Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2022, 20:34   #49
Pliman
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
& Liao
Shuren podbiegł do drzwi, przylgnął do ściany obok nich i otworzył je tak do połowy, po czym wyjrzał tylko kątem oka, aby zobaczyć co zwiastowały krzyki kobiety i strzały z karabinu… zauważył jakiegoś typa, chowającego się za ich pickupem.

Nakpena trzymając karabin w rękach stanął tuż przed progiem, nie opuszczając jednak pokoju. Dał Shurenowi znak żeby był cicho. Patrzył i nasłuchiwał. On również zauważył gościa chowającego się za maską pickupa… typek chyba miał łuk.

- Co do… - Zaczął Nakpena, słysząc odgłos przy oknie, ale obaj poczuli nagle ból w plecach, centymetry obok kręgosłupa. Dali się zajść jak dzieci. Typek wlazł im do pokoju oknem, i strzelił do nich z dziwacznej, podwójnej kuszy.
Bolało kurna, bolało…

Nakpena syknął z bólu. Momentalnie odwrócił się i posłał gnojowi serię z karabinu.
Trzy kule trafiły typa w tors, a ten padł jak kłoda na pysk, definitywnie martwy…

Liao zabolało mocno, ale nie krzyknął. Nie miał w zwyczaju krzyczeć, jednak zaryczał znacznie. Złapał za bełt, wyrwał go ze swojego ciała, po czym przyjrzał się z bliska sprawdzając, czy grot nie był czymś nasączony… ale jak tu cokolwiek stwierdzić, gdy wszystko było ubabrane w jego krwi?
Nakpena upewniwszy się, że chwilowo jest bezpiecznie również usunął bełt ze swoich pleców, sycząc przy tym jak jadowity wąż. Rany, swoją i przyjaciela, należałoby zdezynfekować i opatrzeć, tylko że nadal atakowali ich ci cholerni obszarpańcy. Z drugiej strony nie wiadomo czy nie wda się jakieś zakażenie. Bełty mogły też być zamoczone w jakimś jadzie. Tutaj liczy się czas.
- Liao zerkaj na drzwi i na okno, zdezynfekuję Ci ranę. Potem się zamienimy. Powiem ci jak to zrobić. Z dziurami w plecach i tak za wiele teraz nie pomożemy. - Powiedział Indianin i sięgnął po swój zestaw medyczny, który miał zawsze pod ręką, wskazując jednocześnie na kąt pokoju.
- Ja ciebie całkowicie rozumiem - Powiedział Liao powoli zbliżając się jednak w stronę okna, a nie zostając w miejscu jak chciał Nakpena - Ale wydaje mi się, że w obecnej sytuacji jestem w stanie zaryzykować i lepiej najpierw odeprzeć atak, a dopiero później zająć się sobą. Mamy ważny cel - Powiedział Chińczyk po czym trzymając w ręku swoją szablę wbił ją między łopatki martwego gościa leżącego na podłodze, czemu towarzyszył dźwięk łamanych kości kręgosłupa - tak dla pewności, że na pewno będzie martwy. Następnie wymienił broń, schował dao do pochwy i złapał za łuk. Naciągnął go na tyle ile się dało i obserwował co działo się za oknem. Drzew nie było, krzaków jak na lekarstwo… ktoś pobiegł właśnie za róg budynku, i zniknął Liao z pola widzenia. Tych drani było tu chyba sporo?

Nakpena nic nie odpowiedział. - Obyś miał rację - pomyślał.
Nie byłoby wskazane żeby się obaj rozchorowali na samym początku podróży. Już poranione plecy są wystarczającym problemem.
Gdy Chińczyk podszedł do okna, Nakpena cały czas patrzył przez otwarte drzwi, starając się dostrzec kolejnego przeciwnika… którym był typek z łukiem, nadal chowający się za maską Forda. I fiut właśnie do kogoś z kumpli Nakpeny strzelał z owego łuku… aż tu nagle spadła butelka całkiem blisko Nakpeny, i buchnęło ogniem. Pieprzony koktajl mołotowa, tuż przed nim, podpalający mu buty!!
Indianin instynktownie odskoczył do tyłu i znalazł się w głębi pokoju. Próbował zdusić płomienie, które zajmowały mu buty. Szlag by to trafił, dalej płonęło!
Pożar w drzwiach pokoju powinien za chwilę zgasnąć samoczynnie. Najgorsze te pieprzone buty! No i kto rzucił koktajl mołotowa?
- Chyba za ścianą czai się jeszcze jeden - krzyknął.
- A kolejny, bądź kolejni są na zewnątrz. Widziałem jak ktoś przebiega - Liao spojrzał w kierunku drzwi, gdzie zobaczył niezły pożar, a w tym buty Nakpeny, który wykonując dziwny taniec jedynie bardziej rozniecał pożar. Shuren złapał za kurtkę i podskoczył do Indianina.
- Nie ruszaj się - Materiał mocno zarzucił, aby przygasić ogień na butach przyjaciela.

- Tędy jest zbyt niebezpiecznie - Powiedział Chińczyk wskazując drzwi i panoszący się tam ogień - Mają nas jak na widelcu. Zejdźmy przez okno. W plecaku mam linę, możemy przymocować ją do biurka i łatwiej będzie zejść. Zaskoczymy ich od pleców.
- Dobrze. Schodźmy, trzeba się z tymi draniami rozprawić bo nas powybijają. Albo my albo oni. Idź pierwszy będę Cię osłaniał z okna.

Skośnooki mężczyzna złapał za plecak. Lina była przymocowana do jego boku, tak jak zawsze. Razem z Nakpeną przywiązał ją mocno do biurka, a następnie szepnął za linę sprawdzając, czy mocno się trzyma, a później zacząć nią schodzić.
- Osłaniaj mnie, nie wiadomo, czy nie ma ich więcej - Powiedział do mężczyzny zostającego w pomieszczeniu.
Nakpena wyglądał oknem rozglądając się za potencjalnymi wrogami, co chwila zerkał też na drzwi pokoju, ot tak dla pewności. W pogotowiu miał broń gotową do strzału.
Po chwili Liao był na dole a za nim ruszył Nakpena… i ostatni metr pacnął na dupsko, no ale w sumie nic się nie stało, poza drobną ujmą na jego honorze.

Wyskoczyli za róg w kierunku głównego wejścia… i rozwalili dwóch typków.
Nakpena był wściekły. W sumie jak nie on… Nie dość, że plecy naiwaniały jak szalone to jeszcze musiał spaść na cztery litery. A wszystko przez tych kretynów! Szkoda już było na nich marnować kul. W ręku Indianina błysnął nóż bojowy, który po chwili wylądował pod żebrami jednego z gnojków czekających za rogiem. Chyba byli pewni, że ich kumpel, który wlazł oknem, pozbył się zagrożenia. Jak widać nie. Koleś przed śmiercią zdążył się tylko odwrócić i zobaczyć wściekłą twarz Nakpeny.
W tym czasie Chińczyk wykończył drugiego zbira.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline