaś potem ponownie gdy piła wino dla przepłukania gardła i domyśliła się na co Bretończyk chce zwrócić jej swoją uwagę.

- Tak, to prawda. Dzielnie stawałeś temu rycerzowi mości kawalerze. Nas niestety zajęły inne sprawy i nie mogliśmy uciąć mu głowy. I umknął z powrotem do rzeki. - Anette pokiwała głową nie negując męstwa Bretończyka. Aczkolwiek dała do zrozumienia, że sama też była gotowa się zmierzyć z wodzem nieumarłych i chyba trochę żałowała, że jej się to nie udało. Gdy rycerz ruszył ku plaży ona ze swoimi gwardzistami wciąż byli związani walką z oddziałami jego nieumarłych konkwistadorów.

Zaś panna Vivian von Schwarz zachowywała się jak na damę z dobrym nazwiskiem wypadało. Chodziła w swojej długiej, czarno - czerwonej sukni przez co od razu rzucała się w oczy. Większość kobiet w obozie co prawda też chodziło w długich sukniach ale na pewno nie tak barwnych i mało która mogła się równać z imperialną szlachcianką statusem i pozycją. Vivian pozostała enigmatyczną, chłodną pięknością obok której trudno było przejść obojętnie. Która jednak zdawała się nie ingerować w sprawy obozu. Chodziła po obozie, czytała książki w cieniu drzew, nawet pozowała do obrazu któregoś z oficerów który widocznie miał talenty w tej materii. A mimo to było w niej coś co zdawało się onieśmielać większość osób, nawet oficerów, do kontaktów z nią. Właściwie chyba tylko Izabella i kapitan de Rivera zachowywali się wobec niej swobodnie.

- Będę musiała odwiedzić moją drogą przyjaciółkę Alderę. Zabawiłam tu już zbyt długo. A chciałabym ją spotkać przed bitwą o piramidę. Nie obawiaj się Bertrandzie, wrócę na tą bitwę. Mam tam jeszcze parę spraw do załatwienia. - oświadczyła mu dzisiaj i widocznie nie tylko jemu. Bo i kapitan de Rivera i był zdumiony, że szlachcianka zamierza samotnie opuścić obóz. Proponował jej eskortę. Ta jednak zdawała się nie obawiać dżungli i jej niebezpieczeństw więc dystyngowanie odmówiła. I chyba uważała, że bitwa o piramidę jest
nieunikniona. Ten pogląd jednak był powszechny w obozie. Skoro z jaszczurami kontakt zdawał się być niemożliwy, nawet Amazonki miały z tym trudności, to nie wróżyło dobrze negocjacjom. A jeśli jaszczury nie przestraszą się samej obecności połączonych armii de Rivery i królowej Aldery to się zapowiadało na pełnoprawną bitwę o tą piramidę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline