|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-08-2022, 08:24 | #301 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | - Wracacie do formy, to dobrze! - Carsten z zadowoleniem spoglądał na górali Olmedy. Z nimi czuł się najbardziej zżyty, mimo pewnych przywilejów na wyprawie ochroniarz zachowywał skromność i nie stronił od kompanów. Oczywiście miał swoje ambicje, lecz oddałby wszystkie tytuły i splendory za rodzinne szczęście. To było dlań największym bodźcem i motywowało do przezwyciężania trudów wyprawy. Uzbierał już większą część roślin konieczną do sporządzenie panaceum, ofiarującego nadzieję na uzdrowienie syna. Musiał tylko wrócić w zdrowiu do Portu Wyrzutków i rozpocząć starania w kwestii przygotowania eliksiru. Złoto z piramidy mogło być istotnym, jeśli nie najważniejszym punktem w realizacji tych zamierzeń. |
13-08-2022, 22:27 | #302 |
Reputacja: 1 | Bertrand uśmiechnął się do siostry, słysząc jej próby swatania. Cieszył się, że była w dobrym stanie i takim samym nastroju po tym wszystkich co już przeżyli na tej pełnej zagrożeń wyprawie w nieznane. Musiał się jeszcze upewnić, że będzie bezpieczna podczas szykującej się bitwy o piramidę... |
14-08-2022, 14:06 | #303 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 67 - 2526.I.07; agt; popołudnie Czas: 2526.I.07; agt; popołudnie Miejsce: 6,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz zwiadowców Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, umi.wiatr, zachmurzenie, ciepło Carsten Dzień okazał się być znośny. Jak na tą przeklętą, duszną i mroczną krainę gdzie jak się było na dnie zielonego, świata to nie było widać nieba przez baldachim liści, mchów, lian i gałęzi. O ile poranek okazał się całkiem ciepy i przyjemny to środek dnia dusił i gotował wszelkie żywe istoty w swoim tropikalnym uścisku. Dopiero niedawno ten zielony, lepki skwar zaczął odpuszczać. Ale atmosfera wydawała się mimo to gęstnieć z każdym, kolejnym dzwonem, im bliżej byli do egzotycznego dla staroświatowców kompleksu piramid jakie były dla Amazonek świętym miejscem. A więc rosła szansa na spotkanie z gadzimi istotami. Wczoraj i Rojo i Glebowa zgodzili się z sugestią Sylvańczyka aby nie ryzykować przedwczesnego wykrycia i rozbić się na noc nieco wcześniej niźli by można jeszcze maszerować za dnia. Grupka Amazonek wzięła na siebie zmajstrowanie ognisk. Były dość nietypowe. Ot jama wygrzebana w ziemi i napchana chrustem. Tego się dodawało w miarę jak poprzedni się spalał. Ogień był ledwo widoczny i nadawał się raczej do gotowania niż oświetlenia albo ogrzania. Jednak nawet w nocy w tej krainie raczej zimno nie było. Za to tak skonstruowane ognisko prawie nie wydzielało dymu a jak się przyłożyło dłoń do któregoś z otworów dało się wyczuć bardzo gorący podmuch, jak z jakichś miechów kowalskich albo komina. Noc kto miał to spędził w hamaku a kto nie miał tego udogodnienia to na macie zrobionych wedle wskazówek ludzi Rojo i Amazonek. Robiło się je z gałęzi i liści aż powstawało coś w rodzaju materaca na jakim można było rozłożyć koc, umościć się bez zetknięcia z wodą i błotem w jakich roiło się od robactwa. Rano zebrali się do drogi, wciąż wskazywanej przez dzikie wojowniczki na swoich równie egzotycznych, pierzastych wierzchowcach. Ale dało się wyczuć od początku presję aby nie dać się wykryć. Wczoraj jeszcze podróżowali w miarę swobodnie. Dzisiaj od rana wszyscy rozglądali się czujnie. Zamiast beztrosko rąbać znaki siekierami w pniach do oznaczenia szlaku albo miejsc nadających się na obóz nacinano je nożami. Bo uderzenia siekier nie wiadomo jak daleko się niosły i kto prócz dzikich zwierząt mógł je usłyszeć. Dzisiaj też częściej piesi widzieli jeżdżące w pobliżu Amazonki. Jakby skróciły dystans albo po prostu częściej jeździły w pobliżu grupy starając się wypatrzeć ewentualne niebezpieczeństwo. Właśnie sojuszniczki od królowej Aldery wskazały miejsce pozornie niczym się nie wyrózniające. Poza tym, że płynął tędy strumień. Szeroki na kilka kroków i z dość mętną, zielonkawą wodą. Ale mógł zapewnić świeżą wodę tak dużej grupie jaką dysponował kapitan de Rivera. A do tego w pobliżu było łagodne wzniesienie. Niczym garb jakiegoś wielkiego koca. Ale dawał nadzieję, na w miarę suche miejsce jakie można było rozbić obóz. - Stąd do piramid blisko. Dzwon marszu. Jak przyjdzie cała wasza armia to i tak zauważą. Ale jak nie będą gotowi to małe skinki niewiele zrobią. My też przyjdziemy. Z naszą królową. Będziemy walczyć o nasze dziedzictwo. - Kara mówiła cicho jakby bała się spłoszyć świergoczące ptaki i piszczące mały jakie buszowały gdzieś w niebotycznych koronach drzew. Jej reikspiel nie był idealny i można było rzec, że nie mówiła nim płynnie. Ale zwykle udawało jej się przekazać swoje lub czyjeś myśli w tym języku. - Chcecie iść i zobaczyć piramidę? Tylko trzeba cicho. Tam już skinki pilnują. My widziałyśmy. Jaszczury dalej tam są. Budują coś. Kopią. - ciemnoskóra tłumaczka królowej Aldery zapytała swoich sojuszników zza oceanu co zamierzają dalej robić. Piramidy z tego miejsca w ogóle nie było widać. Nawet jakiegoś prześwitu między prastarymi drzewami oznaczającego jakiś wiekszy, otwarty teren. Ale z tego co mówiła Majo to do piramidy była z godzina marszu. To nie tak daleko. Tylko już trzeba było się pilnować aby nie zostać wykrytym przez patrole gadzich zwiadocwów jakie penetrowały teren wokół piramidy. - No ja mogę rzucić okiem. Jak mnie poprowadzicie. - Zoja po chwili zastanowienia uznała, że gra jest warta świeczki. A ubrana w samą koszulę i spodnie czuła się chyba na tyle pewnie aby spróbować swoich umiejętności w podchodach. Starszy od niej i bardziej opancerzony kapitan Rojo podrapał się po swojej czarnej brodzie. Ale uznał, że to nie dla niego. I poczeka tutaj. Właściwie na razie poszło im nie najgorzej. Amazonki podprowadziły ich prawie pod samą piramidę i udało się oznaczyć szlak oraz miejsca na obóz dla całej wyprawy. Niemniej stojąc prawie w drzwiach można było zaryzykować rzucić okiem co się dzieje na sąsiednim podwórku. Czas: 2526.I.07; agt; popołudnie Miejsce: 4,5 dni drogi od Leifsgard, dżungla, obóz ekspedycji Warunki: - na zewnątrz: na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, umi.wiatr, zachmurzenie, ciepło Bertrand W obozie przy Wężowej Rzece jak ją nazywały Amazonki panowała rutyna. Warty przy ogrodzeniu, jego naprawa i rozbudowa, patrole wokół niej, łowienie ryb w rzece albo próby polowania ale na to ostatnie mało kto się odważył. W tej egzotycznej krainie zwierzęta i rośliny były całkiem obce a sporo było jadowitych więc niezbyt lekko kto chciał ryzykować. Podobnie jak wyprawę w trzewia dżungli samemu czy nawet w małej grupce. Dlatego raczej próbowano coś ustrzelić z kusz czy łuków podczas patroli. Grzyby i owoce było łatwiej zbierać a zwłaszcza te ostatnie miały piękny wygląd i często osobliwy smak nieporównywalny z żadnym po tamtej stronie oceanu. Ale też trzeba było uważać aby nie zjeść czegoś trującego albo szkodliwego. Niemniej ta bytność Amazonek w obozie zaowocowała chociaż podstawową wiedzą jakie owoce można bezpiecznie zrywać i spożywać. Mimo to dało się też poznać to charakterystyczne wyczekiwanie przed bitwą. Ludzie ostrzyli rapiery, miecze i topory. Próbowali dorabiać nowe bełty i strzały do kusz i łuków. Naprawiano buty, ubrania i pancerze. Wiadomo było, że wkrótce ruszą na piramidę. Zwłaszcza jak przedwczoraj kapitan wysłał w jej kierunku grupkę rozpoznawczą. Oczekiwano, że jak wrócą i nie wyjdzie jakaś heca to pewnie cała wyprawa ruszy na piramidy, po chwałę i złoto. Nie przeszkadzało to jednak Izabelli korzystać z dnia aby sobie porozmawiać ze swoim starszym bratem. Miała niezłą łamigłówkę z tym swataniem go z jakąś “odpowiednią” partią. - Nie wiem czy królowa Aldera jest z kimś związana. Ale na tronie zasiada sama. I nie przedstawiono nam żadnego jej męża, króla czy kogoś takiego. - brunetka odparła po chwili zastanowienia. Ale jak się zaczęła nad tym zastanawiać to znów wrócił ten niepewny status plemienia egzotycznych wojowniczek bo jakoś nie było tam widać żadnego mężczyzny. Do tej pory nie zostało to jakoś wyjaśnione a zapytane o to wojowniczki odpowiadały, że nie mają mężczyzn i ich nie potrzebują. Więc skąd się biorą kolejne Amazonki i jak to jest z mężczyznami u nich to nadal nie było pewne. A bez tego Izabella nie do końca wiedziała czy byłaby jakaś szansa na ożenek swojego brata z którąś z nich czy nie. - A te złoto by nam się przydało. Można by za nie kupić jakąś posiadłość i ziemię. Bo teraz to nie jest dobrze. Nie mamy startu do śmietanki towarzyskiej w Porcie. Wszyscy na nas patrzą jak na ubogich krewnych. Nie mamy ani pięknej willi ani nic takiego. Nie mamy jak kogoś na poziomie zaprosić do siebie aby było na poziomie. A nie można całe życie mieszkać w tawernie. - Izabela też widocznie żywiła nadzieję związane z poprawą ich statusu materialnego i społecznego gdy wróciliby do miasta z sakwami pełnymi skarbów. Bez takich inwestycji trudno było się zachowywać i być traktowanym przez innych jak pełnoprawny szlachcic. No i miało to przełożenie na sprawy ożenku. Każdy rodzic patrzył na to aby jego już dorosła pociecha miała jak najlepiej i najwygodniej, zwłaszcza szlachetnie urodzeni i z dobrymi nazwiskami nie mieli ochoty mieszać się z kimś o niższym statucie i pozycji. Gdy Bertrand przypomniał jej o Astrid pokiwała głową. Zastanawiała się ale doszła do wniosku, że mimo wszystko to Norsmeni. Ci mieli dość szemraną sytuację. Astrid mogła coś znaczyć w swojej wiosce ale poza nią jej status był niepewny. Czy Bertrand a więc i póki Izabella nie byłaby mężatką chcieliby mieszkać tam u Norsmenów? Trudno było sobie imaginować jakby to mogło wyglądać. W Bretonii to były plemiona z północy uważano za piratów, łupieżców i barbarzyńców. Spore ryzyko pojawić się tam na salonach z jedną z nich jako swoją żoną. Więc z tą kandydatką też Izabella nie była tak do końca przekonana jak to by wyszło w praktyce. Zaś pojedynek z “Panzerkapitan” znów zakończył się zwycięstwem bretońskiego kawalera. Co prawda kapitan Koenig też go spunktowała drewnianym mieczem używanym do treningu ale jednak wyraźnie nad nią górował swoimi szermierczymi zdolnościami. Pojedynek odbył się w przyjacielskiej atmosferze i wzbudził sporo aplauzu u w większości wojskowej publiczności. Nie dało się ukryć, że Bertrand pod tym względem był lepszy od imperialnej oficer. Chociaż też nie wyszedł z tego bez szwanku i trudno było uznać bosą brunetkę w obciętych spodniach za trywialnego przeciwnika. Ona sama zaś roześmiała się serdecznie i poklepała go po przyjacielsku po ramieniu składając mu gratulacje ze zwycięstwa. Zaś potem ponownie gdy piła wino dla przepłukania gardła i domyśliła się na co Bretończyk chce zwrócić jej swoją uwagę. - Tak, to prawda. Dzielnie stawałeś temu rycerzowi mości kawalerze. Nas niestety zajęły inne sprawy i nie mogliśmy uciąć mu głowy. I umknął z powrotem do rzeki. - Anette pokiwała głową nie negując męstwa Bretończyka. Aczkolwiek dała do zrozumienia, że sama też była gotowa się zmierzyć z wodzem nieumarłych i chyba trochę żałowała, że jej się to nie udało. Gdy rycerz ruszył ku plaży ona ze swoimi gwardzistami wciąż byli związani walką z oddziałami jego nieumarłych konkwistadorów. Zaś panna Vivian von Schwarz zachowywała się jak na damę z dobrym nazwiskiem wypadało. Chodziła w swojej długiej, czarno - czerwonej sukni przez co od razu rzucała się w oczy. Większość kobiet w obozie co prawda też chodziło w długich sukniach ale na pewno nie tak barwnych i mało która mogła się równać z imperialną szlachcianką statusem i pozycją. Vivian pozostała enigmatyczną, chłodną pięknością obok