Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2022, 19:40   #151
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
BRYAN CHASE

To był kolejny koszmar. Tym razem ranny ojciec. Bryan miał z nim nie najlepszą relację, ale kiedy widział go teraz, zakrwawionego, nieruchomego na schodach przed ich domem, Bryan doznał szoku.

Resztę wydarzeń pamiętał, jak przez mgłę. Jakby oglądał film pod wpływem dużej, naprawdą dużej ilości alkoholu.

Telefon - on dzwonił czy brat? Nieważne.

Policja i karetka. Biegający w pośpiechu ludzie. Brat. Jakaś kobieta.

W szpitalu, gdy doszedł do siebie, zaczął "jarzyć" więcej szczegółów.

Wiedział, że jego stary wylądował na stole operacyjnym. Że lekarze walczyli właśnie o jego życie. Próbowali go naprawić, jak Frank Chase sam starał się naprawić samochody na ich warsztacie.

Jakaś miła pielęgniarka posadziła go w pokoju, gdzie mógł opłukać ręce z krwi. Krwi ojca. Teraz dopiero zorientował się, że próbując pomóc Frankowi, cały ubabrał się tym co wypływało z ran. Głębokich ran kłutych. Strzępki słów ratowników medycznych dopływały do niego, gdy spłukiwał zaschniętą czerwień z rąk.

- Z bebechów ma sieczkę ….
- To co najmniej kilkanascie ciosów…
- Dzwoń do szpitala. Niech szykują krew.
- Mała szansa. Czujesz…
- Otrzewna i jelita są w strzępach…
- To już trup…

- Jak ja… - znajomy głos przyjaciela.

Z lustra patrzyła na niego szczupła twarz. Z dziurą w głowie. Smutny uśmiech. Przekrwione oczy.

Bryan odsunął się. Nie krzyczał. Już nie miał siły. Po prostu. Gdzieś tam, w nim, w środku, coś pękło.

Drzwi do dyżurki, w której się próbował ogarnąć, otworzyły się i stanęły w nich dwie osoby. Lekarz, którego Bryan znał z widzenia, a który nazywał się Mortens i jakiś mężczyzna w garniturze, o wyglądzie przedsiębiorcy pogrzebowego. To właśnie ten mężczyzna przedstawił się pierwszy.

- Victor Guardino. Agent FBI - w ślad za słowami federalny pokazał legitymację. - Będziemy musieli porozmawiać, chłopcze.

- Bryan - doktor Mortens spojrzał na młodego Chase'a ze smutkiem. - Wybacz, ale nie udało nam się uratować twojego taty. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

- A ty możesz nam pomóc złapać tego, kto za to odpowiada. - Agent spojrzał na lekarza, a ten wyszedł na zewnątrz. - Złapać i postawić zarzuty szeryfowi Hale'owi.

Nazwisko, które powiedział agent zadziałało na oszołomionego śmiercią ojca Bryana, niczym punkt zaczepienia. Wiedzieli! FBI wiedziało!

- Mamy już trochę dowodów, które mogą pomóc nam go zatrzymać. Twoje zeznanie może je wzmocnić.

Agent był doskonały w wyciąganiu informacji i wzbudzał zaufanie. A Bryan był w takim stanie, że potrzebował wyrzucić z siebie wszystko.

I zaczął mówić.

A kiedy mówił Todd w lustrze, kiwał głową ze zrozumieniem, a na jego pokrawionej twarzy zagościł uśmiech.



RESZTA

Radiowóz podjechał pod dom Fallsa. Ci, którzy mieli zamiar "ewakuować się" z posesji, skorzystali z okazji. Ci, którzy planowali "skok na patrolowiec" przyczaili się na wybranych pozycjach, szykując do działania.

Samochód podjechał wolno i ostrożnie. Zatrzymał się przed domem. Od strony kierowcy wyszedł Jack Falls, na wejściu odpinając kaburę i wyciągając pistolet. Obserwujący rozwój wydarzeń widzieli jednak, że nie podjechał sam. Obok, na miejscu pasażera, siedział czarnoskóry funkcjonariusz. Ten sam, którego Brian Spinelli dobrze poznał będąc "na dołku".