której trudno było przejść obojętnie. Która jednak zdawała się nie ingerować w sprawy obozu. Chodziła po obozie, czytała książki w cieniu drzew, nawet pozowała do obrazu któregoś z oficerów który widocznie miał talenty w tej materii. A mimo to było w niej coś co zdawało się onieśmielać większość osób, nawet oficerów, do kontaktów z nią. Właściwie chyba tylko Izabella i kapitan de Rivera zachowywali się wobec niej swobodnie. - Będę musiała odwiedzić moją drogą przyjaciółkę Alderę. Zabawiłam tu już zbyt długo. A chciałabym ją spotkać przed bitwą o piramidę. Nie obawiaj się Bertrandzie, wrócę na tą bitwę. Mam tam jeszcze parę spraw do załatwienia. - oświadczyła mu dzisiaj i widocznie nie tylko jemu. Bo i kapitan de Rivera i był zdumiony, że szlachcianka zamierza samotnie opuścić obóz. Proponował jej eskortę. Ta jednak zdawała się nie obawiać dżungli i jej niebezpieczeństw więc dystyngowanie odmówiła. I chyba uważała, że bitwa o piramidę jest nieunikniona. Ten pogląd jednak był powszechny w obozie. Skoro z jaszczurami kontakt zdawał się być niemożliwy, nawet Amazonki miały z tym trudności, to nie wróżyło dobrze negocjacjom. A jeśli jaszczury nie przestraszą się samej obecności połączonych armii de Rivery i królowej Aldery to się zapowiadało na pełnoprawną bitwę o tą piramidę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
14-08-2022, 19:23 | #304 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Leżąc na posłaniu wykonanym według wskazówek Rojo, ochroniarz wpatrywał się migocące ogniki prowizorycznych ognisk. Niezbyt głębokie, wygrzebane w ziemi jamy ponownie dowodziły sprytu Amazonek. Musiały przez lata doskonalić swe umiejętności, gotowe na wszelkie niespodzianki dżungli. Nawet doświadczeni w wyprawach konkwistadorzy nie mogli w żadnej mierze równać się ze zdolnościami opanowanymi przez dzikuski. Jedynie Pigmej posiadał chyba podobną intuicję i wyuczone nawyki, które sprawiały, że można byłoby zaryzykować twierdzenie, że poradziłby sobie nie gorzej od wojowniczych kobiet. Carsten mógł teraz z bliska obserwować robactwo wypełzłe nocą ze swoich kryjówek. Pełzające po ściółce, szeleszczące w trawie i wzbudzające obrzydzenie. Spostrzegł ruchliwą skolopendrę, która stukając chitynowymi odnóżami niebezpiecznie zbliżyła się do jego posłania, łapiąc w swój morderczy uścisk małego gryzonia. Z grymasem wstrętu nadział stawonoga na nóż. |
22-08-2022, 22:50 | #305 |
Reputacja: 1 |
|
25-08-2022, 19:22 | #306 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 68 - 2526.I.12; bct; popołudnie Czas: 2526.I.12; bct; popołudnie Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, łag.wiatr, zachmurzenie, gorąco (-5) Wszyscy http://cdn.differencebetween.net/wp-...nd-Forest-.jpg - Ładnie tutaj. Malowniczo. To tam jest ta piramida? - kapitan de Rivera otarł elegancką chusteczką pot z czoła. Dzisiaj środek dnia był nawet znośnie ciepły. Ale w miarę jak zbliżał się zmierzch powietrze zamiast się schłodzić gęstniało i zdawało się, że jest coraz duszniej i goręcej. Nie tylko więc naczelny wódz ekspedycji pocił się podczas podróży. Wszyscy czuli się podobnie, zwłaszcza żołnierze jacy gotowali się w tych wszystkich przeszywalnicach, brygantynach, kolczugach i kirysach. Im gorąco dawało się we znaki jeszcze bardziej. - Zaczynam myśleć, że bieganie w samej przepasce biodrowej po tym lesie to całkiem dobry pomysł. - rzuciła w odpowiedzi Glebowa zerkając wymownie na Karę i Majo jakie szły w ich kierunku. Zoja na ulicy Portu Wyrzutków nie mówiąc o jakimś mieście w Starym Świecie wzbudziła by pewnie nie małą sensację swoim śmiałym strojem. Miała wysokie buty prawie do kolan i spodnie z obciętymi nogawkami, że było widać kolana i początek ud. Podczas gdy damie zwykle nie wypadało pokazywać coś więcej niż kostki. Do tego z powodu gorąca zawiązała sobie koszulę w supeł, że było widać jej nagi brzuch. Co by pewnie na salonach uchodziło za skandaliczne. A i na ulicy nie przeszłoby nie zauważone. Ale tutaj, w dżungli, z dala od cywilizacji, sama przyroda i duszny klimat wymuszały pewne korekty w ubiorze i zachowaniach. Bo okazywało się, że wiele z etyki i zwyczajów z klimatu o wiele bardziej umiarkowanego po prostu się tu nie sprawdza. Jest zbyt niewygodna lub nawet szkodliwa. Poza wysokimi butami, koszulą to Kislevitka miała na sobie tylko pas z bronią a na plecach tarczę. Zaczęła ją nosić po owym mało przyjemnym starciu z tutejszymi orkami które o mało nie przypieczętowało jej losu. Jednak nawet w porównaniu do niej tubylcze wojowniczki miały na sobie jeszcze mniej. Poza skromnym odzieniem na biodrach, z przodu torsu i sandałami to reszta były to egzotyczne ozdoby, pióra, naszyjniki z kłów, złota i pazurów oraz liczne malunki i tatuaże. Po paru tygodniach nie robiło to na podróżnikach już takiego wrażenia jak na początku i do pewnego stopnia ich ciągła obecność w obozie jakoś spowszedniała. Ale nadal wydawały się obce, pociągające i egzotyczne. - Tak, właśnie tam jest piramida. Ale stąd jej jeszcze nie widać. Do skraju dżungli trzeba iść jeszcze ze trzy, cztery pacierze. - Zoja dokończyła swoją myśl machając w zdawałoby się losową stronę dżungli. Chociaż Carsten co był z nią i Amazonkami parę dni wcześniej w tym miejscu wiedział, że mówi prawdę. Sam to wówczas widział na własne oczy gdy za swoimi barwnymi przewodniczkami przemykali się właśnie gdzieś w tamtym kierunku. Wtedy przemykali się we czwórkę. On, Zoja, Kara i Majo. Kara szła pierwsza, za nią Majo co znów robiła w razie potrzeby za tłumacza a potem ich dwójka. Chociaż prawie nie rozmawiali. A gesty aby się zatrzymać czy być cicho albo ruszyć dalej były dość uniwersalne. W końcu wojowniczki doprowadziły ich dwójkę do pozornie kolejnego drzewa w dżungli. Ale okazało się, że da się na nie wspiąć a w górnych koronach jest podobne stanowisko obserwacyjne jak wówczas gdy przedarli się przez Nawiedzone Bagna. Z góry widać było całkiem dobrze ten kompleks piramid. Z kilkoma mniejszymi i jedną, wielką jaka zdawała się być jak naturalna góra co przysłania z ziemi widok słońca. Ale już na pierwszy rzut oka widać było małe, gadzie sylwetki co świadczyło, że jaszczury od ostatniej wizyty zwiadowców nie opuściły tego miejsca i są tam nadal. Z góry widać było też prace o jakich mówiły Amazonki. Wyglądało na to, że jaszczury wznoszą jakieś budowle. Ten kompleks świąntynny właściwie nie miał ulic w takim rozumieniu jak to było w miastach cywilizacji ludzi zza oceanu. Jednak te przerwy między poszczególnymi budowlami takie ulice przypominały w naturalny sposób. Właśnie między nimi widać było jak jaszczurza nacja wznosi coś co się kojarzyło z jakimś płotem, zagrodą czy czymś podobnym. Konstrukcja ziemna wzmocniona drewnianymi palami. - Też się szykują do bitwy. - skomentowała cicho Zoja gdy już się napatrzyła. Wtedy jednak Majo wskazała dłonią na coś jeszcze. Coś budowanego na środku placu, tuż przy tym dziwnym ogrodzeniu. Wyglądało jak posąg. Wielka figura jakiejś dziwnej, otyłej istoty o wyłupiastych oczach i gadziej sylwetce. - Prorok. Kapłan. Xapati. Patron krwawej zemsty. Robi krwawą śmierć wrogom jaszczurów. - Majo szeptem wyjaśniła im na co patrzą. I wydawała się obawiać mocy tego posągu. Zaraz potem miedzianoskóra Kara zwróciła ich uwagę kładąc palec na ustach. A potem pokazała tym samym palcem w dół. Przez chwilę nic niezwykłego tam nie było widać. Ale po chwili, gdy tak wpatrywali się wzdłuż linii drogowskazu z palca Amazonki dostrzegli podłużny patyk, którego regularny, prosty kształt rzucał się w oczy na tle naturalnych kształtów. Z kilkudziesięciu metrów wysokości jaszczurze kształty było widać dużo mniej. Jak już było wiadomo czego oczy i umysł mają szukać zorientowali się, że na dole jest jaszczurzy patrol z kilku osobników. Gadzie istoty gdy były nieruchomo to strasznie trudno było je wyłapać na tle tropikalnej zieleni. Dopiero gdy się poruszały stawało się to łatwiejsze. A te były ostrożne. Ruszały, przystawały, rozglądały się, chyba węszyły. Po czym znów ruszały kawałek. Amazonki uznały, że lepiej nie ryzykować i poczekać do zmierzchu. Spędzili więc w tym orlim gnieździe na wysokich koronach drzew z jeden, może dwa dzwony. Nim już częściowo po omacku zeszli na dół i wrócili jakoś do tego miejsca gdzie stali obecnie. Potem odeszli już właściwie po ciemku jeszcze z jeden dzwon już zdając się kompletnie na oko i znajomość terenu swoich przewodniczek. I te pozwoliły rozbić hamaki po ciemku, bez palenia ognisk. Uznały to za zbyt niebezpieczne dla tak małej grupki tak blisko piramidy. A o świcie, jak jeszcze była poranna szarówka obudziły ich i ruszyli dalej. Pierwszego dnia po Festag czyli trzy dni temu, wrócili do głównego obozu i mogli zdać raport kapitanowi de Riverze. Kapitan wysłuchał go i ogólnie to się ucieszył. Droga do piramid zdawała się być wolna a rozpoznanie znalazło obiecujące miejsce dla całej wyprawy na obóz już w bezpośrednim sąsiedztwie piramid. Skąd można było myśleć aby ruszyć do ataku na nie. Przez te parę tygodni chyba wszyscy już się zdążyli mentalnie przygotować, że do tej bitwy o piramidy dojdzie. Więc wiadomość, że gadzia rasa nadal zajmuje piramidę nie była zaskoczeniem. Sama podróż karawanie zajęła dwa dni. Dziś po południu dotarli do tej polany przy strumieniu i przez okolicę rozeszło się stukanie młotków i szuranie pił gdy wielka, pstrokata czereda rozbijała swój nowy obóz chroniona przez wystawione czujki. - Raczej sąsiedzi o nas pewnie już wiedzą albo się wkrótce dowiedzą. - powiedział kapitan wpatrzony w ten kierunek gdzie miały stać tajemnicze, trójkątne budowle pełne niezbadanej wiedzy i potężnych skarbów. O ile małą grupkę zwiadowców zachowującą dyskrecję można było przegapić to już nie kilkuset ludzi jacy przybyli i szykowali się na pierwszą noc w pobliżu piramidy. A potem do bitwy o nią. To akurat Bertrand miał okazję odczuć na własnej skórze przez ostatnie dni w obozie. Miał wrażenie, że Panzerkapitan doceniała go jako szermierza i wojownika po tych dwóch pojedynkach i nocnej bitwie z nieumarłymi. Nawet zdawała się pozdrawiać go skinieniem głowy gdy się gdzieś spotkali w obozie obdarzając go przy tym krótkim uśmiechem. Chociaż sama też znała swoją wartość i raczej oceniała siebie i innych przez pryzmat pola bitwy. - Oh, dziękuję Bertrandzie. To bardzo miłe z twojej strony. - Vivian przed odejściem w mroczną dżunglę przyjęła ofiarowany jej przez Bretończyka kwiat lotosu i zaciągnęła się jego aromatem. W końcu wpiłęła go sobie w swoje czarne i czerwone włosy gdzie odbijał się na tym tle kontrastową, jasną barwą. W podziękowaniu cmoknęła go w policzek pozwalając sobie na taką poufałość. Zaś on przez tą chwilę mógł odczuć ciepło jej ciała i zapach perfum jakie używała. Obiecała wrócić na rozprawę z jaszczurami po czym odwróciła się i odeszła w stronę ściany dżungli. Ta szybko pochłonęła sylwetkę w czarno - czerwonej sukni i od tamtej pory nikt w obozie nic o niej nie słyszał ani nie widział. - Kapitanie. Nasza królowa z naszymi siostrami przybędzie za dwa dni. Prosi abyś wstrzymał się z atakiem do ich przybycia. - jak się tutaj Amazonki porozumiewały ze swoją królową tego do końca ludzie zza oceanu nie wiedzieli. Jednak sprawiało to wrażenie, że między tymi łączniczkami w obozie i czujkami wokół piramid jest jakaś wymiana informacji. Pewnie przez jakiś posłańców. - Dwa dni? No dobrze, tyle chyba możemy poczekać. Niech wasza królowa się nie obawia, nie zamierzam zgarnąć chwały zdobywcy tylko dla siebie. - uspokoił ją estalisjki kapitan. Już wcześniej zapowiadało się, że pojedynczo czy to Amazonki czy ekspedycja hrabiny de Limy może mieć zbyt mało sił na otwartą konfrontację z jaszczurami. Dopiero