Falls szedł powoli. Z bronią w bezpiecznej, wyszkolonej pozycji umożliwiającej mu szybkie oddanie strzału. To było niepokojące. Co prawda podejrzany policjant nie miał maski, ale teraz, z bronią gotową do użycia, sprawiał wrażenie drapieżnika. Zimnego profesjonalisty. A drugi funkcjonariusz w zasadzie skreślał szanse na przeszukanie pojazdu. Teraz jednak nie można było zrobić niczego.

- Falls - gdy właściciel domu był przy drzwiach wejściowych jego partner zawołał go uchylając drzwi. - Mają go. Mają wilka. To był Hale! Kurwa, uwierzysz!

- Szeryf? - Falls opuścił broń i odwrócił się w stronę czarnoskórego funkcjonariusza.

- Nie do, kurwa, uwierzenia! - zgodził się drugi funkcjonariusz. - Ponoć Bianco dostarczył dowodów. List, w którym Mc'Bridge pisze, że jeśli coś mu się stanie, to będzie to sprawka Hale'a. Że chodzi o jakąś ukrytą zbrodnię. Ponoć też są dowody, że ten on sprzątnął tego młodego rudzielca, Todda i zadźgał rano Chase'a, bo chłopak widział, jak szeryf morduje.

Zadźgał Chase'a! Bryan! Bryana nie było w szkole. Nie sprawdzili dlaczego.

Boże.

- Ale to nie koniec. Hale'owi odjebało! Wdarł się do domu Fitzgeradów i wziął zakładników. Wszystkie jednostki mają natychmiast udać się na miejsce. Zbieramy się, chłopie!

Falls rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku swojego domu i nie marnując czasu odjechał w stronę miasteczka, włączając zarówno sygnał dźwiękowy, jak i świetlny w radiowozie.

Zarówno jego reakcja, jak i rewelacje "sprzedane" przez drugiego funkcjonariusza dobitnie wskazywało na to, że ich małe śledztwo zaprowadziło ich na boczny tor. Chociaż niektóre "znaleziska" w domu Fallsa nieco temu przeczyły.


WSZYSCY

To był wyjątkowo trudny dzień dla Twin Oaks.

Przyjazd FBI pchnął wydarzenia do przodu, niczym pierwszy kamień, który pcha później lawinę w dół zbocza.

Wcześniej, osoby mające podejrzenia lub wręcz jakieś dowody czy poszlaki świadczące przeciwko niemu, bały się, najzwyczajniej w świecie, szeryfa Hale'a. Pojawienie się agentów federalnych spowodowało, że ludzie poczuli się bezpieczniej, pewniej. I zaczęli mówić.

W jakiś jednak sposób szeryf wyczuł, co się dzieje i rezydencja Fitzgeraldów wyglądała teraz, jak oblężona twierdza. Otoczona przez policję, jednostki antyterrorystyczne przesłane ze stolicy okręgu i dziennikarzy. Do Twin Oaks zwaliły się przed wieczorem takie tłumy dziennikarzy, że miasteczko przeżywało drugi sezon turystyczny.

Policja odcięła wszystkie drogi dojazdowe do domostwa burmistrza i nawet Mark, gdyby chciał, nie mógłby wrócić do domu, a nad rezydencją krążył nieustannie masywny śmigłowiec. Plotkowano, że na jego pokładzie znajduje się snajper, który ma za zadanie odwalić szeryfa. Trwały negocjacje z "szaleńcem z Twin Oaks" jak media ochrzciły Hale'a.

Wszystkie telewizje lokalne nadawały na bieżąco relację z sytuacji, a nawet przebitki o wydarzeniach z Twin Oaks, pojawiały się w ogólnokrajowych wiadomościach.

Trwały negocjacje.

Gdzieś, około dziesiątej wieczorem, nagle część pojazdów odjechało spod rezydencji burmistrza. Śmigłowiec opuścił swoją pozycję.

Plotki wylały się, niczym szambo.

Szeryf został zastrzelony! Nieprawda. Tylko zraniony, a to żona burmistrza została przez niego zastrzelona. Nieprawda! To burmistrz oberwał kulkę od szaleńca, a snajper zastrzelił Hale'a. Nieprawda! Ponoć szeryf palnął sobie w głowę i nikogo nie zabił. Wcale nie! Palnął w głowę burmistrzowej, a potem chciał popełnić samobójstwo, ale policja udaremniła ten zamiar.