połączenie tych armii zwiększało ich możliwości w tym zakresie. - No to oby nas nie zaatakowały te jaszczury nim minął te dwa dni. - mruknął pułkownik de Guerra ocierając swoje czoło chusteczką. - No tak, to by było dość niefortunne. Jakieś propozycje jak przetrwać te dwa dni? - zagaił wódz naczelny zerkając po swoich najbliższych doradcach jacy go otaczali. Za bardzo nie mieli wyboru i bliskość do piramidy przemawiała za rozbiciem obozu właśnie tutaj. Ale skrócony dystans pozwalał też przeciwnikowi na wszelkie wrogie działania względem armii obcych przybyszy. Pułkownik de Guerra nie był zachwycony lokalizacją obozu. Wolał bardziej otwarty teren, w tej dżungli nic nie było widać czasem na pare kroków. Co sprzyjało zasadzkom i skrytemu podchodzeniu choćby pod obóz. Namawiał aby wybudować palisadę czy coś podobnego tak jak w starym obozie przy Wężowej Rzece. Na razie to było trudne do zrobienia skoro przede wszystkim rozbijano namioty, robiono ogniska i po prostu rozbijano obóz. Pułkownik namawiał aby nadwyrężyć ludzi, zwłaszcza ciżbę obozową i zbudować do rana co się da. Kapitan nie był pewien czy to da się zrobić. Wszyscy byli na nogach od rana i to tropikalne gorąco dało się we znaki wszystkim. A teraz pułkownik nalegał aby zaserwować wszystkim jeszcze całą noc ciężkich robót inżynieryjnych. Zoja była zdania, że warto zrobić “wycieczkę i abordaż”. Zwłaszcza w nocy jak jaszczury robią się leniwe i ospałe. A to powinno dać im zajęcie. Chociaż nie miała za bardzo pomysłu co by miało być celem takiej wycieczki. No a trudno było oszacować jakby się udało przeniknąć do miasta piramid. W końcu to już nie chodziło aby się zakraść gdzieś na obrzeża i obserwować dyskretnie tylko jakaś aktywna akcja przeciwko jaszczurom na ich terenie jakiego nie znali staroświatowcy. - Dziś już nie zaatakują. Nie cała armia. Może skinki. Te małe. Taki wypad. Ale nie cała armia. Późno już, mało czasu do zmierzchu. A one leniwe są od zmierzchu do świtu. Jak zaatakują to jutro rano. Będą miały cały dzień na bitwę. - Majo wtrąciła się do rozmowy jako lokalny ekspert i znawca zwyczajów jaszczurzej rasy. Oficerowie popatrzyli na nią kwaśno. Nie były to dobre wieści gdyby musieli jutro rano stawać samotnie przeciwko jaszczurzej armii. Wszyscy po cichu liczyli, że jak już mieliby toczyć bitwę to ramię w ramię z Amazonkami. - To może się wycofajmy? Cofniemy się i poczekamy na te dzikuski. - zaproponował jeden z oficerów dowodzący pikinierami. - Dopiero co tu przybyliśmy. - przypomniał mu stary pułkownik. On sam był niechętny wycofaniu się. Uważał, że pozycja z powodu bliskości do piramidy jest w sam raz. Tylko jakoś trzeba by przetrwać jutro i pojutrze nim dotrą do nich siły królowej Aldery. Jednak groźba stoczenia jutro bitwy zawisła nad naradą.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
26-08-2022, 22:37 | #307 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | - Już prawie wyglądasz jak siostra Amazonek… - Carsten skwitował wygląd Zoi z lekka kpiącym uśmieszkiem. – Przystroisz się jeszcze w ptasie piórka i niechybnie wprowadzisz nową modę w Porcie Wyrzutków… Ostatnio edytowane przez Deszatie : 26-08-2022 o 23:46. |
01-09-2022, 12:34 | #308 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 01-09-2022 o 19:28. |
03-09-2022, 17:23 | #309 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 69 - 2526.I.13; bzt; przedpołudnie Czas: 2526.I.13; bzt; przedpołudnie Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, dżungla, główny obóz Warunki: - na zewnątrz: jasno, odgłosy dżungli, sła.wiatr, zachmurzenie, ciepło (0) Wszyscy To była dzika i całkiem obca kraina dla dwunogów zza oceanu. I walka w tych warunkach też toczyła się na całkiem obcych zasadach. Nawet dla takich przybyszy co już mieli z nią do czynienia więcej niż większość. Jak choćby sam naczelny wódz tej ekspedycji, kapitan de Rivera i część jego oryginalnej załogi. Też wciąż była tu masa rzeczy jakie go potrafiły tu zaskoczyć i wcale nie ukrywał, że tubylcy tacy jak Togo czy Amazonki są dla niego cennym wsparciem jako doradcy i przewodnicy. Nie inaczej było bitwą. A na nią zanosiło się coraz wyraźniej. Do tej pory zdarzały się starcia ale raczej w relacji całości sił to były małe potyczki wydzielonych oddziałów zwiadowców. Główne siły obu stron nie starły się do tej pory w walnej bitwie. Ale odkąd wczoraj siły de Rivery stanęły obozem prawie po sąsiedzku z piramidami okupowanymi przez gadzią rasę jeszcze bardziej obcą niż Pigmeje i Amazonki to właśnie ta bitwa już stała w progu. Raczej jednak nikt nie był tym zaskoczony. Już od pary tygodni wszyscy chyba wiedzieli, że piramidy nie stoją puste jak to się spodziewano wyruszając z Portu Wyrzutków tylko zajęła je gadzia armia. Gdy mimo wszystko śmiałkowie zza oceanu i tak postanowili jak nie rozszabrować to wywalczyć sobie to krwawe złoto i skarby to bitwa stała się praktycznie nieunikniona. Więc jak już ruszali znad Wężowej Rzeki i jak rozbijali się wczoraj na obóz to czuło się ją w powietrzu nie mniej niż ukąszenia pełzających i latających insektów. Wczoraj pod koniec dnia, na naradzie zwołanej przez wodza ekspedycji każdy z dowódców i doradców miał okazję się wypowiedzieć co mu doradza ze swojej strony. Po omówieniu tego i zastanowieniu wilk morski przychylił się do pomysłu aby zostać na miejscu i się ufortyfikować jak mocno się da. Nie było szans aby przez jedną noc to zrobić w takiej formie jak to wyglądało w starym obozie przy rzece. Tam to w końcu zajęło parę dni a po prawdzie to rozbudowywano je potem po trochu przez cały czas. Nie wyszła z tego ładna, i regularna palisada jak choćby a wzniesiona wokół wioski Amazonek Aldery czy nawet w regularnych osadach za oceanem no ale swoją ochronną funckję spełniała całkiem dobrze. Co pokazały walki z nieumarłymi w Hexennacht gdzie w większości wypadków jak była odpowiednio gęsto obsadzona to spełniła swoje zadanie. Ale teraz nie mieli tyle czasu, ledwo jedną noc jeśli atak miałby nastąpić kolejnego poranka. Więc kapitan zdecydował aby zacząć od tej strony najbliższej piramidy jako tą co wydawała się najbardziej prawdopodobna do przeprowadzaniu ataku. Ale mimo to uznał, że śmiały pomysł Glebowej jest na tyle interesujący, że warto go zrealizować. Może nie całymi siłami ale jakiś oddział ochotników można było wypuścić na nocne harce. Celem też miało być rozpoznanie tego co się dało z tymi piramidami no i jak to jest z nocną aktywnością jaszczurów. Kapitan rozważał czy jakby naprawdę okazały się tak leniwe i ospałe podczas nocy to czy nie lepiej byłoby stoczyć nocnej bitwy. I ta mała wycieczka harcowników miała przynieść odpowiedzi czy taki plan rokuje szanse na powodzenia. W nocy normalnie nie toczyło się bitew no ale obecna sytuacja i sceneria trudno ją było nazwać normalną. Więc kapitan zgodził się aby Zoja, Olmedo i jego zbójnicy i część Amazonek skoro byli chętni to niech przejdą się na taką wycieczkę. Ci naszykowali się i ze dwa dzwony po zmroku i tyleż przed północą opuścili obóz. - Los waszych elfich przyjaciół zależy od naszej królowej. Ja jestem tylko zwykłą wojowniczką. I jestem teraz z wami a nie z naszą królową. - ciemnoskóra i ciemnooka Majo coś takiego odpowiedziała wczoraj Bertrandowi gdy pytał o elfie rodzeństwo. Tłumaczka królowej zaś od prawie dwóch tygodni przebywała w obozie ekspedycji i nie była w rodzimej wiosce to nie wiedziała co tam się dzieje. Tuż przed wyruszeniem do piramidy przybyła co prawda grupka wojowniczek na culhanach ale widocznie nie z wieściami o elfim rodzeństwie. - A moc, tak, w kapłanach sinków moc jest. Oni mają kolorowe pióropusze i się wyróżniają. W slannach jeszcze większa, oni są bardzo potężni. Ale w piramidzie chyba żadnego nie ma. Tak, na pewno będą używać mocy podczas bitwy. A ten posąg, nie wiem. Może być z mocą a może nie. Ale coś z nim musi być jak go wybudowali. A u nas mocą włada nasza Lalande. Ona jest naszą wyrocznią. I ma uczennice ale one nie są tak potężne jak ona. Lalande przybędzie razem z naszą królową. To jej miejsce, ona jest tu strażniczką i powierniczką. - Majo za to chętnie i z pełnym przekonaniem odpowiedziała na pytanie o moc. Wyglądało na to, że jaszczury są mocne w tej sprawie. Chociaż nie wszystkie a najpotężniejszych czarowników to chyba nie powinno być w piramidzie. Były też wielkie fizycznie, takie duże gady albo ropuchy to łatwo było ich rozpoznać. Przynajmniej tak ich opisała tłumaczka królowej Aldery. Jednak i Amazonki miały utalentowane siostry a swoją wyrocznię zdawały się traktować na równi ze swoją królową. W te wszystkie plany wtrąciła się pogoda. Gdzieś o północy zerwał się tak silny wiatr jaki bez trudu zamiatał nawet grubymi konarami, szarpał płachtami namiotów i przyduszał pochodnie i ogniska przy jakich ciżba obozowa próbowała umocnić obóz jak się da. Przy takim wietrze gdzie tylko ukrycie się za drzewem albo w namiocie dawało jakąś osłonę nie szło pracować. Więc prace przerwano. I wznowiono dopiero jak się uspokoiło. Ale to już było ze dwa dzwony przed świtem. Gdy zrobił się dzień dowódcy kazali swoim sierżantom i dziesiętnikom na przygotowanie swoich oddziałów. Dzisiaj już trzeba było się liczyć z jakąś kontrakcją jaszczurów. Kuchnie też zaczęły pracę wcześniej niż zwykle i już w porannej szarówce wydawano pierwsze posiłki. Do rana udało się wykarczować pas pustego z krzaków i zarośli terenu o szerokości tuzina, w najszerszym miejscu dwóch tuzinów kroki. Z tych żerdzi i krzaków zniesiono coś w rodzaju prowizorycznego płotu jaki wbito w ziemię. Samą ziemię też wykopano jako fosę przed i wał ziemny od wewnętrznej strony. Chociaż wszystko to było w wersji mini. Fosa sięgała może kolan dorosłego mężczyzny a wał ziemny też tylko nad. Niemniej już dawał jakąś przewagę wysokości nad napastnikami. I były jeszcze te zasieki z żerdzi jakie powinny wyhamować szarże kawalerii i piechoty może też. Jak na takie północy to czeladź spracowała się mocno. Kapitan wolał nie używać wojskowych oddziałów bo jeśli miałaby być dzisiaj bitwa to wolał mieć je wypoczęte a nie przemeczone i niewyspane. Od tej frontowej z piramidą strony nie wyglądało to już tak dziko jak jeszcze wczoraj wieczorem. Oczywiście tych potężnych i niebotycznych drzew nikt nawet nie próbował ścinać nie było pewne czy chociaż jedno przez te pół nocy udałoby się ściąć. A jedno ścięte drzewo wiele nie zmieniało w okolicy obozu. Ale fortyfikacja, nawet taka symboliczna jednego kierunku odbyła się kosztem pozostałych. Po prostu nie zdążono tam nic zrobić. Próbowano wypalać ogniem no ale ta dżungla była zbyt błotnista i wilgotna aby ogień się rozniósł więc wszystko trzeba było wycinać piłami, siekierami i maczetami. A potem kopać kilofami i łopatami. Pierwszy atak zaczął się niedługo po śniadaniu. Już poszczególni dowódcy mieli ustawione swoje oddziały, w większości na głównej alejce obozu bo tam było najwięcej miejsca. Część także wystawiono przy owym wale ziemnym w roli straży przedniej. Było całkiem ciepło i przez szczeliny w koronie niebotycznych drzew dało się poznać, że dzień jest pewnie słoneczny. Ale na dno zielonego oceanu niewiele tego światła docierało. Same korony drzew, liście, krzaki szumiały i trzaskały o siebie jakby duchy dżungli gniewały się o coś na kogoś wyrażając tak swoje niezadowolenie. Drażniło to dodatkowo i tak napięte oczekiwanie. Przyjdą czy nie przyjdą? Zaatakują czy dadzą spokój? Świt minął, potem śniadanie i poranek. I dzień już zaczynał się w pełni. I nic się nie działo. Tylko te drzewa trzaskały i szumiały pod naporem silnego wiatru. I właśnie na skrzydłach wiatru przybyli. Pierwsze zorientowały się Amazonki. Krzyczały alarmująco pokazując palcami do góry. Mimo