Jakakolwiek by nie była prawda, nikt z cywili nie był w stanie jej poznać. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Miasteczko tętniło życiem nawet po zmroku. Tym razem to lokalny posterunek został zamieniony w twierdzę. Wszyscy funkcjonariusze zostali w nim zatrzymani. Ponoć jednak Hale przeżył i siedział zamknięty w lokalnym areszcie.

Plotki. Tylko plotki.

Sprawa z Twin Oaks została rozwiązana. FBI miało mordercę. Ludzie skorzystali z okazji, aby to uczcić. Lokalne bary pękały w szwach.

Wieczór zastał kilkoro nastolatków w różnych miejscach, i tylko oni przeczuwali, że to jednak jeszcze nie jest koniec. Że coś złego czai się w mrokach. Coś, czego nie potrafili nazwać.

WSZYSCY - SEN

Sen zastał ich w różnych miejscach i o różnej porze.

Znów śnili rzekę. Była zimna i pełna spienionej krwi.

Jej dziki nurt unosił ich ciała, wciskał pod wodę, powodując przerażające uczucie tonięcia. Wokół ich wykrzywionych w przerażaniu twarzy pojawiały się bąble, które były czystymi bańkami z krwi. Jakieś ręce ciągnęły ich w dół, gdy próbowali wyrwać się na powierzchnię, a kiedy spoglądali w ich stronę, widzieli niewyraźne, pokrzywione twarze, zniekształcone przez wzburzoną wodę. Twarze znane: Mary Mc'Bridge, Todda, Franka Chase'a, jak i takie, których nie znali.

Aż w końcu walka ze zmarłymi, bo wiedzieli, że mają do czynienia z martwymi ludźmi, kończyła się klęską i wszyscy, w tym śnie, tonęli. Zanurzali się w ciemność, a kiedy ciemność miała ich już całkowicie pochłonąć, przed ich oczami pojawiała się nowa twarz! Nie! Nie twarz! Oblicze bestii!

Zwierzęce, wilcze - chociaż w taki drapieżny, nieopisany i zły, potworny sposób. Z czerwonymi, jak krew oczami. Pradawne, złe oblicze czegoś, czego nie opisywały znane dzisiaj ludziom słowa. Czegoś zapomnianego i nie pochodzącego " z tego świata".

I Bestia mówiła coś do nich. Warkotliwym, demonicznym głosem.

I tylko jedyna Wikvaya w tym śnie potrafiła zrozumieć ten warkot.

- Ofiaruję ci krew tych, którzy cię skrzywdzili! I krew tych, co są z ich krwi, aż najem się do syta! Czy przyjmujesz dar mojej zemsty i życia, jakie ci daję.

I tonące usta, które już nie należały w tym śnie do nich, otwierały się układając w rozpaczliwe błaganie. Prośbę czy zgodę? Nie miało to znaczenia dla Bestii. A kiedy usta otwierały się, ich płuca zalewała woda i wtedy koszar kończył się z potwornym bólem rozrywającym płuca w strzępy.

A w ich uszach ulatniały się słowa, ktore teraz, o dziwo - rozumieli wszyscy, nie tylko Wii.

"Aż najem się do syta".

A oni mieli dziwne, przerażające uczucie, że bestia nieprędko będzie najedzona.

I budził się nowy dzień w Twin Oaks.

A za oknami, gdziekolwiek zasnęli nasi bohaterowie, wyły syreny policyjnych radiowozów, mknących na sygnale w jakieś miejsce. Jeden z radiowozów zatrzymał się o pierwszym brzasku pod domem rodziny Bianco i wysiadł z nich zmęczony funkcjonariusz Falls. Powoli, ciężkim krokiem, ruszył w kierunku dzwonka do drzwi.

- Bardzo przepraszam, pani Bianco - usłyszała Anastasia, schodząc na dół. - Chodzi o pani męża.

O tatę? An poczuła, jak uginają się pod nią kolana. Kiedy kładła się spać, jej ojciec był jeszcze w biurze, w lokalnej gazecie, próbując dowiedzieć się czegoś o wydarzeniach w rezydencji Fitzgeraldów. Tyle wiedziała.

- Czy możemy porozmawiać w kuchni?

Matka An, która otworzyła drzwi, zbladła i wpuściła Fallsa do środka. Kierując się w stronę kuchni policjant spojrzał na An i było to spojrzenie dziwne. Mroczne i niepokojące…
 
Armiel jest offline