to mało kto nie dał się zaskoczyć. Atak był szybki i nad obóz nadleciały te latające gady o błoniastych skrzydłach. Na ich grzbiecie siedziały te małe, zwinne skinki. W locie ciskały na dół kamienie i dzbany. Te rozstrzaskiwały się przy zderzeniu z pniami drzew, ziemią, kamieniami, namiotami czy ludźmi. Wówczas rozpryskiwała się wokół oleista substancja jaka się zapalała. W parę chwil w obozie zapanowały dzikie krzyki i chaos. Zwłaszcza, że większość wyprawy mogła tylko chować i unikać tych ataków. Jedynie kusznicy i inni strzelcy mieli szansę odpowiedzieć na tak zjadliwy atak. https://1.bp.blogspot.com/-ZDXUEEznR...2Bart%2B11.png Drugi nalot był już mniej zaskakujący. Chociaż ten czy tamten namiot się zapalił i dymił, ktoś kogoś gasił, ktoś kto się zapalił krzyczał w niebogłosy ale naziemni kusznicy, Amazonki, paru łuczników już wiedziało czego się spodziewać. Więc tym razem w górę poszybowały bełty i strzały, czasem nawet kule z pistoletów i arkebuzów. Tym razem już ta czy tamta ze skrzydlatych bestii zaskrzeczała, niektóre nawet spadły rozstrzaskując się o pnie drzew albo o ziemię. Z obozu poleciały okrzyki zwycięstwa i satysfakcji, że gadziny oberwały za swoje. Ale atak rozproszył oddziały gdy każdy próbował szukać schronienia przed spadajacymi pociskami. Taki, zwarty, nieruchomy oddział stanowił łakomy cel do posłania pocisku zapalajacego w sam środek. Więc po nim rozległy się gwizdki dziesiętników i sierżantów którzy próbowali ponownie wprowadził porządek w swoje rozproszone oddziały i doliczyć się czy kogoś nie brakuje. Czeladź zaś gasiła płonące namioty lub gdy nie było na to szans ratowali co się da i starali się nie dopuścić do rozpstrzestrzenienia się ognia. Obóz przypominał mrowisko jakie ktoś poszturchał kijem. Jeszcze go nie uporządkowane gdy od pikinierów wystawionych przy ziemnym włazie doszły kolejne alarmujące krzyki. Stanęli murem tarcz ale widocznie znaleźli się pod ostrzałem. Z obozu nie było go widać ale dało się poznać po mowie ciała estalisjkich żołnierzy którzy jedną ręką ustawiali swoją pikę przeciwko wrogowi a resztą sylwetki starali się skulić za swoimi tarczami aby być jak najmniejszym celem. - Nawiją! Strzelać nawiją! Ognia! Ognia do kroćset! - akurat na miejscu trzymał straż stary, łysy pułkownik. Dopadł do dwóch oddziałów kuszników którzy jeszcze zbierali się po chaosie napadu powietrznego. Bo byli pomyślani właśnie jako wsparcie ogniowe dla straży przedniej. Słysząc tak zdecydowany rozkaz chociaż nie mieli jeszcze pełnych stanów ani uporządkowanych szyków narychtowali swoje kusze i posłali pierwszą salwę ponad głowami pikinierów. Nie było właściwie widać do kogo strzelają bo wróg jak gdzieś tam był to krył się w gęstych zaroślach. Pułkownik pewnie liczył, że to zdemoralizuje przeciwnika no i zniechęci go do ostrzału a może nawet kogoś trafi. - Nie! Nie nie! Nie tam! Na drzewa! Są na drzewach! Duzi i niezgrabni, są na drzewach! - nie wiadomo skąd pojawił się Togo. Wystroił sie jak na bitwę. W kolorowe pióra we włosach, bojowe barwy na twarzy i jakieś dzikie wzory na swoim hebanowym, krępym ciele. Żywiołowości mu jednak nie brakowało. Podskakiwał w ekscytacji i wskazywał swoją włócznią gdzieś na pnie drzew porośnięte bluszczem, lianami i kto wie czym jeszcze. Poruszało się to wszystko na wietrze tak samo jak reszta drzew więc czy ktoś tam był czy nie to i tak to się ruszało. Pułkownik spojrzał na niego ale wahał się tylko na chwilę. - Strzelać w górę! Strzelać w drzewa! - rozkazał kusznikom i ci naciągali cięciwy, nakładali bełty i unosili swoją broń do góry. Czy to odstraszyło tajemniczych strzelców czy nie to atak chyba się skończył. Kusznicy i pikinierzy rozglądali się niepewnie dookoła nie wiedząc co się teraz wydarzy. - Polowanie na głowy! Togo zdobędzie nowe trofea! - zakrzyknął nagle czarny niziołek i niespodziewanie wyrwał do przodu. Biegł trochę zabawnym, kaczkowatym chodem na swoich krótkich nogach ale zasuwał na całego. Dobiegł do pikinierów, bez wahania ich minął. - Co on do kroścet wyprawia!? - zdumiał się pułkownik de Guerra nie mogąc odgadnąć zamiarów dziwnego towarzysza swojgo dowódcy. Bo wyglądało jakby Pigmej w jakimś szaleńczym amoku pobiegł samotnie w głąb dżungli. Ale szybko okazało się miał w tym jakiś cel. Wydawało się, że znikąd dopadł i zaczął pojedynek z dwunożnym, ogoniastym gadem który też walczył włócznią. Pojedynek od razu zapowiadał się ciekawie. Obaj wojownicy byli dość mizernych rozmiarów w porównaniu do ludzkich wojowników. Jaszczur był nieco wyższy i smuklejszy za to Togo przy nim wydawał się masywniejszy chociaż niższy. Obie włócznie zderzały się ze sobą i przez dłuższą chwilę nikt nie mógł uzyskać przewagi nad drugim. Togo wbił ostrze włócznię w udo jaszczura aż ten zasyczał krótko ale rana nie była zbyt poważna. Zaś w pewnym momencie jaszczur trzasnął trzonkiem w skroń niziołka i wydawało się, że go powali. Pikinierzy i ci co byli przy froncie obozu zaczęli głośno kibicować i skandować swojego faworyta. Bo w końcu niejako walczył w imieniu ich wszystkich. Jeśli jaszczur miał jakichś towarzyszy to ci zachowali dyskrecję. Wreszcie Togo wbił swoją włócznię w brzuch jaszczurzego przeciwnika. Ten zasyczał boleśnie i rozpaczliwie, wypuścił swoją włócznię i złapał się za zraniony brzuch. Wtedy Togo rzucił się na niego z gołymi rękami, przewrócił na plecy i siadł na nim. Złapał jakiś kamień i tak długo trzaskał nim w łeb jaszczura aż ten przestał zdradzać oznaki życia. Wtedy zwycięzca powstał z zabitego przeciwnika, wyrzucił oba ramiona do góry w uniwersalnym geście zwycięstwa i krzyknął coś w swoim języku. Brzmiało dziko, barbarzyńsko i bojowe. Głośne wyzwanie rzucone każdemu kto chciałby się z nim zmierzyć. Po czym przypadł do gadziego trupa, dobył jakąś maczetę i metodycznie zaczął odrąbywać mu łeb. Zaczął z nim biec z powrotem do pikinierów i swoich sojuszników trzymając zakrwawiony czerem wysoko w górze aby pokazać wszystkim swoje trofeum. - Nowa głowa! Togo ma nową głowę! - krzyczał radośnie ciesząc się jak dziecko nową zabawką. Jeszcze nie dobiegł z powrotem gdy powietrze znów świsnęło i w tarcze zastukało coś cicho jak uderzenia gradu. Utkwiły w nich kolejne, małe strzałki o kolorowych lotkach. Jeszcze kusznicy pod wodzą pułkownika nie zebrali się do końca, jeszcze trwało gaszenie ognia po nalocie i poruszenie po zwycięskim pojedynku Togo gdy przez obóz przejechała zdyszana jedna z Amazonek na swoim culhanie. Zaczeła coś szybko mówić pokazując włócznią tam skąd przyjechała. Ale bez Majo jaka poszła razem z grupą nocnych harcowników nie szło zrozumieć co mówi do kapitana. Ale pewnie coś ważnego bo była przejęta i zdenerwowana. - Togo! Togo do mnie! Co ona mówi?! - de Rivera przywołał swojego zwycięskiego pojedynkowicza do siebie. Ten przybiegł na swoich krótkich nogach i przez chwilę rozmawiał z wojowniczką na culhanie. Szybkie, krótkie zdania a jej włócznię jak magnes przyciągał ten sam kierunek z jakiego przyjechała. - Mówi, że skinki nas chcą obejść. Królowa wysłała jej wcześniej więc już są. Trafiły na skinki co chcą nas obejść z tej co pokazuje. Mówi, że możemy ich zaatakować razem. One ze swojej a my z tej strony! Togo gotowy jest zdobyć nowe głowy! - mały, wymalowany w barwy wojenne dzikus radośnie przetłumaczył swojemu kapitanowi a przy okazji jego najbliższym współpracownikiem słowa Amazonki. Którą zresztą była ciemnoskóra Meda przetrzymywana swego czasu w niewoli Norsmenów w Leifsgard. - Jak ten kurdupel dał im radę to rozgnieciemy ich. - pancerna kapitan Koenig obojętnie wzruszyła swoimi pancernymi ramionami z widoczną pogardą odnosząc się do tak słabych przeciwników. Mocarna gwardzistka ze swoim ciężkim ekwipunkiem faktycznie wydawała się przy małych skinkach przeciwnikiem trudnym do pokonania. Gdyby doszło do otwartego pojedynku. A wczoraj podczas narady o zmierzchu zwruszyła tylko ramionami. Była żołnierzem. Będzie wlaczyć tam gdzie i z kim padnie rozkaz. Nocnymi wycieczkami i skradankami z oczywistych względów nie była zainteresowana bo miała całkiem inną specjalizację. Chociaż innym nie zabraniała jeśli mieli na to ochotę i predyspozycje. Na czele swoich gwardzistów była gotowa iść do ataku gdyby było trzeba jak i do kontrataku gdyby mieli się bronić. - Wy zostaniecie tutaj. Na te duże. - kapitan uśmiechnął się bo od czasu gdy sam był świadkiem początku bitwy z przeklętymi był pod sporym wrażeniem możliwości imperialnych gwardzistów jakimi dowodziła kapitan Koenig. Chciał powiedzieć coś jeszcze ale przybiegł jakiś żołnierz w roli gońca. - Panie kapitanie! Słychać nasze gwizdki z naszej strony! Ale jeszcze nikogo nie widać! To musi być Zoja i ci co z nią poszli! - wykrzyczał swój meldunek dokładając swoją porcję do tego chaosu i zamieszania. Wieczorem jak harcownicy opuszczali obóz nie było wiadomo kiedy wrócą i czy w ogóle. Ale mimo wszystko panowało nastawienie, że wrócą do świtu albo po. A był już późny ranek, zaczęły się te ataki jaszczur a po nich nie było ani widu ani słychu. Dopiero teraz. - Aha! Dobrze! Z drugiej strony też nas podchodzą! Dobrze! Głowy same przyjdą do Togo! I przed nami też na pewno są! Czekają aby zaatakować wspólnie! - zarechotał Pigmej wcale nie zmartwiony takimi wieściami. - Kapitanie, musimy ich szybko pokonać częściami. Póki mamy inicjatywę! Zanim się połączą i zaatakują razem. Jak się uwiniemi z flankami będziemy mogli utworzyć w centrum jednolity front! - pułkownik de Guerra był głównym doradcą kapitana od spraw typowo militarnych. Teraz też starał się doradzić mu szybkie rozwiązanie. Bo się zanosiło, że to nie są jakieś przypadkowe ataki jaszczurów tylko operacje zmiękczające przed walnym atakiem na obóz. - Dobrze! Maximo i Cara, na zachód! Rozbijcie tych gadzich skradaczy razem z naszymi sojuszniczkami królowej! Togo idziesz z nimi. Casta i Lana na wschód! Uratujcie naszych dzielnych harcowników, na pewno mają ciekawe przygody do opowiedzenia! I zlikwidujcie ten gadzi pomiot tak szybko jak się da! - kapitan przystał na te sugestie starego pułkownika i szybko przydzielił odpowiednie zadania dla odpowiednich oddziałów. Głównie marynarskie co w roli lekkiej piechoty sprawdzały się całkiem dobrze. W gęstwinie dżungli oddziały strzelców zdawały się mniej przydatne niż na otwartej przestrzeni. Dlatego trzymał ich w obozie skąd mogli prowadzić ostrzał w dowolnym kierunku. Przynajmniej tak to wyglądało zanim obóz nie pogrążył się w chaosie po bombardowaniu z powietrza. Teraz trzeba było działać szybko jeśli mieli mieć nadzieję wywinąć się tym zaciskającym kleszczom okrążenia jakie planowała gadzia rasa. - Panowie. Myślę, że wasze doświadczenie by się przydało na naszych flankach. - kapitan de Rivera zwrócił się do Carstena i Bertranda dając znać, że widzi ich rolę w tych wycieczkach na flanki jakie miały powstrzymać i jak się da to zlikwidować gadzie zagrożenie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 03-09-2022 o 17:26. Powód: Zmiana ilustracji. |
05-09-2022, 19:23 | #310 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Zaufał doświadczeniu kapitana de Rivery. Ten dowódca posiadał charyzmę, którą można by obdzielić kilku dawnych przełożonych Carstena. Brawurowy pomysł Kislevitki zyskał aprobatę Carlosa, widział w nim więcej, niż jego podkomendni. Aktywność jaszczurów i ich możliwości związane z porą dnia już wcześniej były dyskutowane, kiedy wspomniały o tym Amazonki przed ryzykownym atakiem na gniazda terradonów. W obliczu walnej bitwy, każda nawet drobna przewaga mogła przechylić szale wagi i doprowadzić do zyskownego zwycięstwa oraz oszczędzić wiele żywotów. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 05-09-2022 o 20:23. |